Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aleja ślepca - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Aleja ślepca - ebook

Niebezpieczne śledztwo dziennikarskie, korporacyjny prawnik, ciemne interesy i Nowy Jork, jakiego nie znamy!
Aleja ślepca to pełen napięcia kryminał prawniczy, który ukazuje konflikt między interesami firmy, oczekiwaniami zamożnego klienta i sumieniem adwokata. Na miejscu budowy Aurora Tower, prowadzonej przez Roth Properties, potężną nowojorską firmę deweloperską, dochodzi do śmiertelnego wypadku. Na pozór nieszczęśliwy zbieg złych okoliczności otwiera puszkę Pandory
i uwalnia całą serię zdarzeń pociągających za sobą śmierć kolejnych osób.

Gęsta, czarująca, skomplikowana i bardzo satysfakcjonująca, "Aleja ślepca" to absolutnie urzekająca lektura, stworzona przez człowieka, który opisywany świat zna od środka.
(John Lescroart, autor A Plague of Secrets)

Znakomity thriller prawniczy napisany przez utalentowanego autora!
(„Washington Post Book World”)

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1703-0
Rozmiar pliku: 878 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Znajdowali się na wysokości dziewięćdziesięciu metrów, gdy podłoga pod nimi ustąpiła. Rozpadła się i przestała być podłogą. Stała się masą pokruszonego betonu, zapadającego się z ogłuszającym łoskotem.

Jak biec, kiedy stopy nie znajdują podparcia? Umysł krzyczy: „Uciekaj!”, lecz ciało nie jest w stanie podążyć za tym rozkazem. Była to już tylko chwila nieudanej walki o to, by nie spaść.

Ci trzej, którzy pracowali na krawędzi budynku, opadali swobodnie, kopiąc bezsilnie powietrze. Niżej znajdowała się siatka bezpieczeństwa, ale znaleźli się poza jej zasięgiem, w odróżnieniu od kilkunastu innych mężczyzn, którzy choć poranieni, uszli z wypadku z życiem. Ale na drodze tych trzech, mijających dwadzieścia cztery piętra, nie znalazło się nic, co mogłoby ich zatrzymać i stać się azylem chroniącym przed bezlitosną siłą grawitacji.

Kieran Doyle, Krzysztof Szczerbiak i Esteban Martinez. Nowy Jork nigdy wcześniej o nich nie słyszał, a ich nazwiska pojawiły się w gazetach po raz pierwszy dopiero wtedy, gdy obwieszczono ich śmierć. Tylko Doyle urodził się w USA i dorastał w Hell’s Kitchen, gdy była jeszcze niespokojną irlandzką dzielnicą, która niedługo potem wyszlachetniała i upodobniła się do Midtown. Szczerbiak jako dziecko przybył z Polski, natomiast Martinez – nielegalny imigrant – z Hondurasu. Miał wtedy dwadzieścia kilka lat i utorował sobie drogę do Stanów, posługując się podrobioną kartą ubezpieczeniową.

Wszyscy trzej byli doświadczonymi budowlańcami. Ich praca była ciężka i niebezpieczna nawet w najlepszych warunkach, lecz dla nich – i dla wszystkich na budowie – było jasne, że warunki, w jakich wznoszono Aurora Tower, były dalekie od ideału. I to wcale nie z powodu zawrotnego tempa, w jakim wyrastały kolejne piętra, ani z powodu pęknięć w twardniejącym betonie, ani z powodu różnych wynikających z pośpiechu sposobów upraszczania pracy. Wśród załogi dużo się mówiło o tym, żeby poskarżyć się w związkach, żeby pójść do szefostwa z listą żądań, a nawet żeby odejść z pracy.

Ale teraz nie było już czasu na rozmowy, przynajmniej takie, które mogłyby zapobiec temu, co się stało. Po wypadku toczyły się oczywiście dyskusje: były dochodzenia, procesy sądowe i dramatyczne tytuły w gazetach, ale dla nich trzech i tak nie miało to już żadnego znaczenia.

Jak szybko wielka masa betonu potrafi obrócić się w stertę gruzu! Głębokie dudnienie przykuło uwagę wszystkich, którzy byli na tyle blisko, by je usłyszeć, i sprawiło, że ogarnięci paniką usiłowali zlokalizować jego przyczynę. Nowojorczycy wciąż nosili w sobie echo upadających Bliźniaczych Wież, powracające za każdym razem, gdy pękała rura ciepłownicza albo przewracał się dźwig. W miejską kakofonię wkradły się ponure tony zagrożenia. Przechodnie uciekli przed hałasem, zanim zdołali pojąć, co się dzieje. Doyle, Szczerbiak i Martinez nie mieli dokąd uciec, bo otaczały ich tylko pędzące powietrze i łoskoczący gruz, które były jak spadające niebo.1

Pamiętam czasy, w których dało się skutecznie wykonywać tę robotę. – Simon Roth mówił już, wchodząc do sali konferencyjnej. – Po prostu przychodziło się na zebranie i załatwialiśmy sprawę. A teraz całymi dniami przesiaduję z prawnikami i księgowymi, a ci tylko liczą i produkują dokumenty. Pieprzeni prawnicy, to przez was to, co robicie, jest takie skomplikowane i ciągnie się w nieskończoność. Forma przerosła treść.

– Też się cieszę, że cię widzę, Simon – odpowiedział Steven Blake, wstając, żeby uścisnąć rękę Rotha. – Duncan Riley, czekający z Blakiem na przybycie klienta, podniósł się szybko z krzesła.

Steven był konsultantem w firmie Blake and Wolcott, której jako współwłaściciel użyczył swojego nazwiska, a zarazem pełnił w niej funkcję głównego zaklinacza deszczu. Znajdowali się w sali konferencyjnej Roth Properties i mieli poinformować Rotha i jego ludzi o rozmaitych zawiłościach prawnych związanych z ubiegłorocznym śmiertelnym wypadkiem na budowie Aurora Tower.

Roth Properties była firmą rodzinną. Simon Roth, jej założyciel i wciąż dyrektor generalny, dobiegał siedemdziesiątki, chociaż jak pokazało jego umyślnie zaaranżowane wejście, starał się epatować energią pasującą do o wiele młodszego człowieka. Simon miał siwe, starannie ułożone i polakierowane włosy, idealnie skrojony garnitur, prążkowaną niebieską koszulę z białym kołnierzykiem i ciężkie złote spinki do mankietów. Prawdziwy wiek Simona zdradzała jedynie jego twarz, czerwona i pobrużdżona niczym twarz marynarza, który zbyt długo przebywał na morzu.

Za Simonem Rothem do sali wkroczyła niewielka reprezentacja Roth Properties: dwoje dzieci Rotha, Jeremy i Lea, będący wiceprezesami firmy, a za nimi główny radca prawny Roger Carrington oraz dyrektor finansowy Preston Thomas.

Lea i jej brat objęli swe stanowiska, ledwie przekroczywszy trzydziestkę, lecz w prywatnych firmach rodzinnych nie było to niczym niezwykłym. Jeremy był przysadzisty i sprawiał wrażenie pełnego żółci, Lea z kolei była szczupła i ascetyczna; oboje wydawali się znacznie starsi, choć przejawiało się to w zgoła odmienny sposób.

Carrington i Thomas mieli już dobrze po pięćdziesiątce. Carrington wyglądał jak staromodny biały anglosaski protestant, Thomas był Afroamerykaninem. Byli ubrani praktycznie tak samo: obaj nosili ciemne prążkowane garnitury z chusteczką w kieszonce marynarki oraz spinki w mankietach śnieżnobiałych koszul.

Po Blake’u przyszła kolej na Duncana, który witając się z przybyłymi, obdarzył ich uśmiechem bystrego chłopca. Miał nadzieję, że nie będzie czuł się nieswojo. Simon Roth miał opinię wymagającego i drażliwego klienta, czym sam się szczycił, więc Duncan byłby niezmiernie zadowolony, powierzając prowadzenie całej rozmowy Blake’owi. Gdyby jednak musiał wziąć w niej udział, posłusznie udawałby entuzjazm. Był człowiekiem od szczegółów, natomiast Blake, jako starszy wspólnik, nie orientował się dostatecznie w konkretach.

Firma Roth Properties była deweloperem Aurora Tower, liczącego trzydzieści sześć pięter apartamentowca wznoszonego w centrum SoHo. Najtańszy apartament o powierzchni czterdziestu sześciu metrów kwadratowych wyceniono na prawie milion dolarów, natomiast położony na najwyższym piętrze budynku kosztował dwadzieścia pięć milionów. Przedsprzedaż postępowała jednak w bardzo wolnym tempie, co w wypadku projektu budowlanego za pół miliarda nie było dobrą wiadomością. Aura luksusu została naruszona przez wypadek i wynikłe z niego poruszenie związane z dochodzeniami i procesami sądowymi.

Jako pierwszy zajął się sprawą Wydział Budownictwa. Prace zostały wstrzymane na miesiąc, a inspektorzy miejscy przystąpili do sprawdzania placu budowy. Prawnicy nadzorowali kontrolę dokumentów i byli obecni przy przesłuchaniach, chociaż na ogół trzymali się z boku i nie wtrącali się do pracy urzędników. Jak można się było spodziewać, Wydział Budownictwa wykrył wiele nieprawidłowości mających związek z wypadkiem (zanim do niego doszło, wykonawca naraził się już na kilkanaście innych zarzutów ze strony miasta, lecz w wypadku wielkich projektów budowlanych na Manhattanie liczba ta nie była niczym wyjątkowym) i nałożono stosunkowo niewielkie grzywny zarówno na podwykonawcę, firmę Pellettieri Concrete, jak i wykonawcę generalnego – Omni Construction.

Zanim jeszcze Wydział Budownictwa wydał oświadczenie dotyczące swych ustaleń, wytoczono w imieniu rodzin trzech tragicznie zmarłych pracowników budowy proces o nieumyślne spowodowanie śmierci. Wśród pozwanych znalazła się firma Roth Properties, chociaż była tylko jedną z firm uwikłanych w sprawę wypadku. Była jednak najbogatszym i najbardziej znanym przedsiębiorstwem uczestniczącym w przedsięwzięciu, toteż włączenie jej do grona pozwanych było motywowane strategicznie – nawet gdyby powodowie nie mieli najmniejszej szansy na otrzymanie choćby centa z pieniędzy Rotha.

Wydarzenia będące następstwem wypadku rozwijały się w sposób przewidywalny, wywołując umiarkowane zamieszanie wokół Roth Properties, a „New York Journal” opublikował artykuł, w którym doniesiono, że firma zajmująca się wylewaniem betonu nie zadbała o zabezpieczenie wiążącej masy podparciem pomocniczym. Napisano, że nawet gdy pracownicy informowali o pojawiających się pęknięciach, firma Pellettieri Concrete nie zrobiła nic, by wzmocnić konstrukcję, a tym samym zignorowała oczywiste ryzyko. Wspomniano także, że współzałożyciel firmy przebywa właśnie w więzieniu, a oskarżenie go o oszustwa jest jednym z działań prokuratury zmierzających do wyplenienia przestępczości zorganizowanej z przemysłu budowlanego.

Głównym tematem artykułu nie był jednak sam wypadek, a raczej to, jak zareagowało nań miasto. Tekst głosił, że William Stanton, inspektor Wydziału Budownictwa odpowiedzialny za zbadanie wypadku, początkowo zalecił, by skierować sprawę do prokuratury okręgowej, która miałaby wszcząć śledztwo kryminalne. Zalecenie to zostało przypuszczalnie odrzucone przez Ronalda Duranta, szefa wydziału, który stonował ustalenia śledczych, zanim podał je do publicznej wiadomości. Krótko potem Durant zrezygnował z posady w Wydziale Budownictwa i znalazł zatrudnienie w jednej z czołowych firm wynajętych przez Roth Properties do zaprojektowania całkowitej przebudowy osiedla mieszkaniowego. Artykuł sugerował też, choć nie napisano tego wprost, że miejska agencja odpowiedzialna za badanie wypadków budowlanych zrobiła wszystko, by stworzyć nic nieznaczący raport w zamian za dobrą posadę dla Duranta.

Tekst ten wywołał wielkie oburzenie i sprawił, że temat szybko podchwyciła reszta nowojorskiej prasy. Biuro prokuratora okręgowego bezzwłocznie poinformowało o wszczęciu dochodzenia w sprawie wypadku. Mimo iż firma Roth Properties nie była objęta śledztwem, sąd wydał nakaz wyszukania w jej dokumentacji praktycznie każdego pisma dotyczącego budowy Aurora Tower.

Simon Roth zlecił Blake’owi wniesienie pozwu o zniesławienie przeciwko „New York Journal”. Gazeta złożyła wniosek o jego oddalenie, oni tymczasem pracowali pod nadzorem Duncana nad sprawami związanymi z dokumentacją. Pod koniec tygodnia Duncan miał się spotkać z Candace Snow, autorką artykułu, by zadać jej serię pytań.

Pracując dla Rotha, wspólnicy Blake i Wolcott zatrudniali kilkunastu współpracowników, a Duncan był jedyną poza Blakiem osobą pozostającą w kontakcie z nimi wszystkimi. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy poświęcał każdą godzinę na pracę nad sprawami Roth Properties. Nie była to jego zdaniem sytuacja idealna, ale nie stanowiła też powodu do narzekań.

Celem obecnego zebrania było nie tylko przekazanie klientowi najnowszych informacji o stanie różnych spraw, lecz także omówienie jednej z ostatnich złych wieści: sąd odrzucił złożony przez Roth Properties wniosek o oddalenie pozwu w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci, co oznaczało, że firma zostanie zmuszona do dalszego przekazywania dokumentów, a członkowie jej zarządu będą musieli stawiać się na przesłuchania.

– Co takiego? – wybuchł Roth, przerywając Blake’owi omawiającemu właśnie działania, które miała podjąć firma. – Chcą mnie przesłuchać?

Blake pokręcił głową.

– Najpierw będą chcieli przesłuchać twojego syna i Prestona. A jeśli i ty otrzymasz wezwanie do złożenia wyjaśnień, zawsze będziemy mogli spróbować tego uniknąć, ponieważ zgodnie z oficjalnymi aktami to Preston kierował projektem, a ty nie byłeś w niego bezpośrednio zaangażowany. Natomiast dobrą wiadomością w sprawie dokumentów jest to, że zebraliśmy już wszystkie, które są istotne ze względu na nakaz prokuratora okręgowego.

– Wiesz, jak długo byłem przesłuchiwany w zeszłym roku? Całe trzy dni. Skrócili mi urlop.

– Jeśli dobrze pamiętam, spędziłeś większość lutego w naszym domu na Kajmanach – zwrócił się do ojca Jeremy Roth.

Simon spojrzał na syna, lecz ten starał się nie patrzeć mu w oczy.

– To, że jestem na Kajmanach, wcale nie znaczy, że nie pracuję – warknął. – Robię tam więcej niż wy wszyscy razem wzięci, kiedy mnie tu nie ma.

– Twoja wiara w to jest niezmącona – odpowiedział Jeremy.

Duncan był zaskoczony szczeniacką zgryźliwością, jaką Jeremy przejawił w stosunku do ojca, a także tym, że pozwolił sobie na nią właśnie teraz, podczas spotkania służbowego.

– Wierzę w to, co jest prawdą – odpalił Simon.

– W każdym razie – powiedział Blake, ignorując sprzeczkę – zbliża się termin ujawnienia informacji. Musimy się do tego przygotować i wszystko dokładnie przemyśleć. Znacie zasady.

– Będę koordynowała te sprawy z naszej strony – odezwała się łagodnie Lea. Jej spokojne zachowanie kontrastowało z tym, co prezentowali obaj Rothowie.

− A nas na co dzień będzie reprezentował Duncan – odpowiedział Blake, kładąc protekcjonalnie rękę na ramieniu swojego współpracownika.

Duncan uśmiechnął się do Lei, która spojrzała na niego, nie zmieniając wyrazu twarzy.

– Więc chyba już nie muszę tracić reszty dnia na te głupoty? – zapytał Simon, odsuwając się z fotelem od stołu.

– Ale lunch jest aktualny? – odpowiedział pytaniem Blake.

Simon zerknął na zegarek.

– Tak, pod warunkiem że nie będziesz próbował wcisnąć mi rachunku.

Lea spojrzała na ojca, a potem znów na Duncana.

– Masz zatem czas, żeby przygotować listę spraw do załatwienia?

Duncan przytaknął bez wahania i spotkanie dobiegło końca. Lea podeszła do telefonu stojącego na małym stoliku i poprosiła swą asystentkę o zamówienie posiłku. Duncan zirytował się zachowaniem Blake’a, który nie zatroszczył się, by i on mógł wziąć udział w lunchu z Rothem – choć powinien był się już przyzwyczaić do afrontów tego rodzaju. Blake, w odróżnieniu od wielu innych partnerów, nie był krzykaczem ani zwykłym fiutem; był jednak obcesowy i niedostępny, a zarazem oczekiwał od wszystkich współpracowników czytania w jego myślach. Ale zawód prawnika nie jest przecież dla tych, którzy chcą, by ktoś prowadził ich za rączkę.

Poza tym, wybierając się na to spotkanie, Duncan chciał poznać nowe pokolenie Rothów. Był właśnie na tym etapie swojej kariery, na którym zdobywanie nowych umiejętności zawodowych nie znaczyło już tak wiele, jak pogłębianie stosunków i znajomości pozwalających pozyskać własnych klientów – przy założeniu, że zbliżające się głosowanie w sprawie jego wspólnictwa przebiegnie zgodnie z jego oczekiwaniami. Dzieci Rotha miały mniej więcej tyle lat co Duncan i byłoby doskonale, gdyby udało mu się nawiązać z nimi takie same stosunki, jakie dawno temu połączyły jego szefa z Simonem. Blake był głównym prawnikiem procesowym Simona Rotha, należącego do najwartościowszych klientów, od ponad dwudziestu lat. Liczył sobie prawie tysiąc dolarów za godzinę i był powszechnie znany jako jeden z najlepszych specjalistów w tej dziedzinie w kraju.

Lea, rozmawiając przez telefon z asystentką, spojrzała na Duncana. Nie uśmiechała się ani nie starała się spojrzeć łagodniej, lustrowała go otwarcie. Pomimo ascetyczności była na swój sposób atrakcyjna. Miała ciemne proste włosy i ciemnobrązowe oczy, których dopełnieniem był ciemny kostium. Lea przejawiała szczególny rodzaj pewności siebie, z którym Duncan zetknął się po raz pierwszy dziesięć lat wcześniej, gdy wstąpił na Wydział Prawa Harvardu: była urodzoną prawniczką.

Duncan zastanawiał się, kogo zobaczyła przyglądająca mu się Lea. Był mężczyzną średniego wzrostu, o cerze koloru miodu, z którą kontrastowały zielone oczy, o ciemnych włosach przystrzyżonych po bokach i z tyłu głowy tak mocno, że ledwie zahaczały o grzebień. Pomimo lipcowego upału Duncan miał na sobie szary garnitur Brooks Brothers, niebieską koszulę z bawełny oksfordzkiej i granatowy krawat w prążki. Wybrał na to spotkanie najbardziej konserwatywny z ubiorów, jakie miał w swojej garderobie, choć jego strój biznesowy był zazwyczaj nieco bardziej wysmakowany; nosząc się tak skromnie, miał czasami wrażenie, że występuje w przebraniu. Na spotkaniach takich jak dzisiejsze Duncan pozostawał w tle, asekurując dyskretnie Blake’a i odzywając się, kiedy to było konieczne; usiłował tym samym jak najlepiej wtopić się w otoczenie.

– A zatem – powiedziała Lea, zajmując miejsce po drugiej stronie stołu konferencyjnego – jest pan protegowanym Stevena Blake’a?

– Jednym z nich – odparł Duncan. – Blake ma zbyt dużo zleceń, by mógł im podołać jeden człowiek.

– Ale to właśnie pan zajmuje się naszą sprawą – stwierdziła Lea. – Mam nadzieję, że nie odrywamy pana od ważniejszych zadań.

Duncan rzeczywiście nie był entuzjastą pracy, którą wykonywał dla Roth Properties: w jego firmie z pewnością nie brakowało bardziej atrakcyjnych spraw, w tym tych prowadzonych przez Blake’a. Nie była to jednak chwila, w której Duncan udzieliłby szczerej odpowiedzi. Nie miał też wątpliwości, że Lea wcale na nią nie liczyła. Powiedział więc:

– Należą państwo do naszych najważniejszych klientów. Jesteśmy zaszczyceni, że obdarzyli nas państwo zaufaniem i powierzyli nam prowadzenie swoich spraw.

Lea uśmiechnęła się lekceważąco, dając Duncanowi do zrozumienia, że jego odpowiedź była niezupełnie trafiona.

– Rachunki z pańskiej firmy przechodzą przez moje biurko – rzekła. – Policzyliście nam w ubiegłym miesiącu za ponad dwieście godzin pracy. Trudno zatem przypuszczać, by miał pan wiele czasu na zajmowanie się czymś jeszcze.

Duncan, lekko zaniepokojony, wzruszył ramionami. Nie był pewien, jakiej odpowiedzi spodziewała się Lea.

– To prawda – odpowiedział. – Prowadzę teraz pewną sprawę pro bono, ale nie jest ona bardzo czasochłonna. Jeśli chodzi o klientów komercyjnych, w tej chwili rzeczywiście zajmuję się przede wszystkim interesami państwa firmy.

– Czego dotyczy pańska sprawa pro bono?

Pytanie zaskoczyło Duncana, który nie spodziewał się, że jego życie zawodowe wzbudzi jakiekolwiek zainteresowanie Lei.

– Właśnie bronię pewnej rodziny w sprawie o eksmisję – wyjaśnił.

– I to wszystko? – zapytała protekcjonalnie Lea.

Duncan poczuł irytację zmieszaną z zakłopotaniem, lecz usiłował nie okazać żadnego z tych uczuć. Jego niechęć nie dotyczyła samej sprawy, którą traktował poważnie, a jedynie omawiania jej z Leą Roth, tym bardziej że sprawa ta miała pewien – dość odległy wprawdzie – związek z Roth Properties.

Klienci Duncana, babka i wnuk, Dolores i Rafael Nazario, byli mieszkańcami osiedla Jacob Riis na wschodnich obrzeżach Alphabet City. Osiedle to podlegało gruntownej przebudowie, a jednym z uczestników tego odważnego przedsięwzięcia była firma Roth Properties współpracująca z miastem. Powodem wszczęcia postępowania eksmisyjnego było aresztowanie wnuka, którego zatrzymano poza osiedlem za palenie jointa. Chłopaka nie zatrzymała jednak policja, lecz prywatni ochroniarze patrolujący teren dookoła placu budowy.

Rafael przyznał się do zakłócenia porządku publicznego za sprawą palenia marihuany, nie wiedząc jednak, że w ten sposób otwiera furtkę dla procedury eksmisyjnej. Zmienił więc zdanie, twierdząc, że całą sprawę wymyślono i że w rzeczywistości wcale nie przyłapano go na paleniu, chociaż Duncan niekoniecznie dawał wiarę tym zaprzeczeniom, zwłaszcza że jego klient wygłaszał je w obecności swojej babki.

Duncan uśmiechnął się do Lei.

– Nie, chodziło mi o to, że... Oczywiście dla moich klientów bardzo ważne jest to, by mogli zostać w swoim domu, zwłaszcza że mieszkają w budynku komunalnym, a konkretnie w Jacob Riis, więc przeprowadzka nie wchodzi w rachubę. Chciałem tylko powiedzieć, że to nie jest sprawa z rodzaju tych, które służą ratowaniu świata.

Lea, zaciekawiona, podniosła głowę.

– Ale my nie mamy z tym nic wspólnego, prawda? Skoro rzecz dzieje się w Riis…

– Chodzi tu tylko o pracownika ochrony, który zatrzymał mojego klienta.

– To musiał być ktoś z ekipy Darryla Loomisa – powiedziała Lea. – To zewnętrzna firma ochroniarska, z której usług korzystamy.

– W zasadzie wolałbym nie występować przeciwko komuś, kto dla państwa pracuje.

– Nie wiedziałam, że Blake i Wolcott zajmują się sprawami pro bono.

– Ja też nie – odpowiedział Duncan, który uśmiechnął się szeroko i natychmiast zganił się za własną nonszalancję, mimo że to Lea okazała ją pierwsza.

Była klientką, a poza tym to, że chciała wygłosić krytyczną opinię na temat jego firmy, nie oznaczało, że on także powinien był to zrobić.

– Staramy się dawać coraz więcej innym.

– I właśnie o to chodzi? – zapytała Lea sceptycznie.

Ostatnie ataki na publiczny wizerunek firmy zostały dokładnie opisane w prasie i z pewnością były Lei dobrze znane, lecz Duncan nie zamierzał wychodzić jej naprzeciw i omawiać tej kwestii.

– Na przykład o co?

Lea wzruszyła ramionami.

– O własny interes? – zasugerowała.

– Musiałaby pani zapytać Blake’a o motywy – odrzekł Duncan. – Bo ja, widzi pani, znajduję się na takim etapie kariery, na którym na ogół tylko wykonuję polecenia.

– Lojalny żołnierz? – zapytała Lea. Akurat dostarczono ich lunch.

Duncan uśmiechnął się.

– To właśnie ja – odpowiedział.2

Duncan wszedł do ulubionej sali konferencyjnej na trzydziestym drugim piętrze biurowca swojej firmy w Midtown. Dwie ściany pomieszczenia były całkowicie przeszklone; przez dłuższą było widać inne wieżowce, krótsza wychodziła na zachód i można było przez nią dostrzec niewielki fragment rzeki Hudson. Na ścianie za plecami Candace Snow wisiało zdjęcie Cindy Sherman z jej cyklu Untitled Film Stills, teraz częściowo przysłonięte niebieską planszą ustawioną przez operatora kamery. Duncan, który należał do komisji artystycznej firmy, przyczynił się do zdobycia tej fotografii. Był z tego dumny, lecz nigdy nikomu o tym nie wspomniał z obawy, że wyjdzie na nadętego dupka. To też nie był moment na przechwałki.

Duncan przedstawił się, wyciągając dłoń do Candace, lecz ta tylko spojrzała na nią i skrzywiła usta. Było jasne, że nie ma zamiaru jej uścisnąć.

– Jak długo to potrwa? – zapytała.

– Tak długo, jak to będzie konieczne – odparł Duncan, nie opuszczając ręki i chcąc złagodzić jej nieuprzejmość. – Tak naprawdę wszystko zależy od tego, jak szybko odpowie pani na moje pytania.

Candace podniosła wzrok, choć napięcie wcale nie ustąpiło. Duncan zlekceważył wrogość rozmówczyni i poszedł do stolika przy oknie, by nalać sobie kawy. Miał ciekawsze rzeczy do zrobienia niż to przesłuchanie. Mimo iż proces o zniesławienie budził zainteresowanie (Simon Roth domagał się stu pięćdziesięciu milionów dolarów odszkodowania), w rzeczywistości był drobną sprawą, przynajmniej według standardów Blake’a i Wolcotta. Brakowało mu faktycznej złożoności, całego szeregu ruchomych elementów stanowiących podstawę sporów sądowych, w które angażowała się firma. Duncan orientował się też doskonale, że sprawa była przegrana; sądził, że nie istnieje żadna szansa na odrzucenie niechybnego wniosku gazety o oddalenie pozwu w postępowaniu uproszczonym. Nie lubił, kiedy przydzielano mu sprawy, których nie dało się wygrać.

Procesy o zniesławienie były zawsze trudne, zwłaszcza gdy powód to osoba publiczna, tak jak Simon Roth. Ta sprawa była znacznie trudniejsza, ponieważ artykuł Candace nie oskarżał wprost Rotha lub jego firmy o przestępstwo. Przygotowując projekt pozwu, Duncan musiał zatem zdać się na własną pomysłowość. Poradził sobie z brakiem oszczerczych stwierdzeń i skupił się na zarzuceniu gazecie zniesławienia poprzez sugestię, co pozwoliło mu skoncentrować postępowanie nie na tym, o czym mówił artykuł, ale na tym, do jakich wniosków mógł dojść czytelnik. Zgodnie z pozwem artykuł sugerował, że wart pół miliarda dolarów projekt Rotha realizowany był w oparciu o podejrzane powiązania, a sam Roth, świadomie lub poprzez zaniedbanie, umożliwił swym podwykonawcom stworzenie niebezpiecznych warunków pracy, a także zawarł z Durantem niejawną umowę „coś za coś” w zamian za wybielenie raportu z dochodzenia Wydziału Budownictwa.

Było to co najmniej wystarczające, by sąd nie uwzględnił wniosku o oddalenie pozwu. Duncan miał całkowitą pewność, że Simon Roth jest w pełni świadomy, iż nie wygra tego procesu, i że chodzi tu raczej o komunikat: nie wkurzajcie mnie, bo będę was ciągał po sądach przez parę lat i sprawię, że wydacie fortunę na honoraria dla prawników.

Duncan, z kawą w ręku, usiadł przy stole naprzeciwko Candace i jej prawnika. Candace była atrakcyjną kobietą. W ciągu ośmiu lat swej prawniczej kariery Duncan przeprowadził już kilkadziesiąt przesłuchań tego rodzaju, lecz jego rozmówcami za każdym razem byli mężczyźni: pulchni, starsi członkowie zarządów, traktujący mieszanie ich z błotem przez jakiegoś wyszczekanego młodego prawnika w garniturze Hugo Bossa jako cenę za prowadzenie interesów.

Candace była inna. Wyglądała na trzydzieści kilka lat i miała zgrabne ciało, którego kształtów nie maskował nawet jej formalny strój: biała marszczona bluzka, czarna spódnica i dopasowany żakiet podkreślający pełne piersi. Miała jaskraworude, kręcone, niesforne włosy. Duncan domyślił się, że są farbowane, lecz po chwili przestał się nad tym zastanawiać. Miał ważniejsze sprawy niż dociekanie, czy świadek jest naturalnym rudzielcem.

Zaczął przesłuchanie od standardowych pytań. Mimo iż potrafił być agresywny, kiedy to było konieczne, przekonał się, że przesłuchania bywają znacznie bardziej efektywne, gdy okazuje życzliwość i zachowuje się powściągliwie, usiłując nadać rozmowie swobodny ton i nie grzmiąc ani nie pozując. Miał nadzieję, że Candace nieco się odpręży i opuści gardę.

Tak się jednak nie stało. Gdy rozmawiali o życiorysie Candace – o college’u w Brown, studiach dziennikarskich na Uniwersytecie Columbia, trzech latach w „Times Union” w Albany i zatrudnieniu w „New York Journal” – jej wrogość zdawała się tylko narastać. Można było odnieść wrażenie, że Candace poczuła się urażona samym faktem bycia przepytywaną. Patrzyła na Duncana morderczym wzrokiem, chociaż pytania, które zadał jej do tej pory, nie były bardziej kłopotliwe niż te, które padają podczas rozmowy kwalifikacyjnej.

– W jaki sposób dotarła pani do raportu o wypadku na budowie Aurora Tower? – zapytał Duncan, zmieniając nagle temat i dochodząc do wniosku, że dalsze wstrzymywanie się z przejściem do sedna sprawy jest bezcelowe.

– Miałam swoje poufne źródło. Ktoś mi go zaoferował – odpowiedziała Candace, założywszy ręce. Duncan zastanowił się, czy ten gest miał być tylko manifestacją jej ogólnej wrogości, czy też wynikał z tego, iż wcześniej zauważyła, jak przygląda się jej piersiom.

– A kto to był?

– Czy w słowie „poufne” jest coś, czego pan nie rozumie? – odparła zgryźliwie Candace.

Duncan nie zareagował i tylko spokojnie popatrzył jej w oczy.

– Czy odmawia pani podania nazwiska swojego informatora? – zapytał.

Już wcześniej był pewien, że Candace nie zechce go ujawnić. Wszystko to przypominało teatr. Jeśli informator gazety ma pozostać anonimowy, nie będzie stanowić podstawy dla ustalenia prawdziwości artykułu.

– Sprzeciw – odezwał się po raz pierwszy podczas nagrania Daniel Rosenstein, prawnik Candace. Był dwadzieścia lat starszy od Duncana, a jego nazwisko widniało w nazwie firmy prawniczej specjalizującej się w prawie prasowym. Nie imponował wyglądem: był niski, uśmiechał się krzywo i bezustannie mrużył oczy, mimo iż nosił okulary. Rosenstein był prawnikiem, znanym Duncanowi: wygrywał przed Sądem Najwyższym procesy związane z pierwszą poprawką. Był zawsze całkowicie szczery wobec Duncana i wciąż przypominał mu, że jego sprawa jest beznadziejna.

– Tożsamość poufnego źródła podlega ochronie zgodnie z przepisami obowiązującymi w Nowym Jorku, o czym pan, jako prawnik, bez wątpienia wie – ciągnął Rosenstein. – Pouczam świadka, że może nie odpowiadać na to pytanie.

– Czy ma pani zamiar postąpić zgodnie z zaleceniami pani adwokata? – zapytał Duncan, trzymając się swojego scenariusza.

– Wolałby pan, bym zastosowała się do pańskich? – odpaliła Candace, pozornie nieświadoma rutynowego charakteru całej rozmowy.

– Dlaczego ów informator zgłosił się do pani?

– To w dalszym ciągu próba ustalenia jego tożsamości – zaprotestował Rosenstein. – Proszę nie odpowiadać na to pytanie.

– Słyszał pan, co powiedział mój adwokat.

– Informator zasugerował, by zbadała pani wypadek na budowie Aurora Tower?

– Nie jestem pewna, czy zgadzam się z użytym przez pana słowem „wypadek” – odparła Candace. – Ale tak, to właśnie mój informator sprawił, że napisałam ten artykuł.

– Panno Snow...

– Pani Snow.

– Pani Snow, pani zdaniem miasto początkowo nie prowadziło w należyty sposób dochodzenia w sprawie wypadku na Aurora Tower, zgadza się?

– Nie wiem, czy prowadziło je w sposób należyty – odpowiedziała Candace. – Z pewnością nie wniosło sprawy do sądu.

Duncan przerwał na chwilę, usiłując znaleźć sposób, który pozwoliłby mu zrobić jakiś użytek z tej wypowiedzi.

– Twierdzi pani, że dochodzenie doprowadziło do ujawnienia działalności przestępczej, lecz nie ścigano jej sądownie?

– Sprzeciw – powiedział Rosenstein. – To przekręcanie poprzedniego oświadczenia.

Candace zignorowała tę wskazówkę.

– Tak twierdzili moi informatorzy.

– Właśnie użyła pani określenia „informatorzy”, a zatem liczby mnogiej – powiedział Duncan. – Ile nieujawnionych źródeł informacji wykorzystała pani, by napisać artykuł?

– Jakakolwiek próba ustalenia tożsamości informatora lub informatorów pani Snow jest niestosowna – odezwał się, tym razem ostrzej, Rosenstein. – Ponownie pouczam moją klientkę, by nie odpowiadała. Proszę przestać zadawać pytania, które naruszają jej prawo do nieudzielania informacji.

Duncan zdecydował się już jednak na zmianę taktyki.

– Pani Snow, w swym artykule oświadcza pani, że krewny Jacka Pellettieriego miał powiązania z przestępczością zorganizowaną, zgadza się?

– Tak, to jego brat, Dominic Pellettieri.

– Czy ów brat został uznany za winnego przestępstwa?

– Tak, został. Wymuszania haraczy.

– A czy ów brat jest obecnie zatrudniony w Pellettieri Concrete?

Candace wzruszyła ramionami i wypiła łyk wody.

– Raczej trudno utrzymać pracę, kiedy przebywa się w więzieniu – odpowiedziała.

– A zatem, czy ów brat miał jakikolwiek związek z Aurora Tower?

Candace po raz pierwszy sprawiła wrażenie zakłopotanej, a Duncan pomyślał, że trafił w jej słaby punkt.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Czy posiada pani jakąś faktyczną wiedzę, że przestępczość zorganizowana miała jakikolwiek związek z budową Aurora Tower?

– Wciąż istnieje wiele powiązań świata przestępczego z firmami budowlanymi.

Duncan nie wiedział, dlaczego Candace wysiliła się na tak wymijającą odpowiedź.

– Czy posiada pani jakąś faktyczną i szczegółową wiedzę, że przestępczość zorganizowana miała związek z budową Aurory?

Candace zaczęła pukać palcem w stół. Przyłapała się na tym i odpowiedziała:

– Nie.

– A zatem jedynym powodem, dla którego wspomniała pani o bracie Jacka Pellettieriego, była chęć zasugerowania takiego związku, którego nie mogła pani ujawnić ze względu na brak pokrycia w faktach?

Candace nie odpowiedziała od razu. Wyglądała, jakby liczyła w myślach do dziesięciu, po czym przemówiła, wolno cedząc słowa:

– Brat Pellettieriego ma, czy też miał, związek ze światem przestępczym i nielegalnymi działaniami. To, co mówi o nim mój artykuł, jest prawdą, to oczywiste, skoro trafił do więzienia. A interpretacja tej informacji należy do czytelników.

– Zgodnie z pani artykułem przedstawiciele Wydziału Budownictwa zalecili, by wnieść oskarżenie o przestępstwo związane z wypadkiem podczas budowy Aurora Tower, zgadza się?

– Tak.

– Lecz zalecenie to zostało oddalone przez szefa wydziału Ronalda Duranta?

– Zgadza się.

– A czy rozmawiała pani z samym panem Durantem, gdy zbierała pani materiały do artykułu?

– Pan Durant nie pracował już w Wydziale Budownictwa. Telefonowałam do niego kilka razy, nagrywając się na jego automatyczną sekretarkę, ale do mnie nie oddzwonił.

– Na jakiej podstawie, jeśli taka w ogóle istniała, stwierdziła pani, że firma Roth Properties zawarła z Ronaldem Durantem umowę „coś za coś”, mającą związek z jego decyzją o niewnoszeniu oskarżenia w sprawie wypadku na budowie Aurora Tower?

– Sprzeciw – powiedział Rosenstein. – To tylko przypuszczenie.

– Nie napisałam o tym w moim artykule – odpowiedziała Candace, spojrzawszy na swojego adwokata. Szybko się uczy, pomyślał Duncan.

– Odłóżmy na chwilę na bok treść pani artykułu. Czy miała pani jakąkolwiek podstawę, by przedstawić taki zarzut?

Candace westchnęła ciężko, ponownie dając wyraz swemu rozdrażnieniu. Widok wyraźnie poirytowanej rozmówczyni ucieszył Duncana, gdyż to właśnie ją filmowano na wideo.

– Nie bardzo wiem, dlaczego miałabym mieć podstawy do stwierdzenia czegoś, czego nigdy nie stwierdziłam. Nie, nie mam dowodów na to, że zawarto taką umowę; gdybym je miała, przypuszczalnie bym to zgłosiła. Durant i Roth nie zawarliby porozumienia na piśmie ani nie wtajemniczyliby w nie większej liczby osób. Z pewnością istnieją pytania wynikające z chronologii zdarzeń, ale nie na tym skupia się mój artykuł.

– W swym artykule sugeruje pani, że firma Roth Properties ponosi co najmniej częściową odpowiedzialność za wypadek, zgadza się?

– Sprzeciw. Artykuł mówi sam za siebie.

Duncan w ogóle nie spoglądał na Rosensteina, skupiając się całkowicie na Candace, która spokojnie wytrzymała jego badawcze spojrzenie, a następnie popatrzyła pytająco na swego adwokata.

– Może pani odpowiedzieć na to pytanie – powiedział Rosenstein.

– Tematem artykułu były problemy związane z prowadzonym przez miasto dochodzeniem w sprawie wypadku, lecz nie sam wypadek, a już na pewno nie firma Roth Properties. I właśnie dlatego wciąż nie rozumiem, dlaczego tu jesteśmy.

– Pani Snow, wciąż brakuje mi odpowiedzi na pytanie, czy pani artykuł zasugerował, że deweloper ponosi przynajmniej częściową odpowiedzialność za wypadek.

– To pytanie zostało już zadane, a odpowiedź na nie udzielona – zaoponował Rosenstein.

– To pytanie jest zadawane – odciął się Duncan. – Może tym razem doczeka się odpowiedzi.

– Mój artykuł wyraża to, co powiedziałam – stwierdziła Candace. – To nie poemat. Nie miał zawierać ukrytego znaczenia ani informacji między wierszami. Artykuł prasowy ma przedstawiać fakty i pozwolić czytelnikowi na wyciągnięcie jego własnych wniosków. I takie zadanie spełnił mój artykuł.

Duncan nie zamierzał nakłaniać Candace do spektakularnego przyznania się, ale podjął taką próbę. Pora na kolejną zmianę kierunku.

– Pani Snow, pracuje pani jako reporter śledczy, zgadza się?

– Tak.

– Ile reportaży śledczych napisała pani przed pojawieniem się reportażu dotyczącego Aurora Tower?

– Praca nad każdym reportażem ma w sobie coś z dochodzenia.

Niechęć do ustępowania pola nie jest skutecznym sposobem na przebrnięcie przez przesłuchanie, chociaż jest czymś powszechnym, a okazywanie niechęci do przyznania się do najważniejszych rzeczy zawsze wygląda źle.

– Ale teraz należy pani do zespołu reporterów śledczych w pani gazecie, zgadza się? – zapytał Duncan, manifestując cierpliwość.

– Tak.

– Po jakim czasie od przyłączenia się pani do zespołu ukazał się ten artykuł?

– Mniej więcej po dwóch miesiącach, może było to trochę wcześniej.

– A zatem był to pierwszy artykuł, który napisała pani jako dziennikarka śledcza?

– Był to mój pierwszy artykuł w tym zespole. Ale to nie ma większego znaczenia, ponieważ jestem reporterką od mniej więcej dziesięciu lat i opublikowałam setki artykułów.

– Chciała pani, by pani pierwszy artykuł śledczy, napisany tuż po dołączeniu do zespołu, wywołał wrażenie, czy tak?

Candace przewróciła oczami. Duncan pomyślał, że nie byłaby z siebie zadowolona, gdyby zobaczyła się kiedyś na tym nagraniu.

– Każdy reporter chce, by jego artykuł wywarł wrażenie.

– Ale pani szczególnie zależało, by tak się stało w wypadku tego konkretnego artykułu, nieprawdaż?

Cancace najwyraźniej traciła resztki cierpliwości.

– Jeśli sugeruje pan, że napisałam nieprawdę, by wywołać sensację – powiedziała – to całkowicie się pan myli.

– Czy to prawda, a może się mylę, że szukała pani wielkiej sensacji, dzięki której mogłaby pani wyrobić sobie nazwisko jako reporterka śledcza?

– Chciałam też, by mój artykuł był precyzyjny – odparła Candace. – Jestem oburzona sugestią, że nagięłam prawdę w celu posunięcia swojej kariery do przodu.

– Czy to nie jest dobry moment na przerwę? – zapytał Rosenstein.

– Oczywiście – stwierdził Duncan, wiedząc, że dalsza utarczka to strata czasu.

Operator wyłączył kamerę. Candace szybko wstała i rozprostowała plecy kocim ruchem, który uwydatnił jej piersi. Odwróciła się do swojego adwokata.

– To, co mówimy w tej chwili, nie jest już nagrywane, tak?

– Zgadza się – odpowiedział Rosenstein.

Candace odwróciła się do Duncana. Miała tak wściekły wzrok, że zaczął się zastanawiać, czy w jego kierunku nie poleci nad stołem jakiś przedmiot.

– Pani Snow, proszę nie brać tego do siebie – powiedział szybko. – Wykonuję tylko swoją pracę.

– Jest pan szczęściarzem – powiedziała Candace. – Znalazł pan sobie zajęcie, dzięki któremu może pan zarabiać na życie, będąc dupkiem.

Po pracy Duncan wybrał się na drinka z Neilem Levinem, prawnikiem z jego firmy. Poszli do baru w hotelu Royalton oddalonym o niecałą przecznicę od biura. Duncan uwielbiał hotelowe bary, a ten w Royaltonie należał do jego ulubionych: był ciemny, spokojny i przyciągał eleganckim, a zarazem dekadenckim wystrojem. Miał w sobie coś z zakazanego owocu; było to dobre miejsce spotkań romansujących par.

Duncan skaptował Neila, gdy ten był na drugim roku prawa na Harvardzie. Dwa lata temu Neil spędził lato na praktykach w firmie, a następnej jesieni rozpoczął pracę w pełnym wymiarze. Mężczyźni zaprzyjaźnili się, chociaż pewne utrudnienie stanowiło to, iż Duncan – z racji stażu pracy – był w zasadzie przełożonym Neila; czasem też było mu ciężko znieść trudności w przystosowywaniu się przyjaciela do życia w roli pracownika dużej firmy.

– Zostałem dziś nazwany dupkiem – powiedział Duncan, gdy zamówili drinki u kelnerki, pięknej kobiety w sukience koktajlowej. Zgodnie z powtarzanym raz za razem banałem, Nowy Jork to miasto bardzo atrakcyjnych barmanów i kelnerek i nierzadko okazuje się, że to prawda.

– Jestem zaskoczony, że jeszcze zwracasz na to uwagę – odpowiedział Neil.

Był niski, wymięty i zawsze nieuczesany, a jego ubranie często miało niewiele wspólnego z nieformalnym strojem biznesowym.

– Od kiedy pracuję, nikt jeszcze mnie tak nie nazwał. Prawnicy obrzucają się wyzwiskami w o wiele bardziej wyszukany sposób. Poza tym w pracy nie jestem dupkiem, chyba że wymaga tego ode mnie sytuacja.

– A kto cię tak nazwał?

– Przesłuchiwałem reporterkę w związku z procesem Rotha o zniesławienie, a ona powiedziała mi to podczas przerwy. Jej adwokat wywlókł ją z pokoju, po czym kazał jej wrócić i mnie przeprosić. – Historia ta wywarła wrażenie na Neilu.

– Czy naprawdę dobrze się czujesz, oskarżając tę reporterkę tylko dlatego, że ośmieliła się skrytykować Simona Rotha? – zapytał.

– Jeśli myślisz, że to największy dylemat, jaki przyjdzie ci rozwikłać w naszej firmie, to prawdopodobnie czeka cię długa kariera – powiedział Duncan, podczas gdy kelnerka ustawiła przed nimi drinki. – Albo bardzo krótka. To nie pieniądze reporterki są tu stawką. Właścicielem jej gazety jest miliarder; my czepiamy się człowieka naszego formatu.

Neil potrząsnął głową z rozczarowaniem.

– Potrafię zrozumieć, że prawnicy bronią gwałcicieli i pedofilów – powiedział. – Ale jak możesz żyć, reprezentując nowojorskiego dewelopera, tego nie rozumiem.

Duncan zrozumiał, że kpiny Neila zastąpiły jego autentyczne zakłopotanie. On także je odczuwał, rozpoczynając pracę w firmie. Pamiętał swoje rozterki, kiedy był początkującym prawnikiem, i proces bolesnej czasami akulturacji w zawodzie. Szkoły prawnicze praktycznie przygotowują swych studentów do zetknięcia się z posępnym charakterem praktyki prawniczej, by nie wspomnieć już o powszechnej amoralności praktyk dużych firm. Rzeczywistość związana z reprezentowaniem interesów najpotężniejszych ludzi na całej planecie była zupełnie odmienna od abstrakcyjnych wyobrażeń.

Nie chodziło tu jednak o kompletny wyzysk: początkującym pracownikom wielkich nowojorskich firm prawniczych oferowano sto sześćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie. Duncan okazywał niewiele cierpliwości ubiegającym się o pracę. Na miejsce każdego, któremu nie podobały się warunki umowy, czekała długa kolejka kandydatów gotowych do objęcia posady. Duncan nie odczuwał też potrzeby niańczenia Neila, który przeżywał bóle dojrzewania towarzyszące przeobrażaniu się w prawdziwego prawnika.

– Kilka dni temu poznałem szefa szefów we własnej osobie – powiedział Duncan.

Neil wypił łyk manhattana, trzymając napełnioną po brzegi szklankę oburącz, żeby nie rozlać drinka.

– Simona Rotha? Kutasa numer jeden?

– Właśnie jego. Ale całe spotkanie przypominało raczej grę pozorów, tego mogliśmy się po nim spodziewać. A jak przebiega przegląd dokumentów Rotha zlecony przez prokuratora okręgowego?

Neil wzruszył ramionami.

– To istna mordęga.

– Znalazło się coś ciekawego?

– A skąd. To w większości przesyłane tam i z powrotem rzeki dokumentów dotyczące negocjowania umów, którym nie ma końca. Piekielne nudy.

– Mam wrażenie, że praca w naszej kancelarii prawnej wcale cię nie cieszy.

Neil odwrócił wzrok.

– Wiesz, jak to robi trybik w maszynie? – powiedział. – Nie chodzi o to, że reprezentujemy złego faceta, tylko o to, że to wszystko wydaje się bezsensowne. Jesteśmy małą częścią jakiejś wielkiej strategii firm i nie mamy pojęcia, co się tak naprawdę dzieje.

– Przypominasz mi mnie samego z czasów, w których nie miałem nawet pojęcia, o czym, kurwa, całymi dniami mówię – odrzekł Duncan.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: