Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chemia naszych serc - ebook

Seria:
Data wydania:
26 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Chemia naszych serc - ebook

Henry Page jeszcze nigdy nie był zakochany. Jest zbyt zajęty. Kończy szkołę średnią i jego energię pochłania zdobycie indeksu przyzwoitej uczelni. A poza tym wreszcie otrzymał stanowisko redaktora naczelnego szkolnej gazety! Nieliczne wolne chwile spędza z przyjaciółmi bądź przy grach komputerowych. I wtedy poznaje Grace Town – nową uczennicę, która nosi za duże męskie ubrania, podpiera się laską i skrywa pewną dramatyczną tajemnicę…

Chemia naszych serc to przekorny i zarazem niezwykle wzruszający dowód na to, jak słodko-gorzka bywa pierwsza miłość.

Film wkrótce!

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5640-2
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zawsze sądziłem, że moment, w którym człowiek spotyka miłość swojego życia, przypomina scenę z filmu. Oczywiście, nie żywcem zdjętą z ekranu, bo bez zwolnionego tempa, bez włosów unoszących się na wietrze oraz narastającego brzmienia ścieżki dźwiękowej. Uważałem jednak, że to będzie coś zauważalnego. Trzepot serca. Szarpnięcie za duszę i wewnętrzny głos mówiący: „Jasna cholera. Oto ona. W końcu – wreszcie. Ona”.

Nic takiego się nie wydarzyło, gdy we wtorek w drugim tygodniu ostatniego roku nauki Grace Town weszła z dziesięciominutowym spóźnieniem na zajęcia teatralne prowadzone przez panią Beady. Grace należała do tego typu osób, które zawsze zwracają na siebie uwagę, chociaż nie z powodów budzących natychmiastowy podziw i nieustające uwielbienie. Miała przeciętny wzrost, przeciętną sylwetkę i była przeciętnie atrakcyjna, co powinno ułatwić jej adaptację w nowej szkole bez żadnych dramatycznych zwrotów zwykle towarzyszących tego typu okolicznościom.

Istniały jednakże trzy cechy, które natychmiast rzucały się w oczy, zanim ktokolwiek zdołał zauważyć jej zwyczajność:

1. Grace była od stóp do głów ubrana po męsku. I wcale nie chodziło o stylizację na chłopczycę, tylko o konkretne chłopięce ciuchy, o wiele na nią za duże. Wąskie z założenia dżinsy musiała przytrzymywać paskiem, żeby jej się nie zsuwały z bioder. Chociaż była dopiero połowa września, miała na sobie sweter, koszulę w kratę oraz wełnianą czapkę, a na szyi długi rzemyk z kotwicą.

2. Grace wyglądała niezbyt świeżo. Widywałem ćpunów w lepszym stanie niż ona tamtego dnia. (Co prawda wielu ich nie spotkałem, ale oglądałem Prawo ulicy i Breaking Bad, a to się liczy). Jasne włosy miała fatalnie obcięte i nieuczesane, jej cera wydawała się ziemista. Przypuszczam, że gdybym miał okazję ją powąchać, okazałoby się, że Grace śmierdzi.

3. Gdyby powyższe argumenty nie wystarczyły, żeby totalnie spieprzyć jej szanse na ciepłe przyjęcie w nowej szkole, istniał jeszcze jeden: Grace Town weszła do klasy, podpierając się laską.

Tak się właśnie sprawy miały, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Żadnego zwolnionego tempa, żadnego powiewu, ścieżki dźwiękowej, a już na pewno żadnego trzepotania serca. Grace wkuśtykała do sali dziesięć minut po rozpoczęciu lekcji, nie mówiąc ani słowa, jakby chodziła z nami do szkoły od wielu lat. Nie wiem, czy to dlatego, że była nowa, czy chodziło o jej dziwaczność, czy może profesor Beady od razu domyśliła się, że Grace ma złamaną duszę, w każdym razie nic nie powiedziała. Grace zajęła miejsce z tyłu sali teatralnej, położyła laskę na udach i do końca zajęć milczała.

Zerknąłem na nią jeszcze dwukrotnie, ale zanim lekcja się skończyła, zapomniałem o jej obecności, a ona wymknęła się z klasy niezauważona.

Tak więc z pewnością nie jest to opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia.

Chociaż jest to opowieść o miłości.

To znaczy...

Coś w tym rodzaju.

Pierwszy tydzień po wakacjach, poprzedzający niespodziewane pojawienie się Grace Town, okazał się tak monotonny i nieciekawy, jak tylko może być tydzień w szkole średniej. W tym czasie doszło zaledwie do trzech drobnych skandali: pewien uczeń trzeciej klasy został zawieszony za palenie w ubikacji dziewczyn (jeśli już masz zostać zawieszony, przynajmniej postaraj się zasłużyć na to czymś mniej szablonowym), anonimowa osoba umieściła na YouTube nagranie z bójki na szkolnym parkingu (a dyrekcja prawie oszalała z tego powodu) oraz zaczęły krążyć pogłoski, że Chance Osenberg i Billy Costa zarazili się chorobą weneryczną, po tym jak uprawiali seks bez zabezpieczeń z tą samą dziewczyną (niestety, nie zmyślam).

Tymczasem moje życie – jak zwykle – toczyło się spokojnie. Miałem siedemnaście lat, byłem dziwacznym, patykowatym chłopakiem, którego moglibyście zaangażować do roli młodego Keanu Reevesa, gdyby wskazana była oszczędność, bo np. większość waszego budżetu poszła na kiepskie efekty specjalne oraz wyżywienie obsady. Nigdy w życiu nie wypaliłem papierosa i nikt – całe szczęście! – nie zaproponował mi nigdy chędożenia bez gumki. Miałem ciemne włosy sięgające do ramion i z upodobaniem nosiłem sportową marynarkę mojego taty z lat osiemdziesiątych. Można powiedzieć, że wyglądałem jak męski odpowiednik Summer Glau skrzyżowany z Severusem Snape’em. Odejmijcie haczykowaty nos, dodajcie dołeczki i voilà: oto idealny przepis na niejakiego Henry’ego Isaaca Page’a.

W tamtym okresie nie interesowałem się zbytnio dziewczynami (ani chłopakami, gdyby ktoś pytał), podczas gdy moi rówieśnicy mniej więcej od pięciu lat to wchodzili w rozmaite dramatyczne związki, to je kończyli. Prawdziwa miłość była jeszcze przede mną. Owszem, w przedszkolu doszło do pewnego epizodu miłosnego z Abigail Turner (pocałowałem ją w policzek, kiedy się tego najmniej spodziewała i od tego momentu nasze stosunki gwałtownie się pogorszyły), a przez co najmniej trzy lata podstawówki obsesyjnie marzyłem o poślubieniu Sophi Zhou, jednak po okresie dojrzewania coś się we mnie przełączyło i zamiast stać się napędzanym testosteronem maniakiem seksualnym jak większość chłopaków w szkole, uznałem, że nikt nie jest w stanie mnie zainteresować.

Z przyjemnością skupiłem się na nauce i zdobywaniu dobrych ocen potrzebnych mi do rekrutacji na umiarkowanie przyzwoitą uczelnię – zapewne właśnie dlatego przez kolejnych kilka dni w ogóle nie myślałem o Grace Town. Może w dalszym ciągu bym o niej nie myślał, gdyby nie niejaki Alistair Hink, nasz nauczyciel angielskiego.

Moja wiedza na temat profesora Hinka sprowadzała się mniej więcej do tego, co większość uczniów wie na temat swoich nauczycieli. Czyli na przykład tego, że miał paskudny łupież, co nie byłoby wcale aż tak widoczne, gdyby nie upierał się przy noszeniu czarnych golfów. Na tym tle białe drobinki opadające mu na ramiona rzucały się w oczy jak śnieg na asfalcie. Z tego, co mogłem wywnioskować po jego lewej dłoni, nie był żonaty i podejrzewam, że wiązało się to ściśle z jego urodą oraz z tym łupieżem: przypominał do złudzenia Kipa, brata Napoleona Wybuchowca.

Hink był prawdziwym pasjonatem języka angielskiego, tak wielkim, że kiedy raz lekcja matematyki przedłużyła się o pięć minut i wgryzła w zajęcia angielskiego, Hink wezwał do siebie profesora Babocka od matmy i pouczył go oficjalnie, że nauki humanistyczne w niczym nie ustępują przedmiotom ścisłym. Wiele osób śmiało się z niego pod nosem – moim zdaniem pisana im była kariera w inżynierii, chemii bądź obsłudze klientów – ale gdy spojrzę wstecz, mogę wskazać to konkretne popołudnie w dusznej sali lekcyjnej, kiedy zakochałem się w idei zostania pisarzem.

Zawsze potrafiłem składać słowa w zdania. Jedni rodzą się ze słuchem muzycznym, inni z talentem plastycznym, a jeszcze inni – tacy jak ja – mają wbudowany radar, który informuje ich, w którym miejscu należy postawić przecinek. Niestety, intuicja gramatyczna plasuje się raczej nisko na liście najbardziej oszałamiających umiejętności. Wystarczyła jednak, żeby zwrócić uwagę pana Hinka, który – tak się składało – prowadził także szkolną gazetkę. Współtworzyłem ją od drugiej klasy z nadzieją, że w końcu zostanę redaktorem naczelnym.

Była mniej więcej połowa czwartkowych zajęć teatralnych w drugim tygodniu szkoły, kiedy nagle rozdzwonił się telefon i pani Beady go odebrała.

– Henry, Grace. Profesor Hink prosi, żebyście przyszli po lekcjach do jego gabinetu – rzuciła po kilku minutach rozmowy. (Beady i Hink od zawsze się przyjaźnili. Dwie dusze, które przyszły na świat w niewłaściwym stuleciu, drwiącym z wielbicieli sztuki uważających, że jest to najbardziej niesamowita rzecz, jaką ludzkość kiedykolwiek stworzyła i stworzy).

Skinąłem głową i celowo nie spojrzałem nawet na Grace, chociaż kątem oka dostrzegałem, że wpatruje się we mnie z tyłu klasy.

Większość osób wezwanych do gabinetu nauczyciela zakłada, że chodzi o najgorsze, ale, jak już wspominałem, moje życie było absolutnie, tragicznie wręcz wolne od skandali. Wiedziałem (a przynajmniej miałem taką nadzieję), dlaczego Hink chciał się ze mną widzieć. Grace chodziła dopiero od dwóch dni do Westland High, a to trochę za krótko, żeby zarazić kogokolwiek rzęsistkiem i/lub spuścić komuś łomot po lekcjach (chociaż trzeba przyznać, że była wyposażona w laskę i często wydawała się nieco naburmuszona).

To, dlaczego Hink wezwał do siebie Grace, pozostawało tajemnicą – jak niemal wszystko, co jej dotyczyło.

Kiedy dotarłem do gabinetu Hinka, Grace już tam czekała. Znów miała na sobie męskie ubranie, chociaż inne niż poprzednio, za to wyglądała bardziej schludnie. Umyła i uczesała jasne włosy, co – chociaż opadały nierównymi kępami na ramiona, zupełnie jakby ciachnęła je własnoręcznie tępym sekatorem – diametralnie wpłynęło na jej wygląd.

Usiadłem obok niej na ławce, nagle bardzo świadomy istnienia swojego ciała – tak bardzo, że nagle zapomniałem, jak się siedzi swobodnie, i musiałem ustawić każdą kończynę osobno. Nie udało mi się uzyskać idealnej pozycji, wobec czego pochyliłem się niezdarnie do przodu, aż mi ścierpł kark, ale wolałem się już nie ruszać, bo widziałem, że przygląda mi się kątem oka.

Grace siedziała z kolanami przyciśniętymi do piersi. Czytała książkę o zniszczonych kartkach w kolorze zębów poplamionych kawą. Nie było widać tytułu, ale mojej uwadze nie uszło, że to wiersze. Kiedy przyłapała mnie na tym, że zaglądam jej przez ramię, myślałem, że zamknie z hukiem tomik albo go odsunie, ale nie – ona odwróciła go tak, żebym i ja mógł widzieć tekst.

Czytała – domyśliłem się, że na okrągło, bo narożnik był zgięty, strona poplamiona i ogólnie sponiewierana – wiersz Pabla Nerudy, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. Nosił tytuł Nie kocham cię, co mnie zaintrygowało, więc zacząłem czytać, chociaż Hinkowi nie udało się dotąd zainteresować mnie poezją.

Moją uwagę przyciągnęły dwa podkreślone wersy:

Kocham cię, jak się kocha jakieś rzeczy mroczne,

w tajemnicy, pomiędzy cieniem a duszą^().

Wtem Hink wyłonił się ze swojego gabinetu i zanim zdołałem doczytać do końca, Grace zamknęła książkę.

– A zatem już się poznaliście – odezwał się, widząc nas razem.

Szybko poderwałem się z miejsca, by rozplątać ciało z dziwnej pozycji, którą przyjęło. Grace przesunęła się do krawędzi ławki i wstała powoli, ostrożnie rozkładając ciężar ciała pomiędzy zdrową nogę i laskę. Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, jak poważne jest jej kalectwo. Od jak dawna jest niepełnosprawna? Czy urodziła się z tym, czy może w dzieciństwie spotkał ją jakiś tragiczny wypadek?

– Wchodźcie – powiedział Hink.

Jego gabinet znajdował się na końcu korytarza, który – owszem – mógł być uznany za atrakcyjny i nowoczesny, ale na początku lat osiemdziesiątych. Bladoróżowe ściany, jarzeniówki, żenująco oczywiste sztuczne rośliny oraz dziwne linoleum, które miało wyglądać jak granitowa kostka, a w rzeczywistości składało się z setek kawałków plastiku wypełnionego laminatem. Szedłem za Hinkiem wolniej niż zwykle, ponieważ chciałem, żeby Grace mogła dotrzymać mi kroku. Po prostu uznałem, że może będzie jej miło móc wreszcie za kimś nadążyć. Ale nawet kiedy wlokłem się jak ślimak, ona i tak kuśtykała dwa kroki za mną, aż w końcu zacząłem się czuć tak, jakbyśmy brali udział w zawodach i rywalizowali o to, kto potrafi iść wolniej. Hink znacznie nas wyprzedził, więc przyspieszyłem i zostawiłem ją z tyłu. Pewnie wyglądałem jak kompletny idiota.

Gdy dotarliśmy do gabinetu Hinka (małego, nijakiego, zielonkawego pomieszczenia, tak przygnębiającego, że od razu pomyślałem, iż zapewne weekendy Hink w spędza w klubach walki), zaprosił nas do środka. Usiedliśmy na krzesłach stojących naprzeciwko jego biurka. Zmarszczyłem czoło, zajmując miejsce, nie rozumiałem bowiem, co tu robi Grace.

– Znaleźliście się tutaj, rzecz jasna, ze względu na wasze wyjątkowe zdolności literackie. Jeśli chodzi o wybór redaktorów naszej gazetki, nie mógłbym znaleźć lepszych...

– Nie. – Grace Town przerwała mu w pół słowa, a ja doznałem wstrząsu, bo zdałem sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie słyszałem jej głosu. Był mocny, głęboki, czysty, tak bardzo odbiegający od obrazu nieśmiałej, rozbitej i załamanej dziewczyny, który sobą prezentowała.

– Słucham? – Profesor nie krył zdumienia.

– Nie – powtórzyła, jakby to miało wystarczyć za wszelkie wyjaśnienia.

– Ale... Nie rozumiem. – Pan Hink rzucił błagalne spojrzenie w moją stronę. Niemal słyszałem jego nieme wołanie o pomoc, ale co mogłem zrobić? Tylko wzruszyłem ramionami.

– Nie chcę być redaktorką. Dziękuję, że pan o mnie pomyślał, jednak nie. – Grace podniosła torbę i wstała.

– Panno Town. Grace. Martin skontaktował się ze mną na początku roku szkolnego i poprosił, bym przyjrzał się twojej pracy w East River. Jak rozumiem, gdybyś się nie przeniosła, w tym roku przejęłabyś funkcję redaktorki naczelnej ich gazetki, prawda?

– Już nie piszę.

– Wielka szkoda. Piszesz pięknie. Masz dar wysławiania się.

– A pan profesor ma dar głoszenia pustych frazesów.

Hink był tak zszokowany jej komentarzem, że otworzył szeroko usta ze zdziwienia.

– Przepraszam – zreflektowała się. – To tylko słowa. One nic nie znaczą.

Popatrzyła na mnie jakby z dezaprobatą, czego się nie spodziewałem i nie rozumiałem, a potem przerzuciła plecak przez ramię i wykuśtykała z gabinetu. Siedzieliśmy z Hinkiem, nie odzywając się ani słowem, próbując przetrawić scenę, której byliśmy świadkami. Musiało minąć dobrych dziesięć sekund, zanim sobie uświadomiłem, że jestem wściekły, a kiedy to do mnie dotarło, wstałem, zabrałem plecak, i ruszyłem do drzwi.

– Może porozmawiać jutro? – zapytałem Hinka, który zapewne się domyślił, że zamierzam dogonić Grace.

– Tak, tak. Oczywiście. Wstąp do mnie przed lekcjami. – Wypuścił mnie z pomieszczenia, a ja wypadłem na korytarz i zdziwiłem się, bo Grace nigdzie nie było. Gdy otworzyłem drzwi wyjściowe i wyszedłem z budynku, znajdowała się już na końcu boiska. Potrafiła przemieszczać się cholernie szybko, jeśli jej na tym zależało.

Popędziłem za nią, a kiedy znalazłem się w zasięgu jej słuchu, krzyknąłem:

– Hej! – Odwróciła się przelotnie, obrzuciła mnie wzrokiem z góry na dół, cisnęła gromy oczami, i szła dalej. – Hej! – wydyszałem, gdy w końcu ją dogoniłem.

– Co? – zapytała. Nadal szła szybko przed siebie, przy każdym kroku stukając laską o asfalt. Nagle zatrąbił kierowca jadącego przed nami samochodu. Grace pogroziła mu agresywnie laską i zobaczyłem coś, czego, muszę przyznać, nigdy wcześniej nie widziałem – auto wyminęło nas w sposób, który nazwałbym potulnym i nieśmiałym.

– No więc... – zacząłem, ale zabrakło mi słów, by wyrazić to, co chciałem powiedzieć. Potrafiłem pisać, jednak mówienie? Używanie dźwięków? Za pomocą ust i języka? To była masakra.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: