Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Boski ogień - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
10 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Boski ogień - ebook

Drugi tom „Kroniki Nieciosanego Tronu”. Troje dzieci cesarza, trzy ścieżki do władzy. Ceną za zwycięstwo może być zagłada.

        Adare ucieka z Pałacu Brzasku, aby stawić czoło spiskowi wymierzonemu w jej rodzinę. Gdy roznosi się wieść, że jest ulubienicą bogini-patronki cesarstwa Annuru, znajduje zwolenników, którzy pomagają jej zawładnąć stolicą. Groźba inwazji barbarzyńskich hord każe jednak rywalom zjednoczyć siły przeciwko wspólnemu wrogowi.Nieuchronnie narasta też konflikt Adare z jej bratem Valynem, dezerterem z elitarnej cesarskiej jednostki wojskowej – Kettralu.Ich brat Kaden, prawowity dziedzic Nieciosanego Tronu, toczy własną walkę i przedostaje się do stolicy przy pomocy niezwykłych sojuszników.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-971-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Poprzednio była to lista nazwisk.

Wydawało się to właściwe, biorąc pod uwagę, jak wielu ludzi pomagało mi, gdy pisałem Miecze cesarza. Ten tom jest grubszy i można by się spodziewać jeszcze dłuższej listy, jeszcze dłuższego katalogu nazwisk, lecz ja zacząłem odnosić się do list z podejrzliwością.

Taka lista podziękowań w książce mówi wyraźnie: Wiem, komu co zawdzięczam. A prawda jest przecież taka, że nie wiem. Nie wiem nawet w połowie. Na jeden doskonały pomysł, którego pochodzenie potrafię wyśledzić i przypisać konkretnej osobie, powiązać z jakąś rozmową przy piwie, przypadają dziesiątki, setki wspaniałych myśli, które ludzie – czasem przyjaciele, czasem zupełnie obcy, niekiedy pisemnie, a niekiedy w przypadkowej rozmowie – włożyli mi w objęcia jak małe dzieci.

Pielęgnowałem te myśli jak własne, pozwalałem im się rozwijać i dorastać, po czym wkładałem między okładki tej książki. Niektóre były ze mną długo, a ja przywiązałem się do nich niezwykle mocno, wręcz zaborczo, aż w końcu muszę wyznać w tym oficjalnym podziękowaniu: Nie wiem, skąd się wzięły.

Teraz, gdy wracają na świat, lubię sobie wyobrażać, że – zrazu zalęknione – stopniowo będą coraz bardziej olśnione jego wielkością, barwą i wolnością, wspaniałością miejsca, z którego pochodzą. Świat jest nieporównanie większy od umysłu jednego pisarza i choć pomysły te pozostawały ze mną przez jakiś czas, nigdy nie byłem dla nich miejscem ostatecznego zamieszkania.Prolog

Gdy Sioan dotarła na szczyt wieży i wyszła w chłód nocy, zimne powietrze zapiekło gniewnie jej płuca, jakby chciało dorównać furii szalejącego na ulicach ognia. Wspinaczka na szczyt zajęła długie godziny – niemal pół nocy. Towarzyszący jej gwardziści nie okazywali zmęczenia, lecz wiadomo było, że raz w miesiącu wszyscy żołnierze z Gwardii Aedoliańskiej musieli wbiegać na szczyt Włóczni Intarry w pełnej zbroi. Dotrzymanie kroku cesarzowej, będącej już w średnim wieku, i trojgu jej dzieciom, nie sprawiało im wielkiej trudności. Ona jednak była bliska omdlenia. Każdy mijany podest zapraszał, by zatrzymać się, usiąść, oprzeć głowę o drewniane rusztowanie i zasnąć.

Byłam zbyt rozpieszczana, powtarzała sobie tonem wyrzutu, który pozostał jedynym bodźcem do poruszania słabnącymi nogami. Jestem delikatną kobietą żyjącą pośród subtelnych rzeczy.

Naprawdę jednak martwiła się bardziej o swoje dzieci niż o siebie. Wszyscy mieli już okazję wchodzić na szczyt Włóczni, ale nigdy w takim pośpiechu. Spokojne wejście zajmowało dwa dni, z przerwami po drodze na odpoczynek i posiłki. Grupa idących przodem kucharzy i niewolników rozkładała dla nich miękkie materace i półmiski z jedzeniem. Droga na górę była przyjemna i radosna; dzieci były za małe na takie szaleńcze wspinaczki. Jednakże małżonek Sioan nalegał, a cesarzowi Annuru się nie odmawia.

To jest ich miasto, powiedział Sanlitun. Serce ich cesarstwa. To coś, co muszą zobaczyć. Wejście na szczyt to drobiazg w porównaniu z tym, z czym przyjdzie im się kiedyś zmierzyć.

On sam jednak nie musiał wdrapywać się na tę przeklętą wieżę. Skrzydło Kettralu, pięcioro ubranych w czerń mężczyzn i kobiet o srogich spojrzeniach, wyniosło go na szczyt Włóczni pod brzuchem potężnego, straszliwego jastrzębia. Sioan rozumiała ten pośpiech. Płomienie szalały na ulicach, a jej mąż potrzebował dobrego punktu obserwacyjnego, żeby właściwie dowodzić. Annur nie mógł czekać, aż cesarz pokona dziesiątki tysięcy stopni.

Kettralowcy zaproponowali, że wrócą po Sioan i dzieci, lecz ona odmówiła. Sanlitun co prawda twierdził, że ptaki są oswojone, ale „oswojony” nie znaczy „udomowiony”, a ona nie chciała sadzać swoich dzieci na szponach, których jedno uderzenie mogło zmasakrować wołu.

Tak więc kiedy cesarz przebywał na szczycie, wydając rozkazy mające uchronić miasto przed pożogą, Sioan wdrapywała się mozolnie po schodach, przeklinając w duchu męża i własny podeszły wiek. Aedoliańczycy wspinali się w milczeniu, ale dzieci, mimo początkowego entuzjazmu, z trudem dawały sobie radę. Adare była najstarsza i najsilniejsza, lecz miała zaledwie dziesięć lat. Ledwo się wspięli na wysokość strzelistych dachów sąsiednich wież, dużo niższych od Włóczni, a już zaczęła dyszeć. Kaden i Valyn czuli się jeszcze gorzej. Stopnie schodów – drewnianej konstrukcji zbudowanej przez ludzi we wnętrzu starożytnej, twardej i gładkiej jak stal szklanej skorupy Włóczni – były za wysokie na ich krótkie nóżki i chłopcy wciąż się przewracali, siniacząc golenie i łokcie.

Mimo całego pośpiechu, jaki nakazał jej mąż, miasto spłonie i tak, niezależnie od tego, czy ich czwórka ujrzy to ze szczytu czy nie. Sioan zachęcała więc dzieci do krótkich odpoczynków na każdym podeście. Adare jednak wolałaby umrzeć, niż rozczarować ojca, a Valyn i Kaden zerkali na siebie w zawziętym milczeniu, z nieszczęśliwymi minami, nie chcąc się przyznać do zmęczenia.

Kiedy wreszcie wyszli przez zamykaną klapę na dach, cała trójka chwiała się na nogach i chociaż szczyt Włóczni Intarry otaczał niski mur, Sioan opiekuńczo objęła dzieci ramionami, jakby chcąc uchronić je przed porywem wiatru. Nie musiała jednak obawiać się niczego. Aedoliańczycy – Fulton, Birch, Yian i Trell – otoczyli je ciasnym kręgiem, chroniąc je, nawet w tym miejscu, przed niewidzialnym zagrożeniem. Obróciła się w stronę męża i już rozchyliła usta, gotowa czynić mu wyrzuty, lecz zamilkła, spojrzawszy na płonące w dole miasto.

Oczywiście widzieli to także z wnętrza Włóczni – jako blask rozszalałej czerwieni w szkle jej ścian – lecz z zawrotnej wysokości szczytu wieży ulice i kanały miasta zdawały się cienkimi liniami na mapie. Sioan mogła wyciągnąć rękę i kolejno zasłaniać dłonią całe dzielnice: dzielnicę grobów, Dolny Targ, zachodnie kanały i nabrzeża. Ognia jednakże nie dało się zasłonić. Kiedy zaczynała wspinaczkę na szczyt, doniesiono, że wielki pożar objął sześć przecznic po zachodniej stronie miasta. Podczas ich długiej wędrówki po schodach rozprzestrzenił się jednak straszliwie, pożerając wszystko na zachód od ulicy Duchów, po czym, pchnięty podmuchem zachodniego wiatru znad morza, zaczął posuwać się na wschód, docierając do skraju alei Bogów. Próbowała obliczyć liczbę spalonych domostw i wyobrazić sobie, ilu ludzi tam zginęło. Straciła jednak rachubę.

Sanlitun się odwrócił, słysząc trzask klapy wiodącej na dach. Nawet po tylu latach małżeństwa widok jego oczu potrafił zmusić Sioan do milczenia. Adare i Kaden mieli równie płomienne tęczówki oczu, ale płomień w nich był ciepły, niemal przyjazny, jak światło kominka zimą lub blask słońca. Oczy Sanlituna jednakże płonęły zimnym, uporczywym ogniem, pozbawionym ciepła i dymu. Na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia, jakby spędził pół nocy, śledząc bieg gwiazd na niebie, albo podziwiał odbicie księżyca w wodzie, a nie walczył z trawiącą miasto pożogą.

Sanlitun popatrzył na dzieci, a Sioan poczuła, jak Adare prostuje się u jej boku. Dziewczynka podda się zmęczeniu później, w zaciszu własnej komnaty, lecz teraz, w obecności ojca, nie chciała oprzeć się na matce, choć nogi pod nią drżały. Gdy Kaden spojrzał na płonące miasto, jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. Miał siedem lat i stał tak, osamotniony, twarzą w twarz z pożarem, jakby poza nim na dachu nie było nikogo. Tylko Valyn podał matce rękę, wsuwając drobne paluszki w jej dłoń, i wodził oczyma, patrząc to na ogień, to na ojca.

– Przychodzicie w samą porę – oznajmił cesarz i gestem wskazał ciemne obszary miasta.

– W samą porę na co? – zapytała Sioan, niemal dławiąc się z gniewu. – Żeby zobaczyć, jak dziesięć tysięcy ludzi ginie w ogniu?

Mąż spojrzał na nią uważnie, a potem skinął głową.

– Między innymi i to – odparł spokojnie, po czym zwrócił się do siedzącego obok skryby: – Niech podpalą wszystko wzdłuż alei Anlatuna, od południowej granicy miasta aż do północnej.

Skryba pochylił się w skupieniu, zapisał te słowa na pergaminie i przez chwilę pomachał nim w powietrzu, aby wysechł atrament, po czym zwinął go prędko w rulon i wsunął do bambusowej tuby, którą wepchnął do rury biegnącej środkiem Włóczni na sam jej dół. Sioan przez pół nocy wspinała się na szczyt tej przeklętej wieży; rozkazy Sanlituna docierały do pałacu w parę chwil.

Wydawszy rozkaz, Sanlitun ponownie zwrócił się do dzieci:

– Rozumiecie? – zapytał.

Adare zagryzła wargi. Kaden nic nie powiedział. Tylko Valyn wystąpił naprzód, mrużąc oczy od wiatru i blasku ognia. Podszedł do lunety umieszczonej w uchwycie na murze i przytknął do niej oko.

– Aleja Anlatuna nie płonie – zaprotestował po chwili. – Ogień zatrzymał się na zachodzie.

Ojciec skinął głową.

– Dlaczego więc… – Zawiesił głos, a w jego oczach widoczna już była odpowiedź.

– Rozpalasz drugi ogień, żeby kontrolować ten pierwszy – odparła Adare.

Sanlitun potwierdził skinieniem.

– Broń staje się tarczą. Wróg jest przyjacielem. Co zostaje spalone, nie może zapłonąć ponownie.

Przez dłuższą chwilę cała rodzina stała w milczeniu, patrząc, jak ogień wypala sobie drogę na wschód. Tylko Sioan odmówiła spojrzenia w lunetę. To, co chciała ujrzeć, mogła zobaczyć własnymi oczami. Powoli, nieubłaganie ogień posuwał się naprzód, czerwony, złocisty, straszliwy, prostą linią w poprzek zachodniej części miasta, i wciąż wybuchały nowe skupiska płomieni, z początku małe, potem coraz większe. Łączyły się ze sobą w jeden ognisty ciąg znaczący zachodnią stronę alei Anlatuna.

– To działa – powiedziała Adare. – Nowy ogień idzie na zachód.

– W porządku – wtrąciła raptem Sioan, zrozumiawszy nareszcie, co Sanlitun chciał dzieciom pokazać i czego je nauczyć; rozpaczliwie zapragnęła nagle oszczędzić im tego widoku i tej nauki. – Dość się już napatrzyli.

Sięgnęła, by wyjąć lunetę z rąk Adare, ale dziewczynka cofnęła się i ponownie skierowała przyrząd na miejsce walki obu ogni.

Sanlitun spojrzał żonie w oczy i ujął ją za rękę.

– Nie – odrzekł spokojnie. – Jeszcze nie dość.

W końcu Kaden zrozumiał, o co chodzi.

– Ludzie – zawołał, wskazując ręką. – Uciekali na wschód, a teraz się zatrzymali.

– Są w potrzasku – powiedziała Adare. Opuściła lunetę i odwróciła się do ojca. – Są w potrzasku, a ty musisz coś zrobić!

– On już to zrobił – powiedział Valyn. Spojrzał na cesarza z nadzieją. – Zrobiłeś, prawda? Dałeś rozkaz. Zanim przyszliśmy. Ostrzegłeś ich jakoś…

Chłopiec zamilkł, widząc już odpowiedź w płonących zimnym ogniem oczach.

– Jaki rozkaz miałbym wydać? – zapytał Sanlitun. Jego głos był łagodny i nieubłagany jak wiatr. – Tysiące ludzi żyją między tymi dwoma ogniami, Valynie. Dziesiątki tysięcy. Wielu zdoła umknąć, ale jak mam dotrzeć do tych, którym się nie uda?

– Ależ oni spłoną – szepnął Kaden.

Sanlitun powoli skinął głową.

– Płoną nawet teraz.

– Dlaczego? – zapytała Sioan, niepewna, czy łzy w jej oczach pojawiły się z litości nad tymi, którzy krzyczeli w pułapce ognia na dole, czy z litości nad własnymi dziećmi, które patrzyły w osłupieniu na płomienie dalekiego pożaru. – Dlaczego musiały to oglądać?

– Któregoś dnia cesarstwo będzie należeć do nich.

– Aby nim rządzili, aby go strzegli, a nie niszczyli!

Wciąż trzymał ją za rękę, lecz nie odrywał wzroku od dzieci.

– Nie będą gotowe, by nim rządzić, dopóki nie ujrzą, jak płonie – powiedział z oczyma spokojnymi jak gwiazdy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: