Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ani słowa prawdy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 lutego 2015
Ebook
33,68 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,68

Ani słowa prawdy - ebook

Magia, intrygi i wielka przygoda

Był bardem i najemnikiem, na którego kolanach umarł krasnoludzki król. W tajemniczych okolicznościach odziedziczył Księgę Czarów, Kryształową Kulę oraz różdżkę. Obwołał się magiem, a wkrótce został najsłynniejszym czarodziejem znanego świata.

Zbiór opowiadań o Arivaldzie z Wybrzeża – człowieku inteligentnym, silnym i sprawiedliwym. W zmieniającym się jak kalejdoskop świecie on niezmiennie pozostaje kimś na kogo można liczyć. Chociaż czasami musi dokonywać arcytrudnych wyborów moralnych.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7574-626-6
Rozmiar pliku: 5,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Arivald był magiem. W każdym razie za takiego uchodził w oczach mieszkańców Wybrzeża. Miał niebieski płaszcz w srebrne gwiazdy, kryształową kulę i Księgę Czarów. Potrafił mamrotać szybkie zaklęcia w obcym języku, o rzeczach jasnych i prostych mówić niezrozumiale, i odwrotnie. Umiał leczyć nosaciznę bydła, przyrządzać maści na skaleczenia i oparzenia, wskazywać rybakom miejsca najlepszych połowów, dziewczętom i chłopcom warzyć lubczyk, a starym mężom potrafił dopomóc w kłopotach z młodymi żonami. Dlatego też powszechnie uważano go za czarodzieja i jednego z członków Tajemnego Bractwa. Lecz mieszkańcy Wybrzeża, którzy (dawno przed przybyciem Arivalda) mieli już innego maga, nigdy nie zdołali poważnie traktować nowego opiekuna. Może był zbyt wesoły i dobroduszny, jak na kogoś parającego się magią i mającego do czynienia z mocą, może zbyt wiele popełniał omyłek, z których sam się umiał śmiać, może przyjmował za mało pieniędzy za swoje usługi. W każdym razie nauczono się już, że nie należy przychodzić do niego z poważnymi sprawami, na przykład z potrzebą zapewnienia dobrej pogody, udanych zbiorów czy pomocy w poszukiwaniu skarbów.

Sama księżniczka bardzo lubiła Arivalda i często zapraszała go do zamku, by posłuchać barwnych opowieści o dalekich krajach. Mimo że miała żal, iż nie potrafił wyczarować złotych kolczyków z brylantami, o jakich marzyła od dawna. Jednakże ludzie z Wybrzeża, chociaż często ukradkiem podśmiewali się z maga, nie wyobrażali sobie, że mógłby z nimi mieszkać człowiek zimny i wyniosły, a tak mówiono o sławnych czarodziejach z Silmaniony. Arivalda zapraszano na chrzciny i wesela, przychodzono do niego po pomoc i radę; niejednej zakochanej parze pomógł już przekonać opornych rodziców. Potrafił łagodzić spory, zapobiegać waśniom i zażegnywać awantury. Dlatego też cieszył się sympatią i przez palce spoglądano na niedostatki jego czarodziejskiej wiedzy. Nikt nie mógł przecież przypuszczać, że już niedługo Wybrzeże będzie potrzebować prawdziwego mistrza znającego czary najwyższej jakości i umiejącego się posługiwać fortelami magii bojowej.

Arivald bowiem wcale nie był czarodziejem. Miał za sobą karierę najemnego żołnierza, śpiewaka i poety, niestrudzonego podróżnika, który zwiedził chyba wszystkie krainy znanego nam świata. Jego prawdziwe imię brzmiało gminnie i prosto: Penszo. Właśnie jako Penszo, najemnik, bard, włóczęga, wieczny podróżnik, spędził pierwsze półwiecze życia. Ale nadszedł dzień, który miał wszystko zmienić. Dzień, w którym na drodze Pensza stanął prawdziwy czarodziej, członek Tajemnego Bractwa. Zafascynowany opowieścią poety o morribrondzkiej wojnie pomiędzy krasnoludami a elfami i wiedźmiarzami, zabrał go ze sobą w podróż. Pewnego ranka, gdzieś na odludziu, mag umarł cicho i spokojnie w czasie snu, zostawiając Penszowi na głowie kłopot, co uczynić z jego ciałem i dobytkiem. Bard pochował maga, układając go zgodnie z obyczajem głową w stronę wschodzącego słońca. Początkowo zamierzał oddać zarówno niebieski płaszcz, jak i kryształową kulę, różdżkę oraz Księgę Czarów w ręce kogoś z Bractwa. Ale gdy sięgnął do ciężkiej, obłożonej w skórę, okutej na rogach złotem Księgi, nie mógł się już od niej oderwać. Okazało się, że była napisana w języku krainy, którą Penszo kiedyś odwiedził. I tak w ciągu jednego dnia i jednej nocy zdecydował, że zostanie czarodziejem. Włożył niebieski płaszcz, wsadził za pas różdżkę, ulokował w jukach Księgę i kulę, po czym dosiadł konia i ruszył przed siebie.

Nie tak prosto jednak odbywa się przemiana z żołnierza, barda i włóczęgi w maga. Nie na darmo przecież czarodzieje całymi latami, od dzieciństwa, uczą się korzystania z mocy i posługiwania Księgą Czarów. Ale Penszo (który nazwał się Arivaldem, gdyż wyobrażał sobie, że to imię lepiej pasuje do jego obecnej pozycji) był dociekliwy, uparty i pracowity. A przy tym niebywale zdolny. Nikt chyba w tak krótkim czasie, korzystając tylko z własnej intuicji, nie potrafiłby nauczyć się tak wiele. Gdyby był szkolony od dziecka, zapewne mógłby się stać najwybitniejszym z żyjących magów. I tak już po miesiącu zajadłych prób umiał wyczarować sobie na śniadanie bułkę (fakt, że najczęściej czerstwą) oraz ser i mleko. Później dowiedział się, jak zapobiegać zmęczeniu, jak leczyć najprostsze choroby u ludzi i u bydła i jak wykonywać najbanalniejsze sztuczki w rodzaju obłaskawiania dzikich zwierząt czy zapalania ognia z niczego. Po blisko trzech latach umiał już posługiwać się kryształową kulą, tworzyć miraże i odróżniać słowa prawdziwe od kłamliwych. Nie nauczył się jednego: nie zachowywał się tak, jak czarodziej. Nie był więc zimny, wyniosły i wzgardliwy. Traktował wszystkich serdecznie i z życzliwością, często się uśmiechał, a z długiej siwej brody co rusz wytrząsał okruszki bułki lub sera. Nikt by nie uwierzył, że Arivald był niegdyś najemnym żołnierzem, dowódcą tylnej straży samego krasnoludzkiego króla Wszobrodego. Starał się tylko nigdy nie spotkać prawdziwego maga, bo sądził, że zbyt łatwo rozpoznano by w nim samozwańca. Wiedział już jednak, że milczenie lub odpowiadanie zbitką niezrozumiałych formuł jest najlepszym sposobem na rozwianie wszelkich podejrzeń. Może też z powodu obaw przed innymi czarodziejami wybrał się na Wybrzeże, które słynęło ze spokojnego życia oraz z tego, że przybywa tam niewielu gości. Wybrzeże, skaliste i nieurodzajne, żyjące głównie z morskich połowów, nie było miejscem, które chętnie odwiedzaliby kupcy, magowie czy rycerze. Czas snuł się tu powolutku, od jednego połowu do drugiego, ludzie byli prości i spracowani, a krajem rządziła młodziutka księżniczka, którą zachwycało, że zyskała własnego maga, bo powszechnie wiadomo było, że czarodzieje nie lubią opuszczać Silmaniony.

Arivald już szósty rok przebywał na Wybrzeżu. Mieszkał w małym dwuizbowym domku niedaleko plaży, przycupniętym tuż u stóp Wieży Strażników. Do codziennych obowiązków maga należało poranne wchodzenie na wieżę i przepatrywanie okolicy za pomocą kryształowej kuli. Kryształowa kula co prawda równie dobrze spisywałaby się na plaży, ale mieszkańcy mogliby się niepokoić, nie widząc co rano na szczycie strażnicy niewielkiej sylwetki w charakterystycznym spiczastym kapeluszu. Budowla była stara, miała strome, częściowo spróchniałe schody, ale najgorzej było w czasie sztormu, kiedy wiatr starał się wywiać czarodzieja za balustradę, a wściekła ulewa całkowicie moczyła niebieski płaszcz. Zatem bycie magiem miało i swoje złe strony, które najsilniej dawały znać o sobie w deszczowe poranki.

Dzień, w którym rozpocznie się nasza historia, był jednym z tych pięknych słonecznych dni, kiedy niebo jest bezchmurne, wiatr uspokojony gorącem zaszywa się gdzieś w górach, a powierzchnia morza przypomina lustro. Takiego właśnie ranka Arivald, posapując cicho, wdrapał się na strome schody wieży i odpocząwszy chwilę na górze, ustawił przed sobą kulę. Od razu zdziwił go odmienny wygląd kryształu. Zwykle jasny i przejrzysty, teraz jakby pociemniał i zmatowiał. Mag splunął na palec i potarł nim kulę, jednak nic się nie zmieniło.

– Coś takiego – mruknął. – Sądzę, że nie oznacza to nic dobrego.

– Oczywiście – rozległ się niespodziewanie jakiś zgrzytliwy głos.

Arivald drgnął zaskoczony i dostrzegł w kuli głowę niemłodego już człowieka w spiczastym niebieskim kapeluszu. Człowiek ten miał czarne, przenikliwe oczy. One właśnie patrzyły z pogardą i złośliwością na zdumionego czarodzieja.

– To będzie bardzo niemiły dzień, mój drogi Penszo, kiedy zjawię się u ciebie – ciągnął głos – a nie zjawię się sam. Patrz.

Obraz zmętniał i nagle zamiast twarzy czarnoksiężnika pojawiło się pełne morze i kilkadziesiąt smukłych okrętów o długich smoczych łbach, płynących pod wielkimi purpurowymi żaglami. Ale Arivald na tyle już doszedł do siebie, że raz-dwa wymamrotał zaklęcie przeciw omamom i szybko dotknął kuli różdżką. Błysnęło, zamigotało i pozostało tylko sześć okrętów. Uśmiechnął się.

– No, no – znowu pojawiła się twarz czarnoksiężnika – nauczyłeś się czegoś, Penszo. Ale to, co widziałeś, to już nie omam. Niedługo te sześć okrętów dobije do waszego Wybrzeża.

– Czego chcesz ode mnie? – spytał Arivald, przełykając ślinę.

– Od ciebie? Niczego. Jesteś tylko nędzną kreaturą i spotka cię zasłużona kara za podszywanie się pod jednego z członków Tajemnego Bractwa. Już dawno nikt nie ośmielił się na taką bezczelność. Kara musi być więc surowa, żeby odstraszyć innych niedoszłych samozwańców. Ale tobie poświęcę tylko chwilę. Płynę po księżniczkę, bo jej zapragnąłem. Niech się przygotuje do wyjazdu ze mną, bo jeśli nie... – zawiesił głos – to kamień na kamieniu nie pozostanie z całego Wybrzeża. Powtórz jej to.

Arivald potarł mocno brodę i jak zwykle posypały się z niej okruchy chleba. Czarnoksiężnik w kuli zaśmiał się zgrzytliwie.

– Słyszysz, idioto? – syknął. – Powtórz, że przybywa oblubieniec i lepiej niech będzie gotowa czule go powitać.

Twarz zniknęła, ale kryształ pozostał ciemny i zmatowiały. Arivald usiadł na rozchwierutanym zydlu i starał się zebrać do kupy rozbiegane myśli. Naprawdę był wstrząśnięty i, co tu dużo mówić, mocno wystraszony. Kiedy już jednak uspokoił trochę nerwy, pomyślał, że najważniejszą sprawą byłoby dowiedzieć się, jak daleko od Wybrzeża znajdują się okręty najeźdźcy. A na to był tylko jeden sposób. Z obszernej kieszeni płaszcza wygrzebał kawałek węgla i narysował na podłodze koło, potem wpisał w nie gwiazdę, której pięć ramion oznaczył odpowiednimi symbolami. Stanął w środku koła i podrapał się po nosie.

– Zaraz, zaraz, jak to było... Murem takal faris? Muram pahnal oris?

Różnica była zasadnicza, bo jedno zaklęcie przywoływało któregoś z małych morskich demonów, a drugie leczyło katar. Arivaldowi bardziej zależało na demonie, zwłaszcza że od lat nie miał kataru.

– Murem takal faris – powiedział wreszcie, przymykając oczy i przywołując moc.

Sprawa na tym się nie kończyła. Należało wykonać różdżką całą skomplikowaną sekwencję ruchów (a jeden błąd mógł popsuć zaklęcie), po czym wypowiedzieć długą formułę rozkazu, która Arivaldowi jakoś nigdy nie chciała na stałe wejść do głowy. Tym razem jednak wszystko musiało pójść dobrze, bo po chwili coś mokrego pacnęło o podłogę. Mag zobaczył małego zielonego stwora oplątanego wodorostami i złośliwie patrzącego na niego wyłupiastymi oczami.

– Czego chcesz, sklerotyczny czarodzieju, co? – zaskrzeczał demon.

– No, no – mag pogroził mu różdżką – bądź grzeczny, bo cię uspokoję. Zaraz, zaraz, jak to było... – Usiłował przypomnieć sobie, w jaki sposób karci się krnąbrne demony.

Przybysz westchnął głośno.

– Już dobrze, dobrze. Gadaj, czego chcesz. Nie mam czasu siedzieć tu godzinami, nim przypomnisz sobie formułę przymuszenia. Wolę po dobroci. Tylko chciałbym wiedzieć, czy pamiętasz, jak mnie uwolnić od rozkazu.

– Zdaje się, że pamiętam – mruknął niepewnie Arivald.

– Mam nadzieję – odparł zrezygnowanym tonem demon. – No, czego chcesz?

– Sześć okrętów płynie w stronę Wybrzeża – powiedział mag. – Kiedy tu będą?

– A skąd ja mogę wiedzieć? Co, ja wróżka jestem? – obraził się demon. – Mogę najwyżej powiedzieć, gdzie są – dodał pojednawczo.

– Właśnie o to mi chodzi.

– Swoją drogą ładny z ciebie czarodziej, skoro musisz mnie wzywać do takiego głupstwa – zauważył nie bez złośliwości stwór. – Trzydzieści dwie mile, ale wiatr słabnie i trzeba omijać skały. W tym tempie będą tu nie wcześniej niż pojutrze. No, zadowolony?

Arivald skinął głową i wyrecytował formułę odejścia. O dziwo, bezbłędnie. Demon zniknął tak szybko, jak się pojawił. Teraz przyszedł czas, żeby się poważnie zastanowić nad całą tą niebywałą i zatrważającą sprawą. Mag usiadł na podłodze i w zamyśleniu przeczesał palcami długą brodę. Przez dwa dni można zrobić wiele. Na przykład opuścić na szybkim koniu Wybrzeże i znaleźć się w Iglicowych Górach, skąd już są tylko trzy dni drogi do równin. Ale porzucić księżniczkę? Zostawić wszystkich tych dobrych, spokojnych ludzi na pastwę czarnoksiężnika? Lecz cóż innego pozostawało człowiekowi, który pochopnie przywdział maskę mędrca i czarodzieja? Przecież nie ma najmniejszych szans w pojedynku z czarną magią! W walce z sześcioma okrętami morskich rozbójników, gdy na pokładzie każdego jest co najmniej czterdziestu ludzi! Toż pokonanie tej potęgi byłoby zadaniem nie tylko dla maga, ale i dla solidnego rycerskiego oddziału. Dwa dni. Cóż to są dwa dni! Przez dwa dni nie można zrobić zupełnie nic! A może jednak? W końcu Arivald nie był byle kim. Dowodził oddziałami Wszobrodego, na jego rękach umierał krasnoludzki król. Przeżył masakrę na morribrondzkich bagnach, zasadzki elfów, czary wiedźmiarzy oraz bagienną trzęsawicę. Nadszedł czas, by obudzić się z długiego i spokojnego snu!

* * *

Kiedy otworzył furtkę do ogrodu, zobaczył, że księżniczka właśnie bawi się w chowanego. Poznał to po zaaferowanych minach dworzan i po nerwowym przetrząsaniu przez nich krzaków oraz wpatrywaniu się w korony drzew. Od kiedy władczyni zaczęła karać najmniej gorliwych w tej zabawie, wszyscy bieganiną i zgiełkiem starali się udowodnić swoje zaangażowanie. Bo księżniczka gniewać się umiała. Dla każdego potrafiła wymyślić coś niezbyt przyjemnego. Hrubelowi Śpiewakowi odebrała na trzy dni harfę, Bomborowi Borsukowi zabroniła przez tydzień jeść ulubiony pasztet z zajęczych języków, Tardowi Wyniosłemu kazała przez cały dzień chodzić w kobiecym czepku, a Magnusowi Pięknowłosemu ścięła loki przy samej skórze. Księżniczka nie była uosobieniem łagodności. Była krnąbrna, złośliwa i pyskata. Ale miała złote serce i wszyscy ją kochali.

– O, Arivald. – Zadyszany Magnus, który, nawiasem mówiąc, zupełnie idiotycznie wyglądał ostrzyżony na jeża, zatrzymał się obok. – Witaj. Czy nie mógłbyś znaleźć księżniczki? – spytał ciszej, a potem dodał szeptem: – I tylko mnie powiedzieć, gdzie się schowała?

– Oczywiście, mój drogi – odparł mag. – Nad jeziorem, pod granitowym lwem. W takiej okropnej dziurze. Całą sukienkę ma ubłoconą.

– Dzięki, panie. – Mężczyzna pognał pędem w stronę jeziora.

Czarodziej uśmiechnął się. Takie rzeczy jeszcze potrafił. Zaraz jednak spoważniał. To nie była pora na chichy, śmichy i zabawy. Nadszedł czas walki!

Księżniczka wracała razem z zadowolonym Magnusem. Zastanawiała się, czy zrobić nadąsaną minę, czy nie. W dziurze było wilgotno, brudno i ohydnie śmierdziało, ale dotąd nikt tej kryjówki nie odnalazł. I teraz ten Magnus, no! A wydawało się, że to taki niedorajda.

– Dzień dobry, pani. – Mag pochylił głowę.

– O, Arivald! Od dawna tu jesteś? – spytała podejrzliwie.

– Dopiero co nadszedł – zapewnił ją śpiesznie Magnus.

– No, nie wiem. – Księżniczka spojrzała na niego uważnie. – Coś wolno odrastają ci te włosy – dodała złośliwie.

Magnus zaczerwienił się.

Arivald ujął młodą damę stanowczo pod rękę i poprowadził parkową aleją w stronę zamku. Dał znak dworzanom, aby nie szli za nimi.

– Cóż to się stało? – Księżniczka była zdumiona.

– Nieszczęście, pani. – Czarodziej westchnął.

– Cóżeś znowu sknocił? – spytała beztrosko i nieco ironicznie.

Puścił jej słowa mimo uszu.

– Czy słyszałaś, pani, o morskich rozbójnikach pływających okrętami o smoczych łbach?

– Oczywiście, Arivaldzie, ale cóż...

– Płyną tutaj – dokończył – w sześć załóg.

Księżniczka umilkła i odgarnęła z czoła kosmyk włosów. Teraz nie była to już wesoła dziewczynka bawiąca się w chowanego i drocząca ze wszystkimi. Przed Arivaldem stała władczyni.

– Jesteś pewien?

– Tak, pani.

– Kiedy tu będą?

– Za dwa dni, pani.

– Dobrze, wyślę gońców w góry, ogłoszę wici po wioskach. Pojutrze powinno stanąć z pięćdziesięciu zbrojnych, jak sądzisz?

– Zgadzam się z tobą, pani. Ale łącznie będziemy mieć tylko setkę mężczyzn umiejących władać toporem czy łukiem. Przeszło dwa razy mniej niż rozbójnicy. A płyną na nas mordercy, pani. Najlepiej wyćwiczeni i najbardziej okrutni mordercy na świecie.

– A twoja magia? Nic nie poradzisz?

Teraz trzeba było przejść do najgorszego.

– Płynie z nimi czarnoksiężnik, pani. Mag o potędze tak wielkiej, że nie śnię nawet, by mu dorównać.

– Czarnoksiężnik! – powtórzyła i pobladła. – Czy utrzymamy się chociaż dwa tygodnie w zamku? Wyślę gońców za góry. Mój wuj...

– Nie utrzymamy się. – Arivald pokręcił głową. – Kilka dni może tak, ale nie dwa tygodnie. Bo najmniej tyle potrzeba.

– Więc cóż robić? – Księżniczka splotła nerwowo dłonie. – Czego oni tu chcą? Nie ma u mnie bogatych łupów ani... – Spojrzała w twarz maga i umilkła. – Ty wiesz – szepnęła po chwili. – Wiesz, czego chcą, prawda?

– Tak.

– Mów więc!

– Ciebie!

– Mnie... mnie... Och, rozumiem. – Ukryła twarz w dłoniach.

Znów była tylko małą dziewczynką, przestraszoną i zapłakaną. Arivald objął ją i księżniczka wtuliła głowę w jego ramię.

– Nie płacz, malutka – powiedział czule. – Ja cię obronię.

I kiedy wymawiał te słowa, święcie w nie wierzył.

* * *

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Książki Jacka Piekary wydane nakładem naszego wydawnictwa

1. Sługa Boży
2. Młot na czarownice
3. Miecz Aniołów
4. Necrosis. Przebudzenie
5. Świat jest pełen chętnych suk
6. Łowcy dusz
7. Przenajświętsza Rzeczpospolita
8. Płomień i krzyż – tom 1
9. Charakternik
10. Ja, inkwizytor. Wieże do nieba
11. Alicja
12. Ja, inkwizytor. Dotyk zła
13. Mój przyjaciel Kaligula
14. Ja, inkwizytor. Bicz Boży
15. Ja, inkwizytor. Głód i pragnienie
16. Ani słowa prawdy
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: