Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bitwa o Atlantyk - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bitwa o Atlantyk - ebook

Najważniejsza kampania morska w dziejach ludzkości, kluczowa bitwa drugiej wojny światowej, opowieść o heroicznej walce na morzu i pytanie o wielki strategiczny błąd, który mógł zaważyć na losach kontynentu, w tym – naszej ojczyzny. Najnowsza historia bitwy o Atlantyk, pióra znanego fanom BBC i polskim czytelnikom Jonathana Dimbleby, autora bestsellerów, to zaskakująca dynamizmem i ukazana z wielu perspektyw historia najbardziej pasjonującego dla współczesnych czytelników rozdziału wojen morskich.

Niesamowicie barwnie napisany bilans jednej z kluczowych kampanii drugiej wojny światowej, sporządzony przez mistrza — Max Hastings

Ostra, trzymająca w napięciu, jedyna w swoim rodzaju opowieść — „The Independent”

Bezmiar opisanego nieszczęścia, liczba eksplozji i tragedii, a także opisy losów poszczególnych postaci czynią z tej książki doskonały materiał na hollywoodzki film katastroficzny — „Kirkus Reviews”

Wielkie floty aliantów, brytyjska i amerykańska, a nade wszystko sławne niemieckie wilki morskie, U-Booty, które nieomal nie doprowadziły do zwycięstwa III Rzeszy. Ale nie jest to jedyny wątek książki – wokół bitwy o Atlantyk toczyło się wszak wiele działań o przełomowym znaczeniu i intrygującym obliczu.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05957-9
Rozmiar pliku: 6,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.
DZIWNA WOJNA, KTÓREJ NIE BYŁO

W niedzielę 3 września 1939 roku o godzinie 11.15 Nella Last, gospodyni domowa z Barrow-in-Furness, włączyła radio, by posłuchać premiera Neville’a Chamberlaina, który – wypełniając swe zobowiązania wobec Polski – ogłosił, że Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom. Wysłuchała jego mowy w towarzystwie swego męża, stolarza budowlanego, oraz dwóch synów, z których jeden został właśnie wezwany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Później poszła na miejscową plażę w Walney, żeby patrzeć, jak jej chłopcy wraz z innymi mieszkańcami okolicy napełniają piaskiem worki, które miały zostać wykorzystane do ochrony przed nalotami lotniczymi. „Widząc ich twarze, na których odbijało się pełne zdumienia niedowierzanie, odkryłam, że nie jestem odosobniona w przekonaniu, że wydarzy się «coś», co zapobiegnie wybuchowi wojny...” – napisała w dzienniku, który miała prowadzić przez cały okres działań bojowych, a także po ich zakończeniu^(). Tego wieczoru starała się odprężyć w gronie rodziny, ale bez skutku. „Próbowałam głęboko oddychać, rozerwać się robotą na drutach i zażywać większe niż kiedykolwiek dotąd dawki aspiryny, ale przez cały czas widziałam tylko tych chłopców i malujący się na ich twarzach wyraz zdumionego niedowierzania”^().

Tego samego dnia, tuż po transmisji przemówienia Chamberlaina, Winston Churchill wyszedł ze swego apartamentu w towarzystwie żony Clementine i skierował się do oddalonej o niespełna 100 jardów, a położonej przy tej samej ulicy, otwartej piwnicy, która miała służyć mieszkańcom dzielnicy jako schron. Zgromadzili się w niej już lokatorzy kilku pobliskich mieszkań. Gdy dotarł do bramy posesji, ujrzał oczyma wyobraźni „obrazy rzezi i zniszczeń dokonujących się w ogłuszającym huku wybuchów, budynków walących się wśród kłębów pyłu oraz brygad straży pożarnej i ambulansów uwijających się w chmurach dymu przy akompaniamencie warkotu samolotów nieprzyjacielskich”^(). Po odwołaniu alarmu udał się do Izby Gmin, zajął swoje zwykłe miejsce w jednym z ostatnich rzędów i – jak napisał później – „owładnął mną jakiś ogromny spokój . Przepełniała mnie niezwykła błogość i poczucie dystansu do spraw prywatnych i ogólnoludzkich”^(). Ten podniosły nastrój został zakłócony podczas spotkania z Chamberlainem, który zaprosił wieloletniego adwersarza do swego gabinetu i zaproponował mu stanowisko Pierwszego Lorda Admiralicji. O szóstej po południu Churchill siedział już za własnym biurkiem. Lata jego „wygnania na pustynię” dobiegły końca. Wiadomość o tym wkrótce się rozeszła, gdyż – ku jego wielkiemu zadowoleniu – Rada Admiralicji wysłała do całej floty komunikat: „Winston wrócił”. W ciągu kilku godzin na jego barki spadł pierwszy kryzys związany z drugą wojną światową.

Również tego samego dnia o tym, że Anglia jest w stanie wojny, dowiedziała się trzydziestoczteroletnia córka londyńskiego prawnika Barbara Bailey, płynąca jako pasażerka na statku SS „Athenia”. Gdy tylko kapitan wywiesił na tablicy ogłoszeń deklarację Chamberlaina, przez wszystkie pokłady przebiegł szmer niepokoju. Panna Bailey rozpłakała się nie tyle z przerażenia, ile pod wpływem poczucia osamotnienia i wyobcowania. Dwa dni wcześniej, zanim zmierzający do Montrealu statek wypłynął z Liverpoolu, napisała z hotelu Adelphi list do matki. Załamana nieszczęśliwym zakończeniem przygody miłosnej, postanowiła zacząć nowe życie w Kanadzie. „Kochana, kochana Mamo – pisała – może popełniam błąd, wyjeżdżając z kraju, ale zdaję się na wyroki losu... Wszystko to jest bardzo dziwne, ale dam sobie radę – proszę Cię, nie martw się o mnie – to ja niepokoję się o Ciebie – i proszę Was, żebyście się sobą opiekowali. Jest mi okropnie przykro, że wykazałam się takim brakiem cierpliwości – szczególnie wobec Taty. Zamierzam wrócić w doskonałej formie i być pomocna Wam wszystkim . A teraz, drodzy moi, żegnam Was i proszę, żebyście o siebie dbali. Z wielką miłością ”^().

Premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain odczytuje na lotnisku Heston postanowienia układu monachijskiego, Londyn, 30 września 1938 roku.

Kiedy wieczorne niebo zaczął przyciemniać zmierzch, płynąca z szybkością 15 węzłów „Athenia” znajdowała się w odległości około 200 mil od wybrzeży Irlandii i zmierzała w kierunku potężnego sztormu. Ciemne, groźne chmury, zbierające się nad Europą, skłaniały do ucieczki z kontynentu coraz większą liczbę jego mieszkańców, więc pasażerski statek był wypełniony bardziej niż zwykle. Wśród jego 1102 pasażerów było 311 Amerykanów, 469 Kanadyjczyków i około 150 uchodźców z kontynentu, w tym 34 niemieckich Żydów. Resztę stanowili Brytyjczycy i Irlandczycy, wśród których znalazła się grupa dzieci, wywożonych do Kanady z myślą o ich bezpieczeństwie. Co bardziej spostrzegawczy pasażerowie zauważyli wzmożoną aktywność załogi, zdejmującej pokrowce z dwudziestu sześciu łodzi ratunkowych (bez trudu mogły pomieścić wszystkich obecnych na statku), przygotowującej węże strażackie i montującej osłony na lampach pokładowych. Zanim nadszedł wieczór, wielu pasażerów zapadło na chorobę morską i wycofało się do swoich kajut. Barbara Bailey postanowiła udać się na kolację do sali jadalnej.

O godzinie 19.43, kiedy upłynęło nieco ponad osiem godzin od oświadczenia Chamberlaina, na statku doszło do wybuchu, którego odgłos niósł się wzdłuż kadłuba i dotarł na wszystkie pokłady. Jednostka przechyliła się na lewą burtę. Krzesła i stoły zaczęły się zsuwać w tym samym kierunku, a pasażerowie wpadali na siebie, tracili równowagę i chwytali kurczowo za bariery i klamki, by nie runąć na podłogę. Barbarze Bailey udało się utrzymać na swoim miejscu, choć wokół niej rozbijały się z trzaskiem naczynia, a inni obecni w jadalni ludzie z przerażeniem rzucili się w stronę schodów. Kiedy para jej współbiesiadników zerwała się od stołu, by dołączyć do uciekinierów, usiłowała ich uspokoić i zawołała głośno, by przekrzyczeć wrzaski i odgłosy paniki: „Na miłość boską, siedźcie spokojnie! Zapewne jest już po nas, ale nie stratujmy się na śmierć!”.

Zaraz po uderzeniu torpedy w salonie zgasły światła. Pasażerowie po omacku ruszyli w kierunku schodów prowadzących na wyższe pokłady. Barbara Bailey nadal siedziała w opustoszałej już jadalni, ale nie dlatego, że była jak sparaliżowana po przeżytym właśnie wstrząsie, lecz dlatego, że obezwładniły ją wspomnienia – o utraconym kochanku i nieustannych sporach z ojcem. „Nikt mnie nie kocha – powtarzała sobie w myślach. – Nikt mnie nie kocha”^(). Z letargu obudził ją głos stewarda, który zajrzał do jadalni i zawołał: „Czy wszyscy już wyszli?”. Wstała z miejsca i przyłączyła się do tłumu stojących na pokładzie współtowarzyszy niedoli.

„Athenia” pogrążała się coraz bardziej w wodach Atlantyku, a załoga szybko i sprawnie usiłowała ustawiać kolejki do łodzi ratunkowych i tłumić objawy paniki ogarniającej niektórych pasażerów. Nie było to łatwe. W wyniku zamieszania mężowie zostali oddzieleni od żon, a rodzice od dzieci. Jakaś kobieta krzyczała: „Błagam, pomóżcie mi odnaleźć moje maleństwo!”. Mały chłopiec rozpaczał: „Już nigdy nie zobaczę tatusia!”. Chaos panujący na zatłoczonych pokładach jeszcze się wzmagał przez problemy językowe. Tylko niewielu anglojęzycznych członków załogi było w stanie zrozumieć Polaków, Czechów, Rumunów lub Niemców. I wzajemnie. Uciekinierzy z okupowanej przez hitlerowców Europy, kurczowo trzymając w rękach walizki, kosze i tłumoki zawierające resztki ich majątku, z determinacją wdzierali się do zatłoczonych łodzi ratunkowych, nie rozumiejąc tego, co wołali do nich inni, szalejący ze strachu pasażerowie. Wkrótce jednak na większości odcinków udało się przywrócić nieco porządek i spokój. Max Caulfield, który przeprowadził później wywiady z licznymi ocalonymi, napisał: „Podczas gdy jedni nadal byli w pewnym sensie owładnięci przez histerię i gorączkowy niepokój, inni, zbyt wstrząśnięci, by przezwyciężyć bezwład, zachowywali się jak kamienne posągi i nie potrafili znieść widoku masy ludzkiej, stłoczonej wokół luku numer 5, w miejscu, w którym jeszcze przed godziną toczyło się normalne życie statku...”^(). Jakiś młody protestancki duchowny wspiął się w pewnym momencie na podwyższoną część pokładu i wzniósł ręce ku niebu. Grupa pasażerów uklękła wokół niego, on zaś zaczął odmawiać modły za ich zbawienie.

Działająca bardzo sprawnie załoga spuściła na wodę wszystkie łodzie ratunkowe bez poważniejszych problemów. Niemniej ewakuacja okazała się trudna. Isabelle Coullie przebrnęła przez tłum zdezorientowanych, przerażonych pasażerów i dotarła w pobliże łodzi, na której wyznaczone były miejsca dla niej i dla jej męża Johna, lecz nie zdołała utrzymać liny i podobnie jak wiele innych osób wpadła do wody. Mąż natychmiast wskoczył do morza, by ją ratować. Oboje zostali wciągnięci z wielkim trudem do łodzi ratunkowej, a pan Coullie wraz z czterema innymi mężczyznami chwycił za wiosła i zdołał odbić łódź na bezpieczną odległość od tonącego statku. „Zaczerpnęliśmy mnóstwo wody i byliśmy kompletnie przemoczeni – wspominał później. – Bell dostała torsji, a ja po chwili poszedłem w jej ślady – połknęliśmy mnóstwo oleju napędowego, który miał obrzydliwy smak. Potem zrobiło się zimno, a my przeżyliśmy chwile rozpaczy”^().

Natomiast Barbara Bailey odzyskała siły. Kołysanie łodzi nie robiło na niej żadnego wrażenia, a smagające jej twarz rozbryzgi piany podziałały na nią orzeźwiająco. Kiedy łódź zaczęła nabierać wody i dwie kobiety były bliskie załamania, powiedziała do nich: „Kocham morze. Morze jest bardzo życzliwe. To nie morze wyrządziło wam tę krzywdę. A jeśli czeka nas śmierć, nadejdzie ona bardzo szybko”^(). Gdy zapadła noc, powierzchnia wody otaczającej „Athenię” była upstrzona łodziami ratunkowymi, pełnymi nieco spokojniejszych, ale wyczerpanych i przerażonych rozbitków, oczekujących na ratunek przed atlantyckim chłodem. Radiooperator, który nadal przebywał na pokładzie statku, zdołał wysłać sygnał SOS – dotarł on do wszystkich przebywających w tym regionie jednostek. Na miejsce wypadku płynęło już pełną parą stado niszczycieli i innych okrętów. Większość z nich dotarła do celu we wczesnych godzinach rannych. Państwo Coullie, po dziewięciu godzinach dryfowania, zostali wraz z innymi pasażerami łodzi wzięci na pokład szwedzkiego okrętu, owinięci kocami i nakarmieni gorącą zupą. Choć coraz bardziej wzburzone morze stwarzało dodatkowe trudności, większość rozbitków została kolejno w podobny sposób przetransportowana w bezpieczne miejsca.

Czternaście godzin po uderzeniu torpedy w jej lewą burtę SS „Athenia” uniosła rufę do góry i niemal bezgłośnie zsunęła się pod wodę. Życie straciło 118 osób, w tym 93 pasażerów, wśród których było 16 dzieci. Gdyby „Athenia” nie utrzymała się tak długo na powierzchni, a w pobliżu nie było jednostek, które mogły szybko przybyć z pomocą, liczba ofiar śmiertelnych byłaby znacznie wyższa.

Rozbitek z „Athenii”, uratowany przez załogę okrętu „Knute Nelson”, już na stałym lądzie w Galway, wrzesień 1939 roku. „Athenia” była pierwszym statkiem handlowym zatopionym przez niemiecką marynarkę wojenną w czasie II wojny światowej.

Zatopienie „Athenii” było tragedią nie tylko dla tych, których dotknęło ono w bezpośredni sposób. Wstrząsnęło również głęboko Admiralicją, gdyż dotychczas błędnie i naiwnie zakładała, że niemieckie łodzie podwodne będą się powstrzymywały od atakowania statków pasażerskich. Na mocy skomplikowanych porozumień, zawartych w drodze negocjacji przez największe potęgi morskie świata, były one bowiem teoretycznie wyłączone z zakresu działań zbrojnych wszystkich zaangażowanych stron. Ten pierwszy cios zadany Wielkiej Brytanii ujawnił też stopień jej nieprzygotowania do konfliktu, w którym okręty podwodne miały stać się główną bronią Niemiec w walce z flotą handlową aliantów.

Radość, jaka zapanowała w szeregach Royal Navy z powodu powrotu Churchilla do Admiralicji, była mniej powszechna, niż zakładał sam Pierwszy Lord. Ci, którzy pamiętali pierwszą wojnę światową, przyjęli jego nominację z mieszanymi uczuciami. Choć agresywna retoryka Churchilla wymierzona przeciwko nieprzyjacielowi budziła pozytywne reakcje, zdobył on w tych latach reputację człowieka wtrącającego się do spraw wykraczających poza kompetencje członka Rady Ministrów lub zbyt błahych, by zasługiwały na jego uwagę. Naraził się w ten sposób sporej grupie wyższych rangą oficerów, którzy musieli uznawać jego zwierzchność wynikającą z pozycji politycznej. Wielkie oburzenie budził zwyczaj wysyłania do floty sygnałów nieuzgodnionych z resztą Rady, a według opinii jednego z jej członków – również wydawanie „apodyktycznych rozkazów” Lordom Admiralicji^(). Churchill był napuszony, porywczy, nieopanowany i nietaktowny, a wszystkie te cechy skłoniły lojalnego biografa innego Pierwszego Lorda Admiralicji, księcia Louisa Battenberga, do nazwania nowego dowódcy floty „rozpuszczonym sztubakiem”^().

Churchill, niestrudzenie atakowany przez przeciwników politycznych oraz przez prasę, która domagała się jego dymisji z rządu, obciążając go odpowiedzialnością za klęskę pod Gallipoli w 1915 roku, odzyskał po części swoją polityczną rangę dopiero po pojawieniu się na europejskiej scenie Adolfa Hitlera. Ostro krytykując prowadzoną przez Chamberlaina politykę ustępstw, nie zyskał wielu politycznych zwolenników w Westminsterze, ale jego samotna walka z potęgą establishmentu dała mu ponownie siłę, z którą należało się liczyć. Jako niemal jedyny polityk przewidział wybuch nowej wojny, był zwolennikiem zaangażowania się w nią i tym samym przestał być wewnętrznym emigrantem. Jego talenty polityczne stały się nagle niezbędnym elementem odbudowy nadwątlonej wiarygodności premiera, co zapewniło Churchillowi miejsce w jego gabinecie.

„Tak oto ponownie znalazłem się – napisał później – w tym samym pokoju, który pełen żalu i bólu opuściłem przed niemal ćwierćwieczem”^(). Nie poczuwając się bynajmniej do odpowiedzialności za katastrofę pod Gallipoli, do której jego zdaniem doprowadziły nieszczęśliwy splot wydarzeń oraz taktyczne błędy innych osób, bezzwłocznie dał poznać swemu otoczeniu, że zamierza nie tylko korzystać ze swych uprawnień, lecz również ingerować w poczynania innych członków rządu. W ciągu kilku godzin od objęcia stanowiska wezwał przed swe oblicze admirała Dudleya Pounda, Pierwszego Lorda Morskiego. Bardzo krytycznie oceniał działania dowodzonej przez niego brytyjskiej floty na Morzu Śródziemnym, do których doszło kilka miesięcy wcześniej. Teraz – jak zanotował Churchill – patrzyli na siebie „przyjaźnie, choć z pewną dozą nieufności”^(). Pound pełnił swą funkcję zaledwie od trzech miesięcy, i to tylko dlatego, że u jego poprzednika, admirała Rogera Backhouse’a (który pełnił urząd jedynie przez siedem miesięcy), wykryto guza mózgu, co zmusiło go do przedwczesnego przejścia na emeryturę. Pound, jako admirał frontowy, był zadowolony, że został poprzednio pominięty na rzecz Backhouse’a, i wyznał swemu przyjacielowi: „Trudno mi uwierzyć we własne szczęście . Pomyśl tylko, że nie będę Pierwszym Lordem Morskim, lecz zostanę w Royal Navy jeszcze przez cały dodatkowy rok obiecują mi, że potem mianują mnie Admirałem Floty i będę mógł przejść na emeryturę prosto z morza”^(). Teraz, w krytycznym momencie, znalazł się niespodziewanie na najwyższym stanowisku dowódczym.

Winston Churchill, ok. 1900 roku.

Pound był synem profesora z Eton, który przedkładał wiejskie życie w Devon nad akademicką karierę. Jego matka, ekscentryczna, apodyktyczna Amerykanka, cierpiała na kleptomanię. Kiedy Dudley był jeszcze małym dzieckiem, jego rodzice zdecydowali się na separację, a on został wychowany przez ojca w wiejskim zaciszu, gdzie jego życie było pod każdym względem przewidywalne i pozbawione jakichkolwiek wstrząsów. Miał bardzo konwencjonalny gust i wydawał się pozbawiony szczególnych uzdolnień w jakiejkolwiek dziedzinie. W 1891 roku, jako trzynastolatek, podjął naukę na HMS „Britannia”, ogromnej jednostce pływającej, która cumowała na rzece Dart i służyła jako ośrodek szkoleniowy oficerów marynarki wojennej. Program nauczania wymagał biegłości w dziedzinie matematyki, ale poza tym ośrodek znany był z braku intelektualnego rygoru. „Kadetów – napisał biograf Pounda – zmuszano do wysiłku fizycznego, ale nie umysłowego, a ponieważ zakres nauczania różnił się od zakresu szkolenia zawodowego, liczni spośród nich kończyli swą edukację w wieku trzynastu lat”^(). Pound zdobył na pokładzie „Britannii” kompetencje sprzyjające szybkiej karierze. Według opinii wystawionej przez jednego z jego dowódców był „bardzo gorliwy i posiadał umiejętność trafnej oceny sytuacji”. W 1915 roku, kiedy mimo stosunkowo młodego wieku awansował do stopnia komandora, został oficerem w sztabie admirała Fishera, błyskotliwego Pierwszego Lorda Morskiego, ściągniętego z emerytury w chwili wybuchu wojny. Pound nie był tak zachwycony Fisherem jak Churchill i wyznał później jednemu z kolegów, że jego siedemdziesięcioletni przełożony to „bardzo stary człowiek, zdolny do pracy w Admiralicji tylko przez dwie godziny w ciągu doby i spędzający resztę dnia na rozmaitych próżniactwach”^(). Opinia ta była nie tylko okrutna, lecz również nieprawdziwa; młody komandor zapomniał – lub może nie wiedział – o tym, że Fisher zasiadał zwykle za swym biurkiem już o piątej rano, znacznie wcześniej niż on i jego koledzy zjawiali się w pracy. Ale Pound, podobnie jak liczni inni ambitni młodzi ludzie, nie był zbyt wielkoduszny. Jego poglądy i sposób bycia stanowiły odbicie surowego, ale ograniczonego systemu wyszkolenia. Niemniej w granicach wytyczonych przez obowiązujące konserwatywne doktryny odznaczał się chłodną inteligencją, umiejętnością jasnego, choć zachowawczego myślenia i zdolnością do niestrudzonej pracy. Jego talenty organizacyjne nie wywoływały może podszytych zazdrością okrzyków zachwytu, otwarły przed nim jednak bezkolizyjną drogę na szczyty kariery. Pewien dobrze poinformowany obserwator stwierdził, że „otaczała go atmosfera posępnej zadumy i samo jego wejście do pokoju narzucało obecnym nastrój powagi”^(). Nie miał władczej postawy, ale posiadał silną osobowość i choć był z natury zrównoważony, wyolbrzymione poczucie własnej wartości skłaniało go niekiedy do bardzo gwałtownych reakcji.

Zgromił kiedyś surowo dwóch oficerów, odpowiedzialnych jego zdaniem za to, że dowodzone przez nich niszczyciele zostały uszkodzone podczas huraganu i nie były przez jakiś czas zdolne do służby. Pieniąc się z gniewu, kazał im przemaszerować przed zgromadzoną na pokładzie rufowym dowodzonej przez siebie jednostki załogą i postawił ich przed sądem wojennym. Gdy tylko ochłonął, dał się jednak przekonać do powołania trybunału śledczego, a kiedy ten uznał obu podsądnych za niewinnych, natychmiast przeprosił ich za swą porywczość, nadając stosowny sygnał, który dotarł do całej floty. Nie był to jedyny tego rodzaju incydent. Jeszcze bardziej zaskakująca okazała się decyzja o postawieniu przed sądem wojennym zaufanego kolegi, komandora porucznika Norrisa, który jakoby dopuścił podczas sztormu do utknięcia swej „kurierskiej jednostki” na mieliźnie. Norris przyznał później, że w momencie nominacji na stanowisko dowódcy został uprzedzony przez Pounda, że jeśli kiedykolwiek popełni jakiś błąd, może się spodziewać „trzech uderzeń kijem, jakie otrzymałby każdy inny marynarz”^(). Choć Norris został już uniewinniony przez trybunał śledczy, Pound uparł się przy powołaniu sądu wojennego, który obradował w jego kajucie. Gdy i on zwolnił Norrisa od odpowiedzialności, Pound postanowił uczcić ten werdykt i natychmiast wręczył przyjacielowi butelkę szampana.

Admirał floty angielskiej Sir Alfred Dudley Pound w drodze do siedziby premiera przy Downing Street 10, 1939 rok.

W chwili nominacji na stanowisko Pierwszego Lorda Morskiego Pound miał już reputację sumiennego i uczciwego oficera. Ale nie przeszedł jeszcze próby zmuszającej go do stawienia czoła tak wielu różnorodnym wyzwaniom, jakie go obecnie czekały. Zatopienie „Athenii” już w pierwszym dniu wojny odbiło się w Admiralicji tak głośnym echem jak wybuch pocisku z haubicy. Przypomniało wszystkim dramatyczny okres Wielkiej Wojny, kiedy niemieckie okręty podwodne atakowały „bez żadnych ograniczeń” alianckie statki handlowe. Miałoby to dla Wielkiej Brytanii katastrofalne następstwa, gdyby Stany Zjednoczone nie przyszły jej z pomocą w 1917 roku.

W ciągu pierwszych dwóch lat pierwszej wojny światowej zdawano sobie sprawę z zagrożenia, jakim było nowe osiągnięcie w zakresie technologii morskiej – okręt podwodny – ale nie przykładano do niego stosownej wagi. Admiralicja, ignorując rozsądne ostrzeżenia admirała Fishera, wmówiła sobie, że głównym zagrożeniem dla brytyjskiego handlu nie jest nieliczna formacja niemieckich U-Bootów, lecz zbudowana przez cesarza Wilhelma II flota okrętów korsarskich, tak zwanych rajderów, które, jej zdaniem, sprawiły, że w epoce pary konwoje straciły rację bytu. Rezygnując z tradycji, która zrodziła się w epoce wojen napoleońskich, admirałowie doszli do przekonania, że napędzane węglem statki, przemieszczające się w dużych grupach i wypuszczające mnóstwo dymu, będą łatwiejszym celem dla patrolujących obszary morskie nieprzyjacielskich okrętów niż jednostki płynące pojedynczo. Uznali konwoje za przestarzałe również dlatego, że, ich zdaniem, skuteczną ochronę zapewniała teraz statkom handlowym, poruszającym się samodzielnie, sieć połączeń radiowych umożliwiająca londyńskiej Admiralicji identyfikację nieprzyjacielskich jednostek nawodnych i wystawianie ich na ataki krążowników Royal Navy, kierowanych w rejony krzyżowania się międzynarodowych szlaków morskich.

Podstawą obu założeń była niechęć do używania okrętów wojennych w celach defensywnych i przekonanie, że można je lepiej wykorzystać ofensywnie, tworząc „myśliwskie patrole”, stawiające nieprzyjacielowi czoło w otwartych bitwach. Nie mniejsze znaczenie miały naciski brytyjskich armatorów i spekulantów, którzy energicznie odrzucali sugestie Gabinetu Wojennego, kiedy ten usiłował zapewnić ich płynącym przez objęte wojną regiony jednostkom ochronę Royal Navy. Armatorzy twierdzili z uporem, że ich statki, poruszając się pojedynczo, będą płynęły szybciej i częściej docierały do miejsca przeznaczenia, unikając zatorów nieuchronnie powstających w tych regionach, w których pojawiać się będą grupy trzydziestu jednostek handlowych zmierzających do tego samego celu. Ta potężna grupa interesów osiągała ogromne zyski niezależnie od tego, czy jej najważniejsze ładunki docierały bezpiecznie do portów, czy też stawały się celem ataków; można bez przesady stwierdzić, że im więcej statków zatopił nieprzyjaciel, tym bogatsi stawali się ich właściciele. Gdy należące do nich jednostki szły na dno, otrzymywali ogromne odszkodowania od firm ubezpieczeniowych, a równocześnie odnosili korzyści z tytułu rosnącego zapotrzebowania na nowe statki. Mimo wprowadzenia podatków od nadmiernych dochodów ich zyski pozostawały astronomiczne.

Wszystko to sprawiło, że Brytyjczycy z opóźnieniem dostrzegli rosnące zagrożenie ze strony okrętów podwodnych. Późną jesienią 1916 roku flota U-Bootów była nie tylko liczniejsza niż w momencie wybuchu wojny, lecz w dodatku skuteczniej niż dotąd stosowała taktykę działania ze zmiennym natężeniem, wymierzoną przeciwko flocie handlowej. Rząd brytyjski odkrył niebawem z konsternacją, że zapasy podstawowych produktów żywnościowych – szczególnie importowanego zboża, niezbędnego do wypieku chleba – kurczą się tak szybko, że nie daje się ich na bieżąco uzupełniać. W lutym 1917 roku nieuchronność kryzysu stała się jeszcze bardziej zatrważająca, gdyż kajzer oficjalnie zniósł wszystkie restrykcje dotyczące działań okrętów podwodnych, ostrzegając, że każda jednostka znajdująca się na pełnym morzu będzie teraz celem dla jego U-Bootów. A te zaczęły wykazywać szaleńczą aktywność. W ciągu następnego miesiąca tylko 25 procent statków wypływających w rejsy miało szansę na szczęśliwy powrót. Skłoniło to państwa neutralne do ograniczenia handlu z aliantami i jego obroty spadły o 75 procent. Było już jasne, że Wielka Brytania stoi na skraju przepaści i prawdopodobnie przegra kampanię morską, co w konsekwencji uniemożliwiłoby jej prowadzenie wojny z kajzerem.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: