Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Długa wojna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 marca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,60

Długa wojna - ebook

Jeden świat to za mało…

Długa Ziemia stoi otworem. Ludzkość rozprzestrzeniła się po niezliczonych światach, a flotylle sterowców łączą je, wspomagając wyprawy badawcze, wymianę handlową i rozwój kultury. 
Jednak gdy cała ludzkość kształtuje Długą Ziemię, ona sama też wpływa na ludzi. A zbliża się punkt kolizji kilku ważnych kryzysów.
Ponad milion kroków od oryginalnej Ziemi Podstawowej, wyrasta nowa Ameryka – młody naród, który dość ma słuchania Podstawowego Rządu.
Trolle – pełne gracji stworzenia obdarzone świadomością zbiorową, których pieśń rozbrzmiewała kiedyś na całej Długiej Ziemi – wobec niepowstrzymanego marszu ludzkości zaczynają milknąć... i znikają.
To Joshua Valienté, który – w towarzystwie wszechwiedzącej istoty znanej jako Lobsang – przed laty zbadał te równoległe światy. I do Joshuy Valienté Długa Ziemia zwraca się teraz o pomoc. Ponieważ pojawia się całkiem realna groźba wojny...
...wojny, jakiej ludzkość jeszcze nie prowadziła.

„Długa wojna” to druga po „Długiej Ziemi” powieść powstała w wyniku współpracy twórcy Świata Dysku Terry’ego Pratchetta ze znanym autorem science fiction Stephenem Baxterem. 

W tej piekielnie inteligentnej powieści znakomity duet stworzył dla swoich czytelników nieskończoną ilość nowych światów do odkrycia.
„Publisher’s Weekly”

Znakomita opowieść. Błyskotliwa, zabawna, rozrywka w najlepszym wydaniu!
„Daily Mail”

Ta powieść to doskonały prezent dla wszystkich, którzy lubią być zaskakiwani.
„I09”

Przygotujcie się na kolejną część tego znakomitego cyklu. Na pewno się nie rozczarujecie. To naukowo udowodnione.
„Booklist”

Terry Pratchett (ur. 1948) jako autor opowiadań zadebiutował w wieku 13 lat, a w 1971 r. wydana została jego pierwsza powieść „Dywan”. Dwanaście lat później ukazała się pierwsza część cyklu Świat Dysku – „Kolor magii”. W 1998 r. Pratchett został uhonorowany przez królową Elżbietę II Orderem Imperium Brytyjskiego za zasługi dla literatury.

Stephen Baxter (ur. 1957) jest jednym z najpopularniejszych brytyjskich autorów science fiction, laureatem licznych prestiżowych nagród, współautorem „Odysei czasu”. Mieszka w Northumberland.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-595-7
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

W alternatywnym świecie, dwa miliony kroków od Ziemi:

Opiekunowie nazywali samicę trolla Mary, jak przeczytała Monica Jansson w pasku tekstu pod filmikiem. Nikt nie wiedział, jak trollica sama siebie określała. Dwaj treserzy, obaj mężczyźni, z czego jeden ubrany w coś w rodzaju próżniowego skafandra, stali przed nią, kulącą się w kącie czegoś, co wyglądało na nowoczesne laboratorium naukowe – o ile bestia zbudowana jak porośnięty sierścią ceglany mur może się kulić. Do potężnej piersi tuliła młode. Mały troll był ubrany w srebrzysty skafander, a z umocowanych do jego płaskiej czaszki czujników zwisały przewody.

– Oddaj go, Mary – dał się słyszeć głos jednego z mężczyzn. – Nie utrudniaj. Planujemy tę próbę od dawna. Ten tutaj George wyciągnie go w Szczelinę, ale mały jest w skafandrze, więc polata sobie tam przez godzinę i wróci tutaj cały i zdrowy. Nawet się przy tym pobawi.

Drugi mężczyzna zachowywał gniewne milczenie.

Pierwszy zbliżył się do Mary powoli, krok za krokiem.

– Jeśli się nie uspokoisz, nie będzie lodów.

Wielkie, bardzo ludzkie dłonie Mary wykonały serię gestów – błyskawicznych znaków. Bardzo szybkich, trudnych do odczytania, ale stanowczych.

Kiedy po wielekroć odtwarzano nagranie z całego incydentu, wiele osób się zastanawiało, czemu Mary w tym momencie nie przekroczyła. Prawdopodobnie dlatego, że znajdowała się pod ziemią; nie można przekroczyć do piwnicy ani z piwnicy, trafiając prosto w litą skałę. Zresztą Jansson, emerytowana porucznik madisońskiej policji, wiedziała, że kiedy już złapie się trolla, istnieje wiele sposobów, by powstrzymać go od przekraczania.

Szeroko omawiano też kwestie, co próbowali zrobić dwaj treserzy. Znajdowali się w świecie sąsiadującym ze Szczeliną – o krok od próżni, od kosmosu, od dziury w miejscu, gdzie powinna być Ziemia. Realizowali tam program kosmiczny i pewnie chcieli sprawdzić, czy praca fizyczna trolli, tak użyteczna na całej Długiej Ziemi, może też być wykorzystywana w Szczelinie. Trudno się dziwić, że dorosłe trolle niechętnie przekraczały w tę pustkę, więc badacze starali się przyzwyczaić młode. Jak tego szczeniaka.

– Nie mamy czasu – odezwał się drugi treser. W ręku miał paralizator. Podszedł, mierząc nim w pierś Mary. – Pora, żeby mamuśka na trochę się pożegnała z…

Dorosły troll chwycił paralizator, przełamał na dwie części i ostry, poszarpany koniec metalowego pręta wbił treserowi w oko.

Przy każdym kolejnym oglądaniu był to wstrząsający widok.

Treser z wrzaskiem zatoczył się do tyłu, chlapiąc krwią – bardzo jasną i czerwoną. Ten drugi odciągnął go poza kadr.

Mary, ściskając swojego szczeniaka, z futrem pochlapanym ludzką krwią, raz po raz powtarzała te same gesty.

Potem wszystko działo się szybko. Kosmiczni kowboje od razu próbowali unieszkodliwić trolla matkę. Wyciągnęli nawet pistolety, ale powstrzymał ich jakiś starszy mężczyzna, bardziej dostojny – zdaniem Jansson wyglądał na byłego astronautę. A teraz, ponieważ sprawa ściągnęła powszechną uwagę, odwet został zawieszony.

Zapis z laboratorium wyciekł, stał się outernetową sensacją i zapoczątkował lawinę podobnych klipów. Okrucieństwo wobec zwierząt, a zwłaszcza trolli, było najwyraźniej normą na całej Długiej Ziemi. W internecie i outernecie rozgorzały flejmy. Jedni wierzyli, że ludzkość ma święte prawo postępować z mieszkańcami Długiej Ziemi, jak zechce, włącznie z likwidacją, jeśli zajdzie potrzeba – niektórzy powoływali się nawet na biblijne panowanie, jakie obiecano człowiekowi nad rybami, nad ptactwem, nad bydłem i nad płazem pełzającym. Drudzy chcieliby, żeby ludzkość nie zabierała na inne światy wszystkich swoich wad. Incydent w sąsiedztwie Szczeliny – właśnie dlatego, że zdarzył się w sercu tworzonego programu kosmicznego, wyrazu najwspanialszych marzeń ludzkości – chociaż zdaniem Jansson zdradzał raczej pewną nieczułość niż realne okrucieństwo, stał się przypadkiem sztandarowym. Hałaśliwa mniejszość wzywała rząd federalny na Ziemi Podstawowej, by coś w tej sprawie zrobił.

Inni zastanawiali się, co o tym myślą trolle – bo trolle też potrafią się porozumiewać.

Monica Jansson, oglądając nagranie w swoim mieszkaniu w Madison Zachodnim 5, próbowała odczytać znaki Mary. Wiedziała, że w takich eksperymentalnych placówkach uczono trolli metod komunikacji opartych na ludzkim języku migowym w wersji amerykańskiej. Jansson trochę go poznała w czasie służby policyjnej; nie była ekspertem, ale rozumiała, co chce powiedzieć troll – wyobrażała sobie, że tak samo rozumieją miliony widzów na Długiej Ziemi, wszędzie tam, gdzie dostępne było to nagranie:

Nie dam.

Nie dam.

Nie dam.

To nie było tępe zwierzę. To była matka broniąca dziecka.

Nie mieszaj się do tego, mówiła sobie Jansson. Jesteś na emeryturze, jesteś chora. Czas krucjat dla ciebie już minął.

Oczywiście, nie miała wyboru. Wyłączyła monitor, połknęła tabletkę i zaczęła dzwonić.

I na świecie niemal tak odległym jak Szczelina:

Stworzenie będące nie całkiem człowiekiem stało naprzeciw stworzenia będącego nie całkiem psem. Ludzie nazywali te humanoidalne istoty koboldami, mniej czy bardziej błędnie. Koboldy to podziemne duchy z mitologii germańskiej. Ten konkretny kobold, dziwnie uzależniony od ludzkiej muzyki – zwłaszcza rockowej z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku – nigdy nawet nie przebywał w pobliżu kopalni. Podobne do psów istoty ludzie nazywali beagle’ami, również nietrafnie. Nie były beagle’ami i nie przypominały niczego, co widział Darwin z pokładu najsłynniejszego „Beagle’a”. Ani kobold, ani beagle nie przejmowały się, jak ich nazywają ludzie. Przejmowały się za to ludźmi. A raczej gardziły nimi. Mimo to kobold był beznadziejnie zafascynowany ludzkością i jej kulturą.

– Trollen niezadowolon-nne wszędzie – zasyczał.

– Dobrze – warknęła beagle. Była suką. Na rzemyku na szyi nosiła wysadzany szafirami złoty pierścień. – Dobrze. Sm-hrr-ód zb-hrr-odni cuch-kroczy zat-hrr-uwa świat.

Mowa kobolda niemal przypominała ludzką. W wydaniu beagle’a było to raczej warczenie, gesty, pozy, drapanie ziemi. A jednak rozumieli się, używając niby-ludzkiego języka jako wspólnego narzecza.

Łączyła ich także wspólna sprawa.

– Zepchnąć cuch-krocza do ich gniazda.

Beagle uniosła wilczą głowę i zawyła. Po chwili we mgle zabrzmiały odpowiedzi.

Kobold cieszył się możliwością zysku jako rezultatem całej tej sprawy – zdobyciem przedmiotów, które sam cenił, oraz innych, które mógłby przehandlować. Starał się przy tym ukryć swój strach przed księżniczką beagle’i, jego tak nietypowym klientem i sprzymierzeńcem.

I w bazie wojskowej na Hawajach Podstawowych:

Komandor porucznik Maggie Kauffman patrzyła w zachwycie na USS „Benjamin Franklin”, sterowiec wielkości „Hindenburga”, nowiutki okręt powietrzny, którym miała dowodzić…

I w sennej angielskiej wiosce:

Wielebny Nelson Azikiwe rozmyślał nad swą małą parafią w kontekście Długiej Ziemi, nad tym strzępkiem antyku wśród nieodwzorowanego na mapach ogromu, i zastanawiał się nad swoją przyszłością…

I w gwarnym mieście, ponad milion kroków od Podstawowej:

Niegdyś wykroczny pionier, niejaki Jack Green, starannie układał zdania apelu o wolność i godność na Długiej Ziemi…

I w parku Yellowstone, na Ziemi Podstawowej:

Strażnik Herb Lewis pracował dopiero drugi dzień. Nie miał pojęcia, jak sobie poradzić z gniewną skargą państwa Virgilostwa Daviesów z Los Angeles na to, że ich dziewięcioletnia Virgilia jest bardzo rozczarowana, a jej tatuś wyszedł na kłamcę, i to w jej urodziny! Przecież to nie wina Herba, że Old Faithful nie wybuchł. Dodatkową przykrością był fakt, że pod wieczór, kiedy niewłaściwe zachowanie gejzeru trafiło na pierwsze strony gazet, wszędzie publikowano też zdjęcia poszkodowanej rodziny…

I w zespole medycznym należącym do Korporacji Blacka, na Niskiej Ziemi:

– Siostro Agnes? Muszę znowu siostrę na chwilę obudzić, w celu kalibracji…

Agnes zdawało się, że słyszy muzykę.

– Chyba nie śpię…

– Witamy z powrotem.

– Z powrotem skąd? Kim jesteś? I co to za śpiewy?

– Setki tybetańskich mnichów. Przez czterdzieści dziewięć dni byłaś…

– A ta ponura muzyka?

– Och… O to miej pretensje do Johna Lennona. Tekst to cytaty z Księgi Umarłych.

– Co za harmider…

– Agnes, twoja orientacja fizyczna wymaga dłuższego czasu. Ale myślę, że będziesz mogła zobaczyć się w lustrze. To nie potrwa długo…

Nie potrafiłaby określić, jak długo, ale w końcu pojawiło się światło, bardzo słabe… coraz jaśniejsze…

– Odczujesz może lekki nacisk, kiedy ustawimy cię w pozycji pionowej. Nie powinien być nieprzyjemny. Nie możemy się zająć twoimi zdolnościami ruchowymi, dopóki nie będziesz silniejsza. Ale myślę, że w nowe ciało wtopisz się przy minimalnym bólu. Możesz mi wierzyć, wiele razy przez to przechodziłem. Będziesz mogła się zobaczyć mniej więcej… teraz.

Siostra Agnes spojrzała na siebie. Na swoje ciało: różowe, nagie, delikatne i bardzo kobiece. Nie czując, że porusza wargami – prawdę mówiąc, w ogóle nie czując warg – zapytała groźnie:

– A kto zamawiał te…?ROZDZIAŁ 2

Sally Linsay przybyła do Diabli Wiedzą Gdzie szybka i wściekła. Ale niby kiedy było to zaskakujące?

Joshua Valienté usłyszał jej głos z wnętrza domu, kiedy wracał po popołudniowej pracy w kuźni. Na tym świecie, jak na wszystkich światach Długiej Ziemi, trwał późny marzec i zapadał już zmierzch. Odkąd stara przyjaciółka zjawiła się w dniu jego ślubu, dziewięć lat temu, jej wizyty zdarzały się rzadko i zwykle oznaczały, że dzieje się coś niedobrego – bardzo niedobrego. Helen, jego żona, także to wiedziała.

Czując, że lęk ściska mu żołądek, Joshua przyspieszył kroku.

Sally zastał przy kuchennym stole; trzymała miejscowy kubek z kawą. Siedziała tyłem do niego; nie zauważyła go jeszcze, więc zatrzymał się w drzwiach. Przyglądał się jej, obserwował całą scenę i próbował się zorientować w sytuacji.

Helen była w suchym składzie i Joshua wiedział, że wygrzebuje sól, pieprz i zapałki. Sally rzuciła na stół tyle mięsa, że wystarczy go na parę tygodni. Tak nakazywał protokół pionierów. Valienté’owie nie potrzebowali tego mięsa, oczywiście, ale to bez znaczenia. Układ był taki, że wędrowiec przynosi mięso, a gospodarz odwdzięcza się za dar nie tylko posiłkiem – dostarczoną zdobyczą odpowiednio oprawioną i przyprawioną – ale też tymi drobnymi luksusami, jakie trudno znaleźć w dziczy: sól, pieprz, noc w wygodnym łóżku.

Joshua uśmiechnął się lekko. Sally szczyciła się tym, że jest bardziej samowystarczalna niż Daniel Boone i kapitan Nemo razem wzięci, ale nawet Daniel Boone musiał tęsknić za pieprzem – tak jak Sally. Miała teraz czterdzieści trzy lata, o kilka więcej od Joshuy i o szesnaście więcej od Helen, co nie ułatwiało ich wzajemnych stosunków. Siwiejące włosy spinała na karku, a nosiła swój zwykły strój – grube dżinsy i kamizelkę z mnóstwem kieszeni. I tak jak zawsze, wydawała się szczupła, żylasta, niesamowicie spokojna i czujna.

W tej chwili przyglądała się złotemu, wysadzanemu szafirami pierścieniowi wiszącemu na ścianie na grubym gwoździu z miejscowej kuźni. Pierścień był jednym z niewielu trofeów, jakie Joshua zachował z długiej wyprawy odkrywczej, w której uczestniczyli oni oboje i Lobsang. Albo Wyprawy, jak nazywał ją świat dziesięć lat później. Pierścień był trochę krzykliwy i za duży na ludzki palec, ale też nie ludzie go zrobili, o czym Sally z pewnością pamiętała. Tuż pod pierścieniem wisiała jeszcze jedna sztuka biżuterii – małpia bransoletka z plastiku i modeliny, odpustowa i śmieszna, w sam raz dla dziecka. Joshua był pewien, że Sally pamięta również, jakie znaczenie ta zabawka ma dla niego.

Ruszył naprzód, specjalnie popychając drzwi, żeby skrzypnęły. Odwróciła się i spojrzała na niego krytycznie, bez uśmiechu.

– Słyszałem, że się zjawiłaś – powiedział.

– Przytyłeś.

– Też się cieszę, że cię widzę, Sally. Zapewne miałaś powód, żeby mnie odwiedzić. Zawsze masz jakiś powód.

– O tak.

Ciekawe, czy Calamity Jane była do niej podobna, zastanowił się Joshua, z wahaniem siadając przy stole. Jak beczka prochu, wybuchająca okresowo w samym środku czyjegoś życia… Możliwe, choć Sally miała minimalnie lepszy dostęp do artykułów toaletowych.

Helen wróciła do kuchni, a Joshua wyczuł zapach smażącego się mięsa. Spojrzał na żonę, ale skinieniem odrzuciła jego niemą ofertę pomocy. Joshua potrafił docenić jej takt – chciała pozostawić im nieco wolnej przestrzeni. Co prawda trochę się bał, że to początek jednego z okresów lodowatego milczenia Helen… W końcu Sally była kobietą, którą łączył długi, skomplikowany, a przede wszystkim słynny związek z jej mężem, zanim jeszcze poznał Helen. Prawdę mówiąc, Sally była u jego boku, kiedy pierwszy raz spotkali się z Helen, wtedy siedemnastoletnią osadniczką z całkiem nowego miasteczka kolonistów na Długiej Ziemi. W efekcie młoda żona raczej nie skakała z radości, kiedy Sally pojawiała się znowu.

Sally czekała na jego odpowiedź, nieświadoma takich subtelności. Lub nieczuła na nie.

Westchnął.

– No więc mów. Co cię sprowadza tym razem?

– Następny sukinsyn zabił następnego trolla.

Skrzywił się. Ostatnio w outernecie można było znaleźć mnóstwo takich incydentów – incydentów zdarzających się wzdłuż całej Długiej Ziemi, od Podstawowej do Walhalli i dalej, najwyraźniej aż do samej Szczeliny, sądząc po ostatnim głośnym przypadku ze szczeniakiem w skafandrze kosmicznym z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku.

– Ściślej mówiąc, zarżnął go – mówiła dalej Sally. – Dosłownie. Meldunek dotarł do administracji Egidy w Pionie, na samej granicy Meggerów…

– Wiem, gdzie to jest.

– Tym razem chodziło o młodego osobnika. Części ciała zostały pobrane do jakiegoś zabiegu medycyny ludowej. Przynajmniej raz gościa za to aresztowali pod zarzutem okrucieństwa, ale jego rodzina podniosła krzyk, bo o co tu chodzi, do diabła, przecież to tylko zwierzę, nie?

Joshua potrząsnął głową.

– Wszyscy żyjemy pod Egidą USA. No więc o co im chodzi? Zakazu okrucieństwa dla zwierząt się nie stosuje czy jak?

– Straszny w tym bałagan. Są inne rozstrzygnięcia na poziomie federalnym i stanowym, plus dyskusje, czy te zasady w ogóle obejmują Długą Ziemię. Nie wspominając nawet o braku sił, by te prawa egzekwować.

– Niezbyt pilnie śledzę politykę Podstawowej. Wiesz, u nas chronimy trolle poprzez rozszerzenie naszych praw obywatelskich.

– Naprawdę?

Uśmiechnął się.

– Mówisz, jakby cię to zdziwiło. Nie tylko ty masz sumienie. Poza tym trolle są zbyt użyteczne, żeby je zniechęcać albo przeganiać.

– No cóż, nie wszyscy są tak cywilizowani. To jasne. Musisz pamiętać, Joshuo, że Egidzie przewodniczą politycy z Podstawowej. Inaczej mówiąc, dupki. I oni naprawdę niczego nie łapią! Nie są z takich, co to ubłocą sobie błyszczące lakierki gdzieś dalej niż w parku na Ziemi Zachodniej 3. Nie mają pojęcia, jakie to ważne, żeby ludzkość zachowała przyjazne stosunki z trollami. Długie wołanie jest pełne opisów…

To znaczy, że każdy troll, wszędzie, wkrótce się o tym dowie.

– Wiesz – mówiła dalej Sally – problem polega na tym, że przed Dniem Przekroczenia prawie wszystko, co trolle wiedziały o człowieczeństwie, pochodziło z ich doświadczeń z takich miejsc jak Szczęśliwy Port, gdzie żyły obok ludzi. Pokojowo, konstruktywnie…

– Choć trochę przerażająco.

– No, trochę tak. Natomiast teraz trolle spotykają się ze zwykłymi ludźmi. To znaczy z idiotami.

– Sally, dlaczego tu przyszłaś? – Czuł narastający lęk. – Co twoim zdaniem powinienem zrobić?

– Wykonać swój obowiązek, Joshuo.

Joshua wiedział, co ma na myśli: że powinien razem z nią wyruszyć na Długą Ziemię. Znowu ratować świat.

Do diabła z tym, pomyślał. Czasy się zmieniły. Ja się zmieniłem. Tutaj mam obowiązki: wobec rodziny, domu, wobec współmieszkańców, którzy dość niefrasobliwie wybrali mnie na burmistrza…

Zachwycił się tym miejscem, zanim jeszcze je zobaczył. Uznał, że pierwsi osadnicy, którzy nadali swemu nowemu domowi nazwę Diabli Wiedzą Gdzie, są prawdopodobnie porządnymi ludźmi z poczuciem humoru. I rzeczywiście, okazali się właśnie tacy. Helen, która wyruszyła z rodziną, by założyć całkiem nową kolonię, wśród takich ludzi dorastała. Osada, do której trafili na oddalonym o milion kroków cieniu doliny Missisipi, miała czyste powietrze, rzekę pełną ryb, okolicę obfitującą w zwierzynę i bogatą w surowce, takie jak pokłady żelaza i ołowiu. Dzięki badaniom spektrometrii masowej pobliskich formacji geologicznych, jakie na prośbę Joshuy przeprowadził któryś twain, mieli nawet zaczątki kopalni miedzi. Dodatkowo, klimat tutaj okazał się minimalnie chłodniejszy niż na Podstawowej, więc zimą miejscowa kopia Missisipi regularnie zamarzała – wspaniały spektakl, nawet jeśli co roku kilku lekkomyślnym zagrażał utratą życia.

Kiedy tu przybyli, Joshua był początkującym osadnikiem, nawet w porównaniu z młodziutką żoną i mimo swych wędrówek po Długiej Ziemi. Teraz jednak dał się poznać jako sprawny myśliwy, rzeźnik, mechanik – a ostatnio praktycznie również wytapiacz i kowal. Nie wspominając już o funkcji burmistrza, przynajmniej do następnych wyborów. Helen tymczasem była już doświadczoną akuszerką i znakomitą zielarką. Oczywiście, ciężko pracowali. Rodzina pionierów żyje bez dostępu do galerii handlowych, chleb zawsze wymaga upieczenia, szynki wędzenia, trzeba wytopić świece i uwarzyć piwo. Prawdę mówiąc, człowiek pracował tutaj bez przerwy. Ale ta praca dawała satysfakcję. I wypełniała teraz życie Joshuy.

Czasami tęsknił za samotnością. Za swoimi wakacjami, jak je nazywał. Za poczuciem otaczającej go pustki, kiedy był zupełnie sam na całym świecie. Za brakiem ucisku innych umysłów, ucisku, który dokuczał mu nawet tutaj, choć był zaledwie śladem tego, co czuł na Podstawowej. Oraz za tym niesamowitym wrażeniem… inności, którą nazywał Ciszą – sugestii ogromnych umysłów czy zbiorowisk umysłów, gdzieś daleko. Spotkał zresztą jeden z tych potężnych umysłów w postaci Pierwszej Osoby Pojedynczej. Ale wiedział, że jest ich więcej – słyszał je niczym gongi rozbrzmiewające w dalekich górach… Tak, to wszystko było już za nim. Tutaj znalazł coś o wiele cenniejszego: żonę, syna, może kiedyś drugie dziecko.

Dzisiaj starał się ignorować to, co dzieje się poza granicami miasteczka. W końcu niczego nie był Długiej Ziemi winien. Ratował ludzkie życie na wykrocznych światach w samym Dniu Przekroczenia, potem razem z Lobsangiem otworzyli połowę tych światów dla kolonizacji. Wykonał już swój obowiązek w tej nowej erze. Prawda?

Ale oto siedziała przed nim Sally, uosobienie przeszłości. I czekała na odpowiedź. Joshua na pewno nie udzieli jej w pośpiechu. Ogólnie biorąc, nie był szybkim mówcą. Często szukał ucieczki w powiedzeniu, że ten najwolniejszy bywa w końcu najszybszym.

Patrzyli na siebie.

Z ulgą przyjął powrót Helen, która postawiła na stole domowe piwo, burgery z mięsa hodowanych tu krów i chleb z domowego wypieku. Usiadła z nimi i zaczęła dość swobodną rozmowę, wypytując Sally o odwiedzane ostatnio światy. Kiedy skończyli jeść, zakrzątnęła się znowu, sprzątając talerze; po raz drugi odrzuciła ofertę pomocy.

I przez cały czas pod powierzchnią toczył się inny dialog – ponieważ każde małżeństwo ma swój prywatny język. Helen dobrze wiedziała, po co przybyła Sally, a po dziewięciu latach małżeństwa Joshua słyszał jej przeczucie nadchodzącego rozstania, jakby nadawała je przez radio.

Jeśli słyszała to też Sally, nie zwracała uwagi. Kiedy tylko Helen znów zostawiła ich samych, wróciła do tematu.

– Jak się domyślasz, to nie jest odosobniony przypadek.

– Co nie jest?

– Ta rzeź w Pionie.

– Koniec z pogawędkami, Sally, tak?

– Nie jest nawet najbardziej znany. Chcesz obejrzeć listę?

– Nie.

– Sam widzisz, co się tu dzieje, Joshuo. Na Długiej Ziemi ludzkość dostała drugą szansę. Nowy początek, ucieczkę z Podstawowej, ze świata, który całkiem spapraliśmy…

– Wiem, co chcesz powiedzieć. – Ponieważ mówiła to już miliony razy przy nim. – Że spaprzemy też naszą drugą szansę na Eden, zanim jeszcze wyschnie farba.

Ze stanowczym stuknięciem Helen postawiła na stole dużą salaterkę lodów. Sally patrzyła na nie jak pies, który stanął przed kością brontozaura.

– Robicie lody? Tutaj?

Helen usiadła.

– W zeszłym roku Joshua ostro popracował przy chłodni. To nie był bardzo trudny projekt, kiedy już się do tego zabrał. Trolle lubią lody. A zdarzają się tu gorące dni. Dobrze jest mieć coś takiego na wymianę z sąsiadami.

Joshua usłyszał podtekst, nawet jeśli Sally go nie wyczuła. Nie chodzi o lody. Chodzi o nasze życie. O to, co tutaj budujemy i w czym ty, Sally, nie masz żadnego udziału.

– Proszę, częstuj się. Robi się późno… Oczywiście będzie nam miło, jeśli zostaniesz na noc. Masz ochotę obejrzeć szkolne przedstawienie Dana?

Joshua dostrzegł na twarzy Sally wyraz czystej grozy.

– Nie bój się, nie będzie takie złe, jak sądzisz. Mamy bystre dzieciaki i rozsądnych, pomocnych rodziców. I dobrych nauczycieli… wiem dobrze, bo też takim jestem. Helen również.

– Edukacja lokalna?

– Tak. Koncentrujemy się na umiejętnościach praktycznych: metalurgii, ziołach leczniczych, całym zakresie użytecznych umiejętności, od obróbki krzemienia po produkcję szkła… – odparła Helen. – Ale to nie tylko sprawy pionierskie. Mamy bardzo wysokie standardy edukacyjne. Dzieci uczą się nawet greki.

– Pan Johansen, wędrowny nauczyciel, dwa razy w miesiącu przybywa tu z Walhalli – wyjaśnił Joshua. Z uśmiechem wskazał lody. – Jedz, póki zimne.

Sally nabrała sobie dużą porcję i pochłonęła ją błyskawicznie.

– Coś takiego… Pionierzy z lodami!

Joshua uznał, że powinien bronić swego domu.

– Przecież to nie musi wyglądać jak w karawanie Donnera…

– Jesteście też pionierami z telefonami komórkowymi, prawda?

Rzeczywiście, żyło im się łatwiej niż innym koloniom na Długiej Ziemi. Na tej Ziemi, Zachodniej 1 397 426, mieli nawet nawigację satelitarną – i tylko Joshua, Helen i jeszcze kilka osób wiedziało, dlaczego Korporacja Blacka ten konkretny świat wybrała do testowania prototypowej technologii, z małej przenośnej wyrzutni wystrzeliwując dwadzieścia cztery nanosatelity. Powiedzmy, że była to przysługa starego przyjaciela…

Wśród tych kilkorga innych osób była też Sally, oczywiście. Joshua spojrzał na nią.

– Daj spokój, Sally. Satelity i cała reszta są tutaj z mojego powodu. Wiem o tym. Moi przyjaciele też wiedzą.

Helen uśmiechnęła się szerzej.

– Jeden z inżynierów, który zjawił się tutaj, żeby coś tam naprawić, powiedział Joshui, że Korporacja Blacka uważa go za „cenną długoterminową inwestycję”. O którą warto zadbać, jak przypuszczam. Warto zachować dobre stosunki poprzez drobne prezenty.

– To znaczy, że tak widzi cię Lobsang – prychnęła Sally. – Poniżające.

Joshua zignorował jej słowa, tak jak zwykle ignorował wszelkie wspomnienie tego konkretnego imienia.

– Poza tym wiem, że niektórzy ludzie ściągają tutaj ze względu na mnie.

– Sławnego Joshuę Valienté.

– Czemu nie? To dobrze, że nie musimy się reklamować, by zachęcić dobrych ludzi. A jeśli nie pasują, i tak w końcu odejdą.

Sally otworzyła usta, gotowa na kolejne ironiczne uwagi. Ale Helen wyraźnie miała już dosyć. Wstała.

– Sally, jeśli chcesz się odświeżyć, to pokój gościnny jest na końcu tego korytarza. Kurtyna idzie w górę za godzinę. Dan… to nasz syn, może go pamiętasz… jest już w sali ratusza i pomaga, inaczej mówiąc, rządzi się wśród innych dzieciaków. Jeśli chcesz, weź sobie trochę lodów na drogę. To tylko krótki spacer.

Joshua uśmiechnął się z przymusem.

– Tutaj wszędzie jest tylko krótki spacer.

Helen wyjrzała przez okno z szybą z zanieczyszczonego szkła.

– Zapowiada się piękny wieczór…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: