Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Album fotograficzne. Część 1, Fotografje sejmowe - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Album fotograficzne. Część 1, Fotografje sejmowe - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 297 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp.

Moda a ra­czej zwy­czaj ty­ka­nia po­li­tycznch oso­bi­sto­ści, roz­bie­ra­nia ich za­let i stron ujem­nych, roz­sze­rzy­ła się u nas w ostat­nich cza­sach i sta­no­wi­ła dla fel­je­to­nów dzien­ni­kar­skich bo­ga­tą skarb­ni­cę. Zwy­czaj ten był no­wym w pi­śmien­nic­twie na­szem, gdyż jest on bez­po­śred­nim wy­ni­kiem kon­sty­tu­cyj­ne­go ży­cia, w któ­rem pu­blicz­ność ile moż­no­ści chce po­znać oso­bi­sto­ści ob­da­rzo­ne przez sie­bie za­ufa­niem; chce ze­drzeć na­wet za­sło­nę, któ­ra dzie­li ży­cie pu­blicz­ne od ży­cia pry­wat­ne­go, aby tyl­ko zo­ba­czyć daną oso­bę taką jaką ona jest rze­czy­wi­ście, a nie jaką się przed świa­tem chce wy­da­wać.

Kto się w świe­cie kon­sty­tu­cyj­nym pu­ści na po­li­tycz­ną kar­je­rę, kto chce mieć za sobą gło­sy wy­bor­ców, ten po­wi­nien być na to przy­go­to­wa­ny, że jego ce­chy i za­le­ty pu­blicz­nie roz­bie­rać będą. Jed­na przy­czy­na po­cią­ga za sobą dru­gą, a lu­dzie pu­blicz­ni oswa­ja­ją się wkrót­ce z tém, że o nich mó­wią za ży­cia to, co o in­nych mówi się do­pie­ro po śmier­ci. Za­chód już daw­no do tego się przy­zwy­cza­ił, a dzien­ni­ki – przy­najm­niej po­waż­ne – trzym­jąc się mak­sy­my „Est mo­dus in re­bus”, ko­niecz­ność roz­pra­wia­nia o cha­rak­te­rze lu­dzi pu­blicz­nych do przy­zwo­itych spro­wa­dza­ją gra­nic.

U nas, gdy ży­cie pu­blicz­ne nie­daw­no na nowe we­szło tory, gdy oso­bi­sto­ścia­mi trze­ba się było in­te­re­so­wać, rzu­ci­li się kro­ni­ka­rze na wdzięcz­ne dla nich pole i za­czę­li pi­sać o oso­bi­sto­ściach. Do­świad­cze­nie – jak wszę­dzie, tak i tu­taj – było ko­niecz­ném. Z razu kro­ni­ka­rze nie umie­li za­cho­wać gra­nic przy­zwo­ito­ści; kre­śląc to i owo z ży­cia lu­dzi, za­po­mi­na­li, czy ten lub ów fakt jest rze­czy­wi­ście po­trzeb­nym, aby go wy­wle­kać na świa­tło dzien­ne; czy w ogó­le przy­czy­ni się do roz­ja­śnie­nia stro­ny po­li­tycz­nej czło­wie­ka, o któ­rą przedew­szyst­ki­ém cho­dzi. – Dużo więc rze­czy na­pi­sa­no, któ­rych się pi­sać nie po­win­no; dużo po­wie­dzia­no, co po­win­no­by po­zo­stać w mil­cze­niu. Nie było wpra­wy w oce­nia­niu fak­tów (nie przy­pusz­cza się złej woli), bo rze­czy­wi­ście wy­bór fak­tów jest tu jed­ném z naj­trud­niej – szych za­dań pi­szą­ce­go. Do wy­bra­nia jed­nak ta­kich fak­tów trze­ba wiel­ki­éj zna­jo­mo­ści sto­sun­ków, trze­ba w ogó­le wiel­ki­éj ilo­ści fak­tów. Nie dziw więc, że kro­ni­ki, oso­bli­wie lwow­skich dzien­ni­ków, ob­ra­ca­ły się naj­czę­ściej tyl­ko oko­ło jed­nych i tych sa­mych osób, o któ­rych szczę­śli­wém dla kro­ni­ka­rzy zda­rze­niem wię­cej sto­sun­ko­wo kur­so­wa­ło aneg­do­tek, spo­strze­żeń itd.

To było jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych wzię­li­śmy się do opi­sa­nia więk­széj ilo­ści osób pu­blicz­nych dla zneu­tra­li­zo­wa­nia nie­ja­ko jed­no­stron­nych wy­obra­żeń. I gdy­by na­wet ktoś mógł so­bie na­sze fo­to­gra­fje źle tłu­ma­czyć, to w każ­dym ra­zie mo­że­my mu od­po­wie­dzieć, że jed­no złe dru­gie złe za sobą po­cią­ga.

Co do nas jed­nak, je­ste­śmy tego prze­ko­na­nia, że wy­świe­ca­nie cha­rak­te­ru osób pu­blicz­nych w spo­sób przy­zwo­ity może tyl­ko do­brze wpły­wać na opin­ję. Z jed­néj stro­ny bo­wiem pro­stu­je nie­któ­re uprze­dze­nia, z dru­giej wy­ty­ka­jąc pew­ne błę­dy, każe się nad nie­mi za­sta­na­wiać.

Po­wie­cie może jed­nak, że do tego celu nie pro­wa­dzi wła­śnie dwo­ro­wa­nie so­bie z osób pu­blicz­nych, wy­ty­ka­nie drob­nych śmiesz­no­ści. I owszem; nic tak czło­wie­ka nie cha­rak­te­ry­zu­je, nic tak ja­sno nie po­ka­że nam jego isto­ty, jak wła­śnie te drę – bne śmiesz­no­ści. Je­że­li zna­my czło­wie­ka z jego drob­nych ry­sów, choć­by na­wet nie­ko­rzyst­nych, z ła­two­ścią po­tra­fi­my so­bie ob­raz uzu­peł­nić, po­wsta­wiać stro­ny ja­sne i świa­tłe. Z pew­ne­mi błę­da­mi łą­czą się pew­ne cno­ty, a da­le­ko ła­twiej w ży­ciu wie­dząc błę­dy od­gad­nąć cno­ty, ani­że­li prze­ciw­nie.

Z tej wy­cho­dząc za­sa­dy, da­le­ko czę­ściej pod­no­si­my wady ani­że­li cno­ty; boć wie­my z prze­ko­na­nia, że je­że­li komu przed­sta­wi­my w po­li­ty­ce czło­wie­ka po­ryw­cze­go, to ten ktoś do­ro­bi so­bie za­raz resz­tę kon­tu­ru oso­by w swej my­śli, i po­wie, że gdzie jest po­ryw­czość, tam zwy­kle znaj­dzie się i szla­chet­ność i t.p.

Tyle zda­wa­ło się nam po­trzeb­nem do umo­ty­wo­wa­nia na­szej pu­bli­ka­cji, do wy­tłu­ma­cze­nia się, dla­cze­go pod lek­ką za­sło­ną da­je­my tu ob­ra­zy wie­lu z na­szych lu­dzi po­li­tycz­nych.

Dru­ga ser­ja obej­mo­wać bę­dzie rów­nież kil­ka­dzie­siąt fo­to­gra­fji.

Ga­li­lea w dzień ś. Ma­cie­ja ap.

Ka­la­san­ty Kruk.Ata­man.

Jest to po­stać, któ­rej się już nie­tyl­ko ze wzglę­du na li­te­rę a, ale na­wet ze wzglę­du na tak do­stoj­ną god­ność i na ród ko­za­czy na­le­ży pierw­szeń­stwo.

Je­że­li są, na świe­cie rze­czy nie­zba­da­ne, je­że­li są spra­wy, nad któ­re­mi nadar­mo so­bie gło­wy ła­mią nie­miec­cy fi­lo­zo­fo­wie, toż jed­ną z pierw­szo­rzęd­nych ta­kich za­ga­dek jest fakt, że po­stać na­sze­go ata­ma­na mie­ści się ja­koś w dzi­siej­szem spo­łe­czeń­stwie, że się może ob­ra­cać w tym świe­cie, tak róż­nym, tak sprzecz­nym z jego wy­obra­że­nia­mi.

Ten czło­wiek, co zda się że po­wi­nien cale ży­cie tyl­ko po­lo­wać z char­ta­mi, roz­ka­zy­wać służ­bie, a co naj­wię­cej pod­dać sio pod re­gu­ły wy­ści­go­wych klu­bów; ten czło­wiek, któ­re­go krew się bu­rzy na wi­dok rów­no­ści – z wła­snej woli sie­dzi na po­sel­skiej ła­wie i ocie­ra się o ka­po­tę po­sła, co sta­wia wnio­ski trą­cą­ce ko­mu­ni­zmem. O, to też znać, że w tym du­chu wiel­ka od­by­wa się wal­ka wro­dzo­nej dumy z ro­zu­mem, któ­ry chcąc tej du­mie do­go­dzić, musi cia­ło ob­lec w kon­sty­tu­cyj­ne, li­be­ral­ne for­my! Lecz i to cia­ło nie­zaw­sze po­tra­fi prze­mil­czeć bu­rzę, któ­ra we­wnątrz wi­chrzy; wte­dy czo­ło ata­ma­na się marsz­czy, brew na­brzmie­wa, n oczy zda­ją się sy­pać ogniem na­oko­ło.

Wte­dy to ata­man, za­kła­da­jąc dwa wiel­kie pal­ce poza ka­mi­zel­kę, z dumą prze­cho­dzi się po­mię­dzy niż­sze od sie­bie sze­re­gi, a przed jego łok­cia­mi ucie­ka­ją naj­od­waż­niej­si bo­ha­te­ro­wie na­wet wie­deń­skie­go rajch­sra­tu. Och, te łok­cie, te łok­cie, co one Niem­com krwi w Wied­niu na­psu­ją, co oni by dali, gdy­by z tą dum­ną nie po­trze­bo­wa­li się spo­ty­kać miną!

Nie tak u nas się dzie­je; u nas są lu­dzie, któ­rzy chęt­nie spo­ty­ka­ją się z tą dumą, któ­rym ta duma im­po­nu­je i w wy­so­kim ich stop­niu uszczę­śli­wia

Było to razu pew­ne­go w Skał­ko­wi­cach, gdy się tam wiel­ki bu­do­wał pa­łac. Skał­ko­wi­ce są ma­jęt­no­ścią ata­ma­na. Pa­łac był jesz­cze nie­do­koń­czo­ny, tak że na pię­trach gołe tyl­ko były po­kła­dzio­ne bel­ki; su­fi­tów nie było.

Za­tur­ko­tał lek­ki po­wo­zik i przed pa­łac za­je­chał gość do ata­ma­na, pół­pa­nek, któ­ry oprócz tego, iż co ù te que co ù te chciał­by za­sły­nąć pro­tek­to­rem sztuk pięk­nych, i szcze­gól­ne oka­zu­je skłon­no­ści na pre­ze­sa wszel­kich za­szczyt przy­no­szą­cych kor­po­ra­cji – ma jesz­cze tę nie­po­spo­li­tą, za­le­tę, iż jest so­bie oby­wa­te­lem oka­za­łym, roz­ro­śnię­tym w szerz jak stu­let­nia wierz­ba nad­wi­ślań­ska.

Głę­bo­ko skło­nił się pa­nek przed ata­ma­nem, ata­man ra­czył po­dać pa­lec. „A do­brze żeś przy­je­chał, pójdź, zo­bacz, jaki pięk­ny wi­dok z no­wej wie­ży­cy,” i pu­ścił się na­przód jak strza­ła ata­man, lek­ki, zwin­ny i wpraw­ny w róż­no­rod­ne sko­ki.

Nasz pa­nek jak mógł po­śpie­szał po scho­dach na pię­tro pierw­sze i dru­gie; lecz na dru­giem pię­trze trze­ba było przejść na dru­gą stro­nę po bel­ce; ata­man prze­biegł z ła­two­ścią, gość nie pró­bo­wał wpraw­dzie nig­dy ta­kiej po­dró­ży, ale chciał do­rów­nać ata­ma­no­wi, da­lej więc w dro­gę, prze­że­gnał się i pu­ścił się na bel­kę; dwa pię­tra jed­nak pod spodem, to za wie­le, łysa gło­wa ra­czę­ła się za­wra­cać, pół­pa­nek zbladł i da­lej wo­łać ra­tun­ku..

– O prze­pra­szam cię, ja cy­ście nie­zgrab­ni! – od­rzekł spo­koj­nie ata­man i wró­cił się po bel­ce, aby prze­pro­wa­dzić go­ścia.

Od­tąd za­wsze ma­wiał nasz pół­pa­nek: „Oj nie za­po­mnę, póki ży­cia, wi­zy­ty w Skał­ko­wi­cach.”

W sto­sun­kach z ata­ma­nem naj­czę­ściej po­czci­wa szlach­ta wy­cho­dzi tak, jak po­wyż­szy nasz do­bry zna­jo­my, ale za­wsze idzie na lep, za­wsze ją olśni har­dość ata­ma­na. A gdy ata­man po­wsta­nie w ra­dzie i pu­ści wo­dze swej my­śli, i zgu­bi się w sło­wach i fra­ze­sach, kre­śląc „łac­no na­szą, sy­tu­ację wo­bec dzi­siej­sze­go po­ło­że­nia” i do każ­de­go, choć­by naj­drob­niej­sze­go rze­czow­ni­ka trzy przy­najm­niej okre­śla­ją­ce do­da­jąc przy­miot­ni­ki, wte­dy znacz­ny za­stęp tej rady usta otwie­ra tak, że wszyst­kie trzy kaw­ki ga­li­cyj­skie wy­god­ne­by w nich zna­leźć mo­gły schro­nie­nie.

Ata­man ma szla­chet­ne po­pę­dy, to praw­da, lecz za jego li­be­ra­li­zmem za­wsze tkwi na­haj­ka, u nie­go bo­wiem li­be­ra­lizm, to samo tyl­ko jest ową sprę­ży­ną, któ­ra ma ła­twiej lu­dzi na­giąć pod jego de­spo­tycz­ną dłoń. I rze­czy­wi­ście, każ­dy z nas może, gdy­by był ata­ma­nem, był­by de­spo­tą, był­by żąd­nym wła­dzy. Ma­jąc je­den z naj­pięk­niej­szych ma­jąt­ków, ma­jąc stu przod­ków w kar­ma­zy­nach, czu­jąc w so­bie pe­wien spryt wro­dzo­ny – ma się wszyst­ko, trze­ba tyl­ko wła­dzy. Wła­dza więc musi być je­dy­nem jego ma­rze­niem, je­dy­nym jego ce­lem uży­wać lu­dzi za środ­ki do swo­ich ce­lów, wi­dzieć, jak te lal­ki bie­ga­ją, płasz­czą się, aby tyl­ko do­stać się na je – go sza­chow­ni­cę i słu­żyć za pion­ki – to roz­kosz naj­więk­sza!

I rze­czy­wi­ście, to musi być roz­kosz! – tym więc by­najm­niej się nie dzi­wi­my, że ata­man rej chce wo­dzić i wo­dzi, ale się dzi­wi­my tym, co chcą słu­żyć za pion­ki na jego sza­chow­ni­cy. Lecz praw­da, że nie każ­de­mu dano mieć sza­chow­ni­cę i umieć grać w sza­chy; nie­je­den na­cie­szy się przy­najm­niej, że pod­da­jąc się cu­dzym roz­ka­zom, może brać po­śred­nio udział w grze mi­ster­nie przez po­tęż­niej­szą uło­żo­nej rękę.

Ata­man po­kłon tyl­ko od­da­je mo­nar­sze, i w sku­tek ro­do­wej tra­dy­cji, bije czo­łem przed fjo­le­ta­mi. Cza­sem gdy się w mo­wie unie­sie, zda­wa­ło­by się, że jego wol­no­myśl­ność przedar­ła po­li­tycz­ne wę­zły, lecz jego mowa za­wsze pę­dzi wy­ści­go­wym bie­giem, pod­czas gdy my­śli i ser­ce po­wol­nym stą­pa kro­kiem. Tak by­wa­ło dru­gie­go mar­ca, tak przy uchwa­le­niu re­zo­lu­cji, tak w ra­dzie pań­stwa, tak i dzi­siaj w sej­mie.

Ata­man lubi mó­wić wol­no­myśl­nie, lecz nie dla­te­go, ja­ko­by chciał zdą­żać do wol­no­myśl­nych ce­lów, ale dla­te­go, że mowy wol­no­myśl­ne w pięk­niej­szą da­dzą się ulać for­mę; wię­cej tam pro­stych moż­na po­wtó­rzyć fra­ze­sów, wię­cej kra­so­mów­czych na­rzu­cać ho­ra­łów. Ata­man zaś de­lek­tu­je się swo­ją mową, on się w niej ko­cha, on się nią lu­bu­je; gdy mówi, z przy­jem­no­ścią słu­cha, jak sło­wa sznur­kiem pe­reł pa­da­ją; on mówi, aby mó­wić. To też gdy mu się wy­da­rzy, że musi bro­nić ja­kiejś na­przód ob­my­śla­nej ma­ter­ji, że musi ra­cjo­nal­ne i rze­czy­wi­ste przy­ta­czać ar­gu­men­ta, że na­przód rzecz ob­my­śli, wte­dy sło­wa mu nie pły­ną i mów­ca zna­ko­mi­ty wi­kła się w swo­ich fra­ze­sach; lecz prze­ciw­nie, gdy ktoś dumę jego po­draż­ni, gdy wska­że mu wła­dzę zda­le­ka, wte­dy mówi on z za­pa­łem i łac­no sło­wa mu pły­ną. Przy­znać jed­nak trze­ba sta­now­czo, że jego krew ko­za­cza wią­że go do kra­ju i że nie zmie­ni­ła się ona jesz­cze w ten ko­smo­po­li­tycz­ny ulo­pek, któ­ry czy­ni po­dob­nym an­giel­skie­go lor­da do hisz­pań­skie­go gran­da i pru­skie­go jun­kra. Dla­te­go w każ­dym ra­zie po­stać ata­ma­na jest dla nas sym­pa­tycz­ną, cho­ciaż chroń nas Boże jego po­li­ty­ki, bo ta po­li­ty­ka jest po­li­ty­ką dumy i am­bi­cji.Ar­cy­ka­płan.

Mó­wią, że kto ufa w swo­je pla­ny i kto wie­rzy w sie­bie, ten na pół zwy­cię­żył; w tym ra­zie ar­cy­ka­płan bli­skim był­by zwy­cięz­twa, nie masz bo­wiem po­mię­dzy na­szy­mi mę­ża­mi po­li­tycz­ny­mi czło­wie­ka, któ­ry­by tak moc­no był prze­ko­na­nym o nie­omyl­no­ści swo­ich pla­nów, któ­ry­by je wy­niósł do wy­so­ko­ści do­gma­tu dla swe­go po­stę­po­wa­nia. Ta uf­ność w sie­bie jest głów­ną ce­chą, cha­rak­te­ry­stycz­ną, ar­cy­ka­pła­na obok wiel­kie­go spo­ko­ju i zim­ne­go na lu­dzi za­pa­try­wa­nia się. Fak­ta ar­cy­ka­pła­na roz­grze­wa­ją a lu­dzie go zię­bią. Spo­kój ten i trzeź­we za­pa­try­wa­nie się na lu­dzi okry­wa ar­cy­ka­pła­na pew­nym uro­kiem, pew­ną po­wa­gą, a lud lwow­ski jest nią olśnio­ny i nosi go na rę­kach. Umie on tra­fić do ser­ca ludu, im­po­nu­je mu bo­wiem swo­im spo­ko­jem „Pięt­na­ście lat – po­wia­da ar­cy­ka­płan do lwow­skie­go ludu – sy­pać bę­dzie­cie ten ko­piec, aby całe po­ko­le­nie wy­cho­wa­ło się pod wra­że­niem my­śli, któ­ra mu prze­wo­dzi­czy; rano i wie­czór cho­dzić tam będą, by wła­sną ręką no­sić zie­mię, a lud niech się pa­trzy i niech się uczy wy­trwa­ło­ści, bo moja idea nie zgi­nie – niech spo­glą­da­ją ci lu­dzie co zaj­mu­ją sej­mo­we ławy, że cho­ciaż oni mnie nie słu­cha­ją, ja mam ty­sią­ce ta­kich, któ­rzy biją po­kłon przed moją ideą. A gdy pusz­czę moje „orły”, gdy każę za­bły­snąć mej „gwiaź­dzie” to na­wet sam ata­man tyle siły, tyle bla­sku roz­wi­nąć nie zdo­ła." A lud go słu­cha i uwiel­bia, ten sam lud co przed kil­ku laty mie­nił go in­a­czej a nie ar­cy­ka­pła­nem.

Uf­ność w sie­bie gra­ni­czy za­wsze z pew­nem za­do­wo­le­niem ze swo­ich czy­nów, to też ar­cy­ka­płan lubi się od­wo­ły­wać do swo­jej prze­szło­ści, wi­dzi on w niej swych zdań po­par­cie i rad­by świa­tu cały z niej roz­to­czyć ob­raz. Bar­dzo też czę­sto bywa, że to coby u in­nych wy­da­wa­ło się wiel­ką próż­no­ścią, lub nie­po­ha­mo­wa­ną am­bi­cją, u ar­cy­ka­pła­na jest wy­ni­kiem jego nie­złom­nej wia­ry w nie­omyl­ność swych czy­nów. Za złe mu np. bra­no w ze­szłym roku, że sta­wia­jąc je­den bar­dzo waż­ny wnio­sek, ni­ko­mu się po­przed­nio z nim nie zwie­rzył, że w spra­wie tak waż­nej nie ro­ze­brał tego wnio­sku z to­wa­rzy­sza­mi po­li­tycz­ny­mi, że za­ufał zu­peł­nie w ja­sną swo­ją myśl. Za­rzut może słusz­ny ale ar­cy­ka­płan od­parł­by go z lek­ce­wa­że­niem, gdyż on wie­rzy w swo­ją wyż­szość. Ar­cy­ka­płan też bro­nił swej my­śli trzy razy, w trzech­go­dzin­nych mo­wach. Mowy te no­si­ły w wy­so­kim stop­niu ce­chę tej nie­ugię­to­ści prze­ko­na­nia, któ­re nie zwa­ża by­najm­niej czy się mowa na co przy­da, czy nie, czy słu­cha­ją jej, czy nie. Ar­cy­ka­płan mó­wił, by za­do­sy­ću­czy­nić swej my­śli, a mó­wił nie­raz roz­wle­kle, po­wta­rza­jąc się po kil­ka razy. Sen­za­cji na­ro­bi­ła pew­na mowa, w któ­rej do­wo­dził, że pierw­szym kró­lem pol­skim we­dług tra­dy­cji był żyd.

Wie­deń­ska ga­ze­ta urzę­do­wa li­cząc to za do­brą mo­ne­tę, po­wtó­rzy­ła, że pierw­szy król pol­ski był ży­dem. W mo­wach nie­któ­rych zwykł prze­cho­dzić całą hi­stor­ję pol­ską, tak, że gdy się ktoś py­tał pew­ne­go po­sła w bu­fe­cie pod­czas mowy ar­cy­ka­pła­na, czy wkrót­ce skoń­czy mó­wić? od­po­wie­dział mu ten­że, że ar­cy­ka­płan „jest do­pie­ro przy Ka­zi­mie­rzu Wiel­kim”. W mo­wach swych lu­bu­je się w uro­czy­stych fra­ze­sach „ma­ją­cych od cha­ty do cha­ty prze­le­cieć kraj cały”.

W izbie ar­cy­ka­płan sie­dzi spo­koj­nie, po­waż­nie, jak se­na­tor rzym­ski. I oto­cze­nie swej dyk­ta­tu­ry to­wa­rzy­stwem de­mo­kra­tycz­nem w sto­li­cy było ze stro­ny ar­cy­ka­pła­na nad­zwy­czaj zręcz­nym ma­new­rem, zy­skał.

on wiel­ką dla sie­bie siłę, a za­ra­zem pod­parł to­wa­rzy­stwo swo­ją ideą, bo bez niej by­ło­by się daw­no roz­chwia­ło. To­wa­rzy­stwo de­mo­kra­tycz­ne po­sta­wi­ło pod jego sztan­dar naj­roz­ma­it­sze ży­wio­ły, róż­no­rod­ne roz­bit­ki skraj­nych idei po­li­tycz­nych, on te roz­bit­ki umiał ująć w kar­by i zro­bić z nich zor­ga­ni­zo­wa­ną kor­po­ra­cję. Róż­no­rod­ność ży­wio­łów łą­czą­cych się pod tymi sztan­da­rem ude­rza cza­sem swą sprzecz­no­ścią ze spo­ko­jem i po­wa­gą swe­go prze­wod­ni­ka, jak mu­chy cza­sem brzę­czą te ży­wio­ły koło oł­ta­rza, na któ­rym plo­nie po­waż­ny ogień ofiar­ny.

Mistrz też wca­le zręcz­nie uży­wa po­wol­ne mu ko­mor­ty, dzia­ła­jąc czę­sto za po­mo­cą łu­dzi, któ­rzy przy jego bla­sku chcie­li­by je­den przy­najm­niej uło­wić pro­my­czek.

Dzia­ła­nie jaw­ne i otwar­te jed­na dla ar­cy­ka­pła­na stron­nic­twa w zu­peł­nej z nim sto­ją­ce sprzecz­no­ści; pod tym wzglę­dem wszy­scy go sza­nu­ją i umie­ją ce­nić tę za­le­tę, któ­ra w dzi­siej­szych cza­sach po­wszech­ne­go dy­plo­ma­ty­zo­wa­nia, praw­dzi­wą się sta­ła rzad­ko­ścią.

Ar­cy­ka­płan prze­szedł wie­le w swem ży­ciu i były tam chwi­le ja­sne i pro­mien­ne, były chwi­le czar­ne i po­sęp­ne. Nie­szczę­ścia zjed­na­ły mu wie­le sym­pa­tji. Gdy do­tknię­ty wiel­kie­mi klę­ska­mi mistrz upa­dał, gdy całe mia­sto z obu­rze­niem pa­trzy­ło się na ofia­ry jego myl­nych ra­chub, zda­wa­ło się… że za­ufa­nie do nie­go na wie­ki prze­pa­dło. Tym­cza­sem mistrz stoi jak stał. Do­brzy lu­dzie wszyst­ko za­po­mnie­li, a obu­rze­nie zmie­ni­ło się w za­pał. I któż może twier­dzić, że lu­dzie są źli?

Ar­cy­ka­płan jest jed­nym z naj­kon­se­kwent­niej­szych na­szych mę­żów po­li­tycz­nych, za­wsze stoi na jed­nem sta­no­wi­sku, nie­wzru­szo­ny, nie­ugię­ty, i choć­by­śmy się z jego za­sa­da­mi nie zga­dza­li, prze­cież dla tej kon­se­kwen­cji usza­no­wa­nie mieć mu­si­my.Brzy­tew­ka.

Nim wy­mie­ni­łem to na­zwi­sko „Brzy­tew­ka,” dłu­gi czas na­my­śla­łem się, czy­by pod fo­to­gra­fją, któ­rą tu­taj przed­sta­wić za­mie­rzam, nie było od­po­wied­niej umie­ścić pod­pis „Lo­we­las de­le­ga­cyj­ny.” Lo­we­la­sem w daw­nej po­wie­ści na­zy­wa­no ga­tu­nek Don Ju­ana, czło­wie­ka, któ­ry w pra­wo i w lewo pod­bi­ja ser­ca, i któ­re­mu te zwy­cięz­twa są jed­nem z naj­przy­jem­niej­szych za­szczy­tów. Na po­zór zda­je się… że mię­dzy po­ję­ciem brzy­tew­ki, jak zwy­kle u nas na­zy­wa­no lu­dzi przy­tom­nych, cię­tych, a mię­dzy Lo­we­la­sem, nie za­cho­dzi ta­kie po­do­bień­stwo, aże­by aż być w kło­po­cie, czy jed­nej i tej sa­mej oso­bie dać pierw­sze lub dru­gie na­zwi­sko. Tym­cza­sem w da­nym ra­zie rze­czy­wi­ście przy­mio­ty Lo­we­la­sa z przy­mio­ta­mi brzy­tew­ki tak się scho­dzą, że trud­no wy­dać sąd o tem, któ­rym wła­ści­wo­ściom pierw­szeń­stwo u na­sze­go bo­ha­te­ra by się na­le­ża­ło. Je­dy­nym po­wo­dem, któ­ry mi ka­zał użyć na­pi­su „brzy­tew­ka,” było to, że gdy­bym mó­wił o Lo­we­la­sie de­le­ga­cyj­nym, go­to­wi­by mnie lu­dzie po­są­dzić, że się mię­szam w ży­cie pry­wat­ne, że nie znam gra­nic pi­sar­skiej przy­zwo­ito­ści, sło­wem, że je­stem nie­zgrab­nym i bra­ku­je mi na po­ję­ciach tej na­po­le­oń­skiej scien­ce de li­mi­te, któ­ra sta­no­wi nie­za­prze­czo­ną za­le­tę lu­dzi do­brze wy­cho­wa­nych.

Chcąc więc ucho­dzić za do­brze wy­cho­wa­ne­go i nie ule­gać po­dej­rze­niom ubocz­nym, przy­stę­pu­ję do opi­su brzy­tew­ki.

Brzy­tew­ka jest przy­swo­jo­nym wy­ro­bem kra­kow­skim, a na­wet Kra­ków wy­bił so­bie dla niej me­dal. Brzy­tew­ka goli za­wsze i wszę­dzie, czy po­trze­ba czy nie po­trze­ba; jej za­da­niem bo­wiem jest go­lić i kwi­ta.

W sej­mie i ra­dzie pań­stwa, brzy­tew­ka rów­nie jak ata­man, sia­da na rogu ław­ki, cią­gle się bo­wiem ru­sza, cią­gle musi wy­cho­dzić, cią­gle się zry­wa do mó­wie­nia, wpa­da mów­com w sło­wa, a co wię­cej, jed­nę nogę za­wsze w po­przek wy­sta­wia, tak że np. w sej­mie lwow­skim, je­że­li przy­pad­kiem brzy­tew­ka jest na swo­jem miej­scu, to w tym ra­zie noga brzy­tew­ki za­wsze two­rzy ro­gat­kę w przej­ściu po­mię­dzy ław­ka­mi, za­wsze o nią po­sło­wie uty­kać mu­szą. W ra­dzie pań­stwa ro­gat­ki ta­kie two­rzy­ła za­wsze brzy­tew­ka z jed­nej stro­ny, a ata­man z dru­giej, tak że Niem­cy chcie­li po­dać pe­ty­cje do Bre­stla o uwol­nie­nie ich przy­najm­niej w izbie od tak uciąż­li­wej in­sty­tu­cji. Ksiądz Ku­ku­ry­ku w sej­mie lwow­skim skar­żył się za­wsze na na­gniot­ki, tak go tra­pi­ły nogi brzy­tew­ki. O, bo na­sza brzy­tew­ka ma nogi do­sko­na­łe, bie­ga­ją szyb­ko, tak że czę­sto się prze­ga­lo­pu­ją.

Wiel­ka przy­tom­ność cha­rak­te­ry­zu­je brzy­tew­kę, na kon­to jed­nak tej przy­tom­no­ści, brzy­tew­ka cza­sem grze­szy, ileż to bo­wiem razy bywa, że brzy­tew­ka wpa­da do izby lub do ko­mi­sji, we drzwiach już pod­no­si rękę o głos i mówi, rą­bie na wszyst­kie stro­ny, nie wie­dząc do­brze o co po­przed­nio cho­dzi­ło. Brzy­tew­ka… daw­niej oso­bli­wie, nie mo­gła spo­koj­nie wy­sie­dzieć, gdy mó­wił p. Ka­ta­stro­wicz, wte­dy nic nie po­mo­gło, czy po­trze­ba czy nie po­trze­ba, brzy­tew­ka mu­sia­ła mó­wić, mu­sia­ła zbi­jać po­przed­nie­go mów­cę z tym fi­lu­ter­nym czę­sto spry­tem, któ­ry każ­de­go prze­stęp­cę, choć­by tak owi­nię­te­go w bi­bu­łę, jak p. Ka­ta­stro­wicz, mu­siał zła­pać na go­rą­cym uczyn­ku. Gdy brzy­tew­ka pa­trzy się by­stro na krze­sło prze­wod­ni­czą­ce­go i wąsy przy­gry­za, moż­na być pew­nym, że pu­ści ja­kie­goś szmer­me­la, któ­ry nie­jed­ne­mu osmo­li czu­pry­nę. W tym roku brzy­tew­ka zgod­niej ja­koś żyje z ko­cha­nym swo­im Ka­ta­stro­wi­czem, nie dla­te­go jed­nak ja­ko­by stę­pia­ła, ale tak ja­koś oko­licz­no­ści zdzia­ła­ły, że zna­la­zła się mniej wię­cej w jed­nym obo­zie ze swo­im ad­wer­sa­rzem. Niem­com brzy­tew­ka nie­raz bar­dzo pod­ci­na rude ba­ken­bar­dy, to też Niem­cy jej nie lu­bią, i uży­wa­ją ją jako złe­go du­cha Ga­li­cji. Wenn die Po­len uns etwas Böses sa­gen wol­len, so schic­ken sie ih­ren Brzy­tew­ka, tak mó­wią, Niem­cy.

Brzy­tew­ka na­le­ży do tych po­słów, dla któ­rych re­gu­la­min nie ist­nie­je; czy ma głos czy nie ma gło­su, czy dys­ku­sja otwar­ta, czy za­mknię­ta, nic nie po­mo­że – brzy­tew­ka musi mó­wić i nie słu­cha by­najm­niej la­ski mar­szał­kow­skiej, któ­ra na­wet czę­sto ka­pi­tu­lu­je przed gło­sem brzy­tew­ki.

Sejm ga­li­cyj­ski bez brzy­tew­ki sta­je się mdłym i nud­nym, ona mu na­da­je ży­cia i we­rwy; otóż, je­że­li brzy­tew­ka się ab­sen­tu­je, je­że­li je­dzie na­brać hu­mo­ru, pa­trząc się w ja­kie pięk­ne szma­rag­dy, to wszy­scy po­sło­wie na oko­ło ja­koś po­sęp­nie wy­glą­da­ją, ba na­wet naj­bliż­szy są­siad, ksiądz Ku­ku­ry­ku, po­mi­mo, że do in­ne­go na­le­ży obo­zu, prze­cież w ta­kie dnie nie sta­wia swe­go czu­ba tak wy­so­ko, jak zwy­kle.

Wszyst­ko na świe­cie jest mo­żeb­nem, tyl­ko to, że by brzy­tew­ka się kie­dy ze­sta­rza­ła, żeby stę­pia­ła, w to uwie­rzyć nie mogę; w praw­dzie po­wia­da­ją lu­dzie, że w tym roku, w sej­mie, wo­bec ogól­ne­go roz­stro­je­nia, na­wet brzy­tew­ka tro­chę spo­sęp­nia­ła, to jed­nak lu­dziom się tyl­ko zda­je, im Brzy­tew­ka ni­żej gło­wę nosi, im szyb­ciej idzie i wzrok w zie­mię wbi­je, tem bar­dziej brzy­tew­ka knu­je, tem wię­cej ona stoi w po­go­to­wiu, aby pierw­szą, lep­szą ogo­lić pe­ru­kę.

Być może, że ten ja­kiś p. Cza­pla nie­cno­ta tro­chę zi­ry­to­wał brzy­tew­kę, są­dzi­my jed­nak, że brzy­tew­ka na­pi­saw­szy jed­ną, i dru­gą re­pli­kę, nie bę­dzie zwa­żać na ta­kie ba­ga­te­le (sic). Zresz­tą szar­pa­li­śmy my nie­raz, niech i nas tro­chę po­szar­pią!

Róż­ne są na świe­cie przy­jem­no­ści; jed­ną, z naj­więk­szych przy­jem­no­ści brzy­tew­ki jest mó­wić o so­bie, o swo­jem ja. Dziw­na rzecz zresz­tą – bo to tyl­ko Niem­cy i p. Tren­tow­ski nie­bosz­czyk tyle o jaź­ni re­zo­nu­ją, a prze­cież brzy­tew­ka nig­dy nie­miec­kich nie mia­ła na­wy­czek. Zkąd się zresz­tą ta mi­łość do swe­go ja wzię­ła, tego już nie wie­my, ko­niec koń­ców, że brzy­tew­ka czu­je się naj­szczę­śliw­szą, je­śli mówi o swem ja, to jest o so­bie, a po­nie­waż to się zwy­kle zda­rza, ergo brzy­tew­ka za­wsze jest szczę­śli­wą. Za chwi­lo­wy suk­ces par­la­men­tar­ny, brzy­tew­ka Bóg wie co po­świę­ci; za­bły­snąć dow­ci­pem, sy­pać so­fi­zma­mi i po­wie­dzieć so­bie: to ja zro­bi­łem, oto ide­ał brzy­tew­ki. Je­że­li pod­czas dys­ku­sji par­la­men­tar­nej przyj­dzie brzy­tew­ce do gło­wy jaki so­fi­zmat lub jaki dow­cip, sta za sto daję, że brzy­tew­ka bę­dzie gło­su żą­dał, czy to zresz­tą do rze­czy po­trzeb­ne, czy nie.

Czy­ta­łem gdzieś w mą­drych sen­ten­cjach ja­kie­goś głę­bo­kie­go uczo­ne­go fi­lo­zo­fa, że chcąc so­bie lu­dzi uj­mo­wać, trze­ba im po­zwa­lać wie­le mó­wić o so­bie, sen­ten­cję tę pro­szę mieć na pa­mię­ci, mó­wiąc z brzy­tew­ką. Je­że­li brzy­tew­ka jest w to­wa­rzy­stwie, a nie może mó­wić o so­bie, bądź­cie pew­ni, że bę­dzie w złym hu­mo­rze, prze­ciw­nie każ­da zręcz­na go­spo­sia, pro­sząc p… brzy­tew­kę i chcąc go uba­wić, nie po­win­na za­pra­szać ni­ko­go, kto­by dużo mó­wił.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: