Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chicago w ogniu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,06

Chicago w ogniu - ebook

Amerykańska powieść z polskim akcentem

Jako właścicielka cieszącej się renomą fabryki zegarów, Mollie Knox wydaje się mieć przed sobą świetlaną przyszłość. Wszystko zmienia się w ciągu jednej nocy, podczas której wielki pożar niemal doszczętnie trawi jej ukochane miasto. Mollie podejmie każde ryzyko, byle tylko odbudować swoje życie po katastrofie.

Zack Kazmarek, wpływowy chicagowski prawnik polskiego pochodzenia, to jeden z najpotężniejszych obywateli stanu Illinois. Zdecydowany i przebiegły, zwykle dostaje to, na czym mu zależy. Aż do dnia, w którym spotyka na swej drodze Mollie Knox – uwodzicielską kobietę sukcesu, która wydaje się być poza jego zasięgiem.

Podczas gdy Chicago z trudem podnosi się z ruin, Mollie staje twarzą w twarz z wszechogarniającą potęgą wpływów Zacka. Mężczyzna upatruje w tym swoją szansę na zdobycie jej serca. Czy bohaterka ulegnie wreszcie jego czarowi i pozwoli samej sobie tkwić w oku cyklonu, stawiając pod znakiem zapytania przyszłość własnej firmy?

 

Chicago w ogniu to wyśmienita powieść. Elizabeth Camden bardzo umiejętnie tchnęła życie w dziewiętnastowieczne Chicago i jego mieszkańców. Z najgłębszym przekonaniem polecam tę książkę.

 

Davis Bunn, autor bestsellerowej Rare Earth

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-33-3
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Chicago

8 października 1871 roku

Przed Mollie wyrosła ściana ognia. Miasto płonęło od wielu godzin, a gorący wiatr nieprzerwanie rozprzestrzeniał pożar mknący po wąskich ulicach i rozświetlający nocne niebo. Trudno było oddychać. Powietrze wypełniał dym i popiół, drapiąc gardło tak dotkliwie, że pragnienie zaczęło doskwierać Mollie bardziej niż duchota. Napierający tłum ludzi uciekających na północ utrudniał utrzymywanie się na nogach.

Miasto, które tak mocno kochała, przestawało istnieć. Ogień pochłaniał budynki, zamieniając je w sterty gruzu, co z kolei odcinało ludziom drogę ucieczki i potęgowało panikę. Przed nastaniem poranka Chicago mogło się zamienić w dymiącą ruinę.

– Mollie, uważaj! – krzyknął Zack.

Podążyła za jego spojrzeniem. Oszalały koń bez jeźdźca pędził wprost na nią, tratując przy okazji kilka osób tłoczących się na ulicy. Jakaś kobieta wrzasnęła i uskoczyła w bok, lecz Mollie była unieruchomiona przez stojący obok niej wóz. Bezradnie cofnęła się na dźwięk końskich kopyt, aż wtem ręce Zacka owinęły się wokół jej talii i w ostatniej chwili usunęły ją z pola zagrożenia.

– Dziękuję – wysapała, nim dopadł ją gwałtowny atak kaszlu.

– No, dalej – rozkazał, chwytając dziewczynę za rękę i ciągnąc za sobą. – Musimy przejść przez rzekę, zanim most spłonie. Uda nam się, Mollie. – Uśmiechnął się do niej, a biel zębów kontrastowała z czarną od sadzy twarzą.

Zack Kazmarek okazał się prawdziwym wybawieniem w całym tym chaosie. Dzięki nieprzeciętnej budowie ciała potrafił przebijać się przez wzburzoną ciżbę i zapewnić im obojgu szybszą ewakuację na północ. Popiół zdążył już pokryć jego płaszcz dość grubą warstwą, nadal jednak dało się dostrzec wykwintność samego ubioru oraz wysoką pozycję społeczną mężczyzny, który go nosił. Zack towarzyszył Mollie w drodze przez prawdziwe piekło, a mimo to nie usłyszała od niego ani słowa skargi.

Dlaczego człowiek, który jej nie cierpiał, okazał się nagle tak wspaniałomyślny? Przez trzy ostatnie lata Zack trzymał dystans z lodowatą obojętnością – czemu zatem teraz ratował ją z narażeniem życia?

Tłum zgęstniał jeszcze bardziej przy moście na Rush Street. Jacyś ludzie przed nimi wrzeszczeli i nakłaniali tę wielką, ruchomą masę do odwrotu. Wykrzykiwanych przez nich słów nie sposób było jednak dokładnie usłyszeć, gdyż zagłuszał je ryk wiatru oraz dźwięk dzwonów alarmowych, ale zbliżywszy się nieco, Mollie zrozumiała, w czym tkwi problem.

Most się palił.

– Jeszcze możemy przez niego przebiec – powiedziała, rzucając się naprzód.

Most był długi mniej więcej na sto metrów, a pomarańczowe płomienie lizały już drewniane balustrady. Deski zaczynały się gdzieniegdzie tlić, lecz całość nadal sprawiała dość solidne wrażenie. Kilku śmiałków ruszyło już pędem na drugi brzeg rzeki, Mollie zaś – mając świadomość ściany ognia pozostającej za nią – zbierała siły, aby podążyć ich śladem.

Ręka Zacka zamknęła ją w mocnym uścisku. Zatrzymał dziewczynę na miejscu i zmusił do spojrzenia mu w twarz. Jego oczy lśniły, a skórę pokrywała sadza zmieszana z potem, kiedy przysuwał się bliżej i usiłował przekrzyczeć ryk wiatru i ognia:

– Mollie, ten most nie wytrzyma! Nie zamierzam patrzeć, jak idziesz na śmierć! Musimy się jakoś przedostać do mostu na Clark Street.

W ciągu wszystkich lat pobieżnej znajomości z nieskazitelnym Zackiem Kazmarkiem nigdy nie zauważyła cienia wahania pod jego szytymi na miarę garniturami i nakrochmalonymi kołnierzykami koszul. Teraz lustrował ją od stóp do głów oszalałym wzrokiem. Chwycił ją za ramiona w sposób sugerujący, iż za nic w świecie nie pozwoli jej stanąć na moście, a to z kolei kazało jej pomyśleć, że... że przejmuje się jej losem. To było niemożliwe... zbyt słabo się przecież znali.

Zaledwie sześć dni temu odbyli pierwszą prawdziwą rozmowę. Wcześniej Zack był tylko prawnikiem wypłacającym jej pieniądze i przyprawiającym o onieśmielenie.

Sześć dni wydawało się teraz wiecznością.

Sześć dni wcześniej

Papier był gruby i kremowy, zapisany ekskluzywnym atramentem, z nazwą firmy wytłoczoną złotymi literami. Mollie po raz drugi odczytała wiadomość.

Panno Knox,

chciałbym się z Panią spotkać i przedyskutować potencjalne posunięcia biznesowe. Jeszcze dzisiaj, około godziny czternastej, pojawię się w Illinois Watch Company.

Zachariasz Kazmarek,

Prawnik Hartman’s, Inc.

Mimo urzędowego tonu tej krótkiej notatki Mollie była wystarczająco bystra, żeby się wystraszyć.

Zack Kazmarek posiadał opinię prawniczego geniusza, a na co dzień wspierał jedno z największych imperiów handlowych w całym stanie. Trzymał w szachu pół Chicago, podczas gdy druga połowa miasta się go bała. Mollie należała do obu kategorii jednocześnie. Zawsze zachowywał wobec niej lodowatą uprzejmość, co bynajmniej nie oznaczało, że czuła się przy nim bezpieczna. Plotki na temat Kazmarka krążyły z ust do ust i stały się już niemal legendami.

Pracownię wypełniał warkot tokarek, a robotnicy w pocie czoła wykonywali maleńkie części do zegarków, jednak miarowy stuk laski Franka Spencera wyraźnie odcinał się od innych dźwięków.

– Dobre wieści? – zapytał.

– Nie wiem – odparła Mollie. Przysunęła się do niego nieco bliżej, aby nikt w pracowni nie mógł ich podsłuchać, i cicho odczytała Frankowi krótki list.

Puste oczy słuchacza spoczęły nieruchomo na jakimś punkcie w oddali, kiedy pochłaniał kolejne słowa, zapisując je w swoim bystrym umyśle. Niewiele osób zdecydowałoby się zatrudnić niewidomego w charakterze adwokata, jednak Mollie wciąż odczuwała wobec Franka wdzięczność za uratowanie życia jej ojcu podczas bitwy pod Winston Cliff. Mógł się zatem czuć w 57th Illinois Watch Company jak w domu. Był dla niej kimś w rodzaju drugiego ojca, ufała mu bezgranicznie.

Frank potarł dłonią policzek, przetwarzając w głowie usłyszane informacje.

– W ciągu tych wszystkich lat naszej współpracy z firmą należącą do Hartmana nikt nigdy nie pofatygował się osobiście do fabryki. To dziwne. – Jego ton zdradzał zatroskanie. Frank był, poza Mollie, jedyną osobą w firmie, która znała kruchość ich finansowego położenia.

57th Illinois Watch Company wytwarzała najpiękniejsze zegarki w Ameryce. Ze swoim lakierowanym cyferblatem oraz ręcznie zdobionym, złotym etui, każdy z nich był majstersztykiem, który zachwycał artyzmem wykonania. W ślad za tym podążała oczywiście bardzo wysoka cena. W całym Chicago tylko sklep Hartmana mógł sobie pozwolić na rozprowadzanie tak luksusowych artykułów. Zdobiony marmurowymi podłogami i żyrandolami z kryształu, zaopatrywał milionerów w indyjskie szafiry, francuskie perfumy oraz włoski zamsz, tak delikatny, że w dotyku do złudzenia przypominał jedwab. U Hartmana sprzedawano także wysadzane szlachetnymi kamieniami czasomierze wychodzące z pracowni 57th Illinois Watch Company.

Kiedy trzy lata wcześniej odziedziczyła interes, Mollie zdała sobie sprawę z jego specyficznej rynkowej sytuacji. Wszystkie zegarki sprzedawali Louisowi Hartmanowi. Posiadanie tylko jednego klienta oznaczało, że gdy król biznesu zdecyduje się nawiązać współpracę z kimś innym, oni pójdą z torbami. Firma pozostawała na łasce Hartmana – wizyta jego prawnika budziła więc w Mollie zrozumiałe obawy.

Pan Kazmarek przyprawił ją swoim listem niemal o atak paniki; bezwiednie zaczęła miąć elegancki papier w dłoniach.

– Za chwilę miałam wyjść na lunch, ale teraz jestem zbyt zdenerwowana, żeby cokolwiek przełknąć – wyznała.

Frank także wyglądał na przestraszonego, gdy poprawiał kamizelkę i nerwowo kręcił głową, jakby nadal mógł wodzić wzrokiem po warsztacie.

– Czy wszystko jest na swoim miejscu? Skoro chce się z nami zobaczyć prawnik, może mu zależeć na kontroli naszego stanu posiadania.

Mollie rozglądnęła się badawczo po pracowni. Kochała każdy milimetr tego budynku, łącznie z jego ceglanymi ścianami i wysokimi oknami. Wielkie pomieszczenie, w jakim się znajdowali, wypełniało dwadzieścia stołów do pracy – wystarczająco wysokich, by robotnicy mogli wykonywać swoje zajęcia bez nadwyrężania pleców. Każdy z nich był zaopatrzony w lupę jubilerską, pincety i szpilki, aby łączyć ze sobą delikatne części mechanizmu. Po drugiej stronie warsztatu rzemieślnicy grawerowali złote pokrywy do zegarków. Najcenniejszym nabytkiem Mollie okazało się małżeństwo Ulyssesa i Alice Adairów, których artystyczne dzieła ze złota, emalii i szlachetnych kamieni stanowiły strzeliste hymny do piękna.

Pierwsze wspomnienia Mollie wiązały się z zabawą pośród tych stołów oraz z obserwowaniem, jak ojciec wyczarowuje najpiękniejsze zegarki na świecie. Kiedy była malutka, miała silne przeświadczenie, że tata jest inteligentny niczym Leonardo da Vinci, skoro z drgających i tykających fragmentów metalu potrafi stworzyć niewielkie maszyny, idealnie odmierzające czas. W przeciwieństwie do zwykłych zegarmistrzów ze Wschodniego Wybrzeża, Silas Knox stawiał na wyroby pretendujące do miana dzieł sztuki, na które chicagowskie elity chętnie wydawały fortunę.

Mollie przejawiała tyle zacięcia artystycznego co główka kapusty, ale za to wyśmienicie znała się na prowadzeniu biznesu oraz na samej produkcji zegarków. Sprężynki nauczyła się wytwarzać w wieku dziesięciu lat. Dwa lata później umiała już łączyć śrubki w wewnętrznych mechanizmach i opanowała cały proces produkcyjny. Teraz, gdy została właścicielką firmy, głównie pilnowała rachunków i przeprowadzała transakcje. Nadal jednak uwielbiała przykładać do oka lupę, by składać w całość maleńkie uszczelki, kółeczka i sprężynki, a ostatecznie otrzymywać z nich zgrabny zegarek kieszonkowy. Najlepsza w tym wszystkim była pewność, że następnego dnia obudzi się i zacznie robić dokładnie to samo.

Ale tylko pod warunkiem, że zdoła ocalić interes.

– Alice, mogłabyś mi pomóc przygotować biuro na wizytę pana Kazmarka? Wszystko musi wyglądać idealnie.

Alice odłożyła grawerkę.

– To ważne spotkanie, prawda? – spytała. W jej głosie nadal dał się słyszeć lekki irlandzki zaśpiew. Artystyczny talent Alice sprawił, że dzisiaj była kimś zupełnie innym niż tamta biedna dziewczyna, jedząca przed dwudziestoma laty surowe ziemniaki w ojczystej Irlandii.

Nie należało wywoływać paniki, zanim się nie dowiedzą, czego właściwie chce pan Kazmarek.

– To tylko zwykła rozmowa z kimś od Hartmana – odparła niedbale Mollie.

Alice podniosła się z miejsca.

– W takim razie musimy cię przygotować. Z tą fryzurą i w takim stroju wyglądasz jak strażnik więzienny, który ma właśnie sprawdzać cele przed pójściem spać.

Mollie zerknęła na swoją nakrochmaloną bluzkę i prostą spódnicę.

– A co jest nie tak z moim wyglądem?

– Warkocze nie pasują do żadnej kobiety mającej więcej niż dwanaście lat – chyba że chce nimi straszyć dzieci.

Mając na głowie burzę niesfornych, ciemnych loków, Mollie musiała zaplatać je w warkocze, jeśli chciała nadać fryzurze choć minimalne pozory ładu.

– To jest spotkanie biznesowe, nie prywatna pogawędka.

Alice chwyciła ją za ramię i zaciągnęła do starego lustra wiszącego na ścianie.

– Kiedy spotykasz się z pracownikami sklepu Hartmana, musisz wyglądać porządnie. Stylowo, elegancko i majętnie. – Alice zdjęła swój jedwabny japoński szal i zarzuciła go Mollie na ramiona.

Dziewczyna przejechała palcem po ręcznie drukowanym motywie na materiale.

– Pasowałby do ekspozycji w Luwrze.

– Najlepiej pasuje do twojej szyi – zapewniła Alice. Jednym ruchem uwolniła atramentowe włosy koleżanki, które rozsypały się bezładnie na plecach. Ze swoją bladą twarzą i niebieskimi oczami Mollie była dosyć ładna, ale te włosy wydawały się jej zawsze koszmarem, ignorowały bowiem wszelkie próby układania ich w staranne, schludne warkocze.

– Alice, spotykałam się już z Kazmarkiem dziesiątki razy ze związanymi włosami i nigdy od tego nie umarł.

Frank przysunął sobie krzesło i usiadł.

– Jaki on jest, ten pan Kazmarek?

Mollie przyglądała się paznokciowi swojego kciuka, podczas gdy Alice nadal pracowała nad ułożeniem jej fryzury. Ilekroć musiała się spotkać z prawnikiem Hartmana, zawsze czuła się przytłoczona.

– Nie wiem o nim zbyt wiele. Ustalamy wysokość wynagrodzeń na kolejny kwartał, przedstawiam mu modele z nowej kolekcji, a potem się żegnam.

– Ale jaki on jest? – naciskał Frank. – Czy ma poczucie humoru? Czy nawiązuje z tobą kontakt wzrokowy? A może cały czas gapi się w ścianę?

– W sumie nie wiem – wyznała. – Staram się załatwić sprawę tak szybko, jak to możliwe, i uciec. Trzyma w biurze małego ptaszka imieniem Lizzie, który nieustannie obija się o klatkę, a czasami zaczyna śpiewać.

Frank lekko kręcił głową.

– Och, Mollie, spotykasz się z tym człowiekiem od trzech lat i masz o nim do powiedzenia tylko tyle, że hoduje u siebie ptaka w klatce?

Takie naświetlenie faktów sprawiło, że nagle zawstydziła ją własna głupota. Znacznie łatwiej przychodziła jej obserwacja pierzastego stworzonka niż patrzenie w oczy człowiekowi, od którego w dużym stopniu zależała przyszłość jej firmy. Nawet lodowce na Morzu Północnym wydawały się emitować więcej ciepła niż pan Kazmarek. Był to przystojny mężczyzna, mierzący sobie niemal dwa metry wzrostu, o czarnych włosach i ciemnych oczach. A może jego włosy miały odcień kasztanowy? Tak naprawdę tego nie wiedziała... Po prostu bała się na niego patrzeć.

– Cóż, plotki krążące na jego temat są dość szokujące – rzekła. Pochyliła się nieco w przód, aby przekazać garść niepotwierdzonych informacji na temat metod, którymi Kazmarek miał się ponoć posługiwać w chicagowskim półświatku handlowym.

Alice skończyła układać jej włosy.

– No – mruknęła z satysfakcją. – Wyglądasz teraz jak arcydzieło Botticellego.

Mollie w zadziwieniu obejrzała rezultaty tych zabiegów. Jej włosy ogromnie zyskały na atrakcyjności, Alice uformowała je bowiem tak, jak robiły to owe kobiety z płócien wielkich romantyków, obecnie bardzo popularnych w Europie. Dwie złote wsuwki podtrzymywały część włosów na czubku głowy, reszta zaś opadała swobodnie na plecy. Całość wydała się jednak Mollie skrajnie niepraktyczna.

– To uczesanie przetrwa może z pięć minut – oznajmiła. Już w tej chwili zauważyła pierwsze niesforne kosmyki, które należało natychmiast odgarnąć.

– Zostaw! Tutaj nie chodzi o porządek – powiedziała Alice. – Wiem, że coś takiego nie mieści się w twoim matematycznym mózgu, ale zaufaj mi: wyglądasz wspaniale.

– Olśniewająco – potwierdził Frank.

Mollie posłała niewidomemu prawnikowi rozbawione spojrzenie.

– A ty skąd wiesz?

– Znam Alice Adair i jej artystyczny kunszt. Mollie, zostaw włosy w spokoju. Musisz zrobić dobre wrażenie na pracowniku Hartmana.

Z drugiej strony pomieszczenia doszedł ich jakiś hałas. Metalowa miska stuknęła o podłogę, a gruba warstwa pyłu wysypała się z niej wprost na nogi Declana McNabba. Proszek diamentowy! Declan, firmowy specjalista od polerowania metalu, używał mieszanek tego proszku i oleju migdałowego, aby nadać materiałowi lustrzany połysk. Teraz rozsypał porcję proszku o wartości stu dolarów, Mollie zaś wcale nie była pewna, czy zdołają zgarnąć cenny surowiec z podłogi.

Ale nie o to chodziło. Bardziej zaskoczyła ją panika w spojrzeniu Declana.

– Dla... dla... dlacze... dlaczego...

Mollie uklękła i położyła mu dłoń na kolanie. Z trudem zmuszała się, aby patrzeć, jak dorosły mężczyzna rozkleja się w taki sposób. Declan był dobrze zbudowany i przystojny, lecz podczas każdego ataku spazmów sprawiał wrażenie, jakby miał się zaraz rozpaść na kawałki.

– Uspokój się, Declanie. Jeśli nie dasz rady nic powiedzieć, napisz mi to.

Declan sięgnął po stos kartek leżących na biurku i zaczął bazgrać drżącą dłonią: „Po co przychodzi prawnik? Mamy kłopoty?”.

Takie pytania były dla Mollie ciosem w samo serce. Na razie nie mieli żadnych kłopotów, ale to się z pewnością zmieni, jeżeli Hartman zerwie kontrakt. Ludzie tacy jak Frank czy Declan stracą zatrudnienie. Sam Declan być może już nigdy nie znajdzie innej pracy. Cierpiał na tę samą tajemniczą chorobę, jaka trapiła wielu innych weteranów wojny domowej – nagłe ataki paniki połączone z drżeniem, które nadchodziły znikąd i wisiały nad nieszczęśnikiem niczym trująca chmura, uniemożliwiająca mu dostęp do światła dziennego.

W trakcie wojny ojciec Mollie służył w 57. Pułku Piechoty Stanu Illinois, który w wyniku błędnych decyzji dowódców został przygwożdżony do nadmorskich skał i zdziesiątkowany po trzydniowych walkach. Większość żołnierzy zginęła albo uległa poważnym okaleczeniom. Ci, którzy przeżyli, stali się dla ojca Mollie jak bracia. Ogłosił, że każdy weteran owej pamiętnej bitwy zostanie przyjęty do pracy w chicagowskiej fabryce zegarków, jeśli tylko wyrazi takie życzenie. Swojej firmie Knox nadał nazwę nawiązującą do niegdysiejszego batalionu, zaś piętnastu spośród czterdziestu pracowników to dawni żołnierze z rozmaitymi obrażeniami. Mąż Alice stracił prawą nogę, co nie przeszkadzało mu teraz być jednym z najlepszych grawerów świata. Gunner Wilson, znany powszechnie jako Stary Gunner, przeszedł amputację ręki, a jednak na co dzień utrzymywał warsztat w czystości, jakiej nie powstydziłaby się żadna sala operacyjna. Franka z kolei oślepił szrapnel. Kiedy brakowało dla niego zadań zgodnych z jego prawniczym wykształceniem, zajmował się polerowaniem metalu. Declan zaś był zdrowym, sprawnym mężczyzną, lecz skołatany umysł fundował mu często irracjonalne napady lęku.

Mollie znalazła szufelkę i zgarnęła na nią część drogocennego proszku. Nie nadawał się on już jednak do użytku.

– Nie chcę, żebyś się tym martwił – zwróciła się do Declana. – Pozostaję w stałym kontakcie z ludźmi Hartmana, bo muszę mieć pewność, że wysyłamy mu towar, jakiego oczekują klienci. Dzisiaj będzie tak samo.

Tak do końca w to nie wierzyła, ale stan Declana z sekundy na sekundę się pogarszał: strużki potu spływały mu po twarzy, a każdy jej mięsień drgał. Jak to jest żyć z permanentnie rozchwianym umysłem? Declan miał zaledwie trzydzieści dwa lata, kiedy – jako obiecujący wykładowca uniwersytecki – zaciągnął się w szeregi oddziałów Północy. Mollie z trudem odnajdywała w swoim pracowniku ślady tamtego odważnego chłopaka, którego znał niegdyś jej ojciec. Żal jej było Declana, choć z drugiej strony obawiała się wrażenia, jakie może on wywrzeć na panu Kazmarku.

Mollie strzepnęła resztki proszku diamentowego na szufelkę. Nie po raz pierwszy (i z pewnością nie ostatni) drżące dłonie Declana przyczyniły się do małej katastrofy. Mężczyzna stanowił dla firmy problem, rzeczą roztropną wydawało się zatem poprosić go, aby na resztę dnia poszedł do domu. Jakie wrażenie mógłby zrobić nerwowy, niestabilny emocjonalnie pracownik na Zachariaszu Kazmarku? Instynkt podpowiadał jej, by natychmiast usunęła Declana z pola widzenia. Należało przecież zaprezentować jedynemu klientowi kompetentną, wiarygodną twarz przedsiębiorstwa.

Ale nie mogła odesłać Declana do domu. Będąc człowiekiem inteligentnym, natychmiast odgadłby, o co chodzi. Nie miała serca mu tego robić. Nie śmiałaby deptać godności tych, którzy całymi latami pracowali na sukces jej firmy.

Niech Zack Kazmarek zobaczy warsztat w jego pełnej, niedoskonałej krasie. Mollie mogła zagwarantować ludziom pracę tak długo, jak długo będą wypuszczać na rynek najpiękniejsze zegarki świata.

Wziąwszy sobie do serca delikatne wyrzuty Franka, Mollie bacznie przyjrzała się Zackowi Kazmarkowi, gdy po raz pierwszy przekraczał próg ich pracowni. Był to wysoki mężczyzna o potężnej posturze, ciemnych włosach oraz przenikliwych oczach, którymi wodził po warsztacie niczym jastrząb w poszukiwaniu ofiary. Wyglądał nieskazitelnie i onieśmielająco w szytej na miarę marynarce z kamizelką oraz w białej koszuli ze sztywnym kołnierzem. Nawet wiatr wiejący od otwartych drzwi nie zdołał wyrządzić najmniejszej szkody jego starannie uczesanym włosom. Mollie pośpieszyła mu na spotkanie, pędem pokonując kilka schodów prowadzących na półpiętro.

– Panie Kazmarek, witam w siedzibie Fifty Seventh Illinois Watch Company. To dla nas zaszczyt, że możemy pana tutaj gościć.

Podał jej rękę i spojrzawszy na nią badawczo, nie powiedział ani słowa. Ten wzrok na co dzień przyprawiał o drżenie miejscowych biznesmenów i działaczy związków zawodowych, toteż Mollie odruchowo skinęła głową w nerwowym geście. Dosięgnął ich kolejny powiew wiatru i dziewczyna poczuła, jak wsuwki Alice zaczynają się przesuwać na jej głowie. Dlaczego dała się koleżance namówić na tę bzdurną fryzurę?

– Wygląda pani inaczej – rzekł Kazmarek beznamiętnym tonem.

Był to pierwszy osobisty komentarz, jaki kiedykolwiek od niego usłyszała.

– Zechce pan wejść do środka? Z przyjemnością pokażę panu nasze stanowiska pracy. Zatrudniamy ogółem czterdzieści osób, podzielonych na osiemnaście różnych specjalizacji. – Wolno pokonywała kolejne stopnie, wskazując na rozstawione stoły. – Wszystkie etapy produkcyjne, począwszy od cięcia metalu, a na pracach zdobniczych skończywszy, wykonujemy w warsztacie.

Nie potwierdził najlżejszym ruchem zamiaru towarzyszenia jej czy chociażby zamknięcia drzwi, mimo że dmący od nich wiatr stawał się uciążliwy. Zawróciła więc i zatrzasnęła je własnoręcznie.

– Musimy tu bardzo uważać na miejskie odpady – oświadczyła przepraszająco. – Mechanizmy zegarków są wyjątkowo czułe.

Cień rozbawienia przemknął mu po twarzy.

– Naprawdę powiedziała pani „miejskie odpady”?

Uśmiechnął się do niej po raz pierwszy od początku ich znajomości i zauważyła niewielką szczelinę między jego przednimi zębami. Ot, drobna niedoskonałość. Jak to się stało, że wcześniej jej nie dostrzegła?

Gdyby nie czuła się taka zdenerwowana, może nawet podzieliłaby jego wesołość.

– Każdy zegarek składa się ze stu piętnastu oddzielnych części wielkości ziarenka ryżu – rzekła. – Kiedy te części zostają ze sobą połączone, najmniejszy pyłek albo... no tak... miejskie odpady mogą spowodować tarcie i zakłócić pracę mechanizmu. Musimy zatem dbać o nienaganną czystość w fabryce.

Gdy po raz kolejny schodziła po stopniach, poczuła, jak ciężar wsuwek zaczyna się przemieszczać we włosach. Ona tymczasem musiała oprowadzić Kazmarka po zakładzie.

– Wszystkie śrubki, uszczelki i sprężyny wykonujemy na miejscu. Zaraz pan zobaczy nasze nowe tokarki do polerowania metalu.

Gość wykazywał brak zainteresowania.

– Czy moglibyśmy gdzieś usiąść i porozmawiać na osobności? Tak jak napisałem w liście, chciałbym pani przedstawić pewną propozycję.

Jego słowa nie zdawały się sugerować chęci zerwania kontraktu, ale Mollie nie była jeszcze niczego pewna i czuła, jak serce wyrywa się jej z piersi. Z trudem zachowywała spokój.

– Mam biuro na tyłach zakładu. Poproszę mojego adwokata, by nam towarzyszył. Nigdy nie podejmuję żadnych istotnych decyzji bez konsultacji z Frankiem Spencerem.

– Naturalnie – rzekł Kazmarek.

Gdy kierowali się w stronę gabinetu, Mollie zdała sobie sprawę, że warsztat nie jest mu tak do końca obojętny. Lustrował go bacznie swoimi ciemnymi oczami, rejestrując rozkład stołów do pracy, skrzyń z materiałami, a nawet kule Ulyssesa Adaira oparte o jego biurko. Kiedy mijali Ulyssesa, poprosiła go, aby wezwał Franka do jej gabinetu.

Wiedziała, że w środku będzie im strasznie ciasno. Nie miała żadnego biurka, jedynie ogromny stół, który zajmował większość pomieszczenia. Mollie dokonywała przy nim wszelkich kalkulacji niezbędnych do funkcjonowania przedsiębiorstwa. Na stole piętrzyły się zazwyczaj stosy ksiąg rachunkowych, a także przeróżne instrukcje obsługi, ale – w oczekiwaniu na tę dzisiejszą wizytę – zebrała je wszystkie razem i wyniosła do magazynu.

– Proszę usiąść – powiedziała, wpuszczając go do środka. – Napije się pan czegoś? Zawsze trzymamy w pogotowiu dzbanek ciepłej herbaty.

Czy on jej w ogóle słuchał? Nie patrzył Mollie w oczy, lecz jego wargi rozciągnęły się w półuśmiechu.

– Nawet pani nie przypuszcza, jak mocno mnie kusi, żeby wyjąć tę wsuwkę.

Wytrzeszczyła oczy. Jego głos był miękki i cichy, przyjemny jak gorąca czekolada z bitą śmietaną. Zupełnie nie pasował do oficjalnego charakteru tego spotkania. Podczas gdy Kazmarek mówił, wsuwka wciąż wędrowała w dół, uwalniając coraz więcej zbuntowanych loczków. To było idiotyczne. Nie zdoła skupić się na interesach ze świadomością, że lada chwila cała fryzura ulegnie zniszczeniu.

– Mogę pana na moment przeprosić? Pójdę sprawdzić, co zatrzymało mojego współpracownika.

Skoro tylko drzwi się za nią zamknęły, natychmiast wytrząsnęła z włosów obie wsuwki. Gęste loki rozsypały się na wszystkie strony, ona zaś w popłochu dopadła biurka Alice.

– Szybko! Za chwilę czeka mnie najważniejsza rozmowa biznesowa w całym moim życiu, a wyglądam jak nierządnica babilońska!

Alice zdusiła w sobie śmiech i poprawiła włosy koleżanki.

– Tym razem użyję spinek.

Jak to możliwe, że jej bystry adwokat natychmiast poczuł awersję do tego obcego człowieka? Wróciwszy do gabinetu, usłyszała, że Frank i pan Kazmarek wymieniają uszczypliwości.

– A zatem nigdy nie uczęszczał pan na studia prawnicze – rzekł Kazmarek bez ogródek.

Frank wyprostował się na krześle.

– Zdobyłem uprawnienia do wykonywania zawodu, pracując u boku dwóch sędziów Sądu Najwyższego Stanu Illinois – odparł sztywno. – To całkowicie legalna ścieżka edukacyjna. W ten właśnie sposób Abraham Lincoln został prawnikiem.

Kazmarek lekko uniósł czarną brew.

– Porównuje się pan do Abrahama Lincolna?

– Taka metoda przyswajania wiedzy jest znacznie bardziej efektywna niż ślęczenie w salach wykładowych na Yale. – Ton, jakim Frank wymówił nazwę „Yale”, mógłby się równie dobrze odnosić do pary brudnych skarpetek.

Mollie zaparło dech. Czy nie wspominała już dziś Frankowi o kiepskiej reputacji Kazmarka? I o krążących na jego temat plotkach?

– Wielkie nieba! – powiedziała przymilnym tonem. – Wychodzę na dwie minuty, a po powrocie zastaję pojedynek Gotów z Wizygotami.

Kazmarek skoczył na równe nogi. Czyżby się zarumienił? Nie miała co do tego całkowitej pewności. Mężczyzna odchrząknął, poprawił kołnierzyk koszuli i przybrał ową rzeczową minę, która zawsze jej się z nim kojarzyła. Po chwili odsunął dla niej krzesło, ona zaś splotła dłonie na oparciu, żeby choć na chwilę przestały drżeć.

– Od razu przejdę do sedna – oświadczył Kazmarek, ponownie siadając. Wcześniejszy przebłysk humoru zniknął, a z rozmówcy zaczął znowu emanować zawodowy profesjonalizm, do jakiego Mollie była już przyzwyczajona.

– Kilka lat temu firma Hartman’s podjęła decyzję o stopniowym przejmowaniu swoich kluczowych dostawców. Wydaje się nam rzeczą sensowną, aby mieć coś do powiedzenia w przedsiębiorstwach, które świadczą dla nas usługi. Od dawna pozostajemy pod wrażeniem pani zegarków, w związku z czym pragnęlibyśmy odkupić Fifty Seventh Illinois Watch Company.

Mollie odjęło mowę. Podejrzewała, że usłyszy narzekania na jakość produktów, a w najgorszym wypadku groźbę zerwania kontraktu. Zupełnie nie spodziewała się natomiast propozycji sprzedaży firmy. Kiedy pan Kazmarek wyłuszczał szczegóły oferty, siedziała cicho w absolutnym oszołomieniu.

– Chcemy całego przedsiębiorstwa, włączając w to sprzęt i zawartość magazynów. Umowa obejmowałaby nieruchomości, wiedzę technologiczną oraz prawa do poszczególnych modeli – zarówno tych wchodzących w skład poprzednich kolekcji, jak i aktualnych.

W miarę wypowiadania przez niego kolejnych słów mózg Mollie budził się z letargu i zaczynał w pośpiechu kalkulować. Mieli na stanie niesprzedany dotąd towar o wartości piętnastu tysięcy dolarów, jednak o rzeczywistym znaczeniu firmy decydował nowoczesny sprzęt oraz wielość artystycznych rozwiązań. Sama renoma przedsiębiorstwa również zasługiwała na uwzględnienie w rachunkach. Nie należało zatem przystawać na kwotę niższą niż czterdzieści tysięcy. Przy odrobinie szczęścia może nawet czterdzieści pięć.

Gdy Kazmarek na nowo podjął swoją przemowę, serce Mollie stanęło.

– Biorąc pod uwagę aktualny stan magazynu oraz waszą nienaganną reputację, jesteśmy skłonni zaoferować sześćdziesiąt tysięcy dolarów. Płatne w gotówce. Niezwłocznie.

Mollie ledwo siedziała na miejscu – zwłaszcza że Kazmarek nie przestawał mówić, czyniąc propozycję coraz bardziej kuszącą.

– Chcemy, aby panna Knox nadal zajmowała się bieżącymi projektami, zgadzamy się także płacić trzyprocentowe honorarium za każdą następną kolekcję. Zależy nam na szybkim dokonaniu transakcji, a zatem oferta straci ważność w przyszły poniedziałek, dokładnie za tydzień.

W sercu Mollie na moment zagościła nadzieja, zasnuta jednak prędko przez ciemną chmurę. Ten warsztat to nie tylko piękne modele zegarków z emaliowanymi tarczami.

– A moi pracownicy? Co z nimi? – W oczekiwaniu na odpowiedź wstrzymała oddech.

– Proszę ich u siebie zatrzymać – rzekł. – Nie zamierzamy ingerować w nic, co przyczynia się do kunsztownego wykonania zegarków zdobiących wystawy sklepowe sieci Hartman’s.

Jakaż to byłaby dla niej ulga, gdyby mogła zrzucić z siebie ciężar zarządzania interesem i znowu skupić się wyłącznie na produkcji zegarków! Nigdy więcej zarywania nocy w obawie przed niewystawionymi fakturami czy nadprogramowymi wydatkami. Uśmiechnęła się tak szeroko, że zabolały ją usta.

– Co o tym myślisz, Frank?

– Dlaczego tak panu zależy na szybkiej odpowiedzi? – spytał jej adwokat. – Ta firma należy do rodziny Knoxów od trzydziestu lat. Jej sprzedaż nie powinna następować z dnia na dzień.

Miał słuszność. Bez problemu potrafiłaby obliczyć wartość magazynu czy maszyn, ale co z precyzyjnymi mechanizmami wewnętrznymi zegarków stworzonymi przez jej ojca? Długie dziesięciolecia pracował na reputację producenta dbającego o piękno i jakość wyrobów, a taka opinia to rzecz absolutnie bezcenna.

– Może przełożymy tę rozmowę na koniec miesiąca? – zaproponowała. – Przez ten czas zdołam dokonać odpowiednich wyliczeń. Chciałabym sporządzić długoterminowe prognozy w kwestii popularności rynkowej naszych artystycznych rozwiązań. Jednocześnie da mi to oczywiście wyobrażenie o faktycznej wartości posiadanego przez nas sprzętu.

Pan Kazmarek pozostawał dla niej zagadką. Jak to możliwe, że potrafił godzić pełen serdeczności wygląd z bezlitosnym tonem wypowiedzi?

– Poniedziałek rano. Punkt dziewiąta. Jeśli do tego czasu nie zajmą państwo jednoznacznego stanowiska, będziemy zmuszeni złożyć podobną ofertę innemu producentowi zegarków.

Te słowa przyprawiły ją o skurcz żołądka. Nie mogła sobie pozwolić na utratę Hartmana, ale z drugiej strony samobójstwem byłoby okazanie mu, jaki jest dla niej ważny. Gdyby wiedział, że trzyma ją w szachu, mógłby pozostawić jej jeszcze mniej czasu do namysłu.

– Doceniam państwa ofertę i wezmę ją pod rozwagę.

Jego oczy rozjaśnił błysk rozbawienia.

– Dlaczego wypowiada pani słowo „rozwaga” takim samym tonem jak „miejskie odpady”? To jest znakomita propozycja i dobrze pani o tym wie.

Nawet nie drgnęła.

– Sama oferta mi się podoba. Nie podoba mi się termin poniedziałkowy.

– Jest nierozsądny – dorzucił Frank. – Takie metody działania doradza się być może na Yale, ale na pewno nie tutaj.

Kazmarek udał, że nie dostrzegł kąśliwości tej ostatniej uwagi, i wciąż nie spuszczał wzroku z Mollie.

– Proszę nie pozwolić Panu Promykowi zwieść się na manowce. Właśnie staje pani przed szansą, jaka zdarza się najwyżej raz w życiu: może pani oddać swoją firmę pod opiekę najlepiej prosperującemu sklepowi na zachód od Nowego Jorku. Niektórzy sprzedaliby własne pierworodne dziecię w zamian za taką sposobność.

Rachunek bankowy Mollie był dosyć pokaźny, ale sześćdziesiąt tysięcy dolarów i tak stanowiło dla niej fortunę. A przecież mogłaby nadal tu pracować, co miesiąc odbierać pensję i ciągnąć trzyprocentowe profity od każdej udanej transakcji. Jedyna rzecz, jaką bezpowrotnie utraci po podpisaniu kontraktu, to poczucie kontroli. W ciągu ostatnich trzech lat witała każdy nowy świt z obawą, jak długo jeszcze zdoła ochronić swoich pracowników przed zwolnieniami. Jej ojciec okazał się katastrofalnie złym biznesmenem i interes z pewnością już dawno poszedłby na dno, gdyby nie trzeźwy osąd Mollie oraz narzucona przez nią finansowa dyscyplina. Obecnie odpowiedzialność za firmę spoczywała już wyłącznie na jej barkach, a Kazmarek wpatrywał się w nią tak, jakby była dojrzałą gruszką, w każdej chwili gotową spaść z drzewa.

Nie mogła spokojnie przeanalizować sytuacji, siedząc naprzeciw niego w tym mikroskopijnym biurze. Za mocno ją przytłaczał i odbierał tlen. Z pewnością nie przestałby gadać, wybijając ją z rytmu przemyśleń, które zalewały jej biedną głowę i walczyły – każda z osobna – o skupienie na sobie całej uwagi Mollie.

– Rozważę pańską propozycję i wkrótce się odezwę – obiecała, dumna z rzeczowego tonu, na jaki się właśnie zdobyła.

Kazmarek wciąż się jej przyglądał. Zadziwiające, jak szybko potrafił przybierać ów kamienny wyraz twarzy, wprawiający ją w popłoch.

– Robię z panią interesy od trzech lat – powiedział oficjalnym tonem. – Zawsze uważałem panią za pewnego siebie przedsiębiorcę o niezłomnym charakterze. Proszę mnie teraz nie zawieść.

Wstał i skierował się do wyjścia.II

Zachariasz Kazmarek obserwował ogród położony na tyłach posesji Hartmana, otoczony smukłymi topolami i zachwycającymi pnączami wisterii. Trudno mu było uwierzyć, że znajduje się w samym sercu Chicago. Przynajmniej czterdzieści osób zebrało się na uroczystym wieczorku zorganizowanym przez Josephine Hartman na kamiennym ogrodowym tarasie. Kojąca muzyka sączyła się przez otwarte drzwi, które prowadziły do bogato urządzonego domu. Światło latarni migotało pomiędzy zielenią liści i dodawało przyjęciu ciepłego blasku.

– Spróbuj tego – zaproponował Louis Hartman, podsuwając Zackowi kieliszek pod nos. – To pięćdziesięcioletni koniak, sprowadzony wprost z zamglonych wzgórz południowej Francji. Moja żona uważa, że przyjmie się także na naszym rynku.

Zack pociągnął łyk. Rzadko pijał tego typu trunki, jednak pracując u Hartmana, musiał się już dawno pogodzić ze słabostkami chlebodawcy. Coroczne wyprawy Josephine do Europy zawsze skutkowały dostawami nowego asortymentu do sklepu, a testowanie owych ekskluzywnych wyrobów odbywało się tutaj, w ich okazałym domu. Tego wieczoru gospodyni serwowała kopenhaski kawior oraz koniak w kieliszkach z Wenecji. Obrusy na ogrodowych stolikach pochodziły z Irlandii, a świece pełgające w latarniach sprowadzono specjalnie z hiszpańskiego klasztoru. W zeszłym roku Zack towarzyszył Hartmanom w ich europejskich wojażach, odwiedzając między innymi dom towarowy Harrods i starając się nauczyć jak najwięcej o sektorze luksusowych usług.

Zack potrząsnął trzymanym w dłoni kieliszkiem.

– Twoja żona twierdzi, że ten koniak jest najlepszy?

Louis wzruszył ramionami.

– Jeśli wziąć pod uwagę sumę, jaką na niego wydała, to dość prawdopodobne.

– Skoro zyskał aprobatę pani Hartman, na pewno będzie się świetnie sprzedawał.

Zupełnie jak tamte olśniewające zegarki, których kwestią zajmował się w ciągu ostatniego tygodnia. Odkąd został głównym adwokatem firmy Hartman’s, Zack nie posiadał się ze zdumienia, ile bogaci ludzie są gotowi zapłacić za flakonik perfum albo kawałek jedwabiu. Ale te zegarki to już luksus, jakiego nie powstydziłby się dziedzic rodu Medyceuszy. Zack nie zamierzał bynajmniej rozliczać bogaczy z tego, jak wydają swoje pieniądze; cieszył się, że po prostu to robią, i z radością dołączył do ich grona. Nie żeby sam zachowywał się lekkomyślnie. W ciągu tego kilkuletniego okresu, odkąd zaczął dobrze zarabiać, pozwolił sobie zaledwie na jeden mały wybryk. Była to szokująca ekstrawagancja, lecz zarazem coś, na co uwielbiał patrzeć każdego dnia.

Louis przysunął się nieco bliżej.

– Czy zapoznałeś Mollie Knox z naszą propozycją? – zapytał przyciszonym głosem.

Na dźwięk tego nazwiska Zack zesztywniał, starannie zamaskował jednak własną reakcję.

– Spotkałem się z nią dziś po południu – powiedział lekko. – Zna już sprawę.

– Niezłe z niej ziółko.

Zack nieznacznie skinął głową.

– Myślę, że doceni tę propozycję. Nie spodziewam się żadnych problemów.

Stąpał po grząskim gruncie i musiał zachować ostrożność. Louis Hartman okazywał wręcz przesadny brak zaufania wobec jakichkolwiek związków między swoimi dostawcami i pracownikami. Przyłapał niegdyś poprzednika Zacka na braniu łapówek od zaopatrzeniowców zaniepokojonych statusem swoich towarów na półkach wiodącego sklepu w Chicago. Hartman był bardzo bogaty, ale – podobnie jak większość ludzi, którzy z najwyższym trudem wdrapali się na szczyt sukcesu – obsesyjnie sprawdzał sumy na rachunku bankowym i drżał na myśl o tym, że ktoś mógłby go oszukać. Zack starannie zatem ukrywał swoją absurdalną słabość do Mollie Knox. Zdradzenie się z nią kosztowałoby go zapewne utratę pracy.

– Sprowadź ją do nas jak najszybciej – rzekł Louis. – Dobrze znałem jej ojca, chciałbym więc, aby ta umowa doszła do skutku. Natychmiast. Nie pozwól jej się zanadto roztkliwiać i dopilnuj, żeby połknęła haczyk.

Ostatnie słowa pokazywały, że Louis niewiele wie na temat Mollie Knox. Była to najbardziej stanowcza i pragmatyczna osoba, jaką Zack kiedykolwiek spotkał. Z pewnością przeanalizuje każdy punkt umowy przynajmniej sześciokrotnie, nim zdecyduje się złożyć na niej podpis. Mogła sobie prowadzić najbardziej niepraktyczny biznes świata, lecz jej posunięcia były logiczne i precyzyjne niczym słupki sprzedaży.

– Zostawiłem jej tydzień na podjęcie decyzji – oświadczył Zack.

– Tydzień? Ja kazałbym się jej zdecydować w ciągu jednego dnia.

Zack potrząsnął głową.

– Tego rodzaju pośpiech wzbudziłby podejrzenia. Zaufaj mi, ona nie zrobi absolutnie niczego, co zagroziłoby bezpieczeństwu tej całej hołoty, która u niej pracuje. Skusi ją komfort, jaki zapewnia umowa z nami. Ale jeśli zaczniemy za mocno naciskać, zbuntuje się. A przecież nie znajdziemy w tym kraju drugiego tak dobrego producenta zegarków.

Na taras wyszedł kelner, jednak nie niósł ze sobą szampana ani żadnych smakołyków sprowadzanych zza oceanu. Wyraz zakłopotania na jego twarzy przykuł uwagę Zacka, podczas gdy mężczyzna szedł wprost w jego kierunku i pochylił się nad nim, zniżając głos do szeptu.

– Sir, kobieta podająca się za pańską matkę chciałaby się z panem widzieć.

Ani jeden mięsień w twarzy Zacka nie drgnął.

– Jest sama?

Mogły istnieć tysiące powodów – jeden gorszy od drugiego – dla których matka zdecydowała się go odwiedzić. Zwrócił się do Louisa, przywołując na twarz zrelaksowany uśmiech.

– Przepraszam na chwilę. Sprawy rodzinne – powiedział, by następnie ruszyć za kelnerem w głąb domu, przez hol oświetlony kryształowymi kinkietami, wprost do pomieszczenia dla służby. Czyżby w porcie zdarzył się jakiś wypadek? Od lat błagał ojca, by ten zmienił pracę. Sześćdziesięcioletni mężczyzna nie powinien się już zajmować załadunkiem elewatorów zbożowych, lecz Zack stracił nadzieję, że zdoła wbić mu to do głowy.

Matka ze zdenerwowania przechadzała się po pokoju. Miała na sobie barwny, choć podniszczony szal, mocno kontrastujący z nienaganną czernią stroju służących Hartmana.

– Czy z tatą wszystko w porządku? – zapytał Zack, wstrzymując oddech.

Uśmiech na twarzy matki nieco go uspokoił.

– O tak – odparła i podeszła bliżej, aby go uściskać. – Cóż, został aresztowany, ale poza tym czuje się świetnie.

Z rezygnacją opuścił ramiona.

– Co zrobił tym razem?

Można by przypuszczać, że matka Zacka będzie w takim momencie czuła dojmujący smutek, ona jednak wydawała się dziwnie podniecona. A nawet dumna. Oczy jej lśniły, bezwiednie splotła ze sobą dłonie.

– Hm, na pewno wiesz, że w mieście przebywa teraz rosyjska delegacja...

– Rosyjska delegacja handlowa – doprecyzował Zack.

Matka lekceważąco machnęła ręką.

– Wszystko jedno. W mieście jest rosyjska delegacja, więc twój ojciec nie mógł przepuścić takiej okazji. Poszedł do ratusza, żeby ich zobaczyć...

Kobieta dość bezładnie kontynuowała opowieść, jednak jej syn już nie słuchał. Poprzedniej nocy wytłumaczył rodzicom, że Rosjanie pojawili się w Chicago jedynie po to, by uzgodnić warunki handlu wołowiną. Ta delegacja nie miała żadnych kontaktów z carem, nie była też odpowiedzialna za krwawe stłumienie powstania styczniowego, jakie wybuchło osiem lat wcześniej w Polsce.

Żadne z rodziców nigdy nie postawiło stopy na polskiej ziemi, ale wspomnienie ojczyzny wciąż było wśród chicagowskich imigrantów bardzo żywe. Dziadkowie Zacka należeli do grona uchodźców, zmuszonych uciekać z własnego kraju po tym, jak Rosja zredukowała jego autonomię właściwie do zera. Silne przywiązanie dziadków do Polski wpłynęło także na postawę rodziców Zacka. Kiedy w 1864 roku ostatnie ślady polskiej samodzielności zostały stłamszone, matka i ojciec podwoili wysiłki, aby jakoś ratować swój kraj.

Znowu skupił uwagę na rodzicielce, która nie przestawała szczebiotać o tym, jakim bohaterstwem wykazał się jej mąż, torując sobie drogę do sali, gdzie rosyjscy dygnitarze rozmawiali z burmistrzem Chicago.

Opowiadała tak obrazowo, jakby była tam osobiście.

– Mamo, proszę, powiedz mi, że nie poszłaś razem z nim do ratusza.

– Oczywiście, że poszłam! Potrzebowaliśmy jak najwięcej ludzi, żeby wywrzeć na Rosjanach odpowiednie wrażenie. Było z nami jeszcze siedem innych osób z Towarzystwa Polskiego. Jako jedyna kobieta w grupie, nie zostałam aresztowana, ale wszystkich mężczyzn zabrali. Powiedziałam im, że niedługo się tam pojawisz i wyciągniesz ich z więzienia. Mój syn, mówię, jest znanym prawnikiem w firmie Hartman’s. Oni zresztą wiedzieli to już wcześniej, bo przecież chwalimy się tobą przy każdej okazji. – Uszczypnęła go w policzek. – Jesteśmy z ciebie tacy dumni.

Zack zagryzł wargi. Nie po raz pierwszy – i z pewnością nie ostatni – przyjdzie mu wnieść kaucję za członków polskiej społeczności, którzy trafili do aresztu. Czy oni naprawdę myśleli, że machając tutaj szabelką, zwrócą na siebie uwagę cara? Że ktokolwiek się nimi przejmie? Dobrze przynajmniej, że mama nie trafiła za kratki i nie musiała znosić więziennych niewygód. Zack przycisnął ją mocno do siebie i pocałował w czoło. Serce mu się krajało, gdy obserwował jej poświęcenie dla sprawy, której i tak nigdy nie zdoła wygrać. Angażowała się w nią przez całe swoje sześćdziesięcioletnie życie i zapewne nie złoży broni aż do śmierci.

– Coś się stało? – zapytał Louis Hartman, który pojawił się w drzwiach, u boku obwieszonej biżuterią żony. Zack poczuł, jak matka kuli się w sobie, nagle zawstydzona swoim lichym ubiorem wobec wyzywającej elegancji Josephine. A przecież nie musiała się wstydzić. Hartmanowie doskonale wiedzieli o poplątanych korzeniach tej rodziny.

Zack wyprostował się.

– Ojciec potrzebuje mojej obecności w domu – powiedział wymijająco.

Hartman zaciągnął się cygarem, które żarzyło się coraz jaśniej na tle zapadającego zmroku.

– Jakieś problemy w zakładzie? Czy on nadal tam pracuje, po tych wszystkich latach?

Zack przytaknął.

– Tak, ciągle pracuje. Postaram się to szybko załatwić.

Nie miał przed Louisem tajemnic, nie chciał jednak narażać matki na współczujące spojrzenie Josephine Hartman. Nigdy nie zapomni tamtego dnia przed szesnastoma laty, kiedy państwo Hartman złożyli wizytę w ich brudnej robotniczej kamienicy. W owym czasie Zack pracował jako pomagier portowy i rozładowywał potężne skrzynie z towarami należącymi do firmy Hartmana. Po raz pierwszy zabłysnął w oczach przełożonego dzięki kilku inteligentnym sugestiom, które ułatwiły przepływ towaru. Ale dopiero incydent z rybą skłonił Hartmana do tych pamiętnych odwiedzin.

Oprócz ekskluzywnego sklepu Louis prowadził także kilka najlepszych restauracji w Chicago. Do uszu Zacka dotarła plotka, że jeden z dostawców podmienia prawdziwego białego okonia na znacznie tańszego pstrąga. Młody Kazmarek był oburzony. Wtargnął do biura nieuczciwego kupca, brudny i spocony po całodziennej pracy w porcie. W rękach taszczył wielki kosz pstrągów. Wysypał ryby na ręcznie rzeźbione biurko oszusta, dzięki czemu dobitnie wyraził własne zdanie w dręczącej go sprawie.

– Tak właśnie wyglądają pstrągi. Proszę ich już więcej z niczym nie pomylić. – Upuścił mokry kosz na jedwabny dywan i wrócił do doków.

Zack był zwykłym, ale za to bardzo sprytnym dwudziestoletnim magazynierem. Zdążył już przyczynić się do zaoszczędzenia przez Hartmana całkiem pokaźnej sumki dzięki udanym negocjacjom z Irlandczykami, którzy dostarczali im towary. Louis cenił lojalność ponad wszystko w świecie, kiedy więc dotarła do niego wieść o aferze z rybami, ujrzał w zuchwałym robotniku ogromny potencjał. Zaproponował Zackowi, że pokryje koszt jego studiów, a następnie zatrudni go w zarządzie swojego coraz potężniejszego imperium. Potrzebował oddanego prawnika, obdarzonego dziką, agresywną naturą, nieodzowną do życia w dynamicznym światku chicagowskiej finansjery.

Całe dzieciństwo Zack spędził wraz z rodzicami oraz dwiema innymi polskimi rodzinami w skromnym mieszkaniu w kamienicy, która znajdowała się pośród sieci magazynów i stojących w porcie klatek dla bydła. Louis osobiście pojawił się w ich spartańskim lokum, aby pomówić z rodzicami Zacka i zapewnić ich, że nie tylko pokryje w całości koszty studiów chłopaka na Yale, ale będzie także wypłacał Kazmarkom comiesięczną rentę, która zrekompensuje im utratę części dotychczasowych zarobków syna. Rodzice byli nazbyt dumni, by przyjąć rentę, lecz Zack całym sobą uchwycił się sposobności do podjęcia studiów. Wydawało się przy tym rzeczą oczywistą, że po ich zakończeniu wróci do Chicago i zacznie pracować dla Hartmana.

Zarobiwszy już sporo pieniędzy, Zack mógł sobie pozwolić na zakup domu. Zaprosił rodziców do zamieszkania z nim i choć przystali na tę propozycję, ojciec nadal odmawiał rezygnacji z pracy w porcie.

– Czy mogę państwu zaoferować powóz? – spytał Louis. – O tej porze złapanie tramwaju graniczy już chyba z cudem.

Miał rację. Wprawdzie mogli jeszcze zdążyć na ostatni kurs, dzięki któremu dostaliby się do więzienia, jednak droga powrotna – już w towarzystwie uwolnionego z opresji ojca – musiałaby się odbyć pieszo.

– Będę zobowiązany – westchnął Zack.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: