Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do raju idą tylko grzeczne dziewczynki, a niegrzeczne tam, gdzie chcą - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Do raju idą tylko grzeczne dziewczynki, a niegrzeczne tam, gdzie chcą - ebook

Przyjemna, lekka i zabawna książka w stylu Jane Austen, "Bridget Jones" i "Seksu w wielkim mieście" ze smakowitymi potrawami w tle.

Zoey Westwood jest utalentowaną trzydziestolatką.

Mieszka w Nowym Jorku i prowadzi wraz z przyjaciółką Sally firmę cateringową – jej talent to gotowanie. Firma rozwija się dobrze, choć Sally, urodzona biznesmenka, uważa, że nie dość prężnie. Ale życie osobiste głównej bohaterki nie wygląda tak różowo.

Kontakty z matką są źródłem ciągłego stresu. Ostatnio przyjaciele, i nawet brat, jakby się od niej oddalili, a jej życie uczuciowe leży odłogiem.

Trzydziestka na karku, wszyscy znajomi zakładają rodziny albo przynajmniej mają partnerów, a ona – nic. Wszystko się zmienia, kiedy na horyzoncie pojawia się wybitny i seksowny krytyk kulinarny, Matthew Ziegler.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0871-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Grzeczne dziewczynki wkładają buty, gdy wychodzą z domu

– Powinni się pobrać – powtórzyła po raz tysięczny ciotka Vic.

Zoey miała ochotę wznieść oczy do nieba, ale się powstrzymała i nadal uśmiechała się do dwóch starszych pań, swojej ciotecznej babki Vic i jej przyjaciółki Beckey Manson, które rozmawiały tak, jakby bezpośrednio zainteresowani, ona sama i Adrian, nie siedzieli tuż obok i wszystkiego nie słyszeli.

Zoey wiedziała, co ją czeka, i godziła się na to, nawet dawało jej to pewną satysfakcję – czuła się jak męczenniczka, która z czystej wielkoduszności znosi zadawaną jej mękę.

Ciotka Vic mogła w nieskończoność opowiadać o życiu znajomych młodych ludzi, których lubiła. Nie było w tym żadnej złośliwości, wręcz przeciwnie.

Cienia nadziei na pomoc ze strony Adriana – od dawna w obliczu matrymonialnych zapędów uroczej antenatki stosował z dobrym skutkiem technikę całkowitej apatii – niemniej Zoey zerknęła na niego, podczas gdy ciotka Vic oznajmiała:

– Adrian i Zoey mieszkają w Nowym Jorku.

Zoey westchnęła. „Jakbyśmy mieszkali razem!”

– Zoey ma własną firmę. A skończyła dopiero trzydzieści lat! Firmę gastronomiczną. To jej babka, czyli moja siostra Angelina, wszystkiego ją nauczyła. Właśnie Zoey przygotowała dzisiejszy bufet. Praca zabiera jej mnóstwo czasu, dlatego wciąż nie wyszła za mąż. Tymczasem, i my, Beckey, wiemy o tym doskonale, wystarczy się rozejrzeć po najbliższym otoczeniu, nie ma co niepotrzebnie komplikować sobie życia.

Adrian, trzymający ręce w kieszeniach dżinsów, tylko dmuchnął, bo brązowy kosmyk opadał mu na nos, i ponownie zatopił się w kontemplacji ogrodu.

Kątem oka Zoey spostrzegła, że matka daje jej rozpaczliwe znaki i wskazuje jeden ze stołów: rzeczywiście, puste miejsce na samym środku aż kłuło w oczy, zaburzając estetyczną harmonię bufetu.

Świadoma, że zachowuje się nielojalnie wobec przyjaciela, rzuciła:

– Ależ, ciociu, Adrian nie nadaje się na sympatię! Jeszcze do tego nie dorósł. Wystarczy na niego spojrzeć. Wciąż nosi T-shirty AC/DC, jak nastolatek.

Obok niej Adrian drgnął i zasyczał przez zaciśnięte zęby. Ruchem głowy strząsnął niezdyscyplinowany kosmyk z powrotem na czoło, by się za nim schować. Zoey jeszcze mu za to zapłaci, tylko później, dobrze o tym wiedziała.

„Na wojnie wszystkie chwyty dozwolone”, pomyślała, świadoma, że to jej autorska przeróbka jakiejś znanej maksymy.

Starsza pani z zapałem perorowała dalej:

– Walizka Adriana zaginęła po drodze. Wiesz, że chłopak wraca z Brazylii? Przyjechał tutaj prosto z Rio, by nie przepuścić trzydziestej piątej rocznicy ślubu rodziców Zoey. To dlatego ma na sobie jeden ze swoich starych T-shirtów, które nosił jako nastolatek. Za mały, to widać, prawda? Jest znakomitym kompozytorem. Wybitnym. Praktycznie rzecz biorąc, dorastali razem z Zoey. Adrian jest synem przyjaciół rodziców Zoey, Stelli i Darryla Petersów, którzy mieszkają naprzeciwko. Nazywaliśmy ich „małą bandą”: Adriana i Zoey, Daltona, czyli brata Zoey, Tinę, ich kuzynkę, i Laurie, córkę Hartingów, którzy mieszkają na końcu ulicy.

– Jeśli pani chciała, bym ją poślubił – zaczął Adrian, delektując się własnymi słowami – być może trzeba było trochę lepiej ją wychować.

Zoey odwróciła głowę, dostrzegła rozżalone spojrzenie przyjaciela z dziecięcych lat, po czym zdawkowo przeprosiła towarzystwo i szybkim krokiem skierowała się ku matce.

„Niezła zaczepka, Mozarcie”, pomyślała, ale zwalczyła w sobie pokusę uwikłania się w słowną potyczkę ze swoim najlepszym przyjacielem.

Nie chciała biec, gdy jej ruchy śledziły spojrzenia kilku gości siedzących przy stolikach rozstawionych w ogrodzie rodziców. Ostentacyjnie zignorowała znaki Nany, swej babki, która rozmawiała ze Stellą Peters, jednocześnie przebierając palcami perły naszyjnika. Często tak robiła i gest ten znamionował, że dyskusja jest bardzo ożywiona.

To wszystko nic w porównaniu z tym, co ją czekało.

Im bliżej Zoey podchodziła do matki, tym większe rozdrażnienie dostrzegała na jej twarzy. Fran Westwood odziedziczyła po swojej matce, strasznej Nanie, dbałość o najmniejsze szczegóły i skłonność do autorytaryzmu, potęgowaną przez trudny charakter, którego nie łagodziła właściwa Nanie fantazja. W przeciwieństwie do swej matki Fran przywiązywała wielką wagę do tego, jak ją widzą inni. Przygotowania do przyjęcia z okazji rocznicy ślubu trwały miesiącami i za każdym razem, kiedy telefon dzwonił, wyświetlając na ekraniku komunikat „Mama”, Zoey miała wrażenie, że zwariuje. Dwa tygodnie przed datą wiekopomnego wydarzenia zaczęła poważnie rozważać zmianę adresu mailowego. Trzy dni przed wyznaczoną datą zaczęła się zastanawiać, czy zdobycie fałszywego paszportu jest trudne i czy nie uciec do Meksyku, a najlepiej do Francji, gdzie mogłaby się zatrudnić w jakimś bistro jako szefowa kuchni.

– Nie zaznaczyłaś, które dania są wegetariańskie – zaatakowała ją matka, której źrenice biegały z niepokojącą prędkością w szeroko otwartych, perfekcyjnie wymalowanych oczach.

Zoey spojrzała na stół, potem na matkę, i zaczerpnęła głęboko powietrza.

– Sama mi powiedziałaś, żeby nie stawiać dań wegetariańskich na tym samym stole co inne.

– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam! – żachnęła się Fran.

– Powiedziałaś, że twoi przyjaciele wegetarianie byliby zniesmaczeni, gdyby ich pożywienie stało w bezpośredniej bliskości dań mięsnych – spokojnie tłumaczyła Zoey, wyraźnie wymawiając każdą sylabę.

– To przecież śmieszne!

– Całkowicie się zgadzam – odparła Zoey.

– Musisz natychmiast rozwiązać ten problem – ciągnęła rozsierdzona Fran. – Lada moment zejdzie się większość gości. Jeżeli Roberta Conner nie dostanie swojego wegetariańskiego menu, to w nadchodzących dniach moje życie stanie się piekłem, a wszystkie moje starania o to, by przyjęcie było niezapomnianym wydarzeniem, pójdą na marne. Sama wiesz, jak ważne to jest dla twojego ojca.

Kątem oka Zoey dostrzegła Jo Westwooda, który właśnie nalewał sobie whisky, pogodnie gawędząc z Darrylem Petersem. Obaj panowie siedzieli w fotelach w letnim salonie, w którym spędzili wiele, wiele godzin na dyskusjach o wszystkim i o niczym.

– Dodam etykietki – powiedziała Zoey.

Jednak ta obietnica nie uspokoiła Fran Westwood.

– Skorzystaj z okazji i uczesz się, kochanie. A skoro już rozmawiamy, bo później będę straszliwie zajęta, bądź miła dla Laurie Harting. Jej matka się skarżyła. Nie zapominaj, że w dzieciństwie byłyście przyjaciółkami i że wiele już czasu upłynęło, od kiedy ty i Spencer…

Zoey spojrzała matce prosto w oczy i mimowolnie gorzko się zaśmiała.

– Od kiedy Spencer i ja zerwaliśmy ze sobą, bo ona zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby go w sobie rozkochać?

Fran Westwood popatrzyła na córkę, jakby ta przed chwilą jej oznajmiła, że nafaszeruje wieprzowiną wegetariańskie pierożki samosa.

– Nie życzę sobie dzisiaj żadnych skandali, jasne? – warknęła po krótkiej chwili, być może wykorzystanej do namysłu. – Twój ojciec nie zniósłby, gdyby przyjęcie popsuła jakaś awantura.

Zoey już miała powiedzieć, że ojciec i tak nie uniknie awantury, ale nie z jej powodu, tylko z powodu równie błahego jak rodzaj kieliszka, którym wzniesie toast, ale ugryzła się w język. Zrezygnowała z walki z matką, która i tak nie wysłucha jej argumentów, i postanowiła skupić się na zadaniu wyznaczonym jej przez Fran.

Mruknęła pod nosem, że pójdzie po etykietki i skorzysta z okazji, by poprawić włosy, po czym nie bez ironii zapytała matkę, czy ma jeszcze jakieś życzenia.

W odpowiedzi Fran tylko cmoknęła znacząco.

Zoey obiecała zatem, że będzie miła dla Laurie Harting, że starannie będzie unikać wszelkich rozmów na temat jej bliskiego ślubu ze Spencerem, i skierowała się w stronę domu.

– Zoey?

Jej matka, o dziwo, się uśmiechała.

– Mam nadzieję, że tym razem nie przygotowaliście żadnej niespodzianki z Daltonem i Adrianem.

Sposób, w jaki podkreśliła słowo „niespodzianki”, dawał jasno do zrozumienia, co myśli o ich ostatnim zaimprowizowanym występie na przyjęciu z okazji trzydziestej rocznicy ślubu.

– Zdaje się, że Dalton przewidział trochę rapu – Zoey rzuciła z pełnym zadowolenia uśmiechem.

Nie wysłuchała riposty Fran, tylko się oddaliła, stąpając jak najgodniej i ponownie ignorując znaki, jakie dawała jej ręką Nana, najwyraźniej z daleka śledząca wymianę zdań między matką a córką.

Pokonując kilka schodków, które wiodły do domu, odepchnęła nogą Veltera, teriera matki rasy jack russell, który cierpliwie czekał, aż ktoś mu otworzy, z niesłabnącą nadzieją, że uda mu się coś zwędzić.

– Przykro mi, Velt, lecz dzisiaj psom wstęp wzbroniony. Zarządzenie sanitarne. Poskarż się swojej pani.

W kuchni, w której panowała niepokojąca cisza, podeszła do plastikowej skrzynki z napisem „Zoey’s Kitchen” i wyciągnęła etykietki, których używała do znakowania dań. Sally, jej asystentka, siedziała w kącie, w wielkim skupieniu wpatrzona w ekranik smartfona. Zadbała o należyty wygląd i pod kucharski fartuch włożyła spódnicę rozsądnej długości, a ogniście rude włosy związała.

– Jakiś problem? – zapytała, wciąż wpatrzona w ekranik.

– Matka chce, by dania wegetariańskie postawić razem z innymi.

Sally oderwała wzrok od smartfona i wzniosła oczy ku niebu. Zoey udała, że tego nie widzi.

– Pomóc ci? – spytała Sally, z żalem odrywając wzrok od komórki.

– Skończyłaś z resztą?

– Tak. Miniquiche dochodzą w piekarniku. Myślę, że wszystko jest gotowe. Musisz mi tylko powiedzieć, kiedy podać verinki. Twoja matka…

– …doprowadzi nas obie do szaleństwa, wiem. Dziękuję ci za cierpliwość, Sally.

Młoda kobieta się uśmiechnęła.

– Z całą pewnością to najgorsza nasza klientka – powiedziała. – Przykro mi…

– Nie musisz przepraszać. Quiche i verinki… Niewiele brakowało, a musiałybyśmy podać sałatkę z homara.

– Twoja matka jest, jak by to ująć, tradycyjna – odpowiedziała Sally. – Miejmy nadzieję, że będzie zadowolona.

– Równie dobrze możemy oczekiwać śniegu w lipcu. Nie będzie zadowolona, chyba że na jej przyjaciółki nagle spłynie łaska boska i przyznają, że bufet był znakomity, nie dodając żadnych słodko-kwaśnych komentarzy. Oczywiście, gdyby sprawą zajęła się Nana, nikt nie ośmieliłby się robić żadnych uwag, nawet mama. W mojej rodzinie wszystko jest obosieczne. Matka nas zatrudniła, by mnie „wylansować”, taka jest oficjalna wersja, tymczasem wiem doskonale, że chodzi jej o to, by mogła mnie potem krytykować. Ciągle sprawiam jej zawód.

Nagle ogarnęło ją rozgoryczenie.

Już w dzieciństwie jej stosunki z matką były burzliwe. Fran zawsze chciała być kobietą niezależną i aktywną, co niewątpliwie jej się chwali. Wychowywaniem małej zajęła się więc Nana, stopniowo stając się dla niej kimś znacznie ważniejszym niż babcia. Zoey spędziła dziesięć pierwszych lat swojego życia w dwóch domach, wracając do rodziców na kolację i na noc, a bywało, że tylko na noc, kiedy Fran i Jo zostawali dłużej w biurze.

Charakter Zoey – jej niezależność, umiłowanie swobody i zupełny brak zainteresowania sukcesem społecznym – dodatkowo komplikował sytuację, w miarę jak przybywało jej lat. Kiedy była nastolatką, wciąż jej kładziono do głowy, że ma być grzeczną dziewczynką – czasami mówiono jej to ze śmiechem, czasem całkiem serio. Zależnie od tego, kto to mówił.

Ton, jakim tę mantrę powtarzała Fran, nie pozostawiał najmniejszej wątpliwości.

Od dwunastego roku życia, świadoma tego, kim jest, i wspierana czułą wyrozumiałością Nany, dziewczyna zaczęła kształtować własną osobowość w opozycji do tego, czego od córki mogła oczekiwać matka, będąca typową przedstawicielką eleganckiego przedmieścia. Okres dorastania był jak jazda kolejką w lunaparku: wzloty i upadki, pełno odkryć, kłótni i wykradzionych wolnych wieczorów, kiedy tylko uwaga matki była skupiona na kimś innym (na Daltonie, co bardzo urządzało Zoey).

Kiedy osiągnęła wiek dorosły, ustatkowała się – może z wyjątkiem picia alkoholu i szalonych zabaw. Gdy zaczęła chodzić ze Spencerem, myślała, że Fran będzie zadowolona, choć w tamtym czasie twierdziła, że opinia matki nie ma dla niej żadnego znaczenia.

Zerwanie ze Spencerem było dla Fran jednym pretekstem więcej, by wypominać córce, jak srodze się na niej zawiodła.

Teraz Zoey miała w nosie, czy jest „grzeczną dziewczynką”. Naprawdę się starała, ale na darmo. Może po prostu nie wiedziała, co to w ogóle znaczy. Przypuszczała, że zgodnie z powszechnie uznawanymi kryteriami ma to coś wspólnego z uczesaniem i niesypianiem z kim popadnie. W tej ostatniej kwestii mogła zapewnić, że przez ostatni rok była najgrzeczniejszą dziewczynką na świecie.

Jakoś nikt nie przyznał jej za to nagrody.

W oczach Fran wciąż była nieznośną nastolatką, wałęsającą się z Adrianem Petersem i Daltonem (ten doprawdy nie był święty, ale wytrenował pewną formę obłudy, skutecznie chroniącą go przed wszelkimi represjami, czego Zoey nigdy nie potrafiła), źle ubraną i wiecznie rozczochraną szczeniarą, która uważała, że życie to okazja do wygłupów.

– Zdecydowanie nie jestem jej wymarzoną córką – podsumowała, podczas gdy Sally przyglądała się jej z życzliwością.

Zdała sobie sprawę, że choć Sally stała się jej najlepszą przyjaciółką, nie powinna w ten sposób odsłaniać tajników swojego życia rodzinnego podczas pracy.

„To nie jest profesjonalne zachowanie”, pomyślała.

Jednak w tych okolicznościach trudno jej było zachowywać się czysto profesjonalnie. Od poprzedniego dnia Fran uporczywie traktowała ją jak dziecko, bombardując histerycznymi uwagami na temat jej sposobu działania albo braku organizacji.

Sally musiała śledzić tok myśli Zoey, obserwując jej twarz, bo odłożyła telefon.

– Nie martw się – powiedziała cicho. – Gorsze rzeczy przeżyłyśmy i damy radę… na przekór tej kuchni, która wcale nam nie pomaga. Nie jest praktyczna. Wszystko tu… takie nowe. Zupełnie jakby żaden sprzęt nie był do tej pory używany.

– Witamy w typowej kuchni wzorowej rodziny z amerykańskiej klasy wyższej – kwaśno wycedziła Zoey. – Nanę doprowadza do szału, ona w ogóle nie chce tu wchodzić. Zresztą moja matka używa tylko garnka do gotowania na parze. Co tłumaczy, dlaczego jest tak szczupła. Wmawia innym, że taki ma metabolizm, ale prawda jest taka, że się głodzi.

Zoey zagryzła wargi. Znowu zaczyna. Uwaga na temat jej włosów, którą matka powtórzyła dwukrotnie, przywołała wspomnienie innych uwag, znacznie bardziej kąśliwych, wypowiedzianych w innych momentach jej życia. W przeciwieństwie do Fran Zoey nie można było określić mianem idealnie szczupłej. Miała zaokrąglone biodra, jędrne pośladki, solidne uda i porzuciła już nadzieję, że uda jej się pozbyć tej drobnej fałdki nad łokciami, którą ojciec nazywał „niemowlęcą fałdką”, co było miłe z jego strony.

Do tego absolutnie niezdyscyplinowane włosy, nieznoszące żadnych wsuwek, spinek i mocno kontrastujące z dobrze ułożonymi fryzurami i stuprocentowo włoskimi włosami jej matki, na których pielęgnację wydawała fortunę.

Jej ręka odruchowo powędrowała do jednego z niesfornych kosmyków wyślizgujących się z koczka, który Giuliano, fryzjer Fran, cierpliwie skonstruował na jej głowie rano i który od rana się rozpadał, gdy tylko się pochyliła, by zajrzeć do piekarnika, albo nachyliła się nad parującymi garnkami. Potem, pod wpływem nagłego napadu lęku, spojrzała na swoją granatową sukienkę, najgrzeczniejszą, jaką znalazła w szafie wypełnionej dżinsami, wydekoltowanymi topami i adidasami w jaskrawych kolorach, i ze zgrozą zobaczyła, że jest boso.

– Mogłaś mi powiedzieć, że nie mam butów! – wykrzyknęła.

Bogu dzięki Fran nic nie zauważyła, inaczej z nieskrywaną przyjemnością wyraziłaby swoje oburzenie.

– Uwielbiasz gotować boso – odrzekła Sally, wzruszając ramionami. – Zresztą bez butów wyglądasz czarująco.

Uwaga przyjaciółki zmusiła ją do uśmiechu. Sally zawsze umiała podnieść ją na duchu, nieodmiennie optymistyczna i zawsze trzymająca jej stronę.

– Bardzo się cieszę, że siedzę w kuchni – ciągnęła Sally z figlarną miną – i nie muszę zdejmować fartucha. Twoja matka zdążyła mnie poinformować, że z moimi kręconymi rudymi włosami lepiej bym wyglądała, gdybym je obcięła.

– Tak mi przykro – szepnęła Zoey.

– Nie martw się. Moja matka mówi mi to samo – odparła Sally z uśmiechem. – I dorzuca, że w moim wieku powinnam być kimś więcej niż zwykłą asystentką. Obie musimy sobie radzić z przytłaczającą rodziną. Gdyby nie to, nie musiałybyśmy sobie niczego kompensować i rozminęłybyśmy się z naszą szaloną miłością do słodyczy.

Na potwierdzenie swych słów czubkiem palca zebrała trochę cukru pudru rozsypanego na stole i oblizała opuszek.

– Załatwmy te etykietki, bym mogła stawić czoło smokowi i jego szwadronowi czarownic – powiedziała Zoey, siadając przy czystej stronie stołu. – Na razie rzuciłam matce na pożarcie Daltona, ale chłopak nie wytrzyma zbyt długo, a na pewno będzie podejmował próby przekierowania uwagi matki na mnie.

Oczy Sally zaiskrzyły.

– Czy twój brat radzi sobie w roli didżeja?

– Dalton to król didżejów! – odpowiedziała Zoey, w duchu rozbawiona. – Ale jest potwornie gorąco i musiał zdjąć koszulę. Zrobiłam mu zdjęcia z gołym torsem. Chcesz zobaczyć?

Sally zmierzyła ją wzrokiem, nagle czerwona jak burak.

– Jesteś okropna! – wymamrotała. – Chciałam po prostu być uprzejma.

– Oczywiście – przyznała Zoey, nie kryjąc już rozbawienia. – Ale tak w ogóle, mam wrażenie, że Dalton cierpi z powodu wybranej przez matkę muzyki, tak samo jak ja cierpię z powodu ustalonego przez nią menu. No i z powodu upału, bo przecież nie może zdjąć koszuli i występować publicznie na pół nago. Ale jeśli ładnie go poprosisz, może zgodzi się na prywatny seans.

To byłby cały Dalton. Jako nastolatka Zoey zrezygnowała z przyjaciółek, kiedy zauważyła, że niektóre z nich zadawały się z nią, by zwiększyć swoje szanse u jej brata albo, co lepsze, natknąć się na niego w łazience w wyniku misternie zaplanowanego zbiegu okoliczności. Ze smarkacza, do którego żadna z jej koleżanek nie chciała się zbliżyć podczas jej urodzinowych podwieczorków, w liceum Dalton przeobraził się w prawdziwego uwodziciela, a to za sprawą cudu, który Zoey przypisywała swoim mądrym siostrzanym radom, nieraz wbijanym mu do głowy klepnięciem w łepetynę. Często nachodziła ją refleksja, że bratu dopisało wyjątkowe szczęście w genetycznej loterii: czarnowłosy, ze śniadą cerą Włocha, byłby doskonałą karykaturą śródziemnomorskiego uwodziciela, gdyby nie figlarny charakter i piegi na twarzy, które zmuszały ludzi do pobłażliwości i jak na ironię pozwalały mu jeszcze szybciej osiągnąć cel.

Sally chwyciła marker i plik etykietek.

– Zoey Westwood, jesteś najgorszą przyjaciółką na świecie. W pełni zasługujesz na wszystkie krytyczne uwagi swej matki.

Tym razem Zoey zaniosła się szczerym śmiechem.

– Co ja takiego powiedziałam? Nie mam żadnych zastrzeżeń do tego planu. Jestem zmuszona przyznać, że mój brat, ten patentowany leń, mający bardzo wysokie mniemanie o sobie i o swoich prestiżowych dyplomach prawniczych, byłby idealnym mężczyzną dla pewnej mojej rudowłosej znajomej.

– Nie mam żadnych planów co do twojego brata – wymruczała pod nosem Sally, rumieniąc się i śmiejąc jednocześnie. – Zresztą najwyraźniej on też nie ma żadnych planów co do mnie. Byliśmy na kawie w ubiegłym roku i od tej pory nigdy nie spotkaliśmy się sam na sam. Rozmawiam z tobą o Daltonie, bo jesteś moją przyjaciółką i interesuje mnie wszystko, co cię dotyczy.

– O mnie mowa? – dobiegł wesoły głos od drzwi.

Dalton wszedł do kuchni nonszalanckim krokiem. Miał na sobie jasnoniebieską koszulę w białe prążki, która w ogóle nie pasowała do grzywy jego ciemnych, prostych włosów – uparcie odmawiał ich ścięcia – ani do obsypanej piegami twarzy, a już na pewno nie do beżowych spodni, zadziwiająco podobnych do tych noszonych przez ojca, tyle że parę numerów mniejszych. Wyglądał jak chłopiec wystrojony na uroczystość wręczenia nagród na zakończenie roku szkolnego, ale z tym wyglądem ostro kontrastowała kpiarska mina, z jaką przypatrywał się obu młodym kobietom.

– Rozmawiałyśmy o twoich kompetencjach didżeja.

Dalton opadł na najbliższe krzesło.

– Nic mi nie mów. Mama doprowadza mnie do szału.

Sally i Zoey, wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, nie mogły powstrzymać się od śmiechu.

– Powiedziałem, że muszę pilnie udać się do toalety, żeby uniknąć wysłuchania Fly Me to the Moon w wykonaniu Franka Sinatry.

– Lubię tę piosenkę – wyszeptała Sally, po czym z nagłą zawziętością znów zajęła się etykietkami.

– Ja też – odpowiedział Dalton. – Ale nie wtedy, gdy przed nią i po niej lecą wszystkie największe przeboje Sinatry, rozumiesz? Chciałem puścić Harry’ego Connicka Juniora dla odmiany, a mama zapytała mnie, dlaczego moje pokolenie ma tak żałosne upodobanie do coverów.

Zoey i Sally znów parsknęły śmiechem.

– Czy reszta gości już przyszła? – zapytała Zoey.

– Tak, przybyli masowo. Sama wiesz, jacy są ludzie z eleganckich przedmieść… Wszyscy twardo trzymają się zasady, że trzeba się spóźnić dokładnie dwadzieścia minut. A ty, zdrajczyni – spojrzał na siostrę karcąco – zostawiłaś Adriana w łapskach cioci Vic i coś mi się wydaje, że biedak zaraz popełni samobójstwo. Kiedy przechodziłem obok nich, był bliski wykrzyczenia, że jeśli nie poprosił cię o rękę, to nie dlatego, że jest homoseksualistą. Chętnie bym mu przyszedł z pomocą, ale…

– Zabrakło ci odwagi. To było nielojalne, przyznaję. Uwielbiam ciocię Vic, ale i ona, i mama to za dużo na jeden wieczór, nie mówiąc o Laurie Harting…

Dalton spojrzał na nią, nagle zakłopotany. Zoey wiedziała, że nie lubi poruszać z nią tematu ich życia uczuciowego. Od dzieciństwa rozmawiali o wszystkim, lecz nie o tym. Dalton wydawał się zabawny i wygadany, ale bywał bardzo pruderyjny.

Sally przerwała ciszę, która zapadła, nie zauważywszy ich skrępowania, tak była pochłonięta swoją pracą.

– Laurie Harting? – Zerknęła na Zoey, która lekko zbladła. – Czy to znaczy, że Spencer też przyjdzie?

– Myślisz, że Laurie odmówiłaby sobie przyjemności puszenia się tutaj ze swoim narzeczonym? – rzuciła Zoey nieco bardziej sucho, niż zamierzała.

– Nie znam jej – skrzywiła się Sally. – Ale wnioskując z tego, co mi o niej opowiedziałaś, jest to dziewczyna, która nie przejmuje się zanadto cudzymi uczuciami, prawda? Co się tyczy Spencera, którego też nie znam osobiście…

Dalton poprawił się na krześle.

– Spencer to fajny facet.

Sally uniosła głowę. Jej policzki znowu się zarumieniły, lecz uwagę Zoey przykuło wściekłe spojrzenie, jakim obrzuciła jej brata.

– Fajny facet?

– Zawsze lubiłem Spencera… – zaczął Dalton, unikając wzroku Zoey.

– Lubiłeś Spencera? Ten gość złamał twojej siostrze serce!

Zoey nigdy wcześniej nie widziała rozgniewanej Sally. Widziała ją zdenerwowaną, na przykład po rozmowie telefonicznej z uciążliwą klientką albo – to był dla niej istny koszmar – z księgowym. Widziała ją urażoną, zbitą z tropu, raz czy dwa razy zranioną, ale nigdy jeszcze nie słyszała tego pełnego furii głosu, nie widziała tego grymasu na jej twarzy ani mściwego błysku w jej zielonych oczach.

– Fajny facet nie rzuca dziewczyny dla jej przyjaciółki z dziecięcych lat. Fajny facet z pewnością nie robi tego mailem.

– Ja… – próbowała się wtrącić Zoey, czując, że sytuacja wymyka się spod kontroli i ton rozmowy staje się zdecydowanie zbyt ostry. – Był w Europie, co go po części usprawiedliwia, i…

– Daj spokój! – Sally uciszyła ją nieznoszącym sprzeciwu gestem dłoni.

Ponownie skupiła całą uwagę na Daltonie, który oniemiały patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem.

– Fajny facet umie się zachować przyzwoicie i ledwo co zaręczony nie przychodzi na rocznicę ślubu rodziców swojej byłej. Widzisz, Daltonie, możemy się nie zgadzać na temat ludzi w ogóle, ale dla mnie to nie jest dobra definicja fajnego faceta.

Wstała, szybkim, precyzyjnym ruchem zebrała swoje etykietki i bez słowa wyszła.

– Co ją napadło? – zapytał Dalton z twarzą zastygłą w wyrazie tak wielkiego zmieszania, że Zoey miała ochotę się roześmiać.

– Sądzę, że Sally jest szczególnie wrażliwa na właściwy dobór słów – wyjaśniła.

Dalton wstał, podszedł do stołu i zaczął podnosić z blatu etykietki, na których siostra kończyła pisać nazwy dań. Tak samo kręcił się dokoła niej, kiedy byli nastolatkami, a on się wahał, czy ma ją poprosić, by go kryła, bo zamierzał wymknąć się potajemnie na spotkanie z dziewczyną, ale nie chciał jej zdradzić z którą.

– Naprawdę irytuje cię to, że przyjdzie? – wyszeptał. – Minęły dwa lata.

Zoey nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nie zwykła rozmawiać z bratem na takie tematy i wątpiła, by to była dobra chwila na podejmowanie pierwszych takich prób. Wyglądało na to, że sam Dalton zadał pytanie tylko dla formy, a rozdrażniony teraz wyraz jego twarzy jasno dowodził, że nie ma ochoty na wysłuchanie odpowiedzi. Albo że przygotowywał się na potok łez, co byłoby ze wszech miar nadzwyczajne i żenujące.

– Nie – oświadczyła w końcu Zoey, zmuszając się do uśmiechu. – Tyle czasu minęło. Już zapomniałam. Bardziej obawiam się reakcji mamy, jeśli natychmiast nie rozmieszczę etykietek, niż spotkania ze Spencerem i Laurie. Chodźmy, jeśli oboje chcemy uniknąć poważnych kłopotów.

Przeszła na drugą stronę stołu, otworzyła piecyk, by sprawdzić stan miniquiches, po czym zgarnęła etykietki i przepędziła brata z kuchni. Najwyraźniej Dalton się rozluźnił, kiedy przepychali się w korytarzu jak dzieciaki.

Nim wyszli z domu, zatrzymał się i odwrócił ku siostrze.

– Zoey? Nie zadręczaj się tym, dobrze?

– Niczym się nie zadręczam.

Dalton uniósł brew, dyskretnie dając wyraz swemu zdziwieniu.

– Jasne… Słuchaj, nie chcę, żebyś myślała, że nie obchodzi mnie, co czujesz, ale naprawdę powinnaś zamknąć tamten rozdział.

– Zamknęłam, braciszku. Na litość boską, czy udzielasz mi rad w sprawach sercowych? Czy słowa Sally tak mocno tobą wstrząsnęły?

Dalton przestępował z nogi na nogę, zakłopotany. Gdy uniósł ku niej głowę, Zoey zauważyła, że zacisnął szczęki, a dłonie zwinął w pięści.

– Nie lubię, gdy się mówi do mnie takim tonem. Sally powinna nauczyć się trochę nad sobą panować.

– Myślałam, że ją lubisz.

Przez chwilę jego spojrzenie nie wyrażało nic prócz wielkiej pretensji do całego świata. Tak samo jak w dzieciństwie, kiedy pozwalała sobie wchodzić do jego pokoju i pożyczać zabawki bez pytania.

– Czy ja kiedykolwiek coś takiego powiedziałem?

– Nie, nigdy.

– No to nie wymyślajcie sobie bajek, tak między…

– Dziewczynami?

Grymas irytacji zniknął z jego twarzy i pojawił się na niej kpiący uśmiech.

– Psiapsiółkami. Dobrze wiem, co tam sobie opowiadacie, gdy jesteście same.

– Och, Daltonie, proszę… Nie mamy już czternastu lat.

Dalton otworzył drzwi, wyśliznął się na dwór, a że siostra ruszyła za nim, odwrócił się, by rzucić drwiąco:

– Co ty powiesz?

Po czym zrobił unik, aby nie dosięgła go ręka Zoey, zwykle szybka, najwyraźniej jednak nie tym razem.

„Ma rację. Czasem zachowuję się, jakbym miała czternaście lat. Odwagi! Więcej dojrzałości! Jestem przecież dorosła”.

Niemniej dogoniła brata, kiedy ten zaczął przedzierać się przez tłum gości, by wrócić na stanowisko didżeja, i dyskretnie uszczypnęła go w bok, co sprawiło jej niekłamaną satysfakcję. Szybko czmychnęła, chcąc uniknąć jego zemsty.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: