Cierpkie winogrona - ebook
Cierpkie winogrona - ebook
Po odczytaniu testamentu męża obrazek idyllicznego związku Pauliny rozpada się na drobne kawałki. Kobieta postanawia wyruszyć do Grecji, by znaleźć spadkobiercę należnego jej majątku i zdemaskować oszustwa męża. Czy uda się jej odkryć tajemnice podwójnego życia Janka? Kim są ludzie ze starych fotografii? A może nic nie jest takie, jak się nam wydaje?
Autorka przeplata malownicze opisy greckich krajobrazów i zwyczajów z barwną historią miłosną. Nieszczęśliwy romans z przystojnym Grekiem utwierdzi Paulinę w przekonaniu, że winogrona nie zawsze mają słodki smak.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65684-39-4 |
Rozmiar pliku: | 966 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Światło słoneczne połyskiwało wesoło na blacie biurka. Z trudem przebijało się przez zakurzone szyby. Wnętrze gabinetu robiło wrażenie wytwornego, jednak okna w tym pomieszczeniu były brudne. Paulina zauważyła to natychmiast, gdy weszła do kancelarii adwokackiej przy Floriańskiej cztery. Na widok dwóch kobiet ze skórzanego fotela poderwał się kościsty dryblas.
– Proszę, proszę wejść i się rozgościć. Zapraszam. – Wskazał na krzesła ustawione po drugiej stronie biurka i zerknął ostentacyjnie na zegarek. – Nie spodziewam się nikogo więcej, ale jeszcze poczekajmy.
Pomimo że zapowiadało się przedstawienie z niezbyt liczną publicznością, miejsc siedzących przygotowano całkiem sporo. Paulina przycupnęła na najbliższym krześle. Czuła się fatalnie. Była zdenerwowana i spięta. Pomyślała, że mimo wszystko powinna się cieszyć. Za chwilę zamknie najtrudniejszy etap życia. Później powinno być już tylko lepiej.
Tymczasem Zofia zatrzymała się przy drzwiach i z niepokojem obserwowała synową. Chociaż rano Paulina zapewniała, że ich spotkanie z prawnikiem Janka to tylko formalność, matka tragicznie zmarłego miała złe przeczucia. W nocy dręczyły ją koszmary.
Zza okna rozległ się głos trąbki. Strażak na wieży mariackiej zaczął wygrywać pierwsze dźwięki hejnału. Po drugim powtórzeniu od strony biurka rozległo się wyraziste chrząknięcie, a potem uprzejmy bezosobowy głos zarządził:
– Zaczynamy, więc mistrz ceremonii zawahał się – proponuję, by i pani zajęła miejsce – zwrócił się nad wyraz serdecznie do Zofii i nawet osobiście podsunął jej krzesło.
Uśmiechnęła się do niego i usiadła bez słowa.
Paulina drgnęła. Coś w zachowaniu mężczyzny wzbudziło jej czujność. O co tu chodzi? Zastanowiła ją troskliwość urzędnika.
Zaraz potem rozpoczęło się monotonne odczytywanie dokumentu pełnego prawniczych formułek i do bólu zobiektywizowanych informacji. Trwało to dość długo, bo mężczyzna od czasu do czasu zacinał się w przypływie emocji. W pewnym momencie rozpiął guzik przy kołnierzyku koszuli. Co chwilę przerywał i chustką do nosa przecierał spocone czoło.
Niemrawo mu idzie jak na pracownika tak renomowanej kancelarii, skwitowała w myślach Paulina i uśmiechnęła się blado. Jej mina dowodziła, że wystąpienie jest żenujące. Przebłyski dobrego humoru, o które przyprawiło zestresowaną kobietę nieporadne zachowanie prawnika, jednak szybko się skończyły. Gdy ów dotarł do końca testamentu i rozpoczął wreszcie wyczytywanie istotnych danych, na twarzach obydwu kobiet zagościło najpierw zdumienie, potem oburzenie, aż w końcu Paulina poczuła, że brakuje jej powietrza. Zakręciło się jej w głowie. Wyraźnie usłyszała imię Krzysztof, nazwisko Vanizelos i powoli, tracąc świadomość, osunęła się z krzesła na podłogę.
Kraków na początku sezonu turystycznego dosłownie pękał w szwach. W dodatku z nieba lał się żar. Nieoczekiwany finał spotkania w kancelarii prawniczej był szokiem. Kobiety w milczeniu ruszyły w kierunku Bramy Floriańskiej. Gdy ją minęły, przed Barbakanem skręciły w lewo. Na Plantach, po przejściu kilku metrów w stronę parkingu, gdzie zostawiły samochód, Paulina z rozmachem rzuciła torebkę na najbliższą ławkę. Usiadła i trzęsącymi się rękoma zaczęła szukać w niej papierosów.
Zofia chwilę stała przed nią, a potem usiadła obok.
– Kłóciliście się? Były jakieś problemy, o których nie wiem? – wyszeptała.
Na takie stwierdzenie synowa zareagowała rozpaczliwym wybuchem:
– Mieszkałaś z nami! Spałaś w sąsiedniej sypialni! Co mi chcesz wmówić?!
Zofia od razu się zreflektowała. To był głupi zarzut. Byli nienagannym małżeństwem.
– Wybacz, dziecko, ale ja też jestem w szoku. Niczego ci nie zamierzam wmawiać i przysięgam, nie miałam pojęcia, że mój jedyny syn zrobi coś takiego. Boże, jak on mógł?! – Nagle zaczęła płakać.
– Daj spokój, mamo. To tylko nerwy. O nic cię nie oskarżam. No, proszę cię, przestań. – Młoda kobieta z trudem hamowała rozdrażnienie.
Mam ją jeszcze pocieszać? Albo przekonywać, że naprawdę byliśmy kochającą się parą i że nie mieliśmy przed sobą tajemnic? Kto mi w to uwierzy? Paulina zastanawiała się, przygryzając wargę do bólu. Zawsze gdy spotykało ją coś złego, była przekonana, że na to zasłużyła. Teraz też szukała w sobie winy. Przez głowę przebiegały jej tysiące poplątanych myśli. Wychowywana po śmierci matki przez macochę, latami walczyła z kompleksami i widmem życiowej porażki konsekwentnie wieszczonej przez wybrankę ojca. Róża była bezlitosna w osądach jedynaczki, w karach zaś szczodra i okrutna. Paulinę przez całe dorosłe życie prześladowało wspomnienie twarzy tej kobiety, wiecznie wykrzywionej złością.
A jednak jej przepowiednie okazały się prorocze, rozmyślała. Jestem na dnie. Z bajecznego majątku został mi biały mercedes i cztery tysiące pensji z funduszu powierniczego na utrzymanie siebie i Ani. Całe szczęście, że przed laty założyliśmy to konto. A to dopiero! Cztery tysiące kosztowała moja wieczorowa narzutka z szynszyli. O Jezu! Przypomniała sobie nagle. Przecież ona nawet nie ma rękawów! Na tę myśl, na oczach osłupiałej Zofii, Paulina zaczęła się histerycznie śmiać.
Teściowa przeciwnie, opanowała się już. Ujęła dłonie synowej i uścisnęła je pocieszająco.
– Uspokój się, dziecko. Jakoś sobie poradzimy.
Paulina nerwowo paliła papierosa i patrzyła ponad korony drzew.
– Ciekawe jak? Testament pozbawia mnie i Anię prawa do dziedziczenia.
– Ależ, Paulinko… – Zofia usiłowała jej przerwać.
Synowa nie słuchała.
– Po uprawomocnieniu się testamentu Janka mamy opuścić willę na Woli Justowskiej. Nie zostawił nam prawie nic. Odziedziczyłam luksusowy samochód i osobiste rzeczy, futra i biżuterię. Zawsze to coś, zanim mi przyjdzie kijem grzebać w śmietniku – snuła filozoficzne rozważania.
– Zabraniam ci tak mówić. Słyszysz?
– Słyszę. A twoim zdaniem gdzie się teraz z Anią podziejemy?
Na tę bolączkę Zofia, o dziwo, natychmiast znalazła receptę. Odparła:
– Zamieszkacie ze mną, w moim nowym domu. Zapomniałaś, że się od was wyprowadzam?
– Oszalałaś! – Paulina przestała się bezmyślnie rozglądać i wreszcie przytomnie popatrzyła na rozmówczynię.
– Ale dlaczego?
– Przecież mam tutaj przyjaciół. Ania ma kolegów, szkołę… – Wydawało się, że piętrzeniu przeszkód dla proponowanego przez teściową rozwiązania nie ma końca.
– Przyjaciół można mieć wszędzie. – Zofia lekceważąco machnęła ręką. – A moja wnuczka znajdzie sobie nowych kolegów. Dobrze mówię?
– Tak, tak – wyszeptała ugodowo Paulina. – Ale czy jesteś pewna, że domu pod Zamościem nie było na spadkowej liście?
– Nie było. Przecież Janek wybudował go dla mnie. Jest na moje nazwisko. Ostatnio się nawet zastanawiałam, po co mnie samej na starość taka wielka posesja.
Paulina drgnęła.
– A wiesz, że on jakiś czas temu rozmawiał ze mną na ten temat? Chwalił się, że przez tę budowę spełnił twoje marzenia o powrocie w rodzinne strony. Przekonywał, że nieruchomość na wschodzie Polski to dobra inwestycja, która w dodatku zostanie w rodzinie – dodała. – Jak sądzisz, co teraz myślę?
Zofia pokiwała głową i zrobiła zrozpaczoną minę.
– Chyba wiem.
– Właśnie. – Głos młodej wdowy zadrżał lekko. – Wygląda, jakby to wszystko zaplanował.
Matka mężczyzny powstrzymała się od komentarza.
– Czy mój ukochany mąż pogrążył mnie z premedytacją? Ja chyba zwariuję – rozpaczała synowa.
– Na miłość boską! Przestań konfabulować! Jesteś w szoku. – Zofia usiłowała przerwać te dywagacje. – Daj sobie czas na wyciszenie i przemyślenie sprawy.
– Na przemyślenie? Przecież byłaś tam! Słyszałaś to samo co ja! Gdy uprawomocni się testament, wszystkie aktywa firmy i cały majątek z woli mojego męża mają być przekazane nowemu właścicielowi. Tą osobą z pewnością nie jestem ja! – Paulina złapała się za głowę. W jej oczach zabłysły łzy. – Mój Boże, ale dlaczego? Dlaczego w najtrudniejszej chwili życia pozbawił mnie i swoje dziecko wspólnego majątku? Przysięgał mi miłość i opiekę, a gdzie teraz jest? No gdzie?! – wykrzyczała z siebie rozpacz.
Zofia patrzyła na nią, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Boże, co ja wygaduję? Przepraszam cię – zmitygowała się Paulina. – Chyba mi z tej zgryzoty rozum odbiera.
Zamiast prowadzić dalszą dyskusję, kobiety padły sobie w ramiona. Spod ich nóg poderwała się do góry chmara gołębi. Przechodnie zerkali zaciekawieni na tę nietypową scenę. Z Rynku znowu słychać było hejnał.
Życie Pauliny legło w gruzach, a świat radośnie i obojętnie kręcił się dalej. Kolejna refleksja, która pojawiła się w jej głowie, nie była odkrywcza, ale krótko i treściwie oddawała meritum sprawy. Powiedziała:
– Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Ja i Ania popadłyśmy w nędzę. – Siedziała i gapiła się na drepczące im przed nogami ptaki. Z głową skuloną w ramionach, przygarbiona wyglądała jak skrzywdzone dziecko. Po chwili wymruczała pod nosem: – Zanim wyruszył w tę fatalną podróż, kochaliśmy się w naszej sypialni. Wszystko było jak zwykle. Nic nie zapowiadało w naszym życiu zmian. Niczego nie dał po sobie poznać. To jest świństwo.
Zofia z troską obserwowała pobladłą twarz synowej. Chciała ją jakoś pocieszyć, ale zupełnie nie wiedziała jak.
– Przynajmniej nic nie wskazuje na to, że chodziło o inną kobietę. – Wybrała najgorszy z możliwych argumentów.
Na takie postawienie sprawy Paulina poderwała się z ławki jak oparzona. Stanowczym gestem przerwała pocieszycielski wywód. Nie mogła i nie chciała właśnie z Zofią rozmawiać o swojej miłości, o bólu i rozczarowaniu, które czuła. Nie z nią.
– A najgorsze, że nikt nie wie, o co w tym wszystkim chodzi.
Po kolejnym niefortunnym wtrąceniu teściowej oczy młodej kobiety zaiskrzyły ze złości.
– No! Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie! – skwitowała krótko. – Ktoś z całą pewnością wie! – Zabrzmiało jak zwiastun nadchodzących kłopotów.
– A jakie to ma teraz znaczenie, dziecko? Im szybciej poukładasz sobie życie od nowa, tym lepiej. – Zofię nie na żarty zaniepokoiło zachowanie synowej.
Paulina patrzyła na matkę męża bez słowa.
– Pomogę wam, przysięgam! – zapewniała Zofia. Obietnica jednak nie wywołała pozytywnej reakcji. W powietrzu na chwilę zawisła martwa cisza. – Bój się Boga, córciu, co ty chcesz zrobić?
– Jeszcze nie wiem.
– Znasz ostatnią wolę Janka. Zamierzasz mimo wszystko walczyć o ten majątek?
– Może – bąknęła Paulina bez przekonania.
– Jakie może? Kiedy cię poznał, był bogaty. Wszystko należało do niego. Realnie oceń swoje szanse. Przede wszystkim zastanów się, co chcesz osiągnąć.
– Może na początek odnajdę go?
– Kogo?
– Szczęśliwego adresata tego pięknego daru.
– I co? Tak się wzruszy na twój widok, że ci wszystko zwróci? – powątpiewała Zofia.
– Nie sądzę. – Synowa zaśmiała się gorzko.
– W takim razie do czego zmierzasz? – utyskiwała teściowa.
Paulina rozżaliła się:
– A gdyby twój mąż zrobił coś takiego, czy nie chciałabyś wiedzieć dlaczego?! Żeby zacząć życie od nowa, muszę się rozliczyć z przeszłością. Naprawdę tego nie rozumiesz? Muszę to wszystko, co się stało, jakoś wytłumaczyć mojemu dziecku. Dorobek całego życia Janka ma trafić w obce ręce? A ja? A my? Nawet nie wiem, kto to jest ten cholerny Vanizelos! – wrzasnęła rozpaczliwie. Krzyk kobiety w widocznej żałobie spowodował zainteresowanie przechodniów, ale Pauliny to nie obeszło. Wbiła w Zofię przenikliwe spojrzenie. – Janek rozmawiał z tobą o różnych sprawach. Byliście blisko. Wymienił kiedykolwiek takie nazwisko? – spytała.
– Nie. – Zofia natychmiast zaprzeczyła. – Przysięgam! – dodała z naciskiem.
Po burzliwej wymianie zdań kobiety na chwilę zamilkły. Paulina odwróciła głowę w kierunku Bramy Floriańskiej. Przed Barbakanem młody mężczyzna przytulił kobietę. W publicznym miejscu całowali się bezwstydnie i namiętnie. Ludzie mijali ich w pośpiechu, zaterkotał dzwonek przejeżdżającego tramwaju. Wielkie miasto tętniło życiem, ale to właśnie szczęście tych dwojga, ich spontaniczna czułość były czymś wyjątkowym. Paulina poczuła pod powiekami pieczenie. Do oczu mimo woli napływały jej łzy. Była zrozpaczona, ale postanowiła za wszelką cenę opanować emocje. Zofia nie zasłużyła ani na jej złość, ani tym bardziej na podejrzenia. Zaskakująco spokojnie i zwięźle wyłuszczyła teściowej swój punkt widzenia.
– Wszystko wskazuje na to, że Janek prowadził podwójne życie. Na początek chcę poznać prawdę. To też jest jakiś cel – dodała.
W takim razie czekają nas jeszcze większe kłopoty, pomyślała Zofia, a na głos powiedziała:
– Aż się boję zapytać, co zamierzasz.
– Odnajdę spadkobiercę naszego majątku, Krzysztofa Vanizelosa – oświadczyła Paulina i znowu powstrzymała gestem ręki komentarz Zofii. – Potem będę się zastanawiać, co z tym dalej zrobić. Potem! – uprzedziła wątpliwości teściowej. – Ten człowiek posiada wiedzę, której potrzebuję. Od czegoś muszę zacząć, więc najpierw spróbuję go odnaleźć i wyjaśnić przyczyny szokujących decyzji Janka. Jeśli tego nie zrobię, zwariuję.
Zofia przypomniała sobie zapewnienie przedstawiciela kancelarii adwokackiej, że wszystkie dane oprócz imienia i nazwiska osoby uprawnionej do przejęcia majątku są utajnione. Dostęp do nich ma wyłącznie kancelaria i odnośny sąd, który postanowienia odczytanego dokumentu wprowadzi w życie. To te słowa uświadomiły jej, że rodzinie odcięto możliwość wpływania na treść przedstawionego dokumentu. Teraz z ciężkim sercem musiała to uzmysłowić synowej. Powoli zaczęła wyjaśniać:
– Dane tego człowieka nie są jawne, a my nie mamy pieniędzy. Masz pojęcie, ile kosztuje wynajęcie detektywa?
Paulina wzruszyła ramionami.
– Odszukam go sama.
– A bardzo ciekawe, gdzie go będziesz szukać – przegadywała się z nią Zofia.
– Tam, gdzie mój mąż prowadził interesy. Gdzie może mieszkać ktoś, kto ma na nazwisko Vanizelos? Otóż w Grecji! W przypadku greckich kontaktów Janka, które znam, obszar poszukiwań nie jest wielki. – Paulina w milczeniu rozważała coś przez chwilę. – Jeśli wybiorę się do Grecji i zechcę spędzić kilka tygodni na Korfu, to nikogo ten fakt nie zdziwi. Są wakacje i wciąż mam tam kilka spraw do załatwienia po śmierci Janka. A o detektywie zapomnij. Bariera językowa to jeszcze większy problem niż pieniądze. Kto zna współczesną grekę tak dobrze jak ja? Muszę sobie poradzić sama.
– I zaraz po takim traumatycznym zdarzeniu chcesz na ławce w parku podjąć decyzję o podróży, która może zaważyć na twoim dalszym życiu? W pół godziny po spotkaniu z adwokatem? Ty chyba oszalałaś!
– Nie. Nigdy nie myślałam bardziej trzeźwo. Muszę zdążyć, zanim machina prawnicza rozkręci się na dobre.
– Widzę, że już podjęłaś decyzję – powiedziała Zofia z goryczą. – A co z dzieckiem?
Po tym pytaniu wdowa jakby oprzytomniała. Patrzyła na teściową błagalnie. Znowu była sobą, znaną wszystkim Pauliną – spokojną, oddaną mężowi i podległą wszystkim. W domu nawet pies nie był jej posłuszny. Teraz, po wybuchu gniewu, znów jak dawniej uśmiechała się przepraszająco i prosząco.
– Muszę tam pojechać. Pomóż mi, Zosiu, i zajmij się małą. Proszę cię!
– To znaczy, że Ania zostanie ze mną na Roztoczu. – Po zmianie zachowania synowej w głosie starszej kobiety słychać było wyraźną ulgę. – Chociaż tyle. Widać, że masz jeszcze resztki zdrowego rozsądku. Powiesz jej prawdę?
– Tak, ale kiedy ją poznam. Na razie oszczędzimy Ani przykrości.
– Więc?
– Zaczynają się wakacje. Skoro mamy razem zamieszkać pod Zamościem, zabierzesz Ankę na Roztocze już teraz. Tylko w tej chwili ani słowa o przeprowadzce na stałe i o problemach finansowych. Proszę cię!
– Jasne. A ty?
– Przez jakiś czas zostanę w mieście. Rozejrzę się po Krakowie, wypytam znajomych Janka. Może się dowiem czegoś o interesach, które prowadził na Korfu. Potem na krótko wpadnę do was, a w połowie lipca wyruszę do Grecji, żeby, powiedzmy, doprowadzić do końca sprawy biznesowe Janka. Taka wersja mojego wyjazdu śladami ojca nie zdziwi małej i częściowo będzie zgodna z prawdą. – Paulina mocno uścisnęła dłoń teściowej. – Nie martw się. Dam sobie radę.
Zofia przytaknęła. O ile jeszcze niedawno miała wątpliwości co do tego, czy młoda kobieta sprosta jakimkolwiek przeciwnościom losu bez wsparcia rodziny, teraz było inaczej. Właśnie weryfikowała swoje pobłażliwe wyobrażenia o synowej. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Kto to powiedział? Zastanawiała się, obserwując ją ukradkiem.
W samochodzie oświadczyła:
– Zostałyśmy same. To jasne, że musimy się wspierać.
Paulina się ucieszyła. Spór z matką Janka to była gra o wysoką stawkę. Bez wsparcia teściowej nie było szans na realizację żadnych planów.
– To znaczy, że mi pomożesz. Że jak zwykle mogę na ciebie liczyć. – Posłała Zofii ciepłe spojrzenie zza kierownicy.
Nieświadomie po raz pierwszy w życiu zaimponowała teściowej determinacją i pozornym opanowaniem. Prawda o jej emocjach była jednak inna. Czuła się jak szczur zapędzony w róg klatki – dotąd złotej. Była przerażona i toczyła w myślach dialog: odnajdę Krzysztofa Vanizelosa? Może nawet mi się to uda. A co będzie dalej?