Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dama kameliowa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dama kameliowa - ebook

„Dama kameliowa” to powieść społeczno-obyczajowa autorstwa Aleksandra Dumasa (syna). Powieść jest oparta na autentycznej biografii kurtyzany Marie Duplessis i historii jej romansu z pisarzem.

 

 

Akcja „Damy kameliowej” rozpoczyna się tuż po śmierci głównej bohaterki, słynnej paryskiej kurtyzany Małgorzaty Gautier. Jej ukochany Duvall chce odkupić od narratora pamiątkową książkę po niej, którą narrator wcześniej nabył na licytacji jej majątku. Opowiada mu historię ich miłości. W ten sposób przedstawiona została cała historia romansu Duvalla i Gautier.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65810-83-0
Rozmiar pliku: 635 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Jestem przekonania, że niemożna stworzyć żadnej kreacyi, nie poznawszy dobrze ludzi, podobnie jak nie można mówić jakimkolwiek językiem, nie nauczywszy się go wprzódy.

Nie mam jeszcze lat, w których się tworzy — zadawalniam się więc opowiadaniem.

Uprzedzam jednak czytelników o prawdziwości tej historyi, której wszystkie osoby — z wyjątkiem bohaterki — żyją dotąd.

Wreszcie w Paryżu są jeszcze świadkowie większej części faktów, które tu zebrałem, a którzy w razie gdyby moje świadectwo nie wystarczało, mogą je potwierdzić. Dziwnym zbiegiem okoliczneści, ja tylko jeden mogłem o nich pisać, gdyż tylko ja sam byłem powiernikiem ostatnich szczegółów, bez których niepodobna skreślić opowieści zajmującej i całkowitej.

Oto jakim sposobem te szczegóły doszły do mej wiadomości:

Dnia 12 marca 1847 r. spostrzegłem przy ulicy Laffitte ogromny żółty afisz, który donosił o sprzedaży mebli i przedmiotów zbytku a ciekawości. Sprzedaż następowała w skutek śmierci. Afisz nie wymieniał wcale zmarłej osoby, lecz sprzedaż miała się odbyć przy ulicy d’Antin, Nr. 9, dnia 16, od południa do 5-ej wieczorem.

Prócz tego afisz donosił, że można w dniach 13 i 14 zwiedzić mieszkanie i meble.

Byłem zawsze lubownikiem wszelkich kuryozów. Przyrzekłem sobie nie opuścić sposobności, jeżeli nie dla kupienia czegoś, to przynajmniej dla widzenia.

Nazajutrz udałem się na ulicę d’Antin, Nr. 9.

Było jeszcze dość wcześnie, a przecież w mieszkaniu było już pełno osób płci obojej; kobiety, jakkolwiek okryte jedwabiem i kaszmirem, na które przed domem czekały eleganckie pojazdy, oglądały ze zdumieniem i z uwielbieniem nawet, zbytek rozwijający się przed ich oczami.

Później zrozumiałem to uwielbienie i zdumienie, gdyż począwszy przypatrywać się pilnie, łatwo poznałem, że znajduję się w mieszkaniu kobiety utrzymywanej. Wreszcie, jest jedna rzecz, którą kobieta światowa pragnie zawsze widzieć, a były tutaj kobiety z wielkiego świata, to jest wewnętrzne mieszkanie tych dam, których ekwipaże zaćmiewają codziennie ich własne, które mają podobnie jak i one i obok nich swą lożę w Operze i w teatrze Włoskim i które rozwijają w Paryżu przepych swej piękności, swych klejnotów i skandali...

Ta, u której się znajdowałem, była umarłą. Najuczciwsze więc kobiety mogły wniknąć aż do wnętrza jej mieszkania. Śmierć przeczyściła powietrze tej świetnej kałuży, a zresztą, jeśliby tego była potrzeba, mogły się wymówić, że przyszły na licytacyę, nie wiedząc do kogo przychodzą. Czytały afisz, chciały obejrzeć to, o czem on mówił i wybrać sobie coś naprzód, co im wcale nie przeszkadzało poszukiwać, pośród tych cudów, rysów tego życia zalotnicy, o której im bezwątpienia opowiadano tyle dziwnych rzeczy.

Na nieszczęście tajemnica umarła wraz z boginią, i pomimo całej dobrej chęci, damy te znalazły tylko to, co było do sprzedania po zgonie, a nie z tego co się sprzedawało za życia lokatorki.

Wreszcie, było w czem wybierać zaprawdę! Ruchomości były przepyszne. Meble z różanego drzewa, wazy z serwskiej i chińskiej porcelany, statuetki z saskiej; jedwabie, zasłony, adamaszki — niczego tu nie brakowało!

Przechadzałem się po mieszkaniu, śledząc ciekawie damy idące przedemną. Weszły one do pokoju obitego perską makatą i już i ja miałam tam wejść, gdy one natychmiast ztamtąd wyszły z uśmiechem, jak gdyby się wstydziły swej ciekawości. Pragnąłem jak najprędzej dostać się do tego pokoju. Był to buduar przepełniony wszystkiemi temi szczegółami, które towarzyszą zawsze śmierci.

Na wielkim stole przystawionym do ściany, długim na sześć, a szerokim na trzy stopy, świeciły wszystkie skarby od Ancoca i Odiota. Była to wspaniała kolekcya a żaden z tysiącznych tych przedmiotów tak potrzebnych do toalety kobiety takiej jak ta, u której byliśmy, nie był z innego metalu, jak tylko ze złota lub srebra. Zbiór ten mógł tylko powoli urastać, a nie jedna miłość do tego się przyczyniła...

Co do mnie, obznajmiony z buduarami tego rodzaju, bawiłem się badaniem tych drobnostek i spostrzegłem, że wszystkie te utensylia, przepysznie cyzelowane, nosiły na sobie różne znaki i rozmaite korony.

Patrzałem na nie — a każdy przedmiot przypominał mi prostytucyę biednej dziewczyny i mówiłem sobie, że Bóg był łaskaw na nią, nie karząc jej zwyczajnie, to jest że pozwolił jej umrzeć wśród zbytku i piękności, jeszcze przed nadejściem starości, tej pierwszej śmierci zalotnicy.

I w rzeczy samej, cóż smutniejszego nad widok występku w starości, mianowicie u kobiety? Nie ma ona w sobie żadnej godności i nie budzi żadnego interesu. Ten wiekuisty wyrzut, nie tego, że szła złą drogą, lecz tego że źle liczyła, że źle używała pieniędzy, jest najboleśniejszą rzeczą, o jakiej słyszeć można. Znałem starą zalotnicę, której nic nie pozostało z przeszłości, prócz córki równie ładnej, jeśli można wierzyć jej współczesnym, jak matka. To biedne dziecko, do którego matka nigdy nie mówiła: „jesteś moją córką“, jak tylko na to, by jej rozkazać, ażeby żywiła ją w starości, podobnie jak ona żywiła ją w dzieciństwie, ta biedna istota nazywała się Ludwiką i, posłuszna swej matce, była tem, czem matka, pomimowoli, bez namiętności, bez przyjemności, jak gdyby to było jej rzemiosłem, o nauczeniu jej którego nikt nie pomyślał...

Ciągły widok występku, występku bezustannego, podsycanego chorobliwym stanem tej dziewczyny, był w niej świadomością złego i dobrego, które w nią może Bóg wszczepił, a którego nikt nie rozwinął.

Przypominam sobie zawsze tę młodą dziewczynę, włóczącą się codzień prawie o jednej godzinie po bulwarach. Matka towarzyszyła jej ciągle i z taką pilnością, jak prawdziwa matka towarzyszy prawdziwej swej córce. Byłem wówczas bardzo młody i gotowy do przyjęcia miałkiej moralności mego wieku. Przypominam jednak sobie, że widok tego bezwstydnego czuwania, budził we mnie niesmak i pogardę.

Trzeba przyznać, że nigdy twarz dziewicy nie nosiła na sobie podobnego wyrazu niewinności i cierpienia melancholijnego.

Powiedziałbyś: — posąg rezygnacyi...

Pewnego dnia twarz dziewczyny rozjaśniła się. Wśród występku, którego program przepisywała matka, zdawało się grzesznicy, że Bóg dozwala jej szczęścia. I wreszcie, dla czegóż Bóg, który ją stworzył, bezsilną, miałby ją zostawić bez pociechy, wśród ciężaru bolesnego życia? Pewnego więc dnia spostrzegła, że zostanie matką i wszystko, co było jeszcze w niej czystego, zadrżało z radości. Dusza ma dziwne tajemnice. Ludwika pobiegła do matki z wiadomością o swem szczęściu. Wstyd to wyznać, a przecież nie tworzymy tutaj faktów niemoralnych dla przyjemności, mówimy prawdę, o której lepiejby było zapewne milczeć, gdybyśmy nie byli przekonania, że trzeba od czasu do czasu podnosić męczeństwo tych istot, które potępiają bez wysłuchania, któremi gardzą bez sądu; straszne to — przyznajemy — lecz matka odrzekła córce, że nie wystarcza dla nich dwóch na życie, a cóż dopiero dla trojga, że podobne dzieci są najmniej potrzebne i narażają na próżną stratę czasu.

Nazajutrz lekarka, a przyjaciółka matki, przyszła do Ludwiki, która przeleżała kilka dni w łóżku i wstała z niego jeszcze bledsza i słabsza niż dawniej.

W trzy miesiące później, pewien człowiek ulitował się nad nią i rozpoczął leczyć ją moralnie i fizycznie — lecz ostatni cios był zbyt gwałtowny i Ludwika wkrótce umarła...

Matka jeszcze żyje — jak? Bóg to wie!

Historya ta przypomniała mi się w chwili, gdym przeglądał owe kosztowne drobiazgi i dość dużo czasu musiało upłynąć na mej zadumie, gdyż prócz mnie i pilnującego, nie było już nikogo w pokoju. Ten ostatni, stojąc we drzwiach, pilnie patrzał, czym czego nie wziął.

Zbliżyłem się do tego człowieka, w którym tyle niepokoju obudziłem.

— Czy nie mógłbyś mi pan — zapytałem się go — powiedzieć nazwiska tej damy, która tu mieszkała?

— Panna Małgorzata Gautier.

Dziewczynę tę znałem z nazwiska i widzenia.

— Jakto — zawołałem — Małgorzata Gautier umarła?

— Tak, panie.

— I kiedyż to?

— Zdaje się, że przed trzema tygodniami.

— A dla czego pozwalają oglądać jej mieszkanie?

— Dłużnicy sądzą, że to podniesie cenę rzeczy. Publiczność może sobie wprzód obejrzeć meble i materye — rozumiesz pan, to zachęca do kupna...

— A więc ona miała długi?

— Ho, ho, panie, mnóstwo!...

— Lecz licytacya pokryje takowe zapewne?

— Ba, nawet przewyższy!

— A komuż się dostanie przewyżka?

— Rodzinie.

— Miała więc rodzinę?

— Zdaje się.

— Dziękuję panu.

Pilnujący skłonił mi się i wyszedłem.

— Biedna dziewczyna — rzekłem wchodząc do siebie — musiała smutnie umierać, bo w jej stanie przyjaciół wtedy się ma tylko, kiedy się jest zdrową.

Bądź co bądź, litowałem się nad losem Małgorzaty Gautier. Może się to wielu wydawać śmiesznem, lecz noszę w sobie niewyczerpane przebaczenie dla zalotnic, a nawet nie zadaję sobie trudu, by poddawać dyskusyi to moje widzenie rzeczy.

Pewnego dnia, idąc po pasport do prefektury policyi, spostrzegłem na jednej z przyległych ulic dziewczynę, którą prowadziło dwóch żandarmów. Nie wiem co zrobiła ta dziewczyna, lecz widziałem że płakała gorącemi łzami, tuląc kilkomiesięczne dziecię, z którem gwałtem ją rozdzielano. Od tej chwili, nie potrafię gardzić kobietą, którą pierwszy raz widzę.II.

Licytacya była naznaczona na 16 marca.

Zrobiono dzień przerwy między zwiedzaniem a sprzedażą, a to dla tego, by można było zdjąć obicia firanki, zasłony i t. d.

Podówczas dopiero co powróciłem z podróży. Było to bardzo naturalne, że niezawiadomiono mię o śmierci Małgorzaty. Była ona piękną, lecz o ile szczególne jej życie robiło wiele wrzawy, o tyle śmierć przeszła niepostrzeżoną. Są to słońca, które zachodzą podobnie jak wschodzą — bez blasku. Śmierć ich, jeśli umierają młode, przebiega przez Paryż w jednej chwili, dowiadują się o niej zaraz jej kochankowie, gdyż w naszej stolicy wszyscy kochankowie jakiejś dziewczyny żyją ze sobą w przyjaźni, zamieniają kilka wspomnień i życie ich płynie dalej, wypadku zaś nie zroszą nawet łzą jedną...

Dzisiaj, mając lat dwadzieścia pięć, nie płacze się nad byle czem. Do tego mają prawo tylko krewni, jeśli płacą za łzy...

Co do mnie, jakkolwiek moja cyfra nie znajdowała się na żadnym z kosztownych drobiazgów Małgorzaty, to instyktowne współczucie, ta litość naturalna, do której przed chwilą się przyznałem, kazała mi dumać nad jej śmiercią dłużej, niż może na to zasłużyła.

Przypomniałem sobie, że spotykałem bardzo często Małgorzatę na Polach Elizejskich, gdzie prawie codzień jeździła w niebieskiem coupé, zaprzeżonem w dwa przepyszne konie; zauważyłem w niej dystynkcyę, którą podnosiła jeszcze wyjątkowa jej piękność.

Nieszczęśliwe te osobistości są zawsze w towarzystwie czyjemś.

Ponieważ żaden mężczyzna nie zgodzi się na to, by afiszował publicznie miłość swoją dla niej, ponieważ one nienawidzą samotności, włóczą więc zawsze za sobą, albo takie, które, mniej szczęśliwe, nie mają powozu, albo którąkolwiek ze starych elegantek, nieumiejących ukazać źródła swej elegancyi, a do których bez wahania można się udać, jeśli chcemy zaczerpnąć jakichkolwiek wiadomości o kobiecie, której towarzyszą.

Z Małgorzatą atoli inaczej się rzeczy miały. Przybywała ona na Pola Elizejskie zawsze sama w swoim powozie, w którym kryła się jak mogła, w zimie owinięta wielkim kaszmirowym szalem, w lecie ubrana w bardzo skromną suknię — a jeśli spotkała na swym ulubionym spacerze, jakiego mężczyznę znajomego jej dobrze, uśmiechała się do niego w ten sposób, że i księżna mogłaby się tak uśmiechać.

Nie jeździła ciągle, jak to zwykły robić jej koleżanki, po Elizejskich Polach, lecz konie unosiły ją szybko do Lasku. Tam wysiadała z powozu, spacerowała przez godzinę, poczem wszedłszy znów do swego coupé, wracała pędem do siebie.

Wszystkie te okoliczności, których nieraz byłem świadkiem, przypomniały mi się i żałowałem tej dziewczyny, jak się żałuje całkowitego zniszczenia dzieła piękna.

Przytem nie zdarzyło mi się widzieć bardziej zachwycającej piękności jak u Małgorzaty.

Wysoka a drobna aż do przesady, posiadała w najwyższym stopniu sztukę ukrywania wad naturalnych, pod skromnym strojem, jaki przywdziewała na siebie. Jej szal kaszmirowy, którego końce dotykały ziemi, pozwalał z obu stron widzieć ogoniastą, jedwabną suknię, a mufka, w którą chowała ręce, miała tak estetycznie ułożone frendzle, że najwybredniejszy smak zadowolnić mogłyby.

Głowa, istny cud, była przedmiotem szczególnej kokieteryi. Była ona mała, a natura, jakby powiedział Musset, utworzyła ją z całą starannością.

Włóż w owal nieopisanego wdzięku dwoje ócz czarnych, przykrytych powiekami tak czystego rysunku, że zdawały się być dziełem artysty; przysłoń te oczy długiemi rzęsami, które, spuszczając się, rzucały cień na różową barwę policzków; nakreśl nos delikatny, prosty a szlachetny o nozdrzach nieco otwartych, pod wpływem gorącego oddechu zmysłowego życia; narysuj usta regularne, których wargi rozkosznie się unosiły nad zębami białemi jak mleko i zabarw skórę kryjącą te wdzięki odrobiną karminu — a będziesz miał całość tej główki czarownej.

Włosy hebanowej czarności błyszczące z natury — lub nie, jeśli chcecie — dzieliły się nad czołem w dwa bogate zwoje i gubiły się na tyle głowy, dozwalając widzieć koniec ucha, u którego błyszczały dwa brylanty, wartości od czterech do pięciu tysięcy franków każdy.

Jakim sposobem ten żywot palący pozostawił na twarzy Małgorzaty wyraz dziewiczości, dzieciństwa nawet, będący jej charakterystycznem znamieniem — tego, przyznaję, nie rozumiem.

Małgorzata miała swój portret, robiony przez Vidala, jedynego człowieka, którego ołówek mógł ją oddać. Po jej śmierci miałem portret przez kilka dni w swojem ręku, a był on tak zadziwiająco podobnym, że mi dopomógł do skreślenia jej obrazu, do czego pamięć mi nie wystarczała.

Między szczegółami tego rozdziału, niektóre doszły mojej wiadomości dopiero później, lecz spisałem je natychmiast, by nie wracać już do nich w chwili, kiedy się rozpocznie opowieść jej życia.

Małgorzata bywała obecną na wszystkich pierwszych przedstawieniach teatralnych i przepędzała swoje wieczory na widowskach lub balach. Każdą razą, kiedy grano nową sztukę, można było być pewnym, że się ją obaczy wraz z trzema rzeczami, które jej nigdy nie opuszczały i które zajmowały zawsze przednią poręcz loży: lornetka, pudełko cukierków i bukiet kamelij.

Przez dwadzieścia pięć dni miesiąca kamelie były białe, a przez pięć ostatnich — czerwone; nikt nie znał przyczyny tej rozmaitości barw, którą zaznaczam i nie mógł jej wytłumaczyć, którą wszakże zauważyli wszyscy uczęszczający do teatrów.

Nie widziano nigdy u Małgorzaty innych kwiatów jak tylko kamelie. Z tego też względu, zwano ją u pani Barion, jej kwiaciarki — „Damą kameliową” i ten przydomek jej został.

Tymczasem od trzech lat blizko, od czasu podróży do Bagnères, żyła tylko ze starym księciem cudzoziemskim, nadzwyczaj bogatym, który usiłował wyciągnąć ją z brudów przeszłości, na co ona chętnie przystawała.

Oto, co mi o tem mówiono:

Na wiosnę, r. 1842 Małgorzata była tak słabą, tak zmienioną, że lekarze nakazali jej wody i wyjazd do Bagnères.

Tam, wpośród chorych, znajdowała się córka księcia, która chorowała nietylko na tę samą słabość, ale miała nawet taką samą twarz jak Małgorzata, tak dalece, że możnaby je wziąść za dwie siostry. Tylko, że młoda księżna była w trzecim stopniu suchot i w kilka dni po przybyciu Małgorzaty — umarła.

Pewnego dnia, książę, pozostały w Bagnères, jak ten, któremu pochowano w ziemi część serca, spostrzegł Małgorzatę na zakręcie jednej alei.

Zdawało mu się, że widzi cień swego dziecięcia, i idąc ku niej wziął ją za rękę, uścisnął ze łzami i nie pytając się, kto ona, prosił o pozwolenie odwiedzenia jej i kochania w niej żywego obrazu swej zmarłej córki.

Małgorzata, będąc sama jedna w Bagnères, tylko ze swą pokojową, a zresztą nie obawiając się kompromitacyi, przyzwoliła na to, czego żądał książę.

W Bagnères znajdowali się ludzie, którzy ją znali — ci więc ostrzegli księcia o prawdziwem stanowisku panny Gautier. Był to cios dla starca, gdyż tutaj kończyło się podobieństwo do jego córki, lecz już było za późno! Młoda ta kobieta stała się potrzebą jego serca i jedynym powodem, jedyną przyczyną życia.

Nie czynił jej żadnych wyrzutów, nie miał do tego prawa, lecz zapytał jej, czy się czuje zdolną do zmiany życia, ofiarując za to poświęcenie wszelkie wynagrodzenia, jakich tylko pragnie. Ona przyrzekła.

Trzeba tu zaznaczyć, że natura Małgorzaty, pełna entuzyazmu, była podówczas chora. Przeszłość wydawała jej się główną przyczyną choroby, a pewien rodzaj przesądu kazał się spodziewać, że Bóg jej zostawi zdrowie i piękność, w zamian za pokutę i nawrócenie.

Jakoż w rzeczy samej, wody, przechadzki, naturalne zmęczenie, sen — przywróciły jej powoli zdrowie, kiedy lato miało się już ku końcowi.

Książę towarzyszył Małgorzacie do Paryża, gdzie ją odwiedzał podobnie jak w Bagnères.

Związek ten, którego ani istotnego początku, ani powodów nie znano, spowodował wielkie zdumienie, gdyż książę, znany ze swego wielkiego majątku, począł być rozrzutnym.

Szukano przyczyn tego zbliżenia się starego księcia do młodej kobiety w rozpuście, zbliżenia tak częstego między bogatymi starcami. Przypuszczano wszystko, prócz tego co było.

A przecież uczucia tego nowego ojca Małgorzaty były tak czyste, że wszelki związek niebędący związkiem serca, wydawał mu się zbrodnią i nigdy nie wyrzekł do niej słowa, któregoby jego córka nie mogła słyszeć.

Daleką jest od nas myśl idealizowania naszej bohaterki. Przyznajemy więc, że dopóki była w Bagnères, przyrzeczenie dane księciu łatwem było do dotrzymania, lecz kiedy powróciła do Paryża, zdawało się tej dziewczynie przywykłej do życia gorączkowego, do balów, do orgij, że samotność, przerywana tylko peryodycznemi odwiedzinami księcia, zabije ją z nudów a palący oddech dawniejszego życia ciążył na jej głowie i sercu.

Dodajcie, że Małgorzata wróciła ze swej podróży piękniejszą niż przedtem była, że miała lat dwadzieścia i że uśpiona tylko, bo nie zwyciężona, choroba budziła w niej febryczne żądze, będące zawsze rezultatem chorób piersiowych.

Z wielką więc boleścią książę dowiedział się od swych przyjaciół, szpiegujących postępowanie młodej kobiety, że ta, w chwili, w której nie spodziewa się jego przybycia, przyjmuje wizyty, i że te wizyty przedłużają się nieraz bardzo...

Zapytana, Małgorzata wyznała wszystko księciu, radząc mu bez żadnej wstecznej myśli, by przestał nią się zajmować, gdyż nie czuje w sobie siły do dotrzymania przyrzeczenia i że nie chce dłużej przyjmować dobrodziejstw człowieka, którego zdradza.

Książę przez ośm dni nie pokazał się; było to wszystko, co mógł zrobić, a ósmego dnia przyszedł błagać Małgorzaty, by go przyjęła, obiecując jej, że ją weźmie taką jak jest, byle tylko mógł ją widzieć i przysiągł jej, że nigdy żadnego wyrzutu jej nie uczyni.

Oto jak się miały rzeczy w trzy miesiące po powrocie Małgorzaty, to jest w listopadzie lub grudniu 1842 roku.III.

Dnia 16 go o pierwszej z południa, udałem się na ulicę d’Antin. Już w bramie słychać było głos woźnego.

Mieszkanie było pełne ciekawych.

Były tutaj wszystkie znakomitości wytwornego występku, skrycie oglądane przez kilka wielkich dam, które jeszcze raz przyszły tutaj pod pretekstem kupna, ażeby obaczyć zblizka kobiety, z któremi nie miały nigdy sposobności bliższego zetknięcia się, a którym zazdrościły może łatwych przyjemnostek.

Księżna pani de F. dotykała się panny A. najsmutniejszego okazu nowoczesnej zalotnicy, pani markiza de F. wahała się, czy kupić jakiś mebel, który licytowała pani D., zalotnica najwytworniejsza i najwięcej znana w naszej epoce; książę d’Y., który jeździ do Madrytu, by się zrujnować w Paryżu, a do Paryża, by się zrujnować w Madrycie, a który pomimo to nie wydaje nawet swych dochodów, rozmawia z panną M., jedną z naszych najzdolniejszych powieściopisarek, od czasu do czasu piszącą to o czem mówi, a która spoglądała znacząco na panią de N., tę piękną kobietę... Zawsze ją można spotkać na Polach Elizejskich, strojną w barwy różowe lub niebieskie, w powozie zaprzężonym w dwa duże kare konie, kupione od Fony’ego za dziesięć tysięcy franków, za które on zapłacił... Nakoniec panna R., która przez swój talent zyskała dwa razy tyle, ile kobiety światowe mają ze swych posagów, a trzy razy tyle ile inne mają za swą miłość...

Moglibyśmy przytoczyć tutaj szczegóły z życia wielu jeszcze ludzi zgromadzonych w tym salonie i zdziwionych niepomału, że się razem znajdują — lecz lękamy się znudzić czytelnika.

Śmiano się głośno; woźni nawoływali o spokojność na spółkę z kupcami, którzy chcieli dobrze rzecz przeprowadzić. Nigdy zgromadzenie nie było bardziej rozmaite, bardziej wrzące.

Wcisnąłem się pokornie wewnątrz tej wrzawy, smutny, myśląc o tem, że się znajduję tuż przy pokoju, w którym wyzionęła ducha biedna istota a której meble sprzedawano dla zapłacenia długów. Przyszedłszy raczej dla przypatrywania się, niż dla kupna, spoglądałem na postać woźnego, którego rysy nieznośnie się wykrzywiały, jeśli przedmiot jaki podskoczył wyżej w cenie, aniżeli się spodziewał.

Uczciwi ludzie, spekulujący na prostytucyę tej kobiety, którzy zyskiwali sto na sto na niej, a ścigali ją stemplowym papierem aż do ostatniej chwili życia, przyszli po śmierci zbierać owoce swej zaszczytnej spekulacyi.

Mieli słuszność starożytni, że ustanowili jednego boga dla kupców i złodziei!...

Suknie, kaszmiry, klejnoty sprzedawały się nie do uwierzenia szybko. Nic z tych rzeczy nie podobało mi się i czekałem ciągle. Nagle usłyszałem:

— Książka przepysznie oprawna, złocona na brzegach, zatytułowana: „Manon Lescaut”, jest coś napisanego na pierwszej kartce. Dziesięć franków!

— Dwanaście, odezwał się ktoś po długiem milczeniu.

— Piętnaście — rzekłem.

Dlaczego? — nie wiedziałem. Zapewne dlatego, że było tam „coś napisane”.

— Piętnaście — powtórzył woźny.

— Trzydzieści — ciągnął pierwszy licytant głosem, w którym brzmiało przekonanie, że nikt nie da więcej.

Stawało się to walką.

— Trzydzieści pięć! — zawołałem tym samym tonem.

— Czterdzieści!

— Piędziesiąt!

— Sześdziesiąt!

— Sto!

Przyznaję, że chciałem wywołać efekt i wywołałem, gdyż po ostatniej cenie, zapanowała cisza i patrzano na mnie w około z ciekawością, kto jest ten jegomość, który postanowił bądźcobądź posiąść tę książkę.

Zdaje się, że ton nadany ostatnim moim słowom przekonał mego przeciwnika — postanowił więc ustąpić z pola, zostawiając mi książkę, za którą płaciłem dziesięć razy więcej, niż była warta. Kłaniając mi się, rzekł bardzo grzecznie, choć trochę zapóźno:

— Ustępuję panu.

Nikt nie wyrzekł słowa i książka została mi przysądzoną.

Lękając się nowego szaleństwa ze strony mej miłości własnej, na czem kieszeń moja źle wychodziła, kazałem zapisać swoje nazwisko i okładając książkę na bok, wyszedłem. Dałem bezwątpienia dużo do myślenia obecnym, którzy zapewne pytali siebie, w jakim celu zapłaciłem sto franków za książkę, którą mogłem wszędzie nabyć za dziesięć a najwyżej piętnaście franków.

W godzinę później posłałem po moje kupno.

Na pierwszej kartce była napisana piórem i bardzo wykwintnym charakterem dedykacya w tych słowach:

Manon dla Małgorzaty.

„Pokora“.

Podpisano: Armand Duval.

Co znaczyło to słowo: Pokora?

Czyż Manon uznawała w Małgorzacie, w skutek opinii tego pana Armanda Duval, wyższość występku, czy serca?

Drugie tłomaczenie było najprawdopodobniejszem, gdyż pierwsze byłoby tylko impertynencyą otwartą, czegoby nie zniosła Małgorzata pomimo opinii, jaką miała o sobie.

Wyszedłem znowu i nie zajmowałem się już tą książką, aż dopiero wieczorem, kiedym się spać położył.

Zapewne, „Manon Lescaut” jest rzewną powieścią, której żaden szczegół nie wyszedł z mej pamięci a przecież kiedy książkę tę mam pod ręką, pewien rodzaj sympatyi ciągnie mię do niej, otwieram ją i poraz setny marzę z bohaterką kiędza Prévosta. A przytem bohaterka ta ma tyle w sobie prawdy, że zdaje mi się, jakobym ją gdzieś znał. Wśród tych nowych okoliczności, związek istniejący między nią a Małgorzatą, nadawał czytaniu pewien urok i wzmagała się we mnie litość, prawie miłość dla biednej dziewczyny, spuściźnie której winien byłem tę książkę. Manon umarła na pustyni, to prawda, ale w objęciach mężczyzny, który ją kochał całą duszą, który rękoma wygrzebał jej mogiłę, zrosił ją łzami swojemi i pochował tam serce swoje — gdy tymczasem Małgorzata, grzesznica podobna do Manon a może nawrócona jak ta ostatnia, umarła na łonie przepychu i zbytku, jeśli można było wierzyć temu com widział, na pościelisku swej przeszłości, lecz w pośród pustyni serca, szerszej, suchszej i nielitościwszej niż ta, w którą zagrzebano Manon.

I w rzeczy samej, jakiem to później dowiedział się od kilku przyjaciół, dobrze świadomych ostatnich okoliczności towarzyszących śmierci Małgorzaty, ta przez cały ciąg swej choroby, nie widziała nikogo, coby przyszedł do niej z istotną pociechą.

Później myśl moja przeszła od Manon i Małgorzaty na te, które widziałem postępujące ze śpiewką na ustach, ku śmierci prawie zawsze jednakowej. Biedne istoty! Jeśli miłość ku nim jest rzeczą niesłuszną, toć przynajmniej litość jest tu na swojem miejscu. Litujecie się nad ślepym, który nigdy nie widział słonecznych promieni, nad głuchym, o którego ucho nie obił się nigdy szmer tajemny wszechżycia, nad niemym, którego usta nigdy nie potrafią wydźwięczyć głosu duszy a pod fałszywym pozorem wstydu nie chcecie się litować nad ślepotą serca, tą głuchotą duszy, tem milczeniem sumienia, pod wpływem którego szaleje nieszczęśliwa — głuchotą, co nie pozwala jej dopatrzyć dobra, usłyszeć Pana i mówić językiem świętym miłości i wiary.

Hugo napisał „Marion Delorme”, Musset „Bernerette” a Aleksander Dumas „Fernandę” — myśliciele i poeci wszystkich czasów nieśli zalotnicy iskry miłosierdzia a nieraz jakiś wielki człowiek rehabilitował je swą miłością a nawet imieniem swojem. Jeśli kładę nacisk na te słowa, to dlatego, że z pomiędzy tych, którzy będą mię czytać, wielu odrzuci tę książkę, lękając się w niej spotkać tylko apologię występku i prostytucyi a wiek autora bezwątpienia przyczynia się wiele do umotywowania tej bojaźni.

Co do mnie, jestem przekonania, że dla kobiety, której wychowanie nie nauczyło dobrego, Bóg prawie zawsze otwiera dwie ścieżki prowadzące ją do Niego; temi ścieżkami jest: boleść i miłość. Są one przykre; te, które na nie wejdą, krwawią sobie stopy, ranią ręce, lecz zostawiają na cierniach drogi przepych zbytku i przybywają do celu ubrane tylko w swą nagość, której się nikt nie wstydzi w obliczu Pana.

Ci, którzy spotkali te wędrujące, winni ich wesprzyć i powiedzieć wszystkim, że je tam spotkali, gdyż mówiąc o tem, wskazuje się drogę.

Nie na tem polega rzecz, by przy bramie życia postawić dwa naczynia z napisami: „droga dobrego” i „droga złego” i mówić do przychodzących: wybierajcie — lecz trzeba, jak Chrystus, wskazywać drogi sprowadzające ze złych na dobre — a przedewszystkiem nie trzeba, by początek tych ścieżek był bardzo bolesnym, lub żeby zdawał się być trudnym do przebycia.

Chrystyanizm zaleca nam w swej cudnej paraboli o synu marnotrawnym, pobłażanie i przebaczenie. Jezus gorąco miłował dusze zranione namiętnościami i chętnie leczył rany balsamem z nich samych powstałym. Więc mówił do Magdaleny: „Będzie ci wiele przebaczonem, boś miłowała wiele” — szczytne przebaczenie, budzące szczytną wiarę!

Dlaczegóżbyśmy mieli być surowszymi od Chystusa? Dlaczegóżbyśmy mieli odrzucać dusze pokrwawione, pełne ran, przez które częstokroć jak u chorego zła krew, wypływa zło ich przeszłości i które czekają tylko przyjaznej ręki, mogącej wyleczyć i ozdrowić serce?

Mówię to do mej generacyi, do tych, dla których teorye Voltaire’a nie istnieją już dzięki Bogu; do tych, którzy podobnie jak ja rozumieją; ludzkość od lat piętnastu weszła w fazę szczytnego zapału. Wiedza dobrego i złego jest całkowicie naszą własnością; wiara się odradza, poszanowanie rzeczy świętych przywrócono i jeśli świat nie jest zupełnie dobrym, to przynajmniej jest lepszym. Usiłowania wszystkich ludzi inteligencyi dążą do jednego celu i wszystkie wielkie chęci zaprzęgają się do wozu jednej i tej samej zasady: „bądźmy dobrzy, bądźmy młodzi i idźmy za prawdą”! Złe jest tylko próżnością, miejmy dumę dobrego a przedewszystkiem nie rozpaczajmy. Nie gardźmy kobietą, która nie jest ani matką, ani siostrą, ani córką, ani żoną. Nie redukujmy szacunku tylko do rodziny, pobłażania tylko do egoizmu! Ponieważ niebo więcej jest uradowanem z nawrócenia się jednego grzesznika, niż ze stu sprawiedliwych, którzy nigdy nie grzeszyli, starajmy się radować niebo. Odda ono nam to z lichwą! Zostawiajmy na naszej drodze jałmużnę przebaczenia dla tych, których ziemskie żądze zgubiły, które wybawi może boska nadzieja i jak mówią stare kobiety radzące jakie domowe lekarstwo, że jeżeli to nie pomoże, to i nie zaszkodzi.

Byłoby z mej strony zuchwalstwem mniemać, że wszystkie te wielkie rezultaty wynikną z maluczkiego przedmiotu, który wziąłem za treść mej powieści — lecz należę do tych, co wierzą, że wszystko ma swe źródło w maluczkiem. Dziecko jest małem, a przecież zawiera w sobie człowieka; mózg jest ciasnym, a zamyka sobą myśl, oko jest tylko punkcikiem a ogarnia przestrzenie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: