Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Botanika duszy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
9 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Botanika duszy - ebook

Najnowsza powieść E. Gilbert autorki światowego bestsellera Jedz, módl się, kochaj.

Fascynująca historia niezwykłej kobiety, której życie wyprzedziło epokę.

Elizabeth Gilbert, po 13 latach i spektakularnym sukcesie powraca do literackiej fikcji i zabiera czytelników w podróż, o której trudno będzie zapomnieć.

Alma Whittaker, bohaterka Botaniki duszy, to pod każdym względem postać nieprzeciętna – o nieposkromionej ciekawości świata, błyskotliwym intelekcie i silnej potrzebie niezależności. Jej historia rozpoczyna się w roku 1800, w Filadelfii, jednak głód wiedzy i pragnienie spełnienia w miłości zawiodą ją w tak egzotyczne zakątki świata jak Tahiti. Czy znajdzie tam rozwiązanie przyrodniczych zagadek i tajemnic ludzkiej duszy?

Gilbert po mistrzowsku przedstawia pierwsze zauroczenia i burzliwą miłość Almy sprawiając, że bohaterka, której dzieje ukazane są na tle burzliwej epoki, staje się bardzo bliska dzisiejszej czytelniczce.

„Przez tę opowieść się płynie. Jest naprawdę magiczna” Olga Kowalska z WielkiBuk.com

„Pisarka obdarzona rozżarzonym talentem”, Anne Proulx

„Gilbert to mieszanka Annie Proulx z Johnem Irvingiem”, The Times

Elizabeth Gilbert jest autorką Jedz, módl się, kochaj oraz I że cię nie opuszczę… – dwóch wyjątkowych wydanych przez REBIS książek, które stały się megabestsellerami nie tylko w Polsce, ale i na całym niemal świecie (w Stanach Zjednoczonych sprzedano ponad 10 milionów, a w Polsce prawie 400 tysięcy egzemplarzy Jedz, módl się, kochaj!). Udowadnia w nich, że zawsze warto szukać właściwej dla siebie drogi i z otwartym sercem przyjmować to, co nas na niej spotka. Na podstawie Jedz, módl się, kochaj nakręcono przebojowy film z Julią Roberts i Javierem Bardemem w rolach głównych.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-263-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tysiące razy w życiu pisała listy – i wiele z nich zawierało pochwały oraz zaproszenia – ale teraz nie wiedziała, jak zacząć. Jak się zwracać do takiego geniusza? Na koniec zadecydowała, że możliwa jest wyłącznie szczerość.

Szanowny Panie Pike,

obawiam się, że wyrządził mi Pan wielką krzywdę. Całkowicie i na zawsze zrujnował Pan moje oglądanie czyichkolwiek rysunków botanicznych. Świat szkiców, obrazów i litografii wyda mi się smutnie bezbarwny i nijaki po tym, jak ujrzałam Pana orchidee. Mniemam, iż odwiedzi Pan niedługo Filadelfię, by przystąpić razem z moim przyjacielem, Panem George’em Hawkesem, do pracy nad publikacją książki. Przyszło mi na myśl, iż tymczasem może dałby się Pan namówić na dłuższą wizytę w White Acre, mej posiadłości rodzinnej? Posiadamy szklarnie zasobne w wielką mnogość orchidei – niektóre z nich są w rzeczywistości prawie tak piękne jak Pańskie przedstawienia. Sądzę, iż sprawiłoby Panu przyjemność ujrzenie ich. Być może zechciałby Pan nawet niektóre naszkicować. (Byłby to wielki honor dla któregokolwiek z naszych kwiatów posiadać portret namalowany przez Pana!) Bez wątpienia mnie oraz memu ojcu sprawiłoby radość poznanie Pana. Możemy posłać po Pana powóz do Bostonu w najbliższym, stosownym dla Pana momencie. Gdy znajdzie się już Pan pod naszą opieką, zapewnimy Panu wszystko, co tylko potrzebne. Proszę nie wyrządzać mi kolejnej krzywdy odmową!

Z wyrazami największego szacunku

Alma Whittaker

Przybył w połowie maja 1848 roku.

Alma pracowała w gabinecie przy mikroskopie, kiedy spostrzegła powóz zajeżdżający przed dom. Wysiadł z niego wysoki, szczupły, płowowłosy mężczyzna w brązowym sztruksowym garniturze. Z daleka wyglądał na najwyżej dwadzieścia lat, choć Alma wiedziała, że nie może być tak młody. Nie przywiózł ze sobą nic prócz małej skórzanej walizki, która musiała niemało podróżować po świecie i robiła wrażenie, jakby się miała rozpaść, zanim dopełni się dzień.

Alma najpierw obserwowała go przez chwilę, dopiero potem wyszła się przywitać. Od lat była świadkiem niezliczonej liczby wizyt składanych w White Acre i zawsze doświadczała jednego: wszyscy, którzy przyjeżdżali do nich po raz pierwszy, zachowywali się tak samo – stawali jak wryci, gapiąc się na dom, który wyrastał przed nimi, albowiem rezydencja White Acre rzeczywiście była wspaniała i onieśmielająca, szczególnie oglądana po raz pierwszy. W końcu taki był umyślny zamiar przy projektowaniu, przestraszyć gości, i niewielu było w stanie ukryć pełen szacunku podziw mieszany z lękiem oraz zazdrością – szczególnie jeśli nie zdawali sobie sprawy, że są obserwowani.

Pan Pike jednak w ogóle nie spojrzał na dom. A nawet natychmiast odwrócił się tyłem do rezydencji, gdyż zamiast domu jego wzrok przykuł ogród w stylu greckim – który Alma i Hanneke utrzymywały w nienaruszonym stanie przez dziesięciolecia, jako hołd dla Beatrix Whittaker. Cofnął się nawet trochę, aby lepiej go ogarnąć wzrokiem, po czym zrobił najdziwniejszą rzecz: postawił walizkę, zdjął marynarkę i ruszył w kierunku północno-zachodniego skraju ogrodu, a następnie zamaszystymi krokami przemierzył całą jego długość po przekątnej i zatrzymał się w południowo-wschodnim rogu. Chwilę tam postał, rozejrzał się naokoło i niczym geodeta obliczający granice gruntu energicznymi krokami odmierzył dwa przyległe boki ogrodu, długi oraz krótki. Gdy powrócił do północno-zachodniego rogu, zdjął kapelusz, podrapał się po głowie, na moment zamyślił, po czym parsknął śmiechem. Alma nie słyszała go, ale widziała wszystko doskonale.

Tego było już za wiele, nie mogła się dłużej powstrzymywać. Wstała gwałtownie od stołu i wybiegła z powozowni.

– Pan Pike? – powiedziała, podchodząc i wyciągając na powitanie rękę.

– Pani musi być panną Whittaker! – odrzekł, uśmiechając się szeroko, i ujął jej dłoń. – Oczom nie wierzę! Musi mi pani powiedzieć, panno Whittaker... cóż za szalony geniusz podjął trud utworzenia ogrodu ściśle wedle zasad geometrii euklidesowej?

– To był pomysł mojej matki, sir. I gdyby nie odeszła wiele lat temu, byłaby zachwycona, że tak bezbłędnie rozpoznał pan jej zamysł.

– Któż by go nie rozpoznał? To złoty środek! Mamy tu dwa kwadraty, zawierające siatkę kwadratów... a z aleją rozdzielającą całe założenie mamy dwa trójkąty o bokach trzy-cztery-pięć, które zawierają mniejsze trójkąty. Jakież to urocze! To niezwykłe, że komuś się chciało tak rozplanować, i to w takiej wspaniałej skali. Bukszpany też są idealne. Tak jakby pełniły rolę znaku równości. Musiała być doskonale rozkoszna, pani matka.

– Rozkoszna... – Alma rozważyła takie podejście. – Cóż, z pewnością obdarowana była umysłem, który pracował z rozkoszną precyzją, co do tego nie ma wątpliwości.

– To nadzwyczajne – orzekł.

Wyglądało na to, że wciąż nie dostrzega domu.

– To prawdziwa przyjemność poznać pana, panie Pike – powiedziała Alma.

– I panią, panno Whittaker. Pani list był nad wyraz łaskawy. Przyznam, że wielką przyjemność sprawiła mi także jazda prywatnym powozem... pierwsza taka w całym moim długim życiu. Przywykłem podróżować w dusznych pomieszczeniach razem z rozwrzeszczanymi dziećmi, nieszczęsnymi zwierzętami i głośnymi mężczyznami, palącymi grube cygara. Ledwo wiedziałem, co z sobą począć przez tyle godzin samotności i spokoju.

– I cóż więc pan z sobą począł? – zapytała Alma, uśmiechając się w odpowiedzi na jego rozentuzjazmowanie.

– Zaprzyjaźniałem się z milczącym widokiem drogi.

Nim zdążyła zareagować na uroczą odpowiedź, spostrzegła wyraz niepokoju na twarzy Ambrose’a Pike’a. Odwróciła się, by spojrzeć w tym samym kierunku: służący podniósł mały bagaż pana Pike’a i ruszył z nim ku wielkim drzwiom frontowym White Acre.

– Moja walizka... – rzucił stroskanym głosem gość, wyciągając po nią rękę.

– Zanosimy ją jedynie do pana pokoju, panie Pike. Będzie tam, obok łóżka, czekać na pana.

– Ależ oczywiście. – Potrząsnął głową zmieszany. – Jakże niemądrze z mojej strony. Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajony do służby i tego typu rzeczy.

– Czy wolałby pan, aby walizka została przy panu, panie Pike?

– Nie, skądże. Proszę wybaczyć moją dziwaczną reakcję, panno Whittaker. Ale jeśli człowiek posiada w życiu tylko jedną cenną rzecz, tak jak ja, to trochę niepokoi go widok kogoś, kto właśnie z nią odchodzi.

– Ma pan znacznie więcej cennych rzeczy w życiu, panie Pike. Ma pan wielki talent artystyczny... podobnego ani pan Hawkes, ani ja nigdyśmy wcześniej nie widzieli.

– Och! – Zaśmiał się. – To uprzejme z pani strony, panno Whittaker. Ale wszystko, co oprócz niego posiadam, znajduje się w tej walizce, a być może owe ulubione drobiazgi cenię sobie bardziej!

Teraz i Alma się roześmiała. Dystans, który zwykle istnieje między dwiema obcymi osobami, zdążył już zniknąć. Może w ogóle nigdy go między nimi nie było.

– Proszę mi powiedzieć, panno Whittaker – zagaił pogodnie – jakie jeszcze cuda ma pani w White Acre? I co to znaczy, że, jak słyszałem, studiuje pani mech?

Oto w jaki sposób, jeszcze przed upływem godziny, stanęli razem nad głazami narzutowymi, omawiając Dicranum. Zamierzała pokazać mu najpierw orchidee. Czy raczej nie zamierzała w ogóle pokazywać mu stanowisk mchu – dotychczas jeszcze w nikim nie wzbudziły zainteresowania – ale kiedy zaczęła opowiadać o swojej pracy, nalegał, że chce zobaczyć wszystko na własne oczy.

– Powinnam pana ostrzec, panie Pike – powiedziała, kiedy przechodzili razem przez pole – że większość ludzi uważa mchy za nudne.

– To mnie nie przeraża – rzekł. – Zawsze fascynowały mnie rzeczy, które inni ludzie uważają za nudne.

– W tym się zgadzamy – stwierdziła Alma.

– Proszę mi jednak powiedzieć, panno Whittaker, co pani podziwia w mchach?

– Ich godność – odparła bez wahania Alma. – A także ich milczenie i inteligencję. Podoba mi się, że... jako przedmiot studiów... są takie świeże. Inaczej niż większe i ważniejsze rośliny, które studiowały hordy botaników. Chyba lubię także ich skromność. Mchy poskramiają swą urodę. W porównaniu z mchem wszystko inne w przyrodzie wydaje się obcesowe, oczywiste. Rozumie pan, co mam na myśli? Czy pan zna te wielkie, ostentacyjne kwiaty, które potrafią niekiedy wyglądać jak wielkie, tępe, oślinione głupki? Kiedy tak się wystawiają dookoła, z rozdziawionymi gębami, i wyglądają na oniemiałe i bezradne...?

– Gratuluję, panno Whittaker. Właśnie doskonale opisała pani rodzinę storczykowatych.

Z trudem złapała powietrze i odruchowo zasłoniła dłońmi usta.

– Obraziłam pana!

Ale pan Pike się uśmiechał.

– W najmniejszym stopniu. Przekomarzam się z panią. Nigdy nie występowałem w obronie inteligencji orchidei i nigdy tego nie uczynię. Kocham je, ale przyznam, że nie wydają się zbyt mądre... przynajmniej według kryteriów pani opisu. Bardzo zajmujące jest słuchanie, jak ktoś broni inteligencji mchów! Ma się wrażenie, jak gdyby sporządzała pani referencje dla bohatera, pragnąc go bronić.

– Ktoś musi to robić, panie Pike! Za bardzo są przeoczane, a one mają przecież tak szlachetny charakter.

Ambrose Pike nie wyglądał na znudzonego. Gdy dotarli do głazów, miał dziesiątki pytań i z tak bliska przyglądał się mchom, iż można było przypuszczać, że jego własna broda wyrasta prosto z kamienia. Słuchał uważnie, gdy opowiadała o każdym gatunku oraz przedstawiała swą rozwiniętą teorię transmutacji. Być może mówiła za długo. Jej matka z pewnością by tak uznała. Nawet sama Alma, opowiadając, miała obawy, że zanudzi tego biednego człowieka. Ale z drugiej strony, on tak wyraźnie ją zachęcał. Mówiąc, czuła, jak uwalnia idee z przepełnionego skarbca prywatnych myśli. Jak długo człowiek może chować zapał zamknięty w sercu, nim zapragnie podzielić się nim z bratnią duszą? Alma miała za sobą dziesięciolecia przetrzymywanych myśli.

Po chwili pan Pike wyciągnął się na ziemi, by móc zajrzeć pod brzeg większego głazu i obejrzeć stanowiska mchu ukrytego w owych tajnych zaułkach. Wierzgał nogami spod skały, entuzjazmując się tym, co znajdował. Alma uznała, że to najprzyjemniejsza chwila w jej życiu. Zawsze pragnęła pokazać komuś mchy.

– Mam pytanie, panno Whittaker – zawołał spod występu skalnego. – Jaka jest prawdziwa natura pani kolonii mchu? Opanowały, jak pani twierdzi, umiejętność życia skromnie i łagodnie. Jednak, zgodnie z tym, co pani mówi, posiadają one istotne przymioty. Czy są to przyjaźni pionierzy, te pani mchy? Czy są wrogimi rabusiami?

– Ma pan na myśli, farmerzy czy piraci? – zapytała Alma.

– Tak właśnie.

– Nie mogę rzec z całą pewnością – odparła. – Być może są jednymi i drugimi po trochu. Sama się nad tym zastanawiam cały czas. Niewykluczone, że minie kolejne dwadzieścia pięć lat, nim się tego dowiem.

– Podziwiam pani cierpliwość – powiedział pan Pike, wygrzebując się spod skały i układając wygodnie na trawie.

Gdy z biegiem czasu Alma pozna go lepiej, dowie się, że Ambrose Pike uwielbiał wyciągać się na ziemi, gdy pragnął odpocząć. Z radością położy się na dywanie nawet w salonie, jeśli nastrój skłoni go do tego – szczególnie wtedy, gdy przyjemność sprawią mu własne myśli oraz toczona rozmowa. Świat to jego dywan. Była w tym ogromna wolność. Alma nie wyobrażała sobie, by mogła czuć się tak swobodnie. Owego dnia, gdy wczołgał się pod głaz, ona usiadła ostrożnie na brzeżku pobliskiej skały.

Pan Pike był trochę starszy, niż wydawał jej się pierwotnie, teraz mogła wyraźnie to zobaczyć. Oczywiście, że był starszy – nie zdążyłby stworzyć tylu prac, gdyby był tak młody, na jakiego wyglądał. To jego entuzjastyczna postawa oraz energiczny krok sprawiały, że z daleka przypominał studenta. To oraz skromne brązowe ubranie, które wyglądało jak mundurek młodego uczonego bez grosza przy duszy. Z bliska widać było jego wiek – szczególnie w słońcu, gdy leżał wygodnie na trawie bez kapelusza na głowie. Na opalonej i pokrytej piegami od wystawiania na zmienną pogodę twarzy delikatnie rysowały się zmarszczki, a płowe włosy przy skroniach zaczynały siwieć. Alma, zgadując, dawała mu trzydzieści pięć, może trzydzieści sześć lat. Ponad dziesięć lat od niej młodszy, ale już nie dziecko.

– Świat musi panią dobrze nagradzać za studiowanie go z taką dokładnością – ciągnął gość. – Zauważam, że zbyt wielu ludzi zbyt szybko odwraca się od drobnych fenomenów. O wiele większa potęga tkwi w szczególe niż w ogólniku, ale sporo duszyczek nie potrafi spokojnie przy nim wysiedzieć.

– Czasami jednak martwię się, że mój świat staje się nazbyt szczegółowy – odparła Alma. – Pisanie książek o mchach zabiera mi dziesięciolecia i są one nieznośnie zawiłe, jak wycyzelowane perskie miniatury, które można analizować wyłącznie przez szkło powiększające. Praca nie przynosi mi sławy. Nie przynosi mi także dochodu... tak więc sam pan może ocenić, czy mądrze wykorzystuję czas!

– Pan Hawkes jednakże pisał, że książki pani mają świetne recenzje.

– Ależ z pewnością mają dobre recenzje... napisane przez ów tuzin dżentelmenów na świecie, którzy zgłębiają temat briologii.

– Tuzin! – powtórzył Ambrose Pike. – Aż tylu? Proszę pamiętać, że mówi pani do człowieka, który nic nie opublikował w swoim długim życiu i którego biedni rodzice się obawiają, że wyrósł z niego przynoszący wstyd próżniak.

– Ale pana prace są znakomite, panie Pike.

Machnął ręką z lekceważeniem.

– Czy znajduje pani godność w swojej pracy? – zapytał.

– Tak – odpowiedziała Alma po chwili namysłu. – Aczkolwiek czasami się zastanawiam dlaczego. Znakomita większość świata... szczególnie znoszący biedę... byliby szczęśliwi, jak sądzę, nie musząc pracować. Dlaczego więc pracuję tak ciężko nad tematem, który obchodzi niewiele osób? Dlaczego nie wystarcza mi zwykły podziw dla mchu, może nawet rysowanie go, jeśli jego kształt tak bardzo mi się podoba? Czemu muszę dobierać się do jego sekretów i błagać je o odpowiedź na temat istoty życia? Mam dużo szczęścia, że pochodzę z zasobnej rodziny, jak sam pan widzi, więc nie muszę w ogóle pracować. Dlaczego więc nie znajduję szczęścia w próżnowaniu, w bujaniu myśli tak swobodnie i bezcelowo jak te trawy na wietrze?

– Ponieważ interesuje panią stworzenie – odpowiedział prosto Ambrose Pike – i wszystkie jego cudowne mechanizmy.

Alma się zarumieniła.

– W pana ustach to brzmi bardzo podniośle.

– Bo to jest podniosłe – skwitował.

Siedzieli chwilę w milczeniu. Gdzieś niedaleko śpiewał drozd.

– Cóż za wspaniały prywatny recital! – rzekł pan Pike po długiej chwili słuchania. – Aż by się chciało zgotować mu owację!

– To najwspanialszy czas w White Acre na słuchanie ptaków – odrzekła Alma. – Są takie poranki, że się siedzi pod czereśniowym drzewem na tamtej łące i słyszy każdego ptaka w orkiestrze grającej specjalnie dla słuchacza.

– Chciałbym tego posłuchać któregoś rana. Bardzo mi brakowało amerykańskich ptasich śpiewów, kiedy byłem w dżungli.

– Musiał pan tam spotykać bardzo ozdobne ptaki, panie Pike!

– Tak... ozdobne i egzotyczne. Ale to nie to samo. Człowiek tęskni, na pewno pani rozumie, za znanymi odgłosami z dzieciństwa. Zdarzało się, że słyszałem lamenty gołębi w snach. Tak bardzo przypominały żywe, że rozdzierały mi serce. Pragnąłem wtedy nigdy się nie obudzić.

– Pan Hawkes powiedział mi, że spędził pan w dżungli wiele lat.

– Osiemnaście – odrzekł prawie ze wstydem.

– Głównie w Meksyku i Gwatemali?

– Wyłącznie w Meksyku i Gwatemali. Zamierzałem więcej świata zobaczyć, ale nie mogłem się wyrwać z tamtego regionu, ciągle odkrywałem nowe rzeczy. Sama pani wie, jak to jest... człowiek znajduje interesujące miejsce i się rozgląda, a wtedy zaczynają odkrywać się przed nim sekrety, jeden po drugim, aż nagle nie można się oderwać. W Gwatemali znalazłem pewne orchidee... najbardziej nieśmiałe i samotnicze epifity... które po prostu nie były na tyle uprzejme, żeby zakwitnąć. Uparłem się. Ale one też były uparte. Niektóre z nich kazały mi czekać pięć albo sześć lat, zanim uchyliły rąbka.

– Co w takim razie kazało panu wrócić w końcu do domu?

– Samotność.

Była w nim nadzwyczajna, zachwycająca szczerość. Alma nie wyobrażała sobie, że sama mogłaby kiedykolwiek przyznać się do takiej słabości jak poczucie samotności.

– Do tego – kontynuował – zbyt chorowałem, by ciągnąć takie prymitywne życie. Cierpiałem na powracającą gorączkę. Aczkolwiek, muszę powiedzieć, ona nie była taka całkiem nieprzyjemna. Doznawałem niezwykłych wizji podczas gorączki, a także słyszałem głosy. Czasami aż kusiło, żeby pójść za nimi.

– Za wizjami czy głosami?

– Za obydwoma! Ale nie mogłem tego zrobić matce. Zbyt wielki byłby to dla niej ból, stracić syna w dżungli. Do końca życia rozmyślałaby, co się ze mną stało. Chociaż zakładam się, że i tak się zastanawia, co ze mnie wyrosło! Ale przynajmniej wie, że żyję.

– Pana rodzina musiała tęsknić za panem przez te wszystkie lata.

– Och, moja biedna rodzina. Tak bardzo ich zawiodłem, panno Whittaker. To taka szanowana rodzina, a ja żyłem zawsze w taki dziwaczny sposób. Współczuję im wszystkim, a szczególnie matce. Uważa, być może słusznie, że bezczelnie deptałem perły rzucane mi pod nogi. Zostawiłem Uniwersytet Harvarda zaledwie po dwóch latach, sama pani widzi. Mówiono, że jestem obiecujący... cokolwiek by to słowo miało oznaczać... ale życie studenckie mi nie odpowiadało. Za sprawą jakiejś specyfiki mego układu nerwowego nie byłem w stanie wysiedzieć w sali wykładowej. Nigdy też nie pociągała mnie rozbawiona kompania klubów towarzyskich oraz band młodych mężczyzn. Pani może tego nie wiedzieć, panno Whittaker, ale większość życia uniwersyteckiego obraca się dookoła klubów towarzyskich oraz band młodych mężczyzn. Jak określiła to kiedyś moja matka, zawsze chciałem jedynie siedzieć w kącie i rysować obrazki roślin.

– I dzięki Bogu za to! – stwierdziła Alma.

– Być może. Choć nie sądzę, żeby moja matka się z tym zgodziła, a ojciec poszedł do grobu zły na mnie za wybór kariery... jeśli w ogóle można to nazwać karierą. Na szczęście dla mojej anielsko cierpliwej matki mój młodszy brat Jacob przewyższył mnie i stał się przykładem najbardziej posłusznego syna. Poszedł moim śladem na uniwersytet, ale w przeciwieństwie do mnie wytrwał tam do końca. Studiował dzielnie, zdobywając wszelkie nagrody i laury, a teraz wygłasza kazania zza tego samego pulpitu we Framingham, za którym mój ojciec i dziadek stali przed swoimi wiernymi. Dobry człowiek jest z mego brata i dobrze mu się powodzi. Przynosi zaszczyt nazwisku Pike. Lokalna społeczność go uwielbia. Jestem ogromnie z niego dumny. Ale nie zazdroszczę mu życia.

– Czy to znaczy, że pochodzi pan z rodziny pastorskiej?

– W rzeczy samej... i ja sam miałem być jednym z nich.

– Co się stało? – zapytała Alma i dodała odważnie: – Czy oddalił się pan od Boga?

– Nie – odparł pan Pike. – Wprost przeciwnie. Zbliżyłem się do Boga.

Alma pragnęła zapytać go, co oznacza takie osobliwe oświadczenie, ale czuła, że i tak posunęła się za daleko, a rozmówca nie pospieszył z dalszym wyjaśnieniem. Odpoczywali w milczeniu przez długą chwilę, słuchając drozda, który znowu zaśpiewał. Wreszcie Alma spostrzegła, że gość chyba zasnął. Jakże nagle stał się nieobecny! W jednej chwili przytomny, a zaraz w następnej pogrążony we śnie! Uzmysłowiła sobie, że musi być wyczerpany po długiej drodze powozem – a tymczasem ona zasypuje go pytaniami i męczy teoriami na temat mchów oraz transmutacji.

Cicho się podniosła i przeszła do innej części pola głazów narzutowych, by się zająć własną pracą przy sprawdzaniu kolonii mchów. Czuła się szczęśliwa i zrelaksowana. Jakiż miły ten pan Pike. Zastanawiała się, jak długo zostanie w White Acre. Może zdoła go namówić, żeby został do końca lata.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: