Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bogowie i wojownicy. Tom 4. Grobowiec krokodyla - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Bogowie i wojownicy. Tom 4. Grobowiec krokodyla - ebook

Czytelnicy Siedmiu cudów Petera Lerangisa i Pięciu królestw Brandona Mulla będą zachwyceni porywającym obrazem Egiptu z czwartej części epickiej sagi o przetrwaniu.
Hylas i Pirra dotarli nareszcie do Egiptu, lecz okazało się, że sztylet, strzeżony przez Userrefa, zaginął. Co gorsza, Telamon wraz z wojownikami Kruków już tu jest, szuka skradzionego ostrza i nie spocznie, dopóki nie dostanie tego, po co przybył. Hylas odkrywa, gdzie została ukryta broń – w starożytnych egipskich grobowcach, pogrzebana z niespokojnymi duchami zmarłych. Wejście tam będzie wymagało ogromnej odwagi. A Hylas wcale nie jest pewien, czy zdoła tego dokonać, ani czy wydostanie się stamtąd żywy. Jego wizje stają się coraz częstsze.
Hylas i Pirra, z pomocą lwicy Zguby i sokolicy Echo, muszą odnaleźć sztylet, a potem uciec… zanim pożrą ich bogowie Egiptu.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3206-4
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Lampart leżał na podłodze z przymkniętymi oczami i ogonem owiniętym wokół nogi hebanowego siedziska. Małpa przycupnęła pod krokwią – była rozdarta między strachem przed śpiącym drapieżcą a ochotą na granaty, figi i daktyle w stojącej na stole misie z zielonego szkła.

Wyszczerzywszy nerwowo zęby, wyciągnęła chudą rękę, ale nie mogła dosięgnąć owoców. Cofnęła się i zacmokała z niezadowoleniem i rozczarowaniem. Lampart przekręcił ucho, aby wychwycić odgłos, po czym wrócił do udawania, że śpi. Małpa niczego nie zauważyła – interesowały ją tylko owoce.

Tym razem chwyciła się krokwi stopą i zawisła z wyciągniętymi rękami. Wtedy wielki kot zaatakował. Smuga czerni i złota, krzyk, trzask… i było po wszystkim.

Alekto roześmiała się i zaklaskała. Dłonie miała pomalowane henną.

– Ale to trwało tak krótko! – poskarżyła się grubemu egipskiemu dygnitarzowi, który siedział obok. – Małpa wcale nie cierpiała! Możemy znaleźć kolejną?

Wyglądała nadzwyczaj pięknie i bardzo nie po egipsku w strzelistym złotym diademie i obcisłej szacie z żółtego jedwabiu. Keraszer skłonił się nisko.

– Cokolwiek rozkażesz, pani – odpowiedział po akajsku z silnym obcym akcentem.

– Keraszerze, nie mamy czasu – warknął Telamon, który spacerował po komnacie. – Wspomniałeś o przyprowadzeniu więźnia?

Egipcjanin skłonił głowę, aby potwierdzić, a Alekto pochyliła się w drwiącej imitacji ukłonu.

– Ależ jesteś władczy, bratanku!

Telamon posłał jej groźne spojrzenie. Była starsza tylko o kilka lat, ale uwielbiała zwracać się do niego „bratanku” – jak do niedorostka.

– A ten więzień… – Telamon popatrzył na dygnitarza. – Jesteś pewien, że to on?

– Tak twierdzą moi ludzie – odrzekł Egipcjanin z nieco wymuszoną uprzejmością. – Ale ty jeden znasz twarz człowieka, którego szukasz, panie, zatem musisz sam się przekonać.

– Kiedy? – Telamon wrócił do niecierpliwego spaceru.

– Wkrótce.

– Wciąż słyszę tylko „wkrótce” – wymamrotał młodzieniec.

Nienawidził Egiptu. Nienawidził upału, bagnistej Rzeki, tego otyłego, ciemnoskórego mężczyzny, który nosił szeroki naszyjnik wysadzany klejnotami i malował powieki na zielono. W gorącym powietrzu dygnitarz się pocił i zielonkawa farba zbierała mu się w kącikach oczu. Keraszer został wysłany przez samego perao, boga-króla Egiptu, aby pomóc Telamonowi odnaleźć sztylet, ale młodzieniec pod maską uśmiechów dostojnika wyczuwał pogardę. Na dodatek Egipcjanin wyglądał tak koszmarnie kobieco w swojej starannie plecionej peruce i z umalowaną, gładką twarzą bez zarostu. Miał nawet niewolników do golenia nóg.

„Jestem tutaj przez Hylasa. Wszystko to jego wina ‒ pomyślał z wściekłością Telamon. ‒ Hylasa i Pirry”.

Gdyby nie ukradli sztyletu i gdyby niewolnik Pirry nie zabrał go do Egiptu…

Alekto pstryknęła palcami na swoją nową zabawkę. Lampart puścił zdobycz, podszedł i oparł zakrwawiony pysk na kolanach kobiety.

– Czym jeszcze możemy go nakarmić? – wymruczała Alekto. – Ale tym razem, Keraszerze, niech to potrwa!

A potem pochyliła się pieszczotliwie do zakrwawionej paszczy, wysunęła wąski język i polizała drapieżcę.

Keraszerowi oczy się zamgliły, mimowolnie otworzył usta.

„Zaraz się zacznie ślinić z żądzy” – pomyślał Telamon z obrzydzeniem.

Alekto podchwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się szeroko. Młodzieniec nie odpowiedział tym samym. Jej również nienawidził, wyśmiewała się z niego i poniżała go przed wojownikami. Telamon po raz setny pożałował, że towarzyszy mu właśnie Alekto, a nie Farax.

Zaraz jednak się napomniał. Gdyby przybył tutaj z wujem, Farax dowodziłby wyprawą.

„A to ja dowodzę i nieważne, co myśli Alekto – pomyślał Telamon. ‒ Jestem wnukiem Koronosa, najwyższego wodza Myken. Wysłał do Egiptu mnie, ponieważ wiedział, że wypełnię misję”.

Za ścianą rozległy się kroki i brzęk zbroi.

Lampart machnął ogonem, Alekto zacisnęła palce na podłokietnikach krzesła.

– Nareszcie – mruknął Telamon.

Strażnicy przycisnęli więźnia twarzą do ziemi, tuż przed Telamonem, wykręcili mu boleśnie ramiona za plecami. Młody mężczyzna miał na sobie tylko brudną przepaskę na biodrach. Jeden ze strażników szarpnięciem podniósł go na klęczki. Telamonowi zaparło dech w piersi.

– To on! Miał sztylet?

– Miał to – odparł Keraszer.

Drugi strażnik podał Telamonowi nóż z tanią kościaną rękojeścią i ostrzem z miedzi.

Telamon odrzucił broń z gniewnym warknięciem.

– Nie tego szukam!

Keraszer pozwolił sobie na ciche westchnienie.

– Zatem przesłucham go…

– Nie – przerwał Telamon. – Ja to zrobię. On zna akajski.

A potem zwrócił się do więźnia:

– Gdzie jest sztylet?

Żadnej odpowiedzi. Więzień patrzył na lamparta, który rozrywał sinej barwy wnętrzności małpy.

– Patrz na mnie! – warknął Telamon. – Gdzie jest sztylet Koronosa?

Jak wielu Egipcjan, ten również miał ogoloną głowę i podmalowane czernią oczy. Był przystojny, zwłaszcza z tym beznamiętnym wyrazem twarzy. Podniósł na Telamona mroczne spojrzenie i potrząsnął głową.

– Wie, gdzie jest sztylet – wtrąciła Alekto. Obserwowała więźnia uważnie jak wąż swoją zdobycz.

– Obiczuję go, tak że skóra mu zejdzie jak strzępy papirusu – oznajmił Keraszer. – Jeżeli nie zacznie mówić…

Uniósł zdobną w klejnoty dłoń i wskazał topory z ostrzami w kształcie półksiężyca i bicze z końcówkami okutymi miedzią, które nosili strażnicy.

Alekto rozchyliła wargi i zadrżała lekko z podniecenia.

– Och, myślę, że możemy zrobić więcej…

Po raz pierwszy od opuszczenia Myken Telamon ucieszył się z jej obecności. Nie znosił tortur, za to Alekto je uwielbiała. Na pewno zmusi więźnia do mówienia.

Wkrótce odzyskają sztylet. Telamonowi szybciej zabiło serce, gdy przypomniał sobie złowrogie ostrze. Kiedy zaciskał palce na rękojeści, czuł, jak przepływa przez niego siła przodków…

– Zacznijmy – rzuciła Alekto. Policzki jej się zarumieniły, pięknie wykrojone usta rozchyliły się w uśmiechu.

– Jeszcze nie – powstrzymał ją chłodno Telamon. Przykucnął przed więźniem i pokazał mu ametystowego sokoła na swoim nadgarstku. Twarz niewolnika wykrzywił grymas bólu i żalu. Pieczęć należała do Pirry.

– Userrefie – odezwał się cicho Telamon. – Powiedz mi, gdzie ukryłeś sztylet, a podaruję ci lekką śmierć. Twoi ludzie odprawią pogrzeb i odpowiednie rytuały, a twój duch dołączy do przodków. Jeżeli odmówisz… zmuszę cię do mówienia. A potem każę powiesić twoje ciało i oddam je krukom na pożarcie, a twój duch przepadnie na wieczność. Wybieraj.

Userref ponownie spojrzał mu w oczy. Pokręcił głową. Telamona zaskoczyło, że nędzny niewolnik może być tak odważny.

Za jego plecami Keraszer zesztywniał.

– Zabierzemy go do…

– Nie – przerwał mu Telamon, po czym wstał. – Straciliśmy już dość czasu.

Zerknął na Alekto. Był wdzięczny, że czekała na jego rozkaz. Przecież to Telamon dowodził. Bogowie stali po jego stronie. Wkrótce odzyska sztylet Koronosa i tym razem ani Hylas, ani Pirra nie zdołają go powstrzymać. Zwłaszcza że byli daleko stąd, na Keftiu. Nic nie mogło go powstrzymać.

Oparł ręce na biodrach i wyprostował się dumnie.

– Zaczynajmy – rozkazał.Nigdy w życiu nie widziałem takiej krainy – mruknął Hylas. – Nic tu nie ma.

Tylko Morze kołysało się oszołomione pod Słońcem, a dalej rozciągała się bezkresna równina migotliwego, czerwonego piasku.

– I wcale nie przypomina Egiptu – dodała Pirra. – Userref mówił, że przez środek Egiptu przepływa ogromna rzeka, a nad jej brzegami ciągną się pola, wioski i wznoszą świątynie. Powiedział… – Oblizała wargi. – Powiedział, że dalej po obu stronach jest tylko bezkresny czerwony piasek. Nazwał to deszret.

– Pustynia – Hylas przypomniał sobie akajskie określenie.

Dziewczyna spojrzała mu w oczy.

– Właśnie tam Egipcjanie chowają swoich zmarłych.

Deszret.

Słońce grzało mocniej, niż można było sobie wyobrazić, a każdy oddech wydawał się parzyć jak ogień. Chłopak zmrużył oczy i rozejrzał się po drżącej równinie. Żadnych wiosek, żadnej rzeki. Tylko dziwaczne głazy, suche krzewy i wirujące w podmuchach wiatru kłęby piasku niczym tańczące nad ziemią demony.

W oddali na Morzu ich statek zmienił się w ciemną plamkę.

– Nigdy nie zamierzali zabrać nas do Egiptu – rzucił gorzko Hylas. – Ukradli nasze złoto i porzucili nas na śmierć.

– Mogli nas zabić na pokładzie i wyrzucić za burtę – zauważyła Pirra. – I mimo wszystko zostawili nam broń.

– Co? Chcesz powiedzieć, że mieliśmy szczęście?

– Nie, ale przynajmniej żyjemy.

Miała rację. Chłopak zapragnął jednak dać upust swojej złości i tylko przeklinać tych brudnych, kłamliwych Fenicjan. Przez niemal księżyc Hylas i Pirra ukrywali się w keftyjskich górach z Echo i Zgubą, rozpaczliwie szukając statku, którym mogliby popłynąć do Egiptu. A kiedy nareszcie znaleźli, oczywiście wiatr zepchnął go z kursu, a załoga obwiniła o to obcych.

– Obcy przynoszą nieszczęście – oznajmił kapitan.

A kto mógłby być bardziej obcy niż akajski chłopak o dziwnie jasnych włosach, z młodą lwicą u boku, oraz keftyjska dziewczyna z blizną w kształcie półksiężyca na policzku i sokołem na ramieniu?

Zguba przebiegła obok Hylasa, po czym obejrzała się, żeby dostać od niego pozwolenie. Nadal zachowywała się jak lwiątko, choć była już prawie dorosła. Po wielu dniach morskiej choroby sierść jej się skołtuniła, na dodatek obsiadły ją muchy. Lwica dyszała i tylko żałośnie stulała uszy.

Hylas otworzył bukłak i nalał trochę wody na dłoń, a Zguba wychłeptała ją i wylizała rękę tak mocno, że niemal zdarła chłopakowi skórę.

– Wybacz, więcej nie mogę ci dać – westchnął Hylas. Bukłak wypełniony był tylko do połowy. Na długo nie wystarczy.

– Może Egipt nie jest tak daleko – powiedziała Pirra z nadzieją. – Rzeki płyną do Morza, prawda? Jeżeli pójdziemy wzdłuż wybrzeża, powinniśmy trafić.

– Chyba że ruszymy w złym kierunku, a wtedy wejdziemy tylko głębiej w pustynię.

Echo pomknęła w niebo i zatoczyła krąg nad równiną.

– Może ona wie, gdzie jest Egipt – stwierdziła Pirra, obserwując lot sokolicy.

Hylas nie odpowiedział. Echo mogła wytrzymać bez wody przez wiele dni. Oni nie. Pirra chyba również zdała sobie z tego sprawę.

– Chodź – mruknął. – Wykopmy dziurę i sprawdźmy, czy znajdziemy coś do picia.

Palący wiatr ciskał mu piasek w oczy, gdy ruszyli przed siebie. Pot spływał chłopakowi po skórze, wsiąkał w zwój liny przewieszony przez plecy, Hylas czuł gorąco bijące od ziemi nawet przez podeszwy sandałów z niewyprawionej skóry. W drżącym od upału powietrzu nawet cienie wydawały się poruszać samodzielnie. Skronie przeszywał mu ból. Hylas miał nadzieję, że to tylko dolegliwość spowodowana upałem, a nie zwiastun wizji.

Pięćdziesiąt kroków od Morza uklękli i zaczęli kopać rękami w piasku. Wkrótce na dnie dołu zaczęły się przesączać wilgoć i woda. Hylas jej spróbował… i splunął.

– Słona – stwierdził z odrazą.

Pirra rozejrzała się po otoczeniu.

– Jagody na tamtym krzaku. Możemy je zjeść?

Hylas zamrugał. Był Osobnym i dorastał w dziczy – w Akai znał każdą roślinę. Jednak takiej nigdy nie widział.

– Nie wiem – przyznał niepewnie. – Nie wolno ryzykować, mogą być trujące.

Zguba przytruchtała pod krzak i opadła w jego nędznym cieniu, po czym zaczęła odganiać się od much przednimi łapami.

Krzak syknął gniewnie.

Zguba zerwała się i szybko odskoczyła.

Zanim Hylas albo Pirra pojęli, co się dzieje, spod krzaka wyślizgnął się wąż. Jednak zamiast umknąć jak inne węże, uniósł się na długim ciele, zakołysał płaskim czarnym łbem i splunął na Zgubę. Lwica zrobiła unik. Jad nie trafił w oko, tylko w nos. Hylas rzucił nożem, ostrze wbiło się tuż za łbem i przyszpiliło węża do podłoża. Gdy gad się wił i szarpał, Pirra dobiła go kamieniem.

Zapadła pełna napięcia cisza.

Zguba kichnęła i potarła pyskiem o piasek. Hylas wyjął nóż i odciął wężowi łeb.

– Widziałeś kiedyś takiego węża? – wydyszała Pirra.

– Nie.

Popatrzyli sobie w oczy. Zabicie pierwszego napotkanego stworzenia stanowiło zły znak. Wąż zapewne był święty i należał do dziwnych bogów, którzy władali tą krainą.

Zguba z zaciekawieniem szturchnęła truchło łapą. Hylas odsunął lwicę i wytarł resztki jadu z jej nosa rąbkiem tuniki.

– Myślisz, że możemy to zjeść? – zapytała Pirra.

– Nie wiem – mruknął chłopak. Gniew ściskał mu gardło. – Nie wiem! Nie znam tych roślin ani stworzeń! Nie wiem, które owoce możemy jeść! I nigdy nie widziałem węża, który staje na ogonie i pluje!

Z wściekłością zamachnął się nożem na krzew.

– Hylasie, przestań! Straszysz Zgubę!

Młoda lwica cofnęła się za nogi Pirry i patrzyła na Hylasa ze stulonymi uszami.

– Wybacz – wymamrotał.

Zguba podeszła i potarła kudłatym pyskiem o jego udo. Chłopak podrapał wielką złotą głowę, żeby pocieszyć nie tylko lwicę, ale też siebie.

– Kiedy spotkałam cię po raz pierwszy – oznajmiła Pirra spokojnie – byliśmy uwięzieni na wyspie, bez jedzenia i wody. Ale udało nam się przeżyć.

– To co innego.

– Wiem, ale jeżeli ktoś może tutaj przeżyć, to właśnie ty.

Echo wylądowała na ramieniu Pirry i pieszczotliwie pociągnęła ją za kosmyk ciemnych włosów. Dziewczyna pogłaskała palcem łuskowate, żółte nogi sokoła.

Zguba popatrzyła na Hylasa, a z jej wielkich złotych oczu biło bezgraniczne zaufanie.

– Racja – westchnął chłopak. – Mamy: pół bukłaka wody, dwa noże, procę, zwój liny i zabitego węża, który może nadaje się do jedzenia.

– Zwierzęta wiedzą, jeżeli coś jest trujące, prawda? Jeżeli Zguba i Echo uznają, że bez ryzyka można by je zjeść…

Hylas skinął głową.

– Sprawdźmy.

Odciął kawałek ogona i rzucił Zgubie, a mniejszy skrawek podał Pirze. Echo zeskoczyła na skórzany ochraniacz, który dziewczyna nosiła na przedramieniu, i rozerwała podarowane mięso na kawałki, a potem przełknęła. Zguba kończyła już przeżuwać swoją porcję.

– Chyba jest w porządku – stwierdziła Pirra.

– A w Morzu pewnie są ryby – dodał Hylas.

Uśmiechnęła się do niego przebiegle.

– A Fenicjanie nie dostali całego złota. Pod tuniką ukryłam naszyjnik, więc jeżeli spotkamy kogoś, kto sprzedaje jedzenie, damy sobie radę!

Hylas parsknął śmiechem.

Dochodziło już południe. Robiło się nieznośnie gorąco.

– Zguba miała dobry pomysł – stwierdził. – Musimy się schronić przed słońcem.

Pirra wskazała na wybrzeże. W oddali majaczyły skały.

– Może wśród tych głazów znajdziemy jaskinię?

– Chodźmy.

Hylas poczuł się trochę lepiej. I właśnie wtedy uświadomił sobie, że dotarcie do Egiptu, odnalezienie Userrefa i sztyletu Koronosa nie miało już znaczenia.

Najpierw musieli przeżyć.Odcięli paski ze swoich tunik i zmoczyli je w Morzu, a potem owinęli sobie nimi głowy. Mokre szmatki były cudownie chłodne, ale szybko wyschły i wkrótce znowu poczuli palące promienie Słońca przenikające przez tkaninę. Pirra czuła pył pod powiekami, język zrobił się jej szorstki od piasku. Miała wrażenie, że słyszy szum wody, ale tak nie było. Wokół panowała tylko śmiertelna cisza pustyni.

Hylas wlókł się obok, mrużąc oczy i pocierając skronie. Dziewczynę martwiło, że chłopak może mieć wizję. Co widzi? Duchy? Demony? Na pewno powie, gdy będzie gotowy, Pirra nauczyła się już nie pytać. Hylas nienawidził mówienia o wizjach.

– Przerażają mnie i bolą – przyznał się kiedyś dziewczynie. – Nigdy nie wiem, kiedy się pojawią. Szkoda, że nie umiem ich powstrzymać.

Wielkie czerwone głazy wcale się nie przybliżały. Pirra zaczęła się zastanawiać, czy skały naprawdę tam są, czy to tylko sztuczka bogów.

Sztuczka bogów…

Zamarła.

– Hylasie, wszystko robimy źle.

– Co? – wychrypiał.

– Tą ziemią władają bogowie. Nie pomogą nam, dopóki nie złożymy ofiary.

Hylas popatrzył na nią zdumiony.

– Nie do wiary, że o tym zapomniałem.

– Ja także. Powinniśmy to zrobić, gdy tylko dotarliśmy na brzeg. Nigdzie nie dojdziemy, dopóki nie postąpimy jak należy.

Hylas otarł pot z czoła, a potem rzucił Pirze lwi pazur, który nosił na szyi, podczas gdy dziewczyna zdjęła amulet podarowany jej przez Userrefa, oko wedjat – nie rozstawała się z tym wisiorkiem od opuszczenia Keftiu. Wyszeptała cichą modlitwę, po czym podeszła do splątanego krzewu i ukryła w nim łeb węża. Ofiara będzie tam bezpieczna przed Echo, która odleciała zapolować, i przed Zgubą, która pobiegła przodem i nic nie zauważyła. Oboma amuletami Pirra dotknęła daru dla bogów, po czym wróciła do Hylasa i oddała mu pazur.

– Komu złożyłaś ofiarę? – zapytał, gdy ruszyli dalej.

– Bogini za siebie, Pani Dzikich Stworzeń za ciebie oraz dwóm najpotężniejszym bogom Egiptu.

– Czyli? – Chłopak pochylił się, żeby poszukać kamyków do procy.

– Heru, który ma głowę sokoła, i Sekhmet o głowie lwicy. Pamiętam ich z powodu Zguby i Echo.

Hylas wrzucił kilka kamyków do sakiewki przy pasie.

– Jest ich więcej?

– Mnóstwo. Userref opowiadał mi baśnie, gdy byłam mała… – urwała.

Userref opiekował się Pirrą od dziecka i bardzo za nim tęskniła. Przez czternaście lat bawił się z nią i napominał, starał się, aby nie wpadła w tarapaty, a także opowiadał o ukochanym Egipcie. Był kimś więcej niż niewolnikiem. Był starszym bratem, którego dziewczyna nigdy nie miała.

– Pirro? – odezwał się Hylas. – Jacy jeszcze są tutaj bogowie?

– Och… Jeden ma głowę szakala, czyli takiego zwierzęcia podobnego chyba do lisa. I jeden przypomina rzecznego konia…

– Co?

– Konie rzeczne są grube, mają wielkie paszcze i mieszkają w rzece. Jest też bóg podobny do krokodyla, chociaż nie wiem, co to za zwierzę.

Chłopak zmarszczył brwi.

– Gdy byłem niewolnikiem w kopalniach, poznałem chłopaka z Egiptu. Opowiadał o krokodylach. Twierdził, że to takie wielkie jaszczurki. Mają skórę mocniejszą niż zbroja i zjadają ludzi. Uważałem, że zmyśla.

– Jestem pewna, że krokodyle istnieją naprawdę.

Hylas nie odpowiedział. Zmrużywszy oczy, przyjrzał się skałom, które znajdowały się czterdzieści kroków dalej.

– Masz lepszy wzrok ode mnie. Powiedz, czy widzisz ludzi, którzy się tam wspinają?

Pirze mocniej zabiło serce. W drżącym powietrzu dostrzegła drobne ciemne postacie przemykające wśród głazów.

– Ofiara została przyjęta! – zawołała. – Jesteśmy ocaleni!

Im bliżej podchodzili, tym większy niepokój ogarniał Hylasa. Ci ludzie poruszali się zdumiewająco szybko, ale głównie na czworakach.

Złapał Pirrę za ramię.

– To nie są ludzie!

Dziewczyna osłoniła oczy przed słońcem.

– Więc kto? – szepnęła.

Domniemani ludzie wyglądali jak skrzyżowanie człowieka i psa – mieli gęstą, szarawobrązową sierść, grube ogony, długie i umięśnione ramiona oraz kościste, czerwone twarze.

Hylas zastanawiał się, czy to nie są demony; lecz chociaż miał zawroty głowy, a skały i nawet jego cień drżały w rozgrzanym powietrzu, żaden rozpalony palec nie przeszywał mu skroni jak wtedy, gdy pojawiały się wizje.

Czuł jednak, że jest obserwowany.

– Patrz – szepnęła Pirra.

Po prawej stronie, dwadzieścia kroków od nich, jedno ze stworzeń przykucnęło na najwyższym samotnym głazie. Było większe od pozostałych. Hylas domyślił się, że to przywódca stada – szeroki tors znaczyły smugi krwi, ciężkie brwi ocieniały małe, blisko osadzone ślepia. Stworzenie spoglądało groźnie na intruzów.

– Nie biegnij – powiedział spokojnie Hylas. – Nie odwracaj się do niego plecami, bo pomyśli, że jesteśmy zdobyczą.

Oboje zaczęli się powoli cofać.

Stworzenie obnażyło wielkie białe kły i zaskrzeczało ochryple. Zabrzmiało to przerażająco – jak groźny sygnał.

Pozostałe stworzenia zgromadziły się u stóp skał. Zerkały na przywódcę, słuchały jego skrzeczenia, a potem wróciły do swojej zdobyczy. Hylas wypatrzył ciało wielkiego białego jelenia z długimi, spiralnymi rogami. Człekopodobne stworzenia mocarnymi rękami rozdarły żebra ofiary, wyszarpnęły wnętrzności i wyrwały lśniące jelita. Jedno chwyciło tylną nogę jelenia i wykręciło ją bez wysiłku niczym skrzydło przepiórki.

Przywódca stada odwrócił się na swoim głazie i szczeknął wściekle. Nie na Hylasa ani na Pirrę.

Chłopakowi zamarło serce.

Do powalonego jelenia podkradała się Zguba, najwyraźniej zamierzała przepłoszyć dziwne stworzenia i odebrać im zdobycz, jak to robiła z lisami i kunami leśnymi.

To jednak nie były lisy ani kuny.

– Zgubo, wracaj! – krzyknął Hylas.

Młoda lwica doskonale znała swoje imię, ale nie posłuchała. Na statku nie dostawała wiele jedzenia, a kawałek węża nie wystarczył jej do zaspokojenia głodu. Zapach świeżego mięsa był zbyt kuszący.

– Zgubo, wracaj! – wrzasnęli razem Hylas i Pirra.

Zguba przestała się skradać i zerwała się do szarży – z warczeniem uderzyła przednimi łapami. Jednak stworzenia wcale się nie rozbiegły, lecz ruszyły na nią, skrzecząc wściekle i szczerząc kły. Na dodatek coraz więcej ich pobratymców wynurzało się z jaskiń i załomów skalnych, aby przyłączyć się do ataku, a przywódca stada już zeskoczył na piasek i sunął na lwicę długimi susami.

Hylas i Pirra pobiegli za nim. Chłopak wrzeszczał i strzelał kamykami z procy, Pirra ciskała każdym większym kamieniem, który zdążyła podnieść.

Zguba zrozumiała swój błąd, podwinęła ogon i uciekła. Hylas i Pirra zrobili to samo.

W biegu Hylas obejrzał się jeszcze przez ramię. Stworzenia nie ruszyły w pogoń. Podskakiwały u stóp sterty głazów i biły pięściami w ziemię.

Przywódca stada przysiadł na czele gromady i groźnie patrzył na intruzów, którzy ośmielili się wejść na jego terytorium.

„Trzymajcie się z daleka! Nie ważcie się wracać!” – zdawał się mówić.

– Pawiany – wydyszała Pirra trochę później. – Userref mi o nich opowiadał, ale nie mogłam sobie przypomnieć, jak je nazywał.

– Czy w Egipcie jest też bóg pawian? – Hylas z trudem łapał oddech.

– Tak mi się wydaje. Pawiany są niewiarygodnie sprytne i niczego się nie boją.

– Właśnie się o tym przekonałem!

Słońce wkrótce miało zajść, ale upał ani trochę nie zelżał. Hylas i Pirra wycofali się po swoich śladach na wybrzeże, gdzie wysadzili ich Fenicjanie i gdzie zabili węża, po czym zaczęli ostrożnie podchodzić do innych głazów, które wyglądały, jakby mogły zapewnić schronienie. O ile nie było tam pawianów.

Hylas ostrzelał skały z procy.

Nie rozległy się wściekłe szczeknięcia ani nie pojawili się żadni psoludzie gromadzący się do ataku.

Pomimo to chłopak nakazał Pirze poczekać, a potem wspiął się wyżej, gdzie dostrzegł otwór, może wejście do jaskini. Na wszelki wypadek wrzucił do środka kilka kamyków, żeby wypłoszyć stworzenia, które mogły się tam czaić. Z ciemności wyleciało tylko kilka nietoperzy.

– Pusto! – zawołał do dziewczyny.

Ściągnął sakwę i wczołgał się do jaskini. Okazała się ciasna, ale cień przyniósł ulgę po palącym Słońcu.

Pirra wdrapała się zaraz potem i zmęczona usiadła obok. Jej twarz pokrywały pył i pot. Kiedy zdjęła sandały, na skórze zostały jej czerwone ślady po rzemykach.

Morze znajdowało się niedaleko, ale oboje byli zbyt wycieńczeni, żeby zejść i umyć się w falach. Hylas wolał oszczędzać siły; będą mu potrzebne do rozstawienia sideł.

Wyczołgał się z jaskini. Z tej wysokości dostrzegł w pobliżu niskie skaliste wzgórza, a za nimi bezkresną, czerwoną pustynię.

Wiatr przyniósł dziwne jękliwe krzyki. Chłopak zastanawiał się, czy to zew szakali. Domyślał się, że stworzenia, które zamieszkiwały pustynię, kryły się przed Słońcem i wychodziły dopiero nocą. Właśnie dlatego Zguba, wyczuwszy zbliżający się zmierzch, pobiegła na łowy. Hylas miał tylko nadzieję, że młoda lwica ma dość rozwagi, aby podkradać się tylko do jaszczurek lub zajęcy – jeśli jakieś tu żyły – i trzymać się z daleka od pawianów.

Za jego plecami Pirra zakasłała i przeczesała palcami zapiaszczone włosy.

– Ile zostało nam wody?

Hylas sprawdził bukłak, po czym odstawił go u wejścia do jaskini.

– Wystarczy na dzień, może dwa.

Dziewczyna przyjęła to w milczeniu, oblizała tylko spękane, wyschnięte wargi.

– Odpoczniemy trochę – zdecydował Hylas. – Ale nie możemy tu przespać całej nocy.

– Dlaczego?

– Słońce, Pirro. Popełniliśmy błąd, że wędrowaliśmy za dnia. Teraz musimy iść tylko nocą, inaczej się spalimy.

– I dokąd pójdziemy? – mruknęła Pirra. – Znowu na zachód w nadziei, że przekradniemy się obok pawianów? Czy też na wschód, modląc się, żeby rzeka znajdowała się właśnie tam?

Hylas nie odpowiedział. Żadna z tych propozycji nie wydawała mu się dobra.

Wyciągnął zza pasa resztę mięsa węża i podał dziewczynie.

– Zejdę i nazbieram trochę tych krzaków, żeby rozpalić ogień.

Pirra spojrzała na wymiętoszoną zdobycz.

– Nie jestem głodna.

– Musimy jeść. Ten wąż na pewno smakuje lepiej po upieczeniu.

Słońce było krwawą kulą ognia opadającą nad horyzontem, mimo to wciąż panował nieznośny upał. Gdy Hylas schodził ze skały, zbocze przed nim tańczyło od gorąca, a cień padający na ziemię wydawał się dziwnie zniekształcony.

– Co się stanie, gdy niczego nie znajdziemy i utkniemy na pustyni? – zawołała Pirra.

– Nie wiem – odpowiedział chłopak ponuro.

Wydało mu się, że jego cień zaczyna żyć własnym życiem. Nie od razu Hylas zdał sobie sprawę, że to wcale nie cień, lecz chłopiec ciemny jak cień.

Ale wtedy nieznajomy zdążył już chwycić bukłak i uciec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: