Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedziczka z przypadku - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lipca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziedziczka z przypadku - ebook

Panna Julia Prior i sir William Hedfield poznają się w trudnym momencie życia. Skompromitowana Julia uciekła z domu przed nienawistnym kuzynem, a William, cierpiący na suchoty, usłyszał od lekarzy, że pozostało mu kilka tygodni życia. Podczas gdy Julia stara się zacząć wszystko od nowa, William szuka kogoś godnego zaufania, komu mógłby bez lęku pozostawić swoją posiadłość. Przymioty Julii upewniają go, że znalazł odpowiednią osobę, i proponuje jej ślub. Nie wie, że będzie to dopiero początek perypetii…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-1426-1
Rozmiar pliku: 794 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

16 czerwca 1814, gospoda Pod Głową Królowej, Oxfordshire

Wyglądał jak ucieleśnienie aroganckiej, męskiej siły, gdy tak stał w blasku świec, a światło tańczyło na jego gołych, długich kończynach. Nalał rubinowe wino do kieliszka i wychylił go jednym haustem.

Zupełnie inaczej wyobrażała sobie, jak to będzie, kiedy znajdzie się w jego ramionach, w obcym łóżku. Spodziewała się większej czułości, a mniej bólu. Była jednak kompletną ignorantką, następnym razem będzie miała bardziej realistyczne oczekiwania.

– Jonathanie? – Zaraz do niej wróci, weźmie ją w ramiona, pocałuje i będą snuli plany na przyszłość, a wtedy zniknie to poczucie niepewności. W czasie długiej podróży z Wiltshire prawie przez całą drogę jechał konno obok powozu, a obiad w publicznej jadalni gospody również nie sprzyjał omawianiu ich nowego, wspólnego życia.

– Tak, Julio? – Głos zabrzmiał sucho i rzeczowo. – Możesz się tam umyć. – Ruchem głowy wskazał parawan w rogu pokoju i nalał sobie kolejny kieliszek wina, nadal zwrócony do niej plecami.

Przeszył ją dreszcz niepewności. Czyżby rozczarowała Jonathana? A może był tylko zmęczony, podobnie jak ona. Julia wysunęła się spomiędzy wygniecionych prześcieradeł, owinęła się jednym z nich i podreptała za parawan, za którym znajdowała się umywalnia.

Uprawianie miłości okazało się czynnością krępująco lepką, co stanowiło kolejne szokujące odkrycie tego pełnego rewelacji wieczoru. To powinno ją oduczyć myślenia jak zakochana po uszy dziewczynka. Najwyższy czas, bym stała się znowu dorosłą kobietą, która podejmuje racjonalne decyzje i sprawuje kontrolę nad własnym życiem, pomyślała Julia i uśmiechnęła się z politowaniem, wspominając własne romantyczne sny na jawie. Miała przed sobą realne życie z mężczyzną, którego kochała i który kochał ją do tego stopnia, że odważył się wykraść ją z domu kuzynów, ryzykując skandal.

Parawan zakrywał tylko część okna i Julia najpierw starannie zaciągnęła zasłonę, zanim zrzuciła prześcieradło.

– Pośpieszny do Londynu! – Z dołu dobiegł ją przejmujący dźwięk rogu. Julia uchyliła zasłonę i wyjrzała w momencie, gdy dyliżans z turkotem kół opuszczał półkolisty dziedziniec zajazdu i skręcał w prawo. Zniknął jej z oczu niemal natychmiast. Dziwne… – pomyślała. A właściwie dlaczego uznałam to za dziwne?

Była zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać. Umyła się, starannie owinęła prześcieradłem i wyszła zza parawanu. W jej brzuchu niespodziewanie roztańczyły się motyle. Jonathan zdążył już się ubrać, siedział, wpatrując się w pusty kominek i obracał w palcach nóżkę kieliszka. Rozpięta koszula odsłaniała muskularny tors i strzałę ciemnych włosów, która znikała pod paskiem spodni…

Julia zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Z dala od ciepła jego ciała było jej strasznie zimno. Nalała sobie wina i skuliła się w starym, sfatygowanym fotelu naprzeciw niego. Jonathan rozmyślał na pewno o następnym dniu i długiej jeździe na północ, ku szkockiej granicy. I o ich małżeństwie. Może obawiał się pościgu? Julia bardzo wątpiła, by kuzyn Arthur przejął się tym, co się z nią działo. Kuzynka Jane podniesie pewnie lament z obawy przed skandalem, ale najbardziej zaboli ją utrata wyrobnicy.

Wino było marne, cienkie i kwaśne, ale pomogło jej zebrać myśli. W ostatnich dniach mój mózg zrobił sobie chyba wakacje, pomyślała, bo z praktycznej zazwyczaj, rozsądnej kobiety zmieniłam się w lekkomyślną, zakochaną po uszy dziewczynę.

Jonathan wyjaśnił jej, dlaczego nie pojechali prosto na północ, do Gloucester, drogą prowadzącą do granicy, tylko tłukli się w szalonym tempie po wyboistych bezdrożach. Skierowali się na północny wschód, do Oksfordu, żeby zmylić pogoń. A droga, kiedy wreszcie do niej dotrą, będzie lepsza. Gospody w Oksfordzie okazały się wściekle drogie, więc cofnęli się jakieś dziesięć mil do rogatki Maidenhead-Oxford, aby za pierwszą wspólną noc zapłacić rozsądniejszą cenę.

Julia postanowiła wziąć na siebie kwestie finansowe i oszczędzić Jonathanowi konieczności prowadzenia rachunków. Tylko w ten sposób mogła mu pomóc.

Na północ, do granicy. Do Gretna. Jak romantycznie! – pomyślała po raz kolejny.

Na północ? Wreszcie uświadomiła sobie, co było nie w porządku. Wino z jej kieliszka wylało się na prześcieradło i zostawiło na nim krwistą plamę. Dyliżans do Londynu skręcił w prawo, w tę samą stronę, w którą zmierzali z Jonathanem, zanim tu dotarli.

– Jonathanie.

– Tak? – Podniósł wzrok. Niebieskie, okolone długimi rzęsami oczy, na których widok serce Julii zaczynało zawsze szybciej bić, były nieodgadnione, jak zwykle.

– Dlaczego jechaliśmy dziesięć mil na południe, zanim tu dotarliśmy?

Jego rysy stwardniały.

– Ponieważ to droga do Londynu. – Odstawił swój kieliszek i wstał. – Chodź z powrotem do łóżka.

– Ale my nie jedziemy przecież do Londynu. Jedziemy do Gretna, żeby wziąć ślub. -Jonathan nie odpowiadał. Wzięła dwa bolesne oddechy. Powoli zaczynała docierać do niej prawda. – Wcale nie zmierzamy do Szkocji, tak?

Jonathan wzruszył ramionami, nie zadał sobie nawet trudu, aby zaprzeczyć.

– Nie pojechałabyś ze mną, gdybyś o tym wiedziała, prawda?

Jak to możliwe, że w czasie jednego uderzenia serca cały świat się zmienił? Przed chwilą wydawało jej się, że było jej zimno, ale to nic w porównaniu z tym lodowatym chłodem, jaki przejął ją teraz. Niemożliwe, bym go niewłaściwie zrozumiała.

– Nie kochasz mnie i nie chcesz się ze mną ożenić. – Julia nie miała nagle najmniejszych problemów z logicznym myśleniem.

– Właśnie. – Uśmiechnął się tym swoim cudownym, leniwym, jakby nieco sennym uśmiechem. – Byłaś dla swoich krewnych okropnym ciężarem, uczepiłaś się ich jak rzep i upierałaś się, żeby z nimi mieszkać.

– Ale Grange to jest mój dom!

– To był twój dom – poprawił Jonathan. – Ale po śmierci twojego ojca przeszedł na własność twojego kuzyna. Dużo go kosztowałaś, Julio, a nikt nie był na tyle głupi, by wziąć za żonę taką władczą, niezdarną, przemądrzałą pannę bez posagu jak ty. Więc…

– Więc Arthur doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie moja skandaliczna ucieczka z dalekim kuzynem Jane, czarną owcą w rodzinie, bo pozwoli mu pozbyć się mnie raz na zawsze. – Tak, teraz to wydawało się jej aż nazbyt jasne.

– Otóż to. Zawsze uważałem cię za inteligentną, Julio. Tylko tym razem trochę zbyt późno to do ciebie dotarło.

– Przekonali mnie, że zostałeś uznany za czarną owcę w rodzinie i wykluczony ze społeczeństwa wskutek nieporozumienia, aby wzbudzić we mnie współczucie dla ciebie. – Ich plan wydał się teraz tak jasny, jakby miała go przed sobą, nakreślony czarno na białym. – Nie podejrzewałaby Arthura o taką przebiegłość. – I co zamierzasz teraz zrobić?

– Z tobą, kochanie? – Dostrzegła wreszcie w głębi jego błękitnych oczu wilcze spojrzenie. Okrutne i pełne rozbawienia. – Możesz jechać ze mną, nie mam nic przeciwko temu. Nie jesteś zbyt dobra w łóżku, ale mógłbym chyba nauczyć cię paru sztuczek.

– Mam być twoją kochanką? – Po moim trupie! – pomyślała.

– Przez miesiąc czy dwa, jeśli będziesz dobra. Pojedziemy do Londynu, tam szybko sobie coś znajdziesz. Albo kogoś. A teraz wracaj do łóżka i udowodnij mi, że warto cię zatrzymać. – Jonathan wstał, wziął ją za rękę i poderwał z fotela.

– Nie! – Julia szarpnęła się do tyłu. Jego palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka tak mocno, jakby chciał zmiażdżyć jej delikatne kości.

– Teraz jesteś ladacznicą – stwierdził – więc przestań protestować. Chodź i postaraj się najlepiej, jak umiesz. Nigdy nie wiadomo, może nawet to polubisz.

– Powiedziałam „nie”!

Jonathan był kłamcą, oszustem, ale chyba nie posunie się do przemocy? – przemknęło jej przez głowę. Okazało się, że w tym również się pomyliła.

– Masz robić, co ci każę!

Ból w nadgarstku stawał się trudny do zniesienia. Julii zrobiło się słabo. Pośliznęła się na starych, wypolerowanych deskach podłogi, potknęła o dywanik przy kominku i straciła równowagę. Padając, poczuła potworny ból w ramieniu, a potem palce Jonathana otworzyły się i była wolna. Łkając z bólu, strachu i gniewu, runęła z impetem na palenisko. Pogrzebacze z łoskotem wypadły ze stojaka i posypały się na nią. Poczuła uderzenie w łokieć i dłoń.

– Wstawaj, ty niezdarna dziwko. – Jonathan złapał ją za włosy, owinął je sobie wokół ręki i szarpnął. Chciała się odturlać, ale nie mogła. Biła rękami na oślep, w końcu trafiła go tak mocno, że zachłysnął się powietrzem i ją puścił. Wtedy potoczyła się w bok, podciągnęła do góry i stanęła na trzęsących się nogach.

Cisza. Jonathan leżał w kominku, wokół jego głowy utworzyła się kałuża krwi. Julia spojrzała na swoje palce, kurczowo zaciśnięte na pogrzebaczu. Jej ręka była zbroczona krwią, która powoli kapała na podłogę.

Stłumiła krzyk i wypuściła z ręki pogrzebacz.ROZDZIAŁ DRUGI

Noc świętojańska 1814 – King’s Acre Estate, Oxfordshire

Zatrzymał ją śpiew słowika. Ile już czasu biegła? Cztery dni… pięć? Straciła rachubę. Stopy same ją zaprowadziły na wygięty, ozdobny mostek. Nie czuła już bólu, pęcherze stanowiły nieodłączny element jej ogólnego, żałosnego stanu. Ale kiedy stanęła na szczycie mostu, uderzyło ją piękno zalanego księżycowym blaskiem krajobrazu.

Idealny spokój. Wokół żadnych ludzi, żadnego hałasu, nie musiała się obawiać pościgu. Tylko księżyc odbity w spokojnej tafli jeziora, ciemny masyw lasu i brunatny ptaszek, napełniający magicznym śpiewem ciepłe, nocne powietrze.

Julia zdjęła czepek i powoli rozejrzała się dokoła. Gdzie jestem? Jak daleko dotarłam? Za późno już na żal, że nie zostałam, by stawić czoło problemom, pomyślała. Nie próbowała wyjaśniać, że to był wypadek, że działała w samoobronie.

Nie bardzo wiedziała, jak uciekła. Pamiętała swój krzyk, kiedy cofała się ze zgrozą przed rozciągniętym u jej stóp ciałem. Gdy do pokoju wpadli ludzie, ukryła się za parawanem, żeby nie widzieli jej niemal nagiej, zbroczonej krwią. Nie zauważyli jej, bowiem skupili się wokół zwłok.

Za parawanem były jej ubrania i woda. Umyła ręce i ubrała się, żeby wyglądać przyzwoicie. Z jakichś względów wydawało jej się to istotne. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby uciekać.

Pugilares Jonathana leżał na wierzchu, na jego płaszczu. Pod wpływem impulsu schowała go do torebki. A potem zmusiła się do wyjścia zza zasłony i stawienia czoła temu, co nieuchronne. Pokój był pełen ludzi, inni przepychali się w drzwiach, żeby zajrzeć do środka.

Nikt nie zwrócił uwagi na kobietę w prostym, szarym płaszczu i skromnym, słomkowym czepku. Teraz wydawała się po prostu jedną z osób, które przybiegły tu zwabione hałasem, a bladość jej twarzy i drżenie można było tłumaczyć tym, co zobaczyła.

Instynkt ucieczki i spryt ściganego zwierzęcia kazały jej zbiec tylnymi schodami na dziedziniec i ukryć się pomiędzy workami na chłopskiej furmance. O świcie, niezauważona przez nikogo, odjechała spod zajazdu. Potem niepostrzeżenie zeskoczyła z tyłu wozu i znalazła się w kompletnie sobie nieznanej okolicy. Teraz wydawało jej się, że od zawsze wędrowała, gdzie oczy poniosą, kryła się przed ludźmi i chyłkiem korzystała z podwózki.

Gdybym mogła choć na chwilę usiąść, zatrzymać się w biegu i po prostu chłonąć ten spokój, ten błogosławiony brak ludzi, których trzeba oszukiwać, których trzeba się wystrzegać… I choć na chwilę zapomniała o strachu, dopóki nie znajdę w sobie dość siły, by ruszyć dalej…

Wysoka, szara sylwetka majaczyła niewyraźnie w blasku księżyca na samym środku wąskiego kamiennego mostka. Nocna bryza rozwiała długie, ciemne włosy. Kobieta. Niemożliwe! – odezwał się w jego głowie głos. Majaczę…

Will wytężył wszystkie zmysły. Cisza. I nagle w noc wdarły się trzy przeciągłe trele, rozpoczynając kolejny koncert słowika, tak boleśnie piękny, że zamknął oczy.

Kiedy ponownie je otworzył, spodziewał się, że będzie sam. Ale widmowa postać nadal stała na mostku. To jakaś wyjątkowo uporczywa halucynacja, pomyślał. Kobieta odwróciła się i zobaczył blady owal jej twarzy. Duch? To śmieszne, ale przeszył go dreszcz zabobonnego strachu, choć sam stał już przecież jedną nogą w świecie duchów.

Nie wierzę w duchy. Odmawiam, powiedział sobie w myślach. Jego sytuacja była wystarczająco zła, nie musiał pogarszać jej jeszcze obawami, że wróci tu po śmierci i będzie musiał patrzeć, jak jego ukochana posiadłość popada w ruinę w niedbałych, marnotrawnych rękach Henry’ego.

Nie, to z pewnością realna kobieta, kobieta z krwi i kości, a niezwykła bladość jej twarzy to po prostu skutek kontrastu z ciemnymi włosami. Will podszedł bliżej pod osłoną lasu rosnącego wokół Lake Walk. Co ona tutaj robiła, ta kobieta, która weszła tak daleko w głąb parku należącego do King’s Acre? Musiała przejść co najmniej milę od drogi prowadzącej do rogatki pomiędzy Thame i Aylesbury.

Była wysoka, ubrana w długi, szary płaszcz. Przechyliła się przez poręcz mostu i wbiła wzrok w ciemne wody jeziora, jakby kryła się w nich jakaś tajemnica. Każdy jej ruch świadczył o zmęczeniu, pomyślał Will i nagle zesztywniał, gdy zmieniła pozycję i przysiadła bokiem na balustradzie.

– Nie! – Will, przeklinając własne, odmawiające współpracy, zdradzieckie ciało, zmusił się do większego wysiłku i przyspieszył. U stóp mostka potknął się i złapał balustrady. – Nie… nie skacz! Nie poddawaj się… cokolwiek by to było… – Nogi się pod nim ugięły, opadł na kolana i zaniósł się kaszlem.

Przez chwilę obawiał się, że swoim nagłym pojawieniem się mógł sprowokować potencjalną samobójczynię do skoku, ale kobieta duch zsunęła się z balustrady, podbiegła i uklękła przy nim.

– Jest pan ranny, sir!

Objęła go i oparła na swym ramieniu. Will na moment zamknął oczy. Pokusa poddania się temu wzmacniającemu dotykowi drugiego człowieka była niemal nieodparta.

– Nie jestem ranny. Tylko chory. Niezakaźnie – dodał, bo kobieta głośno wciągnęła powietrze. – Proszę się… nie obawiać.

– Nie boję się o siebie – odparła z nutką zniecierpliwienia w głosie. Zmieniła nieco pozycję, żeby oprzeć go plecami o swoje ramię, i położyła chłodną dłoń na jego czole. Will z trudem powstrzymał rozkoszne westchnienie. – Ma pan gorączkę.

– Zawsze mam o tej porze. – Starał się kontrolować oddech. – Przestraszyłem się, że chce pani skoczyć.

– O, nie. – Wyczuł, że lekko potrząsnęła głową. – Nie wyobrażam sobie, że można być w takiej desperacji, by zrobić coś takiego. Tonięcie musi być przerażające. Zresztą zawsze jest jakaś nadzieja. Zawsze. – Jej głos był niski i nieco schrypnięty, jakby niedawno płakała.

– Odpoczywałam, wpatrując się w odbite w wodzie światło księżyca. Tak tu pięknie i spokojnie i słowik śpiewa zachwycająco. A ja bardzo teraz potrzebuję spokoju i piękna – dodała, dzielnie próbując się uśmiechnąć, z żałosnym efektem.

Czuł emanujące z niej fale napięcia i zmęczenia. Jeśli nie zachowam ostrożności, kobieta ucieknie, pomyślał. A może jednak nie, bo wydawała się zdeterminowana, by zaopiekować się nim…

Will rozluźnił się z trudem, jakby miał do czynienia z rannym zwierzęciem, i poddał się opiece.

– Dlatego właśnie przychodzę tutaj podczas pełni księżyca – wyznał. – A noc świętojańska wzmacnia jeszcze ten czar. W księżycowej poświacie można uwierzyć niemal we wszystko. – Uwierzyć, że znowu mogę być sobą, w pełni sprawnym… – Początkowo wziąłem panią za ducha.

– No nie! – zaprotestowała, tym razem z autentycznym rozbawieniem, które chyba ją samą zaskoczyło. – Jestem zdecydowanie zbyt masywna na ducha.

Każdy mięsień jego ciała – ciała, które, jak sądził, już wiele miesięcy temu całkowicie straciło zainteresowanie płcią przeciwną – naprężył się w niemym proteście. Ta kobieta była tak cudowna w dotyku: miękka i krągła, a równocześnie mocna i pewna, gdy opierała go o swe ramię. Z trudem powstrzymał pomruk sprzeciwu, gdy go puściła i wstała.

– Gdzie ja mam głowę? Rozmawiam z panem o duchach i słowikach zamiast sprowadzić pomoc. W którą stronę będzie najszybciej?

– Nie trzeba. Dom jest tuż… – Zabrakło mu tchu, więc machnął tylko ręką, wskazując ogólny kierunek. – Gdyby pomogła mi pani wstać… – To upokarzające, że musiał o to prosić, ale po miesiącach bezsensownej walki z samym sobą nauczył się ukrywać zranioną dumę. Ta kobieta potrzebowała pomocy, a on nie mógł jej pomóc, leżąc na moście.

– Więc proszę tutaj zostać. Pójdę i sprowadzę pomoc.

– Nie. – W razie potrzeby potrafił jeszcze wydawać rozkazy. Kobieta odwróciła się ku niemu, z wyraźnym oporem, ale jednak się odwróciła. Will wyciągnął prawą rękę. – Wystarczy, że pani mnie podtrzyma.

Czuł, że miała ochotę z nim dyskutować, ale tylko mocniej zacisnęła wargi – wyobrażał sobie, że były pełne i szczodre, choć w tym świetle nie mógł być tego pewien – i mocno ujęła jego dłoń.

– Pewnie będzie pan zapewniał, że jest pan dorosłym człowiekiem i wie, co dla pana dobre – powiedziała, kiedy stanął na nogach. – Ale muszę otwarcie powiedzieć, sir, że spacery w blasku księżyca, kiedy ma się gorączkę, to szczyt głupoty. Wpędzi się pan do grobu.

– Proszę się tym nie przejmować. – Will przytrzymał się poręczy i stanął prosto. Była wysoka, ta jego kobieta duch, musiała tylko lekko odchylić do tyłu głowę, by spojrzeć mu prosto w twarz. Teraz widział marsa na jej obliczu, które w księżycowej poświacie miało barwę kości słoniowej. Nie potrafił określić jej wieku ani rozróżnić rysów, ale tak – jej wargi były pełne i kuszące, choć w tym momencie wydęte z dezaprobatą. Wyglądało na to, że tak samo nie lubiła, by się jej sprzeciwiać, jak on. – Ja już stoję nad grobem.

Widział, że zrozumiała, i czekał na jej protesty i zakłopotanie, które ludzie demonstrowali zawsze, gdy mówił im prawdę. Ale ona powiedziała tylko:

– Bardzo mi przykro, sir.

Oczywiście w świetle księżyca musiała zauważyć, że był wrakiem człowieka, więc być może jego słowa nie stanowiły dla niej zaskoczenia. To prawdziwy cud, że na widok takiego chodzącego kościotrupa nie wskoczyła ze strachu do jeziora.

– Rozumiem, że weszłam na teren pana posiadłości. Z tego powodu również mi przykro.

– Jest pani tutaj mile widziana. Witam w King’s Acre. Zechce pani towarzyszyć mi do domu i przyjąć poczęstunek? Potem polecę odwieźć panią do miejsca zamieszkania. – Kobieta przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Najwyraźniej nie uważała go za tak nieszkodliwego, jakim się czuł. – Zapewniam, że nie będzie pani pozbawiona przyzwoitki. Mam niezwykle szacowną gospodynię.

To zapewnienie wywołało na jej twarzy uśmiech, co można było przewidzieć. Oszukiwał samego siebie, jeśli się łudził, że ta kobieta uznała go za tak niebezpiecznego dla damy mężczyznę, za jakiego uchodził niegdyś w swoim regimencie. Teraz nawet najbardziej lękliwej pannicy wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by uznała prawdopodobieństwo gwałtu za nader znikome.

– Chwilowo kwestia przyzwoitki jest najmniejszym z moich zmartwień, sir. – W jej głosie zabrzmiała nutka goryczy, zupełnie bez sensu. – Ale nie mogę sprawiać kłopotu panu i pańskim domownikom o tak późnej porze.

Oddech Willa uspokoił się, a wraz z nim wrócił mu zdrowy rozsądek. Przyzwoite młode damy – a jego towarzyszka bez wątpienia była damą, choć niezbyt młodą – nie materializowały się nagle bez bardzo poważnego powodu w świetle księżyca, bez bagażu i odpowiedniej eskorty.

– Późna pora nie ma znaczenia, moi domownicy pogodzili się z moim upodobaniem do godzin nocnych. Ale co z pani bagażem? I z pokojówką? Mogę kogoś po nie posłać.

– Nie mam ani bagażu, ani pokojówki, sir. – Odwróciła głowę, wyczuwał, z jakim wysiłkiem starała się zapanować nad głosem. – Ja… dryfuję.

Julia wiedziała, że nie powinna powiedzieć prawdy, chociaż odczuwała zaskakująco silną pokusę, by rzucić się ze łzami w ramiona tego starszego mężczyzny i opowiedzieć całą historię. Był zapewne sędzią, a nawet jeśli nie, to uznałby za swój obowiązek oddać ją w ręce sprawiedliwości. Ale od kilku dni wędrowała na piechotę, kryła się w stodołach, od czasu do czasu wydawała parę miedziaków na chleb, ser i cienkie piwo, więc była wyczerpana, zagubiona i zdesperowana. Część prawdy będzie musiała wystarczyć, trzeba zaryzykować – oby okazała się dobrą kłamczuchą.

– Powiem otwarcie, sir – odezwała się Julia, wdzięczna za osłonę ciemności, choć równocześnie żałowała, że nie widzi wyrazu jego oczu. – Uciekłam z domu. Kilka dni temu.

– A można zapytać dlaczego? – Jego głos, zaskakująco młody jak na mężczyznę posuniętego w latach, był równie starannie pozbawiony jakichkolwiek śladów osądu jak jego wynędzniała twarz.

– Kuzyn, od którego jestem całkowicie zależna, postanowił oddać mnie człowiekowi, który pragnął tylko mojej… zguby. Ucieczka wydawała mi się jedynym wyjściem, choć teraz rozumiem, że w konsekwencji i tak zostałam skompromitowana. Jestem pewna, że w tej sytuacji nie zechce pan przyjąć mnie pod swój dach. Pańska żona…

– Nie mam żony. – Jego głos był chłodny. – I nie mam żadnych zastrzeżeń wobec pani, mogę tylko współczuć, że znalazła się pani w tak trudnej sytuacji.

Nie powinien tak dużo mówić, pomyślała. Bez wątpienia nie przesadzał w kwestii stanu swojego zdrowia: był naprawdę ciężko chory. Kiedy go wsparła na moście, wyczuła pod ubraniem tylko skórę i kości. Był wysokim mężczyzną, mierzącym ponad sześć stóp, i w młodości musiał być muskularny i silny. Teraz brakowało mu oddechu, a kiedy położyła mu rękę na czole, było rozpalone gorączką i pokryte potem.

A jednak ruszył jej na ratunek, kiedy wydawało mu się, że chciała się rzucić do jeziora, i nie obraził jej, kiedy przyznała się do części katastrofalnej pomyłki, jaką popełniła. W zamian mogła przynajmniej odprowadzić go do domu. Ryzyko, że dotarł tam już opis poszukiwanej morderczyni, nie było zbyt wielkie. Chyba mogła bezpiecznie spędzić tam noc. W zajeździe nie znano jej nazwiska, a karty wizytowe Jonathana znajdowały się w pugilaresie spoczywającym w jej torebce – miejscowy konstabl miał więc do czynienia z bezimiennym nieboszczykiem i równie bezimienną uciekinierką.

Powinnam przyjąć pomoc, to nie czas na skrupuły, zrugała się w myślach.

– Chodźmy, sir. Skoro nie pozwala mi pan sprowadzić pomocy, to proszę przynajmniej przyjąć moje ramię. Z pewnością nie powinien pan tu przychodzić i narażać się na takie zmęczenie.

– Mówi pani zupełnie jak Jervis, mój lokaj – mruknął mężczyzna nieco opryskliwie. Julia obawiała się przez chwilę, że jego uparta duma okaże się silniejsza od zdrowego rozsądku, ale pozwolił, by wzięła na siebie część jego ciężaru.

– Mówił pan, sir, że tędy? – Zmusiła obolałe stopy do ruchu, starając się nie kuleć, bo gdyby to zauważył, odmówiłby przyjęcia pomocy.

– Nazywam się William Hadfield – odezwał się po kilku krokach. – Powinna pani wiedzieć, kogo pani ratuje. Jestem baronem Dereham.

Nie znała tego nazwiska, ale podczas ucieczki oddaliła się o ponad sto mil od swego domu i rodziny, ziemiańskiej, ale niemającej kontaktu z utytułowaną arystokracją.

– Nazywam się…

– Nie musi pani mówić. – Ciężko dyszał. Julia zwolniła kroku, zadowolona z pretekstu. Była zmęczona i obolała, być może bardziej wyczerpana strachem niż wysiłkiem fizycznym.

– To żaden problem, milordzie. Nazywam się Julia Prior. I jestem panną – dodała płaskim, pozbawionym wyrazu głosem. Żywa czy martwa, już na zawsze pozostanie panną. Uświadomiła sobie nagle, że podała mu prawdziwe nazwisko. Idiotka, skarciła się w duchu. Ale było już za późno na żal, zresztą nazwisko należało do pospolitych.

– W lewo, panno Prior. – Posłusznie skręciła we wskazaną alejkę. Z konsternacją stwierdziła, że teren zaczął się wznosić. Czy lord Dereham zdoła wejść pod górę jedynie z jej pomocą? Jakby czytając w jej myślach, powiedział: – Nadciąga z odsieczą kawaleria, już nie będzie pani musiała mnie dźwigać.

Julia już otworzyła usta, aby zaprotestować, że przecież tylko go wspiera, ale zamknęła je szybko. Ostra nuta w głosie barona świadczyła, że nie pogodził się ze swym stanem i wszelkie próby pocieszania przyjąłby z gorzką niechęcią. Za młodu musiał być arogancki i pewny siebie, uznała Julia.

– Milordzie! – Dwóch ludzi zbiegało po zboczu ze wzgórza, na którym czekał gig. W jednym mężczyźnie już na pierwszy rzut oka można było rozpoznać lokaja: schludny, wymuskany i nienaganny, wydawał pod nosem pomruki przypominające gdakanie kury. Drugi, w wysokich butach i płaszczu, był w równie oczywisty sposób stajennym.

– Jervis, pomóż pani wsiąść do gigu. – Uwolnił jej ramię i Julia została ulokowana w skromnym powoziku z taką atencją, jakby była udzielną księżną. Po krótkiej, prowadzonej zniżonym głosem wymianie zdań, baron powiedział coś stanowczym tonem i zajął miejsce naprzeciw niej.

Stajenny prowadził konia za uzdę, a lokaj szedł z tyłu. Po paru minutach koła gigu zachrzęściły na żwirowym podjeździe okalającym szeroki trawnik.

– Ależ to zamek! – Julia, wyrwana nagle z zamyślenia, zamrugała oczami na widok baszty z otworami strzelniczymi i murów zwieńczonych blankami. W księżycowej poświacie wyglądało to wręcz niedorzecznie, gotycko i romantycznie.

– Bardzo mały zameczek, zapewniam. A wewnątrz tak nowoczesny, że każda osoba o romantycznej naturze musi odczuwać głębokie rozczarowanie. Fosa jest wyschnięta, a lochy pełne butelek wina. Opuszczana krata w bramie już dawno przerdzewiała, a i wrzący olej bardzo rzadko zdarza się nam obecnie wylewać na głowy przybyszów. – Zabrzmiało to tak, jakby troszeczkę tego żałował.

– Sprowadźcie panią Morley – rozkazał lord Dereham, kiedy stajenny pomógł Julii wysiąść z gigu. Ledwo trzymała się na nogach i potknęła się, kiedy stanęła na ziemi. – Powiedzcie jej, żeby oddała do dyspozycji panny Prior chińską sypialnię, a potem każcie kucharce przysłać gorącą kolację do biblioteki.

– Ależ, milordzie, już po północy… – zaprotestowała Julia.

– Nie mogę pozwolić, żeby wałęsała się pani nocą po polach albo poszła spać głodna, panno Prior – powiedział, wysiadając z powozu. Tym razem to on wsparł się na ramieniu stajennego. Tu, w cieniu budynku, panowały nieprzeniknione ciemności, więc nie widziała jego twarzy i mogła ocenić jego nastrój jedynie na podstawie autokratycznych rozkazów. – Proszę zrobić mi tę grzeczność i spędzić noc tutaj, a rano zastanowimy się, co dalej robić.

Nie może pozwolić, też coś! Apodyktyczny, stary dżentelmen, pomyślała Julia, baron w każdym calu, bez względu na stan zdrowia.

– Dziękuję, milordzie. Wiem, że nie powinnam sprawiać panu kłopotu, ale nie przeczę, że pańska łaskawa oferta bardzo mnie ucieszyła. – Przemknęło jej przez myśl, że po doświadczeniach z Jonathanem nie powinna już ufać żadnemu mężczyźnie. Ale baron był człowiekiem posuniętym w latach i nie stanowił dla niej zagrożenia. Ani ona dla niego, ponieważ nie miał pojęcia, komu udzielił schronienia pod swoim dachem.

– W takim razie do zobaczenia w bibliotece, panno Prior. Proszę przyjść, gdy będzie pani gotowa – rzucił, kiedy wchodziła już za lokajem do holu.

– Proszę zejść na dół główną klatką schodową i wejść w pierwsze drzwi po lewej, panno Prior – powiedziała gospodyni i odsunęła się na bok. Julia wymamrotała podziękowania i wyszła z ciepłej, wygodnej sypialni na wykładany ciemną boazerią korytarz.

Gospodyni nie okazała nawet cienia zaskoczenia stanem jej sfatygowanego po kilkudniowej wędrówce ubrania, natomiast zacmokała ze współczuciem na widok stóp Julii, po czym przyniosła mnóstwo gorącej wody, płótno na bandaże i maść. Opatrzona, ubrana w starannie wyczyszczoną suknię i czystą, pożyczoną bieliznę Julia poczuła przypływ odwagi.

Dom został zmodernizowany kilka lat temu, oceniła, schodząc na dół szeroką, dębową klatką schodową. Ale tu i ówdzie spod nowoczesnego, wygodnego wystroju wyzierały intrygujące fragmenty starannie odrestaurowanego, starego zamku baronów.

Ciężkie, kasetonowe drzwi otworzyły się, odsłaniając pokój, będący samym ciepłem: na kominku pomimo lata płonął ogień, w oknach wisiały karmazynowe zasłony z adamaszku, a stare, wywoskowane regały z książkami lśniły ciepłym blaskiem. Kiedy Julia weszła do środka, mężczyzna siedzący przy kominku zaczął unosić się z fotela, a leżący u jego stóp pies zerwał się na równe nogi, odsłonił zęby i stanął przed panem, żeby własnym ciałem odgrodzić go od nowo przybyłej.

– Leżeć, Bess! To przyjaciel.

– Milordzie, proszę… niech pan nie wstaje. – Julia obeszła psa dookoła i złapała barona za ramię, żeby posadzić go z powrotem w fotelu. Wreszcie zobaczyła go wyraźnie, w pełnym świetle.

To był mężczyzna znad jeziora? Mężczyzna, którego trzymała w ramionach? Mężczyzna, którego uznała za nieszkodliwego starca?

– Och! – Dosłownie sparaliżowało ją spojrzenie bursztynowych oczu, oczu drapieżnika. I wyrzuciła z siebie pierwszą myśl, jaka jej przyszła do głowy. – Ile ma pan lat?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: