Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Asasyni i sojusznicy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 stycznia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Asasyni i sojusznicy - ebook

Pierwszy tom nowej serii autora "Wampiratów"! Władca Archenfield nie żyje i wszystko wskazuje na to, że nie umarł z przyczyn naturalnych. Na tronie zasiąść ma jego młodszy brat, książę Jared. Jednocześnie rozpoczyna się polowanie na skrytobójcę. Mury zamku kryją wiele tajemnic, a na dworze rządzą niepodzielnie zbrodnia i intryga. Czy Jared znajdzie mordercę, nim stanie się jego kolejną ofiarą?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-12873-7
Rozmiar pliku: 6,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Woliera sokolniczki, Wioska Dwunastu

Nova Chastain wyszła ponownie na balkon, niosąc ostatniego z siedmiu ptaków. Jej szarobrązowe oczy lśniły wilgocią, jakby pokryła je rosa; ciemne, sięgające poniżej krzyża włosy splątały się nieco po poprzednich wyprawach na smagany wiatrem balkon. Już sześć sokołów opuściło wieżę, niosąc straszne wiadomości sześciu zastępcom przy bramach granicznych. Dzień ledwie się zaczął, a Nova już opadła z sił. Czuła ból głowy i ssanie w żołądku, choć nie miała ochoty na śniadanie. Wydawało się, że minęły wieki, odkąd usłyszała katastrofalną nowinę, ale kąt padania promieni słonecznych świadczył, że nie upłynęła nawet godzina, od chwili gdy Dzwon Księcia wydał pojedynczy dźwięk, zwiastujący kolejny świt nad Archenfieldem. Świt, którego samemu księciu nie było już dane ujrzeć.

Posłaniec kapitana gwardii zastał sokolniczkę, gdy jak zwykle przyglądała się narodzinom nowego dnia ze swojego punktu obserwacyjnego wysoko nad Wioską Dwunastu. Usłyszawszy zimne, złowieszcze słowa, odwróciła się – z pałającymi oczami – by dalej podziwiać złote promienie słoneczne, rozpraszające różową mgiełkę brzasku. Widok był zachwycający jak zawsze, lecz dziś to piękno wydawało się okrutne.

Nova czuła niepokój ptaka, gotowego rozpostrzeć skrzydła i ulecieć w ślad za sześcioma towarzyszami. Szpony drobiły niecierpliwie na rękawicy ze znoszonej skóry, osłaniającej szczupłe lewe ramię sokolniczki od muskularnego bicepsa po czubki palców. Swoją ulubienicę zachowała na koniec.

Trzymała Mistral jeszcze przez chwilę; wiedziała, że gdy sokolica wzbije się w powietrze, ona zostanie sama z rozpaczą. Woliera na szczycie wieży bez swoich mieszkańców stawała się zimna i pusta.

Nova ujrzała oczami wyobraźni pozostałe sześć ptaków – już lecących szybko w wyznaczonym kierunku z najsmutniejszą z wiadomości:

Książę Anders został zamordowany. Zabójca lub zabójcy pozostają na wolności. Zamknąć granice i podjąć wszystkie stosowne czynności.

Po dwóch z trudem wywalczonych, ledwie posmakowanych latach pokoju ta informacja będzie druzgocząca dla poddanych czuwających na granicy.

Nova wolną ręką pogłaskała Mistral po zakapturzonym łebku i spojrzała na rozpościerający się przed nią krajobraz – miejsce, które kochała zapamiętale, całą sobą. Pomyślała o tym, jak szybko rozejdą się wieści z pałacu i dworu do osad za Wioską Dwunastu. Zanim dzwon znowu się odezwie, każdy mężczyzna, każda kobieta i każde dziecko usłyszy o zamordowaniu księcia Andersa. Przez kraj przetoczy się fala przerażenia i rozpaczy jak najniebezpieczniejszy pożar lasu – nie, raczej jak niesiona wiatrem zaraza. Ludzie, którzy nigdy nie widzieli swego władcy z bliska ani nie słyszeli jego głosu, będą padać na ziemię, lamentując. Nova w przeciwieństwie do nich znała księcia. Jego twarz stała się dla niej znajoma jak słońce, a głos brzmiał naturalnie niczym szelest drzew. Nie potrafiła sobie wyobrazić świata bez niego, tak jak dnia bez słońca, wiatru i drzew.

Spróbowała odetchnąć głęboko, żeby się uspokoić. Należała do Dwunastu – rady, która wspierała księcia w rządach. Musiała opanować prywatne uczucia i skupić się na obowiązkach. Posłaniec kapitana gwardii zreferował jej sytuację z nadzwyczajną klarownością, a ona dokładnie wykonała to, czego od niej wymagał. Tak jak zawsze. Nikt nie mógł powiedzieć, że Nova Chastain wymiguje się od swoich powinności.

Po raz ostatni pogłaskała Mistral. Zawsze czuła z nią szczególną więź. Sokolniczka i sokolica. Od samego początku wyczuwała emocje podopiecznej – dobre i złe – i nie wątpiła, że i Mistral ma taki sam dar.

Teraz zdjęła ptakowi kaptur i spojrzała czule w jego oczy, lśniące jak drogie kamienie. Odzwierciedliły jej własny niepokój. Mistral gwałtownie poruszyła głową. Każdy z wychowanków sokolniczki po zdjęciu kaptura łapczywie chłonął każdy szczegół otoczenia. Często wydawało jej się, że każdego dnia na nowo doświadczają świata – wszelkich widoków, odgłosów, zapachów i tajemnic.

Nie mogła dłużej zwlekać. Musiała uwolnić Mistral. Wprawnym gestem poruszyła nadgarstkiem i sokolica wzleciała do góry, rozłożywszy potężne skrzydła. Patrząc za nią, Nova poczuła zawrót głowy. Obiema rękami przytrzymała się balustrady. Łapiąc powietrze urywanymi haustami, zauważyła nagle ruch na pałacowych terenach.

Poranna mgła opadła i teraz księstwo ukazało się w całej okazałości – wspaniały, zróżnicowany krajobraz Archenfieldu. Po prawej ciągnął się ciemny niebieskozielony las, a za nim – srebrzysty fiord. Po drugiej stronie przez Polanę sunęła grupka myśliwych. Nova wytężyła wzrok, by kogoś rozpoznać, ale oczy szybko zaszły jej łzami. Osuszyła je chusteczką. Kiedy znowu spojrzała, w stronę Polany zmierzał samotny jeździec.

Po ruchach poznała, że to Lucas Curzon, wielki koniuszy, zasiadający jak ona w Radzie Dwunastu. Należał do najłagodniejszych i najszlachetniejszych ludzi na świecie. Mówił niewiele – w każdym razie do ludzi, bo czasem słyszała, jak rozmawia ze swoimi końmi, gdy wydawało mu się, że w pobliżu nie ma nikogo.

Lucas zapewne wiózł wiadomość dla myśliwych. Teraz zrozumiała, że wśród nich może się znajdować młodszy brat Andersa, książę Jared. Czy to możliwe, że młodzieniec jeszcze nie słyszał strasznych wiadomości? Na tę myśl poczuła skurcz w żołądku. Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale nie wydobył się z nich żaden głos. Jej cierpienie tkwiło zbyt głęboko, by tak łatwo się uwolnić. Trzymając się za brzuch, zakołysała się, zaklinając ból, by ustał. Jednak był uparty i zdawała sobie sprawę, że pozostanie ukryty w niej głęboko jak zakopany kufer. Wiedziała to z równą pewnością jak to, że czekają ich mroczne i trudne czasy. Nie tylko Dwunastu, lecz także cały Archenfield.

Nagły hałas wyrwał ją z zamyślenia. Drzwi Północne zatrzasnęły się z taką siłą, że jedna z szybek pękła, a szklane odłamki posypały się na podłogę. Nova, w której głowie rozkwitła kolejna eksplozja bólu, spojrzała na iskrzący się wachlarz na posadzce.

Lepiej wrócić do środka. Na razie nie miała nic więcej do zrobienia.

Podeszła do drzwi z wybitą szybką. Choć otworzyła je najdelikatniej, jak mogła, okruchy szkła posypały się na jej buty. Jeden z odłamków, pewnie uniesiony wiatrem, wbił się w opuszkę jej palca wskazującego. Spojrzała z odrazą i fascynacją na rosnący koralik krwi – jakby obserwowała rozkwitającą różę.

Gdy czerwona kropla spłynęła jej po palcu, uniosła go do ust i poczuła metaliczny smak. Dziwne, ale to przyniosło jej ulgę, jakby współdzieliła los księcia Andersa. Krew to życie, ale także śmierć. Jeszcze raz pomyślała o życiu uciekającym z młodego władcy. Zamknęła oczy, żeby nie widzieć tego jaskrawego obrazu. Ale nie zgasł, wciąż wyświetlał się na tle jej powiek.

– Książę Anders… – szepnęła. A potem, jak ciche echo: – Anders…

Oczy miała nadal mocno zamknięte. Spod jej powieki wymknęła się łza i spłynęła słoną strużką na zakrwawione wargi.2

Polana

– Nie opuszczaj kuszy, panie – pouczył księcia Jareda Kai Jagger, wielki łowczy. – Zaczekamy tutaj.

Zsiedli z wierzchowców i stanęli w wysokiej trawie. Tymczasem dwoje innych uczestników wyprawy łowieckiej ruszyło pieszo w stronę lasu. Przez cholewy butów do jazdy konnej księcia wlewała się woda. Uczucie było nieprzyjemne, ale zimno i wilgoć nie pozwalały mu tracić czujności. Nie chciał wyruszać dziś na polowanie – nigdy z własnej woli nie wstał z łóżka tak wcześnie – ale należało to do jego obowiązków. Wiedział, że nie uniknie łowów – tak jak zwierzyna nie umknie przed ścigającymi.

Celował z kuszy w las, z którego – o ile podwładni Jareda dobrze się spiszą – powinien się wyłonić jeleń, prosto w zasięg jego strzału. Wysłani – mężczyzna i kobieta – zbliżali się do Polany. Poruszali się w przemyślany sposób, trzymając się blisko drzew, by ich zielonobrązowe stroje zlewały się z listowiem. Z coraz większym trudem odróżniał ich od tła – więc i jeleń nie miał żadnych szans.

Książę spojrzał na stojącego obok mężczyznę. Skoro już musiał narażać się na trudy polowania o tej nieludzkiej godzinie – a zdecydowanie wolałby zostać w komnacie pod pierzyną – dobrze, że miał za towarzysza kogoś tak miłego i nienatrętnego. Kai Jagger nie lubił pogawędek – ani w ogóle rozmów. Jared, przyglądając się mu, doszedł z kolei do wniosku, że Kai o wiele bardziej interesuje się światem zwierząt i roślin niż ludźmi. Bardzo fortunna cecha.

Jared mimo woli czuł onieśmielenie. Uważał się za względnie sprawnego. Jego szesnastoletnie ciało nieustannie zmieniało się z chłopięcego w męskie. Z każdym dniem mięśnie twardniały, nabierał tężyzny i wytrzymałości. Może te wszystkie ćwiczenia fizyczne jednak miały z tym coś wspólnego. Lecz choć książę zyskiwał siłę, w porównaniu z Kaiem Jaggerem czuł się słabeuszem.

Nie wiedział, ile lat liczy sobie wielki łowczy – i nie ośmielił się go w tej kwestii zagadnąć. Pytanie wydawało mu się zbyt osobiste, choć jako książę miał prawo pytać o wszystko, co tylko przyszło mu do głowy. Jagger musiał mieć koło czterdziestki. Jego broda i włosy od zawsze lśniły srebrem. A jednak twarz, choć ogorzałą od niezliczonych dni na wietrze i słońcu, zachował gładką i niemal wolną od zmarszczek.

Kai należał do starszych członków Dwunastu. Inni z jego otoczenia zginęli podczas ostatniej wojny. Nikt się nie zdziwił, że on sam wrócił z pola bitwy bez jednego draśnięcia. W spędzonym na dworze dzieciństwie Jared marzył, żeby stać się kimś podobnym do wielkiego łowczego. Ale teraz, w wieku szesnastu lat, czuł, że choć przybywa mu sił, w porównaniu z Jaggerem zawsze będzie się wydawać niedorostkiem.

Kai był pod wieloma względami zagadką. Z jednej strony drapieżnik, żyjący po to, by polować. Wielki tygrysi kieł, który nosił na rzemyku na szyi, był świadectwem jednego z jego największych sukcesów. Ale każdy też widział, że ze zwierzętami zamieszkującymi dzikie ostępy Archenfieldu łączy go jakaś głęboka więź. Wielki łowczy mówił z zaskakującą czułością nawet o jeleniu, którego miał zabić książę.

– Powinien wyjść lada chwila – oznajmił, unosząc kuszę. Jared wiedział, że ma za zadanie zabić zwierzę jednym bełtem. Jagger przygotowywał broń tylko na wypadek, gdyby jego strzał okazał się niecelny.

Rozległ się jakiś hałas i Jared stężał, gotów do działania. Szybko uświadomił sobie, że odgłosy nie dochodzą z lasu, lecz z góry. Podniósł wzrok i ujrzał sokoła.

– Nova – szepnął.

Widok jej posłańca o tej porze nie należał do rzadkości, ale dziś ptak leciał w jakiś złowróżbny sposób. A może to tylko złudzenie? Książę z podziwem przypatrywał się wielkim skrzydłom, gdy sokół najwyraźniej niemal bez wysiłku wzbijał się wyżej, korzystając z prądu powietrza.

Książę poczuł na uchu ciepły oddech Kaia.

– Nie rozpraszaj się – szepnął wielki łowczy. – Patrz na las. Będziesz miał tylko jedną szansę.

Jared posłusznie skierował wzrok ku linii drzew. Słońce świeciło już mocniej i złoty promień padł na gąszcz. A wówczas Jared ujrzał coś osobliwego – i niemożliwego. Jego ojciec, książę Goran, wynurzył się spomiędzy gałęzi i spojrzał na syna. Osłupiały chłopak uniósł rękę w powitaniu. Ojciec powtórzył ten ruch jak lustrzane odbicie. Jared poczuł, że drży. Jego ojciec dwa lata temu poległ na polu bitwy, zanim Anders zdołał poderwać wojowników do ostatniego, decydującego zwycięstwa. Co więc może oznaczać obecność zmarłego?

– Skup się, panie! – instruował go Kai Jagger. – Patrz! Nadchodzi. Celuj!

Jared spojrzał jeszcze raz; ojciec zniknął. Na jego miejscu stał oblany słonecznym blaskiem jeleń. Majestatycznie wynurzył się z lasu, jakby przyciągany przez światło. Nagonka wykonała swoje zadanie. Teraz strzelec powinien je zakończyć. Ale zwierzę było zbyt szlachetne i doskonałe w swojej urodzie – a Jared nadal nie mógł oprzytomnieć po szoku. Zawahał się, stojąc z naciągniętą cięciwą.

– Już! – syknął Jagger. – Natychmiast!

Żadnego „panie” czy „książę”. Jasny sygnał, kto tu rządzi.

Zlany zimnym potem Jared wypuścił bełt w stronę drzew. I dokładnie tam trafił – w pień jednego z nich.

Zanim jeleń zdołał się zerwać do ucieczki, w powietrzu świsnął drugi bełt. Oczywiście godząc dokładnie w cel. Z takiej odległości Kai nigdy nie chybiał.

W szyi jelenia zadrżała lotka. Zwierzę stanęło dęba, a potem powoli opadło, gdy głęboko wbity grot przemieścił się jeszcze dalej i doprowadzał do ustania kolejnych funkcji życiowych. Jared widział, jak przez ciało jelenia przechodzą fale bólu, które w końcu odebrały stworzeniu siłę i powaliły je na mokrą ziemię. Pod ciężarem padającego ciała w powietrze uleciały setki kropelek rosy. Książę patrzył na to sparaliżowany smutkiem. Skąd to uczucie? Z powodu własnego niepowodzenia czy śmierci pięknego zwierzęcia? Nie wiedział.

Jagger westchnął i położył na ramieniu młodzieńca ciężką rękę.

– Następnym razem bardziej ci się poszczęści, panie. Nie możesz się rozpraszać. Chyba już ci to mówiłem.

Bez słowa ruszyli w stronę konającej ofiary. Ludzie z nagonki wyłonili się z lasu i szli im na spotkanie. Cała czwórka stanęła nad zwierzęciem, które spojrzało na nich ze zmęczeniem i wydało ostatni drżący, zgnębiony oddech.

– Doskonale, panie! – odezwała się kobieta z nagonki. Najwyraźniej nie zauważyła, że to nie bełt Jareda powalił jelenia.

Książę otworzył usta, by ją poprawić, ale Jagger go uprzedził. Rzucił zwięzłe instrukcje oddziałowi, a ludzie zaczęli oplątywać zwierzę sznurami, by zaciągnąć je do pałacu. Jared odwrócił wzrok.

Odkąd został edlingiem – następcą – Andersa, co tydzień zmuszano go do tych polowań. Nie miał do nich talentu, w odróżnieniu od starszego, a także i młodszego brata. Wyglądało na to, że średni z braci Wynyard nie posiada instynktu zabójcy. Ale gdyby – co mało prawdopodobne – został kiedyś księciem Wszecharchenfieldu, musiał być równie precyzyjnym i bezwzględnym strzelcem jak wszyscy mieszkańcy tych ziem. W każdym razie tak przedstawiał się plan. Ale dzisiejsza eskapada tylko udowodniła, jak wiele mu brakuje do osiągnięcia celu.

Anders strzeliłby równie celnie jak Jagger. Wielki łowczy musiał się czuć o wiele bardziej spełniony, kształcąc starszego brata Jareda. Gdybyż Anders wybrał na swojego następcę kuzyna Axela! Jemu strzelanie i szermierka szły o wiele lepiej. Bawiły go wszystkie sporty – zwłaszcza te, w których można zabijać.

Zadumę księcia przerwał tętent kopyt. W ich stronę na złamanie karku pędził wielki koniuszy. Jego wierzchowiec jakby unosił się w powietrzu. Jared zerknął na Kaia, który skamieniał. Czy wiedział lub podejrzewał, z czym przyjeżdża Lucas Curzon? Jeśli tak, niczego nie zdradził.

Przybyły zatrzymał konia tuż koło zastrzelonego jelenia. Szybko zeskoczył na ziemię i podszedł do myśliwych. Na widok bólu w jego wyrazistych błękitnych oczach Jared wstrzymał oddech. Zrozumiał, że wydarzyło się coś złego, jeszcze zanim wielki koniuszy upadł przed nim na kolana.

– Przyjmij moje wyrazy ubolewania, panie – zaczął Lucas dziwnie ochrypłym głosem. Odetchnął i podjął pewniej: – Książę Anders nie żyje. – Urwał, lecz tylko na chwilę. – Jego ciało znaleziono w sypialni. Wygląda na to, że został zamordowany.

Jared jak przez mgłę zdał sobie sprawę, że Kai Jagger zadaje pytanie, a Lucas Curzon mu odpowiada. Widział, że usta wielkiego koniuszego się poruszają, ale dziwnie powoli – i nie padał z nich żaden zrozumiały dźwięk. Przez ciało księcia przebiegła fala konwulsji. Przypomniało mu się, jak strzała utkwiła w ciele jelenia, powodując zamieranie wszystkich jego funkcji. Teraz to on stał się zwierzyną łowną, a ta straszna wiadomość – bełtem. Jego brat nie żyje. A on, Jared, nie jest już jedynie księciem, lecz księciem Wszecharchenfieldu, władcą ziem, które jego przodkowie podbili i których bronili w wielu wojnach.

Poczuł na ramieniu czyjąś rękę. W pierwszej chwili myślał, że to znowu Kai Jagger. Ale podniósł głowę i przekonał się, że ten nadal rozmawia z Lucasem. Obok niego stali jego dwaj towarzysze. W takim razie kto go dotknął? Odwrócił się i znowu spojrzał w twarz ojca.

Duch – jeśli to był on – milczał, ale chłopak zrozumiał, że chce go pocieszyć, prosić, by się opanował. Książę skinął głową – dyskretnie, żeby inni tego nie zauważyli. Wyprostował się jak struna. A wtedy, ku jego żalowi, ojciec zniknął.

Książę poczuł zawroty głowy. Potem mdłości. Jego wnętrzności skręcił gwałtowny skurcz. Nie mogąc się powstrzymać, otworzył usta i obryzgał wymiocinami swoje buty.3

Pałac

Gdy chłopcy stajenni odprowadzili konie do stajni i myśliwi się rozeszli, rozbrzmiał trzykrotny sygnał Dzwonu Kucharki. Szesnastoletni nowy władca Archenfieldu ruszył samotnie w stronę bocznego wejścia do pałacu. Jak przez mgłę uświadamiał sobie, że wokół niego tętni życie: pracownicy kuchni zbierali zioła i warzywa w Ogrodzie Kuchennym, uwijając się niczym w ukropie, by zadowolić groźną Verę Webb; Emelie Sharp, pszczelarka, zakrywała właśnie ul. Taki widok świadczył o porządku i spokoju. Ale jak to możliwe? Po zabójstwie Andersa całe życie księstwa zostało okaleczone.

Jared czuł łomot serca na myśl o wszystkim, co miało go spotkać w ścianach pałacu. Na schodach czekał na niego Logan Wilde, gotów się nim zająć. Logan był kolejnym ważnym członkiem Dwunastu. Jego tytuł – poeta – mógł się wydawać zwodniczy. Tak, Wilde potrafił układać piękne wiersze i opowiadania, ale pełnił również funkcję doradcy politycznego.

Logan uniósł rękę. Jared skinął głową, jakby po raz pierwszy w życiu widział tego wysokiego, szczupłego mężczyznę, który skłonił się mu z szacunkiem. Gdy podniósł głowę o ciemnych, krótko przyciętych włosach, w jego orzechowych oczach pojawiło się ciepło. Wilde uśmiechał się do Jareda, starając się, jak potrafił, dodać mu otuchy. Ale twarz poety ściągnęło napięcie. Zmarły książę był jego najbliższym przyjacielem.

Dwunastu stanowiło nie tylko książęcą świtę, lecz także radę bezgranicznie lojalnych wobec władcy ludzi. Jared doskonale zdawał sobie sprawę, że jego starszy brat budził we wszystkich, od dostojników po najzwyklejszych poddanych, silne poczucie przywiązania. Kręgi, które wzburzyła jego śmierć, rozejdą się daleko. Książę już teraz oblewał się potem na samą myśl, że musi zająć miejsce uwielbianego brata.

– Muszę go zobaczyć – rzucił do Logana Wilde’a, gdy tylko znalazł się w zasięgu jego słuchu.

– Tak, oczywiście, najjaśniejszy panie – powiedział młody mężczyzna. – Zaprowadzę cię do niego.

Dziwnie było usłyszeć, jak ktoś nazywa go najjaśniejszym panem zamiast księciem. Jared czuł, jakby Anders, prawowity władca, stał tuż za jego plecami, albo jakby poeta płatał mu jakiś żart. Ale to działo się naprawdę i wszystko wskazywało na to, że przyjdzie mu się do tego przyzwyczaić – do tej i innych, poważniejszych zmian.

Logan otworzył drzwi pałacu i wpuścił go do środka. Razem ruszyli szybko korytarzem.

– Kto go znalazł? – spytał Jared. Chciał ustalić fakty.

– Silva. Jak wiesz, książę i jego małżonka mają… mieli – poprawił się – …oddzielne, lecz połączone ze sobą komnaty. Silva w środku nocy usłyszała jego krzyk i zajrzała, by sprawdzić, co się dzieje. – Przeszli przez masywne dębowe drzwi, prowadzące w głąb głównego pałacowego budynku. – Oczywiście doznała szoku. Twoja matka i bracia czuwają przy niej. Zaprowadzę cię do nich…

– Najpierw chcę zobaczyć Andersa – uciął Jared.

– Oczywiście, najjaśniejszy panie. Miałem na myśli, że zaprowadzę cię tam potem. Zdajesz sobie sprawę, że jako edling Andersa musisz teraz przejąć wiele nowych obowiązków; jeszcze przed pogrzebem brata i z całą pewnością przed koronacją? Nie miej złudzeń, w chwili gdy znaleziono ciało zmarłego, stałeś się nowym księciem Archenfieldu.

Zanim Jared zdołał odpowiedzieć, zza zakrętu korytarza wyłoniła się dwójka służących. Spojrzeli na niego z zaskoczeniem, a on, widząc w ich oczach rozpacz, uświadomił sobie, że to u niego szukają pociechy. Jak, na litość boską, miał im dodać otuchy? Odwrócił twarz, czując się niczym tchórz – jakby nie podołał pierwszemu niewielkiemu wyzwaniu napotkanemu na drodze władcy. Odetchnął, gdy służący go minęli.

Może Logan wyczuł jego skrępowanie, bo delikatnie położył mu rękę na ramieniu. Dotyk poety bardziej przypominał muśnięcie, ale podniósł Jareda na duchu. Pokonali następny zakręt.

– Teraz wszystko zacznie się dziać bardzo szybko – powiedział Logan. – Staniesz przed wielkim wyzwaniem. Będziesz potrzebować komnaty audiencyjnej. Oczywiście powinieneś się przeprowadzić do apartamentów brata.

Jared spochmurniał i pokręcił głową.

– Nie mam najmniejszego zamiaru spać w łóżku mojego zmarłego brata!

– Nie, oczywiście, że nie. Na razie. Ale zakładam, że nie masz obiekcji przeciwko zasiadaniu za jego biurkiem. – Poeta spojrzał Jaredowi w oczy. – Można by powiedzieć, że w ten sposób nawiązujesz z nim kontakt.

Książę zrozumiał, że został pokonany.

– Niech będzie. Tak, przejmę jego biurko i komnatę. Ale do czasu, gdy zdecyduję inaczej, będę spać u siebie.

Logan skinął głową zadowolony.

– Zasadniczo powinniśmy stosować taktykę małych kroczków, jednak jutro czeka cię wielkie wyzwanie. Musisz wygłosić do ludu mowę z balkonu pałacu.

Jared już teraz poczuł, że krew ścina mu się lodem na samą tę myśl.

– Masz dwie możliwości. Albo to ja przekażę wiadomość o śmierci księcia Andersa, a ty przemówisz ku pokrzepieniu serc…

Jared zatrzymał się, myśląc w panice, że nie potrafi znaleźć słów krzepiących serca jego ludu. Logan także przystanął. Wydawało się, że czyta w jego myślach.

– Nie trap się, najjaśniejszy panie – powiedział, podając mu dwa arkusze złożonego papieru. – Pozwoliłem sobie coś przygotować. Ot, tak na początek.

– Dziękuję – mruknął książę z wdzięcznością, chowając tekst do kieszeni.

Niemal dotarli do głównych pałacowych schodów, rozwidlających się w holu w kształcie litery Y. Ściany Wielkiego Holu niemal w całości zajmowały portrety rodziny królewskiej – obecnej i dawnych pokoleń. Jared przystanął przed wizerunkiem ojca. Znowu poczuł się gorszy. W chwili powstania obrazu ojciec miał nie więcej niż szesnaście lat. Na wstąpienie na tron musiał czekać jeszcze lata, ale już wtedy jego spojrzenie świadczyło o gotowości do przejęcia władzy.

Patrząc na portret księcia Gorana, Jared zauważył wielkie podobieństwo Andersa do ojca. Nie chodziło tylko o to, że obaj mieli włosy złote jak słoma i błękitne oczy, podczas gdy włosy i oczy Jareda były ciemnobrązowe; rysy Gorana i Andersa, na płótnie i w życiu, tchnęły władczością. I ojciec, i syn żywili niezachwianą pewność, że objęcie tronu stanowi ich przeznaczenie. Jared nigdy tego nie pragnął, a teraz czuł się jeszcze mniej zdatny do sprawowania rządów niż kiedykolwiek.

Stojący o parę kroków od niego Logan Wilde przyglądał się mu z nieodgadnioną miną. Z pewnością myślał o tym samym – że kiedy ktoś taki jak Jared obejmuje władzę, sprawy muszą się skomplikować. Ale jeśli poeta naprawdę tak uważał, nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się ciepło i dał Jaredowi znak, by ten poszedł za nim po schodach.

Minęły ich dwie służące – tym razem dźwigające naręcza czarnego materiału. Powierzono im zadanie zakrycia wszystkich luster w pałacu. Podobnie postąpiono przed dwoma laty po śmierci ojca Jareda: książę pamiętał, jak wuj Viggo wyjaśnił mu, że w zwierciadle może ugrzęznąć dusza zmarłego. Materiał miał pozostać na miejscu przez całe siedem dni.

Może to tylko przesąd, ale budził dreszcz. Jared patrzył, jak kobiety otulają wielkie ozdobne lustro w kir. Uderzyło go wrażenie nierealności tej sceny, lecz przykryte czarną materią zwierciadło uświadomiło mu również, że wszystko dzieje się naprawdę. To było jak koszmar, ale nie taki, z którego można się obudzić.

– Wspomniałeś, że mam dwie możliwości? – zapytał Logana, usiłując się skupić na konkretnych zadaniach.

– Tak. Druga jest taka, że sam powiadomisz lud o śmierci księcia. Ale skoro niektórzy służący już wiedzą, plotka z pewnością lada chwila wyjdzie poza mury pałacu.

– Co proponujesz?

– Pchnąć posłańców do osad – doradził poeta zdecydowanie. – Wówczas ludzie zjawią się już ze świadomością tego, co zaszło. Przybędą sprawdzić, ile jesteś wart i jak zapewnisz im spłatę Ceny Krwi.

– Ceny Krwi – powtórzył Jared jak echo.

Logan postanowił zinterpretować to jako pytanie. Spojrzał księciu w oczy.

– Winny śmierci księcia Andersa musi spłacić dług swoją krwią. – Odkaszlnął i dodał: – To najważniejsze prawidło życia w Archenfieldzie.

Naprawdę sądził, że trzeba to wyjaśnić? Jared dorastał na dworze, a zatem znał obyczaje księstwa równie dobrze jak wszyscy.

– Zgadzam się. – Kiwnął głową. – Powinniśmy powiadomić wszystkich o śmierci Andersa. Dzięki temu sytuacja będzie… – Nie potrafił od razu znaleźć właściwego słowa, co go zirytowało.

– Klarowniejsza? – podsunął Logan, pełen chęci do działania.

Jared przytaknął. Uświadomił sobie, że właśnie wydał poecie rozkaz. Może jednak istniała szansa – aczkolwiek blada – że poradzi sobie jako władca.

Podniósł wzrok – szli galerią na piętrze – i zobaczył przed sobą drzwi do komnaty Andersa. Raz jeszcze przeszył go dreszcz, który nie miał nic wspólnego z temperaturą otoczenia.

– Kapitan gwardii zabezpieczył apartamenty księcia – kontynuował Logan. – Lekarz Elias Peck właśnie bada ciało. Gdy skończy wstępną ocenę, zwłoki zostaną zabrane do jego gabinetu na dalsze… oględziny.

– Najpierw sam chcę zobaczyć brata – nalegał Jared.

Logan skinął głową, choć było to raczej przyjęcie do wiadomości życzenia niż zgoda na jego spełnienie.

Jared, który formalnie pełnił już funkcję władcy, zaczął podejrzewać, że nie on tu pociąga za sznurki.

Chciał spytać o wiele spraw związanych ze śmiercią brata, ale Logan Wilde zdołał pokierować rozmową tak, by ze śledztwa zmienić temat na szczegóły ceremonii następnego dnia.

Zamkniętych drzwi do komnaty księcia Andersa strzegł główny strażnik, Hal Harness. Skinął serdecznie głową poecie i zwrócił się do Jareda:

– Najjaśniejszy panie, proszę przyjąć wyrazy współczucia z powodu straty.

– I nawzajem. – Jared usłyszał własny głos. – Śmierć księcia Andersa jest taką samą stratą dla nas wszystkich.

– W rzeczy samej – zgodził się Hal.

Nadal stał przed drzwiami.

– Odsuń się – polecił Logan. – Książę Jared pragnie ujrzeć brata.

Zapadła chwila niezręcznego milczenia. Hal spojrzał poecie w oczy, ale nawet nie drgnął.

– Powiedziałem: odsuń się – powtórzył Wilde.

– Mam rozkaz nie wpuszczać nikogo do czasu, aż lekarz skończy oględziny.

Jared zacisnął zęby. Jego oczy zwęziły się w gniewie.

– Nie jestem nikim – zaczął.

– Pozwól, że ja to załatwię – wpadł mu w słowo Logan i zanim książę zdołał zareagować, dodał: – Hal, rozumiemy, że Elias Peck musi mieć spokój i ciszę podczas wstępnych oględzin, lecz książę Jared ma prawo natychmiast ujrzeć zwłoki brata.

Hal rozważył to zagadnienie, ale się nie odsunął.

– Z drogi! – krzyknął wściekle Jared. – Bo przysięgam, zmuszę cię!

Pożałował tych słów, ledwie padły. Powiedzieć a dotrzymać słowa – to dwie odmienne sprawy. Jared mógł być nowym władcą Archenfieldu, ale Hal Harness położyłby go jedną ręką. Główny strażnik miał przewagę kilku lat więcej, paru kilogramów wyraźnie twardszych mięśni i – jakby tego było jeszcze mało – znajomości sztuk walki, o których Jared nawet nie słyszał. Wszystkie te cechy umieszczały go na końcu listy osób, z którymi warto na dworze wszcząć awanturę.

Sytuację bez wyjścia zakończyło lekkie uchylenie drzwi komnaty. Axel Blaxland – kuzyn Jareda i kapitan gwardii Archenfieldu – wyjrzał na zewnątrz, a na widok Jareda odsunął Hala Harnessa i położył rękę na ramieniu młodszego kuzyna.

– Brak słów, by wyrazić moje uczucia i by cię pocieszyć w takiej chwili.

Kiedy cofnął dłoń, Jared nad jego ramieniem ujrzał wnętrze komnaty. Drzwi były tylko nieco uchylone, zdołał jednak zauważyć leżące na wznak ciało i pochylonego nad nim lekarza Eliasa Pecka, który po chwili wyprostował się i powiedział coś do stojącej obok osoby.

Książę wiedział, że Axel nadal do niego mówi – a po nim głos zabrali Logan i Hal – ale nie odwracał uwagi od tego, co się działo za drzwiami. W polu jego widzenia pojawiła się niewidoczna dotąd postać.

Znał tę dziewczynę, choć nie potrafił sobie przypomnieć jej imienia. Była siostrzenicą i uczennicą lekarza. Jej włosy miały wyjątkowo niespotykany kolor – głęboki, miedziany, przywodzący mu na myśl drzewa w pałacowych ogrodach, które stały obecnie we wspaniałej jesiennej szacie. Dziewczyna pilnie notowała uwagi wuja.

Elias Peck zanadto skupił się na pracy, by zauważyć, co się dzieje za progiem, ale dziewczyna podniosła głowę znad notatnika i spojrzała na Jareda lśniącymi szarymi oczami. Uśmiechnęła się do niego. Choć smutny, uśmiech niósł otuchę, był ciepły jak poranne słońce.

Książę skinął jej głową. Odwzajemniła gest, znowu uniosła pióro i wróciła do zapisywania komentarzy wuja.

– Zatem zgoda? – spytał Axel.

– Przepraszam – powiedział Jared, uświadomiwszy sobie, że nie uważał. – Na co konkretnie się zgodziliśmy?

Spojrzenie ciemnych oczu kuzyna znowu na nim spoczęło.

– Że posłańcy przyniosą także wiadomość, kiedy wygłosisz jutro przemówienie, że Logan potwierdzi śmierć księcia Andersa, potem zaś odda ci głos, byś mógł wygłosić kilka dobrze dobranych słów. Zapewne poeta napisał ci już przemówienie?

– Zanotowałem tylko parę pomysłów – zastrzegł się Logan.

Jared miał inne, pilniejsze troski.

– Obejrzę ciało mojego brata w tej chwili – oznajmił.

– Oczywiście – zgodził się Axel. – Kiedy tylko Elias zakończy wstępne oględziny, poślę kogoś po ciebie.

– Wolę zobaczyć go teraz – upierał się chłopak.

Logan uśmiechnął się szeroko. Książę już się zorientował, że poeta ma zwyczaj uśmiechać się ciepło zwłaszcza wtedy, gdy czegoś chce.

– Najjaśniejszy panie – powiedział – twoja matka prosiła, bym cię przyprowadził.

– Moja matka?

– Wspomniała, zdaje się, że wraz z Edvinem czeka u Silvy. Sądzę, że największą ulgę przyniesie wam teraz spotkanie. Chodzi nie tylko o zabójstwo księcia, lecz także o śmierć męża, brata i syna. – Poeta przymknął oczy. – Przepraszam – dodał – nie musiałem tego podkreślać.

Jared zamyślił się, niepewny. Bez wątpienia Logan miał rację.

– Zaraz dołączę do matki. Chcę zobaczyć ją, Edvina i Silvę.

Poeta łagodnie skinął głową.

– Ale najpierw – dodał książę – porozmawiam z kapitanem gwardii. Na osobności.

Wbrew własnym obawom udało mu się zdobyć na władczy ton. Usłyszał go i widział, że innym także to nie umknęło. Nie potrafił stwierdzić, kto z nich jest bardziej zaskoczony.

– Oczywiście – oznajmił Axel, jakby to nie stanowiło problemu. – Loganie, zaczekaj tu z Halem. Książę, zechcesz przejść do biblioteki? Tam możemy porozmawiać w spokoju. – Wskazał drzwi komnaty nieopodal.

Jared skinął stanowczo głową, po czym minął Hala Harnessa i Logana Wilde’a. Czuł, że wygrał pierwszą bitwę. Może małe to zwycięstwo, ale zawsze zwycięstwo.4

Książęca biblioteka, pałac

– Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to protekcjonalnie – odezwał się Axel, gdy drzwi biblioteki zamknęły się za nimi – ale na razie radzisz sobie doskonale.

– Dziękuję – powiedział Jared, jednocześnie zadowolony i zaniepokojony.

– Ten wstrząsający wypadek, do którego doszło przed wschodem słońca, wywrócił całe nasze życie do góry nogami. Jednak twoje życie i twój świat ucierpiały najbardziej.

Towarzystwo Axela wydawało się księciu nieco dziwne. Nie czuli do siebie wrogości, jednak Axel nigdy nie traktował chłopca przyjaźnie, pomimo – a może z powodu – jego tytułu edlinga Andersa. Wszyscy wiedzieli, że Axel pragnął tego zaszczytu dla siebie. Ale teraz kuzyn zaczął z nim w końcu rozmawiać jak równy z równym.

– Czy wiesz, jak umarł mój brat? – spytał Jared.

Axel przytaknął.

– Na widok zwłok księcia Andersa lekarz w pierwszej chwili orzekł otrucie.

– Co konkretnie naprowadziło go na tę myśl?

Kuzyn zacisnął zęby.

– Powiedzmy, że pewne oznaki wskazywały na działanie śmiercionośnych toksyn. – Milczał przez chwilę. – Ale musi przeprowadzić pełne badanie.

Książę spojrzał w ciemne oczy Axela.

– Nie masz wątpliwości, że mój brat został zamordowany? Czy jego śmierć nie mogła nastąpić w wyniku strasznego wypadku?

– Twój brat rządził księstwem, które zaczynało zyskiwać przewagę nad sąsiadami. Ci sąsiedzi zaś w niedawnej przeszłości nawet nie starali się ukryć, że zamierzają zasiać chaos i śmierć w samym sercu Archenfieldu. Jak wiesz, mamy szpiegów we wszystkich najważniejszych sąsiedzkich państwach – Eronezji, Paddenburgu, nawet Woodlarku. Z przysyłanych przez nich wiadomości wynika, że książę Anders nie mógł umrzeć w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Twój brat wniósł spokój do Archenfieldu, ale widać nie był to ten trwały pokój, jaki nam obiecał. – Axel wzruszył ramionami. – Elias z pewnością rozważy każdą możliwość.

Jared pokręcił głową.

– Jeszcze nie wierzę, że Anders nie żyje, co dopiero mówić o tym, że ktoś go zabił.

– Czuję to samo. Ale mimo że książę cieszył się w Archenfieldzie wielką popularnością, a poprzez swoje małżeństwo stworzył silne przymierze z Woodlarkiem, nie powinniśmy się łudzić, że nie miał wrogów. – Zamilkł i dodał cicho, choć złowrogo: – A teraz, gdy zająłeś jego miejsce, wraz z szatą i koroną brata odziedziczyłeś także tych wrogów.

– Ale kto konkretnie mógł zabić mojego brata? I dlaczego?

– Za wcześnie, by odpowiedzieć na to pytanie. Ale mam pewność co do jednego: zabójstwo księcia zostało zaplanowane poza granicami Archenfieldu.

To stwierdzenie, wygłoszone z najwyższą pewnością siebie, zrodziło mnóstwo innych pytań w głowie Jareda, lecz zanim książę zdążył je zadać, Axel podjął wątek:

– W tej chwili toczy się dochodzenie. Moi ludzie pracują dniem i nocą i nie spoczną, dopóki nie znajdą odpowiedzi – dla ciebie, naszej rodziny i całego Archenfieldu. Znajdziemy zabójcę Andersa. Cena Krwi zostanie spłacona. – Przeszył chłopaka spojrzeniem. – W tej chwili, jako kapitan gwardii, przysięgam ci, że zagrożenie zostanie wkrótce usunięte, byś mógł w spokoju rządzić krajem. Jeśli, jak podejrzewam, na obcych dworach rodzą się inne intrygi, to nie ujrzą tego świata. Historia się nie powtórzy. – Położył rękę na ramieniu Jareda. – Obiecuję, że zadbam o twoje bezpieczeństwo.

Słowa kuzyna i brzmiące w nich uczucie wzruszyły księcia – a jednocześnie uświadomiły mu własną bezbronność.

– Pewnie rzuca się w oczy – zwierzył się Axelowi – że czuję się kompletnie nieprzygotowany na to wszystko. Głupio, prawda? Od dwóch lat jestem edlingiem Andersa. Musiałem się liczyć z taką możliwością.

Kapitan gwardii nie okazał oburzenia czy nawet zaskoczenia.

– Potrafię w to uwierzyć – zapewnił. – Szczerze mówiąc, wyobrażałem sobie, że panowanie księcia Andersa potrwa tak długo jak rządy księcia Gorana. I spodziewałem się, że tron odziedziczy dziecko Andersa, nie ktoś z naszego pokolenia.

Jared uśmiechnął się ze smutkiem.

– Pod wieloma względami to ty bardziej nadajesz się na moje miejsce. Mam nadzieję, że nie poróżnimy się dlatego, iż brat wybrał mnie.

Axel pokręcił głową, spoglądając mu prosto w oczy.

– Książę Anders miał prawo podjąć taką decyzję, tak jak teraz to ty musisz wyznaczyć właściwego edlinga, by zabezpieczyć przyszłość księstwa.

W jego głosie zabrzmiała źle ukrywana prosząca, natarczywa nutka. Widać musiał bardzo pragnąć tego tytułu. Jared zaczekał, zaciekawiony, czy kuzyn zacznie naciskać bardziej. Tak się nie stało.

– Potrzebuję cię – wyznał książę. – Nie wiem, jak zareaguje Dwunastu czy lud Archenfieldu na szesnastolatka na tronie. Ty o wiele lepiej ode mnie znasz się na mechanizmach działania księstwa.

– Całe moje doświadczenie składam u twoich stóp – oznajmił Axel. – Jak i pozostali z Rady Dwunastu mam przede wszystkim obowiązek pomóc ci w sprawowaniu rządów. Ale łączy mnie z tobą więź dwa razy silniejsza niż tamtych. Należymy do tego samego rodu. Ja pochodzę z Blaxlandów, ty z Wynyardów, a to dwie splecione gałęzie tego samego prastarego drzewa. Jesteś moim władcą, ale i bratem. Jeśli ktoś atakuje ciebie, atakuje mnie. Jeśli ty krwawisz, i ja krwawię.

– Dziękuję – powiedział Jared, czując, że spada z niego część ciężaru – za te słowa, dobroć i wszystko, co robisz. – Spojrzał kuzynowi w oczy. – Kiedy dowiesz się czegoś o zabójcy mojego brata, niezwłocznie mnie poinformuj. Bez względu na porę dnia czy nocy.

Axel skinął głową.

– Jedna mała rada… Wykorzystaj ten dzień, by odpocząć i nabrać energii, bo w najbliższym czasie staniesz przed wielkim wyzwaniem. Dostaniesz ode mnie wszelkie możliwe wsparcie, ale potrzebujesz przede wszystkim własnej siły. – Jeszcze raz położył rękę na ramieniu księcia. – Gdyby twój brat lub ojciec tu byli, pewnie powiedzieliby ci to samo. Ponieważ oni nie mogą tego zrobić, te słowa z konieczności wypowiadam ja. Jesteśmy ich spadkobiercami, kuzynie. Nie przyniesiemy wstydu ich imieniu, a kiedy przyjdzie czas, dorównamy ich bohaterskim czynom.5

Dolna galeria, pałac

Hal Harness, główny strażnik książęcy, szedł ponurym korytarzem. Słońce dawno już wspięło się wysoko na niebo, ale w nisko położonych zakamarkach pałacu nadal zalegały ciemności. Panowała też upiorna cisza, taka jaka dźwięczy w środku nocy, choć tak naprawdę dzień zbliżał się ku południu.

Zapalono pochodnie na obu ścianach korytarza; trzask płomienia mącił ciszę. Migoczące światło rzucało tańczące cienie na kamienną posadzkę. Hal zmierzał ku końcowi korytarza. Nie spuszczał oczu z grubych drewnianych drzwi, wzmocnionych żelaznymi okuciami.

Gdyby ktoś go w tej chwili zobaczył, pewnie uznałby go za człowieka niezwykle pewnego siebie i nieulękłego, człowieka przywykłego do niebezpieczeństwa – tego, któremu musiał stawiać czoło, i tego, które sam powodował. Ludzie często przyklejali tę łatkę Halowi Harnessowi z powodu jego pozycji przy Książęcym Stole oraz z powodu jego siły fizycznej. Łatwy do zrozumienia błąd – ale błąd.

Serce Hala nieco przyspieszyło. Strażnik nabrał tchu, by je uspokoić, i wyciągnął rękę ku klamce.

Komnata nie była zamknięta na klucz. Hal jeszcze raz upewnił się, czy nikt za nim nie idzie, otworzył drzwi i wszedł do pałacowego arsenału.

Jedyne źródło światła, równie słabego jak w korytarzu, stanowił żelazny kandelabr wiszący na środku pomieszczenia bez okien. Jego blask odbijały szeregi kling.

Zamknął za sobą drzwi. W tej samej chwili w głębi arsenału rozległy się kroki. W mroku zamajaczyła sylwetka Axela Blaxlanda, który odwrócił się ku Halowi, trzymając obustronny topór.

Stali tak przez chwilę. Axel zastygł, gotowy do ataku, z błyskiem stali odbijającym się w białkach jego oczu. Bezbronny Hal podszedł i zatrzymał się tuż przed nim. Uśmiechnięty Blaxland zbliżył ostrze broni do jego szyi.

– Byłoby łatwo – powiedział ze śmiechem i odłożył topór na kamienną posadzkę.

Hal przytaknął.

– Byłoby – powtórzył. Spojrzał w oczy Axela. – Cieszę się, że cię znalazłem, panie. Szukałem cię po całym pałacu.

– Powinieneś zacząć stąd. Często tu przychodzę, by pomyśleć. W zimnym, ostrym metalu jest coś niezwykle uspokajającego.

Rysy głównego strażnika nieco się odprężyły. Niespodziewanie dla siebie samego się uśmiechnął. Fakt, że Axel Blaxland znajdował wytchnienie w magazynie narzędzi służących do zadawania tortur i śmierci, wiele o nim mówił.

– No to co mogę dla ciebie zrobić? – spytał kapitan gwardii.

Hal podszedł jeszcze bliżej.

– Musimy się naradzić. Wcześniej nie mogłem poruszyć tego tematu.

Oczy Axela jarzyły się jak węgielki – bardzo czarne, usiane iskierkami wewnętrznego żaru.

– Jakiego tematu? Konkretnie.

– Zabójstwa księcia Andersa.

Blaxland pokiwał głową. Odwrócił się i odszedł kilka kroków, by odłożyć topór na miejsce. Potem ruszył wśród drewnianych stojaków z bronią, muskając ich rękojeści. Zatrzymał się przy mieczu, który najwyraźniej szczególnie go zainteresował. Hal czekał cierpliwie. W końcu kapitan gwardii znowu zaszczycił go uwagą.

– No więc? – spytał Axel, jakby to nie on przerwał rozmowę.

– Nie ja go zabiłem – rzucił strażnik.

Wydawało się – w każdym razie tak to odebrał Hal – że te słowa odbiły się echem niosącym się od jednego metalowego ostrza do drugiego.

Teraz to Axel się uśmiechnął.

– Wiem. Anders został najprawdopodobniej otruty, o czym z pewnością już słyszałeś. A my nie mieliśmy w planach trucizny, prawda?

– Tak.

– No właśnie. – Kapitan gwardii sięgnął po miecz i ciął nim powietrze, jakby bronił się przed niewidocznym przeciwnikiem.

Hal odczekał, aż ostrze znieruchomieje, a wówczas podjął:

– Nie rozumiem.

– Czego? – Axel uniósł brew.

– Czy plan zakładał śmierć Andersa?

Blaxland zastanawiał się przez chwilę. Skinął głową.

– Tak, oczywiście, od zawsze. Najpierw Andersa, potem Jareda. Wiesz, jak to wygląda. Usuwamy niechciane gałęzie drzewa Wynyardów. Nie ma to jak dobra przecinka. – Przez chwilę milczał. – Widzę, że rozumiesz jeszcze mniej.

– Tak. Mieliśmy plan. A teraz nie całkiem pojmuję, o czym mówisz.

Axel uśmiechnął się raz jeszcze.

– Zadaj kolejne pytanie. Ale konkretne.

– Zabiłeś go?

– Nie.

– Poleciłeś komuś go zabić?

Pauza. I kolejny uśmiech.

– No pewnie! Tobie. Ale teraz rozumiesz równie dobrze jak ja, że ktoś nas uprzedził.

– Rozumiem.

– Zabawne, nie sądzisz? I niewątpliwie pożyteczne.

– Wiesz, kto go zabił? – spytał Hal. Kręciło mu się w głowie.

– Jeszcze nie. Ale zapewniłem księcia Jareda, że wyznaczyłem do zbadania tej sprawy najlepszych śledczych. Wkrótce znajdziemy winnego. A wtedy… – Axel znowu podniósł miecz.

– A wtedy co? Będziemy kontynuować plan A?

– Plan A? – Teraz to kapitan gwardii nie zrozumiał.

– To znaczy – ciągnął Hal, uprzedzając ewentualne ironiczne uwagi – czy mam zamordować księcia Jareda?

Axel spojrzał na niego ze zgrozą.

– Nie! Zabić księcia Jareda?! Co za okropna myśl! – Nie potrafił opanować uśmiechu lekko unoszącego mu kąciki ust. – Nie wolno dopuścić, żeby kuzynkowi coś się stało. W każdym razie dopóki nie mianuje mnie edlingiem. I dopóki nie zrozumiemy, kto nam się wtrąca do gry.

– A potem?

Kapitan gwardii opuścił miecz. Podszedł do Hala i położył mu rękę na ramieniu.

– Powoli, dobrze? Nie wszystko naraz. Szczęśliwy zbieg okoliczności uratował nas przed zabrudzeniem sobie rąk. Teraz musimy sprawdzić, do czego to wszystko zmierza.

Strażnik pokręcił głową.

– Dla ciebie to tylko gra, prawda?

W oczach Axela mignęło coś bardzo mrocznego.

– O, nie. To nie gra. To najważniejsza rzecz na świecie.

– Co powinienem teraz zrobić?

– Jesteś książęcym strażnikiem – powiedział Blaxland przyjaźnie. – Wykonuj swoje obowiązki. Strzeż i chroń Jareda. Nie spuszczaj go z oczu ani na chwilę. Jeśli pójdzie się odlać, idź za nim i go osłaniaj. Nie może go spotkać nic złego, słyszysz? Nie możesz dopuścić, żeby sobie choćby zadrapał tę mlecznobiałą buźkę. Dopóki nie mianuje mnie swoim edlingiem. Rozumiesz?

– Tak, panie. Rozumiem.

– Doskonale. – Axel cofnął rękę. – Cieszę się, że zdołałem rozwiać twoje wątpliwości. A teraz lepiej się już zbieraj. Kto wie, jakie niebezpieczeństwa mogą spaść na księcia Wszecharchenfieldu, gdy my tu plotkujemy jak dwie pomywaczki. Musimy się zająć wykryciem zabójcy.12

Gabinet kucharki, pałac

– Nie mogę uwierzyć, że mój człowiek mógł się dopuścić czegoś takiego – powiedział William Maddox.

– Rozumiem. Nikt z nas nie chce przyjąć do wiadomości, że w jego zespole zaczaił się zabójca. – W głosie kapitana gwardii brzmiała nutka ciepła. – W tej chwili musimy jak najszybciej znaleźć winnego, by uniknąć dalszych ataków i wymierzyć Cenę Krwi.

Kamerdyner pobladł. Zdołał słabo skinąć głową.

– Kucharka powiedziała, że zarządzasz grupą lokai – ciągnął Axel. – To prawda?

– Tak. Dwudziestoma czterema. Większość znam od dziecka.

– Większość. Ale nie wszystkich?

– Zdarza się, że służący przechodzi do innej grupy, o czym dobrze wiesz, panie. Zawsze sądziłem, że na tym polega przewaga obyczajów w Archenfieldzie – człowiek nie musi do śmierci pozostawać tym, kim się urodził.

Axel skrzywił się niechętnie. Może gdyby obyczaje księstwa były inne, nie miałby tylu kłopotów. Wyjrzał z małej alkowy do Ogrodu Kuchennego, gdzie Elliot Nash i jego pomocnicy zebrali czekających na przesłuchanie lokajów.

– Chciałbym, byś mi w tym towarzyszył – oznajmił kamerdynerowi i wskazał mu drzwi.

Kuchenne ogrody tonęły w słońcu; wiatr niósł woń szałwii i rozmarynu. Zapachy te sprawiły, że Axel zgłodniał, ale stłumił to uczucie. Musiał się wywiązać z obowiązków, zanim pozwoli sobie na luksus posiłku.

Lokaje stali zbici w grupkę. Otaczali ich ludzie Elliota Nasha. Na widok nadchodzącego kapitana gwardii i kamerdynera zebrani zamilkli. Nash stanął przed dowódcą.

– Rozumiem, panie, że osobiście przeprowadzisz przesłuchanie?

Axel skinął głową.

– Tak, lecz najpierw każ swoim ludziom się odsunąć.

Gdy zgromadzeni przez Nasha mężczyźni i kobiety wykonali rozkaz, natychmiast stało się jasne, że coś się nie zgadza. Kapitan gwardii spojrzał na kamerdynera.

– Powiedziałeś, że masz dwadzieścioro czworo podwładnych.

– Tak – przyznał Maddox, mrużąc oczy w rażącym świetle.

– Policz ich – warknął Axel, już bez śladu dawnej życzliwości.

Mężczyzna zaczął mozolnie odliczać.

– Pozwól, że oszczędzę ci fatygi – przerwał kapitan. Do gardła napłynął mu znajomy kwaśny smak zniecierpliwienia. – Widzę tu dwadzieścia trzy osoby. Kogoś brakuje.

Maddox zmarszczył brwi.

– Tak, masz rację. – Podszedł do swoich ludzi. – Gdzie Michael?

– Rano powiedział, że źle się czuje – odezwała się młoda kobieta. – Nie pamiętasz, jak…

– Michael, tak? – rzucił Alex, przerywając niepotrzebne wyjaśnienia dziewczyny.

– Michael Reeves – powiedział Madox. – Ale to nie może być on. To po prostu…

– Prowadź do jego komnaty – rozkazał kapitan gwardii, oglądając się na Elliota Nasha. – Choć nie liczyłbym, że go tam znajdziemy.

Maddox zapukał do małych drzwi. Axel musiał się pochylić, żeby zmieścić się w korytarzu. Zastanawiał się, czy lokaje w Archenfieldzie po prostu nie rosną, czy też główne kryterium ich zatrudnienia stanowi niski wzrost.

– Nie ma potrzeby pukać – warknął, otwierając drzwi kopniakiem. – Mało prawdopodobne, byśmy go zastali.

Zostawiwszy osłupiałego kamerdynera w progu, wszedł do pokoju na poddaszu, dając znak Nashowi, by do niego dołączył. Klitka, przecięta na pół grubą belką, była ciasna i pozbawiona ozdób. Doprawdy żałosna. Za to poszukiwania nie trwały długo.

Oczom przybyłych ukazały się wąskie łóżko i szafka z ogarkiem świecy w lichtarzu, a także mały drewniany kufer, który Axel natychmiast otworzył – znowu kopniakiem. Wieko odskoczyło, a kapitan gwardii przykucnął i zaczął brutalnie przetrząsać zawartość. Jeśli brzydkie, szorstkie ubrania spoczywały wcześniej w skrzyni schludnie złożone, teraz nikt by się tego nie domyślił.

– Panie, zechciej spojrzeć na to – odezwał się Nash. Spod cienkiego materaca wyjął niewielką, oprawną w płótno książkę.

Axel wyrwał mu ją. Nie wierzył własnym oczom: na okładce widniał tytuł Księga trucizn. Przewrócił kilka kartek i ujrzał exlibris Eliasa.

– Ten drań musiał to ukraść z biblioteki lekarza. – Zatrzasnął książkę i odwrócił się gwałtownie. W tej samej chwili uderzył głową w belkę pod dachem. Zabolało, ale wstrząs trwał tylko chwilę. Nowy cel dodał mu sił.

– Zdaje się, że znaleźliśmy winnego – oznajmił.

Nash przytaknął ponuro, opuszczając na drewnianą ramę łóżka szary, włóknisty materac.

Kapitan gwardii zwrócił się do Williama Maddoxa, nadal czekającego w mrocznym korytarzu.

– Kiedy ostatnio widziano Reevesa?

– Dziś nie podaliśmy śniadania – odpowiedział kamerdyner w oszołomieniu, jakby nieobecny. – Wszyscy przeżyli szok. Ten czas po wiadomości o księciu Andersie… Wydarzenia mieszają się ze sobą. Odesłałem lokai do ich izb, by odmówili modlitwę…

– Tak, tak – przerwał Axel. – Zapomnijmy o modlitwach za nieśmiertelną duszę księcia Andersa, przyjacielu. Tylko dzięki tobie mogę schwytać jego zabójcę.

Maddox skinął głową. Drżał, a oczy mu zwilgotniały.

– Jak twierdzi Jana, Reeves skarżył się, że źle się czuje, gdy wraz z innymi wracał do kuchni.

– Kiedy? – warknął Axel.

– Zapewne w porze Dzwonu Koniuszego.

– Dzwon Koniuszego… – Kapitan spojrzał na Nasha. – Ponad trzy godziny temu.

– Pewnie gnał przez cały ten czas – odparł Nash. – W trzy godziny można przebiec spory kawał drogi.

Twarz Axela rozświetliła się nową energią.

– Znajdziemy go w lesie – orzekł, wychodząc z sypialni. – To najkrótsza droga do naszej najbliższej granicy. – Zostawiwszy za sobą Williama Maddoxa, już niepotrzebnego, rzucił Nashowi nowe rozkazy: – Wyślij wiadomość Lucasowi. Każ mu osiodłać najlepsze konie. Znajdź Jonasa Drummonda. Niech potwierdzi, że zastawiono wszystkie pułapki – przekonamy się, jak nasz miły lokaj sobie z nimi poradzi. I Kai Jagger. Jego także sprowadź. Wielki łowczy bardzo się nam przyda. Powiedz, żeby zabrał ze sobą topory.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: