Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciemność - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ciemność - ebook

Kiedy na pustyni Atakama zawaliło się wnętrze góry podziurawionej górniczymi korytarzami, 625 metrów pod ziemią, w ciemności, wilgoci, bez jedzenia i wody pitnej zostało uwięzionych 33 mężczyzn. Akcja ratownicza w kopalni San José wydawała się niemożliwa. Dopiero po 17 dniach przez mały otwór o szerokości zaledwie 15 cm udało się nawiązać kontakt z uwięzionymi górnikami. Spod ziemi wyszli 69 dni po katastrofie.

 

Pod ziemią górnicy walczyli o życie, zdrowie psychiczne i o godność. Książka opowiada nie tylko o ich doświadczeniach oraz o pionierskiej akcji ratowniczej, którą obserwował na ekranach telewizorów cały świat. Jest to też opowieść o tym, co wydarzyło się po tym, jak 33 górników wydostało się z czeluści kopalni. Najstarszy miał 64 lata, najmłodszy zaledwie 19. Z dnia na dzień zyskali status celebrytów: bywali w pałacach prezydenckich, dostawali drogie prezenty od wielkich koncernów, a ich zdjęcia publikowały gazety na całym świecie. Jednak w wielu z nich ciemność lochu została na zawsze. Zniszczyła zdrowie psychiczne i życie rodzinne. A konfrontacja z wielkim zainteresowaniem, jakie wzbudzali cudownie ocaleni, podkopała ich solidarność.

 

Jeszcze pod ziemią mężczyźni przyrzekli sobie, że opowiedzą swoją niesamowitą historię tylko jednemu reporterowi. Wybrali Héctora Tobara. Rozmawiał z górnikami, ich żonami i kochankami, z ratownikami, ministrem górnictwa i prezydentem. Powstała poruszająca historia o męstwie, odwadze i o granicach, do jakich może dojść człowiek.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-943118-1-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG: MIASTA NA PUSTYNI

Kopalnia San José mieści się we wnętrzu okrągłej, skalistej, martwej góry na pustyni Atakama w Chile. Wiatr powoli zamienia powierzchnię góry w drobny, szaropomarańczowy pył, który sypie się na dół, tworząc pylne sadzawki i wydmy. Niebo nad kopalnią jest lazurowe i puste, dzięki czemu słońce może bez przeszkód wypalać z ziemi wilgoć. Co kilkanaście lat nad pustynią przechodzi front burzowy z prawdziwego zdarzenia i spuszcza na okolicę San José deszcz. Pył przekształca się wtedy w błoto gęste jak świeżo wylany beton.

Ten zakątek Atakamy odwiedza niewielu turystów, mimo że w pobliżu, podczas swojej odbytej w XIX wieku podróży dookoła świata na statku badawczym brytyjskiej marynarki wojennej, przepływał przyrodnik Karol Darwin. Miejscowi opowiadali mu mało wiarygodne naukowo historie, które wiązały rzadkie deszcze z trzęsieniami ziemi. Ogrom Atakamy zaskoczył Darwina, który napisał w swoim dzienniku, że jest to „zapora znacznie gorsza aniżeli najbardziej burzliwy ocean”¹. Jeszcze dzisiaj ornitolodzy, którzy odwiedzają ten region Chile, zwracają uwagę, że jest tutaj bardzo niewiele gatunków ptactwa. W głębi pustyni zaś jedyne rzucające się w oczy żywe organizmy to górnicy, przeważnie mężczyźni, jadący ciężarówkami i minibusami w góry, w których wydobywa się złoto, miedź i żelazo.

Bogactwo ukrytych pod nagimi wzgórzami minerałów przyciąga do kopalń Atakamy robotników z pobliskiego miasta Copiapó i z wielu innych odległych zakątków Chile. Najdłuższą drogę do San José ma do pokonania Juan Carlos Aguilar: ponad tysiąc sześćset kilometrów. Chile ma na mapie kształt węża i żeby dotrzeć do pracy, Aguilar przemierza połowę długości tego gada. Jego cotygodniowa wyprawa zaczyna się w położonych w klimacie umiarkowanym lasach deszczowych południowego Chile. W kopalni Juan szefuje trzyosobowej brygadzie, która naprawia ładowarki czołowe i niskie, podobne do owadów podnośniki zwane jumbo. Jego siedmiodniowa szychta zaczyna się w czwartek rano, ale do pracy wyrusza trzydzieści sześć godzin wcześniej, czyli we wtorek wieczorem, z miasta Los Lagos. W swojej okolicy nie dostanie tak dobrze płatnej pracy, więc sadowi swoje trochę już zmęczone życiem ciało człowieka w średnim wieku w autobusie Pullmana i patrzy, jak za oknem przelatują bukowe lasy, eukaliptusy i górskie rzeki. Pogoda harmonizuje z nastrojem mężczyzny: niebo jest zachmurzone, a w okna uderzają krople deszczu, który często pada podczas dojazdów do pracy. Średnie opady w jego rodzinnym regionie Chile, na czterdziestym stopniu szerokości południowej, wynoszą około dwóch i pół tysiąca milimetrów rocznie.

Jeden z mechaników z trzyosobowej brygady mieszka trochę bliżej kopalni. Raúl Bustos wyruszył do pracy z położonego w pobliżu trzydziestego siódmego równoleżnika portowego miasta Talcahuano. Pięć miesięcy wcześniej w Talcahuano uderzyło tsunami wywołane przez trzęsienie ziemi o magnitudzie osiem koma osiem. W wyniku wtargnięcia fali na ląd zginęło ponad pięćset osób, ponadto żywioł zostawił po sobie jeziora i tysiące trzepoczących się ryb oraz zmył z powierzchni ziemi bazę marynarki wojennej, w której pracował Bustos. Raúl jest dobrym ojcem dla dwójki swoich dzieci i oddanym mężem. Wsiadł do autobusu i jedzie na północ pośród płaskiego krajobrazu wypełnionego szklarniami, traktorami, łąkami i polami uprawnymi rolniczego serca Chile. Przejeżdża przez miasto Chillán, z którego swoją wyprawę na północ rozpoczyna inny człowiek brygady Aguilara, a następnie przez Talca, gdzie do jednego z autobusów wsiada wysoki, pobożny operator jumbo. W San José pracuje się na dwie szychty – A i B. Tych ludzi przydzielono do szychty A, która dzieli się na dwie dwunastogodzinne zmiany – dzienną (od ósmej do dwudziestej) i nocną, dzięki czemu kopalnia pracuje na okrągło. Niewiele później dojeżdżający z południa górnicy z szychty A wjeżdżają do Santiago z jego budującymi się drapaczami chmur i estakadami. Jest wcześnie rano, kiedy docierają do tętniącej życiem latynoamerykańskiej stolicy, której najbardziej charakterystyczna cecha, czyli potężny i strzelisty zarys pobliskich Andów, często ginie w kłębach słynnego stołecznego smogu. Z dworca autobusowego w centrum Santiago, niedaleko pałacu prezydenckiego, do pracy wyruszają kolejni górnicy z kopalni San José. Jednym z nich jest Mario Sepúlveda, mający frenetyczne usposobienie ojciec dwójki dzieci, swoim współpracownikom znany z tego, że zbyt agresywnie obsługuje ładowarkę czołową (przez co mechanicy muszą ją często naprawiać), że mówi za głośno i za dużo i że jest ogólnie nieprzewidywalny. W środę po południu wyrusza w osiemsetkilometrową podróż z Santiago do San José, później, niż powinien: istnieje duże prawdopodobieństwo, że spóźni się do pracy. W San José Sepúlveda nosi przydomek Perri, co jest skróconą formą słowa perrito, zdrobnienia od perro, pies. Gdy go zapytać, skąd się wziął ten pseudonim, odpowie, że kocha psy (w domu trzyma dwa przybłędy) i „ma serce psa”. Mario jest lojalny jak pies, ale jeśli spróbujesz go skrzywdzić, „to cię ugryzie”. Ze swoją żoną Elvirą mają dwójkę dzieci, pierwsze zostało poczęte pod gołym niebem w przypływie namiętności. Mieszkają na obrzeżach Santiago. Największą chlubą Maria jest wielka zamrażarka, a ulubionym miejscem do siedzenia mały, kwadratowy stolik w salonie. Przed wyjazdem na północ Mario lubi zjeść szybki posiłek z Elvirą, nastoletnią córką Scarlette i młodszym synem Franciskiem.

Po opuszczeniu centrum Santiago i minięciu północnych robotniczych przedmieść autobusy wiozące górników wjeżdżają do pełnych winnic i owocowych sadów dolin. Po prawej stronie piętrzą się ośnieżone Andy (w Chile jest teraz zima). Klimat panuje tu śródziemnomorski, ale z każdą mijającą godziną i z każdym pokonywanym stopniem szerokości geograficznej – trzydzieści trzy, trzydzieści dwa, trzydzieści jeden stopni szerokości południowej – doliny stają się coraz mniej zielone. Po jakimś czasie autobusy wjeżdżają do suchego regionu zwanego Norte Chico, Bliską Północą.

Górnicy i inni poszukiwacze przygód przemierzają ten szlak od początków historii Chile. Północ to pustynne pogranicze kraju, jego Dziki Zachód. Dyktator Augusto Pinochet więził tutaj swoich wrogów, zgromadził ponad tysiąc dysydentów w hotelach robotniczych opuszczonej kopalni saletry, gdzie spędzali czas na studiowaniu astronomii pod nieskazitelnie czystym pustynnym niebem. Na północy narodził się chilijski ruch związkowy założony na początku XX wieku przez górników wydobywających azotan, którzy zostali później zmasakrowani w mieście Iquique, dlatego w dzisiejszym demokratycznym Chile znaczna część mieszkańców północy nadal wiernie głosuje na lewicę. Pomordowanych ludzi Pinochet kazał grzebać w płytkich grobach na pustyni Norte Grande, czyli na dalekiej północy, i po czterdziestu latach krewni poszukujący zaginionych nadal znajdują tam ich kości.

Kiedy członkowie szychty A wjeżdżają do portowego miasta Coquimbo, czterysta kilometrów od kopalni San José, znajdują się na trasie, którą w 1835 roku przemierzył Karol Darwin podczas chilijskiego etapu swojej podróży. Chile było wtedy młodym krajem, zaledwie dwudziestopięcioletnim. Darwin zszedł z HMS „Beagle”, żeby zbadać geologię, faunę i florę tych okolic. Jego mała ekspedycja jechała w cztery konie i dwa muły. Droga łącząca Coquimbo z Copiapó przecina najstarszy górniczy region Chile, dlatego brytyjski przyrodnik spotkał po drodze wielu górników.

W mieście Los Hornos członkowie szychty A mają za oknami widok na Ocean Spokojny, ponieważ droga numer pięć, będąca częścią Drogi Panamerykańskej, prowadzi wzdłuż plaży. W tym ostatnim spojrzeniu na ocean i horyzont, kiedy słońce późnego popołudnia pokrywa rozległą powierzchnię wody swoimi ciepłymi promieniami, jest coś okrutnego: przez następny tydzień mężczyźni będą spędzali większość dnia sześćset metrów pod ziemią, w chodnikach szerokich na tyle, żeby przecisnęły się przez nie ich maszyny. Ponieważ na półkuli południowej jest teraz zima, słońce będą widywali tylko przez kilka minut rano, przed rozpoczęciem zmiany, i w porze obiadowej. Niedaleko plaży w Los Hornos Darwin zobaczył górę, na której prowadzono prace górnicze, „podziurawioną jakby wielkie mrowisko”². Dowiedział się, że miejscowym górnikom zdarza się zarobić duże sumy, a potem – „podobnie jak żeglarze, gdy sprzedadzą swoje łupy – starają się tak prędko, jak tylko można, roztrwonić pieniądze”. Spotkani przez Darwina górnicy za dużo pili i za dużo wydawali, więc po kilku dniach musieli wracać „bez centa do swych nędznych domów, aby pracować tam ciężej od zwierząt pociągowych”³.

Członkom szychty A nie grozi, że w najbliższej przyszłości znajdą się bez grosza przy duszy – w porównaniu z większością współczesnych chilijskich robotników zarabiają całkiem nieźle. Nawet najgorzej opłacani dostają około tysiąca dwustu dolarów miesięcznie (prawie trzykrotność płacy minimalnej), a razem z wręczanymi pod stołem premiami wychodzi tego jeszcze więcej. Zamiast trwonić zarobki, wykorzystują je do tworzenia sobie namiastki mieszczańskiego stylu życia, biorą różnego rodzaju kredyty, płacą alimenty byłym żonom czy opłacają studia dorosłym dzieciom. Kilku górników z szychty A to motywowani religijnie abstynenci, a Mario Sepúlveda jest świadkiem Jehowy i również nie pije. Większość z pozostałych pozwala sobie jednak po pracy łyknąć trochę alkoholu: ich ulubione trunki to whisky, piwo i czerwone wino. Niektórym zdarza się wypić więcej, niż powinni. W Copiapó, na ostatnim przystanku autobusowej podróży górników dojeżdżających z południa, jeden z ich kolegów z północy właśnie doprowadza się do stanu zamroczenia, który może mu uniemożliwić podjęcie pracy następnego dnia. W dzisiejszych chilijskich kopalniach praca wciąż jest bardzo ciężka i ludzie rzeczywiście mogą się czuć jak zwierzęta pociągowe, a śmierć jak zawsze czyha w każdym podziemnym korytarzu. Podczas swojej wyprawy na północ Darwin natrafił na kondukt pogrzebowy – czterech górników w dziwnych strojach złożonych z długich koszul z ciemnej wełny, skórzanych fartuchów i jasnych szarf niosło trumnę z ciałem swojego kolegi. Górnicy już się tak nie ubierają, ale w ostatnich latach pracownikom kopalni San José zdarzało się opłakiwać śmierć kolegów. Widzieli też innych górników okaleczonych przez niespodziewane eksplozje z pozoru litej skały, jedne z najbardziej nieprzewidywalnych przyczyn wypadków w górnictwie głębinowym. Raúl Bustos, mechanik z portowego miasta Talcahuano, ma stosunkowo niedługi staż pracy, widział jednak podziemną kaplicę ku czci ofiar kopalni. Jadąc autobusem, wiezie różaniec, którzy zabierze ze sobą pod ziemię.

Na ostatnim etapie podróży mężczyźni wjeżdżają od południa na pustynię Atakama, równinę, na której Darwin miał kłopoty ze znalezieniem paszy dla swoich zwierząt. Na Atakamie, najbardziej suchej i być może najstarszej pustyni świata, niektóre meteorologiczne urządzenia pomiarowe nigdy nie zarejestrowały ani jednej kropli deszczu. Patrząc z okien autobusu, można odnieść wrażenie, że Bóg powyrywał stąd wszystkie drzewa, a potem większość krzewów i zarośli, i zostawił tylko nieliczne wytrzymałe rośliny, które nakrapiają jasnobrązową równinę szarooliwkowymi plamami. Kiedy autobusy zanurzają się w nawodnionej, pstrej zieleni doliny rzeki Copiapó, pobocza powoli budzą się do życia. Wzdłuż drogi zaczynają się pojawiać peruwiańskie drzewa pieprzowe, które pochodzą właśnie z tego zakątka Chile i są wszechobecne w pustynnych miastach Stanów Zjednoczonych. Kiedy autobusy przybywają do Copiapó, smukłe liście tych drzew spływają ku samej ziemi. Podczas ostatnich pięciuset metrów jazdy mężczyźni mijają stary cmentarz, na którym spoczywa wiele pokoleń górników, włącznie z ojcem jednego z członków szychty A, emerytowanym górnikiem, który zapił się na śmierć i został pochowany kilka dni wcześniej. Za cmentarzem autobus szybko mija dzielnicę drewnianych i blaszanych bud, jedną z najbiedniejszych w mieście, a potem przekracza wyschnięte koryto rzeki Copiapó.

Największa grupa pracowników kopalni San José mieszka w Copiapó, mieście położonym najbliżej ich zakładu pracy. Wielu z nich to doświadczeni górnicy w wieku od czterdziestu kilku do sześćdziesięciu kilku lat, którzy mają przyjemne wspomnienia o rzece. W czasach ich dzieciństwa jeszcze płynęła i biegali w jej sięgającej po kostki chłodnej wodzie. W miejscu, gdzie droga numer pięć przekracza rzekę, rosły kępy koniczyny, podobnie jak w czasach, kiedy do Copiapó dotarł Darwin i odnotował w swoim dzienniku przyjemny zapach tej rośliny. Pokolenie temu rzeka Copiapó zaczęła umierać i dzisiaj jest szpetną szramą na ciele ziemi, w kolorze khaki, zasypaną śmieciami i kolczastymi zaroślami. Średnie roczne opady wynoszą tutaj kilkanaście milimetrów i od ostatniej wielkiej burzy, kiedy to korytem rzeki popłynęła woda, minęło trzynaście lat.

Kiedy autobus zajeżdża na dworzec, górnicy z szychty A wysiadają i wyjmują bagaże. Taksówkami dojeżdżają do jednego z dwóch pobliskich hoteli robotniczych, w których będą nocowali przez następny tydzień. Kilka godzin przed rozpoczęciem porannej zmiany piątego sierpnia wszyscy członkowie szychty A, z wyjątkiem jednego, są w Copiapó albo na jego robotniczych przedmieściach.

W 1835 roku, kiedy Darwin odwiedził Chile, geologia była jeszcze w powijakach: podczas wyprawy morskiej do Ameryki Południowej przeczytał jeden z tekstów założycielskich tej nowej nauki – Principles of Geology Charlesa Lyella. Po dotarciu do Chile był świadkiem wybuchu wulkanu w Andach i zauważył muszle morskich skorupiaków kilkaset metrów nad poziomem morza. Darwin przeżył również dwuminutowe trzęsienie ziemi, kiedy odpoczywał w lesie w pobliżu portu Valdivii. Te doświadczenia i obserwacje skłoniły go do wysnucia wniosku – ponad sto lat przed ugruntowaniem się teorii płyt tektonicznych – że grunt, na którym stał, był stopniowo wypychany do góry przez te same siły, które wywołują wybuchy wulkanów. „Możemy śmiało wnioskować, że siły, które powoli i małymi etapami podnoszą kontynenty, i te siły, które w kolejnych okresach wyrzucają z ziejących otworów materię wulkaniczną, są siłami identycznymi”⁴, napisał. Dzisiejsi geolodzy twierdzą, że Chile spoczywa na „kręgu ognia”, ogromnym szwie na styku dwóch kawałów skorupy ziemskiej wielkości kontynentów. Płyta Nazca wpycha się tam pod płytę południowoamerykańską. Jak dziecko, które wsuwa się pod pościel, unosząc ją i marszcząc, Nazca wypiętrzyła Amerykę Południową i stworzyła sześciotysięczne szczyty Andów – proces ten zwany jest przez geologów orogenezą.

Kamień wewnątrz gór na północ od Copiapó narodził się głęboko pod ziemią z magmy i przecinają go ogromne złoża bogatych w minerały skał rudnych. Ich żyły powstały ponad sto czterdzieści milionów lat temu, w epoce wielkich gadów, około dwudziestu milionów lat po pojawieniu się na Ziemi pierwszych roślin kwiatowych, ale przed przybyciem pszczół, i czterdzieści milionów lat, zanim po Ameryce Południowej grasował największy dinozaur – argentynozaur. Gęsty od minerałów bulion przeciskał się przez skorupę ziemską do góry, przepływał przez szczeliny uskoku Atakamy przez ponad sto milionów lat, od końca jury do początku paleogenu. Ostatecznie bulion zestalił się w formie dwustumetrowych cylindrów rudy zwanych rurami brekcyjnymi, breccia pipes. Leżące pod ziemią złoża kwarcu, chalkopirytu i innych minerałów przebiegają przez wzgórza od południowego zachodu ku północnemu wschodowi, nanosząc na mapę poszukiwacza minerałów linię, którą można nazwać echem znajdujących się wiele kilometrów niżej gigantycznych płyt kontynentalnych.

W Copiapó kopalniane minibusy zwane liebres, zające, zaczynają zabierać członków szychty A z dwóch hoteli robotniczych i kolejnych przystanków w robotniczych dzielnicach miasta. Tego ranka po Copiapó krąży wiele takich minibusów, ponieważ miasto przeżywa boom gospodarczy – kolejne wahnięcie zmiennego cyklu koniunkturalnego, który trwa od trzystu lat. Na początku XVIII wieku Copiapó nawiedziła zakończona krachem gorączka złota, a trzy lata przed przybyciem tu Darwina rozpoczęła się gorączka srebra. Pod koniec XIX wieku złoża srebra się wyczerpały, ale dzięki wynalezieniu azotowych środków wybuchowych w położonych dalej na północ regionach pustyni Atakama zaczęto wydobywać saletrę. Chilijscy górnicy dostarczali podstawowego składnika umożliwiającego Europejczykom masowe zabijanie się nawzajem podczas pierwszej wojny światowej. Eldorado to skłoniło z kolei Chile do inwazji na bogate w azotyn ziemie Boliwii i Peru, przy czym Copiapó służyło za bazę operacji wojskowych. Ale zwycięstwo w wojnie pacyficznej źle się przysłużyło gospodarce Copiapó, ponieważ pieniądze inwestorów odpłynęły na nowo zdobyte terytoria. Rosnący popyt na miedź w XX wieku doprowadził jednak do kolejnego boomu i budowy w mieście w 1951 roku huty miedzi. Seria azjatyckich „cudów” gospodarczych pod koniec XX wieku zwiększyła popyt na chilijskie minerały i sprowadziła do Copiapó kolejnych górników, zwłaszcza po otwarciu w 1994 roku odkrywkowej kopalni miedzi w Candelarii. Ten ostatni boom spowodował wyschnięcie rzeki Copiapó, gdyż zarówno rozrastające się miasto, jak i nowoczesne metody górnicze zużywały ogromne ilości wody.

W pierwszej dekadzie XXI wieku, dzięki czterokrotnemu wzrostowi ceny złota (do tysiąca dwustu dolarów za uncję) i rekordowym cenom miedzi, eksploatacja kopalni San José i innych kopalń w dolinie rzeki Copiapó stała się opłacalna. Liczba ludności Copiapó wzrosła do stu pięćdziesięciu tysięcy, powstawały nowe, wyższe budynki, w tym rekordowy pod względem wysokości piętnastopiętrowy luksusowy apartamentowiec przy Atakama Street, a także pierwszy ośrodek wypoczynkowy w Copiapó, kasyno i hotel Antay – konstrukcja z takimi modernistycznymi elementami jak karmazynowa kopuła w kształcie fezu. Rosnące ceny minerałów oznaczały również więcej pieniędzy w kieszeniach górników. W ostatnich latach i miesiącach członkowie szychty A wykorzystywali tę mannę z nieba do rozbudowywania swoich domów i organizowania wielkich przyjęć, w tym także dla swoich dzieci i wnuków. Niektóre z tych rodzinnych spotkań urządzano w parku El Pretil, z jego mechanicznie spryskiwanymi trawnikami, drzewami pieprzowymi, eukaliptusami i minizoo, w którym można oglądać lamy, sowy i dwa brudne lwy w klatce pomalowanej na lawendowo.

Pod koniec poprzedniego siedmiodniowego tygodnia pracy dwudziestu kilku ludzi z szychty A wzięło udział w fajrantowej imprezie w domu Víctora Segovii, lubiącego wypić operatora jumbo o muzycznych zamiłowaniach. Gospodarz wrzucił do wielkiego gara wołowinę, kurczaka, wieprzowinę i ryby i ugotował rodzaj gulaszu o nazwie cocimiento, potrawę, która jest swoistym symbolem obfitości. Kilka dni później, piątego sierpnia, Darío, kuzyn Víctora Segovii, zamierzał urządzić duże przyjęcie urodzinowe dla swojej córeczki, ale dowiedział się, że wzywają go do kopalni (tego dnia zgodnie z harmonogramem miał wolne). Pieniądze za jeden nadliczbowy dzień pracy (dziewięćdziesiąt tysięcy chilijskich peso, czyli około stu osiemdziesięciu dolarów) były za dobre, żeby próbował się wykręcać, więc powiedział matce dziewczynki i swojej partnerce Jessice Chilli, że przyjęcie urodzinowe trzeba przełożyć. Jessica się obraziła i nie odzywała do niego ani nie zrobiła mu wieczorem w dniu poprzedzającym jego pójście do pracy kolacji.

Nazajutrz przed świtem para się pogodziła. Około wpół do siódmej Darío całuje Jessicę, schodzi na parter swojego domu, a potem zatrzymuje się, wraca i obejmuje ukochaną kobietę. Przytula Jessicę przez kilka sekund. Ten ogorzały czterdziestoośmiolatek ze stwardniałą skórą na dłoniach potrzebuje tej chwili czułości. Przeprasza ją w ten sposób, a ponieważ nie zdarza się to zbyt często, po jego wyjściu z domu Jessica jest zaniepokojona.

Luis Urzúa opuszcza średnio zamożną dzielnicę Copiapó, w której mieszka. Jest szefem szychty A. Inni ludzie na tym stanowisku dojeżdżają do pracy własnymi samochodami, on jednak jeździ autobusem razem ze swoimi podwładnymi. Wsiada niedaleko od innego przystanku, na którym dwadzieścia lat wcześniej poznał swoją żonę Carmen Berrios. Urzúa pochodzi z górniczej rodziny i zaczął pracować pod ziemią jako nastolatek, ale kiedy spotkał Carmen, miał bardzo pożądaną pracę na powierzchni, a później uzyskał uprawnienia topografa. Carmen jest inteligentną kobietą o romantycznym usposobieniu. Kiedy najdzie ją odpowiedni nastrój, pisze wiersze, a pracowitego Luisa Urzúę traktuje jak swój projekt życiowy: między innymi próbuje go nakłonić do wyraźniejszego mówienia, ponieważ nie lubi jego typowego dla ubogiego górnika mamrotania. O ósmej wieczorem czeka na niego z kolacją, do której zasiadają razem z dwójką dorosłych, studiujących dzieci.

Na pogrążone jeszcze w ciemnościach miasto spłynęła gęsta poranna mgła. W miejscu, w którym prawie nigdy nie pada, woda wisi w powietrzu, unosi się pod ulicznymi latarniami i wędruje przecinającymi miasto parowami. W tym regionie Chile mgła występuje prawie codziennie, dzięki czemu zasłużyła sobie na własną nazwę – la camanchaca. Czasem jest tak gęsta, że jazda do kopalni byłaby zbyt niebezpieczna i górnicy zaczynają pracę dopiero wtedy, kiedy jej opary się rozwieją, ale tego dnia nie ma takiego problemu. Na rogach ulic w całym Copiapó mężczyźni czekają na odgłosy „zajęczych” autobusów.

Każdy członek szychty A jedzie tego ranka do San José dla kobiety albo kobiet swojego życia: żony, dziewczyny, matki, córki. Dziewczyna Jimmy’ego Sáncheza, który ma osiemnaście lat, a zatem nie wolno mu legalnie pracować w kopalni (trzeba mieć ukończony dwadziesty pierwszy rok życia), jest w ciąży. Ta okoliczność skłoniła jego krewnych do wybłagania u kierownictwa kopalni, żeby dali mu pracę. W dzielnicy nazwanej na cześć Artura Prata, bohatera wojny pacyficznej, niewysoki, ale przystojny Alex Vega właśnie pożegnał się ze swoją żoną, która również ma na imię Jessica. Odmówiła mu tradycyjnego codziennego całusa, bo jest na niego zła, jednak niedługo zapomni, co ją rozgniewało. Kilometr dalej, w dzielnicy imienia Papieża Jana Pawła II, członek jednej z ekip wzmacniających chodniki kopalni wychodzi z domu swojej dziewczyny. Yonni Barrios to brzuchaty, obdarzony aksamitnym głosem Romeo z bliznami na policzkach, który zawsze mieszka ze swoją aktualną kochanką, chyba że jest z nią pokłócony – wtedy jest u swojej żony. Tak się szczęśliwie składa, że te dwie kobiety mieszkają o rzut beretem od siebie, więc po drodze do autobusu Barrios widzi drzwi domu swojej żony. Wziął kredyt na sklepik osiedlowy, który żona prowadzi w swoim domu, i spłata tego zobowiązania (a także pomoc kochance w utrzymaniu domu) to jeden z powodów, dla których wstał dzisiaj wcześnie i nasłuchuje odgłosu autobusu, który zawiezie go do pracy.

Istnieje wiele przesądów związanych z kobietami i kopalniami wyrażających ambiwalentny stosunek tej zdominowanej przez mężczyzn kultury zarówno do kobiet, jak i do pracy pod ziemią. Według jednej z legend kopalniana góra jest kobietą i można powiedzieć, że „kiedy do niej wchodzisz, gwałcisz ją”, co tłumaczy, dlaczego góra często próbuje zabić mężczyzn, którzy wykuli przejścia w jej kamiennym ciele. Inny mit mówi, że kobieta pracująca pod ziemią przynosi pecha (chociaż co najmniej jeden górnik ma siostrę, która przez wiele lat pracowała w jakiejś małej kopalni), dlatego w pieczarach San José prawie nigdy nie widuje się kobiet. Rozdział między żeńskim światem domu i miasta a męskim światem kopalni na pustyni jest tak rygorystyczny, że większość żon i kochanek członków szychty A nigdy nie była w San José i nie zna dokładnego położenia kopalni. Niektóre nie są nawet pewne, jak się nazywa kopalnia, do której zmierzają teraz ich mężowie i kochankowie.

Kiedy przyjeżdżają autobusy, zaspani mężczyźni zajmują w nich miejsca. Brną przez miasto i mgłę, mijając położone blisko północnych rogatek miasta musztardowe budynki Uniwersytetu Atakama, gdzie córka jednego z górników studiuje inżynierię lądową. Docierają do zmierzającego na północ odcinka Drogi Panamerykańskiej, który prowadzi z Copiapó w stronę kości ofiar junty i starych kopalń saletry w głębi pustyni Atakama. San José leży pięćdziesiąt siedem kilometrów od Copiapó. Ostatnim charakterystycznym punktem po drodze do kopalni jest skaliste wzniesienie tuż za miastem zwane Cerro Bramador – Ryczącą Górą. Widział ją Darwin i napisał o charakterystycznym odgłosie, który z niej dobiegał. Dzisiaj dźwięk ten najczęściej porównuje się do wydawanego przez latynoski instrument zwany zaklinaczem deszczu. Według jednej z miejscowych legend źródłem warkotu, który się wydobywa z wnętrza góry, jest lew strzegący schowanego tam skarbu, a według innej – jeszcze nieodkryta podziemna rzeka. Quasi-naukowe wyjaśnienie tego fenomenu jest takie, że znajdujące się we wnętrzu góry złoża magnetytu przyciągają i odpychają drobiny piasku, które wibrują na wietrze i wydają ów dźwięk.

Darwin zmierzał drogą obok Ryczącej Góry do pobliskiego portu, w którym czekał na niego HMS „Beagle”, a stamtąd pożeglował na wyspy Galapagos, gdzie podczas obserwacji miejscowych ptaków wymyślił teorię doboru naturalnego. Ale górnicy za Ryczącą Górą zjeżdżają z Drogi Panamerykańskiej w prawo, aby wąską, wyboistą asfaltową szosą skierować się na północ, w głąb lądu. Przez pierwszych kilka kilometrów droga prowadzi prosto jak strzała przez brzydką równinę z szarobrązowego piasku, urozmaiconą tylko odłamkami skał i smaganymi wiatrem roślinami. Autobusy mijają Cerro Imán, czyli Górę Magnetyczną, z kopalnią rudy żelaza, a potem droga łagodnym łukiem prowadzi do wąskiej doliny o ścianach z nagich skał. Wzgórza wznoszą się jak czerwonawe wyspy na morzu ciemnoszarego piasku, a przy drodze wykwitają zarośla w kształtach i rozmiarach jeżowców. Człowiek, który znajdzie się dzisiaj pośród tego krajobrazu, wciąż widzi tę samą bezlitosną pustkę Atakamy, którą widział Darwin: nie ma wędrujących i czmychających zwierząt, nie ma stacji benzynowych, przydrożnych sklepów ani żadnych innych oznak obecności człowieka. Góry zmieniają kolor na bordowy i pomarańczowy, przypominają fotografie powierzchni Marsa. W końcu autobusy wjeżdżają do innej doliny i docierają do niebieskiego drogowskazu przed skrętem do dwóch kopalń Spółki Górniczej San Esteban – San Antonio i San José. Od tego miejsca pasażerowie widzą skorodowane i zużyte konstrukcje z cyny, stali i drewna, które wyglądają tragicznie i samotnie pośród księżycowego krajobrazu. Droga zaczyna się łagodnie wspinać i znajome budynki na zboczu góry widać już wyraźniej: parterowe zabudowania administracji, szatnie i prysznice, stołówki. Górnicy wiedzą jednak, że kopalnia jest jak góra lodowa, ponieważ obiekty na powierzchni stanowią tylko niewielki ułamek tego, co znajduje się pod ziemią.

We wnętrzu góry rozmaite drogi prowadzą do gigantycznych jaskiń wykutych za pomocą środków wybuchowych i maszyn – to szlaki do sztucznych korytarzy i kanionów. W podziemnym mieście kopalni San José można mówić o zmianach pogody – temperatury rosną tu i maleją, a wiatry wieją w różnych kierunkach zależnie od pory dnia. Na podziemnych skrzyżowaniach jest sygnalizacja świetlna i obowiązują przepisy ruchu drogowego, dzięki czemu ruch jest uporządkowany. Ten rozrastający się w dół system zaplanowało i wytyczyło wiele pokoleń geodetów i kartografów. Główna droga, która łączy te wszystkie prowadzące na powierzchnię przejścia, nazywa się La Rampa. Głębokość kopalni San José prawie dorównuje wysokości najwyższego budynku świata, a odległość od powierzchni do jej najgłębszej części wynosi około ośmiu kilometrów (odległość liczona wzdłuż spiralnej rampy).

Założona w 1889 roku kopalnia San José leży na złożach minerałów, które przybrały postać dwóch równoległych żył bardziej miękkiej skały przebiegających pod kątem sześćdziesięciu stopni w znacznie twardszej, szarej odmianie granitu zwanej diorytem. Stary drewniany budynek na zboczu góry wyznacza miejsce, w którym złoża rudy podchodziły najbliżej do powierzchni. Kiedyś mieściła się tam winda, która wywoziła z kopalni ludzi i minerały, ale od kilkudziesięciu lat nie jest już używana i wygląda jak element scenografii jakiegoś starego westernu.

Sto dwadzieścia jeden lat po otwarciu kopalni San José i sześćset metrów pod tym starym budynkiem nocna zmiana kończy pracę. Zlani potem i pokryci szarą sadzą ludzie zaczynają gromadzić się w jednej z komór – można powiedzieć, że na podziemnym przystanku autobusowym – gdzie czekają na wózek, który w ciągu czterdziestu minut wywiezie ich na powierzchnię. Podczas swojej dwunastogodzinnej zmiany górnicy usłyszeli w oddali jakby skowyczący łoskot. W zapomnianych wyrobiskach we wnętrzu góry spadają tony skały. Odgłosy i wibracje spowodowane przez te lawiny są przenoszone przez kamienną strukturę góry, tak jak fala uderzeniowa pioruna przemieszcza się przez powietrze. Kopalnia często łka, mówią do siebie ludzie. La mina está llorando mucho. W tym warczącym skowycie nie ma niczego niezwykłego, jednak w jego częstotliwości – już tak. Górnicy mają wrażenie, że słyszą z oddali nasilającą się burzę. Bogu dzięki, ich zmiana niedługo się skończy. Kilku z nich powie swoim zmiennikom z szychty A, że la mina está llorando mucho, ale kopalnia raczej nie zostanie z tego powodu zamknięta. Pracującym tutaj ludziom już wcześniej zdarzyło się słyszeć takie odgłosy wzbierającej burzy. Grzmot zawsze cichnie i góra w końcu się uspokaja.

Kiedy górnicy z szychty A docierają na teren kopalni, mijają budkę strażnika, a potem wejście do Rampy, tunelu wyłupanego w twardym diorycie ponad dekadę temu. Otwór ma pięć metrów szerokości i pięć wysokości, a jego krawędzie przypominają kamienne zęby. Wcześniejsza zmiana kończy pracę, więc zaczynają się z niego wyłaniać pojazdy wypełnione ludźmi i kopaliną. Górnicy wyfedrowali kilkaset ton rudy, siarczan miedzi mieni się plamami wielkości paznokcia, które przypominają marmurkowane pastele sztuki secesyjnej: karmazyn, leśna zieleń, bordo i mosiądz, pięciokątne kryształy rudy miedzi zwanej chalkopirytem. Z jednej tony skały wytapia się aż osiemnaście kilogramów miedzi (warte około stu pięćdziesięciu dolarów) i niecałą uncję złota (wartą kilkaset dolarów). Złoto jest niewidoczne, chociaż ojcowie wielu górników z szychty A mawiali, że w takiej skale można poczuć jego smak.

Górnicy wchodzą do szatni, które są zatęchłe i ciasne jak na starym statku. Wkładają kombinezony, przypinają do pasków zestawy świeżo naładowanych baterii, a do niebiesko-żółto-czerwonych kasków lampy czołowe. Urzúa jako szef zmiany ma biały kask, do skórzanego pasa przypina również butlę z tlenem wielkości dłoni. Pracuje w San José stosunkowo niedługo. Jak na szefa zmiany ma dosyć łagodne usposobienie i nie zna swoich ludzi tak dobrze, jak by chciał, między innymi dlatego, że skład jego brygady zmienia się z dnia na dzień. Tego dnia do szychty A dołączył człowiek, który pierwszy raz w życiu będzie pracował pod ziemią. Wchodząc do kopalni, Urzúa zauważa, że jeden z dwudziestu kilku członków jego brygady nie przybył jeszcze do pracy.

Po długiej podróży z Santiago Mario Sepúlveda przyjechał do Copiapó za późno, żeby zdążyć na minibus do kopalni. Stoi na rogu ulicy i myśli, że taka sytuacja w sumie mu odpowiada. Kiedy poprzednim razem był w mieście, rozmawiał ze znajomym, który kieruje inną małą kopalnią. Znajomy ten doskonale wiedział, że kopalnia San José ma kłopoty finansowe i jest w kiepskim stanie technicznym, dlatego zaproponował Sepúlvedzie pracę u siebie. Jest dziewiąta, szychta A w San José zaczęła pracę godzinę temu, i Sepúlveda myśli sobie, że przy odrobinie szczęścia zwolnią go z pracy za absencję, dzięki czemu jego znajomemu łatwiej będzie go zatrudnić u siebie. Kiedy te myśli przebiegają mu przez głowę, zauważa go kierowca kolejnego minibusu.

– Perri! – woła przez okno. – Spóźniłeś się na autobus? Jadę w tamtą stronę. Podwiozę cię. Wskakuj.

Człowiek, który ma serce psa, zjawia się w kopalni San José o wpół do dziesiątej, czyli z półtoragodzinnym spóźnieniem. Mgła zdążyła się już rozproszyć i Sepúlveda przez kilka chwil stoi w pustynnym słońcu, a potem wchodzi do środka i zjeżdża na przodek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: