Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ariel znaczy lew - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ariel znaczy lew - ebook

W okupacyjnym Krakowie młody żołnierz Wehrmachtu zakochuje się w piętnastoletnim Żydzie – z wzajemnością. I choć wydaje się, że ten romans nie ma żadnych szans na przetrwanie, to siła uczuć niejednokrotnie potrafi czynić cuda...
Czy istnieje miłość tak silna, że potrafi ocalić życie? I czy nie wymażą jej lata wojennego koszmaru?

Zaczerpnięta z życia historia wybitnego skrzypka, dla którego śmiertelny wróg stał się wybawcą.


Andrzej Selerowicz – autor „Leksykonu kochających inaczej” (1993), a także powieści „Kryptonim Hiacynt” (2015) oraz „Zbrodnia, której nie było” (2017). Jest również pionierem ruchu LGBT w Polsce oraz tłumaczem klasycznych pozycji homoerotycznej literatury (J. Baldwin, O. Wilde, G. Vidal).

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-872-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Wiem, że zabrzmi to absolutnie nieprawdopodobnie, ale ta historia wydarzyła się naprawdę. Przynajmniej zasadnicze jej epizody.

Opowiedział mi ją ktoś, kogo przypadkowo poznałem, ale kiedy zaskoczony i zafascynowany niecodzienną relacją próbowałem dowiedzieć się więcej szczegółów, człowiek ów zaczął kluczyć, wymawiać się, zasłaniać niepamięcią. Był to w końcu starszy pan, wtedy po osiemdziesiątce, który miał oczywiście pełne prawo do tego, aby chronić swoją prywatność. Próbowałem różnych dyplomatycznych podchodów, ale nie zdały się na nic. Dlatego musiałem to, co mi opowiedział o sobie w przypływie szczerości czy dobrego humoru, uzupełnić własną fantazją.

Romans żołnierza Wehrmachtu z polskim chłopcem podczas okupacji to temat ze wszech miar dyskusyjny. Jednocześnie bulwersujący i prowokujący do skrajnych opinii. Homoerotyka jest tu tylko jednym z wielu aspektów. Był to wtedy szczególnie niebezpieczny wariant seksualności i gdyby wyszedł na jaw, mógłby skończyć się dla Niemca zesłaniem do obozu koncentracyjnego. A dla Polaka? Jego los także byłby nie do pozazdroszczenia, choć dziś trudno spekulować. Takie przypadki po prostu się nie zdarzały. To ciągle nie wszystko. Chłopiec uprawiał seks z mężczyzną za wiedzą i przy cichym przyzwoleniu rodziców, którzy korzystali ze szczodrych prezentów kochanka, pomagających im wyraźnie poprawić egzystencję w tych niezmiernie ciężkich czasach. Można by więc dostrzec tu znamiona czerpania korzyści z nierządu, czyli prostytucji. Niewykluczone, że właśnie dlatego pierwowzór bohatera mojej powieści – oczywiście nie miał na imię Ariel, tylko zupełnie inaczej i nie pochodził z Krakowa – krępował się przede mną swoich wyznań.

Do kwestii martyrologii mamy jednoznaczne podejście. Naród cierpiał, walczył bohatersko, był brutalnie niszczony przez wroga… Na indywidualne przypadki nie ma wcale miejsca. Zwłaszcza jeśli chodzi o te odbiegające od schematu. Zarzut kolaboracji, niemoralnego zachowania, wreszcie zdrady ojczyzny leżą w zasięgu ręki. Podobnym uogólnieniom podlegają osądy wroga. Niemiec, czy też okupant, jawi się zawsze jako morderca, bezlitosny kat. W większości przypadków tak rzeczywiście było, choć zdarzały się wyjątki. Dlatego chętnie wplotłem do akcji rezultaty mojej kwerendy w wiedeńskich archiwach, gdzie natknąłem się na nieznane epizody z krakowskiego getta (ratujący Żydów austriacki fabrykant Madritsch, jak też policjant z Wiednia, o którym nadmienia co prawda Tadeusz Pankiewicz w swoich wspomnieniach Apteka w getcie krakowskim, ale którego nazwisko nie było nawet do końca znane, choć przyznano mu pośmiertnie medal Sprawiedliwych wśród Narodów Świata).

Ofiary drugiej wojny światowej idą w miliony, ale niekiedy kompletny przypadek czy trywialny uśmiech losu powodował, że ktoś jednak ocalał, choć każdy inny w tych warunkach nie przeżyłby ani minuty dłużej. Podobne zbiegi sprzyjających okoliczności także chciałem tu udokumentować.

W trakcie pisania książki pojawił się jeszcze jeden delikatny temat – w sumie niewesoły los starszych wiekiem gejów w środowisku, które gloryfikuje wyłącznie młodość i cielesną atrakcyjność. Do refleksji nakłoni jeszcze zapewne parę innych zagadnień…

Będę szczęśliwy, jeśli po skończonej lekturze czytelnik stwierdzi, że dowiedział się czegoś nowego i że pomogło mu to zweryfikować dotychczasowe poglądy.

Andrzej Selerowicz1. Jeszcze jedna książka o Holokauście?

– Kiedy byłem małym chłopcem, w domu wołano na mnie Arek albo – rzadziej – Ari. Później, w dorosłym życiu, używałem imienia Artur, bo właśnie takie miałem wpisane w dowodzie osobistym. Przez długi czas byłem nawet święcie przekonany, że jest to moje właściwe imię. Dopiero znacznie, znacznie później dowiedziałem się, trochę przez przypadek, że moje prawdziwe imię brzmi Ariel. A Ariel to po hebrajsku lew…

Pan Lipman zamierzał akurat nabrać powietrza do płuc i kontynuować w stylu „urodziłem się w Krakowie…”, gdy siedzący naprzeciwko student, który prowadził z nim wywiad, przerwał mu bezceremonialnie i jak na gust swojego rozmówcy zbyt obcesowo:

– Chwileczkę! To może ja od razu włączę nagrywanie…

Starszy mężczyzna przełknął ślinę i zdegustowany wyprostował się na swym staromodnym i wysiedzianym fotelu, mimochodem rzucając spod przymkniętych powiek lekko karcące spojrzenie w tamtym kierunku. Po czym się zamyślił. Zdecydowanie nie lubił, gdy mu ktoś przerywał. Tracił wtedy wątek i musiał się ponownie koncentrować, żeby opowiedzieć wszystko takimi słowami i w takim stylu, jaki sobie zamierzył. Kiedyś aż tak się tym nie przejmował, ale teraz, mając prawie osiemdziesiątkę na karku, musiał w duchu przyznać, że częściej zdarzało mu się tracić koncentrację. Zbijało go to łatwo z tropu i gmatwało myśli. Mimo wszystko, po chwili zastanowienia, postanowił nie robić afery i powstrzymać się od jakichkolwiek złośliwych komentarzy, ba, nawet nie okazywać poirytowania. Wszczynanie niesnasek z tak błahego powodu czy przybieranie pozy obrażonej diwy i tak przecież do niczego nie prowadzi. Może byłem po prostu troszeczkę przewrażliwiony, pomyślał, siląc się na samokrytykę. Musiał w duchu przyznać, że chłopak, który właściwie mógł być jego wnukiem, zachowywał się w gruncie rzeczy całkiem poprawnie. Absolutnie nie dał mu dotychczas odczuć, że nie żywi do niego szacunku. Na tym tle był faktycznie chyba nieco przewrażliwiony. A niech tam, pomyślał, po co robić z igły widły…

Tymczasem student schylił się energicznie i z wielkiej torby, którą wcześniej nonszalanckim gestem cisnął na podłogę, tuż przy nodze fotela, wyciągnął jakieś niewielkie urządzenie; wcale nie przypominało ono znanych Arturowi magnetofonów. Młody człowiek umieścił niepozorny aparacik na szklanym blacie, jaki ich dzielił od siebie niczym tafla lodu, którą przyjdzie im przełamywać w trakcie zaplanowanej rozmowy. Nacisnął niewidzialny przycisk. Zapaliło się maleńkie czerwone światełko – dyskretny znak, że przyrząd działa i będzie teraz rejestrować każde słowo Artura.

– Proszę kontynuować. Już więcej nie będę przerywać – dorzucił przepraszająco student, a jednocześnie trochę pojednawczo młody reporter.

Artur, teraz już znacznie mniej naburmuszony niż przed chwilą, skinął przychylnie głową i nieznacznie wzruszył ramionami, jakby chciał dać do zrozumienia, że nic się nie stało. W gruncie rzeczy faktycznie poczuł się nieco zbity z tropu. Żeby ponownie zebrać myśli, utkwił wzrok na srebrnej łyżeczce, która tkwiła w cukiernicy. Odkąd kilka dni temu zgodził się na dzisiejsze spotkanie, obmyślał precyzyjnie, w jakich słowach najlepiej będzie opisać swoje wojenne przeżycia. Bez nieistotnych, chaotycznych czy zbytecznie emocjonalnych wątków. Teraz ogarnęła go obawa, czy ta niespodziewana, acz krótkotrwała przerwa nie poplątała mu aby obmyślonego planu narracji. Nie zamierzał mówić niczego spontanicznie, bez głębszego przemyślenia. Doskonale pamiętał, że już raz, dobrych parę lat temu, też został poproszony o udzielenie wywiadu. Mówił wtedy szybko i impulsywnie. Jego wypowiedź była naładowana emocjami, nad którymi po prostu nie potrafił zapanować. Słowa płynęły mu z ust jak woda w strumieniu. Mimo iż od wydarzeń, o których przyszło mu opowiadać, upłynęło sporo czasu, wszystko stanęło mu nagle jak żywe przed oczami. Niewykluczone, że po prostu przytłoczył tamtego dziennikarza wybuchowym tonem, jak i ładunkiem niekontrolowanych refleksji. Źle się to skończyło.

Wtedy dotarł akurat w swojej opowieści do momentu, gdy po raz pierwszy spotkał się z Wolfgangiem, żołnierzem Wehrmachtu, dając do zrozumienia, że później coś więcej ich łączyło, gdy nagrywający jego okupacyjne przeżycia historyk z IPN-u przerwał mu obcesowo, prosząc z naciskiem, żeby raczej opowiedział coś innego: o egzekucjach w getcie, nędzy, umieraniu z głodu. Kiedy nadal nie dawał się na to namówić, reporter przy najbliższej sposobności spojrzał nerwowo na zegarek, po czym oznajmił, że na dziś będzie musiał zakończyć, zaś w sprawie kolejnego terminu rozmowy skontaktuje się później. Artur Lipman dobrze wiedział, że to tylko głupia wymówka. Jak było do przewidzenia, facet nigdy więcej się nie odezwał i do kolejnej sesji nagrywania wspomnień już nie doszło. Nawet specjalnie nie żałował. Machnął ręką i wcale nie zamierzał się tym przejmować. Ten jegomość od razu wydawał mu się niesympatyczny. Naburmuszony dupek. Z tych, co to wszystko wiedzą najlepiej. Od początku nagabywał go wyłącznie o martyrologiczne sensacje, a kiedy zorientował się, iż Artur zamierza mu raczej opowiedzieć o swoich prywatnych, a jeszcze na dodatek intymnych, przeżyciach w okupacyjnym Krakowie, uznał zapewne, że to nie jest godne uwiecznienia. Może wręcz poczuł niesmak. Dobrze, że nie zaczął go moralnie oceniać. Jeszcze by tego brakowało! A niech tam, mam go gdzieś, pomyślał starszy pan.

To miało miejsce jakieś pięć-sześć lat temu. Albo i więcej? Nieważne. Tym razem Artur postanowił postępować ostrożniej. Poprzysiągł sobie, że nie będzie nigdy już opowiadać o swoich osobistych przeżyciach komuś, kto nie jest nimi autentycznie i szczerze zainteresowany albo nie potrafi się wczuć. Czy zatem powinien zaufać dziś temu chłopakowi, który siedzi naprzeciwko w fotelu? I dlaczego tak się teraz tajemniczo uśmiecha? Co go mogło rozbawić? Postanowił nagle zmienić taktykę.

– Wie pan… – Zawiesił głos. – Zanim zacznę panu opowiadać, to może ja najpierw zadam kilka pytań? Kto pana do mnie skierował i co zamierza pan zrobić z moimi wspomnieniami?

Na twarzy młodziutkiego reportera pojawił się wesoły grymas. Szczere spojrzenie jasnych oczu odszukało wzrok Artura i naturalnym ciepłem próbowało rozwiać jego potencjalne zastrzeżenia. Artur przypomniał sobie nagle jego imię i nazwisko, bo przedstawił się mu podczas pierwszej rozmowy przez telefon: Robert Śmigielski. Czy jakoś tak, nie był do końca pewien.

– Z chęcią. Studiuję na ostatnim roku w Instytucie Judaistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego i zbieram materiały do pracy magisterskiej. Znalazłem w archiwum IPN-u drobne zapiski jakiegoś historyka sprzed kilku lat, gdy przeprowadzał z panem wywiad, i akurat ta historia mnie bardzo zainteresowała. Postanowiłem się nią bliżej zająć, ale też chciałbym usłyszeć od pana więcej autentycznych, osobistych historii z czasów okupacji, o getcie na Podgórzu i obozie koncentracyjnym w Płaszowie… Może uda mi się wydać moją pracę w formie książkowej? To byłoby super!

– O Boże! Jeszcze jedna książka o Holokauście! – wykrzyknął melodramatycznie pan Lipman. – Przecież nikt już nie chce o tym czytać! Wszystko zostało przebadane, wyciągnięte na światło dzienne i spisane. I co z tego? Jakie to ma teraz znaczenie? Kogo to jeszcze może zainteresować?

– Pozwoli pan, że się z panem nie zgodzę – delikatnie zaprotestował Robert. – Faktycznie, na rynku jest wiele wspomnieniowych pozycji z okresu okupacji, ale ciągle odkrywa się nowe, nieznane aspekty ówczesnego życia. Na szczęście. A jednocześnie – proszę mnie źle nie zrozumieć – biologiczny zegar tyka nieubłaganie i coraz mniej żyje osób, które mogłyby o tym opowiedzieć. Dlatego zgłosiłem się do pana i nalegałem na rozmowę. A pan mi odrzekł, że nie ma nic specjalnego, dramatycznego do opowiedzenia. I wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Chcę spisać historię z tamtych czasów, ale w odmienny sposób, inaczej. Tak zwyczajnie. O normalnym życiu w tych absolutnie nienormalnych warunkach, o chęci przeżycia za wszelką cenę, o wydarzeniach, które się z taktycznych względów najchętniej pomija albo uważa za trywialne czy niegodne odnotowania. Także o miłości. Był pan wtedy w wieku, kiedy przeżywa się pierwsze erotyczne doznania. Jak się one krystalizowały w czasach, kiedy naokoło panował terror i unosiło się widmo śmierci? To właśnie mnie intryguje i dlatego zgłosiłem się do pana, panie Arturze. Mam nadzieję, iż zechce mi pan pomóc. – Student uśmiechnął się zadziornie. Miał nie tylko pewność siebie, charakterystyczną dla młodych i niedoświadczonych ludzi, ale i spory dar przekonywania, istne pokłady jakiegoś wewnętrznego ciepła i zaraźliwej radości. Artur czuł, jak powoli znikają początkowe opory, silne w chwili, kiedy Robert się do niego zgłosił.

– No cóż. Obiecałem pomóc, więc dotrzymuję słowa. Mam nadzieję, że uda się panu napisać o tamtych wydarzeniach w ciekawy, niecodzienny sposób. Taki bardziej życiowy czy też bardziej przekonujący, pozbawiony zbędnego heroizmu. – Przeciągnął dłonią po siwych i przerzedzonych włosach, wygładził poły ciemnej marynarki i wyprostował się na fotelu. Przypomniał sobie o dawno powziętym postanowieniu, żeby przed nikim, przenigdy, nie odgrywać zniszczonego przeżyciami i użalającego się na swój los człowieka, ale zachowywać się godnie, prezentować styl i dawną klasę. – Jeśli pan uważa, że moja relacja się panu w tym przyda, to ja nie mam żadnych zastrzeżeń. Ale zapewniam! Nie będzie to historia, jakiej czytelnicy się spodziewają. Może poczują się nawet zbulwersowani, bo ona całkowicie zrywa z obowiązującymi powszechnie wyobrażeniami o ludzkich tragediach, o obowiązku walki z nieprzyjacielem, i nie opisuje żadnych bohaterskich czynów. Raczej odwrotnie…

– Przyniosłem coś do kawy – oznajmił niespodziewanie Robert i wyciągnął z przepastnej torby małą bombonierkę z czekoladkami. Tym prostodusznym gestem zjednał sobie ostatecznie pana Artura. – Proszę się częstować.

Ten sięgnął już po jedną, ale się szybko zmonitował i przypomniał sobie zalecenia lekarza na temat trapiącej go cukrzycy.

– To może ja zaparzę świeżą – zaproponował w rewanżu i usiłował powstać z fotela. Robert, widząc, że nie przychodzi mu to łatwo i nie ma siły podnieść się o lasce, wystąpił z uprzejmą propozycją: – A może ja to zrobię? Proszę mi tylko powiedzieć, gdzie mam czego szukać w kuchni…

– Jak to miło! Dziękuję. Czajnik stoi na płytce kuchennej. Czyste filiżanki znajdzie pan w wiszącej szafce z prawej strony, a puszka z kawą chyba stoi na stole…

Robert poderwał się i zniknął we wnętrzu malutkiego pomieszczenia, które pełniło rolę kuchni. Po chwili dobiegł stamtąd charakterystyczny odgłos gotującej się wody. Skromnie urządzony salon pana Artura zapchany był meblami o zbyt dużych gabarytach jak na M3. Już sama wersalka pod ścianą zabierała sporo miejsca, zaś ciemna, raczej staroświecka meblościanka przytłaczała optycznie, zarówno rozmiarem, jak i kolorem. Za to telewizor był nowiutki. Stał na szafce obok stoliczka, przy którym właśnie siedzieli. Wszystko wskazywało na to, że gospodarz spędzał wiele czasu na oglądaniu programów TV. Istotnie, ostatnimi czasy była to jego jedyna rozrywka, jako że wychodzenie do miasta sprawiało mu coraz więcej kłopotów. Na szczęście sąsiadka pomagała w robieniu zakupów, za co był jej ogromnie wdzięczny. Wychodził więc rzadko, głównie po to, żeby posiedzieć w parku albo wpaść do jakiejś kawiarni.

Z kuchni dobiegło głośne pytanie Roberta:

– Niech pan mi szczerze powie. Naprawdę nie obawia się pan, że ludzi bulwersują wspomnienia z czasów okupacji, w których nie ma mowy o cierpieniu, martyrologii, o komorach gazowych i rozstrzeliwaniu? To faktycznie delikatny temat i łatwo się komuś niepotrzebnie narazić. Ja to traktuję normalnie, ale inni, zwłaszcza Żydzi, myślę, są chyba na tym punkcie szczególnie wyczuleni.

W drzwiach kuchni pojawiła się na krótko głowa Roberta, żeby zaraz zniknąć.

Arturem ponownie targnęła irytacja. Co ten szczeniak właściwie sobie wyobraża? Że zjadł wszystkie rozumy? A może tylko powtarza to, co gdzieś usłyszał? Miał nadzieję, że student potrafi rozróżnić patriotyzm od nacjonalizmu. Nie cierpiał, jak ktoś powtarzał bez zastanowienia powszechne sądy. Postanowił dać młokosowi pewną nauczkę.

– No, wie pan… Mówiłem już, że nie przejmuję się opinią innych – odparł, jakby usprawiedliwiająco, ale natychmiast się zreflektował. Dygresja o odczuciach Żydów i ich pojmowaniu Holokaustu dotknęła go chyba bardziej, niż sądził. – Czy to moja wina, że w tamtym czasie, kiedy umierali ludzie, świeciło także słońce i kwitły kwiaty? Albo że byłem głodny, bo stale rosłem i za wszelką cenę chciałem przeżyć do następnego dnia? Oczywiście, zdarzało się nieraz, że na moich oczach rozgrywały się straszne sceny, ale najbardziej pozostała mi w pamięci ta niewyobrażalna, wszechobecna i paraliżująca niemoc. Coś w stylu „ktoś inny zadecydował już o moim losie, a mnie pozostaje tylko pokornie zaakceptować ten stan rzeczy”. No, ale jak ktoś jest zakochany, to widzi cały świat w różowych kolorach. Czyż nie mam racji?

– A kim była kobieta, w której się pan zakochał? – zapytał Robert. Najwidoczniej znalazł wszystko, czego potrzebował, bo wrócił właśnie do salonu, trzymając w dłoniach dwie filiżanki przyjemnie pachnącej kawy.

Gospodarz podziękował mu wylewnie. Poruszanie się sprawiało mu coraz więcej kłopotów, więc był zadowolony, że nie musiał tego demonstrować Robertowi. Okazywanie własnej fizycznej ułomności po prostu go zawstydzało, choć przecież nie była to jego wina i nie był w stanie niczego zmienić. Na szczęście wciąż miał doskonałą pamięć i zdolność klarownego opisywania dawnych przeżyć.

– Nie kobieta, tylko mężczyzna – odparł machinalnie, tracąc na moment kontrolę nad tym, co mówi.

– Aaa, to niezwykle ciekawe! Proszę mi o tym więcej opowiedzieć. To może być sensacja! – namawiał Robert, ponownie włączając dyktafon.

Staruszek zreflektował się natychmiast, ale było właściwie za późno. Zresztą nie miał zamiaru się wycofywać. Chłopak chciał szczerej rozmowy, to niech teraz słucha. Oby tylko nie reagował zbyt arogancko, bo tego Artur nie zniesie. Poczuł nagły przypływ odwagi i postanowił dorzucić coś, co by wbiło studenta w fotel.

– Zakochałem się w żołnierzu Wehrmachtu!

Robert rzeczywiście aż otworzył usta ze zdumienia.

– No, dla mnie bomba. – Powoli zaczerpnął powietrza i oparł się na poduszce. Odebrało mu chyba mowę, bo milczał rozbawiony i spoglądał z niedowierzaniem na pana Artura. – Musi mi pan o wszystkim opowiedzieć! Błagam! – Nieco przesadnie klasnął w dłonie.

Starszy pan spojrzał na niego trochę zdegustowany. Czyżby młody człowiek chciał go tym melodramatycznym gestem przedrzeźniać? Ma to być jakaś aluzja do jego seksualnej odmienności? Na to nie ma zamiaru pozwolić. Na wszelki wypadek zamilkł, pochwycił filiżankę i upił z niej łyk. Zapanowała nieprzyjemna cisza, podczas której obaj zastanawiali się, jak wybrnąć z sytuacji i nie powiedzieć czegoś, co mogłoby tego drugiego zirytować.

– A tak przy okazji… – Robert jako pierwszy wykazał więcej odwagi, a może bardziej determinacji. Odsunął filiżankę z kawą. – Nie zachowały się może jakieś fotografie z tamtego okresu?

– Niestety, muszę pana rozczarować. – Staruszek cedził słowa. – Niewiele zdjęć się wtedy robiło. Nie tak jak dziś, gdy na każdym kroku pstryka się fotki tymi, no, telefonami, często bez najmniejszego sensu. Obserwuję to wszędzie. My w tym celu chodziliśmy specjalnie do fotografa, do atelier pana Starewicza na Krakowskiej. Ale zaledwie kilka zdjęć rodzinnych wtedy powstało i obawiam się, że żadne nie przetrwało wojny. Orientuje się pan, drogi panie Robercie, że warunki życia w getcie nie sprzyjały kultywowaniu pamiątek rodzinnych.

Robertowi zrobiło się głupio. Ten stary traktował go trochę jak szczeniaka, który nie jest w stanie okazać krztyny empatii. Zaczynało go to powoli denerwować i najchętniej zaprotestowałby dobitnie przed braniem go za samolubnego i bezmyślnego młokosa. Opanował się jednak i postanowił zignorować te pouczające uwagi. Pomyślał tylko z pewną satysfakcją: Stara, chimeryczna ciota! Po cholerę się tak napusza? Próbuje mnie najwyraźniej sprowokować, ale się nie dam. Muszę przeprowadzić z nim ten pieprzony wywiad i nie pozwolę się wyprowadzić z równowagi. Mam tylko nadzieję, że nie będzie się chciał do mnie dobierać, bo tego już nie zniosę.

Arturowi natomiast chłopak się coraz bardziej podobał. Impertynent, myślał, ale całkiem uroczy! Mimo wszystko powinienem trzymać go na dystans. Niech sobie nie wyobraża, że młodość wszystko usprawiedliwia. Ciekaw jestem, czy to „koleżanka”? Chyba tak, sądząc po wyglądzie. Za moich czasów nikt by się tak nie ubrał: purpurowe spodnie, niebieska kurteczka niesięgająca nawet pępka. Rozchełstana koszulka. A jeszcze ta fryzura na żel! Za moich czasów nikt się tak nie nosił, daję słowo.

– Panie Robercie drogi! – Artur odrobinkę zalotnie zwrócił się do gościa. – Niech mi pan może najpierw opowie coś o powodach, dla których zaczął pan studiować akurat judaistykę? Skąd te zainteresowania?

Robert zafrasowany podrapał się po głowie.

– Jak by tu panu wyjaśnić… To jest nowy kierunek, dość modny…

– Modny? – zdziwił się Artur.

– Tak, nawet bardzo. Te studia istnieją już dobrych kilka lat. Ja sam jestem teraz na czwartym roku, a są starsze roczniki. Wśród mojej generacji coraz więcej osób interesuje się nowymi tematami, zaś historia Żydów polskich była przez dekady tendencyjnie pomijana milczeniem. Właściwie aż do niedawna. Nie wywodzę się z rodziny o żydowskich korzeniach – oznajmił, jakby uprzedzając pytanie gospodarza – ale ten aspekt polskiej historii od lat mnie pasjonuje. Od samego początku wiedziałem, że pójdę na studia humanistyczne, a jak tylko dowiedziałem się o istnieniu judaistyki, nie zastanawiałem się ani chwili. I nie żałuję! Nie muszę chyba pana przekonywać, jak mocno jej dzieje są związane właśnie z Krakowem. To doprawdy fascynujące! Moi rodzice opowiadali mi, że kiedy wiele lat temu przypadkiem zabłądzili na Kazimierz, wcale nie dostrzegli synagog i innych śladów bytności dawnych mieszkańców. Budynki stały kompletnie opuszczone, zaniedbane, nieremontowane od wojny, pozamykane na cztery spusty. Jakby dziesiątków tysięcy ludzi, którzy w tej okolicy kiedyś żyli, nigdy nie było…

Tak. Artur doskonale o tym wiedział. Niewiele się wtedy na ten temat pisało i wydawało. Od czasu do czasu publikowano jakieś okupacyjne wspomnienia, które kwalifikowały się głównie do kategorii martyrologicznych opowieści o Polakach. Żydowskie akcenty nie były w nich ani podkreślane, ani zauważane. Te tematy uchodziły za stracone raz na zawsze. Starsi ludzie nie wracali do tego pamięcią, młodzi nie mieli o tym najmniejszego pojęcia. Żydowską gminę tworzyła grupa staruszków, żyjących w odosobnieniu, na marginesie, z piętnem ostatnich polskich Żydów. Antysemityzm oficjalnie nie istniał, ale stale dawał o sobie znać przy zupełnie niespodziewanych okazjach. Ci, którzy cudem przeżyli, nauczeni smutnym doświadczeniem, nie obnosili się ze swoim żydostwem. Czasami ktoś zaśpiewał jakąś piosenkę albo powiedział dowcip, ale tylko nieliczni orientowali się, jaki jest ich rodowód.

Artur, zaciekawiony opowieścią studenta, słuchał tych jego wywodów i zaczynał odczuwać coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Ten chłopak mówił prawdę: on sam, szczęśliwy, że przeżył, chciał wtedy zapomnieć o całej tej bolesnej przeszłości i jak najszybciej rozpocząć nowe życie. A że okoliczności się zmieniły – w Polsce nastały rządy komunistyczne – tym bardziej należało się zaadaptować do nowych warunków.

– Naprawdę pana koledzy i koleżanki myślą w taki sposób? Dziwne. Skąd się to bierze? – rzekł bardziej do siebie niż do Roberta. – Może z poczucia winy?

– Niewykluczone. Dla mnie jest to naturalny odruch, że coś, co za wszelką cenę próbowano przemilczeć i zapomnieć, odżywa i że coraz więcej osób dostrzega w tym pokłady niepotrzebnie utraconych wartości. Ilu to sławnych Żydów mieszkało przed wojną w Polsce!

– Ale też i rzesze biedaków, różnych fanatyków religijnych, a w końcu także rzezimieszków…

– No cóż, fakt. Tak w istocie było. Ale właśnie dlatego należy to poznać, zbadać, opisać, wyciągnąć wnioski. W tym też widzę swoją przyszłość – deklarował się Robert. – W przywracaniu żydowskiej przeszłości współczesnej Polsce. Nawet jeśli niektórym to nie w smak. Tym większa będzie moja determinacja.

– W takim wypadku mogę panu tylko pogratulować! Ale niech pan na siebie uważa! – Artur zareagował jak zawsze zapobiegliwie. Ostatnimi deklaracjami, które wygłosił szczerym, żarliwym tonem, chłopak ostatecznie podbił jego serce. Tym razem jednak podziwiał jego wiedzę, światopogląd, energię, a nie tylko miłą buzię czy zgrabną sylwetkę. Nagle wcześniejsze dywagacje, czy Robert może być „koleżanką”, przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Dostrzegł w nim kogoś innego, sympatyczną i intrygującą osobowość. Chyba tak będzie zdrowiej i rozsądniej, powiedział do siebie w duchu.

Chwycił za uszko filiżanki i upił łyczek wystygłej kawy.

– Wróćmy jednak do tego, dlaczego się spotkaliśmy. Pytał mnie pan…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: