Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieła Ludwika Osińskiego. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieła Ludwika Osińskiego. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 634 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

Po­wo­ła­ny wolą Kom­mis­syi Rzą­do­wej Oświe­ce­nia Na­ro­do­we­go, do wy­kła­du Li­te­ra­tu­ry Pol­skiej w tym Kró­lew­skim Uni­wer­sy­te­cie; wi­dzę przed sobą trud­ny wpraw­dzie i ob­szer­ny za­wód, wyż­szy za­pew­ne nad siły moje, taki jed­nak, iż mię wszyst­ko do nie­go za­chę­cać po­win­no.

Cóż w rze­czy sa­mej przy­jem­niej­szem być może, jak zwra­ca­nie uwa­gi na licz­ne pło­dy, któ­re wy­obraź­nia ludz­ka w cią­gu tylu wie­ków stwo­rzy­ła, przy­wo­dze­nie na pa­mięć rów­nie sta­ro­żyt­nych Gre­cyi i Rzy­mu pi­sa­rzów, jak tych, co do za­szczy­tów imie­nia Pol­skie­go, nowy wie­niec przy­da­li? ucze­nie się na­ko­niec szla­chet­nej sztu­ki pi­sa­nia i są­dze­nia nie w zbio­rze ckli­wych i od­strę­cza­ją­cych szkol­nych prze­pi­sów, ale na owych nie­śmier­tel­nych wzo­rach, któ­re do­świad­cze­nie cza­sów, na­ro­dów i ję­zy­ków stwier­dzi­ło, a smak praw­dzi­wy usta­lił.

Wła­snym to jest do­sko­na­łej pięk­no­ści przy­mio­tem, iż ona nie tyl­ko znaw­ców zaj­mu­je, ale tłum lu­dzi, zdol­nych ją wi­dzieć, ude­rza, znie­wa­la, po­ry­wa. Nie do­syć jed­nak na tym uwiel­bie­nia okrzy­ku; trze­ba nam się zbliz­ka obe­znać z owe­mi mi­strza­mi sztu­ki, któ­rzy przez ści­słe ba­da­nia, przez roz­biór i po­rów­ny­wa­nie, sta­ra­li się wy­na­leźć nie­omyl­ne pra­wi­dła, i wska­zać to co ra­zem jest do­bre­go pi­sa­rza i do­bre­go znaw­cy udzia­łem. Któ­ryż bo­wiem z au­to­rów, co nam zo­sta­wi­li naj­pięk­niej­sze wzo­ry, mógł za­ra­zem od­kryć ta­jem­ni­cę gie­niu­szu swo­je­go. Dłu­go So­fokl i Eu­ry­pid dzie­li­li mię­dzy sobą, chlu­bę i po­dzi­wie­nie rze­czy­po­spo­li­tej ateń­skiej, dłu­go inni ich współ­za­wod­ni­cy i na­śla­dow­cy wal­czy­li o pal­mę zwy­cięz­twa w obec zgro­ma­dzo­nych lu­dów Gre­cyi, któ­rych sąd pu­blicz­ny; nad­gro­dą jed­nych, na­uką dru­gich się sta­wał, nim ści­słe Ary­star­chów czu­wa­nia, z sa­mej hi­sto­ryi sztu­ki, jej teo­ryą wy­pro­wa­dzać za­czę­ły.

Na wstę­pie tych po­sie­dzeń, któ­re mają być osno­wą cią­głych na­szych uwag nad po­stę­pem li­te­ra­tu­ry, nad spra­wie­dli­wem dzieł oce­nie­niem; po­trzeb­ną zda­je się być rze­czą, sil­niej­sze po­wziąść prze­ko­na­nie o tej nie­za­prze­czo­nej praw­dzie: iż jak z jed­nej stro­ny jest sztu­ka pi­sa­nia, tak z dru­giej nie może ona być zo­sta­wio­na tej do­wol­no­ści, któ­rą wie­lu za pew­ne zna­mię i przy­wi­lej ge­niu­szu po­czy­ty­wać zwy­kli. Na co się, mó­wią oni, nie­wol­nic­twem tych kaj­dan krę­po­wać? Skąd­że nie­któ­re epo­ki, dzie­ła i kra­je, przy­własz­czać so­bie mają wy­łącz­ną wyż­szość w po­ezyi? Bę­dzie to za­wsze dzi­kiem uro­je­niem chcieć usta­no­wić de­spo­tyzm wy­łącz­ne­go sma­ku, i ża­den na­ród nie ma pra­wa na­rzu­cać in­nym pra­wi­deł, któ­re sam do­wol­nie uznał i przy­jął.

Twór­cze na­tchnie­nie po­ezyi, uwa­ża­ne w wi­do­ku naj­roz­cią­glej­szym, rów­nie jak wła­dza po­ję­cia, jest da­rem na całą ludz­kość roz­la­nym, i przy­ro­dze­nie nie wy­dzie­dzi­czy­ło w tym wzglę­dzie tych na­wet lu­dów, któ­re dzi­kie­mi na­zy­wa­my. Tak za­pew­ne, to śmia­łe od­wo­ła­nie się do swo­bód przy­ro­dze­nia, by­ło­by na­der spra­wie­dli­wem; gdy­by prze­pi­sy, któ­re Ary­sto­te­les, Lon­gin, Cy­ce­ro, Kwin­ty­lian i Ho­ra­cy kre­śli­li, po­prze­dza­ły two­ry ta­len­tu i gie­niu­szu. Ale Gre­cya i Rzym li­czy­ły już mnó­stwo na­czel­nych w każ­dym ro­dza­ju pi­sa­rzów, kie­dy Ho­ra­cy­usz do­świad­cze­niem po­par­te, a po­wszech­nym są­dem lu­dów i wie­ków uświę­co­ne praw­dy, w je­den ko­dex do­bre­go sma­ku zgro­ma­dził.

Wia­do­mo, jak na­uka daw­nej Li­te­ra­tu­ry wzię­ła nowe ży­cie przed czte­re­ma wie­ka­mi, kie­dy ję­zyk grec­ki stał się po­wszech­niej­szym w kra­jach, gdzie mowa ła­ciń­ska nig­dy zu­peł­nie z uży­wa­nia nie wy­szła. Po dłu­giej prze­rwie ciem­no­ty i bar­ba­rzyń­stwa, wy­do­by­to au­to­rów klas­sycz­nych z za­po­mnie­nia, wy­na­la­zek dru­ku uczy­nił ich przy­stęp­ne­mu dla wszyst­kich, sta­ro­żyt­ne rzeź­by i ma­lar­stwa po­mni­ki wy­szły na świat z roz­wa­lin i gru­zów. Była to epo­ka sta­now­cza w hi­sto­ryi nauk, ob­fi­ta w skut­ki, któ­re roz­cią­gnę­ły się aż do nas, i w da­le­ką przy­szłość roz­cią­gać się będą.

Je­że­li­by naj­słusz­niej­sze na­wet uwiel­bie­nie sta­ro­żyt­nych wzo­rów, mo­gło się stać szko­dli­wem dla swo­bód ima­gi­na­cyi; kie­dy, jak mówi Szle­gel, ucze­ni, staw­szy się pa­na­mi skar­bów sta­ro­żyt­no­ści, nie zdol­ni ja­śnieć wła­sne­mi pło­da­mi, przy­zna­li daw­nym po­wa­gę bez gra­nic, i śmie­li utrzy­my­wać, iż dow­ci­po­wi ludz­kie­mu nic po nich nie po­zo­sta­je, nad nie­wol­ni­cze na­śla­do­wa­nie; by­ło­by się w sa­mej rze­czy na co uża­lać. Śle­pe usza­no­wa­nie dla daw­nych, nie­ogra­ni­czo­na po­gar­da wszyst­kie­go coby w na­szych dzie­łach nie mia­ło po­do­bień­stwa ze sta­ro­żyt­ne­mi, mo­gło by bez wąt­pie­nia znisz­czyć nowe siły od­ra­dza­ją­cej się sztu­ki. Ależ to samo wła­śnie, co ten świa­tły kry­tyk i znaw­ca, nie­kie­dy z za­pa­łem do­cho­dzą­cym aż do wi­docz­nej z sa­mym sobą sprzecz­no­ści, na­prze­ciw sta­ro­żyt­nym pi­sa­rzom przy­ta­cza; z nie mniej­szą śmia­ło­ścią we wszyst­kich epo­kach po­wta­rza­nem było. Nie pierw­szy on do­po­mi­na się o tę szla­chet­ną nie­za­leż­ność od pew­nych pra­wi­deł i wzo­rów. Wal­ka ta trwa­ła od daw­na: im wię­cej jed­ni sta­ra­li się gło­sić po­chwa­ły Gre­ków i Rzy­mian, tem wię­cej ubli­ża­li im dru­dzy. Zna­ko­mit­si na­wet ar­ty­ści i ry­mo­twór­cy, któ­rzy otwo­rzy­li chwa­łę te­raź­niej­szych oświe­co­nych wie­ków; po­mi­nę­li uto­ro­wa­ną dro­gę, i po­szli za wła­sne­go na­tchnie­nia po­pę­dem. Nie byli trwoż­li­we­mi na­śla­dow­ca­mi daw­nych, Dan­te, Szek­spir i Ariost, Dzie­ła ich no­szą na so­bie ce­chę ory­gi­nal­no­ści im sa­mym wła­ści­wej. Dro­ga któ­rą ob­ra­li, po­win­na była stać się po­wab­niej­szą dla in­nych, po­nie­waż wszyst­ko im w tym za­wo­dzie to­wa­rzy­szy­ło, co tyl­ko mo­gło po­chle­biać zda­niom i oby­cza­jom spół­cze­snym, czem się mo­gła oży­wiać i chlu­bić na­ro­do­wa duma. Prze­cież mi­łość pięk­no­ści, czer­pa­nej z wzo­rów klas­sycz­nych, nie za­gi­nę­ła by­najm­niej. Szcze­gól­niej­szym praw­dy i na­tu­ry try­um­fem, ci sami pi­sa­rze od­da­li cześć daw­nym, je­że­li nie przez ca­łość ukła­du dzieł swo­ich, to nie­za­wod­nie przez wiel­kie po­do­bień­stwo znacz­nych w nich czę­ści, któ­re wła­śnie za naj­do­sko­nal­sze i spół­cze­śni po­czy­ty­wa­li, i po­tom­ność uzna­je. Czy­li gien­jusz an­giel­skie­go tra­gi­ka, roz­wa­ża­niem dzieł So­fo­kla i Eschy­la, po­ję­cia swo­je obu­dzał, czy­li wła­snem na­tchnie­niem do­ści­gnął do­sko­na­ło­ści tam, gdzie ona zna­mio­nu­je pło­dy jego; rów­nym to jest do­wo­dem po­trze­by pra­wi­deł, któ­re nie są wię­za­mi, ale prze­wod­nią, po­mo­cą i stra­żą gie­niu­szu.

Nie do­znał Ra­syn za ży­cia swo­je­go po­cie­chy, i tej naj­wyż­szej na­gro­dy, jaką ry­chła po­tom­ność jego Ifi­ge­nii, Fe­drze, An­dro­ma­ce i Bry­tan­ni­ko­wi przy­zna­ła. Czę­sto Pra­don od­no­sił nad nim zwy­cięz­two, a naj­cel­niej­sze dzie­ło Ata­li­ja, mię­dzy nik­czem­ne za­rzu­co­ne pi­sma, dłu­go była ce­lem po­gar­dy, nim smak ca­łej Eu­ro­py zna­lazł w niej wzór je­dy­ny, po­ję­cia, ukła­du i sty­lu. Nie moż­na więc utrzy­my­wać, iż pięk­na li­te­ra­tu­ra, za­wsze i cią­gle wzo­ra­mi sta­ro­żyt­no­ści wstrzy­my­wa­na, ujarz­mio­na pra­wi­dła­mi, do­zna­ła szko­dy i uszczerb­ku, że praw­dzi­we ta­len­ta od­stra­sza­ne były okrzy­kiem po­wszech­ne­go po­tę­pie­nia, sko­ro wła­snym za­wo­dem pusz­czać się chcia­ły, i że je­dy­nem źró­dłem no­wych ory­gi­nal­nych utwo­rów, stać się może zrzu­ce­nie tego uciąż­li­we­go jarz­ma.

Owszem, smak pra­wy, klas­sycz­ność grec­ka i rzym­ska, jak dziś fran­cuz­ka, nie­prze­rwa­nie do­świad­cza­ła sro­gich tej źle zro­zu­mia­nej swo­bo­dy po­ci­sków; kie­dy prze­sąd i obłą­ka­nie do tego do­cho­dzi­ły stop­nia, że tam tyl­ko wi­dzia­no ge­niusz i ta­lent, gdzie sztu­ki nie było. Znie­śmy te za­kre­sy i for­my, wy­rzecz­my się, je­że­li to być może, sma­ku i sztu­ki, a po­wsta­ną wkrót­ce nie­kształt­ne ima­gi­na­cji pło­dy. Nik­czem­ność i pro­sto­ta, prze­sa­da i wiel­kość ra­zem zmie­sza­ne, zaj­mą miej­sce przy­zwo­ito­ści i praw­dy. Lecz i w ta­kim na­wet nie­rzą­dzie, przy­zwo­itość i praw­da nie dłu­go­by swe­go try­um­fu ocze­ki­wać mu­sia­ły, bo sama wła­dza my­śle­nia i czu­cia, samo po­rów­ny­wa­nie do­świad­czo­nych ser­ca i umy­słu wra­żeń, wzno­wią te same prze­pi­sy i pra­wa, choć­by do­tych­cza­so­wych żad­na nie zo­sta­ła pa­mięć. Nie raz ta błę­du po­mro­ka, za­ciem­nia­ła ja­sną dni pięk­nych po­go­dę. W oj­czy­znie Kor­ne – la, naj­star­szą bez wąt­pie­nia mają po dziś dzień wła­dzę do­bre­go sma­ku pra­wi­dła, klas­sycz­ność naj­ob­szer­niej­sze pa­no­wa­nie. W któ­rym że to prze­cież kra­ju, ży­wiej się do­bi­ja­no o zrzu­ce­nie tych wię­zów ro­zu­mu? Tam Bo­ile­au i Wol­ter użyć mu­sie­li ca­łej mocy uszczy­pli­wo­ści i sa­ty­ry, aby zu­chwa­łych i na­tręt­nych prze­ciw­ni­ków prze­ko­nać. Tam sądy naj­wy­tr­wal­szych to­wa­rzystw, a na­wet dwo­ru sa­me­go i urzę­dów po­wa­ga, mier­no­ści po­kla­ski­wa­ły; tam znaj­do­wa­ły się dzi­kie, że tak po­wiem, uczo­ne­go fa­na­ty­zmu ofia­ry, jak np. ów pi­sarz, co śmiał na po­chwa­łę Szek­spi­ra to bluź­nier­stwo przy­to­czyć: że on je­den był zdol­nym do­brym gu­stem po­gar­dzić. "Nie by­łoż to do­syć, mówi La­har­pe, dla mło­dych umy­słów, do za­pa­łu i wy­gó­ro­wa­nia ła­twych, aże­by przy­własz­czy­ły so­bie tę samą dumę, szla­chet­ną na po­zór, tę wy­nio­słą po­gar­dę; aże­by po­wab­ne przy­ję­ły mnie­ma­nie, iż do­syć jest nie mieć sma­ku, aże­by mieć gien­jusz. Przy­daj­my jesz­cze, że ta sama sce­na co pierw­sza za­ja­śnia­ła do­sko­na­łe­mi wzo­ra­mi, pierw­sza rów­nie dała po­czą­tek, wzrost i nad­zwy­czaj­ną wzię­tość, owym pło­dom od­rod­nym, któ­re pod na­zwi­skiem dram­ma­tów, ra­zem śmiech, płacz i szcze­gól­niej­szy ro­dzaj tkli­wo­ści przy­swo­iły so­bie; przy­daj­my na­de­wszyst­ko z jak ułud­nym wdzię­kiem wy­mo­wy, z jak traf­nie uło­żo­ną przy­czyn i skut­ków osno­wą, aż do tej chwi­li, zna­ko­mi­ci pi­sa­rze, usi­łu­ją zmie­nić i prze­two­rzyć głów­ne li­te­ra­tu­ry za­sa­dy; a przy­zna­my nie wąt­pli­wie tem więk­szą wagę sta­ro­żyt­nym prze­pi­som, któ­rych wszel­ka zdań prze­ciw­nych i uprze­dzeń prze­moc, nie tyl­ko znisz­czyć nie zdo­ła, ale na­wet przez to samo co­raz bar­dziej usta­la, że nada­rem­nie in­nej po­szu­ku­je dro­gi. Rów­nie tu ucze­ni, jak lud z pierw­szych wra­żeń są­dzą­cy, go­dzą się na jed­no. Rów­nie de­li­kat­ne uczu­cie mi­ło­ści i ho­no­ru cza­sów ry­cer­skich w wy­nio­słych ry­mach Tas­sa, rów­nie ogni­ste na­tchnie­nie he­ro­izmu na­ro­do­we­go w pie­śniach Ka­mo­en­sa, jak wznio­słe ob­ra­zy wyż­sze­go świa­ta kre­ślo­ne ręką Mil­to­na; mogą się róż­nić ro­dza­jem, dą­że­niem, lecz sztu­ką i pra­wi­dła­mi nie­od­łącz­ne są od Ho­me­ra i Wir­gi­liu­sza.

Wol­no jest, na­le­ży owszem, nie trzy­mać się ści­słe­go na­śla­dow­nic­twa. W prze­kła­dach na­wet, ta zby­tecz­na i nie śmia­ła wier­ność chwa­leb­ną być prze­sta­je. Gdy­by gie­niusz jaki stwo­rzył nowe dzie­ło, do zna­jo­mych wzo­rów wca­le nie po­dob­ne, ta­kie jed­nak, iżby zdol­nem były otrzy­mać pal­mę do­sko­na­ło­ści, czyż­by je dla tego sa­me­go mi­strzo­wie klas­sycz­ni od­rzu­ci­li? czy­liż owszem ten nowy twór­ca nie stał­by się ra­zem pra­wo­daw­cą no­wych prze­pi­sów? Ta je­dy­na jest dro­ga wal­cze­nia z tem, co my do­tąd za wzo­ro­we uzna­je­my.

Ileż walk za­pal­czy­wych, ile prze­ciw­nych są­dów utwo­rzy­ła nowa szko­ła pi­sa­rzów, ro­man­tycz­ne­mi zwa­nych! Jak da­le­ko jesz­cze to zja­wi­sko róż­nić bę­dzie zda­nia pi­szą­cych!? Ani mo­je­go obo­wiąz­ku, ani mo­jej zdol­no­ści jest udzia­łem, są­dzić i jed­nać te spo­ry. To jed­no po­wiem, co mię w roz­bio­rze tych licz­nych ba­dań, a po­nie­kąd po­twa­rzy i kłót­ni, ude­rzy­ło szcze­gól­niej. Mąż na­der zna­ko­mi­ty w li­te­ra­tu­rze nie­miec­kiej, bie­gły sta­ro­żyt­no­ści ba­dacz, któ­ry zbo­ga­cił swój ję­zyk po­wszech­nie sza­no­wa­nym prze­kła­dem pierw­szych po­etów grec­kich, hisz­pań­skich, an­giel­skich; od­da­jąc cześć wy­so­ką wzo­rom Ho­me­ra i So­fo­kla, uznał w póź­niej­szych, a mia­no­wi­cie w Szek­spi­rze i Cal­de­ro­nie, nie­po­spo­li­te­go rzę­du za­le­ty. Może jako po­eta, któ­re­go przy­ro­dzo­nym ży­wio­łem jest za­pał i po­dzi­wie­nie, prze­nik­nął się aż do en­tu­zja­zmu pięk­no­ścia­mi, któ­re do oj­czy­stej mowy prze­no­sił, i chcąc uczu­cie swo­je prze­lać w ser­ca in­nych, użył do tego wszel­kich sił swe­go dow­ci­pu.

Lecz za­sta­na­wia­jąc się nad du­chem dzie­ła jego w ogól­no­ści, wi­dzę tam, iż ro­man­tycz­ność, chlu­bę swo­ją, wzo­ry i po­czą­tek, pro­wa­dzi od Ho­me­rów i So­fo­klów, rów­nie jak tych­że sa­mych oj­ców po­ezja klas­sycz­na za swo­ich pra­wo­daw­ców uzna­je. O cóż więc te za­cię­te spo­ry po­wsta­ją? Oto ści­śle mó­wiąc, same na­zwi­sko za­pa­li­ło nie­zgo­dę, bo rzecz od jed­ne­goż źró­dła po­cho­dzą­ca, tak da­le­ko się róż­nić nie mo­gła. Za­wcze­snym jest, tak są­dzę, u nas za­mia­rem, wsz­czy­nać roz­pra­wy o no­wej sztu­ce, i wpro­wa­dzać na­ukę, bez wzo­rów, do któ­rych­by czu­cia i sądy na­sze od­no­sić się mo­gły. Na­le­ża­ło­by ra­czej, aże­by to­rem Schle­gla, kto ze­chce nowy ten ro­dzaj w kra­ju na­szym przy­swo­ić; za­czął od bliż­sze­go obe­zna­nia nas z temi dzie­ła­mi, na któ­rych on istot­nie swój byt i swo­ją\, rze­czy­wi­stość za­sa­dza. Zda­rzy się i nam za­pew­ne w tem zgro­ma­dze­niu, po­wra­cać nie­raz do przed­mio­tu, o któ­rym krót­ką, tu uczy­ni­łem wzmian­kę, bo nie­po­dob­na jest po­mi­nąć uczo­nych tego pi­sa­rza uwag, gdy część li­te­ra­tu­ry dra­ma­tycz­nej roz­wa­żać nam przyj­dzie. Je­że­li, ja­kem wspo­mniał, sta­ro­żyt­ni Gre­cyi pi­sa­rze sta­wa­ją na cze­le ro­man­tycz­no­ści, je­że­li jak nie­daw­no świa­tły kry­tyk osą­dził, dzie­ło Pio­tra Kor­ne­la, Cyd, mie­ści w so­bie i tego ro­dza­ju za­le­ty; nie prze­wi­du­ję by­najm­niej, iżby rzecz sama, na­zwi­skiem tyl­ko ra­żą­ca klas­sy­ków tro­skli­wość, mia­ła być trud­ną do po­ję­cia i na­le­ży­te­go oce­nie­nia.

Bieg tych po­sie­dzeń, po­czy­na­jąc za­raz od na­stę­pu­ją­ce­go, roz­pocz­nie epo­pe­ja, po któ­rej weź­mie­my z ko­lei na uwa­gę, ob­szer­ny na­der za­wód li­te­ra­tu­ry dra­ma­tycz­nej: co nam za­pew­ne nie mały cza­su prze­ciąg za­peł­ni. Do roz­bio­ru zna­ko­mit­szych dzieł, w każ­dym ro­dza­ju, róż­nych na­ro­dów i wie­ków, sta­rać się bę­dzie­my przy­dać hi­sto­ryą sztu­ki, tak w ogól­no­ści, jako też w szcze­gól­nym sto­sun­ku do kra­ju na­sze­go. W lep­szych prze­kła­dach dzieł ob­cych na­ro­dów, szu­kać nam przy­stoi i bo­gactw wła­sne­go ję­zy­ka, i po­stę­pu sztu­ki, do cze­go sa­mych słu­cha­czów, jako współ­to­wa­rzy­szów pra­cy mo­jej, śmiem we­zwać i za­pro­sić. Każ­dy tego do­świad­cza, że ile­kroć po­wta­rza od­czy­ta­nie ar­cy­dzie­ła sztu­ki i gie­niu­szu, tyle kroć zda­rza mu się w niem nowe pięk­no­ści od­kry­wać. Nie tra­cę więc na­dziei, że nie­kie­dy, obok po­strze­żeń wiel­kich mi­strzów, znaj­dą miej­sce i moje wła­sne. Obym w nich był za­wsze wa­sze­go czu­cia tłu­ma­czem!

Jako wzo­ry po­prze­dzi­ły pra­wi­dła, tak i tym któ­rzy w li­te­ra­tu­rze bie­gły­mi być pra­gną, zda­je się być naj­wła­ściw­szą po­stę­po­wa­nia ko­le­ją, wprzód dzie­ła same po­zna­wać, niż ich prze­pi­sy okre­ślać. Sta­ną za­tem przed nami naj­zna­ko­mit­si pi­sa­rze; jaka ro­skosz mieć ta­kich na­uczy­cie­lo­wi jaka chlu­ba, je­że­li bę­dziem mo­gli po­wie­dzieć, że­śmy ich zro­zu­mie­li, oce­ni­li, po­ję­li! Hi­sto­ryą sztuk, oka­zu­je nam, co gie­niusz wy­dał i utwo­rzył, teo­rya na­ucza jak po­stę­po­wać na­le­ży, aby po­dob­ne dzie­ła utwo­rzyć. Obie te na­uki by­ły­by próż­ne­mi, nie­do­kład­ne­mi i nig­dy­by się z sobą nie ze­szły, bez po­śred­nic­twa trze­ciej. Kry­ty­ka jest umie­jęt­no­ścią są­dze­nia pło­dów umy­słu ludz­kie­go. Jako sąd, już bez­stron­no­ści wy­ma­ga; jako sąd za­sto­so­wa­ny do sa­me­go dzie­ła i jego teo­ryi, sta­je się jesz­cze nie­do­sta­tecz­ną, je­że­li jej nie to­wa­rzy­szy żywe uczu­cie pięk­no­ści, smak wy­kształ­co­ny. W po­wszech­niej­szem mnie­ma­niu, sło­wo to, kry­ty­ka, wy­obra­ża nam, na pierw­szy rzut oka, zręcz­ność w od­kry­wa­niu wad i błę­dów. Wie­lu taki jej daje kie­ru­nek, iż ra­czej ona ozna­cza ści­słą do­kład­no­ści za­le­tę, niź­li wień­ce chwa­ły przy­są­dza, a tak wię­cej wra­ża bo­jaź­ni i trwo­gi, niż śmia­łe­go za­pa­łu. My trzy­mać się chce­my tego du­cha kry­ty­ki, jaki nam wska­zał pe­łen na­uki mąż, któ­ry ra­zem i ster oświe­ce­nia pia­stu­je, i pięk­ne­mi nas wzo­ra­mi wzbo­ga­ca, i pra­wa są­dom na­szym za­kre­śla.

Sie­dząc klas­sycz­ne pięk­no­ści, po­rów­ny­wa­jąc je z sobą, a wię­cej za­wie­rza­jąc uczu­ciu, ni­że­li szkol­nej pe­dan­ty­zmu roz­wa­dze, po­zna­my dro­gę jaką po­stę­po­wać przy­stoi, aby dojść do utwo­rze­nia pło­dów i no­wych i god­nych za­le­ty. Tym spo­so­bem, nie wąt­pię, utwier­dzi się w nas prze­ko­na­nie o ko­niecz­nej po­trze­bie pew­nych w sztu­ce pra­wi­deł, o któ­rych w tym wstę­pie kil­ka słów nad­mie­ni­łem. Przy zu­peł­nem usza­no­wa­niu dla praw­dzi­wych ta­len­tów, wi­dzieć to bę­dzie­my i czę­sto i do­wod­nie, że te prze­pi­sy i pra­wa, tak lek­ce wa­żo­ne, po­trzeb­ne są przy­najm­niej aże­by po­ło­żyć tamę wy­bu­ja­łe­mu dzi­wac­twu, po­zio­mej mier­no­ści, i że nie masz, jak mówi je­den z uczo­nych, nic smut­niej­sze­go dla sztu­ki, jak spo­koj­nie pa­trzeć, aże­by so­bie tego do­zwa­lo­no bez gie­niu­szu, na co tyl­ko sam gie­niusz od­wa­żyć się może.ODY­SE­JA HO­ME­RA.

We­dług tego, co­śmy do­tąd wi­dzie­li, epo­pe­ja, wła­ści­wie uwa­ża­na, jest opo­wia­da­niem bo­ha­ter­skich czy­nów ję­zy­kiem po­etycz­nym. Praw­da sta­no­wi jej osno­wę, a szczę­śli­we zmy­śle­nia do­star­cza­ją bo­gactw i wdzię­ków. Czy­li ak­cja po­ema­tu bę­dzie jed­ną; lub po­łą­czo­ną czy­li jej trwa­nie w dłuż­szym lub w krót­szym cza­sie za­mknie­my; czy­li sce­na ogra­ni­czy się w jed­nem miej­scu jak w Ilia­dzie, lub też bo­ha­ter, z mo­rza na mo­rze wie­dzio­ny, zdo­ła bez prze­rwy ser­ca na­sze za­trzy­mać i wzru­szyć; bo­ha­ter­skie po­ema, sa­mej tyl­ko praw­dzie i czu­ciu ule­głe, może być do­brem, i wiel­kiem. Mnó­stwo prze­pi­sów nie za­stą­pi wzo­ru. Nie­wy­czer­pa­ny Ho­mer, po naj­wyż­szym ob­ra­zie Ilia­dy, po­tem wszyst­kiem co nas w woj­nie prze­ra­ża, co w męz­twie za­dzi­wia, co w wal­ce dwóch lu­dów zaj­mu­je; chciał, w róż­nym wca­le za­wo­dzie, przy­wią­zać ser­ca na­sze do nie­szczęść męża, ści­ga­ne­go gnie­wem Nep­tu­na, a w mą­dro­ści swo­jej i sta­łem wy­trwa­niu, ma­ją­ce­go dość siły na­prze­ciw mno­gim nie­bez­pie­czeń­stwom i nie­przy­ja­znym ży­wio­łom.

Mię­dzy bo­ha­te­ra­mi Ilia­dy, nie­po­spo­li­te trzy­mał miej­sce Ulis­ses. Nie wszyst­kim on ustę­po­wał w wa­lecz­no­ści i mocy; w ra­dzie przy­zna­wa­li mu wyż­szość naj­pierw­si wo­dzo­wie; bo­gi­ni mą­dro­ści zda­wa­ła się cią­gle mu to­wa­rzy­szyć, i we­dług dzie­jów po­wie­ści, kie­dy woj­sko grec­kie naj­dziel­niej­szych utra­ci­ło ry­ce­rzów, kie­dy miecz stę­piał; jego roz­trop­ność, od nie­przy­ja­ciół tyl­ko zwa­na chy­tro­ścią, wy­dar­ła Tro­ja­nom opie­kuń­cze bó­stwo, Pal­la­dium i w mury Ilio­nu śmia­łym pod­stę­pem wpro­wa­dzi­ła huf­ce po­grom­ców. Ta­kie­go męża, gdy po zbu­rze­niu Troi do oj­czy­stej zie­mi po­wra­cał, gie­niusz Ho­me­ra ob­rał za przed­miot no­we­go po­ema­tu. Odys­se­ja w opo­wia­da­niach tyl­ko przy­po­mi­na dzie­ła ry­cer­skie. Lecz jak bo­ha­ter­stwo nie tyl­ko jest spraw wo­jen­nych udzia­łem, tak po­eta, w mnó­stwie zmy­ślo­nych wy­pad­ków, w tak roz­licz­nych losu ko­le­jach, mógł zna­leźć wspa­nia­łe he­ro­izmu zna­mio­na: i je­że­li Ilia­da jego była na­uką wo­jow­ni­ków i kró­lów, Odys­se­ja mo­gła się stać na­uką czło­wie­ka, w naj­roz­cią­glej­szem uwa­ża­ne­go zna­cze­niu.

Ulis­ses nie miał za­szczy­tu na­le­żeć do rzę­du pół­bo­gów przez swo­je uro­dze­nie, jak Achill syn bo­gi­ni Oce­anu, lecz Ulis­ses zda­wał się za­słu­gi­wać na ten wy­so­ki sto­pień, przez nad­ludz­ką moc du­szy, przez mą­drość nie­wy­czer­pa­ną, Opie­ka Mi­ner­wy, z tak wiel­kie­mi po­łą­czo­na przy­mio­ta­mi, czy­ni­ła go rów­nie za­dzi­wia­ją­cym jak syna Pe­le­ja. Ten był wo­jow­ni­kiem tyl­ko, tam­ten mę­dr­cem ze wszyst­kie­mi nie­szczę­ścia­mi wal­czą­cym. W po­śród bi­tew Ilia­dy, moc cia­ła zwy­cię­ża, wśród nie­szczęść i przy­gód ja­kie­mi na­peł­nio­ną być mo­gła Odys­se­ja, try­umf był­by za­szczy­tem ca­łej ludz­ko­ści. Ile w pierw­szym po­ema­cie gie­niusz zdo­łał nas po­ru­szać i dzi­wić; tyle w dru­gim miał ob­szer­ne pole na­uczać, i te na­uki z roz­ma­ito­ścią ob­ra­zów po­łą­czać.

Ale któż z czy­tel­ni­ków Odys­sei, nie uczuł wiel­kiej róż­ni­cy, jaka mię­dzy temi dwo­ma naj­daw­niej­sze­mi wzo­ra­mi za­cho­dzi? Wi­dział­że tam owe wspa­nia­łe ob­ra­zy, wiel­kie cha­rak­te­ry, te sce­ny dram­ma­tycz­ne, te peł­ne ognia opi­sy, moc na­mięt­no­ści, lub na­resz­cie ową po­ry­wa­ją­cą ser­ca wy­mo­wę, do któ­rej sam głów­ny przy­miot Ulis­se­sa zda­wał się po­etę za­chę­cać? By­najm­niej: jak w owej nie­po­rów­na­nej sce­nie po­sel­stwa do na­mio­tu Achil­la, od­po­wiedź tego wo­jow­ni­ka prze­wyż­sza całą sztu­kę Ulis­se­sa wy­ra­zów; tak Ilia­da nie­skoń­cze­nie wyż­szą jest od dru­gie­go po­ema­tu Ho­me­ra. Z nie­roz­le­głej Troi oko­lic, prze­no­si­my się aa roz­le­głą sce­nę na­ro­do­wi dwo­rów; za­miast brze­gów Ska­man­dru, licz­ne zwie­dza­my wy­spy i mo­rza; po­więk­sza się prze­strzeń, lecz nie po­więk­sza się ima­gi­na­cyi za­kres. Pi­sa­rzo­wi co tak wy­so­kie stwo­rzył po­ję­cia, nie zo­sta­wa­ło jak tyl­ko z wy­so­ko­ści zstę­po­wać. Już to nie ten Ho­mer, co w by­strym za­pa­le żad­nej nie ule­ga prze­szko­dzie, co nie­ba i zie­mię jed­nym ge­niu­szu po­my­słem ogar­nia;

nie ten któ­re­mu się przy­ro­dze­nie wszyst­kich zwie­rza ta­jem­nic; nie ten wresz­cie, któ­ry je­że­li kie­dy za­sy­piał, sen jego po­dob­ny był do snu Jo­wi­sza, bu­dzą­ce­go się w bły­sku pio­ru­nów: ale Ho – mer spo­koj­ny, mniej szyb­ki w bie­gu, wię­cej do ła­god­ne­go świa­tła niż do gwał­tow­ne­go po­ża­ru po­dob­ny. Sta­rość uczy­ni­ła go wie­lo­mów­nym, i do ognia po­ety, któ­ry jesz­cze nie zgasł zu­peł­nie, mą­drość przy­łą­czy­ła zim­ną roz­wa­gę.

Mi­ło­śni­cy po­dró­ży zwie­dza­ją po dziś dzień, z Odys­se­ją w ręku, te same kra­iny i wy­spy, i nie raz ich po­strze­że­nia, Ho­me­row­skie ob­ra­zy spraw­dzi­ły. Lecz ta hi­sto­rycz­na ści­słość, ta zie­mio­pi­sar­ska wia­do­mość, dla nas, co po­etycz­nie o pło­dach po­ezyi są­dzić win­ni­śmy, waż­niej­szej da­le­ko po­trze­bu­je za­le­ty. Ani Boga wia­trów miesz­ka­nie, ani cza­ro­dziej­skie Cyr­cy ustro­nie, ani na­wet gro­ta Kal­lip­sy, nie od­ry­wa­ją nas tak od na­sze­go miej­sca, ja­ke­śmy tego w Ilia­dzie do­zna­wa­li z ro­sko­szą. Nie za­wsze spra­wie­dli­wy Wol­ter, w roz­pra­wie swej o epo­pei róż­nych na­ro­dów i wie­ków, nie śmie temu wie­rzyć, iżby wszyst­kie pie­śni Ilia­dy, były dzie­łem jed­ne­go au­to­ra. Nie znaj­du­je on mię­dzy po­eta­mi Rzy­mu i Fran­cyi pi­sa­rza, któ­ry­by ra­zem tak wy­so­ko się wzno­sił i tak ni­sko upa­dał. "Kor­nel, sło­wa są jego, rów­ny przy­najm­niej Ho­me­ro­wi, po Cyn­nie i Po­lieuk­cie, wy­dał Per­ta­ry­tę i Su­re­nę, lecz i te na­wet dzie­ła wię­cej wy­kra­cza­ją złem wy­na­le­zie­niem, ani­że­li sztu­ką ukła­du." Mia­łyż­by w sa­mej rze­czy ostat­nie pło­dy Kor­ne­la, iść w po­rów­na­nie z naj­cel­niej­szym utwo­rem po­ety Grec­kie­go? To, co nie­da­le­ka pa­mięć, za ży­cia jesz­cze fran­cuz­kie­go tra­gi­ka, za nie­god­ne sie­bie uzna­ła, mia­łoż­by się mie­rzyć z cią­głem trzy­dzie­stu wie­ków po­sza­no­wa­niem? Gdy­by Wol­ter sąd swój do dwóch od­dziel­nych po­ema­tów Ho­me­ra sto­so­wał, był­by praw­dziw­szym. La Har­pe za­mil­czał o tem zda­niu au­to­ra Me­ro­py i Hen­ry­ady; uwa­ża on tyl­ko, iż rów­nie sta­ro­żyt­no­ści jak póź­niej­szej po­tom­no­ści sądy, samą wal­ką prze­ciw Ilia­dzie od­kry­ły jej nie­po­rów­na­ne pięk­no­ści. Odys­se­ją, po­wszech­nie za niż­szą uzna­na, nie obu­dzi­ła tylu kry­ty­ków: po­nie­waż za­wiść chcia­ła, wal­cząc z Ho – me­rem, w przy­byt­ku jego chwa­ły i na za­moż­ną sto­li­cę nie­przy­ja­cie­la ude­rzać.

Obacz­my treść Odys­sei. Dzie­ło to otwie­ra się oka­za­le przez radę bo­gów, na któ­rej Jo­wisz, ko­rzy­sta­jąc z od­da­le­nia Nep­tu­na, chce przy­spie­szyć po­wrót Ulis­se­sa do oj­czy­stej zie­mi. Mi­ner­wa z swo­jej stro­ny bie­rze w opie­kę mło­de­go Te­le­ma­ka, aże­by pe­łen wdzię­ków i przy­mio­tów Ksią­żę, zrów­nał wiel­ko­ści ojca. Ulis­ses w tej chwi­li znaj­do­wał się na wy­spie Ka­lip­sy. Bo­gi­ni nie bez żalu i trwo­gi, od­bie­ra roz­kaz z Olim­pu; po­słusz­na jed­nak, roz­łą­cza się z mi­łym ser­cu śmier­tel­ni­kiem, któ­ry w nie­bez­piecz­nej że­glu­dze, do­zna­je raz jesz­cze okrut­ne­go gnie­wu Nep­tu­na. Okręt jego roz­trą­co­ny od wi­chrów, on sam bez siły, bez odzie­ży, mio­ta­ny gwał­tow­no­ścią ży­wio­łu, przy po­mo­cy Mi­ner­wy znaj­du­je wresz­cie go­ścin­ną zie­mię, na wy­spie Fe­aków, gdzie król Al­cy­no­us, dłu­giem opo­wia­da­niem nie­szczęść bo­ha­te­ra uję­ty, daje mu okręt, na któ­rym szczę­śli­wie Ulis­ses w cią­gu dnia jed­ne­go do Ita­ki przy­by­wa, i przy­braw­szy po­stać że­bra­ka, w wła­snym domu, nie bez wiel­kiej po­mo­cy Mi­ner­wy, zwy­cię­ża tych, co nad­uży­wa­jąc dłu­giej jego nie­obec­no­ści, sta­li się przy­czy­ną cier­pień cno­tli­wej i pięk­nej Pe­ne­lo­py.

Taka jest osno­wa Odys­sei. Nic nie masz wy­god­niej­sze­go, jak przy­kła­dem nie­któ­rych li­te­ra­tów, rzu­cić kwie­ci­sty opis kil­ku przy­jem­nych ustę­pów i oso­bliw­szych zda­rzeń; z miesz­ka­nia tkli­wej Pe­ne­lo­py, prze­nieść się z Te­le­ma­kiem na dwór sę­dzi­we­go Ne­sto­ra, stam­tąd do La­ce­de­mo­ny, gdzie raz jesz­cze wi­dzieć mo­że­my bo­ską He­le­nę, tylu krwa­wych wo­jen pod­nie­tę, szu­kać zno­wu Ulis­se­sa po mo­rzach i sły­szeć z ust jego nad­zwy­czaj­ne przy­pad­ki: a w ta­kiej ob­fi­to­ści zmy­śleń, za­wo­łać: ja­kie wdzię­ki! ja­kie bo­gac­twa! Praw­da, że Odys­se­ja, rów­nie jak Ilia­da, peł­ną jest fik­cyi po­etycz­nej: więk­szą ma na­wet licz­bę, tych utwo­rów, któ­re płod­na ima­gi­na­cya z roz­rzut­no­ścią za każ­dym kro­kiem wi­dzieć nam daje. Lecz naj­przód, ustę­py Ilia­dy, dla tego sa­me­go że nie­licz­ne, a z głów­nym bie­giem dra­ma­tu ści­śle po­łą­czo­ne, zaj­mu­ją nas żywo: prze­ciw­nie ustę­py Odys­sei, od cią­gu po­ema­tu zu­peł­nie od­dzie­lo­ne, przez to chy­ba roz­ry­wa­ją uwa­gę na­szą, że jej nig­dy pra­wie za­jąć nie zdo­ła­ją mogą.

Le­d­wie al­bo­wiem usły­sze­li­śmy radę Jo­wi­sza, le­d­wie­śmy po­wzię­li wy­obra­że­nie o sta­nie Pe­ne­lo­py i Te­le­ma­ka, już nam po­trze­ba z tym mło­dym ksią­żę­ciem, przez czte­ry całe pie­śni, szu­kać Ulis­se­sa tam, gdzie wie­my, iż go zna­leśdź nie moż­na. Ta bez­sku­tecz­na wy­pra­wa Te­le­ma­ka, w któ­rej ju­że­śmy za­po­mnie­li o Pe­ne­lo­pie, wkrót­ce zno­wu sama za­po­mnia­ną bę­dzie, gdy w księ­dze pią­tej prze­nie­sie­my się do gro­ty Ka­lip­sy, a nie­co póź­niej na Fe­aceń­ską wy­spę. Tam spo­koj­nie sie­dząc, w ob­li­czu wo­dzów i dwo­ru Al­cy­no­usa, słu­chać bę­dzie­my, przez ciąg sied­miu pie­śni, licz­nych Ulis­se­sa przy­pad­ków. Ta więc jest głów­na mię­dzy Ilia­dą i Odys­se­ją róż­ni­ca, że w pierw­szej wię­cej się dzia­ła, w dru­giej wię­cej się mówi; w pierw­szej sami wiel­kich czy­nów obec­ne­mi świad­ka­mi je­ste­śmy, w dru­giej acz miło nam słu­chać róż­nych po­wie­ści, prze­cięż cią­głe opo­wia­da­nie wi­dzial­nej nie za­stę­pu­je ak­cyi. Owszem dłu­ga ta po­wieść, albo jest sła­bą, je­że­li nas ode­rwać nie zdo­ła od Pe­ne­lo­py w Ita­ce, od Te­le­ma­ka zo­sta­wio­ne­go w La­ce­de­mo­nie albo też rów­nie ogól­ne­mu wra­że­niu po­ema­tu za­szko­dzi, je­że­li ani za­bie­gi za­lot­ni­ków Pe­ne­lo­py, ani po­byt Te­le­ma­ka na dwo­rze kró­la Spar­tań­skie­go nie są wię­cej umy­sło­wi na­sze­mu przy­tom­ne­mi. W Ilia­dzie, mamy przed sobą tłum bo­ha­te­rów, z któ­rych każ­dy od­mien­nym nas po­cią­ga ob­ra­zem, w Odys­sei jed­na ro­dzi­na z trzech osób zło­żo­na, do więk­szej po­ło­wy po­ema­tu, cią­gle pra­wie uwa­gę na­szą roz­dwa­ja. Tam Achil­les w sa­mej nie­obec­no­ści nie prze­sta­je być lo­sów woj­ny prze­wa­gą: spo­czyn­kiem na­wet wiel­kiej do dzie­ła osno­wy do­star­cza: tu syn La­er­ta wię­cej zaj­mu­je wspo­mnie­nia­mi prze­szło­ści, niż sta­nem obec­nym. Jak nar­ra­cya, w sztu­ce pi­sa­nia sil­niej­sza być może od sa­mych przy­ro­dze­nia ob­ra­zów, tak prze­ciw­nie po­ema z cią­głych osno­wa­ne po­wie­ści, mieć nie bę­dzie ognia i ży­cia, któ­re z ak­cyi po­czą­tek swój bio­rą.

Tym spo­so­bem bieg Odys­sei mdłym po­stę­pu­je kro­kiem. Prze­cho­dzie­my zwol­na z przy­pad­ku do przy­pad­ku, z po­wie­ści do po­wie­ści. Zda­je się, że Ho­mer wszyst­kie pa­miąt­ki swo­ich wia­do­mo­ści, wszyst­kie daw­niej­szych cza­sów po­da­nia, chciał po so­bie idą­cym wie­kom prze­ka­zać. Po­ema jego nie ma tego wę­zła, któ­ry­by cie­ka­wość na­szą utrzy­my­wał bez prze­rwy, któ­ry­by ser­ce czy­tel­ni­ka usta­wicz­ną przej­mo­wał trwo­gą o los bo­ha­te­ra. Dla cze­góż Achil­les, po­pę­dli­wy, gwał­tow­ny, dzi­ki na­wet i sro­go­ścią tchną­cy, zaj­mu­je nas we wszyst­kich pie­śniach Ilia­dy? Cze­mu król cno­tli­wy i mą­dry, tylu nie­szczę­ścia­mi tra­pio­ny, lubo wyż­szy za­wsze nad po­ci­ski for­tu­ny, po­dob­ne­go w nas skut­ku nie spra­wia? Bo ob­raz pierw­szy, cią­głą jest wal­ką na­mięt­no­ści ser­ca ludz­kie­go; w dru­gim, nie­szczę­ścia są dzie­łem przy­pad­ków. Ilia­da jest wzo­rem scen dra­ma­tycz­nych, Odys­se­ja wzo­rem po­wie­ści. Lecz i w tych na­wet po­wie­ściach, kie­dy oba­dwa roz­wa­żam po­ema­ta, jak­że wi­dzę róż­nym od sie­bie Ho­me­ra! Kie­dy Juno, siłą naj­słod­szej po­nę­ty i po­ży­czo­nym od We­ne­ry wdzię­ków uro­kiem, usy­pia po­tęż­ne­go Jo­wi­sza na ło­nie roz­ko­szy; mo­żeż temu ob­ra­zo­wi zrów­nać tru­ci­zną dzia­ła­ją­ca Cyr­ce i po szko­dli­wym na­po­ju tak na­gle prze­cho­dzą­ca do oświad­cze­nia mi­ło­ści? Nie trać­my tego nig­dy z uwa­gi, że ustęp Ju­no­ny, obok naj­pięk­niej­sze­go utwo­ru po­ezyi, ma jesz­cze wpływ nie­zmier­ny na sław­ną ak­cyę po­ema­tu. Ta strasz­na chwi­la spo­czyn­ku Jo­wi­sza, losy woj­ny od­mie­nia.

Kie­dy wzdę­te Ska­man­dru wody, wy­po­wia­da­ją śmier­tel­ną Achil­le­so­wi wal­kę; ude­rza mię w tym ob­ra­zie, z jed­nej stro­ny do naj­wyż­szych zmy­śleń wy­gó­ro­wa­na fan­ta­zya po­ety, nie obu­rza; z dru­giej, żad­ne nie­po­do­bień­stwo do praw­dy. Cze­muż bo­wiem w zwy­cięz­kim bie­gu, roz­ja­dły wo­jow­nik, nie miał­by, wśród bał­wa­nów szu­mią­cej rze­ki, ści­gać pierz­cha­ją­ce­go nie­przy­ja­cie­la? Al­boż od­wa­ga Achil­la cof­nąć się zdo­ła na­wet przed bó­stwa po­tę­gą? Lecz kie­dy Ulis­ses z to­wa­rzy­sza­mi swo­je­mi, śpią­ce­mu Po­li­fe­mo­wi, któ­ry już dwóch to­wa­rzy­szów jego po­dró­ży po­żarł, Prze­myśl­ną zdra­dę go­tu­je; kie­dy ogrom­ne drze­wo uta­pia w oku ol­brzy­ma: ani mię wten­czas świet­ność czy­nu za­chwy­ca, ani szla­chet­ność ob­ra­zu przej­mu­je. Owszem, przy­szłe Ulis­se­sa nie­szczę­ścia, mniej do­ty­kać mię będą, po­nie­waż z tego źró­dła po­cho­dzą.

Ob­ra­żo­ny bo­wiem Nep­tun, szu­ka po­msty, za krzyw­dę Po­li­fe­ma syna swo­je­go.

Je­że­li gro­ta Ka­lip­sy utwo­rzy­ła to, co po dziś dzień po­ezya ma naj­świet­niej­sze­go, Dy­do­nę Wir­gi­liu­sza; jest to, mówi La­har­pe, kro­pla wody, w dro­gą per­łę zmie­nio­na. Zbli­ża­my się już do Rzym­skiej epo­pei, tam po­rów­na­nie na­sze znaj­dzie miej­sce wła­ści­we. Cóż po­zo­sta­nie wła­dzy two­rze­nia, je­że­li­by­śmy to za na­śla­do­wa­nie mo­gli po­czy­tać?

Jed­nym z naj­waż­niej­szych Odys­sei ustę­pów, jest przej­ście Ulis­se­sa do tych miejsc przed okiem ludz­kim ukry­tych i strasz­nych sa­mym Bo­gom Olim­pu. Nie masz w ca­łej może Ilia­dzie więk­sze­go ob­ra­zu, nad ten, kie­dy wszy­scy bo­go­wie świat do bi­twy Tro­jań­skiej wmie­sza­li, kie­dy Nep­tun sil­nym trój­zę­ba za­ma­chem, za­trwo­żył Plu­to­na, aby nie zo­sta­ły od­kry­te, owe czar­nych du­chów sie­dli­ska, na któ­re bled­ną lu­dzie i same drżą bogi. Lon­gin po­czy­tał to miej­sce za naj­wyż­szy sto­pień szczyt­no­ści. Cóż bę­dzie gdy się te kra­iny pie­kieł oczom na­szym oka­żą? Wi­dzi­my je bez prze­ra­że­nia w Odys­sei Ho­mer nie zdo­łał sie­bie prze­wyż­szyć, i to co nas za­stra­sza­ło ukry­te, nie za­stra­sza by­najm­niej otwar­te.

Mo­żeż być co więk­sze­go, jak wzno­wio­na roz­mo­wa z Aga­mem­no­nem, Aja­xem, Achil­lem? Ale król My­cen uża­la się tyl­ko na nie­wia­rę żony, Achil­les w kró­le­stwie cie­niów pa­nu­ją­cy, wo­lał­by słu­żyć mię­dzy ży­we­mi u naj­uboż­sze­go czło­wie­ka. Mają nie­ja­ką rzew­ność ro­dzin­ne o Neo­p­to­le­mie i Ore­scie wspo­mnie­nia: ale nie wi­dać tam, ani tych ob­ra­zów ja­kie w Wir­gi­lim uj­rzy­my, ani tych wi­do­ków, ja­kie w zna­jo­mych nam z Ilia­dy mę­żach pra­gnę­li­by­śmy po­strze­gać. Du­chy zu­peł­nie Ulis­se­so­wi obce, do tre­ści po­ema­tu z żad­nych wspo­mnień nie na­le­żą­ce, uka­zu­ją mu się ko­lej­no. W mnó­stwie ko­biet z któ­re­mi roz­ma­wia, znaj­du­ją się nie­któ­re z imion swo­ich po dziś dzień pa­mięt­ne. Je­że­li Tyro, An­ty­opa, Chlo­rys, Ifi­me­dea, Leda, Alk­me­na, mniej nam mogą waż­nych uczuć udzie­lić, za­pew­ne Fe­dra, Ary­ad­na, Pro­krys, Ery­fi­la, by­ły­by w sta­nie prze­ra­zić nas nie­szczę­ścia­mi, ja­kich w tem ży­ciu do­zna­ły.

By­najm­niej, nie jest to ani Fe­dra, ani Ary­ad­na, któ­re­by nam łzy mo­gły wy­ci­snąć, łzy dla ser­ca czu­łe­go miłe, atak chwa­leb­ne dla sztu­ki Ra­sy­na.

Wszyst­kie te uwa­gi, każą, nam do bo­skie­go Ma­ro­na po­spie­szać. W jego po­ema­cie oba­cze­my do­kład­niej, jak Ho­mer, w ta­kiej ob­fi­to­ści daw­nych po­dań, ani szu­kał wy­bo­ru, ani ich do głów­ne­go nie wią­zał za­mia­ru. Lecz tak wiel­ki ma­larz, nie mógł od razu wszyst­kiej dziel­no­ści utra­cić. Opi­sy kar i mę­czarń, są do­wo­dem ręki mi­strzow­skiej, a je­den z naj­wznio­ślej­szych ob­ra­zów, ja­kie­go do­tąd nic prze­wyż­szyć nie mo­gło, jest owe szla­chet­ne mil­cze­nie Aja­xa. Nie trze­ba tu wam przy­po­mi­nać, za­cni słu­cha­cze, że po zgo­nie Achil­la, spór był to­czo­ny mię­dzy Ulis­se­sem i Aja­xem, o zbro­ję tego bo­ha­te­ra. Naj­pięk­niej­szym wier­szem opi­sa­na jest ta wal­ka w Prze­mia­nach Owi­dy­usza. Nad męz­two i od­wa­gę Aja­xa, prze­nie­śli wo­dzo­wie Grec­cy, płyn­ną Ulis­se­sa wy­mo­wę. Jemu przy­są­dzi­li bo­ską po Achil­lu zbro­ję. Nie prze­żył tej znie­wa­gi syn Te­la­mo­na, i orę­żem któ­re­go nikt mu wy­drzeć nie zdo­łał, bo jego był wła­sny, ra­zem gniew swój uśmie­rzył i sław­ne ży­cie za­koń­czył. Wi­dzi go Ulis­ses w kra­inie śmier­ci, lecz szla­chet­ny Ajax przy gar­dzą­cem wej­rze­niu żad­ne­go doń nie prze­ma­wia sło­wa. "Jest w tem mil­cze­niu, mówi Lon­gin, moc ja­kaś i po­tę­ga wyż­sza nad wszyst­kie wy­ra­zy."

Kró­lo­wa Kar­ta­gi­ny, po­dob­nem mil­cze­niem przyj­mu­je Ene­asza na po­lach Eli­zej­skich i sce­na ta wię­cej jest dra­ma­tycz­ną. Wi­nien ją Wir­gi­liusz bo­skie­mu Ho­me­ro­wi, któ­re­go wiel­kość na­wet w Odys­sei nie zga­sła zu­peł­nie. Lecz jak­że róż­nym jest od tej szczyt­no­ści, po­spo­li­ty ob­raz El­pe­no­ra, jed­ne­go z to­wa­rzy­szów po­dró­ży Ulis­se­sa, któ­ry się za­bił spa­da­jąc z wy­so­ko­ści pa­ła­cu cza­ro­dziej­skiej Cyr­ce! "Jak­żeś się tu do­stał, za­py­tu­je go Ulis­ses? Uprze­dzi­łeś mnie cho­ciaż pie­szo, mnie któ­re­go tu ża­gle i wia­try na okrę­cie przy­nio­sły." Myśl ni­ska, i do śmiesz­no­ści zbli­żo­na, a nie mało ta­kich Odys­se­ja w so­bie za­wie­ra.

Uży­cie wła­dzy nad­przy­ro­dzo­nej, nie jest ani tak ob­szer­ne, ani tak za­dzi­wia­ją­ce, jak w pierw­szym po­ema­cie. Za Achil­le­sem, naj­po­tęż­niej­szy z bo­gów całą wszech­moc­ność swo­ją po­ru­szał; wszyst­kie bó­stwa zie­mi, nie­ba i oce­anu mie­sza­ły się do woj­ny tro­jań­skiej, stąd wi­dzie­li­śmy tam lu­dzi bo­gom po­dob­nych. W przy­pad­kach Ulis­se­sa, jed­na tyl­ko Mi­ner­wa cały ogrom sił nad­przy­ro­dzo­nych za­stę­pu­je. Jak zaś miej­sce sce­ny koń­czy się na że­glu­dze, opo­wia­da­niu, lub w nie­gło­śnem oj­czy­ste­go domu za­ci­szu; tak wpływ nie­śmier­tel­nej bo­gi­ni, czę­sto na bar­dzo mier­nych prze­sta­wać musi po­słu­gach.

Trze­ba aże­by Te­le­mak bez­sku­tecz­nie pły­nął do zie­mi Ne­sto­ra lub Me­ne­la­ja; sama Mi­ner­wa w oso­bie Men­to­ra, tę chęć w ser­cu jego za­pa­la. Ona przy­tom­ną jest go­to­wal­ni Pe­ne­lo­py, Nie do­syć na­tem: po smut­nem roz­bi­ciu okrę­tu, fale mor­skie wy­rzu­cić mogą Ulis­se­sa na brze­gi Fe­acyi, po­trze­ba na­tych­miast, aby sama Mi­ner­wa, uka­zaw­szy się we śnie Na­uzy­kai cór­ce kró­lew­skiej, skło­ni­ła ją do uda­nia się na­za­jutrz, na brzeg mo­rza, dla bie­le­nia płó­cien z to­wa­rzysz­ka­mi swe­mi.

Ulis­ses, już na oj­czy­stej wy­spie, w domu go­ścin­ne­go a wier­ne­go panu Eu­mea, po­trze­bu­je po tylu tru­dach od­po­czyn­ku, a w tro­skach za­snąć nie może: wnet bo­gi­ni z nie­bios zstę­pu­je, dla tego tyl­ko, aby oznaj­mi­ła bo­ha­te­ro­wi, że sen siły jego po­krze­pi.

Pójdź­myż te­raz do głów­nych osób po­ema­tu. Jak waż­ne­mi stop­nia­mi wzma­ga się i ła­go­dzi gniew Achil­le­sa. W Odys­sei stan Pe­ne­lo­py, przez dwa­dzie­ścia czte­ry pie­śni, za­wsze jest jed­na­ko­wy. Cią­gła za­lot­ni­ków na­tręt­ność, jed­neż za­wsze bie­sia­dy, jed­ne we­sel­ne okrzy­ki i gody, jed­na kró­lo­wej po­sęp­ność. Po­dróż Te­le­ma­ka nie ma żad­ne­go związ­ku z Ulis­se­sa po­dró­żą; wszyst­ko osob­ną idzie ko­le­ją: mó­wię idzie, bo nie leci ol­brzy­mim kro­kiem, jak cały ogrom Ilia­dy, któ­ry bez ode­tchnie­nia do koń­ca po­śpie­sza. Siedm ksiąg, od pią­tej aż do dwu­na­stej, prze­mi­nę­ło na sa­mych opo­wia­da­niach przy­pad­ków Ulis­se­sa. Tym­cza­sem Ita­ka, kró­lo­wa i mło­dy ksią­że, z oczu na­szych znik­nę­li. Już w dwu­na­stej pie­śni, to jest w po­ło­wie po­ema­tu, Ulis­ses sta­nął na upra­gnio­nym brze­gu wy­spy ro­dzin­nej. Prze­cięż od tej chwi­li aż do sce­ny po­zna­nia z Pe­ne­lo­pą, nic tak zna­ko­mi­te­go nie za­cho­dzi, coby za­ostrza­ło tro­skli­wą czy­tel­ni­ka uwa­gę. Król w po­sta­ci że­bra­ka, prze­by­wa dłu­gi czas w domu Eu­mea, ak­cya zaś po­ema­tu, żad­ne­go przez to kro­ku nie czy­ni. Nie za­nie­dbał wpraw­dzie au­tor, wiel­kiej sztu­ki, przez któ­rą ukształ­cił nie­ja­ko nędz­ną Ulis­se­sa po­stać. Sło­wa jego wyż­szą nad stan po­zor­ny du­szę ma­lu­ją. Wie­rzy w to cały dwór Ita­ki, wie­rzą nie­spra­wie­dli­wi cu­dzej wła­sno­ści przy­własz­czy­cie­le, że czę­sto­kroć wiel­cy mę­żo­wie, bogi na­wet, w nie­oka­za­łej dają się wi­dzieć po­sta­ci. Tym spo­so­bem, prze­wi­du­je­my roz­wią­za­nie po­ema­tu: ależ z dru­giej stro­ny, kij pa­ster­ski, tak cier­pli­we i dłu­gie zno­sze­nie po­gar­dy, mo­żeż nam za­po­wia­dać oka­za­łe roz­wią­za­nie sce­ny? Cze­mu nie? Blask kró­la od­zy­sku­ją­ce­go przod­ków swo­ich ko­ro­nę, nie mó­gł­że­by tern wy­dat­niej ja­śnieć, gdy­by­śmy go na­gle uj­rze­li, ze sta­nu tu­łac­twa, w sta­nie wła­ści­wej jemu wiel­ko­ści? Tak jest bez wąt­pie­nia. Nie uj­mo­wa­ły rol­ni­cze Pia­sta na­rzę­dzia świet­no­ści ber­łu i pur­pu­rze. Owszem, tak roz­ma­ite zna­ko­mi­te sprzecz­no­ści po­ma­ga­ją so­bie na­wza­jem. Niech prze­cięż wi­dzę bo­ha­te­ra w nie­szczę­ściu i upad­ku, ale nie w upodle­niu; niech mu to­wa­rzy­szy nę­dza, lecz nie po­gar­da.

Ulis­ses, z tor­bą że­brac­ką, sto­ją­cy u drzwi domu wła­sne­go, z chci­wo­ścią po­ry­wa­ją­cy rzu­co­ne so­bie szcząt­ki ze sto­łu, Ulis­ses po­trą­co­ny nogą od słu­żeb­ni­ka wła­sne­go, ude­rzo­ny ko­ścią od jed­ne­go z bie­sia­du­ją­cych, wal­czą­cy na­ko­niec o miej­sce że­bra­ka z nędz­nym Iru­sem: w któ­rej to wal­ce musi zno­wu Mi­ner­wa po­moc z nie­ba przy­no­sić: taki mó­wię Ulis­ses, nie do­syć od­po­wia­da god­no­ści epo­pei. Wię­cej da­le­ko król Lear od­po­wia­da god­no­ści tra­ge­dji. Bo ten od wła­snych shań­bio­ny dzie­ci, w ob­szer­nych nie­gdyś pań­stwach, któ­re­mi z chwa­łą za­rzą­dzał, le­d­wie jed­ne­go przy­ja­cie­la znaj­du­je; kie­dy prze­ciw­nie po­wrót Ulis­se­sa jest po­wszech­nym i jego pod­da­nych i ro­dzi­ny ży­cze­niem. Lear, w bez­lud­nej pusz­czy, za­le­d­wie znaj­du­je cno­tli­we­go wie­śnia­ka, któ­ry mu po­mo­cy udzie­la; jed­na nie­szczę­śli­wa isto­ta, cór­ka nędz­niej­sza od ojca, chce znim dzie­lić stan opła­ka­ny; wszyst­ko tak da­le­ce go opu­ści­ło, że tyl­ko rów­ne nie­szczę­ście i da­le­ka od to­wa­rzystw ludz­kich dzi­kość, li­tu­je się nad nim; prze­ciw­nie, syn La­er­ta do­syć ma i siły wła­snej i ze­wnętrz­nej po­mo­cy i w nie­bie opie­ki, aby wy­dzier­ców do­bra swo­je­go uka­rał. Niech mi za­tem wol­no bę­dzie, za przy­kła­dem naj­po­waż­niej­szych znaw­ców, nie tyle się dzi­wić bo­ha­te­ro­wi Odys­sei, ile mię po­ry­wa wiel­kość bo­ha­te­rów Ilia­dy. Nie do tak ni­skich ob­ra­zów przy­sta­ło Ho­me­ro­wi zstę­po­wać, aże­by w koń­cu blask Ulis­se­sa uświet­nił.

Po­wra­ca bo­ha­ter­ska sce­na w chwi­li, kie­dy mę­drzec, jak nie­daw­no w tro­jań­skiej wy­pra­wie, bez­czel­nych za­lot­ni­ków do boju wy­zy­wa, zwy­cię­ża i krwią zu­chwal­ców spra­wie­dli­wą za­spo­ka­ja ze­mstę. Lecz i tu jesz­cze zmniej­sza wiel­kość jego obec­na bi­twie Mi­ner­wa; gdzie bo­wiem nie­bez­pie­czeń­stwa nie było, tam i try­umf mniej sław­nym być musi.

Cóż po­wiem o tak dłu­go ocze­ki­wa­nem roz­wią­za­niu po­ema­tu? Nie­mo­gła kró­lo­wa po­znać męża swo­je­go po wa­lecz­no­ści i męz­twie: cóż ją prze­ko­ny­wa? ma­łej wagi szcze­gól­ność, do­ty­czą­ca się do­mo­we­go sprzę­tu. Je­st­że to wiel­kość wła­ści­wa bo­ha­ter­skiej po­ezyi? Kto czy­tał Odys­se­ję, zda­nie to moje, wspar­te na są­dzie uczo­nych, po­twier­dzi nie myl­nie. Przy­dać i to jesz­cze na­le­ży, że in­te­res po­ema­tu, nie koń­czy się wca­le na pie­śni ostat­niej; wy­rok bo­wiem na­ka­zu­je Ulis­se­so­wi, błą­dzić da­lej po zie­miach na­szych, z wio­słem na ra­mie­niu, aż do speł­nie­nia oso­bliw­szej wróż­by. Nie są to szczę­śli­we Ilia­dy zmy­śle­nia, Mógł­bym tu znacz­niej uwa­gi moje prze­dłu­żyć, gdy­bym w po­rów­na­niu dwóch dzieł, licz­niej­sze róż­ni­ce i po­do­bień­stwa przy­ta­czał. Czy­li wam się po­do­ba po­rów­nać igrzy­ska ja­kie spra­wiał Achil­les na po­grze­bie przy­ia­cie­la swo­je­go, z temi, któ­re bądź na dwo­rze La­ce­de­mo­ny, bądź na dwo­rze kró­la Fe­aków uj­rzy­cie, sąd wasz nie bę­dzie wąt­pli­wym. Czy­li po­rów­nać ze­chce­cie, je­den ob­raz syna Te­ty­dy, bła­ga­ją­ce­go boga wi­chrów, aby do­po­mógł spło­nąć zwło­kom Pa­tro­kla, z tym ob­ra­zem, gdzie Ulis­ses w Eolii otrzy­mu­je dar dzi­wacz­ny: wia­try w skó­rza­nych wo­rach za­mknię­te, i póź­niej przez chci­wość jed­ne­go z to­wa­rzy­szów, tę na­dzie­ję szczę­snej że­glu­gi utra­ca; po­zna­cie, że Ho­mer mógł nie­kie­dy być niż­szym od sie­bie sa­me­go.

Przy naj­su­row­szej ato­li kry­ty­ce, ta nie­śmier­tel­na zo­sta­je mu chwa­ła, ze co­kol­wiek póź­niej­sze wie­ki gie­niu­szów wy­da­ły, wie­lu mo­gło z błę­dów jego ko­rzy­stać, nikt prze­cięż nad wiel­kość jemu sa­me­mu wła­ści­wą, nie wy­gó­ro­wał. W Odys­sei na­wet, jesz­cze to jest głos har­mo­nij­nej po­ezyi, jesz­cze w niej Lon­gin i Kwin­ty­lian, tyle wdzię­ków znaj­du­ją, iż zda­ją się mó­wić do bo­skie­go Ho­me­ra: "Śpie­waj wiesz­czu! cho­ciaż nas cza­sem two­je nie zdu­mie­wa­ją wy­ra­zy, lube jed­nak stron brzmie­nie za­wsze ser­ce znie­wa­la."

Dmo­chow­ski zbo­ga­ciw­szy ję­zyk pol­ski tłó­ma­cze­niem Ilia­dy, za­bie­rał się do prze­kła­du Odys­sei; dwie księ­gi tego po­ema­tu, i po­czą­tek trze­ciej ogło­szo­no dru­kiem, wy­da­niu resz­ty wcze­sna śmierć pi­sa­rza na prze­szko­dzie sta­nę­ła. Za­my­ślał on, jak mi wia­do­mo, całe po­ema pro­zą prze­kła­dać, w wy­bor­niej­szych tyl­ko czę­ściach za­cho­wu­jąc po­ezyą. Nie wiem, czy­li­by się trzy­mał tej my­śli w dal­szym dzie­ła po­stę­pie. Znał to bo­wiem Dmo­chow­ski, iż tłó­ma­czyć pro­zą po­etów, jest to im naj­świet­niej­szą ozdo­bę, naj­wła­ściw­szy przy­miot od­bie­rać. Słusz­ność do­ra­dza, z dwoj­ga złe­go, przy mniej­szem ob­sta­wać. Dla tego, wo­lał­bym za­pew­ne, gład­ką ła­twą i zro­zu­mia­łą pro­zę, niż wier­sze cięż­kie, przy­mu­szo­ne, nie­wdzięcz­ne. La­mo­the we Fran­cyi, wier­szem w praw­dzie tło­ma­czył Ilia­dę, zda­niem jed­nak La­har­pa, nie tyle on Ho­me­ro­wi swo­ją dow­cip­ną za­szko­dził kry­ty­ką, ile złem tłó­ma­cze­niem. Je­że­li do sła­wy na­ro­do­wej na­le­ży, po­sia­dać w mo­wie oj­czy­stej pięk­ne sta­ro­żyt­no­ści dzie­ła i ob­cych na­ro­dów za­szczy­ty; wia­do­mo wszyst­kim iż mamy wier­szem pol­skim prze­ło­żo­ną Odys­se­ję przez Przy­byl­skie­go, któ­rej Fran­cya na­wet nie ma do­tych­czas. Dzie­ło to znaj­du­je się w ręku pu­blicz­no­ści, i przez nią samą naj­do­kład­niej oce­nio­nem być może.

Nie skoń­czy­ły się z Odys­se­ją na­sze nad Ho­me­rem uwa­gi. Je­że­li to praw­da co Wol­ter po­wie­dział, co De­lil­le po­wtó­rzył, że Wir­gi­liusz jest naj­pięk­niej­szem dzie­łem Ho­me­ra; ob­szer­ny jesz­cze po­dzi­wie­nia, na­uki, i mi­łej ro­sko­szy cze­ka nas za­wód. W mia­rę po­stę­pu na tej kwie­ci­stej dro­dze, roz­sze­rzać się będą na­sze wy­obra­że­nia o sztu­ce i sma­ku. Uwa­gi nad Odys­se­ją za­koń­czy­my przy­to­cze­niem wy­jąt­ków z prze­kła­da­nia Dmo­chow­skie­go. Oto jest za­czę­cie pie­śni dru­giej, gdy Te­le­mak zwo­łu­je lud na radę, i za na­tchnie­niem Mi­ner­wy, wy­nu­rza przed zgro­ma­dze­niem swo­je cier­pie­nia.

Sko­ro wsta­ła ju­trzen­ka stroj­na w pięk­ne róże

Szla­chet­ny syn Ulis­sa twar­de rzu­ca łoże

I na cia­ło na­dob­ne kła­dzie ubiór dro­gi,

Bok mie­czem, i obu­wiem świet­nem błysz­czą nogi.

Woź­ni lud przy­wo­łu­ją, ich głos sły­sząc rze­sza

Na­tych­miast na plac rady cie­ka­wie po­śpie­sza,

A kie­dy już sta­nę­ły ludu rzę­dy licz­ne,

Z oszcze­pem w ręku idzie na miej­sce pu­blicz­ne.

Dwa psy dążą za pa­nem: jego po­stać cała

Z ła­ski Mi­ner­wy wdzię­kiem nad­ludz­kim ja­śnia­ła.

Dzi­wi się lud szla­chet­nej Te­le­ma­ka twa­rzy:

Za­siadł na tro­nie ojca, ustą­pi­li sta­rzy.

Egip­cy­usz naj­pierw­szy prze­ry­wa mil­cze­nie,

Wiek na­chy­lo­ny wiel­kie dał mu do­świad­cze­nie:

An­tyf syn tego star­ca po­szedł na wy­pra­wę

I z Ulis­sem pod Tro­ją za­ra­biał na sła­wę;

Jego w ja­ski­ni sro­gi Cy­klop za­mor­do­wał

I z ostat­nie­go krwa­wą wie­cze­rzę zgo­to­wał.

Trzech miał sy­nów, Eu­ry­nom wśród gam­ra­tów go­ści,

Dwaj zaś cią­gle oj­cow­skie upra­wia­li wło­ści.

Lecz wspo­mnie­nie czwar­te­go cięż­ko ser­ce tło­czy,

Za­czy­na, a łza rzew­na wil­ży jego oczy.

Przyj­mij­cie z po­bła­ża­niem ziom­ki sło­wa moje:

Od­tąd jak się Ulis­ses wy­pra­wił pod Tro­ję,

Nig­dy­śmy się na radę nie ze­bra­li ra­zem.

Za czy­im zbiór dzi­siej­szy na­stą­pił roz­ka­zem?

Mło­dy czy sta­ry zwo­łał i z ja­kiej przy­czy­ny?

Czy od Ulis­sa do­bre po­wziąw­szy no­wi­ny,

Chce dłu­go za­smu­co­nych nie­mi roz­we­se­lić,

Czy o rze­czy pu­blicz­nej my­śli swych udzie­lić?

Za­cny to mąż, i go­dzien naj­więk­szych ko­rzy­ści

Cze­go tyl­ko za­żą­da niech mu Jo­wisz zji­ści."

Mło­dzian wy­ra­zy star­ca wziął za znak szczę­śli­wy:

Ucie­szył się nie­zmier­nie, i głos za­brać chci­wy,

Wstał, i ber­ło pod­nió­sł­szy – w te sło­wa za­czy­na:

Nie szu­kaj in­nych, wi­dzisz Ulis­se­sa syna,

Zgro­ma­dze­nie to z mo­jej przy­wo­ła­ne woli,

Nikt tu na­de­mnie wię­cej nie cier­pi nie­do­li:

Nie mam ja wie­ści któ­rych pra­gnie­cie cie­ka­wie,

Nie przed­się­wzią­łem mó­wić o pu­blicz­nej spra­wie,

Lecz was ziom­ko­wie wzru­szyć mych nie­szczęść ob­ra­zem.

Dwa cio­sy na bied­ne­go ude­rzy­ły ra­zem:

Pierw­szy, żem naj­lep­sze­go ro­dzi­ca po­stra­dał

Co nie­ja­ko król wami, lecz jak oj­ciec wła­dał;

Dru­gi, któ­ry wszel­kie­go zba­wi nas do­stat­ku
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: