Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Arizoński klan - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Arizoński klan - ebook

Kowboj rewolwerowiec Mercer, zwany Dodge’em (kimś, kto potrafi się wywinąć), opuszcza równiny Kansas, by rozpocząć nowe życie w Arizonie. W Ryeson dowiaduje się, że Rock Lilley poszukuje pracowników i że planuje wydać swoją córkę Nan za Bucka Hathawaya, z którym łączą go niejasne interesy. Jadąc na ranczo Lilleyów, Dodge spotyka przypadkiem Nan. Natychmiast ulega jej urokowi. Nan potwierdza, że ciężko chory ojciec chce ją wydać za Hathawaya, u którego ma ogromne długi pod zastaw ziemi, jej dorośli bracia piją, a rodzina jest na skraju nędzy. Na miejscu Dodge orientuje się, że przyczyną choroby i długów Rocka Lilleya jest biały muł, samogon, który pędzi Hathaway. W procederze jego produkcji uczestniczą bracia Nan: Steve i Ben. Dodge szuka okazji do rozprawy z Hathawayem.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64701-86-3
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Louis-Henri Boussenard

Pearl Zane Grey urodził się 31 stycznia 1872 roku w Zanesville w stanie Ohio – w mieście, którego współzałożycielami byli jego przodkowie ze strony matki, a zmarł w Altadena, w Kalifornii, 23 października 1939 roku.

Był jednym z najpopularniejszych i najwyżej ocenianych autorów powieści o Dzikim Zachodzie, współtwórcą gatunku literackiego zwanego dziś westernem. Jego dorobek twórczy ocenia się na około 90 książek (głównie powieści), z których ponad dwie trzecie to westerny. Pozostawił po sobie wiele książek dla młodzieży, w tym biografię młodego Jerzego Waszyngtona, publikacje poświęcone swoim wielkim pasjom: bejsbolowi – w który grywał w czasie studiów, a później przez pewien czas półzawodowo – oraz wędkarstwu, a także liczne zbiory opowiadań.

Miłośnik dzieł J.F. Coopera i D. Defoe, a także zeszytowych powieści przygodowych, studiował stomatologię, ale głównie po to, by uzyskać stypendium sportowe. Praktykę dentystyczną porzucił potem na rzecz pisarstwa, podobnie imię Pearl. Debiutował wydaną w 1903 roku powieścią historyczno-przygodową Betty Zane, otwierającą trylogię o jego przodkach z początków Stanów Zjednoczonych. Wydał ją własnymi siłami po odrzuceniu przez wydawnictwo Harper & Brothers.

Przełom w jego twórczości nastąpił dopiero w 1912 roku, gdy to samo wydawnictwo opublikowało, nie bez oporów redaktora naczelnego, Jeźdźców purpurowego stepu. Powieść okazała się bestsellerem i po dziś dzień należy do najpopularniejszych dzieł Greya. Harper wydał też wcześniejsze jego książki, w tym Ostatni człowiek z prerii, a kariera Greya nabrała niepohamowanego rozpędu. Dziś uchodzi za jednego z pierwszych amerykańskich pisarzy milionerów. Doceniono nie tylko umiejętność snucia fascynujących opowieści, ale i dbałość o realia, wiążącą się z jego częstymi podróżami w poszukiwaniu inspiracji.

Jego westerny doczekały się 46 pełnometrażowych ekranizacji i 31 krótszych. Nie był to jedyny związek Zane’a Greya z filmem. W roku 1919 powołał własną wytwórnię filmową. Sprzedana jakiś czas potem, stała się częścią podwalin wielkiego Paramountu.

W Polsce w latach międzywojennych i tuż po wojnie ukazało się w sumie kilkanaście przekładów powieści Zane’a Greya, głównie nakładem wydawnictwa M. Arct. W 1951 roku jego książki zostały objęte zapisem cenzury, nakazującym także niezwłoczne wycofanie ich z bibliotek. Powracać tam i do księgarń zaczęły dopiero w 1989 roku, w postaci publikacji opartych na wydaniach przedwojennych. Dotyczyło to jednak tylko kilku tytułów, i to niekoniecznie tych najciekawszych lub najlepszych.Rozdział I

Każdy następny dzień przebytej drogi łączył Mercera coraz bardziej z nowym krajem. Miał za sobą tak wiele dni przejechanych na koniu między ranczami hodowców bydła w Kansas a tymi wysoko położonymi, rozległymi ziemiami Arizony, że dawno już zapomniał, ile ich było. Musiał już nawet drążyć w pamięci, aby przywołać zamgloną w jego świadomości przeszłość. Nie było mu przykro, że zostawiał wszystko za sobą. Czuł nawet, że mógłby popatrzeć w oczy każdemu tak prosto, jak patrzył, gdy był zmuszony do użycia broni w tamtych ostatnich, jakże trudnych czasach w Kansas. Ale teraz wydawało mu się, że najlepszą rzeczą, którą mógł zrobić, by zostawić przeszłość za sobą, był właśnie wyjazd na te odległe, bezludne ziemie. W głębi serca czuł, że realizować swoje mgliste, niesprecyzowane marzenia może tylko na nowych, nieznanych sobie terenach. Bo przecież wiedział, że nie jest tym człowiekiem, za którego brano go w Kansas.

Przez cały dzień jego koń Baldy1 biegł w dół krętą, wyboistą, rzadko uczęszczaną drogą, na której ślady kół były ledwo widoczne. Obrastały ją ogromne, ciężkie sosny, zasłaniając widok, ale czasami pojawiające się w lesie głębokie wyrwy i przepaści pozwalały popatrzeć w dół na majestatyczną, niebiesko-czarną dolinę, powyżej której, jak zawieszone w powietrzu, pojawiały się nagle szczyty górskich pasm. W odległej perspektywie, gdzieś na wysokości uginających się sosen, wyrastały ogromne cedry i jałowce, spomiędzy których przebłyskiwały łaty czerwieniejącej manzanity2 i łodygi agawy3 ze szpiczastymi czubkami wyrastającymi wysoko ponad wierzchołki drzew. Rozpościerała się tam gęstwina dębów i sosen, a w parowach i wąwozach – platanów i klonów.

Ponad tym wszystkim zawisł ospały letni dzień. W dole było upalnie i sucho, a zapach powietrza, który uderzył w Mercera, był tak intensywnie gorący, jakby dobywał się z otwartego pieca. Las spał. W czerwonym kurzu wzdłuż drogi Mercer widział więcej szlaków jeleni niż szlaków bydła. Dwa dni temu pewien poznany na szlaku myśliwy opowiadał mu nawet o polowaniu. Jakaż to dla niego odmiana! Polować na sarny i niedźwiedzie zamiast na złodziei bydła albo samemu być celem zapitych, notorycznie szukających zwady kowbojów i jeźdźców, a nawet mieszkańców miast z pogranicza.

Baldy był zmęczony i kuśtykał, ale nie opóźniał jazdy. Gdzieś przed nim była przecież zielona trawa i czysta, zimna woda. Mercer także był bardzo znużony całodziennym, niekończącym się siedzeniem w siodle albo traktowaniem siodła jak poduszki podczas długich nocy. Był też głodny jak jeździec łapiący zwierzynę na lasso, jeżdżący od jednego stada krów do następnego.

Wtedy zaczął się obawiać, że spędzi następną noc na szlaku. A przecież gdzieś tam w dole powinien wkrótce napotkać ranczo albo miasto, albo tartak, tak jak mu mówiono. Nagle Mercer zauważył, że droga doprowadziła go do szerokiego rozwidlenia, gdzie skalistym korytem płynął wartki strumień. Gdy wchodził w jego czystą wodę, był równie zadowolony jak Baldy. Po tym jak poczuł chłód wokół stóp, rozciągnął się na płaskiej, gorącej skale i pił tak długo, aż stwierdził, że więcej już nie da rady. Co za wspaniała, zimna, życiodajna woda! Baldy pił tak długo, że Mercer zaczął się obawiać o całość jego brzucha. Zaspokoiwszy pragnienie, przebrnęli przez potok na drugi brzeg, w cień platanów.

Zrobiło się bardzo przyjemnie. Przepływ mrugającej w słońcu wody był jedynym dźwiękiem zakłócającym ten odwieczny leśny spokój. Wkrótce słońce zatopiło swój blask za barierą z gór na zachodzie. Mercer wytarł spoconą twarz i pomyślał o twardych sucharach i wysuszonej kukurydzy, znajdujących się w torbach przytroczonych do siodła.

Nagle ciszę przerwało stuknięcie niepodkutego kopyta o kamień. Zza zakrętu wyszedł starszy mężczyzna prowadzący osiołka. Był niewysoki, siwy i pochylony. Osiołek dźwigał beczki z wodą, przytroczone do siodła po jednej z każdego boku. Mężczyzna rzucił Mercerowi ostre, ale dość przyjazne spojrzenie swoich przymrużonych, wąskich oczu.

– Się masz, obcy – powiedział dość bezpośrednio.

– Się masz – odpowiedział powoli Mercer.

– Gorąco i sucho, nie? Jak tak dalej pójdzie, ta ziemia wkrótce zapłonie. Nigdy nie widziałem tak niskiego stanu wody. – Starzec zaczął rozsupływać rzemień przy jednej z przytroczonych baryłek.

– Mój koń i ja jesteśmy diablo spracowani. Znasz jakieś miejsce niedaleko, gdzie moglibyśmy się zatrzymać na noc?

– Jasne. Zapraszam do mojej chałupy – zaciągnął z teksańska stary. – Ale to nic nadzwyczajnego. Jest też taka jedna gospoda w Ryeson.

– Dzięki. Pojadę do Ryeson, jeśli to nie jest daleko.

– Mniej niż dwie mile.

– W porządku. Dzisiaj jestem szczęściarzem. Co to za miejsce to Ryeson? Miasto, tartak czy obozowisko kowbojów?

– Co ty? Ryeson to duże, otwarte dla wszystkich miasto. Są tam dwa saloony, prócz tego gospoda, sklep Sama Walkera, sklep braci Timms i sklep kowalski Hadleya oraz kościół, urząd miasta i szkoła w jednym. No i z tuzin domostw, jak sądzę…

– Całkiem nieźle – przerwał zamyślony Mercer. – A są jakieś rancza?

– Pewnie. Kilka w dole doliny.

– Naprawdę? Zadziwiasz mnie. Nie wziąłbym tego miejsca za ziemię zamieszkaną przez właścicieli bydła.

– No, bydło rośnie i tłuścieje na wyżynach. Wody i trawy nie brakuje, jeśli jest lato, jest co skubać…

– Nie mów. To interesujące. A gdzie teraz hodowcy pędzą bydło?

– Maricopa4. Na południowym paśmie górskim, około dwustu mil stąd.

– Fiuuu! To dziki kraj. Co tu jest poza bydłem?

– No, są jeszcze Injuns5, trochę niedźwiedzi, kuguarów6, dzikich indyków, jeleni.

– Tak, myślę, że się tutaj zatrzymam. Ale czy znajdę jakąś pracę dla siebie?

– Do wyboru, do koloru, jeśli nie jesteś zbyt wymagający w kwestii pieniędzy. Każde sprawne ręce znajdą tutaj zajęcie. Kłopot w tym, że te młode byczki nie chcą pracować. Dużo interesów kręci się dookoła Ryeson, ale niewiele pieniędzy.

– To powiedz, gdzie szukać jakiejś pracy. Wolałbym raczej być dalej od miasta.

– Wiesz, kiedyś słyszałem jak Rock Lilley rozgłaszał wszem i wobec, że nie ma nikogo, kto ścinałby jego sorgo7.

– Sorgo? Co to takiego?

– Nigdy o tym nie słyszałeś? – spytał staruszek z ostrym błyskiem w oczach.

– Nigdy, proszę pana.

– Hm, przypuszczam też, że nigdy nie słyszałeś o białym mule, co?

– Masz na myśli zwykłego, białego muła? Zostałem przez jednego kopnięty.

– Niezupełnie. Ten biały muł nie jest w żadnym razie zwykły. On cię może kopnąć jak cholera… No dobrze, jak mówiłem, Rock Lilley krzyczał, że żaden z jego chłopaków nie został w domu i nie ścina sorgo. Rock ma sześciu chłopców i nie wiem ile dziewczyn. Kto jak kto, ale oni są z pewnością prawdziwą teksańską rodziną.

– Jaki interes prowadzi Lilley, ma ranczo?

– Pewnie, ma kilka stad bydła. Rzadko gnają je do Maricopy. Zabijają zwierzęta na wołowinę albo sprzedają. Wiele czasu spędzają, polując na niedźwiedzie.

– Jeśli Lilley z tego żyje, to czy zechce płacić jeźdźcowi?

– Ho, ho. Nie umiem ci odpowiedzieć. Rock i jego rodzina są w porządku. On ma również córkę, która wraca od ciotki z Teksasu. Widziałem ją kiedyś i wierz mi, chciałbym znów być młody.

– Cholera! Lepiej mi być dodge’em8 niż jednym z chłopaków Rocka! – wykrzyknął nieco zniechęcony Mercer. – A co z innymi hodowcami bydła?

– Mógłbyś spróbować u Simpsona, po drugiej stronie doliny.

– Kim on jest?

– Tak samo jak Lilley. Nie jest też biedny.

– Lepiej byłoby uderzyć o pracę do niego?

– Pewnie, ale Simpson nie wynajmuje jeźdźców od czasu, jak ja nim byłem, czyli od jakich dziesięciu lat albo lepiej.

– Aha, rodzina równie duża jak Lilleyowie?

– Więcej jak duża.

– Myślę, że jednak myliłem się, sądząc, że to mój szczęśliwy dzień – zauważył Mercer, wstając. – Dużo obowiązków, dziadku, czas na mnie.

Ruszył, prowadząc Baldy’ego, i usłyszał jeszcze wołanie staruszka:

– No, młody człowieku, życzę ci, byś nigdy nie dostał kopa od tego białego muła.

– Zabawny facet. Ciekawe, co to jest ten biały muł? Jakiś żart? – monologował Mercer.

Droga prowadziła wzdłuż potoku, wijąc się pod malowniczymi starymi platanami i rosnącymi to tu, to tam sosnami. Mercer uważnie patrzył poprzez drzewa, usiłując zlokalizować chatę starego, ale niczego nie udało mu się ustalić. Trakt odchodził w górze od strumyka, aby zniknąć gdzieś w lesie.

Podczas samotnej wędrówki Mercera zachodzące słońce migotało magicznie poprzez drzewa, a powietrze stawało się coraz chłodniejsze. Lubił czuć góry wszystkimi zmysłami, a teraz jeszcze zaintrygował go słodki, suchy zapach doliny.

Było już prawie ciemno, kiedy droga doprowadziła go na otwartą przestrzeń i wtedy odkrył, że właśnie dotarł do wioski. Domy w ciemnych kolorach, niektóre oświetlone, stały w jednej linii, tworząc bok rozległego, kwadratowego placu. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył grupę ludzi stojących przed wejściem czegoś, co wyglądało na duży sklep. Budynek miał z frontu wysoką tablicę z nieczytelnym napisem. Obok w mroku, na pokrytej kurzem drodze stały konie. Mercer zauważył czterokołowy powóz i platformę i nagle usłyszał dźwięk cichych głosów.

Mercer szybko poczuł klimat tego miejsca. Poznał już takie pograniczne miasta w chłodne letnie wieczory, kiedy ich spokój wydaje się obciążony czymś nieprzewidywalnym. Powoli zbliżył się do chłopca stojącego na skraju tłumu.

– Johnny, czy znajdę tu jakiś posiłek i spanie dla siebie i mojego konia?

– Jasne, proszę pana. Zaprowadzę pana do gospody, a Lemme zabierze pańskiego konia – chętnie odpowiedział młodzieniec.

– Co tam się stało, chłopcze? – zapytał Mercer, wskazując na tłumnie zgromadzonych mężczyzn.

– O, nic wielkiego. Tylko Sim Perkins ostatni raz popatrzył na białego muła, jak mówi mój tata – odparł chłopak, prowadząc Mercera w poprzek rozległego placu.

– Ostatnie spojrzenie, mówisz. To musiał być całkiem solidny kopniak, nie?

– On nie żyje, proszę pana. W saloonie Ryana trochę sobie postrzelali. Niektórzy mówią, że zrobił to Buck Hathaway, ale on zaprzecza.

– Taka fajna zabawa w strzelanie, co? Czy takie imprezy zdarzają się tu często?

– Na tyle, by powstrzymać rozrost populacji, jak mówi tata – odpowiedział ze śmiechem chłopak.

– A gdzie jest jakiś szeryf?

– Nigdy go tu nie widziałem. Podobno siedzi gdzieś koło Maricopy.

– No cóż, z tego widzę, że Ryeson wydaje się bardzo interesującym miastem, Johnny. A właściwie co to jest ten biały muł?

– Jeśli pan nie wie, to ja panu nie powiem. Oto jesteśmy na miejscu. Niech pan idzie w prawo. Kolacja jest gotowa. Mama dzwoniła już jakiś czas temu. Zajmę się pańskim koniem.

Mercer wszedł na rozwalający się ganek, a potem do ciemnego holu, z tyłu którego ukazało mu się pomieszczenie oświetlone przymglonymi światłami. Wszedł powoli do środka. Dwaj mężczyźni jedli przy długim stole. Przez inne drzwi weszła kobieta.

– Dobry wieczór pani. Szukam kwatery dla siebie oraz odrobiny miejsca i garści obroku dla mojego konia.

– Kiedy pan wszedł? – zapytała, ostro świdrując go spojrzeniem, które pasowało jak ulał do jej głosu.

– W tym momencie. Pani syn mnie przyprowadził.

– Proszę usiąść – odrzekła już bardziej ugodowo. – Przyniosę kolację.

Mercer zajął miejsce naprzeciw dwóch mężczyzn, z których jeden rzucił mu obojętne spojrzenie. Lampa rzucała żółty blask na twarze mężczyzn, które na pewno nie należały do hodowców bydła. Zanim spojrzeli na twarz Mercera, obaj szybko zarejestrowali, gdzie i jak trzyma on swoją broń.

– Dobry wieczór panom – powiedział Mercer i rozparł się wygodnie na siedzeniu.

– Się masz, obcy – odparł starszy z nich.

Mercer poczuł wobec tych ludzi bardziej ciekawość niż niechęć i przypominając sobie zgromadzenie przed sklepem, zrozumiał, że obcy nie są czymś niezwykłym w Ryeson. Właścicielka przyniosła kolację, która była gorąca i tak smaczna, że Mercer nie traciłby czasu na rozmowę z mężczyznami, nawet gdyby oni byli na nią chętni. Ale nie byli. Skończyli kolację i wyszli.

Podczas gdy Mercer oddawał się jedzeniu, chłopak wrócił, przynosząc mu juki i płaszcz.

– Przyniosłem pana rzeczy – powiedział. – Położę je w pokoju.

Pchnął drzwi otwierające się do środka pokoju.

– Jak tam mój Baldy? – zapytał Mercer, kiedy chłopiec wrócił.

– Założę się, że owsa to on nie widział od dawna. Fajny konik, proszę pana. Dobrze się nim zaopiekowałem.

– Tom, gdzie jest ojciec? – zawołała z kuchni kobieta.

– Jest na drodze.

– Więc biegnij po niego, niech przyjdzie na kolację. Strzelanie już było, teraz jest jedzenie.

Młodzieniec mrugnął znacząco do Mercera i wypadł do ciemnego holu. Mercer skończył posiłek i wstał, kierując się do pokoju po płaszcz. Pomyślał, że mógłby poczekać, aż ojciec chłopaka wróci. Przez chwilę jeszcze zwlekał, a potem wyszedł i stanął na ganku. Widział stąd plac i zauważył, że było tu teraz więcej świateł i hałas brzmiał donośniej niż przed kolacją. Ludzie i konie cały czas byli w ruchu. Kilku mężczyzn przechodziło obok, rozmawiając o tym nieprzyjemnym wydarzeniu, o którym wspominał chłopak. Usłyszał również kobiecy śmiech. Po przeciwnej stronie placu dostrzegł ludzi w jaskrawo oświetlonym sklepie.

Mercer przespacerował się tam również, chcąc zrobić zakupy, niezbędne po długiej podróży. Duży sklep nie wyglądał jak inne, które kiedykolwiek widział wcześniej, chociaż nie mógłby od razu powiedzieć, na czym ta różnica polegała. Wydawał się typowym przygranicznym sklepem handlującym czym się dało, ale jednak było w nim coś, co różniło go od innych tego rodzaju lokali. Stanął w kolejce i obserwował innych klientów. Jego zaciekawione spojrzenie spoczęło w końcu na pociągającej, ładnej kobiecie, która właśnie weszła do środka ze swoim towarzyszem. Wyglądała na osobę lubiącą nietypowe, ryzykowne sytuacje. Oboje chichotali i rozmawiali o tańcach, które miały się odbyć tej nocy. Mercer, choć zaciekawiony, odwrócił się jednak do nich tyłem, nie chcąc, by zwrócili na niego uwagę. Postanowił, że będzie unikał kłopotów. Całkiem inaczej, niż bywało w Kansas i Panhandle9. Tam pracował na swoje problemy, które rozwiązywał, wspomagając się sprytem i niesłychanym talentem do unikania konsekwencji swoich wyborów. W ten sposób zapracował na przezwisko „Dodge”. Odwrócił się więc od obfitokształtnej piękności o wyzywającym spojrzeniu ze smutną konstatacją, że nie spojrzy na nią nigdy więcej.

W końcu doczekał się swojej kolejki, a później zaniósł zakupione rzeczy do swojego pokoju. Światło lampy ukazywało prawie puste pomieszczenie z łóżkiem, ławką i umywalką, które jemu wydało się jednak luksusowym pokojem hotelowym.

Po pewnym czasie Mercer wyszedł z gospody i skierował się do najbliższego saloonu. To miejsce przynajmniej posiadało pewne znane mu cechy: mgliste obłoki dymu, zapach rumu, szmer rozmów i widok silnych, nieokrzesanych mężczyzn. Niezwykłe dla Mercera było to, że nikt nie zwrócił uwagi na jego wejście. Fakt ten przyjął z ulgą, a nawet poczuł się komfortowo.

Miał zamiar napić się porządnego alkoholu, ale bar był tak zatłoczony, że przebicie się przez tych starszych, silnych, spracowanych mężczyzn nie wydawało się możliwe. Znalazł więc miejsce w rogu pomieszczenia, usiadł i całym sobą obserwował rozgrywającą się przed jego oczami scenę. Mężczyźni, którym się przyglądał, przyciągnęli jego uwagę wzrostem, kabłąkowato wygiętymi nogami i czerwonymi twarzami o wąskich oczach. Swym wysokim wzrostem przypominali Mercerowi teksańskich kowbojów, chociaż i Arizona hodowała sporych chłopaków. Jednak mogli to być Teksańczycy, słyszał bowiem, że sporo ludności z Lone Star State10 przywędrowało w te strony.

Największa jednak część bywalców saloonu u Ryana to byli ludzie z prowincji, wykorzystywani do ciężkiej pracy. Kilku z nich nosiło ubiór ze skóry kozła. Wielu było typowymi góralami; wspaniale zbudowani, o umięśnionych rękach i nogach, w niczym nieprzypominający jeźdźców.

Nie wydawało się też, aby brakowało im pieniędzy. Grali tu w trzy hazardowe gry: pokera, faraona i trzecią, której Mercer nie znał.

Obserwując to wszystko, w końcu zapomniał o drinku. Saloony w Hays City, Abilene i Dodge, miastach znanych z hodowli bydła, w których często przebywał, traciły w porównaniu z tym tutaj. W saloonie u Ryana przepływał tłum, na który składali się przedstawiciele wszystkich grup społecznych – przygraniczni pasożyci i kowboje, na których żerowali. Jednak ludzie, którym się przyglądał, byli mniej hałaśliwi i dzicy oraz zdecydowanie lepiej ubrani niż jego ziomkowie z Kansas. Ciekawą cechą tego miejsca był przy tym brak kobiet oczekujących na swoich mężczyzn. Niemniej jednak ten tłum w Ryeson wydawał się też posiadać temperament krzemienia potrzebującego tylko stali, by skrzesać ogień.

Mercer uważnie obserwował i się uczył. Stał w kole, które utworzyło się wokół hazardzistów i uważnie chłonął każde usłyszane słowo. Wiele zasłyszanych tego wieczora rozmów jednocześnie fascynowało go i stanowiło dla niego zagadkę. Toteż kiedy w końcu opuścił saloon, miał wątpliwości, czy naprawdę chce związać swoją przyszłość z tym miastem w dolinie Ryeson.

1 Baldy (ang.) – łysy.

2 Manzanita (z hiszp. – jabłko) – drzewo lub krzew o zawsze zielonych liściach i czerwonych owocach; istnieje ponad 100 odmian tej rośliny; Kolumb nazwał ją „jabłkiem śmierci”, ponieważ zarówno owoce, jak i liście, a nawet dym ze spalonego drewna mogą być trujące.

3 Agawa – sukulent o grubych, mięsistych liściach i bardzo krótkiej łodydze; zakwita tylko raz, po czym usycha, ale z jego korzeni wyrastają najczęściej nowe liście; występuje w południowej części Ameryki Północnej w około 100 odmianach.

4 Maricopa – równina z kilkoma pasmami górskimi, rozrzucona na powierzchni od 15-30 km, położona na wysokości około 540 metrów n.p.m.

5 Injuns – pejoratywna nazwa Indian amerykańskich.

6 Kuguar (pantera florydzka, lew górski) – inne nazwy pumy (Puma concolor, Felis concolor), zwierzęcia z rodziny kotowatych, zamieszkującego Amerykę od Kanady po Patagonię, największego (po jaguarze) przedstawiciela kotowatych w Ameryce.

7 Sorgo (Sorghum) – rodzaj z rodziny wiechlinowatych (traw), z około 25-30 gatunkami roślin zielnych z obszarów międzyzwrotnikowych; ważna roślina zbożowa, pastewna i przemysłowa.

8 Dodge (ang.) – unikać, wymknąć się, ograć itp.

9 Panhandle – wąski obszar połączony z większych; najbardziej znany to Floryda.

10 Lone Star State (ang.) – Stan Samotnej Gwiazdy, przydomek stanu Teksas.Rozdział II

Jednakże następnego ranka Dodge Mercer był w innym nastroju. Zdecydował, że nie oddali się od doliny.

Wcześnie zjadł śniadanie i w towarzystwie Toma, syna właścicieli, poszedł do stajni osiodłać Baldy’ego.

– Wyjeżdża pan? – spytał chłopak.

– No cóż, Tom, raczej nie, o ile znajdę pracę – odpowiedział Mercer.

– Oo, pracy wszędzie tu pod dostatkiem. Niech pan pojedzie do Rocka Lilleya i do niego uderzy.

– Aha. A dlaczego mi go polecasz?

– Bo to jest to, co sam zrobię, jak będę dorosły. Polowałem u niego na dzikie indyki. Cudowne miejsce. Pomiędzy Rock Rim a Bald Ridges.

– A co jeszcze poza dzikimi indykami?

– O, mnóstwo innych rzeczy: brzoskwinie, arbuzy, kapusta wielka jak głowa i fasola. Niech pan poczeka, póki pan nie spróbuje potrawy z fasoli pani Lilley!

– Ale bajerujesz. Coś jeszcze?

– Dobra. Ja nie znam się zbyt dobrze na dziewczynach, ale może pan być pewien, że nie przejdzie pan obojętnie obok Nan Lilley.

– Ach, teraz rozumiem – odpowiedział Dodge poufale. – Tom, oto dolar dla ciebie. Widzę, że jesteś facetem podobnym do mnie. A kim jest Nan Lilley?

– Nan jest jedną z córek starego Rocka – wyszeptał podekscytowany Tom. – Ona właśnie wróciła z Teksasu. Byłem mały, kiedy wyjechała, ale pamięta mnie. Mówi, że mnie lubi. I proszę pana, Nan jest w poważnych tarapatach. Teraz, jak pana poznałem, chciałbym, żeby to pan był tym facetem, który sprowadziłby ją z Teksasu.

Sprytne, bystre spojrzenie taksowało Mercera i sprawiło, że ten postanowił nie okazywać specjalnego zainteresowania.

– Tarapaty? Wydaje mi się, że już gdzieś słyszałem to słowo. A jaki to rodzaj kłopotów ma twoja przyjaciółka?

– Nie jestem pewien, proszę pana, i aż się boję powiedzieć, co myślę. Mam przeczucie, że jej problemy są związane z tym białym mułem i Buckiem Hathawayem.

– Po kolei chłopcze. Co to jest ten biały muł?

– Szybko się pan przekona. Nie jestem pewien, ale według mnie Buck Hathaway jest najgorszym facetem w dolinie. Bije konie i kopie dzieci. Uprawia hazard, strzela do ludzi, o czym wiedzą wszyscy, a ludzie mówią, że Nan Lilley jest mu przeznaczona. Kiedy zobaczył koło niej trzech chłopaków, to zastrzelił jednego – Jima Sneckera, mojego kuzyna. Niektórzy mówią, że ona leci na Bucka, ale ja w to nie wierzę. Widziałem Nan dwa razy, raz w mieście, a drugi raz za jej domem, w lesie, i ona zawsze płakała. Kiedyś stary Rock przysiadł się w sklepie do Bucka Hathawaya. Może to on przeznaczył Nan dla Bucka?

– Chłopcze, skąd ty wiesz, czy ona nie jest po prostu zakochana w Hathawayu? – zapytał poważnie Dodge.

– Zwyczajnie to czuję. Proszę pana, ja nic nie wiem, ale mam przeczucie.

– Chciałbyś, abym jej pomógł. A zaprowadzisz mnie do niej?

– Naprawdę chciałbym, ale nie mogę iść z panem. Tata znowu pije, a ja mam wtedy dużo pracy.

– A jak znajdę ranczo Lilleyów?

– To proste, zaraz powiem. Nie można się zgubić. Pójdzie pan tą drogą i skręci pierwszą w lewo. Tą drogą trzeba iść do samego końca. Tam trafi pan na starą chałupę i dwie ścieżki. Pójdzie pan tą, która prowadzi w lewo, która kilka razy przecina rzeczkę, i ciągle będzie pan się jej trzymał. Po jakimś czasie dojdzie pan na tereny Rocka.

– Jasne. Ale powiedz mi, jak poznam twoją przyjaciółkę Nan?

– Och, proszę pana! Poznałby ją pan, nawet gdyby była w towarzystwie setki innych dziewcząt. Ona jest po prostu śliczna!

– W porządku, Tom. No to, do roboty. – Mercer był równie zainteresowany, jak rozbawiony. – Do zobaczenia i nie wydaj mnie.

– W życiu! – Chłopak był tak przejęty, że wydawało się, jakby wszystkie piegi na jego bladej twarzy stanęły z wrażenia na baczność.

Podczas gdy Mercer siodłał Baldy’ego i zbierał się do odjazdu, Tom krzątał się wokół niego doradzając:

– Ludzie są tutaj strasznie ciekawi. Niech pan raczej wyjedzie tą tylną drogą. Najpierw prosto, a za ogrodzeniem dla bydła trzeba skręcić. Proszę powiedzieć Nan, że jest pan ode mnie.

Mercer rzucił chłopcu „do widzenia” i pojechał drogą przed siebie. Opuszczał miasto, nie będąc widziany przez nikogo z jego mieszkańców. Wplątywał się w zbyt dużo przygód, by nie rozpoznać jej i tym razem. Miał jeden cel przed opuszczeniem doliny – poznać Lilleyów i Hathawayów.

Poranek wstał chłodny, przesiąknięty przyjemnym, słodkim zapachem łąk i lasów. Błękitne, czyste niebo dawało obietnicę kolejnego gorącego dnia. Na pastwisku swawoliły źrebaki, gdzieś odzywał się swym trąbiącym głosem osioł. Minąwszy kilka zbudowanych z bali chałup, Mercer dostrzegł z daleka tyły zabudowań rancza, pięknie położonych pod skalną krawędzią między polami. Słońce jeszcze nie oświetlało ząbkowanej czarnej linii płaskowyżu na wschodzie. Jednakże w głównej jego części Mercer dostrzegł ciemne, zamglone szczyty gór na południu, a na północy postrzępioną poziomą linię wysoko położonego płaskowyżu.

Coraz więcej rancz zaczęło się ukazywać przed jego oczami, a szlaki, którymi pędzono bydło, wiodły od drogi po obu jej stronach. Mercer doszedł do wniosku, że niektóre rancza muszą być położone na oddzielonych od siebie równinnych terenach w dolinie.

Słońce, złote i gorące, wkrótce stanęło w zenicie, przeganiając poranny chłód. Wokół brzęczały muchy i pszczoły. Przeszedł już pięć mil albo więcej od Ryeson, nim skręcił w starą, wyboistą drogę, na której rzadko można było spotkać jakiś wóz. Wiła się ona wokół obrośniętego gęstymi dębami wzgórza, wspinając się stopniowo na jego szczyt. Po chwili zauważył pierwsze sosny. Uwielbiał sosny, a tak mało spotkał ich podczas swoich podróży. Wzgórza na początku były gęsto porośnięte zaroślami, drzewami cedrowymi i piniowymi, które po przejściu niewielkiej odległości zastąpiły przepiękne, dorodne jałowce i sosny. Ale ich zieleń była ciemnoszara za sprawą pokrywającego ją kurzu. Wiele bowiem tygodni minęło od czasu, gdy spadły na te tereny ostatnie krople deszczu. Ziemia pomiędzy wzgórzami była sucha jak pieprz. Kiedy tak jechał, oglądając się za siebie w kierunku południowym, łapał spojrzeniem odcinające się błękitem pasma górskie i miał wrażenie, jakby wznosił się coraz wyżej i wyżej.

Przechodząc przez polankę, natknął się nieoczekiwanie na rozpadającą się prymitywną chatę z kloców. Ten widok zaskoczył Mercera. Co tam się wydarzyło?

Poniżej drewnianego domku znajdował się skalny parów, którego dno pokryte było zaschniętym błotem, a okrągłe dziury pozostawione przez kopyta pędzonego tą drogą bydła wskazywały na jedno: w niektórych porach roku płynęła tym korytem woda. Mercer ciągle się wspinał, przechodząc przez las, w którym gatunki drzew mieszały się z sobą. Najpierw były to niezbyt wysokie drzewa, rosnące pośród bujnego, gęstego poszycia. Rozpadające się kłody drewna, liście i igły sosen wydawały intensywny zapach, a powiew od strony drzew, słodki, suchy i gorący, był jak wiatr wiejący od ogniska. Mercer zachłystywał się tym nowym, obcym dla niego powietrzem. Wydawało mu się, że przynosi mu ono radosne oczyszczenie.

Kiedy dotarł na szczyt, zatrzymał Baldy’ego i rozejrzał się wokół wprost oczarowany.

Otoczone zielenią wzgórza, jak ogromne fale morskie, przetaczały się wysoko, aż do czarno-czerwono-szarych kształtów gór, pozbawionych roślinności i dzikich, biegnących od wschodu do zachodu tak daleko, jak tylko mógł sięgnąć wzrokiem. Tereny te były poprzecinane przez liczne kaniony z imponującym pasmem skał złocących się w słońcu, schodzącym zygzakiem pod postrzępioną linią krawędzi lasu. Bez wątpienia było to miejsce, które młody Tom nazywał „Rock Rim”. Mercer z radością zatopił spojrzenie w dzikość tych gór. Jakiż to cudowny widok dla kogoś, kto wzrastał na płaskich, spalonych słońcem preriach! Gorące powietrze wydawało się zastygłe w ten letni dzień. I wtedy dopełniła się doskonałość tej dzikiej przyrody: Mercer usłyszał cudowny szum spadającej wody i doznał wrażenia, że był to jedyny brak, który domagał się uzupełnienia.

Przesunął spojrzenie w dół, bardziej w prawo niż za siebie. Widok wprawił go w zdumienie. Był już tak wysoko, że patrząc w dół, mógł zobaczyć obłe kształty skał, wijących się jak srebrno-zielone węże, spomiędzy których wynurzały się rozdziawione, lecz jakby zadławione lasami wąwozy o wystających szarobrązowych urwiskach. Te owalne grzbiety, długie na mile, opadały łagodnie w ciemnoniebieską, najbardziej dziką przestrzeń, jaką Mercer kiedykolwiek widział. Poza zasięgiem tej gołej, dalekiej ściany kanionu wystawało wzniesienie jak zawieszone w powietrzu morze kolumn i szczytów, kudłate i czarne, odległe i najwyraźniej niedostępne.

– Niesamowite! – wykrzyknął w zachwycie. Przebył Góry Skaliste na końskim grzbiecie, ale niczego podobnie, tak cudownie kolorowego nigdy nie widział. Aby nie ulec uczuciu nadmiernej ekstazy, musiał walczyć ze wspomnieniem chłopięcych marzeń o końcu tęczy.

Wkrótce zaczął powoli opuszczać to miejsce, zjeżdżając w dół z wysokiego wzgórza. Ponownie znalazł się w cieniu. Słońce zbliżało się leniwie do swojego najwyższego punktu na nieboskłonie. Oznaczało to, że tego dnia zostawił za sobą już wiele mil. Niebawem dotarło do jego uszu miłe szemranie płynącej strumieniem wody. Las gęstniał, drzewa rosły dorodne, wysokie, a przestrzeń między nimi wypełniał półmrok. Z daleka ujrzał podstawę zbocza wcinającą się w dziką przestrzeń, z jaskrawo zaznaczonymi plamami złotych kwiatów i kolorowych sumaków11. Daleko na skraju polany przed jego oczami pojawił się nieoczekiwanie drewniany domek. Po lewej stronie natomiast Mercer dostrzegł szlak, którego szukał.

Prowadził on w dół, do lasu, z którego dochodził senny szum strumyka. Baldy poczuł natarczywe nawoływanie tego miejsca i usiłował dostać się najkrótszą drogą do wymarzonej wody. Zaraz jednak silne ściągnięcie uzdy powstrzymało jego zapędy. Potem szlak prowadził przez oblaną słońcem przesiekę, aby skręcić pod wspaniałe platany o białej korze i zielonych liściach, które skrywały w swoim cieniu omszałe głazy i szybko płynący, bursztynowy strumień. W tym miejscu Mercer nie znalazł już żadnego śladu dusznego, gorącego i pokrytego kurzem terenu.

Zsiadł z konia, żeby się napić. Jeźdźcy uwielbiali taką czystą, zimną wodę. A tutaj było jej pod dostatkiem. Mercer pił i pił jak spragniony pustynny jeleń.

– Baldy, pijmy, nawet gdyby miało nas to zabić! – wykrzyknął. – To jest najcudowniejsza, lodowata woda, albo jestem największym grzesznikiem na świecie! Nie da się porównać z niczym, co do tej pory musiałem pić!

Przeprowadził konia na drugą stronę potoku i usiadł na olbrzymim głazie. Woda obmywała jego łydki i upał wokół niego w jakiś magiczny sposób nagle się rozproszył. Najbardziej po koniach uwielbiał płynące bystro potoki, a ten przewyższał nawet jego sny. Na pewno kierował się w jakieś górskie pustkowia, prawdopodobnie ku temu wielkiemu płaskowyżowi, który widział w przelocie. To, co widział i czuł, sprawiło, że doznał wrażenia, jakby sama natura wspierała go w dążeniu do osiągnięcia celu.

Mercer znalazł szlak po tej stronie i jadąc nim, wkrótce dotarł do kolejnej płycizny strumienia. Po drugiej stronie szlak prowadził obok koryta cieku i Mercer kontynuował podróż, podziwiając te piękne, dzikie tereny. Często też musiał przyciągać cugle, aby przywołać do porządku Baldy’ego. Miejsca te wydawały się krainą nieskończonego odosobnienia. Żadne żywe stworzenie, żaden dźwięk nie zakłócały prawdziwie rajskiej ciszy. W końcu zaprzestał też obliczania czasu, jaki miał do następnego przejścia strumienia. Całkiem pochłonęły go uroda i spokój otaczającej go przyrody. Zatracił się w niej do tego stopnia, że nawet jego skomplikowane problemy na chwilę gdzieś przepadły. Poczuł się jednością z wszechogarniającym go pięknem. Dopiero dobiegające z oddali szczekanie psa brutalnie przerwało to zespolenie z naturą.

Te dźwięki były dla Mercera sygnałem, żeby zsiąść z konia i dalej pokonywać drogę pieszo. Po kilku chwilach poczuł zapach dymu, a to przeniosło go do czasów dzieciństwa. Ze wzruszeniem wspominał zapachy jesieni i palonych liści. Z początku miał zamiar pójść prosto do domu Lilleyów i się im przedstawić. Ale im bardziej zbliżał się do celu, tym częściej zaczynał rozważać różne aspekty sytuacji, w której się znalazł.

Strumień przestał się burzyć, a woda płynęła teraz bardziej meandrami, jakby niechętna do opuszczenia tego chłodnego górskiego terenu z obrośniętymi mchem skałami dla gołej kamiennej krainy leżącej poniżej. Kilka razy udało się Mercerowi dostrzec między przerzedzającymi się drzewami leżące poniżej rozgrzane, nagie grzbiety gór. Prawdopodobnie rodowe gniazdo Lilleyów zostało osadzone na skraju lasu, tam gdzie strumień wypływał na otwartą przestrzeń.

Mercer doszedł do miejsca, które wydawało mu się najcudowniejsze ze wszystkich, jakie widział całym w swoim życiu. Skręcający strumień obejmował jak ramionami teren o powierzchni akra12 lub więcej, a wyniosłe sosny oraz inne, nieznane Dodge’owi drzewa o pięknym srebrnym listowiu rzucały na ten obszar chłodny cień. Niższe, szeroko rozgałęzione platany kontrastowały z nimi swymi konarami i liśćmi. Zielono-złote światło wydawało się płynąć w sennym letnim powietrzu. Mercer opuścił Baldy’ego, który skubał trawę, i jak zaczarowany szedł dalej przed siebie. Ogromne skały zwisające nad strumieniem pokryte były ozdobnymi paprociami i bursztynowym mchem. W stojącej, czystej wodzie Mercer dostrzegł błysk spoczywającego nieruchomo wielkiego pstrąga. Zaczął znowu wspominać swoje skomplikowane życie. Na czworakach dotarł na wielką i płaską jak dach domu skałę. Była ona pokryta sosnowymi igłami, a ponad nią zwisały sterczące gałęzie okryte srebrzystym listowiem, należące do drzew wiecznie zielonych gatunków nieznanych Mercerowi, na których wspierały się kolorowe baldachimy wspaniałego, rozłożystego platana. Wszystko to wprawiło jego serce w taki zachwyt, że na moment znów przeniósł się w czasy młodości, a przy okazji podpatrywał pstrąga. Następnie przyjął z dawna upragnioną pozycję, chowając się pod nisko rozłożonymi gałęziami i w ten rozmarzony letni dzień, w tym cudownym miejscu z rozkoszą oddawał się słodkiemu lenistwu, kiedy do jego czujnych uszu dotarł ostro nastrojony, zakłócający błogą ciszę dźwięk.

Mercer popatrzył w górę. Od strony szczytów drzew usłyszał słabe westchnienie, które mieszało się z delikatnym brzęczeniem owadów i szmerem potoku. Być może to wiewiórka polowała na sosnową szyszkę. Uważnie nadsłuchiwał i z daleka doszedł go trzask gałęzi, jakby ktoś przedzierał się przez krzaki. Dźwięk dochodził z prawej strony, w którą się właśnie wpatrywał, nieomal naprzeciw niego. Wtedy zobaczył, że szlak prowadził w górę i znikał gdzieś w wyrwie, która ukazała się w urwisku. Chwilę później jego oczom ukazała się dziewczyna z wiadrem, kołyszącym się w jej ręku.

11 Sumak (Rhus) – rodzaj z rodziny nanerczowatych (Anacardiaceae) obejmujący około 150 gatunków drzew, krzewów i pnączy głównie z obszarów tropikalnych i subtropikalnych.

12 Akr – anglosaska miara powierzchni; wynosi ponad 4046 m2; był to obszar, który mógł być zaorany przez pług zaprzęgnięty w woły w ciągu jednego dnia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: