Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Cienie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cienie - ebook

Komisarz Jakub Mortka powraca w ebooku Cienie, autorstwa nagrodzonego Wielkim Kalibrem Wojciecha Chmielarza

Gdy w podwarszawskim Milanówku zostają znalezione zwłoki żony i córki groźnego gangstera, Jakub Mortka, główny bohater ebooka Cienie, zostaje wezwany na miejsce zbrodni. Ma potwierdzić winę swojego kolegi po fachu, komisarza Kochana, z którego broni zabito kobiety. Choć wszystkie dowody świadczą przeciwko Kochanowi, Mortka nie daje temu wiary. Jest przekonany, że policjanta ktoś wrabia.

Tymczasem aspirantka Sucha prowadzi śledztwo w sprawie gwałtu, którego dokonało na młodym chłopaku kilku mężczyzn. Policjantka rozpoznaje na nagraniu ze zdarzenia znanych polityków. Zanim ich oskarży, musi zebrać twarde dowody. Sprawa się komplikuje, gdy ofiara popełnia samobójstwo.

Mortka i Sucha postanawiają połączyć siły i pomóc sobie nawzajem w swoich śledztwach. Nie wiedzą, że obie sprawy coś łączy…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65780-89-8
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

– Jeszcze ich nie zabraliście? – zapytał Mortka.

– Chcieliśmy, żebyś zobaczył to na własne oczy.

Grudniowy poranek. Absolutnie najgorsza rzecz, która może się zdarzyć w tym kraju, który i tak nie słynie ze zbyt przyjemnego klimatu. Było zimno i mokro. Jesień zdychała w męczarniach i nawet wschód słońca w Milanówku niewiele tu pomagał.

Andrzejewski podał Mortce lateksowe rękawiczki. Komisarz włożył je bez słowa i wszedł do domu jednorodzinnego. W salonie technik kryminalistyki robił ostatnie zdjęcia. Na dźwięk kroków podniósł głowę.

– To na pana czekaliśmy? – zapytał.

– Chyba tak.

– Dokumentacja już zrobiona, ale i tak proszę niczego nie ruszać. Poza tym proszę się rozgościć.

– Dzięki.

Policjant stanął przy ścianie, obrzucając wzrokiem cały pokój. Najważniejsze było pierwsze wrażenie. Szczegóły, które się wtedy zapamiętywało, zostawały na zawsze. Dlatego patrzył w skupieniu.

Najpierw wystrój. Z zewnątrz dom wyglądał całkiem zwyczajnie. Wewnątrz czekała jednak spora niespodzianka. Marmurowe posadzki. Przykurzone, podniszczone i w wielu miejscach poplamione. Gipsowe kolumny udające greckie. Sztukaterie pod sufitem. Meble. Skórzana kanapa i fotele. Zbyt duże, wręcz gigantyczne. Ciemna skóra, podobnie jak podłogi, wymagała czyszczenia i konserwacji. Obok szklany stolik. Pod jedną ze ścian wielki telewizor. Parę lat temu robił wrażenie, ale teraz był po prostu przestarzały. Wszystko przez kineskop. Pod drugą kominek. Od dawna nikt w nim nie palił.

Dom, który kiedyś był bogaty. Dom, który potrzebował pieniędzy.

Na podłodze lśniło szkło z rozbitych szklanek. W ścianach świeże dziury po kulach. Naliczył cztery. Niedaleko, mniej więcej pośrodku pomieszczenia, ciało kobiety w wieku około pięćdziesięciu lat. Blondynka w znoszonym dresie. Leżała na brzuchu. Głowa przechylona na bok. Usta na wpół otwarte. W dłoni pogrzebacz. Pod zwłokami kałuża zaschniętej krwi w kolorze bordowego lakieru, którym starsze kobiety malowały sobie paznokcie u stóp.

Mortka stanął kilka kroków przed ofiarą. Podniósł dłoń, jakby celował, i wymierzył z palca. Dziury po kulach znajdowały się w ścianie naprzeciwko niego. Pod stopami dojrzał błyszczące łuski.

– Tak – odezwał się technik z boku. – Strzelał do niej, kiedy pędziła, żeby mu przyłożyć tym żelastwem.

– To ona rzucała w niego szkłem?

– Tak to dla mnie wygląda. Wpadła do salonu. Zobaczyła, co się dzieje. Najpierw rzuciła w niego szklanką. Nie trafiła. To poleciała po pogrzebacz.

Mortka pokiwał głową.

– Marcin w ogóle jestem.

– Kuba.

Komisarz obszedł ciało z lewej strony. Przyjrzał się pogrzebaczowi. Na jego czubku nie dostrzegł żadnych śladów krwi. Prawdopodobnie nie zdołała zadać ciosu. Kula dosięgnęła ją wcześniej.

Półtora metra od niego na marmurze pojawiła się szkarłatna smuga. Ciągnęła się szeroko, wijąc się delikatnie i prowadząc w stronę kolejnego pomieszczenia. Poszedł jej śladem. Minął gipsową kolumnę. Za progiem znajdowała się kuchnia, a do smugi dołączyły zakrwawione ślady rąk i palców. Półtora metra dalej czekało na niego kolejne ciało. Tym razem młoda kobieta. Dwadzieścia kilka lat. Kruczoczarne włosy opadały częściowo na twarz, częściowo na podłogę. Powieki przymknięte. Można by pomyśleć, że źle się czuje i położyła się tutaj, żeby odpocząć. Miała na sobie czarne obcisłe spodnie od kostiumu i białą bluzkę. Na wysokości brzucha zabarwiła ją na czerwono ogromna, lepka plama krwi.

– Postrzał w brzuch – powiedział technik z salonu. – Cholernie bolesna sprawa. Namęczyła się, zanim odeszła.

– Widzę.

Obok ciała leżał telefon.

– Dzwoniła do kogoś? – zapytał Mortka.

– Pod alarmowy.

– Co konkretnie powiedziała?

– Niewiele. Zdążyła tylko poprosić o pomoc.

– Kiedy przyjechała policja?

– Dziesięć minut po zgłoszeniu. Lokalne chłopaki z Milanówka.

– Widzieli coś? Kogoś?

– To nie do mnie.

– Jasne. Dzięki.

Lewą rękę dziewczyna trzymała na brzuchu. Próbowała zatamować krwotok. Prawa leżała na podłodze, odciągnięta nienaturalnie w bok. Zakrwawiona dłoń była nieznacznie odgięta. Na serdecznym palcu dostrzegł biały krąg skóry. Jedyny fragment, który nie był poplamiony.

Wrócił do salonu. Technik skończył już swoją pracę i czekał z założonymi rękoma. Wyglądał, jakby fucha przewodnika po domu sprawiała mu przyjemność. Mortka pokazał na schody prowadzące na górę.

– Jest tam coś?

– Coś tam jest, ale nic interesującego. Wszystko rozegrało się tutaj. Salon. Kuchnia.

– Rozumiem. – Komisarz podrapał się po brodzie. – Pokażesz mi go?

– A nie widziałeś?

– Nie.

– To chodź.

Technik poprowadził go z powrotem do kuchni. Podszedł do blatu. Obok aluminiowego garnka i nadpalonej dawno temu bawełnianej szmatki leżał pistolet. Policyjny P99.

– Tutaj go znaleźliście?

– Tak.

– Nie ruszaliście? Nie przenosiliście?

– Nie. Sprawdziliśmy tylko numery seryjne, żeby wklepać w naszej bazie. I wtedy wyszło, co wyszło.

– To na pewno z tej broni strzelano?

– Wyślemy do waszego laboratorium, ale z lufy śmierdziało prochem, a kaliber pasuje.

– Dzięki za pomoc.

– Jakby pan miał jeszcze jakieś pytania, to proszę do mnie zadzwonić.

Technik wyciągnął kawałek papieru. Napisał na nim swój numer telefonu i dał Mortce. Komisarz pożegnał się z nim skinieniem głową i wyszedł na zewnątrz. Andrzejewski czekał na niego na podjeździe. Podinspektor i szef stołecznego Wydziału Zwalczania Terroru Kryminalnego i Zabójstw dreptał w miejscu, próbując się ogrzać. Na łysą głowę nasunął kaszkiet, którego daszek opadał mu niemal na brwi.

– Widziałeś? – zapytał.

– Widziałem – potwierdził. – To bez sensu. Nie zabija się dwóch osób i nie zostawia się na miejscu pistoletu.

– To broń służbowa. Czy ją wziął czy nie, nie ma znaczenia. Zidentyfikowalibyśmy ją po pociskach i łuskach.

– Ale to by trochę zajęło.

– Słuchaj, Kuba, są możliwe dwa scenariusze. Albo zorientował się, że dziewczyna zadzwoniła po pomoc, i wiedział, że nie zdąży zatrzeć śladów. Zostawił broń, bo to już nie miało żadnego znaczenia.

– Albo?

– Albo to, co się tutaj działo, nie było zaplanowane. Wszystko wydarzyło się na gorąco. A wiesz, jak jest w takich sytuacjach. Ludzie popełniają głupie błędy. Nawet policjanci.

Mortka kiwnął głową.

– Po co mnie tu przywiozłeś?

– Żebyś zobaczył wszystko na własne oczy, żeby nie wpadły ci do głowy żadne głupie pomysły.

– Niby jakie?

– On zniknął. Nie wiemy, gdzie jest. Chociaż nie przesądzam o jego winie, wszystko wskazuje na niego. Prawdopodobnie się ukrywa. Może będzie szukał wsparcia. Może zwróci się do ciebie. Wtedy przypomnij sobie to, co tutaj widziałeś, Kuba. I pod żadnym pozorem – niezależnie od tego, że to twój kumpel, niezależnie od tego, że razem pracowaliście – nie pomagaj mu. Nie pomagaj Kochanowi, Kuba.2

Po automacie do kawy pozostała tylko jaśniejsza plama na ścianie. Mortka patrzył na nią, a w dłoniach obracał puszkę coli. Miała mniej więcej tyle samo cukru i kofeiny co kawa z maszyny. Ale to nie było to samo co ta słodka lura, której najpierw nienawidził, a potem nie wyobrażał sobie bez niej poranków. Kilka miesięcy temu automat naprawiono. Okazało się, że wcześniej nawalił podajnik cukru. Słodził dwa, trzy razy więcej niż normalnie. Mortce „naprawiona” kawa nie smakowała. Ratował się wtedy, dodając samemu kilka łyżeczek do każdego kubka. A teraz maszyna ostatecznie zniknęła. Stało się to tydzień temu. Przyszło dwóch facetów w niebieskich kombinezonach, zapakowało ją na taczkę i wyniosło z komendy. Nikt nie wiedział dlaczego ani czy kiedykolwiek z nią wrócą. Dla Mortki cała ta historia dowodziła, że człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do najgorszego syfu, a nawet za nim tęsknić.

Otworzył puszkę, wypił zawartość kilkoma łykami. Napój był zimny. Zabolało go gardło, a gaz sprawił, że zachciało mu się bekać. Chrząknął kilka razy, zgniótł puszkę i wyrzucił ją do najbliższego kosza, a potem poszedł do siebie.

Aspirantka Suchocka, Sucha, siedziała już przy swoim biurku. Tym samym, które jeszcze rok temu zajmował Kochan. Przerzucała papiery, wypełniając stos nikomu niepotrzebnych formularzy.

– Cześć – rzuciła, kiedy siadał na swoim miejscu.

– Cześć.

Przez moment obserwował, jak pracuje. Przypominała maszynę. Maksymalnie skupiona. Palce śmigały jej po klawiaturze starego komputera, chociaż równocześnie czytała swoje notatki, wykonane drobnym, eleganckim pismem, jakby wyjętym prosto z podręcznika do kaligrafii. Obok kubek z herbatą. Pewnie już zimną. Zawsze tak robiła. Przygotowywała sobie ciepły napój, stawiała obok, a potem zupełnie o nim zapominała. Kiedy był już zupełnie chłodny, przypominała sobie o nim, próbowała, krzywiła się, wylewała resztę i szła zrobić nową. Potem cykl się powtarzał.

Też powinien zająć się papierkową robotą. Spróbować przynajmniej zmniejszyć tę górę dokumentów, która zalegała na jego biurku. Nie potrafił. Skąd na miejscu zbrodni wzięła się broń Kochana? Czy naprawdę ją tam zostawił? A może ktoś ją podrzucił? Policyjne regulacje mówiły, że policjant po służbie bierze broń ze sobą do domu. Tam trzyma ją w sejfie lub metalowej skrzynce przymocowanej na stałe do podłogi. Jeśli nie ma warunków u siebie, może po złożeniu odpowiedniego pisma zostawić pistolet w jednostce. Tyle teoria. Praktyka to co innego. Mortka długo trzymał broń w komendzie. I dlatego że nie lubił z nią chodzić, i ze względu na dzieci. Bał się, że się do niej dorwą i dojdzie do tragedii. Po rozwodzie, a także ostatnich wydarzeniach zmienił zdanie i sprawił sobie sejf.

– Gdzie trzymasz broń? – zapytał aspirantkę.

– Którą?

– Masz więcej? – Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Trochę jej kupiłam. To o którą ci chodzi?

– O służbową.

– W komendzie. Mam w domu szafę pancerną, ale tutaj dali mi P99. Nie noszę tego gówna więcej niż potrzeba.

Zmarszczył brwi.

– Dlaczego?

– Przez to całe strzelanie na sucho, które udaje nasze przeszkolenie strzeleckie – odpowiedziała. – Ta broń tego nie lubi. Wypada iglica, pęka zamek. Zobaczysz, dojdzie kiedyś z tego powodu do tragedii.

Zrobiło mu się nieswojo. On też miał P99. I też strzelał z niego na sucho, ponieważ amunicji do ćwiczeń dostawali tyle, co kot napłakał. A niedawno miał okazję zobaczyć, co wybuchająca broń potrafi zrobić z dłoni człowieka. Nie chciałby tego doświadczyć.

– Słyszałam o Kochanie – odezwała się Sucha.

– Wieści szybko się rozchodzą.

– Aha.

– Co słyszałaś? – zainteresował się, a ona wreszcie przerwała pisanie.

– Że prawdopodobnie zabił dwie osoby. Że nikt nie wie, gdzie jest. Że wszyscy chodzą wkurzeni i lepiej dzisiaj nie pokazywać się Andrzejewskiemu na oczy. I że jeśli dowie się o tym prasa, to mamy przewalone, więc trzeba trzymać język za zębami.

– To ostatnie widać kiepsko wszystkim wychodzi.

– Wiesz, jak jest. Plotkowanie to jedno z głównych zajęć w naszym wydziale.

– Plotkowanie?

– Wiem, nazywacie to wymianą informacji, konferencjami, konsultacjami, ale bądźmy szczerzy, plotkujecie jak stare baby na bazarze.

Mortka wzruszył ramionami. Sięgnął po pierwszy formularz z brzegu, zastanawiając się, co tym razem trafiło na jego biurko.

– A ty co wiesz? – zapytała Sucha.

– Niewiele więcej od ciebie.

– Czyli jednak więcej? Co konkretnie?

– Jak sama zauważyłaś, mamy trzymać język za zębami.

– Skąd wiedzą, że to on? Jakie mają dowody?

– Pytaj Andrzejewskiego.

Pokręciła głową niezadowolona.

– Myślisz, że to zrobił?

– Pytaj Andrzejewskiego.

– Nie chcę od ciebie wyciągnąć informacji. Pytam jak kolegę, faceta, który znał Kochana i z nim pracował.

– Jak kolegę?

– Starszego. Z autorytetem. Doświadczonego.

Drażniła się z nim, a Sucha potrafiła być nieznośna. Zmieniała się wtedy w połączenie małej irytującej dziewczynki z całkiem dorosłą, wredną suką.

– Dość – przerwał jej. – Skończyliśmy temat.

– Ale myślisz, że to zrobił czy nie?

Nie odpuszczała, dopóki nie dostała tego, czego chciała. Nieustępliwa. Cenił u niej tę cechę, ale dlaczego, do cholery, musieli pracować w jednym pokoju? Czemu nie wrzucili jej na przykład do Grudy? On sam nie lubił starszego policjanta. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale od pierwszego dnia odczuwali do siebie wzajemną niechęć. Z Suchą było zupełnie inaczej. W tajemniczy, niezrozumiały sposób ta dwójka potrafiła się świetnie ze sobą dogadać. Może dlatego, że nie spędzali razem zbyt wiele czasu.

– Zrobił to czy nie? – naciskała.

Cały ranek spędził na omijaniu tego pytania. Wmawiał sobie, że to nie jest jego sprawa, że to problem facetów z Grodziska albo Andrzejewskiego. Ale to nie była prawda. Bo chodziło o Kochana. Faceta, z którym pracował przez lata, tak jakby przyjaciela. Człowieka, który nieraz ratował mu tyłek i na którego mógł liczyć. Jeśli oczywiście odpowiednio się go wcześniej zmotywuje i przypilnuje, ale to był już szczegół. A teraz znaleziono pistolet podkomisarza przy dwóch zastrzelonych kobietach. Kochan je znał. Do tego zniknął. Nie odbierał telefonów. Jeśli naprawdę uciekł, to właściwie sam się przyznał.

– Nie wiem – wydusił z siebie. – Trudno mi uwierzyć, że byłby do tego zdolny.

– Dlaczego? Przecież bił swoją żonę.

Komisarz uderzył pięścią w stół i poderwał się z miejsca.

– Dość!

Sucha spojrzała na niego zaskoczona, jakby nie wiedziała, o co mu chodzi, a on poczuł się głupio. Przecież powiedziała samą prawdę. Kochan bił swoją żonę. Wielokrotnie. Mortka przez długi czas wmawiał sobie, że nie widzi siniaków na jej rękach, strachu w oczach i tego nieustannie towarzyszącego jej zdenerwowania. Teraz przynajmniej potrafił się przyznać, że tak było mu wtedy łatwiej. Unikał trudnej konfrontacji z przyjacielem, nie chciał angażować się w tę sytuację, zastanawiać się, jak pomóc Ani i zapewnić jej bezpieczeństwo. A przede wszystkim nie chciał uznać, że człowiek, z którym spędzał tak wiele czasu i z którym tak wiele go łączyło, był wyładowującym frustracje na żonie skurwielem. Aż w końcu Kochan przesadził i Ania wylądowała w szpitalu. Wtedy nie potrafił już dłużej udawać. Wstyd to za mało, by opisać, co czuł w stosunku do samego siebie, kiedy wspominał te wydarzenia. Bardziej pasowało obrzydzenie.

Policjant opadł na krzesło. Sięgnął po długopis. Wciąż zdenerwowany, zaczął w pośpiechu pracować – w pokoju zapadła cisza. Przynajmniej na kilka minut.

– Z innej beczki – odezwała się niespodziewanie Sucha. – Kto na mieście prowadzi burdele?

– Wszyscy – odmruknął.

– Chodzi mi o gejowskie.

– Takich to nikt.

– Jak to?

– Bo to nieprawilne – wyjaśnił. – Takiej kasy nikt nie weźmie.

– Myślałam, że pieniądze nie śmierdzą.

– Gdyby śmierdziały, toby nie było problemów. Ale one są przecwelone. Dlatego żaden szanujący się miastowy nie będzie się tym zajmował.

– To kto to robi?

Mortka odłożył długopis. Pomasował dłonią czoło.

– Po co pytasz?

– Samokształcenie – odparła. – Co jesteś taki zaskoczony? Chcę wiedzieć, co się dzieje w tym mieście, kto w czym siedzi. To może się przydać, nie? A o gejowskich burdelach nic nie wiem. Gdzie one są? Kto je prowadzi? Jak to w ogóle działa? Czy mamy tam jakieś kontakty czy nie? Z kim rozmawiać, jeśli pojawi się taki wątek w śledztwie?

Komisarz pokiwał głową.

– Rozmawia się z panem Wieśkiem – powiedział.

– Kto to?

– Stary esbek. Negatywnie zweryfikowany po osiemdziesiątym dziewiątym. Nawet nie wiem, jak trafił do tego interesu. Może był jednym z tych, którzy robili przy akcji Hiacynt. W każdym razie, jeśli tylko pojawia się temat, idziemy do niego. Zna wszystkich, wie wszystko, chętnie pomaga.

– A co on ma z tego?

– Jest po służbie, co prawda esbeckiej, ale wie w czym rzecz.

– Nie traktuj mnie jak idiotki.

Mortka westchnął.

– Dobra. Facet prowadzi burdel dla pedałów. A geje też są różni, nie same czajniczki.

– Wiem.

– No to czasami trzeba komuś wytłumaczyć, żeby odpowiednio się zachowywał bez robienia wokół tego zbędnej awantury. A skoro Wiesiek nie może liczyć na miastowych, to zostajemy mu tylko my.

Popatrzyła na niego z lekkim niedowierzaniem.

– W jaki sposób to tłumaczymy? – zapytała.

– Wystarczy wysłać umundurowany patrol, który pogrozi facetowi kajdankami. Wierz mi, nikt nie chce dać się aresztować w gejowskim burdelu.

– Zrozumiałe. Jeszcze jedno pytanie.

– Jakie?

– Gdzie pan Wiesiek prowadzi ten swój interes?

Miał przewalone. Tak bardzo, że brakowało mu słów, żeby to opisać. Evelina nie żyła. Jej matka również. Na miejscu znaleziono jego pistolet. To wystarczyło, by robił za głównego podejrzanego. A kiedy wyjdzie na jaw cała reszta, kiedy wymyślą sobie motyw, to będą już pewni, że jest winny. Był tylko jeden problem. Podkomisarz Dariusz Kochan nie zabił ani Eveliny Wilkiewicz, ani jej matki.

Połączyła ich sprawa Trójki z Neptuna. Trzech gangsterów: Mario, Szyszka i Wilk, ojciec Eveliny, w 2004 roku wybrało się do restauracji Neptun. Wspólnie mieli ustalić, jak podzielą między siebie miasto i przy okazji wytną Borzestowskiego. Wiadomo, że weszli do lokalu. I zniknęli. Nikt ich więcej nie widział. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało. Do czasu, kiedy sprawą zajął się Kochan i znalazł zakopane nad Wisłą trzy trupy z przestrzelonymi czaszkami. Badania DNA potwierdziły, że byli to Mario, Szyszka i Wilk. Na zlecenie prokuratury dalej prowadził tę sprawę, ale choć próbował z każdej strony, a Evelina podsuwała mu kolejne pomysły, nie ruszył do przodu.

Teraz dziewczyna nie żyła. Jego ścigała policja i gorączkowo zastanawiał się, co powinien zrobić.

Uciekając z mieszkania, zdążył spakować tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Trochę bielizny, parę ciuchów – tyle, by zmieściło się do sportowej torby. Dokumenty, gotówka, której nie miał zbyt wiele, i biżuteria Anny. Wyszedł z domu i obserwował wejście do swojego bloku z bezpiecznej odległości. Telefon wciąż wibrował mu w kieszeni. Nie odbierał. Pojawili się po blisko godzinie. Dwa radiowozy. Nie na sygnale. Weszli do jego bloku. Kiedy zauważył światło w oknach mieszkania, postawił kołnierz kurtki i poszedł w swoją stronę.

Początek był najłatwiejszy. Podjechał do bankomatu i wyciągnął z konta wszystkie pieniądze, czyli około sześciuset złotych. Z telefonu wyjął baterię. Samochód zostawił pod blokiem. Nie było sensu go brać. Nawet jeśli zmieni rejestrację, przez najbliższe dni drogówka będzie zatrzymywać każdego srebrnego renaulta megane. Dlatego skorzystał z usług komunikacji miejskiej. Pojechał do centrum i zjadł śniadanie w barze mlecznym. Potem poszedł do jednego z jubilerów przy Alejach Jerozolimskich. Wyciągnął biżuterię i zapytał, ile za to dostanie. Ekspedientka, czterdziestoletnia brunetka w czarnej spódnicy i białej koszuli, zgarnęła pierścionki, naszyjniki i bransoletki i zaniosła je na zaplecze. Przyglądała mu się przy tym podejrzliwie. Kiedy dojrzał swoje oblicze w szybie, zrozumiał dlaczego. Samotny facet, nieogolony, niechlujnie ubrany, z podkrążonymi oczami. Sportowa torba na ramieniu. Do tego zionęło od niego nieprzetrawionym do końca piwem. Wróciła szybko, jakby obawiała się, że ukradnie jej towar z gabloty, choć w kącie na krzesełku siedział ochroniarz, co prawda starszy facet, pewnie z kategorią inwalidzką, żeby było taniej.

Kochan przechadzał się po sklepie, udając, że ogląda wyłożone kolczyki. Pilnował się, by za często nie patrzeć na zegarek. Nie chciał wyglądać na zdenerwowanego ani zwracać na siebie większej uwagi, niż już to robił. Ale cholera, jeśli policjanci w jego mieszkaniu zauważą brak biżuterii, to natychmiast wyślą parę patroli na rundkę po lombardach i jubilerach.

– Mogę pana prosić? – odezwała się wreszcie ekspedientka.

– Tak?

Podszedł do lady i zobaczył tam kilka rzeczy z tych, które przyniósł.

– Tych nie weźmiemy. Za złoto mogę dać panu tysiąc dwieście złotych, za srebro siedemset.

Łącznie niecałe dwa tysiące. Cholera. Był pewien, że wyciągnie więcej. Nie miał jednak czasu na targowanie się. Wolał też nie chodzić po innych jubilerach.

– Zgoda, ale resztę może też pani weźmie? Za dwie stóweczki? Trzy?

– Nie, dziękujemy. To jest złom, proszę pana. Zupełnie nas nie interesuje.

– Ale może jednak będziemy mogli coś z tym zrobić. Są tutaj jakieś kamienie, proszę popatrzeć.

– To jest złom – powtórzyła stanowczo. – Nie zapłacimy za to. Proszę spróbować u kogoś innego. Chociaż wątpię, żeby ktokolwiek się skusił.

Zacisnął pięść ze złości.

– W takim razie dobrze.

– Przygotuję panu pokwitowanie – stwierdziła ekspedientka.

Wyciągnęła bloczek, wypisała kwotę i datę, po czym podsunęła mu do podpisu. Kiedy to zrobił, maznęła swoją parafkę i przyłożyła pieczątkę. Wyrwała dwie karteczki. Jedną podała podkomisarzowi, drugą schowała do szuflady. Potem otworzyła kasę i wyciągnęła z niej plik stuzłotówek. Na oczach Kochana odliczyła dziewiętnaście i podała je policjantowi. Przytrzymała, kiedy je chwycił.

– Rozumiem, że sprzedawane przedmioty należą do pana? – zapytała.

Jeszcze tego brakowało, żeby nabrała podejrzeń i zadzwoniła na policję zaraz po jego wyjściu. Wyrwał jej pieniądze z ręki i szybko schował do portfela. Wyciągnął służbową legitymację i podsunął jej pod nos. Spojrzała na niego spłoszona.

– Są moje. Właściwie mojej żony – wyjaśnił. – Jej mama zachorowała. Potrzebujemy pieniędzy na lekarstwa i opiekunkę. Bo w policji to kokosów się nie zarabia.

– Tak, oczywiście. – Nerwowo poprawiła włosy. – Bardzo pana przepraszam. Pojawiają się u nas różni ludzie. Takie podejrzane typy, które...

– Rozumiem. – Przerwał, bo dostał już to, po co przyszedł, i chciał jak najszybciej wyjść. – Dziękuję za obywatelską postawę i żegnam. Muszę wracać do chorej żony.

– Teściowej – poprawiła go.

– Oczywiście. To z nerwów. Do widzenia.

Przeszedł szybko na najbliższy przystanek tramwajowy i wsiadł w dziewiątkę. Pojechał aż na koniec trasy, do pętli przy Okęciu. Tam oprócz wielkiego hotelu było mnóstwo małych hotelików i pensjonatów dla podróżnych. Takich, które mieściły się w przerobionych domkach jednorodzinnych. Akurat odpowiednie lokum dla niego. Planował zatrzymać się tam na dwa, trzy dni, wziąć kąpiel, ogolić się i wymyślić, co powinien zrobić w tej sytuacji.

Wybrał niewielki pensjonat, gdzie zapewne cały proces meldowania się polegał na przełożeniu banknotu z ręki do ręki. Mieścił się po drugiej stronie alei Krakowskiej. Poszedł do przejścia dla pieszych. Stanął na czerwonym świetle razem z kilkoma innymi osobami i czekał, aż strumień samochodów przeleje się przez ulicę, a światło zmieni się wreszcie na zielone. Wtedy zauważył policyjny radiowóz, który zwolnił w okolicy wybranego przez niego hoteliku, a potem wjechał na podwórze. Wysiadło z niego dwóch funkcjonariuszy. Jeden od razu wszedł do budynku, drugi podszedł do bramy, gdzie zaczął się rozglądać, raz po raz rzucając okiem w stronę przejścia dla pieszych.

Kochan poczuł, jak zaczynają mu się pocić plecy. Mógł się domyślić, że jeśli on wpadł na pomysł z pensjonatami na Okęciu, to inni też. Chociaż mógł to być tylko przypadek.

Policjant przy bramie patrzył teraz wprost na tłum na światłach. Podkomisarz próbował ocenić, jaka odległość ich dzieli. Kilkadziesiąt metrów co najmniej. Niemożliwe, żeby go rozpoznał. Ale co powinien zrobić, kiedy światła się zmienią? Zawrócić czy przejść razem z innymi? Jeśli zawróci, ściągnie na siebie uwagę policjanta. Przecież rzadko się zdarza, by osoba czekająca tak długo na światłach nagle zmieniła zdanie. Ale jeśli przejdzie przez ulicę, zmniejszy dystans i zwiększy szanse rozpoznania. Wtedy jego wielka ucieczka skończy się już po kilku godzinach. Znajdą przy nim torbę podróżną z rzeczami przygotowanymi do drogi i dwa i pół tysiąca złotych. Kolejne dowody obciążające. Jakby mieli ich jeszcze za mało.

Na sygnalizatorze zgasła czerwona lampa i zapaliła się zielona. Stał bez ruchu. Poczekał, aż zasłoni go jakiś przechodzień, i wtedy szybko zrobił w tył zwrot i pomaszerował z powrotem na pętlę. Szedł zdecydowanym, ale spokojnym krokiem. Dwa razy zerknął w stronę policjanta. Wiedział, że nie powinien tego robić, jednak nie potrafił się powstrzymać. Funkcjonariusz ciągle stał przy bramie i patrzył na przejście dla pieszych. Nie zauważył Kochana.

Podkomisarz ostatnie kilkanaście metrów pokonał biegiem, udając, że śpieszy się na tramwaj. Wskoczył do pierwszego lepszego pojazdu. Ściągnął z głowy czapkę. Otarł nią pot z czoła. Usiadł na wolnym krześle, skulił się i opuścił głowę, jakby grał na komórce albo czytał gazetę. Chciał być jak najmniej widoczny od strony ulicy. Kiedy znów zerknął w stronę pensjonatu, okazało się, że funkcjonariusz wyszedł przed bramę. Nagle zaczął truchtać. Przebiegł szybko przez ulicę i skierował się w stronę pętli tramwajowej. Kochan śledził go wzrokiem, zagryzając zęby. Zastanawiał się, kiedy ruszą. Motorniczy siedział w kabinie. Jadł kanapkę. Policjant tymczasem przestał biec, przystanął, sapnął, a potem znowu ruszył szybkim krokiem. Kochan zastanawiał się, czy powinien teraz uciekać czy po prostu siedzieć i czekać na to, co się stanie. Wybrał to drugie. Ale na wszelki wypadek mocniej chwycił torbę. Planował wyskoczyć z tramwaju, jeśli tylko policjant do niego wejdzie. Wszystkie drzwi z powodu włączonego ogrzewania były zamknięte, skorzysta więc z tych samych, które otworzy funkcjonariusz. Staranuje go i ucieknie najszybciej jak potrafi. Będzie miał tylko jedną szansę.

Nagle tramwaj ruszył. Powoli wyjechał z pętli. Podkomisarz odetchnął z ulgą. I wtedy zobaczył, jak funkcjonariusz staje przy kiosku znajdującym się niedaleko przystanku, wyjmuje portfel, wyciąga pieniądze, podaje je sprzedawcy, a potem odchodzi z paczką papierosów w dłoni.

Gruda wszedł do pokoju podinspektora Andrzejewskiego i starannie zamknął za sobą drzwi. W pierwszej chwili trudno było uwierzyć, że niewielkie i skromnie wyposażone pomieszczenie to gabinet szefa najbardziej prestiżowego wydziału stołecznej policji.

Andrzejewski podniósł głowę znad biurka. Popatrzył na komisarza. Chrząknął w taki sposób, jakby mamrotał przekleństwo, i gestem przywołał go do siebie.

– Widziałeś się z nim? – zapytał.

– Będziemy tutaj gadać?

– A co? Mamy jechać na parking, gdzie zamienimy samochody? Albo umówimy się w jakiejś podejrzanej knajpie o zmroku? – kpił podinspektor. – Siadaj lepiej i mnie nie irytuj.

Gruda wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł nos. Podszedł do krzesła. Oparł się na nim całym ciężarem ciała.

– No i? Długo jeszcze będziesz mnie trzymać w niepewności?

– Widziałem się z nim – odpowiedział komisarz.

– I co?

– I jest ciężko. Chce, żebyśmy uciszyli Mieszka.

Andrzejewski wstał zza biurka. Wydawał się spokojny, ale szczegóły zdradzały co innego. Zaciśnięte pięści, napięte barki, ciężkie spojrzenie, w którym czaiła się niewypowiedziana groźba. Mężczyzna na krawędzi wybuchu. Gruda pomyślał, że gdyby ktoś odczytał te znaki, mocno by się zdziwił. Większość pracujących w wydziale uznawała swojego szefa za typowego biurokratę, wpatrzonego w ekran komputera i pilnującego, by przede wszystkim zgadzały się cyferki. Mało kto miał okazję poznać jego drugą twarz. Twarz człowieka zawziętego, wściekłego i bezlitosnego. Teraz ten człowiek powrócił. I komisarz nie był pewien, czy to dobrze. Bo pamiętał, do czego podinspektor jest zdolny.

– Jak niby mam to zrobić? – zapytał Andrzejewski retorycznie. – Gnój siedzi na Rakowieckiej. Co? Mam tam polecieć, teleportować się? Co on sobie wyobraża?

– Nie sądzę, żeby go to obchodziło w najmniejszym stopniu – odpowiedział po chwili Gruda. – Po co w ogóle go ostrzegałeś?

– Właśnie po to – oznajmił. – Gdyby dowiedział się o Mieszku sam, to natychmiast zacząłby gadać, a tak wie, że nie jesteśmy przeciwko niemu i ma szansę na jakieś porozumienie. Kupiłem nam czas, Gruda. Pytanie ile. – Przejechał dłonią po łysinie, jakby chciał sobie zerwać skórę z głowy. – Pieprzony Kochan! – rzucił wściekle. – Gdyby durny kutas nie wykopał tej trójki, bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Borzestowski mógłby sobie pierdolić, ile wlezie. I tak nikt by mu nie uwierzył.

– Właśnie, co z nim? Mają go już?

Andrzejewski pokręcił głową.

– Zniknął. Ale znajdziemy go. Żaden z niego przecież Houdini, żeby robić tutaj za mistrza ucieczek.

– To on zabił te kobiety?

– Szczerze mówiąc, Gruda, mam to głęboko w dupie. Ważne, że zostanie wyeliminowany z tej zabawy. Kto wie, jak by nam jeszcze nabruździł, a tak jest już po sprawie.

– Jaki miałby mieć motyw?

– Niech cię to nie obchodzi! Niech cię nie obchodzi nic oprócz tej sytuacji. Skup się na tym, co się dzieje tutaj – mówił gorączkowo Andrzejewski, energicznie gestykulując.

– Po prostu chcę wiedzieć, co się wydarzyło – powiedział komisarz i spojrzał znacząco na podinspektora. Andrzejewski stęknął zaskoczony, jakby dostał cios w przeponę. Zmarszczył brwi.

– Chyba nie myślisz, że... – Zawiesił głos.

– Nie.

– I dobrze. Po co w ogóle miałbym coś takiego zrobić?

– A po co zrobił to Kochan?

Podinspektor zacisnął usta, kiedy dotarło do niego, co chciał powiedzieć Gruda. Zniknięcie Kochana nie rozwiązywało wcale problemu, tylko oznaczało kolejny kłopot. Wcześniej podkomisarza można było kontrolować, pilnować. Był pod ręką. Teraz stał się jedną wielką niewiadomą. Nie wiedzieli, gdzie jest, co wie, co planuje ani co nim kieruje.

– Prawda – odparł wreszcie. – Powinniśmy to wiedzieć. Tylko że sprawa jest prowadzona przez Grodzisk i wewnętrznych. Będę się u nich dowiadywał o postępach, ale to wszystko, co mogę teraz zrobić.

– A jak góra?

– Srają w gacie. Rano miałem w tej sprawie milion telefonów, a po południu czeka mnie narada. W każdym razie wszystkim zależy, żeby jak najszybciej go dorwać. Kochan stał się naszym priorytetem.

Andrzejewski pokręcił z niedowierzaniem głową, ale na jego twarz powróciły spokój i opanowanie. Jakby dotarło do niego, że wściekanie się na cały świat niewiele mu da.

– Nie pozwolę Borzestowskiemu nas zatopić – dodał, powoli wymawiając każde słowo. – Ani nie zamierzam być jego chłopcem na posyłki. Chce się dorwać do Mieszka, niech próbuje sam.

– To co robimy? – zapytał Gruda.

– Musimy zdobyć przewagę. Chwycić Borzestowskiego za jaja i ścisnąć, aż zrozumie, że z nami się nie pogrywa.

Komisarz nagle poczuł się, jakby wrócili do dawnych czasów. Miały swoje zalety. Wtedy wszystko wydawało się prostsze. W komendzie piło się wódkę, korytarze tonęły w chmurach papierosowego dymu, tylko człowiek nigdy nie wiedział, czy wróci żywy z roboty. A nawet jak się to udawało, to potem trudno mu było patrzeć na swoje odbicie w lustrze.

– Jak?

Andrzejewski nachylił się do Grudy. Ściszył głos.

– Nie rozgłaszamy tego, ale Mieszko przyszedł do nas z czymś konkretnym. We wrześniu był z Borzestowskim na robocie. Najwyraźniej gość naprawdę mu ufał. Wparowali pewnemu biznesmenowi do domu. A potem Borzestowski obciął temu facetowi głowę.

– Pamiętam to – powiedział Gruda. – Co dalej?

– Borzestowski zachlapał się przy tym cały krwią. Skubany był przewidujący, więc wziął ubranie na zmianę. Przebrał się, a brudne wsadził do worka na śmieci i polecił Mieszkowi spalić. I wiesz co? Mieszko tego nie zrobił. Schował gdzieś ten garnitur i kusi nim teraz prokuraturę.

– Dowód materialny.

– Tak. Konkret, którego można dotknąć i pokazać w sądzie. Ubranie z krwią ofiary i śladami biologicznymi Borzestowskiego. Włosy. Naskórek. Do tego zeznanie świadka.

– On wie o tym garniturze?

– Mam nadzieję, że nie – odparł Andrzejewski. – To jest właśnie rozwiązanie naszych problemów, Gruda. Chwyt za jaja, którego potrzebujemy. Musimy znaleźć to ubranie, a kiedy będziemy je mieli, postawimy Borzestowskiemu ultimatum: albo niech trzyma gębę na kłódkę i spierdala z kraju, albo niech szykuje się na dożywocie za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Jego wybór.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: