Dziennik Schmargendorfski - ebook
Dziennik Schmargendorfski - ebook
Książka z serii Wielcy pisarze w nowych przekładach. Przekład i komentarz Tomasza Ososińskiego.
Niepublikowany do tej pory w języku polskim Dziennik schmargendorfski jest jednym z trzech (obok wcześniejszego Dziennika florenckiego i późniejszego Dziennika z Worpswede) młodzieńczych dzienników Rilkego powstałych w latach 1898-1901. Te wczesne dzienniki Rilkego dokumentują jego podróż do Włoch, odbytą z inspiracji Lou von Andreas-Salomé, jego późniejsze pobyty w Berlinie, obie podróże z Lou do Rosji oraz pobyt w Worpswede, w trakcie którego Rilke poznał swoją późniejszą żonę, Klarę Westhoff. Stanowią one istotny dokument przełomu, który dokonał się w tym okresie w twórczości i życiu Rilkego i który związany był ze spotkaniem z Lou.
Napisany na jej prośbę Dziennik florencki, w którym Rilke ma dokumentować myśli i przeżycia z podróży, jest właściwie rodzajem listu do Lou. Forma dziennika u Rilkego jednak ewoluuje. Dziennik schmargendorfski utrzymuje nadal formę listu, pojawiają się w nim jednak coraz częściej szkice własnych utworów, wierszy i opowiadań, refleksje na temat twórczości. Dziennik staje się rodzajem warsztatu, miejscem pracy nad poważniejszymi utworami. Miejscem, w którym pod wpływem Lou, w dialogu z nią, rodzi się dojrzały poeta.
Tomasz Ososiński – ur. 1975, nauczyciel akademicki, adiunkt w Zakładzie Starych Druków Biblioteki Narodowej oraz w Lingwistycznej Szkole Wyższej w Warszawie. Autor przekładów z literatury łacińskiej i niemieckiej, m.in. Friedricha Schlegla, Johanna Georga Hamanna, Rainera Marii Rilkego, Judith Hermann, Jana Wagnera, Gottfrieda Benna i Elfriede Jelinek. Założyciel i pierwszy prezes Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury.
Książka wydana ze wsparciem Austriackiego Forum Kultury w Warszawie.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61967-57-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DZIENNIK SCHMARGENDORFSKI
tłum. Tomasz Ososiński
8 listopada 1899
Jeszcze kilka notatek o pewnym zdarzeniu.
Każdego lata pani Blaha, żona Wenzla Blahy, drobnego urzędnika kolei w Turnau, jeździła na kilka tygodni do rodzinnego miasteczka. Ubogie to i niepozorne miasteczko położone było w okolicy Nimburga, pośród czeskich bagien i równin. Gdy pani Blaha, mieszkająca obecnie w wielkim mieście, ponownie ujrzała wszystkie te małe nędzne domy, poczuła w sobie ochotę na dobry uczynek. Wstąpiła do znajomej chłopki, która, jak wiedziała, ma córkę, i zaproponowała, że weźmie tę córkę do siebie do miasta na służbę. Płaciłaby jej trochę, a poza tym dziewczyna miałaby tę korzyść, że mieszkałaby w mieście i mogła się tam różnych rzeczy nauczyć. (Czego miałaby się właściwie nauczyć, nad tym sama pani Blaha dokładniej się nie zastanawiała). Chłopka omówiła sprawę z mężem, który bez przerwy mrużył oczy i najpierw tylko spluwał. Po pół godzinie wrócił jednak do izby i zapytał: „No a czy ta pani wie, że Anna jest tego?”. Jego brązowa, pomarszczona dłoń zakołysała się przy tym przed czołem w tę i z powrotem jak zwiędły liść kasztanowca. „Głupi” – powiedziała chłopka – „nie będziemy przecież!...”.
I tak Anna trafiła do Blahów. Była tam przeważnie przez cały dzień sama. Pan, Wenzel Blaha, był w kancelarii, pani chodziła szyć po domach, a dzieci nie mieli. Anna siadywała w małej, ciemnej kuchni, której okna wychodziły na wewnętrzne podwórze, i czekała na przyjście kataryniarza. Pojawiał się każdego dnia o zmroku. Wychylała się wtedy daleko przez małe okienko, tak że jej blade włosy powiewały na wietrze, i tańczyła w myślach tak długo, aż zaczynało jej się kręcić w głowie, a wysokie i brudne mury, stojąc naprzeciw siebie, poruszały się niepewnie i chwiejnie. Jeśli ogarniał ją wtedy strach, szła ciemnymi i brudnymi schodami w dół aż do zadymionego szynku, gdzie od czasu do czasu ktoś w pierwszym pijackim porywie zaczynał śpiewać. Po drodze spotykała zawsze dzieci, które nie budząc tym wcale zaniepokojenia rodziców, przez cały dzień kręciły się po podwórzu, i dziwna rzecz, zawsze domagały się od Anny historyjek. Czasem szły za nią aż do samej kuchni. Wtedy Anna siadała przy palenisku, ukrywała w dłoniach swoją pustą i bladą twarz i mówiła: „myśleć”. I dzieci przez chwilę były cierpliwe. Ale gdy Anuszka myślała i myślała, tak że w ciemnej kuchni robiło się coraz ciszej i straszniej, dzieci rozbiegały się, nie dostrzegając, że dziewczyna zaczynała żałośnie i cicho płakać, a z tęsknoty za domem była drobna i bezbronna. Nie wiadomo, za czym właściwie tęskniła. Trochę pewnie i za biciem. Ale przeważnie za czymś nieokreślonym, co było dawno, albo też może tylko się jej przyśniło. Najpierw czerwień, czerwień, a potem tłum ludzi. A potem dzwon, donośny dzwon, a potem: król – i chłop i wieża. Rozmawiają. „Drogi królu” mówi chłop... „Tak” mówi na to król głosem nabrzmiałym od dumy: „wiem”. I rzeczywiście, jak król mógłby nie wiedzieć tego, co taki chłop ma mu do powiedzenia. –
Niedługo potem pani wzięła ją ze sobą na zakupy. Jako że działo się to w pobliżu Bożego Narodzenia i pod wieczór, okna wystawowe były jasne i pełne towaru. W sklepie z zabawkami Anna ujrzała nagle jedno ze swoich wspomnień. Króla, chłopa, wieżę... Ach, i bicie serca zagłuszyło na moment dźwięk kroków. Ale Anna nie zatrzymała się i szła dalej obok pani Blahy. Czuła, że nie wolno jej się zdradzić. Minęły więc teatrzyk lalkowy, jakby nigdy nic; pani Blaha, która nie miała dzieci, w ogóle go nie zauważyła. – Niedługo potem Anna miała w niedzielę wychodne. Wieczorem nie wróciła do domu. Mężczyzna, którego widziała kiedyś na dole w szynku, przyłączył się do niej i gdzieś ją zaprowadził – nie mogła sobie dokładnie przypomnieć, gdzie. Miała wrażenie, że nie było jej cały rok. Gdy w poniedziałek rano weszła do kuchni, była zmęczona, a wszystko było jeszcze bardziej zimne i ponure niż zwykle. Stłukła tego dnia wazę do zupy i została za to surowo upomniana. Tego, że nie wróciła na noc, pani w ogóle nie zauważyła. Później, w okolicach Nowego Roku trzykrotnie jeszcze nie wracała. Krótko potem przestała chodzić po domu, zaczęła starannie zamykać mieszkanie i nawet gdy grał kataryniarz, nie zawsze podchodziła do okna.
Minęła zima i nadeszła blada, nieśmiała wiosna. Na wewnętrznych podwórzach to szczególna pora roku. Domy są czarne i wilgotne, a powietrze jasne jak często bielone płótno. Źle umyte okna drżą od blasku, a śmieci tańczą wzdłuż ścian na wietrze. Odgłosy domu stają się wyraźniejsze, miski dźwięczą inaczej, jaśniej, ostrzej, a noże i łyżki inaczej o siebie uderzają.
Wtedy właśnie Anuszka urodziła dziecko. Zupełnie niespodziewanie. Najpierw przez kilka tygodni czuła się gruba i ciężka, a potem pewnego ranka na świecie pojawiło się dziecko, Bóg wie skąd. Była niedziela i w domu wszyscy jeszcze spali. Anuszka patrzyła na dziecko przez chwilę, nie zmieniając wyrazu twarzy. Prawie się nie poruszało, ale nagle z małej piersi wydobył się ostry głos, a jednocześnie zawołała pani Blaha i łóżko w wewnętrznej izbie zatrzeszczało. Wtedy Anuszka chwyciła niebieski fartuch, który wisiał przy łóżku, ściągnęła paski na małym gardziołku i cały ten niebieski tobołek schowała na dnie kufra. Potem poszła na pokoje, odsłoniła zasłony i zaczęła gotować kawę. Kilka dni później przeliczyła wszystkie zarobione pieniądze. Było tego piętnaście guldenów. Potem zablokowała drzwi, otworzyła kufer i położyła ciężki i nieruchomy niebieski fartuch na kuchennym stole. Powoli go rozwiązała, obejrzała dziecko i centymetrem zmierzyła jego długość od głowy do stóp. Potem z powrotem schowała je do kufra i wyszła z domu. Co za szkoda, król, chłop i wieża były o wiele mniejsze. Mimo to kupiła je, a do tego jeszcze kilka innych lalek: księżniczkę z czerwonymi kółkami na policzkach, starego człowieka, drugiego starego człowieka, który miał krzyż na piersiach i wielką brodę, przez co wyglądał jak św. Mikołaj, a do tego jeszcze dwie lub trzy, które nie były tak piękne i okazałe. Do tego teatrzyk, którego kurtyna poruszała się w górę i w dół, sprawiając, że ukryty za nią ogród na przemian pojawiał się i znikał.
Teraz Anuszka miała czym zajmować się w samotności. Znikła cała tęsknota za domem. Rozkładała swój wielki i piękny teatrzyk (kosztował dwanaście guldenów), ustawiając się za nim jak należy. Ale czasami, kiedy kurtyna była właśnie odsłonięta, przebiegała szybko na drugą stronę i zaczynała wpatrywać się w ogrody, a cała szara kuchnia ginęła wtedy za wysokimi, bujnymi drzewami. Potem wracała na miejsce i ustawiała na scenie dwie lub trzy postacie i pozwalała im prowadzić rozmowy wedle uznania. Nigdy nie powstawała z nich właściwa sztuka; ale następowały po sobie pytania i odpowiedzi, zdarzało się też, że dwie lalki nagle, jakby wystraszone, kłaniały się sobie nawzajem. Albo też kłaniały się obie staremu człowiekowi, który nie potrafił się kłaniać, bo był cały z drewna. Dlatego za każdym razem z wdzięczności padał.
O zabawach Anuszki dowiedziały się dzieci. I odtąd dzieci z sąsiedztwa zaczęły – najpierw nieufnie, potem coraz śmielej – przychodzić do kuchni Blahów, wieczorami ustawiały się pod ścianami i nie spuszczały wzroku z pięknych lalek, które mówiły zawsze to samo. Pewnego razu Anuszka, rumieniąc się, powiedziała: „mam też jedną dużą lalkę”. Dzieci zadrżały z niecierpliwości. Ale Anuszka po chwili znowu o tym zapomniała. Ustawiła wszystkie lalki w ogrodzie, a te, które nie chciały stać, oparła o kulisy. Pojawił się też ktoś w rodzaju arlekina z dużą, okrągłą twarzą, której dzieci chyba nigdy wcześniej nie widziały. Podniecone bogactwem teatrzyku, zaczęły prosić o tę „całkiem dużą”. Tylko raz, tę „całkiem dużą”. Tylko na chwilkę: tę „całkiem dużą”.
Anuszka poszła po ukrytą w kufrze lalkę. Robiło się ciemno. Dzieci i lalki stały naprzeciw siebie, bardzo ciche i bardzo do siebie podobne. Ale szeroko otwarte oczy arlekina, który zdawał się czekać na coś strasznego, niespodziewanie napełniły dzieci takim przerażeniem, że w jednej chwili wszystkie bez wyjątku wybiegły z wrzaskiem.
Anuszka wróciła z dużym niebieskim zawiniątkiem w rękach. Nagle ręce zaczęły jej drżeć. Kuchnia bez dzieci była nagle cicha i pusta. Anuszka nie bała się. Zaśmiała się cicho, kopniakiem przewróciła teatrzyk i połamała cienkie deseczki, z jakich zrobiony był ogród. A potem, gdy w kuchni było już całkiem ciemno, rozłupała głowy wszystkim lalkom po kolei, również tej dużej niebieskiej (Służąca pani Blahy)^().
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------