Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Biuro kotów znalezionych - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
18 września 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Biuro kotów znalezionych - ebook

„Biuro kotów znalezionych” to opowieść o życiu i rozterkach miłośniczki kotów – od pierwszego stopnia zakocenia do założenia domu tymczasowego.

 

Kinga, przejęta losem bezdomnych kotów miejskich, postanawia dołączyć do fundacji próbującej uporać się z tym problemem. Choć niewiele wie o działaniu schronisk, azylów czy organizacji prozwierzęcych, to dzięki wsparciu doświadczonych wolontariuszy, obserwacji Szarej, Ośki i Artura, a także innych kociąt wziętych na odchowanie poznaje tajniki pracy łapaczki, karmicielki, opiekunki, czy zastępczej mamy. Nowe zajęcia stają się także okazją do przemyśleń na tematy wykraczające poza kocie sprawy. Książka Kingi Izdebskiej to również opowieść o sytuacji schronisk w Polsce, niespójnie działających aktywistach i odpowiedzialnej opiece nad zwierzętami.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-167-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział pierw­szy, w którym kichnęłam i po­rzu­ciłam bez­sil­ność

– A psik! – Uda­wa­ne kich­nięcie miało uspra­wie­dli­wić łzy, które płynęły mi po po­licz­kach. W pra­cy się nie płacze, kichnąć za­wsze można.

Na ekra­nie mo­je­go kom­pu­te­ra wid­niało zdjęcie małej kot­ki z azy­lu Koci Dom. Jej hi­sto­ria składała się z sa­mych nieszczęść. Stąd łzy. Po­dob­no człowiek bom­bar­do­wa­ny tra­gicz­ny­mi wia­do­mościa­mi i dra­stycz­ny­mi zdjęcia­mi izo­lu­je się i uod­por­nia, by za­cho­wać równo­wagę psy­chiczną. Ze mną działo się od­wrot­nie.

– Na zdro­wie – od­po­wie­dział ko­le­ga. Nie za­uważył? Był tak­tow­ny? Wszyst­ko jed­no. Grunt, że udało mi się uniknąć tłuma­cze­nia współpra­cow­ni­kom, iż na nieszczęście zwierzęcia re­aguję płaczem. W biu­rze trud­no nie roz­ma­wiać na ak­tu­al­ne te­ma­ty, po­znałam więc opi­nie mo­ich ko­legów w spra­wie be­stial­skie­go trak­to­wa­nia zwierząt. Prze­ważały wśród nich sądy skraj­ne: „Ja bym tych dręczy­cie­li…”, jak również po­wta­rza­ne w kółko – także w me­diach – zda­nie: „Od rze­mycz­ka do ko­nicz­ka”, czy­li że za­bi­cie zwierzęcia dla za­ba­wy może pro­wa­dzić do za­bi­cia człowie­ka. Słysząc tę ostat­nią opi­nię, za­sta­na­wiam się, dla­cze­go do­pie­ro strach przed ewen­tu­al­nym popełnie­niem mor­der­stwa przez dręczy­cie­la zwierząt ma nam uświa­do­mić, że znęca­nie się nad każdym stwo­rze­niem jest złem.

Na mo­ni­to­rze wy­sko­czyło po­wia­do­mie­nie o na­dejściu no­wej wia­do­mości: to Mo­ni­ka pisała, że szu­ka kota do wzięcia. Doj­rzała do tej de­cy­zji po stra­cie po­przed­niej ko­ciej to­wa­rzysz­ki. To ona przysłała mi kil­ka zdjęć zwie­rzaków po­trze­bujących domu. Za­sta­na­wiałyśmy się wspólnie, który kot po­wi­nien tra­fić do niej. Trud­na de­cy­zja. Moja koleżanka ma­rzyła o ru­dziel­cu, oka­zało się jed­nak, że na­wet wśród bez­dom­nych kotów taka maść to ra­ry­tas. Szu­kałyśmy więc da­lej. Zwy­kle uni­kałam stron i ogłoszeń ko­cich w in­ter­ne­cie (na­wet nie z uwa­gi na możliwość wzru­sze­nia się i niechęć do po­ka­zy­wa­nia świa­tu zapłaka­nej twa­rzy, lecz z po­czu­cia bez­sil­ności i wściekłości w ob­li­czu krzyw­dy zwierząt). Tym ra­zem było in­a­czej. Mogłam au­ten­tycz­nie pomóc koleżance i kotu, którego so­bie wy­bie­rze.

Kil­ka mi­nut po moim uda­wa­nym kich­nięciu Mo­ni­ka na­pi­sała: „Mam!”. Zna­lazła ogłosze­nie oso­by, która za­brała osie­ro­co­ne kocię z piw­ni­cy. Zwierzątko było rude, za wcześnie po­zba­wio­ne mat­ki, a w do­dat­ku cho­re. Mo­ni­ka po­sta­no­wiła, że od­cho­wa ma­lu­cha. Miała już w tym doświad­cze­nie: po­przed­nią kotkę ura­to­wała, pielęgnując ją i kar­miąc sama. No, może nie­zu­pełnie sama, bo z po­mocą swo­je­go psa, który przez całe życie będąc bo­jo­wo na­sta­wio­ny do kotów, na sta­rość zo­stał przykładną niańką.

Pierw­sze zwy­cięstwo nad bez­sil­nością zawróciło mi w głowie, ale nie na długo. In­ter­ne­to­wa stro­na Ko­cie­go Domu przy­wa­biała mnie i zaglądałam na nią co­raz częściej, szu­kając roz­wiąza­nia i dla sie­bie, i dla zwierząt.

Następną hi­sto­rią po­wo­dującą u mnie uda­wa­ne ki­cha­nie była spra­wa „Ma­ru­si – ko­tecz­ki bez no­ska”. Już sam tytuł ogłosze­nia, w którym do opi­sa­nia de­fek­tu kot­ki użyto wyłącznie zdrob­nień (ko­tecz­ka, no­sek), brzmiał jak re­kla­ma kiep­skie­go hor­ro­ru lub nagłówek w bru­kow­cu. Kosz­mar nad­mia­ru zdrob­nień w połącze­niu z fak­tycz­nym sta­nem kot­ki. Pro­blem Ma­ru­si po­le­gał nie tyle na nie­wy­kształco­nym no­sie, bo ten, choć cof­nięty jak u per­sa i wyjątko­wo mały, był wi­docz­ny na zdjęciach, ile na nie­drożnych prze­wo­dach no­so­wo-łzo­wych. Nie­ste­ty, oprócz wklęsłego nosa, kot­ka nie mogła się po­szczy­cić żad­nym in­nym atry­bu­tem per­skie­go kota, ni­czym od­chu­dzo­na do gra­nic możliwości mo­del­ka, której za­brakło przy tym wy­ma­ga­ne­go wzro­stu, uro­dy i buj­nych włosów. Co gor­sza, kotkę zna­le­zio­no skraj­nie wy­czer­paną, bo mając trud­ności z od­dy­cha­niem, nie umiała zdo­być pożywie­nia ani go po­gryźć i przełknąć.

Ma­ru­sia

Ze­brałam się na od­wagę i na­pi­sałam do ogłosze­nio­daw­cy. Oka­zała się nim sym­pa­tycz­na dziew­czy­na o imie­niu Lena, wyraźnie ucie­szo­na moim za­in­te­re­so­wa­niem. Nie mogłam jej wpraw­dzie obie­cać kon­kret­nej po­mo­cy, ale dzięki nawiąza­ne­mu kon­tak­to­wi zaczęłyśmy ze sobą ko­re­spon­do­wać. Lena była wo­lon­ta­riuszką, ale nie w azy­lu Koci Dom, lecz w za­przy­jaźnio­nej z nim fun­da­cji o na­zwie Ciach. Przyj­rzałam się tej in­sty­tu­cji, wchodząc na jej stronę in­ter­ne­tową. To, co tam zna­lazłam, prze­ko­nało mnie do niej osta­tecz­nie: no­wo­cze­sność, wręcz ele­gan­cja w treści i w for­mie, mi­ni­ma­lizm i kon­kret, ce­chy ra­czej nie­ko­ja­rzo­ne z na­wie­dzo­ny­mi ko­cia­rza­mi i pękającymi w szwach schro­ni­ska­mi. Bo też oka­zało się, że Ciach nie jest schro­ni­skiem, lecz – mówiąc do­sad­nie – ka­stra­tor­nią. Je­dy­nym ta­kim miej­scem w War­sza­wie, a może i w Pol­sce, które zaj­mu­je się ko­ta­mi bez­dom­ny­mi i za­ra­zem dzi­ki­mi, lecząc je i po­zba­wiając możliwości roz­mnażania. Nie udo­ma­wia, nie szu­ka opie­kunów, tyl­ko ka­stru­je i zwra­ca wol­ność.

Byłam za­chwy­co­na, czy­tając o tym, że funk­cjo­nu­je ośro­dek, który usu­wa przy­czynę, a nie sku­tek. Oto lek z praw­dzi­we­go zda­rze­nia, po­wie­działam so­bie i po­pro­siłam Lenę o wskazówki, jak się zo­sta­je wo­lon­ta­riuszką i co należy po­tem robić. Od­pi­sała, że naj­le­piej będzie, jeśli za­cznę pisać tek­sty na fun­da­cyj­ny blog.

Oczy­wi­ste, że dla fun­da­cji cen­ne byłyby ar­ty­kuły o ko­tach, a ja w tej kwe­stii aku­rat nie­wie­le miałam do po­wie­dze­nia. I właśnie wte­dy zaczął kiełkować po­mysł, żeby założyć dom tym­cza­so­wy – przy­sta­nek w dro­dze do domu stałego, roz­wiąza­nie chwi­lo­we awa­ryj­ne.

Nie miałam wte­dy kota ani żad­ne­go in­ne­go zwierzęcia. Kil­ka mie­sięcy wcześniej zmarła kot­ka Aura, która przez po­nad piętnaście lat miesz­kała ze mną i z mamą. Wrosła w nasz dom i życie tak bar­dzo, że stała się w jakiś sposób nie­wi­docz­na, oczy­wi­sta. Po­mi­mo że nie wy­rwała się spe­cjal­nie przed in­nych za­wod­ników, naj­pew­niej żyłaby dłużej, gdy­bym jej nie za­nie­dbała, gdy­bym do­strzegła, że coś jej do­le­ga i że tra­ci ape­tyt. Mama, owszem, często po­wta­rzała, że ko­ci­ca zno­wu robi so­bie głodówkę, ale nie była to wia­do­mość z ostat­niej chwi­li, bo Aura za­wsze wy­brzy­dzała i w ogóle nie­wie­le jadła. Skubnęła raz czy dwa, tyle, ile aku­rat chciała, i za­zwy­czaj wte­dy, kie­dy nikt nie pa­trzył.

Po­dzie­liłam się moim po­mysłem z Leną. Po wy­mia­nie kil­ku listów usta­liłyśmy, że miesz­ka­my bli­sko sie­bie i ja­da­my w tym sa­mym miej­scu, tyl­ko o in­nych po­rach. Po­sta­no­wiłyśmy się spo­tkać i po­ga­dać o tym, jak miałaby wyglądać moja współpra­ca z fun­dacją Ciach i na czym po­le­ga pro­wa­dze­nie domu tym­cza­so­we­go dla kotów.

Jesz­cze raz przyj­rzałam się stro­nie in­ter­ne­to­wej. Wśród lu­dzi fi­gu­rujących w zakładce „wo­lon­ta­riu­sze” wystąpiła jakaś erup­cja ta­lentów: ta fo­to­gra­fu­je, ów jedną ręką robi stro­ny www, a drugą ma­lu­je akwa­re­le, wszy­scy zaś w wol­nych chwi­lach upra­wiają łyżwiar­stwo fi­gu­ro­we i spe­cja­li­zują się w nur­ko­wa­niu głębi­no­wym. Zmar­twiłam się, czy ja bym pa­so­wała do ta­kie­go gro­na, i za­py­tałam Reda, bra­ta Mo­ni­ki, co on by zro­bił na moim miej­scu.

– Ale o co cho­dzi? – za­chry­piało w słuchaw­ce, bo Red prze­ziębił się na tre­nin­gu. – Prze­cież masz po­ma­gać zwierzętom, a nie po­je­dyn­ko­wać się, kto ma bar­dziej wy­pa­sio­ne CV.

– Wkoło tej in­sty­tu­cji sku­piły się oso­by wyjątko­wo uzdol­nio­ne. Py­ta­nie, czy spro­stam za­da­niu?

– Kwe­stia po­trze­by. Każdy coś umie – po­wie­dział. Za­brzmiało to jak­by wzru­szył ra­mio­na­mi. – Gdy­by po­trze­bo­wa­li astro­lo­ga, też by się zna­lazł, co nie zna­czy, że za­raz oka­załby się ge­niu­szem. Poza tym nie pchasz się na siłę. To oni cie­bie chcą. A te­raz wy­bacz, muszę so­bie po­kasz­leć.

Miał rację, można się tyl­ko cie­szyć, że lu­dzie, którzy coś po­tra­fią, są w sta­nie zupełnie za dar­mo służyć swo­im ta­len­tem spra­wie, w którą wierzą. Za­sta­na­wiałam się, o czym miałabym pisać i czy po­ra­dziłabym so­bie me­ry­to­rycz­nie. Nie miałam ra­czej dużej wie­dzy o ko­tach i prędzej od­grze­bałabym aneg­dotę niż po­radę.

Ka­mi­la to naj­bar­dziej wy­ga­da­na oso­ba, jaką ta zie­mia kie­dy­kol­wiek nosiła. Mogłaby zajść da­le­ko w po­li­ty­ce. Nie dość że zgrab­nie do­bie­ra słowa i cel­nie nimi strze­la całymi se­ria­mi, jesz­cze mi­strzow­sko mo­du­lu­je głos. Mogłaby, gdy­by jej się chciało. Poza tym ko­cha zwierzęta i lubi z nimi pra­co­wać, więc zmia­na branży w ogóle jej nie in­te­re­su­je. Do pra­cy z właści­cie­la­mi zwierząt nie pod­cho­dzi równie en­tu­zja­stycz­nie, jed­nak dzięki umiejętnościom in­ter­per­so­nal­nym na­by­tym już w żłobku ra­dzi so­bie na­wet z oso­bami, które po stra­cie psa nie są w sta­nie wy­szlo­chać prośby o chu­s­teczkę. A ma do czy­nie­nia z ta­ki­mi sy­tu­acja­mi, bo pra­cu­je w oku cy­klo­nu, czy­li w re­je­stra­cji kli­ni­ki we­te­ry­na­ryj­nej. Doszłam do wnio­sku, że i przez nią mogę nawiązać kon­takt z oso­bami po­ma­gającymi zwierzętom. Tym­cza­sem aku­rat ona sama do mnie za­dzwo­niła.

– Wyjątko­wa oka­zja! – oznaj­miła radośnie. – Nie­zwy­kle atrak­cyj­ny sy­bi­ra­czek chciałby zna­leźć dom i uciec przed strzy­kawką.

– Dla­cze­go ten kot ma do­stać śmier­tel­ny za­strzyk? – do­py­ty­wałam. – Czy le­cze­nie nie przy­niosło re­zul­tatów?

– On nie jest cho­ry. Po­ma­gam szu­kać no­we­go domu dla nie­go, a ty się znasz na in­ter­ne­cie, to może mach­niesz ja­kieś zgrab­ne ogłosze­nie?

– Ja­sne, po­sta­ram się pomóc. Za­dzwoń za jakąś go­dzinę, a ja się ro­zejrzę.

Ucie­szył mnie ten po­mysł, bo wresz­cie mogłam coś zro­bić sama, za­miast bier­nie przyglądać się wysiłkom in­nych. Już so­bie wy­obra­ziłam, jak dzięki bo­ha­ter­skie­mu działaniu dołączam do pan­te­onu gwiazd fun­da­cji Ciach.

W cza­sie dru­giej roz­mo­wy z Ka­milą do­wie­działam się cze­goś więcej o sy­bi­racz­ku, choć nadal dla żad­nej z nas nie było ja­sne, na czym po­le­ga pro­blem z tym zwierzęciem.

– No, po­wie­dzie­li – Ka­mi­la usiłowała opi­sać sy­tu­ację w domu młodych ro­dziców – że kot się rzu­ca.

– Co zna­czy: „rzu­ca się”? Do gardła? Może dziec­ko ciągnie go za ogon? – do­cie­kałam, od­ru­cho­wo bro­niąc kota.

– To w ogóle nie tak. Dziec­ko jest na eta­pie ogląda­nia wnętrza po­wiek tu­dzież su­fi­tu, a jak coś nie pach­nie mle­kiem, to go wca­le nie in­te­re­su­je.

– No­wo­ro­dek?

– Całkiem „nowo”. Do­pie­ro co wyj­rzał z tu­ne­lu, a już na­tknął się na kłopo­ty.

– Czy­li kot jest zwa­rio­wa­ny, ze­stre­so­wa­ny i za­zdro­sny, ata­ku­je nie­mowlę, a stra­pie­ni ro­dzi­ce szu­kają wyjścia. – Usiłowałam uporządko­wać wia­do­mości. – Tyl­ko że jeśli z nie­go taki ga­ga­tek, to na­wet długie fu­tro nie da mu prze­pust­ki do domu z dziećmi.

– Ni­cze­go nie zro­zu­miałaś, jest od­wrot­nie. – Ka­mi­la na pew­no prze­wra­cała ocza­mi, dzi­wiąc się mo­jej nie­do­myślności.

– Czy­li ro­dzi­ce ata­kują kota, bo są za­zdrośni o dziec­ko?

– Coś w tym ro­dza­ju. Kot lubi dziec­ko i gotów jest bro­nić je przed nie­zna­jo­my­mi, na przykład przed dziad­ka­mi. Nie wni­kam. Kot jest do­bro­dusz­ny, przy­jaźni się z ku­wetą, a przy tym zdro­wy jak byk. Mimo to ma odejść albo spo­tkać się z Pa­nem Mor­bi­ta­lem.

– Jakże to tak? Uśmier­cić zdro­we­go? – Byłam obu­rzo­na, bo prze­cież z fak­tu, że kot nie może już miesz­kać w tym domu, nie wy­ni­ka, że nie może miesz­kać nig­dzie.

– Wczo­raj się uro­dziłaś? Jed­no­rożce i dzie­wi­ce ci się marzą – za­kpiła Ka­mi­la, być może tak samo obu­rzo­na, ale nie­wy­pa­dająca z roli.

Cho­dzi o to, że za od­po­wied­nią kwotę da się wszyst­ko załatwić? – do­cie­kałam.

– Jak za­wsze. Załatw mu dom, załatw bez kasy, okej?

Ka­mi­la nie miała za­pew­ne pojęcia, jak bar­dzo chciałam udo­wod­nić, że ist­nieją jed­no­rożce, i zna­leźć dom dla ko­cu­ra, oczy­wiście nie po­su­wając się przy tym do prze­kup­stwa. Cie­ka­we, jak duże „kot­ko­we” trze­ba by usta­no­wić, żeby chętniej bra­no pod swój dach koty. Za­pew­ne po­dob­nie jak w in­nych wy­pad­kach nakłania­nia lu­dzi pie­niędzmi do no­wych obo­wiązków, naj­bar­dziej ucier­pie­li­by nie­win­ni i bez­bron­ni, czy­li tu – koty.

Miałam plan, więc po­pro­siłam Ka­milę o zdjęcie sy­bi­ra­ka i za­brałam się do two­rze­nia ogłosze­nia zwa­ne­go na Fa­ce­bo­oku wy­da­rze­niem.

War­to tu wspo­mnieć, jak działa Fa­ce­bo­ok, bo wpraw­dzie jest to me­dium, o którym każdy słyszał, ale nie każdy z nie­go ko­rzy­stał. Najłatwiej wy­obra­zić so­bie nie­zwy­kle grubą książkę, w której każdy chętny może na­pi­sać jedną stronę o so­bie, po­wkle­jać zdjęcia swo­je, ro­dzi­ny, ka­nar­ka i – ogólnie mówiąc – po­dzie­lić się tym, czym aku­rat chce. Inne oso­by, przeglądając tę książkę, mogą na­tknąć się na naszą stronę i wy­krzyknąwszy: „No nie! Prze­cież to Ja­dzia z wczasów!”, za­zna­czyć tę stronę zakładką. Je­den użyt­kow­nik może mieć od kil­ku do kil­ku tysięcy zakładek, a swo­je zakładki na­zy­wa zna­jo­my­mi. Oprócz zwykłych stron, które opi­sują lu­dzi, są też stro­ny, na których przed­sta­wiają się fir­my, in­sty­tu­cje, skle­py, przed­siębior­stwa itp. Po­nad­to po­szczególne oso­by łączą się w określone gru­py według za­in­te­re­so­wań. Naj­większe zna­cze­nie, jeśli cho­dzi o sprawę zwierząt, ma to, że możemy „two­rzyć wy­da­rze­nia”, czy­li osob­ne kart­ki z in­for­ma­cja­mi, co, gdzie i kie­dy ma się odbyć i cze­go ocze­ku­je­my od za­pro­szo­nych gości. Do­da­je­my też listę gości, a ci po­twier­dzają swój udział albo od­rzu­cają za­pro­sze­nie, albo też igno­rują całą sprawę, no bo kto by miał na ta­kie rze­czy czas. Przy­po­mi­na to prze­by­wa­nie jed­no­cześnie ze wszyst­ki­mi zna­jo­my­mi w jed­nym domu, ale w osob­nych po­ko­jach.

Na­pi­sałam, że sym­pa­tycz­ny, owłosio­ny ary­sto­kra­ta szu­ka ciepłego domu, w którym mógłby się skryć przed śmier­telną strzy­kawką. Ku mo­je­mu zdu­mie­niu ogłosze­nie zdo­było ogromną po­pu­lar­ność, a mój apel po­trak­to­wa­no poważnie i z troską. Po­ja­wiły się głosy: „Jak, do cho­le­ry, można uśpić zdro­we zwierzę?”. „Pra­wo po­win­no tego za­bra­niać”. „Halo, czy to aby nie ście­ma? Chy­ba jest za ta­kie za­ba­wy jakiś pa­ra­graf?”. Ucie­szyło mnie bar­dzo, że jest nas, wierzących w jed­no­rożce, więcej. Jed­no­cześnie wiłam się jak pi­skorz, żeby od­po­wia­dać na py­ta­nia, nie znając szczegółów życia kot­ka. Tyl­ko cze­kałam, że ktoś w końcu na­pi­sze: „Jak nie masz o ni­czym pojęcia, to nie za­wra­caj nam głowy”Za­miast tego padło zda­nie: „Ko­tek zna­lazł dom”. Na­pi­sała do mnie jed­na z osób, która przejęła się sprawą ko­cu­ra i po­sta­no­wiła ją wyjaśnić. Udało jej się skon­tak­to­wać z właści­cie­lem kota. Ponoć przeżywał on dra­mat związany z ko­niecz­nością wy­bo­ru i wca­le nie za­mie­rzał usy­piać sy­bi­racz­ka. Możliwe więc, że prze­ka­za­na mi przez Ka­milę in­for­ma­cja zo­stała umyślnie prze­ina­czo­na, ewen­tu­al­nie, że de­cy­zja nie należała aku­rat do oso­by, z którą moja ko­re­spon­dent­ka roz­ma­wiała. Albo za­wi­niło nie­obe­zna­nie człowie­ka z na­turą kota i od­czy­ta­nie nie­obli­czal­nych za­cho­wań zwierzęcia jako agre­sji skie­ro­wa­nej do lu­dzi, a to za­pew­ne na­sunęło wnio­sek, że kot nie na­da­je się do ad­op­cji. A po­nie­waż jest zbyt uza­leżnio­ny od człowie­ka, nie może żyć na wol­ności. Dzięki roz­mo­wom na te­mat sy­tu­acji sy­bi­racz­ka do­wie­działam się, że dziw­ne i nowe za­cho­wania zwierząt po­ja­wiają się za­zwy­czaj w no­wych dla nich wa­run­kach i prze­ważnie są okre­so­we.

Za­dzwo­niłam do Ka­mi­li w związku z naglącą po­trzebą do­pre­cy­zo­wa­nia in­ne­go te­ma­tu.

– Słuchaj, ten kot, ta sy­tu­acja…

– Pięknie poszło. Dzięki za po­moc. Nie miałam pojęcia, że ist­nie­je taka za­gra­nicz­na Na­sza Kla­sa.

– Tak, narzędzie jest niezłe, ale mnie cho­dzi o coś in­ne­go. Dla­cze­go ktoś chce dać fu­trza­ko­wi za­strzyk, za­miast od­nieść go do schro­ni­ska, gdzie przy­chodzą lu­dzie, by wy­brać so­bie kum­pla?

– Wy­brać kum­pla? Na ja­kim ty świe­cie żyjesz? Poza wo­lon­ta­riu­sza­mi nikt tam do­bro­wol­nie nie zagląda. Mogiła, ko­bie­to, cho­ro­by, ścisk, odór.

– Byłaś w ta­kim schro­ni­sku, że wiesz? Bo ja właśnie za­mie­rzam się do­wie­dzieć.

– Jak chcę mieć cho­ro­by, ścisk i odór, idę do klu­bu. Ob­co­wa­nie z sierściu­cha­mi ogra­ni­czam do mo­jej Koćki i po­cze­kal­ni w kli­ni­ce. I niech tak zo­sta­nie.

Pa­pla­ni­na z koleżanką nie przy­niosła kon­kret­nych od­po­wie­dzi, wciąż więc nie dawał mi spo­ko­ju pro­blem schro­nisk. Jeśli z ja­kichś po­wodów nie chcę lub nie mogę dłużej trzy­mać kota, niosę go do schro­niska, gdzie wpraw­dzie nie jest mu jak w nie­bie, ale ma je­dze­nie i szansę na zna­le­zie­nie no­we­go właści­cie­la. W każdym ra­zie nie umie­ra, nie błąka się po uli­cach, po pro­stu cze­ka. Chy­ba po to ist­nieją schro­niska, po to są utrzy­my­wa­ne z pu­blicz­nych, również mo­ich, pie­niędzy. Sko­ro jed­nak ich kon­dy­cja jest tak fa­tal­na, należałoby je dla do­bra i lu­dzi, i zwierząt kon­tro­lo­wać, karać, uspraw­niać, jed­nym słowem – dążyć do li­kwi­do­wa­nia pro­blemów. Miałam wrażenie, że nikt nie po­dzie­la mo­je­go zda­nia i nie wie­rzy w po­zy­tyw­ne zmia­ny. Jak­by się wszy­scy umówili i bez da­nia ra­cji wy­wie­si­li szyld: „Schro­ni­sko to piekło”, a po­tem za­sznu­ro­wa­li usta. Po­sta­no­wiłam, że zgłębię w końcu tę za­gadkę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: