Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Deklaracja - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Deklaracja - ebook

A gdybyście wy byli nadmiarami w świecie legalnych ludzi?

Gdybyście nie mieli prawa żyć.

Gdybyście byli zamknięci w zakładzie dla nadmiarów i nie znali świata za murami.

Gdybyście uwierzyli, że nie macie żadnych praw i możecie tylko służyć innym. A gdyby wtedy zjawił się ktoś, kto opowiedziałby wam o prawdziwym życiu. Gdyby przekonał was, że Ziemia jest dla wszystkich ludzi, a wy nie jesteście nadmiarami, skoro ktoś was kocha i potrzebuje?

Czy tak będzie wyglądać świat w przyszłości?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-194-7
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

11 stycz­nia 2140 roku

Na­zy­wam się Anna.

Na­zy­wam się Anna i nie po­win­no mnie tu­taj być. Nie po­win­nam ist­nieć.

Ale ist­nie­ję.

To nie moja wina, że tu je­stem. Nie pro­si­łam się na świat. Ale nie mam przez to pra­wa czuć się lep­sza. Zna­le­zio­no mnie jed­nak wcze­śnie, więc jest ja­kaś na­dzie­ja. Przy­najm­niej tak twier­dzi pani Pin­cent. To ona kie­ru­je Gran­ge Hall. Jest prze­ło­żo­ną za­kła­du. Gran­ge Hall to miej­sce, w któ­rym miesz­kam. Ta­kich jak ja wy­cho­wu­je się tu­taj po to, żeby byli Uży­tecz­ni – bo to „naj­mniej­sze zło”, jak ma­wia pani Pin­cent.

W od­róż­nie­niu od niej, nie mam in­ne­go imie­nia. Pani Pin­cent na­zy­wa się Mar­ga­ret Pin­cent. Nie­któ­rzy mó­wią na nią „Mar­ga­ret”, więk­szość zwra­ca się do niej „pani Pin­cent”, a my na­zy­wa­my ją za­wsze prze­ło­żo­ną za­kła­du. Ostat­nio rów­nież za­czę­łam na nią mó­wić „pani Pin­cent”, cho­ciaż nie w jej obec­no­ści – nie je­stem taka głu­pia.

Le­gal­ni lu­dzie mają zwy­kle dwa imio­na, cza­sa­mi wię­cej.

Ale nie ja. Je­stem po pro­stu Anna. We­dług pani Pin­cent tacy jak ja nie po­trze­bu­ją wię­cej imion. Jed­no w zu­peł­no­ści wy­star­czy.

Praw­dę mó­wiąc, ona na­wet nie lubi imie­nia „Anna”. Wy­ja­śni­ła mi, że pró­bo­wa­ła je zmie­nić, kie­dy mnie tu przy­wie­zio­no. Ale by­łam upar­tym dziec­kiem i nie re­ago­wa­łam na żad­ne inne imio­na, więc w koń­cu pani Pin­cent dała za wy­gra­ną. I do­brze. Lu­bię imię „Anna”, mimo że nada­li mi je ro­dzi­ce.

Nie­na­wi­dzę swo­ich ro­dzi­ców. Oni zła­ma­li De­kla­ra­cję. My­śle­li wy­łącz­nie o so­bie. Są te­raz w wię­zie­niu, nie wiem gdzie. Nikt z nas nie zna losu swo­ich ro­dzi­ców. No i bar­dzo do­brze, i tak nie mia­ła­bym im nic do po­wie­dze­nia.

Każ­dy z nad­mia­rów w za­kła­dzie ma tyl­ko jed­no imię. To jed­na z rze­czy, któ­re nas wy­róż­nia­ją, jak mówi pani Pin­cent. Oczy­wi­ście, nie naj­waż­niej­sza. Jed­no imię to na­praw­dę tyl­ko dro­biazg. Ale cza­sa­mi wy­da­je mi się, że jed­nak nie dro­biazg. Cza­sa­mi tę­sk­nię za na­zwi­skiem. Na­wet ja­kimś okrop­nym – w ogó­le bym się tym nie przej­mo­wa­ła. Kie­dyś na­wet za­py­ta­łam pa­nią Pin­cent, czy mo­gła­bym się na­zy­wać „Anna Pin­cent”, mieć jej na­zwi­sko po swo­im imie­niu. Ale to ją na­praw­dę roz­gnie­wa­ło: ude­rzy­ła mnie moc­no w twarz i za­bro­ni­ła wy­da­wa­nia mi przez ty­dzień cie­płych po­sił­ków. Pani Lar­son, na­sza in­struk­tor­ka szy­cia, wy­tłu­ma­czy­ła mi póź­niej, że znie­wa­gą jest sama myśl o tym, żeby ktoś taki jak ja mógł no­sić na­zwi­sko pani Pin­cent – jak­bym mo­gła być z nią spo­krew­nio­na.

Wła­ści­wie to mam coś w ro­dza­ju in­ne­go imie­nia, ale to ra­czej przed­imię, a nie na­zwi­sko. Każ­dy z wy­cho­wan­ków za­kła­du ma je ta­kie samo, więc trud­no to na­zwać imie­niem. Na li­ście, któ­rą nosi przy so­bie pani Pin­cent, fi­gu­ru­ję jako:

nad­miar Anna.

Ale tak na­praw­dę to ra­czej opis niż imię. Wszy­scy w Gran­ge Hall je­ste­śmy nad­mia­ra­mi. Nad­mia­ro­wi w sto­sun­ku do po­trzeb i do moż­li­wo­ści.

Na­praw­dę mam szczę­ście, że tu je­stem. Mam szan­sę od­ku­pić Grze­chy ro­dzi­ców, je­śli tyl­ko będę pra­co­wać wy­star­cza­ją­co cięż­ko i do­sta­nę przy­dział. Pani Pin­cent mówi, że nie każ­dy ma taką szan­sę. W nie­któ­rych kra­jach nad­mia­ry są za­bi­ja­ne, usy­pia­ne jak zwie­rzę­ta.

Oczy­wi­ście nie u nas. W An­glii po­ma­ga się nad­mia­rom stać się Uży­tecz­ny­mi dla in­nych, więc nie jest tak cał­kiem źle, że się uro­dzi­li­śmy. Gran­ge Hall za­ło­żo­no z po­wo­du po­trzeb le­gal­nych lu­dzi, po­trzeb do­ty­czą­cych pra­cow­ni­ków fi­zycz­nych. Dla­te­go mu­si­my pra­co­wać tak cięż­ko: żeby oka­zać wdzięcz­ność.

Jed­nak w ośrod­ku dla nad­mia­rów nie moż­na za­pew­nić miej­sca każ­de­mu nad­mia­ro­wi uro­dzo­ne­mu gdzieś na świe­cie. To jak kro­pla, któ­ra prze­peł­nia cza­rę, mówi pani Pin­cent. Każ­dy nad­miar może być tą ostat­nią, któ­ra spo­wo­du­je wy­la­nie się wody. Za­pew­ne uśpie­nie to naj­lep­sze roz­wią­za­nie dla wszyst­kich. W koń­cu któż chciał­by być kro­plą w po­wo­dzi, któ­ra za­to­pi Mat­kę Na­tu­rę? Wła­śnie dla­te­go nie­na­wi­dzę ro­dzi­ców. To przez nich tu je­stem. Oni my­śle­li wy­łącz­nie o so­bie.

Cza­sa­mi za­sta­na­wiam się nad lo­sem nad­mia­rów, któ­re są usy­pia­ne. Za­sta­na­wiam się, jak Wła­dze to ro­bią i czy to boli. Cie­ka­we, skąd w tych kra­jach bio­rą słu­żą­ce i po­mo­ce do­mo­we. Albo in­nych pra­cow­ni­ków fi­zycz­nych. Moja ko­le­żan­ka She­ila mówi, że u nas też cza­sa­mi usy­pia­ją dzie­ci, ale jej nie wie­rzę. Pani Pin­cent twier­dzi, że She­ila ma zbyt buj­ną wy­obraź­nię i że to przy­nie­sie jej kie­dyś zgu­bę. Nie wiem, czy wy­obraź­nia She­ili jest zbyt buj­na, ale są­dzę, że ona zmy­śla. Na przy­kład kie­dy przy­je­cha­ła, przy­się­ga­ła mi, że jej ro­dzi­ce nie pod­pi­sa­li De­kla­ra­cji, że jest le­gal­na, że to wiel­kie nie­po­ro­zu­mie­nie, bo prze­cież oni do­ko­na­li Re­zy­gna­cji. Wciąż się upie­ra­ła, że przy­bę­dą tu­taj, żeby ją za­brać, kie­dy już wszyst­ko się wy­ja­śni.

Oczy­wi­ście – nig­dy się nie po­ja­wi­li.

W Gran­ge Hall jest nas pięć­set. Je­stem jed­nym z naj­star­szych nad­mia­rów i prze­by­wam tu­taj naj­dłu­żej. Za­miesz­ka­łam w za­kła­dzie, kie­dy mia­łam dwa i pół roku – wte­dy mnie zna­le­zio­no. Ro­dzi­ce trzy­ma­li mnie na stry­chu, mo­że­cie w to uwie­rzyć? Wi­docz­nie są­sie­dzi usły­sze­li mój płacz. Wie­dzie­li, że w domu nie po­win­no być dzie­ci, więc po­wia­do­mi­li Wła­dze. Bar­dzo wie­le za­wdzię­czam tym są­sia­dom, mówi pani Pin­cent. Dzie­ci w ja­kiś spo­sób wie­dzą, co dla nich naj­lep­sze – pew­nie pła­ka­łam dla­te­go, że chcia­łam zo­stać od­na­le­zio­na. Cóż in­ne­go mo­głam zro­bić? Czy mia­łam spę­dzić całe ży­cie na stry­chu?

W ogó­le nie pa­mię­tam już ani stry­chu, ani ro­dzi­ców. My­ślę, że kie­dyś pa­mię­ta­łam, ale nie je­stem tego pew­na. To, co so­bie póź­niej przy­po­mi­na­łam, mo­gło być snem. Dla­cze­go ktoś miał­by zła­mać De­kla­ra­cję i mieć dziec­ko po to, żeby je póź­niej trzy­mać na stry­chu? To po pro­stu strasz­nie głu­pie.

Nie pa­mię­tam też za bar­dzo swo­je­go przy­by­cia do Gran­ge Hall, ale trud­no się temu dzi­wić. Co moż­na za­pa­mię­tać, ma­jąc dwa i pół roku? Wiem tyl­ko, że było mi zim­no, że zdzie­ra­łam so­bie gar­dło, wo­ła­jąc ro­dzi­ców. Wte­dy jesz­cze nie zda­wa­łam so­bie spra­wy, jak bar­dzo byli sa­mo­lub­ni i głu­pi. Pa­mię­tam też, że co­kol­wiek zro­bi­łam, pa­ko­wa­łam się w kło­po­ty. Ale to na­praw­dę wszyst­ko.

Już nie pa­ku­ję się w kło­po­ty. Na­uczy­łam się od­po­wie­dzial­no­ści, mówi pani Pin­cent, i je­stem go­to­wa zo­stać war­to­ścio­wym za­so­bem.

„War­to­ścio­wy za­sób Anna” – to brzmi znacz­nie le­piej niż „nad­miar”.

Je­stem go­to­wa stać się war­to­ścio­wym za­so­bem dla­te­go, że szyb­ko się uczę. Umiem wzo­ro­wo przy­rzą­dzić pięć­dzie­siąt po­traw, a czter­dzie­ści – za­do­wa­la­ją­co. Z mię­sem ra­dzę so­bie tro­chę le­piej niż z ry­ba­mi. Ale je­stem też do­brą kraw­co­wą i we­dług ostat­niej oce­ny będę mo­gła zo­stać bar­dzo po­rząd­ną po­mo­cą do­mo­wą. Je­śli będę zwra­cać więk­szą uwa­gę na szcze­gó­ły, na­stęp­nym ra­zem otrzy­mam jesz­cze lep­szą opi­nię. A to ozna­cza, że za sześć mie­się­cy, gdy już opusz­czę Gran­ge Hall, będę mo­gła tra­fić do jed­ne­go z lep­szych do­mów. Za sześć mie­się­cy skoń­czę pięt­na­ście lat. Wte­dy już będę mu­sia­ła sama da­wać so­bie radę, mówi pani Pin­cent. Mam szczę­ście, że od­by­łam tak do­bre szko­le­nie i znam Swo­je Miej­sce – lu­dziom z naj­lep­szych do­mów to się po­do­ba.

Nie je­stem pew­na, co czu­ję na myśl o opusz­cze­niu Gran­ge Hall. Je­stem chy­ba pod­eks­cy­to­wa­na, ale też się boję. Nie by­łam nig­dy da­lej niż we wsi, w domu, w któ­rym od­by­wa­łam trzy­ty­go­dnio­wą prak­ty­kę, kie­dy za­cho­ro­wa­ła po­moc do­mo­wa wła­ści­ciel­ki. Pani Kean, in­struk­tor­ka go­to­wa­nia, za­pro­wa­dzi­ła mnie tam w pe­wien piąt­ko­wy wie­czór i ode­bra­ła po za­koń­cze­niu prak­ty­ki. Za każ­dym ra­zem było ciem­no, więc nie­wie­le zo­ba­czy­łam po dro­dze.

Dom, w któ­rym pra­co­wa­łam, był pięk­ny. Zu­peł­nie nie przy­po­mi­nał Gran­ge Hall – po­ko­je po­ma­lo­wa­no na ja­sne, cie­płe ko­lo­ry. Na pod­ło­dze le­ża­ły gru­be dy­wa­ny, na któ­rych moż­na było przy­klęk­nąć, nie zdzie­ra­jąc so­bie przy tym ko­lan. Ogrom­ne sofy wy­glą­da­ły tak, że chcia­łam się na nich zwi­nąć w kłę­bek i spać bez koń­ca.

Dom miał wiel­ki ogród, któ­ry było wi­dać z każ­de­go okna. Ro­sło w nim mnó­stwo pięk­nych kwia­tów. Na ty­łach ogro­du było coś, co na­zy­wa­ło się grząd­ką. Pani Shar­pe upra­wia­ła na niej wa­rzy­wa, cho­ciaż kie­dy u niej by­łam, żad­ne aku­rat nie ro­sły. Żyw­no­ści nie moż­na już było trans­por­to­wać sa­mo­lo­ta­mi po świe­cie, więc każ­dy mu­siał upra­wiać wa­rzy­wa na wła­sne po­trze­by. Nie­kie­dy pani Shar­pe sa­dzi­ła tak­że kwia­ty. Mó­wi­ła, że sta­no­wią Nad­uży­cie i nie są to­le­ro­wa­ne przez Wła­dze, ale jej zda­niem były one waż­ne. Wy­da­je mi się, że mia­ła ra­cję: kwia­ty mogą być cza­sem rów­nie istot­ne jak je­dze­nie. Za­le­ży, cze­go aku­rat pra­gnie­my.

Pani Shar­pe od cza­su do cza­su włą­cza­ła w domu grzej­ni­ki, więc nig­dy nie było w nim zim­no. Była bar­dzo miła i do­bra. Kie­dyś, gdy sprzą­ta­łam jej sy­pial­nię, za­pro­po­no­wa­ła mi, że­bym uży­ła jej szmin­ki. Od­mó­wi­łam, bo po­my­śla­łam, że może o tym opo­wie­dzieć pani Pin­cent. Po­tem jed­nak tego ża­ło­wa­łam. Pani Shar­pe roz­ma­wia­ła ze mną pra­wie tak, jak­bym nie była nad­mia­rem. Mó­wi­ła, że to miło znów mieć w domu ja­kąś mło­dą bu­zię.

Chcia­ła­bym być da­lej jej po­mo­cą do­mo­wą.

Uwiel­bia­łam tam pra­co­wać – przede wszyst­kim dla­te­go, że pani Shar­pe była taka miła i nie ude­rzy­ła mnie ani razu. Ale tak­że dla­te­go, że lu­bi­łam oglą­dać zdję­cia, któ­re wi­sia­ły na wszyst­kich ścia­nach, zdję­cia przed­sta­wia­ją­ce nie­sa­mo­wi­te miej­sca. Na każ­dej fo­to­gra­fii była pani Shar­pe – uśmiech­nię­ta, trzy­ma­ją­ca szklan­kę lub sto­ją­ca przed pięk­nym bu­dyn­kiem albo po­mni­kiem. Po­wie­dzia­ła mi, że to pa­miąt­ki z jej wa­ka­cji. Mó­wi­ła, że wy­jeż­dża­ła na wa­ka­cje za gra­ni­cę co naj­mniej trzy razy w roku. Kie­dyś la­ta­ła sa­mo­lo­ta­mi, ale te­raz z po­wo­du wy­so­kich opłat ener­ge­tycz­nych wy­bie­ra­ła sta­tek albo po­ciąg. Mimo to chcia­ła po­dró­żo­wać – prze­cież trze­ba zo­ba­czyć świat, in­a­czej jaki był­by tego sens? Chcia­łam za­py­tać: sens cze­go? Ale nie zro­bi­łam tego – nie na­le­ży za­da­wać py­tań, bo to nie­grzecz­ne. Pani Shar­pe mó­wi­ła też, że od­wie­dzi­ła sto pięć­dzie­siąt róż­nych kra­jów, w nie­któ­rych była wię­cej niż dwa razy. Sta­ra­łam się po­wstrzy­mać od roz­dzia­wia­nia ust – na­wet nie wie­dzia­łam, że na świe­cie jest tyle państw, ale nie chcia­łam, żeby się tego do­my­śli­ła. W Gran­ge Hall nie uczą nas geo­gra­fii.

Od tam­tej pory pani Shar­pe zdą­ży­ła pew­nie już od­wie­dzić przy­najm­niej trzy inne kra­je, bo by­łam u niej cały rok temu. Po­dró­że do ob­cych kra­in mu­szą być fa­scy­nu­ją­ce. Pani Shar­pe po­ka­za­ła mi mapę świa­ta i miej­sce, gdzie leży An­glia. Opo­wie­dzia­ła mi o pu­sty­niach na Bli­skim Wscho­dzie, o gó­rach w In­diach i o mo­rzu. Są­dzę, że moim ulu­bio­nym miej­scem by­ła­by pu­sty­nia, bo tam chy­ba w ogó­le nie ma lu­dzi. Trud­no by­ło­by czuć się nad­mia­rem na pu­sty­ni: na­wet gdy­by się o tym wie­dzia­ło, nie by­ło­by wo­kół ni­ko­go, kto by o tym przy­po­mi­nał.

Jed­nak pew­nie nig­dy nie zo­ba­czę pu­sty­ni. Pani Pin­cent twier­dzi, że pu­sty­nie szyb­ko zni­ka­ją, bo moż­na te­raz na nich sta­wiać domy. Pu­sty­nia to luk­sus, na któ­ry ten świat nie może so­bie po­zwo­lić – tak mówi. I po­win­nam się ra­czej przej­mo­wać swo­ją umie­jęt­no­ścią pra­so­wa­nia, a nie my­śleć o miej­scach, któ­rych nig­dy nie będę mo­gła od­wie­dzić. Nie je­stem pew­na, czy pani Pin­cent ma tak do koń­ca ra­cję, ale nig­dy jej tego nie po­wie­dzia­łam. Pani Shar­pe mó­wi­ła, że mia­ła go­spo­się, któ­ra po­dró­żo­wa­ła z nią do­oko­ła świa­ta, pa­ko­wa­ła ba­ga­że, or­ga­ni­zo­wa­ła bi­le­ty i tak da­lej. Mia­ła ją przez czter­dzie­ści lat. Pani Shar­pe było przy­kro, że ta go­spo­sia mu­sia­ła odejść, tym bar­dziej że nowa dziew­czy­na źle zno­si wy­so­kie tem­pe­ra­tu­ry i w cza­sie wy­jaz­dów wła­ści­ciel­ki zo­sta­je w domu. Je­śli do­sta­ła­bym pra­cę u pani, któ­ra dużo po­dró­żu­je, nie są­dzę, żeby wy­so­kie tem­pe­ra­tu­ry sta­no­wi­ły ja­kiś pro­blem. Pu­sty­nia jest naj­go­ręt­szym ze wszyst­kich miejsc i je­stem pew­na, że by mi się tam po­do­ba­ło.

– Anno! Anno, chodź tu na­tych­miast!

Dziew­czy­na unio­sła gło­wę znad ma­łe­go dzien­ni­ka, któ­ry pani Shar­pe dała jej jako po­że­gnal­ny pre­zent, i szyb­ko umie­ści­ła go ra­zem z pió­rem w schow­ku.

– Tak, pro­szę pani! – za­wo­ła­ła po­śpiesz­nie i wy­bie­gła z ła­zien­ki żeń­skiej nu­mer 2. Z ru­mień­cem na twa­rzy ru­szy­ła ko­ry­ta­rzem.

Od jak daw­na pani Pin­cent ją wzy­wa­ła? Jak mo­gła jej nie usły­szeć?

Cóż, po pro­stu nig­dy nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, jak bar­dzo wcią­ga­ją­ce może być pi­sa­nie. Pa­mięt­nik od pani Shar­pe mia­ła już od roku. Był to stu­stro­ni­co­wy ze­szyt opra­wio­ny w bla­do­ró­żo­wy za­msz i wy­peł­nio­ny gru­by­mi, kre­mo­wy­mi kart­ka­mi, któ­re wy­glą­da­ły tak pięk­nie, że Anna na­wet nie my­śla­ła o znisz­cze­niu ich przez po­sta­wie­nie ja­kie­go­kol­wiek zna­ku na tym cu­dow­nym pa­pie­rze. Co ja­kiś czas wyj­mo­wa­ła dzien­nik, żeby go po­dzi­wiać. Ob­ra­ca­ła go w dło­niach, z po­czu­ciem winy cie­szy­ła się mięk­ko­ścią za­mszu sty­ka­ją­ce­go się z jej skó­rą, a po­tem cho­wa­ła po­now­nie. Jed­nak nig­dy nie po­sta­wi­ła w nim ani jed­nej li­te­ry – nig­dy aż do dziś. Dzi­siaj, tknię­ta ja­kimś dziw­nym im­pul­sem wy­ję­ła ze­szyt, wzię­ła do ręki pió­ro i bez na­my­słu za­czę­ła pi­sać. A kie­dy już za­czę­ła, po­czu­ła, że wca­le nie chce prze­stać. Jej my­śli i uczu­cia, zwy­kle stłu­mio­ne pro­ble­ma­mi i zmę­cze­niem, ujaw­ni­ły się te­raz ze zdwo­jo­ną mocą, jak­by już dłu­żej nie mo­gły po­zo­stać w ukry­ciu – więc prze­le­wa­ła je na pa­pier.

To było nie­sa­mo­wi­te prze­ży­cie, ale gdy­by ktoś od­krył, czym Anna się zaj­mu­je, do­sta­ła­by chło­stę albo gor­szą karę. Po pierw­sze, nad­mia­rom nie wol­no było przyj­mo­wać żad­nych pre­zen­tów. Po dru­gie, pa­mięt­ni­ki i pi­sa­nie były w Gran­ge Hall za­bro­nio­ne. Nad­mia­ry nie prze­by­wa­ły tu po to, żeby czy­tać i pi­sać – mia­ły się uczyć i pra­co­wać, o czym nie­ustan­nie przy­po­mi­na­ła im prze­ło­żo­na za­kła­du. Mó­wi­ła, że w ogó­le by­ło­by znacz­nie le­piej, gdy­by nie uczo­no ich czy­ta­nia i pi­sa­nia, bo są to rze­czy nie­bez­piecz­ne: zmu­sza­ją do my­śle­nia. A nad­mia­ry, któ­re my­śla­ły zbyt wie­le, sta­wa­ły się krnąbr­ne i bez­u­ży­tecz­ne. Jed­nak sko­ro le­gal­ni po­trze­bo­wa­li słu­żą­cych oraz po­mo­cy do­mo­wych, któ­rzy nie byli anal­fa­be­ta­mi, pani Pin­cent nie mia­ła w tej spra­wie wy­bo­ru.

Anna wie­dzia­ła, że gdy­by na­praw­dę nada­wa­ła się na war­to­ścio­wy za­sób, na­tych­miast po­zby­ła­by się dzien­ni­ka. Po­ku­sa to eg­za­min – ma­wia­ła prze­ło­żo­na. A dziew­czy­na już dwa razy go ob­la­ła: naj­pierw przy­ję­ła pre­zent, a te­raz w nim pi­sa­ła. Na­praw­dę war­to­ścio­wy za­sób nie uległ­by tak ła­two po­ku­sie, praw­da? War­to­ścio­wy za­sób nig­dy nie po­stą­pił­by wbrew za­sa­dom.

Jed­nak Anna, któ­ra nig­dy nie ła­ma­ła żad­nych re­guł, któ­ra wie­rzy­ła w to, że prze­pi­sów na­le­ży prze­strze­gać co do joty, tra­fi­ła w koń­cu na po­ku­sę, któ­rej nie była w sta­nie się oprzeć. Wie­dzia­ła, że te­raz, kie­dy w ze­szy­cie zna­la­zły się jej sło­wa, ry­zy­ko sta­ło się jesz­cze więk­sze. Mimo to za żad­ną cenę nie chcia­ła stra­cić dzien­ni­ka.

Po dro­dze do ga­bi­ne­tu pani Pin­cent pod­ję­ła de­cy­zję. Mu­sia­ła uzy­skać pew­ność, że nikt nig­dy nie znaj­dzie jej pa­mięt­ni­ka. Może, je­śli nikt nie po­zna tej grzesz­nej ta­jem­ni­cy, An­nie uda się ra­zem z dzien­ni­kiem ukryć wła­sne uczu­cia. Może wręcz prze­ko­na samą sie­bie, że nie jest wca­le taka zła, że ten mały skra­wek pry­wat­no­ści, któ­ry zdo­ła­ła wy­wal­czyć so­bie w Gran­ge Hall, nie jest wca­le za­gro­żo­ny.

W ko­ry­ta­rzu dziew­czy­na przyj­rza­ła się so­bie i wy­gła­dzi­ła kom­bi­ne­zon. Nad­mia­ry za­wsze mu­sia­ły wy­glą­dać czy­sto i schlud­nie. A ona w żad­nym ra­zie nie chcia­ła nie­po­trzeb­nie iry­to­wać prze­ło­żo­nej za­kła­du. Była te­raz pre­fek­tem, co ozna­cza­ło, że mia­ła pra­wo do do­kład­ki pod­czas ko­la­cji – o ile oczy­wi­ście zo­sta­ło ja­kieś je­dze­nie – a dzię­ki do­dat­ko­we­mu ko­co­wi nie spę­dza­ła nocy, drżąc z zim­na, i mo­gła się po­rząd­nie wy­spać. Nie, zde­cy­do­wa­nie nie chcia­ła wpa­ko­wać się w kło­po­ty.

Wzię­ła głę­bo­ki od­dech i skon­cen­tro­wa­ła się, tak żeby pani Pin­cent uj­rza­ła jak zwy­kle spo­koj­ną i zor­ga­ni­zo­wa­ną Annę. Skrę­ci­ła i za­pu­ka­ła w otwar­te drzwi ga­bi­ne­tu prze­ło­żo­nej.

Po­kój ten był zim­nym, ciem­nym po­miesz­cze­niem z drew­nia­ną pod­ło­gą, po­żół­kły­mi ścia­na­mi, po­kry­ty­mi łusz­czą­cą się far­bą, i moc­ną lam­pą na su­fi­cie. Zda­wa­ło się, że ża­rów­ka prze­świe­tla cały kurz uno­szą­cy się w po­wie­trzu.

Cho­ciaż Anna mia­ła pra­wie pięt­na­ście lat, czu­ła in­stynk­tow­ny strach za każ­dym ra­zem, kie­dy prze­kra­cza­ła próg tego ga­bi­ne­tu. Za czę­sto by­wa­ła tu­taj po to, żeby do­stać chło­stę albo ode­brać inną karę.

– Je­steś wresz­cie, Anno – po­wie­dzia­ła pani Pin­cent z iry­ta­cją. – Na dru­gi raz nie każ mi cze­kać tak dłu­go. Chcia­ła­bym, że­byś przy­go­to­wa­ła łóż­ko dla no­we­go.

Dziew­czy­na ski­nę­ła gło­wą.

– Tak, pro­szę pani – od­par­ła z sza­cun­kiem. – Dla pierw­sze­go?

Miesz­kań­cy Gran­ge Hall byli po­dzie­le­ni na trzy gru­py: pierw­szych, dru­gich i ocze­ku­ją­cych. Naj­młod­sze nad­mia­ry, któ­re tu tra­fia­ły – od nie­mow­ląt i dzie­ci uczą­cych się cho­dzić, po pię­cio­lat­ki – umiesz­cza­no w gru­pie pierw­szych. Za­wsze było wia­do­mo, kie­dy po­ja­wił się ja­kiś nowy pierw­szy: przez wie­le dni sły­chać było płacz i wrza­ski, za­nim nad­miar nie przy­zwy­cza­ił się do no­we­go oto­cze­nia. Dla­te­go sy­pial­nie pierw­szych znaj­do­wa­ły się na naj­wyż­szym pię­trze, gdzie ani małe dzie­ci, ani ha­ła­sy ni­ko­mu nie po­win­ny prze­szka­dzać. Taki był przy­najm­niej za­mysł. W rze­czy­wi­sto­ści od pła­czu nig­dy nie dało się cał­kiem uciec. Płacz był tu­taj wszech­obec­ny – za­rów­no krzy­ki no­wych pierw­szych, jak i wspo­mnie­nia, któ­re te dźwię­ki­bu­dzi­ły w po­zo­sta­łych miesz­kań­cach. Lata pła­czu wi­sia­ły w po­wie­trzu jak duch, któ­ry ma na Zie­mi ja­kieś nie­za­ła­twio­ne spra­wy. Nie­wie­lu nad­mia­rom uda­ło się wy­przeć z pa­mię­ci po­cząt­ko­we ty­go­dnie i mie­sią­ce spę­dzo­ne w no­wych, su­ro­wych wa­run­kach Gran­ge Hall. Nie­któ­re cią­gle pa­mię­ta­ły, jak wy­rwa­no je zroz­pa­czo­nym ro­dzi­com i prze­wie­zio­no w ciem­no­ściach nocy do tego ob­ce­go, strasz­ne­go miej­sca, w któ­rym pa­no­wa­ła że­la­zna dys­cy­pli­na. Za każ­dym ra­zem, gdy przy­by­wał ja­kiś nowy pierw­szy, star­sze nad­mia­ry sta­ra­ły się za­tkać uszy i igno­ro­wać wspo­mnie­nia, któ­re nie­uchron­nie prze­bi­ja­ły się do ich świa­do­mo­ści. Nikt nie współ­czuł ta­kim dzie­ciom. Je­dy­ne uczu­cia, któ­re tu je wi­ta­ły, to w naj­lep­szym ra­zie obu­rze­nie i złość, że zja­wił się jesz­cze je­den nad­miar, któ­ry prze­szka­dza w ży­ciu in­nym.

Dru­dzy to gru­pa od sze­ścio­lat­ków do mniej wię­cej dwu­na­sto­lat­ków. Nowi dru­dzy byli umiesz­cza­ni w za­kła­dzie dużo rza­dziej. Byli ra­czej spo­koj­ni i za­mknię­ci w so­bie, nie pła­ka­li. Szyb­ko po­zna­wa­li­za­sa­dy funk­cjo­no­wa­nia ośrod­ka, więc ro­zu­mie­li, że łzy oraz na­pa­dy zło­ści nie są tu­taj to­le­ro­wa­ne i nie war­to z ich po­wo­du na­ra­żać się na chło­stę. Ła­twiej było nad nimi za­pa­no­wać niż nad pierw­szy­mi, ale za to przy­no­si­li ze sobą wła­sne pro­ble­my. Po­nie­waż przy­by­wa­li sto­sun­ko­wo póź­no, spę­dziw­szy tak wie­le cza­su z ro­dzi­ca­mi, zwy­kle mie­li nie­wła­ści­we wy­obra­że­nie o pew­nych spra­wach. Nie­któ­rzy kłó­ci­li się na lek­cjach nauk ści­słych i przy­rod­ni­czych. Inni, jak She­ila, nie­zmien­nie wie­rzy­li, że ich ro­dzi­ce kie­dyś po nich przy­ja­dą. Dru­dzy po­tra­fi­li za­cho­wy­wać się na­praw­dę idio­tycz­nie. Czę­sto nie chcie­li za­ak­cep­to­wać fak­tu, że mie­li szczę­ście zna­leźć się w Gran­ge Hall.

Anna na­le­ża­ła do ocze­ku­ją­cych – ocze­ku­ją­cych na przy­dział. Edu­ka­cja nad­mia­rów z tej gru­py była już po­waż­ną spra­wą. Każ­dy mu­siał się na­uczyć wszyst­kie­go, co może być przy­dat­ne dla przy­szłe­go pra­co­daw­cy. Po­tem przy­cho­dzi­ła pora na eg­za­mi­no­wa­nie. Roz­po­czy­na­ły się dys­ku­sje na ta­kie te­ma­ty, jak ta­blet­ki na Dłu­go­wiecz­ność, ro­dzi­ce albo nad­mia­ry – żeby spraw­dzić, czy prze­szko­lo­ny ocze­ku­ją­cy zna Swo­je Miej­sce, czy jest go­to­wy na przy­dział.

Anna była zbyt mą­dra, żeby dać się na to na­brać. Nie chcia­ła być jed­nym z głup­ków, któ­rzy wy­ska­ku­ją przy pierw­szej oka­zji i mó­wią, co my­ślą, na przy­kład za­czy­na­ją kry­ty­ko­wać De­kla­ra­cję. Mają swo­je pięć mi­nut ucie­chy, a po­tem zo­sta­ją wy­sła­ni do ośrod­ków od­osob­nie­nia (pani Pin­cent na­zy­wa­ła je ośrod­ka­mi pra­cy przy­mu­so­wej).

Anna za­drża­ła na samą myśl o tym. Ona prze­cież zna­ła Swo­je Miej­sce i nie chcia­ła wy­stę­po­wać prze­ciw­ko na­ukom ści­słym i przy­rod­ni­czym ani tym bar­dziej prze­ciw­ko Wła­dzom. Czu­ła się wy­star­cza­ją­co źle z po­wo­du swo­je­go ist­nie­nia, więc nie chcia­ła na do­da­tek zo­stać bun­tow­nicz­ką, któ­rej trze­ba się po­zbyć.

Prze­ło­żo­na zmarsz­czy­ła brwi.

– Nie, nie dla pierw­sze­go. Po­ściel łóż­ko w sali ocze­ku­ją­cych.

Anna aż wy­trzesz­czy­ła oczy ze zdu­mie­nia. Nig­dy do­tąd nikt nie tra­fił do Gran­ge Hall jako ocze­ku­ją­cy! To mu­sia­ła być ja­kaś po­mył­ka. No, chy­ba że zo­stał prze­szko­lo­ny gdzie in­dziej.

– Czy… czy on przy­bę­dzie z in­ne­go za­kła­du? – spy­ta­ła, za­nim zdą­ży­ła się po­wstrzy­mać.

Pani Pin­cent nie po­chwa­la­ła za­da­wa­nia py­tań, o ile nie wią­za­ły się z wy­ko­na­niem kon­kret­ne­go za­da­nia. Jej oczy zwę­zi­ły się groź­nie.

– To wszyst­ko, Anno – po­wie­dzia­ła, lek­ko ki­wa­jąc gło­wą. – Miej­sce ma być przy­go­to­wa­ne w cią­gu go­dzi­ny.

Anna ukło­ni­ła się bez sło­wa i od­wró­ci­ła, sta­ra­jąc się nie oka­zać ogrom­nej cie­ka­wo­ści, któ­ra ją ogar­nę­ła. Ocze­ku­ją­cy musi mieć co naj­mniej trzy­na­ście lat. Kim był? Gdzie prze­by­wał do tej pory? I dla­cze­go miał tra­fić do Gran­ge Hall?Rozdział drugi

Nowy przy­był do­pie­ro ty­dzień póź­niej. Po­ja­wił się w trak­cie za­jęć z nauk ści­słych i przy­rod­ni­czych. W prze­ci­wień­stwie do wszyst­kich, Anna sta­ra­ła się na­wet na nie­go nie pa­trzeć. Nie chcia­ła, żeby uznał, że jest za­cie­ka­wio­na. Na pew­no by so­bie po­my­ślał, że jest kimś spe­cjal­nym, a na to prze­cież nie mo­gła po­zwo­lić.

Ona jed­na wie­dzia­ła coś, o czym nie wie­dział nikt inny. Nowy nie przy­je­chał te­raz: przy­wie­zio­no go ty­dzień temu, tak jak za­po­wie­dzia­ła pani Pin­cent. Sta­ło się to jed­nak póź­no w nocy. Na do­da­tek od razu gdzieś go za­bra­no, bo w przy­go­to­wa­nym łóż­ku nikt nie spał – dziew­czy­na spraw­dzi­ła to na­stęp­ne­go dnia.

Sie­dem dni temu, kie­dy usły­sza­ła od­gło­sy przy­tran­spor­to­wa­nia no­we­go, do­cho­dzi­ła już pół­noc. Wszy­scy spa­li, ale Anna była na dru­gim pię­trze i pi­sa­ła w swo­im dzien­ni­ku. Po­tem scho­wa­ła ze­szyt w je­dy­nym miej­scu, w któ­rym na pew­no nikt go nie znaj­dzie. W ca­łym Gran­ge Hall pa­no­wa­ła ci­sza, z wy­jąt­kiem od­gło­su paru ka­pią­cych kra­nów i łka­nia do­cho­dzą­ce­go jak zwy­kle z naj­wyż­sze­go pię­tra.

An­nie to od­po­wia­da­ło. Ozna­cza­ło, że jest bez­piecz­na i że nikt nie bę­dzie jej prze­szka­dzał.

Wcze­śniej, w dro­dze z ga­bi­ne­tu pani Pin­cent, po­wie­dzia­ła so­bie, że wy­rzu­ci pa­mięt­nik. Było jej na­praw­dę wstyd, że tak ła­two ule­gła po­ku­sie.

Jed­nak już sama myśl o jego utra­cie wy­wo­ły­wa­ła na twa­rzy dziew­czy­ny gry­mas bólu i smut­ku. Na­tych­miast zna­la­zła mnó­stwo ar­gu­men­tów, żeby za­trzy­mać dzien­nik. Naj­bar­dziej prze­ko­nu­ją­cy był ten, że pa­mięt­nik zo­stał­by szyb­ko zna­le­zio­ny, gdy­by go wy­rzu­ci­ła. Prze­cież w ża­den spo­sób nie da­ło­by się unik­nąć od­kry­cia w ko­szu na śmie­ci ze­szy­tu w okład­ce z ró­żo­we­go za­mszu. Na­wet gdy­by go za­wi­nę­ła w sta­rą ga­ze­tę, ktoś by go kie­dyś zo­ba­czył, a wów­czas od­krył­by rów­nież to, co w nim na­pi­sa­ła.

Nie, zde­cy­do­wa­ła. Znacz­nie bez­piecz­niej bę­dzie scho­wać dzien­nik, a ła­zien­ka żeń­ska nu­mer 2 była je­dy­nym miej­scem, w któ­rym mo­gła to zro­bić. Ła­zien­ka znaj­do­wa­ła się na dru­gim pię­trze. Kry­ła pew­ną ta­jem­ni­cę na dłu­go przed tym, za­nim dziew­czy­na do­sta­ła ten wy­jąt­ko­wy pre­zent. Była to mała dziu­ra za jed­ną z wa­nien. Anna wy­pa­trzy­ła ją przy­pad­kiem wie­le lat temu, kie­dy nie­chcą­cy upu­ści­ła my­dło. Wie­dzia­ła, że do­sta­nie chło­stę, je­śli je zgu­bi. Kost­ka my­dła mu­sia­ła wy­star­czyć na czte­ry mie­sią­ce, a Mar­no­traw­stwo uwa­ża­no za po­waż­ne prze­wi­nie­nie, któ­re za­słu­gi­wa­ło na karę w po­sta­ci noc­nej pra­cy. An­nie uda­ło się przy­jąć po­zy­cję, w któ­rej mo­gła się­gnąć ręką do miej­sca, gdzie spa­dło my­dło. Zna­la­zła je na ma­łej pół­ce, cał­ko­wi­cie nie­wi­docz­nej, chy­ba że ktoś wie­dział, cze­go szu­kać.

Wów­czas nie my­śla­ła o tym zbyt wie­le. Bar­dzo się ucie­szy­ła, że od­zy­ska­ła swo­je my­dło – szyb­ko skoń­czy­ła ką­piel i po­bie­gła do sali na wie­czor­ne ślu­bo­wa­nie. Póź­niej jed­nak zro­zu­mia­ła, że od­kry­ła scho­wek. Po­czu­ła się za­nie­po­ko­jo­na i pod­eks­cy­to­wa­na jed­no­cze­śnie. To była jej mała ta­jem­ni­ca. I cho­ciaż nie mo­gła jej za­brać ze sobą, to poza kom­bi­ne­zo­nem Gran­ge Hall, szczo­tecz­ką do zę­bów i ręcz­ni­kiem była to je­dy­na rzecz, któ­ra sta­no­wi­ła jej wła­sność.

Nad­mia­ry nie mo­gły po­sia­dać przed­mio­tów. Nie wol­no im było mieć rze­czy w świe­cie, do któ­re­go się wdar­ły, jak po­wie­dzia­ła pani Pin­cent. I choć Anna nie uwa­ża­ła, że kry­jów­ka może być czymś, co ma się na wła­sność, w na­stęp­nych ty­go­dniach, jak­by za­chę­co­na pierw­szym stop­niem po­sia­da­nia cze­go­kol­wiek, za­czę­ła zdo­by­wać rze­czy, któ­re były bar­dziej ma­te­rial­ne. Ni­czym sro­ka cie­szy­ła się ka­wał­kiem ma­te­ria­łu, ode­rwa­nym w pral­ni od spód­ni­cy, albo ły­żecz­ką po­zo­sta­wio­ną przez ko­goś w ja­dal­ni. Umie­ści­ła je w swo­im ta­jem­nym schow­ku, szczę­śli­wa, że wie coś, o czym nie ma po­ję­cia nikt inny. Oczy­wi­ście, to było daw­no temu i już wy­ro­sła z ta­kie­go dzie­cin­ne­go za­cho­wa­nia.

Przy­najm­niej my­śla­ła, że wy­ro­sła. Mia­ła na­dzie­ję, że tak się sta­ło.

W każ­dym ra­zie dzien­nik cze­kał na nią tej nocy, kie­dy przy­wieź­li no­we­go nad­mia­ra. Anna po­szła do ła­zien­ki żeń­skiej nu­mer 2 na wie­czor­ne my­cie. Chcia­ła spraw­dzić, czy jej ze­szyt jest bez­piecz­ny, po­trzy­mać go jesz­cze raz w dło­niach i zo­ba­czyć sło­wa, któ­re za­pi­sa­ła, któ­ry­mi za­zna­czy­ła swo­ją obec­ność.

To był dłu­gi dzień: naj­pierw za­ję­cia z go­to­wa­nia, po­tem szy­ko­wa­nie łóż­ka w sali dla ocze­ku­ją­cych chło­pa­ków. Za­koń­czy­ła wszyst­kie swo­je za­da­nia i sta­ran­nie po­ście­li­ła łóż­ko dla no­we­go nad­mia­ra, ukła­da­jąc prze­ście­ra­dło i koc, a na nim ręcz­nik, my­dło, szczo­tecz­kę do zę­bów i tub­kę pa­sty, do­kład­nie tak, jak ka­za­ła jej zro­bić pani Pin­cent.

Gdy tyl­ko Anna usia­dła w zim­nej ką­pie­li (nad­mia­ry nie mia­ły pra­wa myć się w cie­płej wo­dzie, nie wol­no im było ko­rzy­stać z za­so­bów przy­ro­dy w stop­niu więk­szym, niż to ab­so­lut­nie ko­niecz­ne), jej ręka za­czę­ła de­li­kat­nie opa­dać za wan­nę, w kie­run­ku ukry­tych skar­bów. Dziew­czy­na wie­dzia­ła, że po­stę­pu­je źle, ale nie mo­gła się oprzeć. Aż drża­ła z pod­nie­ce­nia, kie­dy wy­do­by­wa­ła dzien­nik z kry­jów­ki. Do­tknię­cie mięk­kiej okład­ki i wia­do­mość o przy­jeź­dzie no­we­go nad­mia­ra spra­wi­ły, że po­czu­ła na­gły przy­pływ ad­re­na­li­ny. Pal­ce jej stóp się pod­kur­czy­ły, w żo­łąd­ku ją ści­snę­ło. Ocze­ku­ją­cy nad­miar z Ze­wnątrz… Bę­dzie wie­dział, jak świat wy­glą­dał daw­niej i jak wy­glą­da te­raz. Bę­dzie nie­prze­szko­lo­ny. Bę­dzie… Na samą myśl o tym Annę prze­biegł dreszcz pod­nie­ce­nia. Za­czę­ła pi­sać. Praw­dę mó­wiąc, nie mia­ła po­ję­cia, jaki może być ten nowy – za­pew­ne nie­bez­piecz­ny i trud­ny. Prze­czu­wa­ła jed­nak, że wszyst­ko się zmie­ni, kie­dy ten chło­pak przy­bę­dzie. Jak mo­gło­by być in­a­czej?

Gdy te my­śli kłę­bi­ły jej się w gło­wie, spoj­rza­ła na ze­gar ścien­ny i z wes­tchnie­niem za­uwa­ży­ła, że jest już za pięć dwu­na­sta. W Gran­ge Hall w wie­lu po­miesz­cze­niach na ścia­nach wciąż wi­sia­ły ze­ga­ry, cho­ciaż nad­mia­ry nie mu­sia­ły spraw­dzać na nich go­dzi­ny. Anna sły­sza­ła, jak kie­dyś pani Pin­cent mó­wi­ła jed­nej z in­struk­to­rek, że przy­po­mi­na­ły jej o „lep­szym cza­sie”. Tyl­ko że nie była pew­na, czy prze­ło­żo­na mia­ła na my­śli po pro­stu daw­ne cza­sy, czy też sam czas le­piej wy­glą­dał na ze­ga­rze. Tak czy owak, Anna lu­bi­ła pa­trzeć, jak wska­zów­ki po­wo­li prze­su­wa­ją się po okrą­głych cy­fer­bla­tach, i na­wet prze­ko­na­ła jed­ną z in­struk­to­rek, pa­nią Daw­son, żeby na­uczy­ła ją od­czy­ty­wać go­dzi­ny, mimo że była to bez­u­ży­tecz­na umie­jęt­ność. Nad­mia­ry mia­ły czas wsz­cze­pio­ny w nad­garst­ki, był on mie­rzo­ny cy­fro­wo. Ten po­mysł po­ja­wił się, gdy za­kła­dy dla nad­mia­rów były do­pie­ro wdra­ża­nym pro­jek­tem. Czas nie jest po stro­nie nad­mia­rów, mó­wi­ła pani Pin­cent. Czas to jed­na z rze­czy, na któ­rą one nie za­słu­gu­ją. Le­gal­ni lu­dzie mie­li czas na wła­sność, za to nad­mia­ry były jego nie­wol­ni­ka­mi: każ­dy prze­szy­wa­ją­cy dzwo­nek, któ­ry ogła­szał porę po­sił­ku, po­bud­ki albo snu, wy­raź­nie o tym przy­po­mi­nał.

Wsz­cze­pio­ny czas to je­den z nie­wie­lu no­wych po­my­słów, któ­re rze­czy­wi­ście się przy­ję­ły – tak po­wie­dzia­ła kie­dyś pani Kean do pani Daw­son, nie wie­dząc o tym, że Anna ją sły­szy.

– Te­raz już rzad­ko po­ja­wia­ją się nowe po­my­sły – mó­wi­ła – po­nie­waż wszy­scy są za­do­wo­le­ni. Nikt nie wy­my­śla no­wych rze­czy, bo to cięż­ka pra­ca.

Pani Daw­son ski­nę­ła gło­wą i skwi­to­wa­ła:

– I bar­dzo do­brze.

Wsz­cze­pio­ny czas znaj­do­wał się pod skó­rą, na prze­gu­bie. Każ­dy ruch ręki nad­mia­ra utrzy­my­wał me­cha­nizm w dzia­ła­niu, więc nie sta­no­wi­ło to Mar­no­traw­stwa ani in­ten­syw­ne­go ko­rzy­sta­nia z za­so­bów Na­tu­ry. Wła­dze twier­dzi­ły, że dzię­ki sta­łej świa­do­mo­ści cza­su ża­den nad­miar ani się nie spóź­ni, ani nie prze­rwie wy­ko­ny­wa­nia swo­ich obo­wiąz­ków zbyt wcze­śnie.

Anna mia­ła wsz­cze­pio­ny czas, od kie­dy tyl­ko pa­mię­ta­ła, i nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć, dla­cze­go nie ko­rzy­sta­li z nie­go wszy­scy. Jed­nak le­gal­ni lu­dzie, na przy­kład in­struk­to­rzy, uży­wa­li ze­gar­ków, któ­re słu­ży­ły do tego sa­me­go, lecz umiesz­cza­no je na nad­garst­ku.

Dziew­czy­na zer­k­nę­ła na swo­ją rękę. Zro­bi­ło się póź­no. Po­mi­mo sta­rań Władz rze­czy­wi­ście uda­ło jej się spóź­nić, cho­ciaż tym ra­zem je­dy­nie do łóż­ka. Mu­sia­ła wyjść z ła­zien­ki i uspo­ko­ić się, żeby mo­gła za­paść w głę­bo­ki sen. W prze­ciw­nym ra­zie ju­trzej­szy dzień bę­dzie nie do znie­sie­nia.

Scho­wa­ła swój pa­mięt­nik, więc była już bez­piecz­na. Roz­my­śla­nie o tym no­wym nad­mia­rze nie mia­ło sen­su. Nie było żad­ne­go po­wo­du, żeby wciąż od­czu­wa­ła nie­po­kój.

Szyb­ko wy­szła z wan­ny, zdję­ła mały ręcz­nik z wie­sza­ka i wy­tar­ła się me­cha­nicz­nie. Po mo­cze­niu się w zim­nej wo­dzie z my­dli­na­mi do­tyk szorst­kiej, su­chej ba­weł­ny wy­da­wał się na­wet przy­jem­ny. To wła­śnie wte­dy usły­sza­ła od­gło­sy przy­by­cia Pe­te­ra. Dźwię­ki były przy­tłu­mio­ne. W pew­nym mo­men­cie zda­wa­ło jej się, że sły­szy skom­le­nie ran­ne­go psa, ale szyb­ko zro­zu­mia­ła, że to praw­do­po­dob­nie za­kne­blo­wa­ny nowy. Cza­sa­mi sto­so­wa­no ta­kie roz­wią­za­nie, je­śli nad­miar był szcze­gól­nie ha­ła­śli­wy. Jak po­wie­dzia­ła pani Pin­cent, na­le­ga­ły na to związ­ki za­wo­do­we kie­row­ców: ich człon­ko­wie na­ra­że­ni byli na stres. Wy­star­cza­ją­cym pro­ble­mem było to, że nad­mia­ry w ogó­le ist­nia­ły, nie mu­sia­ły na do­da­tek ro­bić za­mie­sza­nia i na­przy­krzać się le­gal­nym lu­dziom.

Po­tem Anna usły­sza­ła od­głos, jak­by coś się roz­bi­ło, a parę se­kund póź­niej – trzask i ha­łas, któ­ry przy­po­mi­nał ude­rze­nie o pod­ło­gę cze­goś cięż­kie­go, ale mięk­kie­go. Zno­wu za­brzmia­ły przy­tłu­mio­ne gło­sy. Ale mniej wię­cej po mi­nu­cie po­now­nie za­pa­no­wa­ła ci­sza.

Dziew­czy­na wy­mknę­ła się z ła­zien­ki i przez parę chwil wstrzy­my­wa­ła od­dech. Usi­ło­wa­ła usły­szeć coś wię­cej, na przy­kład kro­ki nad­mia­ra wpro­wa­dza­ne­go po scho­dach do sy­pial­ni chło­pa­ków, ale w koń­cu zre­zy­gno­wa­ła. Do­szła do wnio­sku, że mu­sia­no go za­pro­wa­dzić do ga­bi­ne­tu pani Pin­cent. I tak wszyst­kie­go do­wie się ju­tro. Te­raz pora spać.

Lecz z rana, kie­dy idąc na śnia­da­nie, zbo­czy­ła z dro­gi, żeby przy­pa­trzeć się no­we­mu i może na­wet przed­sta­wić się, od­kry­ła ze zdu­mie­niem, że w przy­go­to­wa­nym łóż­ku nikt nie spał. Inni ocze­ku­ją­cy tyl­ko wzru­szy­li ra­mio­na­mi, gdy o nie­go za­py­ta­ła. Prze­ło­żo­na na­wet im nie po­wie­dzia­ła, że po­ja­wi się ktoś nowy. Nie za­mie­rza­li przej­mo­wać się pu­stym łóż­kiem. Pu­ste łóż­ko ozna­cza­ło do­dat­ko­wy koc, a nikt nie za­mie­rzał skar­żyć się z tego po­wo­du.

Kie­dy chło­pak nie po­ka­zał się na­za­jutrz ani też na­stęp­ne­go dnia, Anna po­my­śla­ła, że zo­stał wy­sła­ny do in­ne­go za­kła­du dla nad­mia­rów, a być może do ośrod­ka od­osob­nie­nia. Może ktoś do­szedł do wnio­sku, że jest zbyt póź­no na przyj­mo­wa­nie ocze­ku­ją­ce­go do Gran­ge Hall.

Nowy po­ja­wił się jed­nak ty­dzień póź­niej.

Wszedł na za­ję­cia, ubra­ny w re­gu­la­mi­no­wy nie­bie­ski kom­bi­ne­zon – taki sam, jaki mu­siał no­sić każ­dy inny nad­miar: bez­kształt­ny, moc­ny i prak­tycz­ny. Pan Sar­gent wła­śnie opo­wia­dał hi­sto­rię Dłu­go­wiecz­no­ści, chy­ba po raz pięć­dzie­sią­ty. Był wy­kła­dow­cą nauk ści­słych i przy­rod­ni­czych. Nig­dy nie miał do­syć tej hi­sto­rii, za­wsze chęt­nie przy­po­mi­nał o na­ukow­cach, któ­rzy zna­leź­li spo­sób na wy­ba­wie­nie lu­dzi od sta­ro­ści. Za­nim to się sta­ło, lu­dzie sta­rze­li się i umie­ra­li. Przez cały czas. Na róż­ne strasz­ne cho­ro­by. I na do­da­tek okrop­nie wy­glą­da­li.

Anna zna­ła hi­sto­rię Dłu­go­wiecz­no­ści bar­dzo do­brze i – po­dob­nie jak pan Sar­gent – nig­dy nie znu­dzi­ła się jej słu­cha­niem. To był praw­dzi­wy prze­łom na­uko­wy – prze­ści­gnię­cie moż­li­wo­ści sa­mej Na­tu­ry. Dzię­ki od­kry­ciu Dłu­go­wiecz­no­ści udo­wod­nio­no, że lu­dzie są isto­ta­mi do­sko­na­ły­mi pod każ­dym wzglę­dem. Ale do­sko­na­łość ozna­cza tak­że od­po­wie­dzial­ność, pod­kre­ślał pan Sar­gent. Nie moż­na za­kłó­cać rów­no­wa­gi na świe­cie i nad­uży­wać hoj­no­ści Mat­ki Na­tu­ry.

Za­nim na­sta­ła Dłu­go­wiecz­ność, lu­dzie umie­ra­li na raka, cho­ro­by ser­ca czy aids. Cza­sa­mi byli nie­peł­no­spraw­ni: coś się po­psu­ło w ich or­ga­ni­zmie i nie mo­gło zo­stać na­pra­wio­ne. Na przy­kład je­śli ktoś stra­cił nogę w wy­pad­ku lub na woj­nie, to resz­tę ży­cia mu­siał spę­dzić na spe­cjal­nym krze­śle na kół­kach, bo wte­dy lu­dzie jesz­cze nie po­tra­fi­li ro­bić no­wych nóg. Pro­ces Re­ge­ne­ra­cji jesz­cze nie był zna­ny, nie wy­na­le­zio­no też spo­so­bów uspraw­nia­nia mó­zgu. Wszy­scy lu­dzie umie­ra­li oko­ło sie­dem­dzie­siąt­ki, z wy­jąt­kiem paru szczę­ścia­rzy, któ­rzy jed­nak tak na­praw­dę wca­le nie byli szczę­śli­wi: prze­cież nie­do­łęż­nie­li, tra­ci­li słuch, cią­gle byli zmę­cze­ni, od­czu­wa­li nie­ustan­ny ból. Czy­li wła­ści­wie tak, jak­by umar­li.

Po­tem na­ukow­cy wy­na­leź­li Re­ge­ne­ra­cję. Dzię­ki niej moż­na było otrzy­mać nowe, świe­że ko­mór­ki, któ­re za­stę­po­wa­ły sta­re lub na­pra­wia­ły uszko­dzo­ne. Naj­pierw uda­ło się wy­le­czyć raka. Po­tem cho­ro­by ser­ca. Tro­chę dłu­żej za­ję­ło po­ko­na­nie aids, ale w koń­cu zna­le­zio­no lek i na tę cho­ro­bę, choć było to nie­co bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne.

I wresz­cie na­uko­wiec o na­zwi­sku Fern od­krył, że Re­ge­ne­ra­cja prze­ciw­dzia­ła rów­nież sta­ro­ści. Za­ry­zy­ko­wał, sam wziął le­kar­stwa, żeby spraw­dzić, co się sta­nie – i po pro­stu prze­stał się sta­rzeć! Przez ja­kiś czas ni­ko­mu nie zdra­dził wy­ni­ków swo­je­go eks­pe­ry­men­tu, a kie­dy już je ujaw­nił, Wła­dze (na­zy­wa­ne wów­czas rzą­dem) na­tych­miast zde­le­ga­li­zo­wa­ły wszel­kie leki. Moż­na je było przyj­mo­wać je­dy­nie, je­śli się mia­ło aids czy raka. Wła­dze nie­po­ko­iło coś, co na­zy­wa­ły eme­ry­tu­ra­mi, i fakt, że lu­dzie sta­ną się cię­ża­rem dla pań­stwa.

Dok­tor Fern w koń­cu zmarł, po­nie­waż za­bro­nio­no mu przyj­mo­wa­nia le­ków. Jed­nak kil­ka lat póź­niej Wła­dze zro­zu­mia­ły, że dzię­ki Dłu­go­wiecz­no­ści lu­dzie będą mo­gli wię­cej pra­co­wać. Je­śli­by się nie sta­rze­li i nie cho­ro­wa­li, pań­stwo za­osz­czę­dzi­ło­by mnó­stwo pie­nię­dzy. Zresz­tą lu­dzie i tak bra­li ta­blet­ki na Dłu­go­wiecz­ność, tyle że nie­le­gal­nie. Wie­lu z nich uwa­ża­ło, że le­kar­stwa po­win­ny zo­stać za­le­ga­li­zo­wa­ne, więc w 2030 roku pre­mier ofi­cjal­nie zle­cił prze­pro­wa­dze­nie te­stów. Kie­dy się oka­za­ło, że przyj­mo­wa­nie le­ków nie ma żad­nych skut­ków ubocz­nych, a lu­dzie mogą żyć wiecz­nie, ogło­sił prze­łom. Naj­więk­sze fir­my far­ma­ceu­tycz­ne w An­glii za­czę­ły wspól­nie pro­du­ko­wać środ­ki na Dłu­go­wiecz­ność – dla wszyst­kich.

Umie­ra­nie lu­dzi wy­eli­mi­no­wa­no naj­pierw w Eu­ro­pie, Ame­ry­ce oraz Chi­nach, a po­tem stop­nio­wo w po­zo­sta­łych czę­ściach glo­bu. Nie­któ­re pań­stwa wpro­wa­dzi­ły leki znacz­nie póź­niej, po­nie­waż były one bar­dzo dro­gie. Jed­nak po ata­kach ter­ro­ry­stów na An­glię, któ­ra mia­ła mo­no­pol na śro­dek, cena ta­ble­tek spa­dła, więc już każ­dy mógł je ku­pić.

– No i jak są­dzi­cie, co się wy­da­rzy­ło po­tem? – py­tał za­wsze pan Sar­gent. Jego świ­dru­ją­ce oczy szu­ka­ły w kla­sie ko­goś, kto wska­że fun­da­men­tal­ny błąd w pro­gra­mie przy­ję­tym przez rzą­dy wszyst­kich państw.

Na ogół to Anna pod­no­si­ła rękę.

– Na ca­łym świe­cie było zbyt dużo lu­dzi – od­po­wia­da­ła po­waż­nie. – Je­śli nikt nie umie­ra, a dzie­ci nadal się ro­dzą, to za­czy­na bra­ko­wać miej­sca na zie­mi.

– Wła­śnie tak – po­twier­dzał in­struk­tor.

A na­stęp­nie opo­wia­dał im o De­kla­ra­cji, któ­rą wpro­wa­dzo­no w 2065 roku. Usta­no­wio­no w niej, że każ­dy czło­wiek może mieć tyl­ko jed­no dziec­ko. Je­śli uro­dzi­ło mu się na­stęp­ne, mu­sia­ło ono zo­stać zli­kwi­do­wa­ne.

Kil­ka­na­ście lat póź­niej zro­zu­mia­no, że jed­no dziec­ko to wciąż za dużo. Za­tem zgod­nie z nową De­kla­ra­cją z 2080 roku w ogó­le za­bro­nio­no po­sia­da­nia po­tom­stwa. Każ­dy kraj mu­siał przy­jąć De­kla­ra­cję, a spe­cjal­na po­li­cja do spraw nad­mia­rów, czy­li tak zwa­ni ła­pa­cze, sta­ła się od­po­wie­dzial­na za wy­tro­pie­nie wszyst­kich, któ­rzy ją zła­ma­li.

Teo­re­tycz­nie moż­na było też do­ko­nać Re­zy­gna­cji z De­kla­ra­cji i mieć dziec­ko. „Jed­no dziec­ko na Re­zy­gna­cję” albo „ży­cie za ży­cie” – tak za­pi­sa­no w De­kla­ra­cji, po­nie­waż było to rów­no­znacz­ne z de­cy­zją o nie­przyj­mo­wa­niu środ­ków na Dłu­go­wiecz­ność. A po­nie­waż w kon­se­kwen­cji ozna­cza­ło to, że czło­wiek za­cho­ru­je i umrze, ta­kie roz­wią­za­nie nie było zbyt po­pu­lar­ne.

Pan Sar­gent za­zna­czył, że lu­dzi, któ­rzy wy­bra­li Re­zy­gna­cję, trak­to­wa­no z ogrom­ną po­dejrz­li­wo­ścią. Bo kto chciał­by umrzeć tyl­ko po to, żeby mieć dziec­ko, je­śli na­wet nie wia­do­mo, czy by­ło­by ono do­bre…? Oczy­wi­ście, jak za­wsze tra­fia­li się wy­ra­cho­wa­ni prze­stęp­cy, któ­rzy nie wy­bie­ra­li Re­zy­gna­cji, a mimo to mie­li dzie­ci. Te nad­mia­ro­we isto­ty mar­no­tra­wi­ły za­so­by na­tu­ral­ne i ruj­no­wa­ły świat, któ­ry na­le­żał do le­gal­nych lu­dzi… Uro­dzo­nym wbrew pra­wu nad­mia­rom po­ma­ga­no po­znać Swo­je Miej­sce na Zie­mi i przy­ucza­no je do słu­że­nia le­gal­nym. Nad­mia­ry, co oczy­wi­ste, mia­ły za­kaz przyj­mo­wa­nia środ­ków na Dłu­go­wiecz­ność.

– Po co prze­dłu­żać ago­nię? – py­tał pan Sar­gent.

I wła­śnie w tym mo­men­cie za­jęć po­ja­wił się nowy. Drzwi sali się otwo­rzy­ły i we­szła prze­ło­żo­na za­kła­du, a za nią on. Anna nie wie­dzia­ła wów­czas, że chło­pak ma na imię Pe­ter. Gdy zo­ba­czy­ła go po raz pierw­szy, jak prze­kra­czał próg sali nauk ści­słych i przy­rod­ni­czych, wie­dzia­ła je­dy­nie, że to wresz­cie ten nowy ocze­ku­ją­cy. I że jed­nak nie zo­stał prze­nie­sio­ny gdzie in­dziej.

Wszy­scy przy­glą­da­li mu się ukrad­kiem. Anna sta­ra­ła się, żeby nikt nie do­strzegł, jak zer­ka na chło­pa­ka. Za­uwa­ży­ła, że jest wy­so­ki, szczu­pły i ma bar­dzo bla­dą skó­rę z pa­ro­ma ciem­ny­mi pla­ma­mi, któ­re mo­gły być za­rów­no si­nia­ka­mi, jak i za­bru­dze­nia­mi. Ale to jego brą­zo­we oczy zwra­ca­ły uwa­gę. Róż­ni­ły się one od oczu in­nych nad­mia­rów tym, że roz­glą­da­ły się po sali, za­trzy­my­wa­ły, a po­tem mru­ga­ły i roz­glą­da­ły da­lej, jak­by nie­ustan­nie prze­twa­rza­jąc in­for­ma­cje. Prze­ło­żo­na nie po­chwa­la­ła kon­tak­tu wzro­ko­we­go. Je­śli przy­ła­pa­ła ja­kie­goś nad­mia­ra na ga­pie­niu się na coś lub na ko­goś pod­czas pra­cy, koń­czy­ło się to pal­nię­ciem w ucho. Dla­te­go w Gran­ge Hall przez więk­szość cza­su cho­dzo­no ze spusz­czo­nym wzro­kiem. Anna po­my­śla­ła, że oczy no­we­go były bez­czel­nie cie­kaw­skie, wścib­skie, zu­chwa­łe, a to mo­gło ozna­czać je­dy­nie kło­po­ty.

– Usiądź tam – na­ka­za­ła mu pani Pin­cent, wska­zu­jąc pu­stą ław­kę. – Obok Anny.

Anna pró­bo­wa­ła pa­trzeć pro­sto przed sie­bie, kie­dy chło­pak zbli­żał się do niej. Przy­cią­gnął jed­nak jej wzrok, a kie­dy tyl­ko na nie­go spoj­rza­ła, po­czu­ła, że jej ser­ce za­czy­na gło­śno bić. Ga­pił się na nią, jak­by nie bał się ni­cze­go, jak­by w ogó­le nie znał Swo­je­go Miej­sca!

Pani Pin­cent wy­raź­nie dała do zro­zu­mie­nia, że nikt nie po­wi­nien zwra­cać na no­we­go szcze­gól­nej uwa­gi. Gdy tyl­ko wy­szła, chło­pak po­chy­lił się w stro­nę Anny, jak gdy­by roz­ma­wia­nie z kimś pod­czas za­jęć było czymś zu­peł­nie nor­mal­nym.

– Na­zy­wasz się Anna Co­vey, praw­da? – spy­tał tak ci­cho, że nie była pew­na, czy się nie prze­sły­sza­ła. – Znam two­ich ro­dzi­ców.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: