Dziewczyny od Versace - ebook
Dziewczyny od Versace - ebook
Witajcie w świecie „Dziewczyn od Versace”! Siostry Bella i Sera to stewardesy latające na międzynarodowych trasach. Świat stał otworem do czasu, gdy Sera zakochała się i postanowiła ustatkować. Obsesyjnie dbająca o zachowanie pozorów Sera zrobi wiele, żeby podtrzymać iluzję perfekcji, podczas gdy Bella chce jedynie jak najdalej odfrunąć od obowiązku matkowania młodszej siostrze, przygnębienia rozbitym małżeństwem i wspomnień. Spotkania z przyjaciółmi z kółka dziewiarskiego "Szale i żale" są jak terapia. Dużo nawijania bez zbytniego angażowania – inaczej by to nie działało.
Cierpki humor, bystre obserwacje i uderzająco realistyczne postaci. „Dziewczyny od Versace” wciągną cię już od pierwszej strony!
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-321-7 |
Rozmiar pliku: | 706 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
BELLA-RENE!
Krzyk matki odbił się echem od typowej na podwórkach australijskich domów obrotowej suszarki na bieliznę i uderzył w uszy Belli kryjącej się w domku na drzewie. Obserwowała krowy pasące się sennie na wybiegu.
Szybko zsunęła się po pniu i pobiegła w kierunku domu. Czego może teraz chcieć?
Drugie śniadanie zjedzone, wszystko uprzątnięte i jeszcze ładnych parę godzin, zanim trzeba będzie przygotować stół do obiadu.
Drzwi z brudną moskitierą zatrzasnęły się za nią, kiedy weszła do kuchni, ciemnej pomimo jasnego dnia, z utrzymującym się w środku zapachem tłuszczu.
– Tak, mamo?
Marlena Walker zerknęła znad płyty pieca na swoje najstarsze dziecko.
– Jezu, dziewczyno, ile razy ci mówiłam, żebyś nie nosiła po domu najlepszej sukienki? Doprowadzisz się do upadku, jeśli nie przestaniesz myśleć, że jesteś lepsza od nas wszystkich. Fanaberie, dziewczyno, fanaberie.
Kazanie Marleny zostało gwałtownie przerwane atakiem suchego kaszlu. Kontynuowała, wycierając kąciki ust rąbkiem flanelowej koszuli.
– Przypilnuj dzieci, idę do pubu po ojca. I wrzuć wołowinę, jak woda w rondlu się zagrzeje, dobrze? – dodała, wkładając zielony sweter z akrylu i otwierając drzwi od podwórza.
Bella miała sprawdzić, co robi młodsza siostra, ale jej uwagę przyciągnęły krzyki i piski dobiegające z pokoju chłopców. Przykazała Craigowi, Travisowi i Keithowi, żeby przenieśli się z zapasami na podwórko i szła przez pozostałe pomieszczenia drewnianego domu, wołając:
– Sera? Serandipity? Gdzie jesteś?
Skierowała kroki z powrotem do zaparowanej kuchni, gdzie rondel buzował już na starym piecu.
– Tu jesteś, łobuziaku! – Głos Belli zamarł, a świat wokół zawirował.
Sera, wspinając się na krzesło, żeby sięgnąć po ukochaną lalkę leżącą na zagraconym okapie nad piecem, wydawała się poruszać jak we śnie. Bella nie zdołała jej dosięgnąć.
Za późno!
Widziała, co się wydarzy. Obraz wielokrotnie przesunął się przed jej oczami w ciągu tych paru sekund, zanim stał się rzeczywistością. Usłyszała swój krzyk połączony z krzykiem Sery, kiedy pulchna stópka dziecka zahaczyła o rączkę rondla, a wrząca woda wylała się na jej prawą nogę.1 2009
Mikrocząsteczki aktywnych składników Capture Ultimate Wrinke Restoring Serum wnikają głęboko w pory, wygładzając i odmładzając skórę. To jeden z moich ulubionych produktów tej serii. Nazywamy go turbodoładowaczem – zakończyła Sera ze szczerym uśmiechem.
– A dla pani delikatnej skóry – kontynuowała, zwracając się profesjonalnie do klientki z rumianą cerą – zaproponowałabym Diorskin Forever, który został stworzony w oparciu o nanotechnologię.
Trzydziestoparoletnia recepcjonistka medyczna nosząca praktyczne buty i kosmetyki z supermarketu spijała słowa z jej ust.
– Fluid Diorskin Forever ma niewidoczną nanosiateczkę mikromolekuł, która pozwala zachować piękno nawet w najmniej sprzyjających warunkach. – Sera wstrzymała oddech w zachwycie nad tym kosmetycznym cudem.
W ciągu piętnastu minut recepcjonistka wzbogaciła się o serum, fluid, róż i krem na noc mający zredukować podstępne oznaki starzenia. Wyszła promienna, z obietnicą poprawienia urody.
Sera westchnęła z satysfakcją. Kochała pracę w stoisku z kosmetykami Diora w domu handlowym David Jones, bo wierzyła w swoje produkty i była zachwycona, kiedy mogła nieść w świat ewangelię tej marki.
Mimo to postanowiła poświęcić przerwę śniadaniową na obchód innych stoisk z kosmetykami.
W ten sposób znikała spora część jej dochodów z pracy na niepełny etat. Choć mając pod opieką dwoje dzieci, męża i teściową, doszła do wniosku, że w pełni zasługuje na kosmetykowe szaleństwa.
– Cześć, Lucille – rzuciła, przeglądając ofertę Clinique. – Macie coś nowego?
– Kochanie, wiesz, że zawsze pierwszej daję ci znać – uśmiechnęła się Lucille. – Jak się sprawdził Turnaround Concentrate?
– Całkiem niezły. – Sera zmarszczyła brwi, bezwiednie przesuwając dłonią po pokrytym bliznami udzie. – Ale chciałabym wiedzieć, co będzie następne.
Lucille sięgnęła pod ladę.
– Wydaje mi się, że jeszcze nie próbowałaś naszego Continous Rescue Antioxidant Moisturiser.
To błyskawicznie obudziło zainteresowanie Sery, która pochylała się teraz z wdzięcznością nad kontuarem, podczas gdy Lucille wklepywała w jej dłoń kilka cennych kropli srebrzystego płynu. Był delikatnie jedwabisty i skuteczny, jej skóra stała się bardziej lśniąca i gładsza niż parę sekund temu.
– Lucille, jest cudowny. Już czuję, że działa.
– Prawda, że wspaniały? Myślałam, że ci go pokazywałam. Zwiększa produkcję kolagenu, a silne molekuły odżywiają i regenerują zniszczone warstwy naskórka…
Sera ledwie słyszała jej głos, zamknięta w znajomej bańce nadziei i oczekiwań. Może to będzie ten krem. Może ten będzie działał.
Już tyle razy przeżywała taką ekscytację i zawsze kończyło się to rozczarowaniem i poczuciem wyrzucania pieniędzy. Bella wyśmiałaby ją za wiarę w kolejny nieprawdopodobny cud. Zdała sobie sprawę, że od kilku tygodni nie widziała siostry i przepełniło ją uczucie smutku zmieszanego ze złością.
Lata, które wraz z Bellą spędziła jako stewardesa, przemierzając kulę ziemską, były pełne emocji i nowych doświadczeń. Ich dorosłe życie zaczęło się dokładnie tak, jak wymyśliły to w ciasnym pokoju dziecięcym domu w Mole Creek. Bella oklejała wtedy ściany stronami modowych pism wyciągniętych ze śmietników w lepszych dzielnicach. Obiecywały jaśniejszy, pełen blichtru, elegancki świat. Mimo najlepszych starań niewiele mogły zrobić, żeby przemienić sfatygowane ubrania z drugiej ręki lub kupione na sklepowych wyprzedażach w cokolwiek, co przypominałoby modne ciuchy ze lśniących stron magazynów. Versace, z nieco krzykliwym stylem, stał się marką ich marzeń, sekretnym szyfrem do lepszego życia.
I stało się. Najpierw Bella, potem Sera uciekły z nudnego jak pomyje Mole Creek i zaczęły pracę w liniach lotniczych Air Australia. Wkrótce kupowały prawdziwe Versace w Paryżu, sączyły koktajle w Pradze, polowały na przeceny w londyńskim Burberry, na ekscentryczne dodatki we Włoszech i na La Prairie w Szwajcarii.
Manipulowały harmonogramem pracy, błagały i płaszczyły się przed kolegami, żeby przesunąć zmiany tak, aby nierozłączne siostry mogły razem latać albo przynajmniej lądować w tych samych miastach. Ich światowe uciechy trwały nawet wtedy, gdy Bella poślubiła przystojnego pilota, Curtisa.
Aż w końcu Sera spotkała Tony’ego i szczęśliwa zamieniła podróże na życie rodzinne. Spodziewała się też tego po Belli, ale starsza siostra, ku jej zdziwieniu, nie rozstała się z efektownym światkiem.
Wracając do rzeczywistości, Sera spojrzała na grzbiet swojej dłoni. Była pewna, że skóra wygląda młodziej i bardziej świeżo.
– Jaka jest największa pojemność, Lucille? – spytała.
– Może weź pięciomililitrową próbkę i sprawdź, czy ci odpowiada? – zaoferowała Lucille.
Sera odsunęła flakonik na bok.
– Nie starczyłoby mi na całą… twarz – zająknęła się zaczerwieniona. – To serum wydaje się idealne. Wezmę największe.
– To twoja wypłata. – Lucille wzruszyła ramionami.
– Podrzucę ci pieniądze, jak skończę zmianę. – Spieszyła się już do pracy. – A właśnie, ile to kosztuje?
– Sto siedemdziesiąt pięć dolarów, złotko – odpowiedziała Lucille. – Policzyć ci na firmową kartę?2
Bella ledwo szła. Jej plecy dziwnie się wychylały, a duże palce u stóp zdrętwiały. Ale ani myślała godzić się na to, by ból powodowany przez niesamowicie opiętą ołówkową spódnicę czy szpilki uciskające palce zepsuł jej zabójczy wygląd.
Kiedy przemierzała terminal, jej figura modelki odciągała oczy zmęczonych podróżą pasażerów od przeglądanych gazet i książek kupionych w lotniskowym kiosku. Niewysoka blondynka z nieskazitelnym blond koczkiem i w przylegającym do ciała czekoladowym mundurku przyciągała pełne podziwu spojrzenia unoszącą się wokół aurą pewności siebie.
Zdusiła ziewnięcie. Lot, który właśnie zakończyła, był strasznie nudny, ale teraz czas na The Grove, jej ulubione miejsce zakupów w Los Angeles. W ciągu ostatnich dwudziestu lat Bella zjeździła wszystkie dzielnice LA, a skrupulatne badania potwierdziły, że z pięćdziesięcioma najlepszymi butikami pod designerskim dachem The Grove, najnowsza zakupowa mekka jest miejscem, gdzie na pewno znajdzie wystrzałową kreację na dzisiejszy wieczór.
Dołączając do kolegów w tranzytowym busie, bezpiecznie umieściła torbę pod siedzeniem poprzedzającego fotela (siła przyzwyczajenia) i po raz czwarty od zejścia z pokładu rzuciła okiem na roleksa. Wciąż był. Odfajkowane. Zatarła ręce i sprawdziła manikiur. Idealny. Oddaliła dłoń i znów zbliżyła. Wciąż idealny. Przesunęła ręką po włosach. „Gładkie”, westchnęła z zadowoleniem.
Godzinę później rozpakowała rzeczy w pokoju hotelowym, wskoczyła w dżinsy Paige, espadrille, turkusowy top z gniecionego jedwabiu i wyszła w zanieczyszczone powietrze centrum Los Angeles.
The Grove jak zwykle było zatłoczone, lecz Bella była mistrzynią w forsowaniu tłumu gapiowatych turystów i wałęsających się tubylców. Zaczęła od Abercrombie & Fitch, gdzie z radością odkryła, że szary został ogłoszony nowym czarnym tego sezonu. Zdecydowała się na pasek, dżinsy i przezroczysty kropkowany top (oczywiście w szarościach) na jutrzejszy brunch.
Drugi punkt na liście to Victoria’s Secret – potrzebowała nowego biustonosza w kolorze kawy, wzięła też czarny z satyny. Kolejną upojną godzinę spędziła w butiku Michaela Korsa, gdzie kupiła prostą koktajlową sukienkę, do tego ręcznie robioną, zdobioną dżetami wieczorową torebkę i wieczorowe sandałki do kompletu. Głęboko westchnęła, gdy ekspedientka pakowała jej zakupy. Komponujące się dodatki sprawiały, że świat nabierał większego sensu.
Jej wzrok przyciągnęła prosta biała koszula w oknie wystawowym Gapa. Dokładnie w stylu, w którym Sera ubierała się do pracy. Bella przechyliła głowę na bok. „Tak, idealna”, pomyślała. Podobałaby się siostrze.
Wybrała pięć koszul i zatrzymała się, zanim dotarła do kasy. Znowu to robi. Znów jej matkuje. Na Boga, kiedy wreszcie przestanie się martwić Serą. Jej siostra ma trzydzieści sześć lat, męża i dwoje dzieci, a Bella wciąż nie może przestać się o nią troszczyć. To jedna z przyczyn, dla których opuściła większość wieczornych spotkań grupy Szale i żale, na które zapraszała ją Sera. Kółko dziewiarskie było zabawne, ale najwyższy czas, żeby jej młodsza siostra znalazła własny krąg przyjaciół. Bella wiedziała, że Sera rozpaczliwie pragnie jej obecności, ale była zdecydowana realizować swój plan brutalnej miłości. Kupowanie siostrze ciuchów do pracy raczej nie było częścią tego planu.
Bella głaskała miękką tkaninę, bijąc się z myślami. Wróciła pamięcią do lat dziecięcych, na drugim krańcu świata i lata świetlne od przepychu ekskluzywnego centrum handlowego. Nie, żeby miała za dużo z tego dzieciństwa; głównie zajmowała się trzema hałaśliwymi młodszymi braćmi i małą siostrzyczką.
Ich ojciec, gburowaty mężczyzna, który rzadko się do nich odzywał, po ciężkim dniu pozyskiwania i zwózki drewna oddawał się przyjemnościom w pubie. Ożenił się z ich matką, Marleną, kiedy oznajmiła mu, że jest w trzecim miesiącu ciąży, co przecież wcale nie znaczyło, że musi spędzić resztę życia w jej żałosnej obecności. Marlena nie miała zamiaru godzić się na to, żeby jego kwaśna mina rujnowała jej dni, więc szukała pociechy i zabawy wśród pomocników na sąsiedniej farmie. A ciche noce zawsze można było wypełnić grą w bingo.
Bella była dobrą matką zastępczą. Gotowała mięso i obierała ziemniaki, żeby przyrządzić dzieciakom posiłki, wyprawiała je do szkoły, pilnowała, żeby przynieść pranie z ogrodu i żeby chłopcy wrócili do domu, zanim się ściemni. Opieka nad braćmi była zadaniem wyczerpującym, lecz prostym, trochę jak prowadzenie zoo. Bellę martwiła Serandipity, najmłodsza z rodzeństwa.
Siostra otrzymała imię od nazwy pobliskiego miasta Serendipity, gdzie Marlena trafiła największą wygraną w bingo. Niestety znajomość liter, którą odznaczała się ich matka, skazała Serandipity na dożywotnie tłumaczenia i poprawianie swojego imienia.
Bella właściwie miała na imię Bella-Rene, co było jednocześnie ukłonem w stronę ciotki Marleny, Rene, i wspomnieniem miesiąca miodowego rodziców spędzonego na krążeniu po lokalach z automatami do gry na półwyspie Bellarine w stanie Victoria. Gdy Bella miała piętnaście lat, skróciła swoje imię i zatwierdziła to w urzędzie, odmówiła też zwracania się do siostry inaczej niż Sera. Niedbałość, z jaką matka przeliterowała imię swojej młodszej córki, określiło również sposób, w jaki miały rozwinąć się ich stosunki. Marlena nigdy nie poświęcała dziecku specjalnej troski. W konsekwencji Sera przykleiła się do Belli od chwili, gdy zaczęła stawiać pierwsze kroki. Przybiegała do niej z wiadomościami o pierwszej czytance, pierwszym pocałunku i pierwszej miesiączce. Bella zawsze była pierwszą osobą, do której zwracała się Sera we wszystkich przypadkach i to nigdy nie uległo zmianie.
Muzyka w sklepie przywróciła Bellę do rzeczywistości. Zdała sobie sprawę z tego, że gładzi torebkę Versace jak ukochane zwierzątko. Marzyła o splendorze Versace już w czasach ubóstwa. „Jeśli miałabym jakąkolwiek rzecz tego włoskiego projektanta − myślała − byłabym częścią lepszego, szczęśliwszego świata”. Pierwsza pensja pozwoliła na zakup okularów Versace i od tej chwili poczuła się uzależniona. Pilnie oszczędzała na niewielką wieczorową torebkę, a kiedy zaczęła latać, mogła ulegać zachciankom w salonach Versace na całym świecie. Nie było już nieporadnej, źle ubranej dziewczyny z prowincji, jej miejsce zajęła tryskająca blaskiem kobieta ubrana w designerskie stroje.
Odłożyła koszule na półkę i poklepała je w geście pożegnania. Po raz siódmy od wejścia do sklepu sprawdziła telefon komórkowy. Brak wiadomości. Spojrzała na manikiur. Wciąż idealny. Rzut oka na buty – dzięki Bogu – niezakurzone. Ojej, czy to plama? Nie, w porządku. Jej oddech się uspokoił; to tylko cień.
Wiedziała, że reaguje przesadnie i co oznacza ciągłe sprawdzanie i ponowne sprawdzanie. Zaczęło się to w dniu ślubu, kiedy nie mogła się powstrzymać przed dotykaniem każdego z koralików na sukni, żeby skontrolować, czy wszystkie są na miejscu. Kompulsywna potrzeba perfekcji, upewniania się, że wszystko w niej jest w najlepszym porządku, nasiliły się od tamtych czasów. Mogła swobodnie oddychać tylko wtedy, gdy sprawdziła wszystko, a za chwilę znowu sprawdziła. Jedynie wówczas czuła się bezpieczna.
„Okej, dobra robota”, pomyślała, nabierając głęboko powietrza. Czas zabawić się w kochającą ciocię.
Krążyła po dziale zabawek domu handlowego Nordstrom. Cały ten plastikowy komercyjny chłam był taki nudny. Misiaczki? Zbyt dziecinne. Pojazdy na pilota? Już i tak mają sporo. Chciała znaleźć coś specjalnego, coś, czego Sera by im nie kupiła.
Pięcioletnia Maddy kochała wszystko, co błyszczące i ładne. Bella zaciskała usta, przechadzając się wzdłuż alei. „Idealne”, pomyślała, gdy zauważyła sklep Swarovskiego. Może zainicjować kolekcję kryształów dla siostrzenicy; wyszukaną, wartościową kolekcję, która pozwoli Madeline poczuć się dorosłą.
Teraz coś dla małego Harry’ego. Uśmiechnęła się na myśl o swoim świadomym mody siostrzeńcu. I miała pomysł w sam raz dla niego. Białe dżinsy Calvina Kleina. Chwyciła jedną parę z miną winowajczyni – w przypadku trzylatka były zupełnie niepraktyczne, ale wiedziała, jak bardzo mu się spodobają.
Kiedy ekspedient podawał jej elegancką torbę z logiem CK, zadzwonił jej telefon.
– Halo, Bella Walker – zaświergotała w słuchawkę.
– O – odpowiedział ktoś głębokim głosem – wróciłaś do starego nazwiska.
Serce Belli się ścisnęło. Rozpoznała intonację, sposób, w jaki przeciągał samogłoski, i ten głęboki, nieco chrapliwy tembr.
Nie słyszała go od tygodni. Cała zadrżała. Jakby przykryła ją olbrzymia fala. Straciła poczucie kierunku. Powietrze uciekło jej z płuc, a gardło ścisnął strach.
Nogi ugięły się pod nią i z ulgą opadła na plastikową ławkę w przejściu.
– Czego chcesz? – spytała, a początkowe mdłości szybko zamieniły się w gorącą falę złości.
W jej głowie buzował koktajl gorzkich emocji prowadzący do kolejnego ataku paniki. Starała się nabrać powietrze.
Znów wszystko stanęło jej przed oczami: zduszony jęk młodej stewardesy w kokpicie, kiedy ręka jej męża powędrowała pod jej spódnicę. Zażenowane spojrzenia i ukradkowy chichot innych członków obsługi pokładowej milknący, gdy Bella wchodziła do pomieszczenia. Powrót do domu dzień wcześniej po to, by w swojej łazience nadziać się na młodą blondynkę bezczelnie smarującą ciało ulubionym kremem pilingującym Belli od Chanel.
Jak mogła pozwolić, żeby tak ją oszukiwał? Nienawidziła siebie za przełykanie jego głupich tłumaczeń, za ignorowanie mrugnięć, flirtów, za porozumiewawcze spojrzenia rzucane jej łajdaczącemu się mężowi nawet wtedy, gdy szła obok niego przez terminale świata.
Oczywiście, że to widziała. Jasne, że zdawała sobie z tego sprawę. Ale dlaczego, do diabła, tak długo to wypierała? Torturowała się tym pytaniem od chwili, gdy od niej odszedł.
Ścisnęło ją w żołądku. Jak długo jeszcze by to trwało? Jak długo żyłaby w swoim pieczołowicie zbudowanym świecie fantazji, odmawiając powrotu do rzeczywistości? Boże, była taka beznadziejna i żałosna, zrozpaczona i słaba…
– Nie tak rozmawia się z kapitanem – wycedził Curtis, przerywając jej myśli.
– O, obsługujesz jutrzejszy lot 421? – spytała, starając się, żeby jej głos brzmiał pewnie i bez emocji, co nie do końca jej się udało.
– Oczywiście, złotko. Sprawdziłem listę personelu pokładowego i było tam też twoje nazwisko.
„Lista personelu, uśmiechnęła się kwaśno, to dla niego lista zakupów. Jakieś mięsko, którego jeszcze nie przetestowałeś kochanie?”. Nie ma mowy, żeby naraziła się na coś takiego. Jak tylko skończy tę rozmowę, zadzwoni, że jest chora i nie może lecieć.
– Słuchaj, kotku – ciągnął. – Nie dzwonię, żeby poplotkować. Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła.
Mówił ze zwykłą poufałością, co sprawiło, że mocno wciągnęła powietrze i w niedowierzaniu odsunęła telefon od ucha. Zrobić coś dla niego? Bredzi czy co?
„Może się upił”, pomyślała Bella, gotowa powiedzieć temu cholernemu oszustowi, że jeśli myśli, że cokolwiek byłaby w stanie zrobić dla niego, to jest w wielkim błędzie.
– Oczywiście, o co chodzi? – usłyszała swoją chłodną odpowiedź.
„Do diabła z tą moją słabością”, pomyślała, tupiąc nogą.
– Chciałbym jak najszybciej dostać podpisane papiery rozwodowe, złotko. Naprawdę szybko.
Papiery rozwodowe leżały na dnie jej torby podróżnej, czekając na podpis, ale z jakiegoś powodu jeszcze się za to nie zabrała. Nie o to chodzi, że nie chciała rozwodu. Skończmy z tym.
– Oczywiście, dzisiaj je wyślę. – Jej oddech niemal się uspokoił.
„Mogę odbyć normalną rozmowę z tym sprośnym obrzydliwcem. Nie zamierzam się załamywać, poradzę sobie”, pomyślała.
– Dzięki, dziecinko, jesteś wielka. Potrzebuję ich tak szybko, bo w przyszłym miesiącu się żenię. O cholera, muszę lecieć. Cha, cha, taki lotniczy żarcik. Moja limuzyna właśnie podjechała. Ciao, Bella.
Rozmowa się skończyła, a Bella wciąż trzymała słuchawkę przy uchu. Znieruchomiała z zastygłą twarzą. W końcu jej ciało ruszyło kierowane naturalnym mechanizmem przetrwania, zmuszając ją do tego, żeby wzięła głęboki oddech.
Jej siostra, jej mała siostrzyczka, potrzebowała jej bardziej niż kiedykolwiek indziej. Sera była jedyną osobą, która mogła jej teraz pomóc. Spojrzała na telefon. Zdrętwiałe palce niepewnie wędrowały po klawiaturze. Poddała się. Kogo chce oszukać? Nie może do niej zadzwonić. Życie Sery było wystarczająco pokręcone. Nie będzie jeszcze bardziej jej pogrążać swoimi problemami. Najlepsze, co może zrobić, to nie wtajemniczać jej w ten koszmar. Poza tym za dużo musiałaby wyjaśniać. Skoki w bok, zdrada, okropna noc, kiedy ją zostawił. Do tej pory nie była w stanie nikomu o tym opowiedzieć. Za bardzo bolało. Znów poczuła mdłości.
Odchyliła głowę w tył, a sufit nad nią wydawał się płynąć. Nagle podłoga zafalowała, więc kurczowo chwyciła się oparcia ławki, żeby nie stracić równowagi.
Przechodząca obok mocno opalona kobieta, widząc jej rozszerzone źrenice i lśniącą warstwę potu pokrywającą policzki, rzuciła z dezaprobatą:
– Narkomanka.
I oddaliła się tak szybko, jak pozwoliły jej na to pięciocentymetrowe obcasy szpilek od Jimmy’ego Choo.
Bella włożyła głowę między kolana i czekała, aż poczuje się lepiej. W ciągu paru minut krew napłynęła do mózgu, oddech się uspokoił i mogła się pozbierać.
Więc się żeni. O kurwa. Z kim? Z tą samą głupią pindą, dla której ją zostawił? Bella znów poczuła atak mdłości i opuściła głowę w dół na kolejnych parę minut.
„Ale dlaczego, do cholery, się przejmuję?”, pomyślała. Nie chciała go w swoim życiu. Pragnęła, żeby ten potworny, upokarzający epizod odszedł w zapomnienie. Czyli teraz naprawdę się od niego uwolni i będzie mogła zająć się swoim życiem? Może nawet pomyśli, żeby się z kimś umówić, choć coś jej mówiło, że rany w sercu będą potrzebować trochę więcej czasu, żeby się porządnie zagoić.
Skąd więc taka reakcja? „Może po prostu nie spodziewałam się tej wiadomości”, pomyślała. Co powiedziałby jej terapeuta? Błysk odpowiedzi pojawił się z tyłu jej głowy. Rósł i wypływał na powierzchnię. Zdała sobie sprawę, że od dawna unikała tej myśli. Boże, co z nią było nie tak! Nie, nie ma mowy, zwyczajnie nie ma mowy… Czy to możliwe, że wciąż go kocha?4
Sera nie nosiła spódnic. Nawet długie mogły odsłonić więcej, niż by chciała. Ale co mogła zrobić? W tym sezonie białe lniane spódniczki były bardzo modne, a Sera zawsze podążała za trendami.
Po całym chaosie dnia i zwykłym sarkazmie Joan z ulgą zamknęła się w swoim pokoju, żeby przygotować się do spotkania Szali i żali.
Analizowała swoje odbicie w dużym lustrze. Nogi były niemal całkiem zakryte przez sięgającą kostek białą, lnianą spódnicę, ale i tak nie była pewna, czy będzie miała wystarczająco dużo odwagi, żeby ją założyć. Może udałoby się zapobiec awarii, gdyby spędziła cały wieczór na stojąco?
Przynajmniej jej ciemnoszara bluzka na ramiączka i nowe klapki nie powodowały modowych rozterek. Klapki wypatrzyła podczas przerwy. Lśniące kamienie wzdłuż pasków oplatających palce połyskiwały tak cudnie, że nie mogła się oprzeć zakupowi.
Oczywiście potem musiała się jakoś wcisnąć na pedikiur po pracy i znaleźć odpowiedni czekoladowy kolor lakieru do paznokci, który pasowałby do kamieni. Poruszając z radością palcami stóp, stwierdziła, że warto było znaleźć dodatkową godzinę opieki nad dziećmi, wyjść wcześniej z pracy i po raz kolejny odwołać, i tak spóźnioną, cytologię.
Cholera! Nie miała nawet czasu, żeby pomyśleć o zakupie włóczki i drutów na dzisiejszą sesję. Miesiące minęły od czasu, gdy skończyła swój ostatni projekt; raczej dramatycznie wyglądający szal, którego Madeline nie chciała nosić.
Myślała nawet, żeby zacząć robić czapkę dla Harry’ego, ale gdzieś zginęła jej torba z robótkami, którą kupiła na wyprzedaży. Wciąż miała nadzieję, że się znajdzie. To była świetna torba.
Ale w końcu Szale i żale to tylko wygodna wymówka, żeby napić się wina i wyżalić. I to było dla Sery w porządku. Chciałaby tylko, żeby była tu Bella. Od wieków się nie widziały.
Ostatni raz rzuciła okiem do lustra. Gołe kostki, nieprzywykłe do dziennego światła, wystawały spod rąbka spódnicy. Nie mogła tego zrobić. Pobiegła z powrotem do garderoby i z szuflady wypełnionej rajstopami i pończochami wyciągnęła szare legginsy.
– Cześć, piękności moje, dobrze, że założyłaś spódnicę. Świetnie w niej wyglądasz – powiedział Tony, wchodząc do sypialni, żeby się przebrać.
– Tak, tak. – Sera zignorowała komplement i schyliła się szybko, kiedy próbował ją pocałować. – Lepiej się pospiesz, twoje zajęcia z biznesu zaczynają się za piętnaście minut.
– Już się robi – odpowiedział, wsuwając na nogi buty Nike. – Przynajmniej mama wychodzi na lekcję włoskiego i nie będzie się wam plątać pod nogami.
Sera pokręciła głową.
– Niestety w samochodzie Mavis wysiadł akumulator, więc nie będzie miała jak dojechać.
– O, cholera. – Tony stanął w drzwiach, wciągając biały T-shirt. – I to akurat w ten dzień, kiedy wszyscy przychodzą do ciebie.
– Nieważne – odpowiedziała dzielnie Sera. – Jestem pewna, że będzie się potrafiła zachować w towarzystwie. Choć jest trochę zawiedziona, że straci lekcję.
– W zasadzie powinna już płynnie mówić po włosku. Uczy się od wieków.
– Tak, tylko nie ma gdzie z tego korzystać. Uciekam, kochanie – uśmiechnął się Tony i przesyłając jej szybkiego całusa, zbiegł ze schodów.
Sera skontrolowała śpiące dzieci i poszła do kuchni przyrządzić przekąski dla gości.
– Jak robisz herbatę, to ja się też napiję – zawołała Joan.
Sera zgrzytnęła zębami i napełniła czajnik.
– Zaraz będzie – zaszczebiotała fałszywie.
Joan przyjęła wygodniejszą pozycję na swoim ulubionym fotelu z podnóżkiem.
– Pewnie będzie nie do przełknięcia – wymamrotała pod nosem. – Bo rozproszy ją zaraz jakaś błyskotka.
Zdeterminowana, żeby nie pozwolić teściowej zajść sobie za skórę, Sera przygotowała herbatę zgodnie z wymaganiami Joan. Zanurzyć torebkę trzy razy we wrzątku, dwie łyżeczki cukru i dużo mleka.
Wkładając po raz trzeci torebkę herbaty do gotującej wody, starała się wykrzesać pozytywne myśli na temat Joan. W końcu ten wspaniały, piętrowy, wiktoriański dom w modnej dzielnicy Paddington należał do teściowej. Sery i Tony’ego nie byłoby stać na to, żeby zamieszkać w takim miejscu, gdyby nie wspaniałomyślność Joan. Ale słono za to płacili. Nie tylko pod względem emocjonalnym. Piękny zniszczony budynek wymagał ciągłych napraw i remontów.
Pierwszą rzeczą, na którą naciskała Sera, było stworzenie dużej łazienki na piętrze. Potrzebowała odpowiednich warunków do codziennych przygotowań. A Tony, jak postanowili, zainstalował wszystkie lustra na takiej wysokości, żeby nie musiała oglądać potwornej blizny ciągnącej się od uda aż po kostkę. Aby utrzymać z dala Joan i jej tajemnicze geriatryczne praktyki toaletowe, Sera przedzieliła pralnię na parterze i urządziła w części pomieszczenia praktyczną, choć niewielką łazienkę dla teściowej. Profesja Tony’ego wymagała miejsca do pracy w domu, więc dzieci dzieliły drugą sypialnię na piętrze, a w trzeciej mieściło się jego biuro. Mały salonik naprzeciwko schodów na parterze stał się miejscem wypoczynku Joan, a wąski korytarz prowadził do salonu, który kiedyś był jadalnią. Kuchnię i pralnię przeniesiono na tyły domu jeszcze we wczesnych latach sześćdziesiątych.
Sera miała zdecydowanie ambitniejsze plany; chciała powiększyć dom kosztem ogrodu i stworzyć drugi, duży salon z otwartą kuchnią. Wtedy Joan ze swoim telewizorem okupowałaby jedną strefę, a reszta rodziny miałaby wreszcie własne miejsce.
Ale koszty były bardzo duże. Tony i Sera już uginali się pod ciężarem kredytu. Chociaż dom należał do Joan, to oni płacili za ciągłe konserwacje. Sera marzyła o tym, żeby zrezygnować z pracy, gdy urodziły się dzieci, ale jej remontowe ambicje i umiłowanie markowych ciuchów i drogich kosmetyków sprawiły, że musiała pracować, aby mogli związać koniec z końcem.
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, Tony dostanie tę lepszą pracę i będą w stanie w ciągu paru miesięcy rozpocząć duży remont. Skuliła się na myśl, że przez pół roku budowy będą się wszyscy musieli gnieździć na małej przestrzeni, ale na pewno jakoś sobie poradzą.
O, cholera, za długo moczyła torebkę. No i woda nie była już tak gorąca. Podkradła się do mikrofalówki, spoglądając przez ramię, i otworzyła ją tak cicho, jak to możliwe.
– Chyba nie zamierzasz tego spieprzyć, Sera?! – krzyknęła Joan.
– Oczywiście, że nie – odpowiedziała, klnąc pod nosem jak szewc i wylewając herbatę do zlewu.
Kiedy idealny napój Joan był wreszcie gotowy, Sera podała teściowej filiżankę.
– Szkoda, że stracisz dzisiejszą lekcję włoskiego – powiedziała Sera.
– Może to i lepiej. Zapalenie uchyłków znowu daje mi się dzisiaj we znaki. Mam nadzieję, że nie będę wam przeszkadzać, złotko – oznajmiła z szelmowskim uśmiechem. – No wiesz, twoim kumpelkom z kółka. A co z tym facetem, który ma dołączyć? Pedał czy co?
Sera przełknęła gniew.
– Nie, Joan, on jest hetero. Niedawno owdowiał i po prostu chciałby wyjść z domu i z kimś się spotkać. To wszystko.
– Aha. – Joan nie była przekonana. – Trochę dziwne, że facet przychodzi na spotkanie kółka dziewiarskiego. Dzierganie to robota dla kobiet.
– No wiesz, nie chodzi tylko o dzierganie – tłumaczyła cierpliwie Sera. – To również szansa na nadrobienie zaległości. Jak klub książki.
– Klub książki! Nie rozśmieszaj mnie. – Oczy Joan ani razu nie opuściły ekranu telewizora. – Nigdy bym nie pomyślała, że Chantrea wybrałaby czytanie jako hobby, nie mówiąc już o tej Mallory. Zdziwiłabym się, gdyby w ogóle potrafiła czytać!
Sera oddaliła się, obawiając się, że straci kontrolę i uderzy starą kwokę. Boże, jak to się wszystko dzisiaj ułoży? Gdzie ich wszystkich posadzi? Wiedziała, że nie ma szans na to, żeby Joan wcześniej się położyła. Chociaż Sera oryginalnie urządziła jej sypialnię, z kompletem wypoczynkowym w stylu Laury Ashley i telewizorem, ta wciąż okupowała salon.
– Nie mam zamiaru dać się zamknąć w tym więzieniu – narzekała, kiedy Sera po raz pierwszy z dumą pokazała jej odremontowane i urządzone dużym kosztem pomieszczenie.
Sera zdecydowała, że najlepszym miejscem na dzisiejszą sesję Szali i żali będzie kiczowata kuchnia. Mogą udawać, że są gospodyniami domowymi z lat siedemdziesiątych. Nawet Sam.
Uchwyciwszy się tego pomysłu, przekopywała spiżarnię w poszukiwaniu czerwonych i zielonych cebulek koktajlowych. Szczęśliwie kabanosy były przysmakiem Tony’ego. Poświęciła też swój doskonały cheddar i pocięła go w kostkę. A przy odrobinie szczęścia – przetrząsała szufladę Joan, dumnie nazywaną rozrywkową – bingo, wykałaczki z chwościkami. Szybko przygotowała wybór przekąsek i ułożyła je na gościnnej zastawie teściowej. Była mile podekscytowana swoim pomysłem i nawet założyła fartuszek z falbankami. „Chyba potrzebujemy jeszcze tylko platerów”, pomyślała z rozbawieniem.
– Drzwi – wystąpiła z pomocą Joan, kiedy zabrzmiał dzwonek.
Mallory jak zwykle przywitała się z Serą piskiem emocji, z entuzjazmem chwytając ją w objęcia. Była dokładnie tą samą mieszaniną energii i uczuć, która przyciągnęła do niej Serę, kiedy poznały się w niewielkiej szkole podstawowej w Tasmanii ponad trzydzieści lat temu.
Ich powitalnym okrzykom towarzyszyło szydercze prychnięcie Joan.
– A ona co tu robi? – syknęła ze wstrętem Mallory. – Myślałam, że jest na włoskim.
– Samochód Mavis ma rozładowany akumulator – szepnęła Sera.
– Przeklęta corolla! – pogroziła Mallory zaciśniętą pięścią.
– Jak już przestaniecie wymieniać plotki z podwórka, to może przypomni się wam o manierach – przerwała Joan.
Młode kobiety wymieniły znaczące spojrzenia i kwaśne miny. Po chwili na twarzy Mallory pojawił się jej zwykły, zaraźliwy uśmiech.
– Dobry wieczór, Joan. – Wskoczyła do środka i pochyliła się, żeby dać jej buziaka. – Cieszę się, że cię widzę.
– Cześć, Mallory – odpowiedziała Joan, podsuwając policzek i odwracając oczy od oferty telezakupów, żeby oszacować wygląd młodszej kobiety.
Spojrzała znad okularów.
– Co ja widzę? Warkocze, Mallory? Nie jesteś trochę za stara na uczennicę?
Mallory uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Fajny sweter, Joan – odpowiedziała. – Teraz już trudno o takie aplikacje, interesujący motyw.
– Hmm, dzięki – stwierdziła Joan, patrząc na swój sweter i dobrane do niego spodnie dresowe. – Lubię morski kolor.
– I powinnaś. Dobrze współgra z kolorem twojej skóry – zapewniła ją Mallory.
Sera złapała ją za ramię. Obie omal się nie posikały ze śmiechu. Udało im się dotrzeć do kuchni i zatrzasnąć drzwi, zanim dopadły je drgawki.
– Jesteś okropna, wiesz o tym – powiedziała Sera, uśmiechając się do starej przyjaciółki. – Ale ci wybaczam, bo masz świetne buty.
Mallory spojrzała na swoje espadrille na koturnach.
– Dzięki, mam tylko nadzieję, że się nie przewrócę: są bardzo niestabilne.
Sera prawie zaczęła żałować, że sama wybrała płaskie, zdobione klapki, ale wystarczył rzut oka w dół i poczuła się pewniej.
Dzwonek do drzwi zaanonsował przybycie Chantrei i Sama.
– O, to nasz dziergający chłopiec? – spytała Joan, oceniając Sama wzrokiem, jak wystawowego byka, gdy nerwowo wszedł do pokoju.
– Joan, to jest Sam. – Sera z niechęcią przedstawiła swoją teściową, czekając, aż popełni jakąś gafę – i nie rozczarowała się.
– Więc nie masz kumpli. To twój problem? Dlatego chcesz siedzieć z gromadką zamężnych kobiet… A może masz w zanadrzu coś bardziej interesującego, co? – Joan mrugnęła znacząco do Chantrei, która uśmiechnęła się i objęła Sama.
– Tak, Joan, jesteśmy kochankami i biedny Sam po prostu nie może beze mnie żyć; trafiłaś w sedno – powiedziała zuchwale.
– Nie musisz się tak do mnie odzywać – ofuknęła Joan, ponownie zwracając całą uwagę na telesprzedaż.
Sam nie wiedział, gdzie podziać oczy, a Sera nie była pewna, czy śmiać się, czy płakać. Chantrea spokojnie poprowadziła ich do kuchni i zajęła miejsce przy stole.
– Chryste, najwyższy czas na wino – ogłosiła Sera, nalewając każdemu do kieliszka.
– Proszę – powiedział Sam z wdzięcznością.
– Teraz ja. – Chantrea podała swój.
– Dla mnie tylko pół – poprosiła Mallory. – Wiesz, jak wino na mnie działa.
Sera, sięgając po kieliszek Chantrei, zauważyła, że i ona ma na nogach espadrille. Jak to możliwe?
– Halo, dziewczyny. – Zgrabny, upudrowany nosek sąsiadki Sery, Jacqueline, ukazał się w drzwiach.
– Dobry wieczór wszystkim – powiedziała zadowolona ze swojego wejścia. – A to musi być Sam? Miło cię poznać. – Rzuciła sztywny uśmiech w jego kierunku, dumnie stawiając na środku stołu wspaniały, ozdobiony tropikalnymi owocami tort Pawłowej.
Przez kuchnię przeszedł szmer podziwu.
Przez parę sekund uszy Jacqueline napawały się ich komplementami. Przymknęła oczy, ciesząc się triumfem, żeby po chwili wzruszyć lekko ramionami i unieść ręce w geście protestu.
– Och, to naprawdę nic takiego – zadźwięczała, zsuwając z ramion różowy kaszmirowy sweterek i wieszając go na oparciu krzesła.
Jacqueline dokładnie wiedziała, jaki będzie przebieg wieczoru. Wszyscy będą narzekali na to, jak ciężkie są ich mało znaczące żywoty, i przerywali narzekania uwagami na temat jej życia bez skazy. Wiedziała, że potajemnie jej zazdroszczą; dwóch doskonale ułożonych nastolatków, kochającego męża-ortodonty i doskonale prowadzonego domu. W jej życiu nie było rys tak jak w życiu innych. Jej życie było bez skazy jak płatki angielskiej róży.5
Sera powinna być zadowolona i zrelaksowana. Cięty język Joan nie wyrządził większych szkód. Atmosfera była miła, przekąski atrakcyjnie kiczowate i wszyscy pilnie oddawali się robótkom. Jednak ona była podminowana. W zakątkach jej umysłu formował się znajomy kłąb frustracji.
Jak mogła tak błędnie zinterpretować najnowsze trendy? Jak to możliwe, że obie, Mallory i Chantrea, zauważyły, że espadrille są hitem, podczas gdy jej – zawsze-na-czasie-Serze Walker – wyraźnie to umknęło?
Jej modowy radar namierzył espadrille, zarejestrował nowy look, ale zdecydowanie błędnie odczytała trajektorię, którą podążyła ta propozycja. Wiedziała, że mogą stać się modne – prawie tak modne jak białe lniane spódnice – ale nie tak szybko, nie już dziś wieczorem, do cholery. Poza tym nosiło się je przecież cztery lata temu. Jak śmiały tak szybko wrócić?
Energicznie potrząsnęła stopą, całkowicie rozczarowana nowymi klapkami. Wydawały się teraz okropnie krzykliwe.
– Świetnie dziś wyglądasz – uśmiechnęła się do niej Chantrea.
– Biały len zdominuje ten sezon – powiedziała Mallory.
– Podoba mi się ten czekoladowy lakier – dodała pospiesznie Jacqueline.
Sera zdawkowo się do nich uśmiechnęła, puszczając miłe słowa mimo uszu. Udając, że skupia się na robótce, ukradkiem spojrzała na stopy Jacqueline; nawet klasyczne baleriny wydawały się bardziej stosowne niż jej ozdobne sandałki. Ze złością rzuciła głupim, błyszczącym klapkom ostatnie spojrzenie i włączyła się do rozmowy, pomagając Chantrei przy moherowym szalu.
– Te koreczki wyglądają intrygująco, ale muszę odmówić – powiedziała Jacqueline, lekko się wzdrygając, kiedy Mallory częstowała przekąskami.
– Jak tam w pracy? – spytała Chantreę Sera.
– Ostatni lot był standardowo upiorny, z rzygającym dzieciakiem i zapchanym kiblem; ale zdążyłam odebrać Sally z przedszkola, a to zawsze coś – odpowiedziała Chantrea z niewyraźnym uśmiechem, który nie sięgnął jej zmęczonych oczu.
– Wyobrażam sobie, jakie to musi być okropne, gdy inni muszą wychowywać twoje dziecko – oznajmiła Jacqueline.
– Słucham? – Na twarzy Chantrei pojawiły się oznaki gniewu. – Co masz na myśli?
Sera i Mallory wymieniły nerwowe spojrzenia, a Sam pochylił się nad włóczką.
Chantrea zawsze była drażliwa, zwłaszcza gdy chodziło o czas, który poświęca Sally.
– Nic takiego, kochanie – odpowiedziała Jacqueline z niewinną minką. – Tylko…
– Lepiej nic nie mów. – Nastroszone włosy Chantrei jeszcze bardziej się zjeżyły. – Dla niektórych praca ogranicza się do tak stresujących rzeczy, jak czwartkowy brydż czy cotygodniowe spotkanie z pastą do polerowania mebli, inni mają trochę więcej na głowie.
Mallory o mało nie wybuchła śmiechem, ale rzut oka na Chantreę wystarczył, żeby go zdusiła.
– Kochanie, nie wzięłaś chyba tego do siebie. Nie atakuję cię. Chciałam po prostu okazać współczucie – odpowiedziała cicho Jacqueline.
– Częstujcie się, dziewczęta. – Sera, chcąc rozładować sytuację, postawiła tacę na stole.
Chantrea z westchnieniem przesunęła palcami po włosach; wybuch złości minął.
– Przepraszam, Jacqueline. Zdaję sobie sprawę, że jestem przeczulona na punkcie Sally.
– Sam, czy twoje córki chodzą już do szkoły? – spytała Jacqueline, wpływając na bardziej bezpieczne wody.
– Starsza, Isabelle, jest w zerówce, a nasza… – Cień bólu przemknął po jego twarzy, kiedy musiał się poprawić. – A moja mała Alexandra jest w przedszkolu, w grupie z Sally.
– Wspaniale. A matka też ma prawo do opieki? – spytała.
– Jacqueline! – zawołała Chantrea.
– W porządku, Chantrea – powstrzymał ją Sam. I zwracając się do Jacqueline, wytłumaczył: – Ich matka zmarła dwa lata temu i teraz sam je wychowuję.
– Och, naprawdę mi przykro. – Zmartwiona Jacqueline koniuszkami palców dotknęła skroni. – Wiadomo, że wychowanie dzieci sprawia mężczyznom o wiele więcej problemów niż kobietom.
– JACQUELINE! – Tym razem upomniał ją chór głosów.
– Myślę, że czas na tort – rzuciła Sera, sprawdzając, zanim wstała od stołu, czy jej noga jest wystarczająco dobrze zakryta.
Chciała odciągnąć uwagę Jacqueline od tematu, a wielka puszysta beza doskonale się do tego nadawała.
I faktycznie, spełniła swoje zadanie. Jacqueline zaserwowała deser, a z pomocą paru kolejnych kieliszków wina wszyscy się rozluźnili, śmiejąc się i trajkocząc o głupotach. Wielkie życiowe problemy na razie odłożono na bok.6
Punkciki białego światła na ciemnym dywanie uświadomiły Joan, że wciąż jest noc. Dawno zaakceptowała fakt, że już nigdy nie będzie się cieszyć głębokim i długim snem.
Wstała, wsunęła na stopy kasztanowe kapcie i poczłapała korytarzem, żeby przynieść ulgę niecierpliwemu pęcherzowi. Była już w pełni rozbudzona. Umyła ręce i zerknęła w zamazane odbicie w lustrze. „To prawdziwe błogosławieństwo, że oczy zaczynają wysiadać w tym samym czasie, gdy skóra traci elastyczność”, pomyślała. Jeśli z pełną ostrością zobaczyłaby, co czas zrobił z jej twarzą, musiałaby się pewnie poddać.
Powlokła się do kuchni, żeby zrobić sobie filiżankę herbaty. Dla Joan herbata była odpowiedzią na wszystko, panaceum na wszelkie dolegliwości – od napadów furii, po dreszcze; drobne czarne listki potrafiły zdziałać cuda. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogą być też przyczyną jej bezsenności.
Czekając, aż woda w czajniku się zagotuje, błądziła wzrokiem po pomieszczeniu. Nadeszły wspomnienia, które silniej uderzały nocą. To zawsze było jej ulubione miejsce w domu. Było takie eleganckie w czasach, gdy zostało urządzone. Wspominała okres, kiedy oliwkowo-zielone drzwi i pomarańczowe laminowane obicia ławek były szczytem mody. Wspominała dzień, kiedy się wprowadzili, a ona, świeżo upieczona mężatka, rozpakowywała pierwsze zakupy z takimi emocjami jak mała dziewczyna bawiąca się w dom. Wszystkie produkty poustawiane w równych rzędach miały zapewnić sukces oddanej żonie, którą przysięgała być tydzień wcześniej w obecności rodziny i przyjaciół w kościele St Matthias. Po kolejnych wizytach w supermarkecie zakupy spożywcze przestały być tak ekscytujące.
Joan miała przed oczami hordy przyjaciół i sąsiadów śmiejących się i pijących w kuchni i w salonie, słyszała Beatlesów na gramofonie, widziała martini w eleganckich kieliszkach. Wszystkie dziewczyny z fryzurami na Audrey Hepburn, z powiekami mocno podkreślonymi czarnym eyelinerem i w najmodniejszych wtedy strojach.
Zdjęcie, które stało na jej stoliku nocnym, zostało zrobione właśnie tu, w kuchni, w ich pierwszą rocznicę ślubu. Miała na sobie sukienkę bez rękawów w kolorze butelkowej zieleni, z obcisłą górą, która od pasa rozszerzała się w sięgającą kolan bombkę. Barry był szczupłym blondynem, zawsze poważnym. Nigdy nie uśmiechał się do zdjęcia, a także nieczęsto to robił w codziennym życiu. Nikt, kto wtedy na nich patrzył, nie domyślał się, że między nimi wyrosła bariera. Ani jak ciężko Joan musiała pracować na to, żeby zachować pozory szczęśliwego pożycia małżeńskiego.
Nawet teraz trzymała to zdjęcie na stoliku nocnym tylko dlatego, że tak wypadało.
Na fotografii nalewała Barry’emu drinka z wazy do ponczu z ołowiowego kryształu, którą odziedziczyła po prababce. Tradycja wymagała, żeby przekazać ją pierwszej pannie młodej w rodzinie.
Sera wydawała się zadowolona, kiedy dostała ją od Joan w dniu swojego ślubu, ale Joan wątpiła, że doceniła znaczenie podarunku. Spojrzała teraz na wazę upchniętą w rogu ławy i wypełnioną pozostałościami życia rodzinnego. Klocki lego, rachunki, gumki do włosów i recepty nie pozwalały kryształowi lśnić pełnym blaskiem. Kieliszków nie widziała od dawna. Pewnie wszystkie się potłukły.
Joan westchnęła i wyjrzała przez okno na wybrukowane patio, które powstało na tyłach domu jeszcze przed przyjściem Tony’ego na świat. Ogarnął ją smutek, kiedy przypomniała sobie lato, w które je budowano.
Herbata skończyła się parzyć. Wrzuciła torebkę do zlewu i poszła do swojego pokoju.