Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do utraty tchu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 marca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Do utraty tchu - ebook

 

Lektura obowiązkowa dla wszystkich miłośniczek Pięćdziesięciu twarzy Greya.

Młoda bibliotekarka Gwendolynne Price pewnego dnia znajduje w służbowej skrzynce na wnioski i uwagi niezwykłą korespondencję. Erotyczne listy miłosne, pełne pikantnych szczegółów, zaadresowane właśnie do niej. Kim jest tajemniczy Nemezis podpisujący się pod listami?

W tym samym czasie dziewczyna poznaje przystojnego profesora historii – Daniela Brewstera. Ich relacje z każdym dniem stają się coraz bardziej intymne…

Gwendolynne podejmuje fascynującą erotyczną grę z Danielem, a jednocześnie wciąga ją wirtualny flirt z Nemezis.

Czy Daniel to Nemezis?

Gdy fantazje i rzeczywistość przenikają się nawzajem, coraz trudniej się zorientować, kto jest kim…

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-031-5
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Masz wiadomość

Nie mam od­wa­gi spoj­rzeć jesz­cze raz. Jed­nak je­śli nie spoj­rzę, będę my­śla­ła, że wszyst­ko to so­bie wy­obra­zi­łam, a nie je­stem pew­na, czy chcia­ła­bym się przy­znać do ta­kich fan­ta­zji.

Tro­chę się boję. Jed­no­cze­śnie chce mi się śmiać. Mniej wię­cej pół na pół.

Po raz trze­ci otwie­ram se­le­dy­no­wą ko­per­tę, któ­rą wy­ło­wi­łam z na­szej sta­ro­świec­kiej bi­blio­tecz­nej skrzyn­ki uwag i wnio­sków, i roz­kła­dam znaj­du­ją­ce się we­wnątrz czte­ry kart­ki dość gru­be­go pa­pie­ru do­brej ja­ko­ści. Jest za­pi­sa­ny nie­bie­skim atra­men­tem, ele­ganc­kim, nie­mal ka­li­gra­ficz­nym pi­smem o rów­nych od­stę­pach.

Ob­le­wam się ru­mień­cem i mam wra­że­nie, że mój umysł wy­peł­nia pod­nie­ca­ją­cy szept. Ser­ce wali mi jak osza­la­łe i ogar­nia mnie idio­tycz­na chęć przy­ci­śnię­cia ręki do pier­si, jak­by to mia­ło je uspo­ko­ić.

Sie­dzę nie­ru­cho­mo, cho­ciaż kosz­tu­je mnie to spo­ro wy­sił­ku. Uda­je mi się jed­nak za­cho­wać spo­kój, mimo że z tru­dem po­wstrzy­mu­ję się od ner­wo­we­go chi­cho­tu.

Ob­ser­wu­ję Cię, Gwen­do­lyn­ne Pri­ce. Wie­dzia­łaś o tym?

Co­dzien­nie wi­dzę Cię w bi­blio­te­ce. Co­dzien­nie pra­gnę Cię do­tknąć. Co­dzien­nie wal­czę ze swo­im po­żą­da­niem…

Mi­jasz mnie, a ja chcę chwy­cić Cię za rękę, za­cią­gnąć za je­den z re­ga­łów i ro­bić z Tobą nie­wy­obra­żal­ne rze­czy. Chciał­bym wsu­nąć Ci ręce pod spód­nicz­kę i pie­ścić Cię, aż bę­dziesz ję­czeć z roz­ko­szy. Chciał­bym od­sło­nić ten prze­pysz­ny bez­miar Two­jej kre­mo­wej skó­ry wła­śnie tu­taj, w bi­blio­te­ce pu­blicz­nej, pod no­sem tych wszyst­kich pro­sta­ków, któ­rzy pa­no­szą się w Two­im kró­le­stwie, nie­świa­do­mi Two­je­go ist­nie­nia. Chciał­bym ob­na­żyć Two­je cu­dow­ne krą­gło­ści, ca­ło­wać i pie­ścić Cię ję­zy­kiem, aż nie bę­dziesz w sta­nie wy­trzy­mać w bez­ru­chu. Chcę ssać Two­ją ape­tycz­ną łech­tacz­kę, aż za­czniesz skom­leć i rzu­cać się… aż osią­gniesz speł­nie­nie. Dla mnie.

Nie oba­wiaj się, moja cud­na Gwen­do­lyn­ne. Nie mam żad­nych złych za­mia­rów. Chciał­bym tyl­ko Cię po­sma­ko­wać. Do­tknąć Cię.

Gdy­bym tyl­ko po­tra­fił wiel­bić Cię cno­tli­wie z od­da­li, ni­czym usy­cha­ją­cy z tę­sk­no­ty ry­cerz za­cho­wu­ją­cy czy­stość dla swo­jej pani… Och, gdy­bym po­tra­fił pi­sać ro­man­tycz­ne wier­sze, mno­żyć w nich przy­kła­dy Two­jej sło­dy­czy, opi­sy­wać każ­dy szcze­gół Two­je­go uśmie­chu i cza­ru, za­świad­czać, że pra­gnę klę­czeć u Two­ich stóp i ca­ło­wać zie­mię, po któ­rej stą­pasz, gdy od­da­lasz się ode mnie.

Ale to nie­moż­li­we, moja ślicz­na. To mi nie wy­star­cza. Nie je­stem w sta­nie ogra­ni­czyć się do czy­sto­ści i szla­chet­no­ści. Mam w so­bie zbyt wie­le zwie­rzę­cych cech, Naj­droż­sza. Je­stem pod­nie­co­ną, nie­okieł­zna­ną be­stią. Na wi­dok Two­ich krą­gło­ści mam ogrom­ny wzwód. Żyję owład­nię­ty pra­gnie­niem, by się z Tobą pie­przyć aż do bólu. Gdy mnie mi­jasz, mój czło­nek sta­je jak sta­lo­wy pręt. Czu­ję fi­zycz­ny dys­kom­fort, kie­dy spód­ni­ca omia­ta Ci uda, i ża­łu­ję, że sam nie mogę stać się tym ka­wał­kiem ma­te­ria­łu. Mógł­bym wów­czas prze­by­wać tak bli­sko Two­jej ape­tycz­nej cip­ki, na­pa­wać się jej sma­kiem i za­pa­chem.

Cią­gle my­ślę ob­se­syj­nie o tym, co znaj­du­je się mię­dzy Two­imi uda­mi. O buj­nym, pu­szy­stym traw­nicz­ku i jego ró­żo­wym głę­bo­kim oto­cze­niu. Ma­rzę, by roz­ło­żyć sze­ro­ko Two­je nogi i go­dzi­na­mi wpa­try­wać się w Cie­bie, pie­ścić Cię wzro­kiem, de­lek­to­wać się Two­ją od­sło­nię­tą na­go­ścią i wy­eks­po­no­wa­ny­mi wdzię­ka­mi.

W każ­dej go­dzi­nie prze­śla­du­ją mnie fan­ta­zje na Twój te­mat. My­śli nie po­zwa­la­ją mi pra­co­wać, ale w ogó­le się tym nie przej­mu­ję. Je­dy­ną po­cie­chą jest dla mnie wy­obra­że­nie, że i Tobą mo­gły­by za­wład­nąć po­dob­ne ob­se­sje. Roz­ta­czam przed sobą wi­zje tego, jak ma­rzysz o moim człon­ku, wy­obra­żasz go so­bie, snu­jesz do­my­sły i za­sta­na­wiasz się nad tym, co czu­ła­byś, ma­jąc go w ręku albo w cip­ce.

A nie jest on wca­le taki zły w po­rów­na­niu z in­ny­mi, moja dro­ga Gwen­do­lyn­ne. Praw­dę po­wie­dziaw­szy, kie­dy tyl­ko za­czy­nam o To­bie my­śleć, robi się cał­kiem im­po­nu­ją­cy. Uno­si się w hoł­dzie dla Two­jej ape­tycz­nej, zmy­sło­wej uro­dy. Tward­nie­je na myśl o tym, że bę­dzie eks­plo­ro­wać każ­dy cen­ty­metr Twe­go pięk­na, że za­nu­rzy się w nim cał­ko­wi­cie, pod­czas gdy my bę­dzie­my ta­rzać się po pod­ło­dze czy­tel­ni, na wpół ro­ze­bra­ni, pie­prząc się jak para stra­ceń­ców.

Tak, moja zmy­sło­wa Kró­lo­wo Bi­blio­te­ki, nie po­win­no Cię zdzi­wić to, że ostat­nio ma­stur­bu­ję się jak sza­lo­ny, my­śląc o To­bie. Ba­wię się człon­kiem, wy­obra­ża­jąc so­bie, co mo­gła­byś z nim ro­bić…

Nie­ustan­nie wi­dzę przed ocza­mi Cie­bie w bie­liź­nie. Jest bar­dzo skrom­na, ot, nie­wiel­kie skraw­ki ma­te­ria­łu, któ­re wię­cej od­sła­nia­ją, niż za­kry­wa­ją.

Czy lu­bisz je­dwab i ko­ron­ki, naj­droż­sza Gwen­do­lyn­ne, czy też je­steś zwo­len­nicz­ką prak­tycz­nej bia­łej ba­weł­ny? Z rów­ną chę­cią po­żrę Cię w każ­dej od­sło­nie albo też zu­peł­nie bez bie­li­zny – wiesz, jacy je­ste­śmy, my, lu­bież­ni, per­wer­syj­ni sza­leń­cy. Trwo­ni­my dłu­gie go­dzi­ny ży­cia, za­sta­na­wia­jąc się, jaki sta­nik i ja­kie majt­ki no­szą ko­bie­ty, któ­rych po­żą­da­my.

W mo­jej wy­obraź­ni masz dzi­siaj na so­bie luk­su­so­wą bie­li­znę. Uro­cze ską­pe fa­ta­łasz­ki przy­le­ga­ją do Two­ich pier­si i pupy ni­czym dru­ga skó­ra… Skraw­ki tka­ni­ny, któ­re cie­szą się in­tym­ny­mi przy­wi­le­ja­mi, o ja­kich ja mogę tyl­ko po­ma­rzyć.

Wi­dzę Cię w szkar­ła­cie. Nie mam jed­nak na my­śli zwy­kłej, byle ja­kiej czer­wie­ni, lecz głę­bo­ki, na­sy­co­ny ko­lor. My­ślę o bar­wie wina z do­bre­go rocz­ni­ka albo rzad­kie­go, cen­ne­go ru­bi­nu. I do tego bia­ła ko­ron­ka. Pro­wo­ku­ją­cy brzeg nie­win­no­ści, przy któ­rym czer­wień spra­wia wra­że­nie jesz­cze bar­dziej grzesz­nej. Bar­dziej zde­pra­wo­wa­nej. Sta­je się czymś w ro­dza­ju ko­lo­ru w sam raz dla luk­su­so­wej dziw­ki.

Wczo­raj w bi­blio­te­ce mia­łaś na so­bie ślicz­ną gra­na­to­wą bluz­kę i do­pa­so­wa­ną dżin­so­wą spód­nicz­kę, w któ­rej Twój wspa­nia­ły ty­łe­czek pre­zen­to­wał się wprost ide­al­nie. Ale w mo­jej wy­obraź­ni pod ten strój za­ło­ży­łaś bie­li­znę dziew­czy­ny, któ­ra ka­su­je gru­be pie­nią­dze za jed­ną noc.

Po­do­ba­ły mi się Two­je pier­si w tej bluz­ce. Praw­dę po­wie­dziaw­szy, ubó­stwiam Two­je pier­si. Krop­ka. Są okrą­głe, duże i wspa­nia­łe. God­ne bo­gi­ni mi­ło­ści. Je­steś moją Afro­dy­tą, pięk­na Gwen­do­lyn­ne. Wiesz o tym, praw­da? Two­je pier­si zmu­sza­ją mnie, bym wiel­bił je w każ­dym calu tak wzro­kiem, jak i pal­ca­mi. W sank­tu­arium mo­jej wy­obraź­ni sta­no­wią one ucztę dla mo­ich za­chłan­nych, wy­gło­dzo­nych zmy­słów. Dwa szpi­cza­ste, wy­so­ko osa­dzo­ne, cu­dow­ne cy­cusz­ki. Aż się pro­si, by je wziąć w ręce. Wy­obra­żam so­bie, że je­dwa­bi­sta skó­ra ich za­okrą­gleń wi­docz­nych tuż po­nad pod­nie­ca­ją­cą kra­wę­dzią ko­ron­ki sma­ku­je tak słod­ko, de­li­kat­nie i so­czy­ście jak mle­ko z mio­dem.

Czy do­ty­kasz cza­sem wła­snych pier­si, Gwen­do­lyn­ne? Bar­dzo chciał­bym to wie­dzieć.

Może do­tkniesz ich te­raz, kie­dy to czy­tasz? Ukrad­kiem i jak­że uro­czo. Nikt nie musi tego zo­ba­czyć, ale ja będę wie­dział… O, tak, będę wie­dział. Uj­rzę ten wy­jąt­ko­wy ru­mie­niec za­kło­po­ta­nia na Two­jej ślicz­nej buzi i po­znam, że za­czer­wie­ni­łaś się dla mnie i tyl­ko dla mnie – do­ty­ka­łaś się, po­nie­waż ja tego chcia­łem, a Ty chcia­łaś spra­wić mi przy­jem­ność.

Tak wła­śnie zrób. Ode­pnij gu­zi­ki bluz­ki, wsuń pal­ce pod tka­ni­nę i po­gładź się opusz­ka­mi po ob­fi­tych krą­gło­ściach, a po­tem wo­kół sut­ka, stward­nia­łe­go pod do­ty­kiem sta­ni­ka. Zrób to! Zrób to te­raz! Nikt Cię nie zo­ba­czy, je­śli udasz, że się po­chy­lasz i wyj­mu­jesz coś z szu­fla­dy biur­ka.

To bę­dzie nasz pry­wat­ny akt sek­su­al­ny, pierw­szy etap na­szej gry.

A póź­niej, wie­czo­rem, w za­ci­szu domu, zrób to jesz­cze raz. Prze­suń opusz­kiem pal­ca wo­kół sut­ka, my­śląc o mnie. Do­ko­ła, raz, dru­gi, trze­ci, mu­ska­jąc lek­ko, jak­by piór­kiem. A kie­dy po­czu­jesz się po­nad mia­rę pod­eks­cy­to­wa­na, może mo­gła­byś się de­li­kat­nie uszczyp­nąć? Uka­rać się za to, że mnie tak pro­wo­ku­jesz? Chwy­cić ten so­czy­sty owoc i wy­krę­cić go raz w jed­ną stro­nę, raz w dru­gą, aż za­czniesz się wić, wil­got­na i pod­nie­co­na?

Czy lu­bisz czuć odro­bi­nę bólu pod­czas przy­jem­no­ści, Gwen­do­lyn­ne? Są­dzę, że każ­dy czło­wiek choć raz w ży­ciu po­wi­nien tego do­świad­czyć. Nie za moc­no… wszak nie je­stem bru­ta­lem ani sa­dy­stą. Ale to sma­ko­wi­ta, wy­szu­ka­na przy­pra­wa w sek­su­al­nym menu, a Ty spra­wiasz wra­że­nie ko­bie­ty o nie­na­sy­co­nym ape­ty­cie, o ile zo­sta­nie on od­po­wied­nio po­bu­dzo­ny. My­ślę, że masz w so­bie tyle wy­obraź­ni, iż go­to­wa je­steś spró­bo­wać wszyst­kie­go. Czyż nie jest tak, moja słod­ka bo­gi­ni?

Tyl­ko zga­du­ję, ale rzad­ko się mylę.

Gwen­do­lyn­ne, je­steś od­waż­ną i zu­chwa­łą ko­bie­tą, go­to­wą na spo­tka­nie z przy­go­dą. Na­tu­ra wy­po­sa­ży­ła Cię od­po­wied­nio, abyś sta­ła się zdo­by­czą i prze­ży­ła chwi­le praw­dzi­wej roz­ko­szy.

Czy mam ra­cję? Chy­ba tak.

Ale wra­ca­jąc do te­ma­tu Two­ich pier­si, Two­ich cu­dow­nych pier­si…

Wi­dzę Cię, jak le­żysz w sa­ty­no­wej po­ście­li, a Two­je wspa­nia­łe cia­ło znaj­du­je się w oto­cze­niu luk­su­su, na jaki za­słu­gu­je. Za­pew­ne sa­ty­no­wa po­ściel brzmi dość try­wial­nie, jed­nak któż by się tym przej­mo­wał. Taka po­ściel jest przed­mio­tem kla­sycz­nych fan­ta­zji ero­tycz­nych nie­zli­czo­nych ona­ni­stów, nie tyl­ko mo­ich. Ale może Two­ja po­ściel nie jest czar­na, ale bia­ła? Mmm, na mnie to dzia­ła.

Noce w bia­łej sa­ty­nie… Co o tym są­dzisz, moja ślicz­na? Cze­góż bym nie od­dał za kil­ka ta­kich nocy… Dłu­gich, ciem­nych, pach­ną­cych nocy, pod­czas któ­rych mógł­bym sy­cić się nie­prze­rwa­nie ob­fi­to­ścią roz­ko­szy, ja­kie ofe­ru­je Two­je cia­ło. To był­by mój raj. Moje naj­więk­sze ma­rze­nie. Czy kie­dy­kol­wiek się speł­ni?

Le­żysz więc na łóż­ku. Szkar­łat na bia­łej, kre­mo­wej, słod­kiej skó­rze. I jesz­cze roz­rzu­co­ne dłu­gie, zło­ci­sto­brą­zo­we wło­sy. Tym ra­zem żad­nych war­ko­czy, moja ide­al­na Gwen­do­lyn­ne. Two­je cu­dow­ne wło­sy sta­no­wią ko­lej­ny ele­ment Two­jej oso­by i nie­mal­że sta­ły się dla mnie fe­ty­szem. Czy po­czu­ła­byś obu­rze­nie albo od­ra­zę, gdy­bym po­wie­dział, że chciał­bym w nich skoń­czyć? Wy­obra­żam so­bie, jak klę­czę nad Tobą, twój nagi pod­da­ny o nie­po­ha­mo­wa­nych żą­dzach, a po­tem owi­jam Two­je buj­ne, je­dwa­bi­ste loki wo­kół mo­je­go pe­ni­sa i piesz­czę się tak dłu­go, aż na­dej­dzie or­gazm.

Och, Gwen­do­lyn­ne! Wy­star­czy, że o tym po­my­ślę, a sta­ję się twar­dy jak sta­lo­wy pręt!

My­ślę, że będę mu­siał coś z tym zro­bić, i to nie­zwłocz­nie.

Adieu, moja wspa­nia­ła Kró­lo­wo Bi­blio­te­ki, adieu…

Czy mo­gła­byś wy­słać do mnie krót­kie­go ma­ila, na­pi­sać, że wy­ba­czasz mi to od­ra­ża­ją­ce zbo­cze­nie? A może opo­wie­dzia­ła­byś mi w nim o jed­nej ze swo­ich fan­ta­zji? Miał­bym wte­dy pew­ność, że je­steś tak samo per­wer­syj­na jak ja.

Twój cia­łem i du­szą, a zwłasz­cza twar­dym, obo­la­łym cia­łem,

Ne­me­zis

Ne­me­zis? No nie. Ten fa­cet to zbo­czo­ny sza­le­niec, mi­ło­śnik ero­tycz­nej li­te­ra­tu­ry, być może na­wet nie­bez­piecz­ny… I na­zy­wa się Ne­me­zis? Prze­cież to brzmi jak nick na­sto­lat­ka gra­ją­ce­go w in­ter­ne­to­wą grę.

A jed­nak list, a na­wet ten głu­pi pod­pis, spra­wia­ją, że po ple­cach prze­cho­dzi mi dreszcz. Wy­obra­żam so­bie ciem­no­wło­są, wy­so­ką po­stać, bar­dzo ta­jem­ni­czą, być może w ma­sce albo na­wet w skó­rze, po­chy­la­ją­cą się nade mną. Ten ktoś jest sil­ny, twar­dy i sek­sow­ny, tak bar­dzo sek­sow­ny, że klę­czę i ca­łu­ję jego buty… a po­tem ca­łu­ję jego człon­ka.

Po­trzą­sam gło­wą i wte­dy uświa­da­miam so­bie, że od kil­ku mi­nut je­stem cał­ko­wi­cie nie­obec­na, za­to­pio­na w świe­cie Ne­me­zis. A co gor­sza, ro­bię to, co mi ka­zał. To zna­czy nie do koń­ca, ale pra­wie – przez ba­weł­nia­ną bluz­kę do­ty­kam że­ber, tuż pod pier­sią.

Od­ry­wam rękę od cia­ła i z pie­ty­zmem skła­dam list, po czym wsu­wam go do kie­sze­ni spód­ni­cy. Od razu przy­po­mi­nam so­bie, co na­pi­sał o mo­jej spód­nicz­ce i czu­ję lek­kie pod­nie­ce­nie.

W ja­kiś dziw­ny spo­sób ten list to Ne­me­zis, a sko­ro tkwi w mo­jej kie­sze­ni, znaj­du­je się nie­bez­piecz­nie bli­sko mo­jej cip­ki, tak jak to opi­sał. Dzie­lą go od niej za­le­d­wie dwie war­stwy ba­weł­ny.

Bio­rę kil­ka głę­bo­kich wde­chów i przy­bie­ram wy­gląd zu­peł­nie nor­mal­nej isto­ty ludz­kiej. Omia­tam spoj­rze­niem głów­ną salę wy­po­ży­czal­ni, na tyle, na ile się­ga mój wzrok. Nikt na mnie nie pa­trzy, cho­ciaż czu­ję się, jak­bym mia­ła na czo­le mi­ga­ją­cy neon z na­pi­sem „Nie­rząd­ni­ca z Ba­bi­lo­nu”. W bi­blio­te­ce pa­nu­je spo­kój, a w przed­obied­nim bez­ru­chu za­le­d­wie garst­ka osób prze­glą­da za­war­tość pół­ek. Mogę bez­piecz­nie po­kle­pać się po kie­sze­ni i znów po­grą­żyć się w my­ślach o nadaw­cy li­stu.

Co dziw­ne – a przy tym nie­co ża­ło­sne – mimo że jego wia­do­mość jest ano­ni­mo­wa, pre­ten­sjo­nal­na, per­wer­syj­na i nie­co obrzy­dli­wa, sta­no­wi chy­ba ko­re­spon­den­cję naj­bliż­szą li­sto­wi mi­ło­sne­mu, jaką kie­dy­kol­wiek do­sta­łam. Na­wet kie­dy mój były i wca­le nie­opła­ki­wa­ny mąż Si­mon i ja by­li­śmy na sie­bie na­pa­le­ni, nig­dy nie do­sta­wa­łam li­ści­ków ani na­wet e-ma­ili. A od­kąd się roz­sta­li­śmy, otrzy­mu­ję tyl­ko oschłe pi­sma roz­wo­do­we oraz po­le­ce­nia sprze­da­ży na­sze­go idio­tycz­ne­go domu. Si­mon nadal pró­bu­je mną dy­ry­go­wać.

Niech się pie­przy. Mam waż­niej­sze spra­wy na gło­wie. Ktoś o wie­le za­baw­niej­szy i atrak­cyj­niej­szy od nie­go pró­bu­je prze­jąć nade mną kon­tro­lę. I za­jąć mój umysł.

Kim u dia­bła jest Ne­me­zis?! I gdzie się ukry­wa? Gdzie so­bie do­ga­dza, kie­dy każe mi się do­ty­kać? Są­dząc po tre­ści li­stu, musi być sta­łym czy­tel­ni­kiem bi­blio­te­ki, a więc pew­nie bywa bli­sko mnie. Może na­wet te­raz jest gdzieś tu­taj. A co je­śli wła­śnie mnie ob­ser­wu­je? W bi­blio­te­ce pa­nu­je ci­sza. On może być wszę­dzie. Na­wet metr ode mnie.

Czy ktoś dzi­siaj włą­czył ogrze­wa­nie? Je­stem za mło­da na ude­rze­nia go­rą­ca, a to, co wła­śnie czu­ję, bar­dzo je przy­po­mi­na. Ukrad­kiem wa­chlu­ję się de­kol­tem ko­szul­ki. I na­tych­miast prze­sta­ję. Ne­me­zis osza­le­je, je­śli to zo­ba­czy. Roz­glą­dam się do­ko­ła, a mał­żo­wi­ny uszne za­czy­na­ją mnie swę­dzieć, jak­by moż­li­wość by­cia ob­ser­wo­wa­ną dzia­ła­ła na mnie ni­czym praw­dzi­wa siła fi­zycz­na.

Czy on tu jest? Czy spo­glą­da na moje sut­ki wi­docz­ne przez ma­te­riał bluz­ki i wy­obra­ża so­bie, co kry­je się pod spód­ni­cą? Umysł za­czy­na mi pod­su­wać idio­tycz­ne wi­zje prze­szy­wa­ją­ce­go, rent­ge­now­skie­go wzro­ku oraz mnie sa­mej pa­ra­du­ją­cej po bi­blio­te­ce w prze­zro­czy­stym ubra­niu. Ne­me­zis mówi o moim cie­le w taki spo­sób, jak­by fak­tycz­nie wi­dział je na­gie.

O mat­ko, po co o tym po­my­śla­łam?

Nie tyl­ko on mie­wa ero­tycz­ne fan­ta­zje. Ocza­mi wy­obraź­ni wła­śnie wi­dzę sie­bie na pod­ło­dze czy­tel­ni, do­kład­nie tak, jak to opi­sał. Leżę na ple­cach, a mię­dzy mo­imi roz­po­star­ty­mi uda­mi gwał­tow­ne ru­chy wy­ko­nu­je fan­ta­stycz­ny męż­czy­zna. Praw­dzi­wy Ne­me­zis jest praw­do­po­dob­nie gru­by, star­sza­wy, ma na gło­wie za­cze­skę albo coś rów­nie od­ra­ża­ją­ce­go, więc dla wła­snej wy­go­dy – a tak­że po­nie­waż już i tak jest obec­ny w mo­ich my­ślach – za­stę­pu­ję go obec­nym obiek­tem mo­je­go po­żą­da­nia. Cho­dzi o pu­pil­ka bi­blio­te­ki, ce­le­bry­tę, któ­ry przez kil­ka ty­go­dni bę­dzie pra­co­wał nad swo­im no­wym pro­jek­tem w spe­cjal­nym dzia­le na­sze­go ar­chi­wum.

To fa­cet, z któ­rym bez wa­ha­nia zro­bi­ła­bym to wszyst­ko, co opi­sy­wał w swo­im li­ście Ne­me­zis!

Zer­kam przez ra­mię w stro­nę czy­tel­ni. Pod­ło­ga jest tam twar­da, ale i tak już czu­ję ją pod mo­imi drżą­cy­mi po­ślad­ka­mi.

Jak się oka­zu­je, nie tyl­ko Ne­me­zis ma nie po ko­lei w gło­wie! Wła­śnie do­pro­wa­dzi­łam się do sta­nu, w któ­rym cała zwil­got­nia­łam… Czy je­stem tak samo po­krę­co­na i per­wer­syj­na jak on? Z całą pew­no­ścią czu­ję się pod­nie­co­na, a jed­no­cze­śnie mam wra­że­nie, że wła­śnie otrzy­ma­łam cios pro­sto w żo­łą­dek. Z wła­snej nie­przy­mu­szo­nej woli pod­eks­cy­to­wa­łam się bred­nia­mi zbo­czeń­ca. Ko­goś, kto być może jest nie­bez­piecz­ny albo cho­ry psy­chicz­nie.

Ko­goś, kto z pew­no­ścią prze­by­wa na tyle bli­sko, że mógł wrzu­cić ko­per­tę do skrzyn­ki w wy­po­ży­czal­ni. Ko­goś, kto zna pro­ce­du­ry bi­blio­tecz­ne oraz obo­wiąz­ki pra­cow­ni­ków. Kto wie­dział, że to ja opróż­niam skrzyn­kę i po­tra­fił prze­wi­dzieć, kie­dy to na­stą­pi. Kto znał go­dzi­ny, w któ­rych przy biur­ku in­for­ma­cji bi­blio­tecz­nej naj­czę­ściej nikt nie sie­dzi.

Biur­ko znaj­du­je się na nie­wiel­kim pod­wyż­sze­niu, za­le­d­wie kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów nad pod­ło­gą, ale mimo to sta­no­wi do­sko­na­ły punkt ob­ser­wa­cyj­ny. Wi­dać stam­tąd spo­ry frag­ment miesz­czą­cej się w no­wym bu­dyn­ku wy­po­ży­czal­ni. Wła­śnie za­czy­na­ją na­pły­wać lu­dzie, któ­rzy przy­cho­dzą przej­rzeć książ­ki i pra­sę pod­czas prze­rwy na lunch. Ne­me­zis może być jed­nym z nich. Co­dzien­nie mię­dzy pół­ka­mi prze­wi­ja­ją się set­ki czy­tel­ni­ków. W tej chwi­li jest tu kil­ka­dzie­siąt osób, a po­ło­wę z nich sta­no­wią męż­czyź­ni.

W dzia­le spor­to­wym wi­dzę ja­kie­goś cwa­niacz­ka. To ide­al­ny kan­dy­dat na Ne­me­zis. Jest re­gu­lar­nym by­wal­cem bi­blio­te­ki i nie­jed­no­krot­nie przy­ła­pa­łam go na tym, jak ga­pił się na mój biust. Te­raz też to robi. Co za świn­tuch! Nie, nie chcia­ła­bym, żeby to on był Ne­me­zis!

W ta­kich sy­tu­acjach jak ta ża­łu­ję, że nie mam odro­bi­nę mniej­szych cyc­ków. Ba, ża­łu­ję, że w ogó­le cała nie je­stem odro­bi­nę mniej­sza. Zwy­kle nie prze­szka­dza­ją mi moje krą­gło­ści, na­wet mogę po­wie­dzieć, że je lu­bię, jed­nak buj­ne cia­ło wy­zwa­la w wie­lu męż­czy­znach zwie­rzę. Nowy, spe­cy­ficz­ny ga­tu­nek zwie­rzę­cia, któ­re pró­bu­je uczy­nić swo­je pry­mi­tyw­ne in­stynk­ty mniej od­ra­ża­ją­cy­mi i ła­twiej­szy­mi do za­ak­cep­to­wa­nia za spra­wą kil­ku kwie­ci­stych zdań na te­mat uwiel­bie­nia oraz ry­cer­skiej mi­ło­ści.

Nie to, że­bym ostat­nio po­zwo­li­ła ko­muś ta­kie­mu na po­ło­że­nie na mnie swo­ich łap. Od cza­su roz­wo­du wie­rzę w ja­kość, a nie w ilość. Być może cze­kam po pro­stu na swo­je­go bo­ha­te­ra. Jesz­cze do nie­daw­na moja wy­bred­ność wy­da­wa­ła się do­sko­na­łym po­my­słem, ale te­raz z jej po­wo­du cier­pię, bo ni­cze­go tak nie pra­gnę jak sek­su. Nie­chęt­nie przy­zna­ję sama przed sobą, że je­śli Ne­me­zis wy­glą­da w mia­rę przy­zwo­icie i nie jest zbyt obłą­ka­ny, po­waż­nie roz­wa­ża­ła­bym opcję sko­rzy­sta­nia z jego pro­po­zy­cji.

I wła­śnie dla­te­go praw­do­po­dob­nie nie po­wiem ni­ko­mu o tym per­wer­syj­nym li­ście. Cią­gle znaj­du­je­my dziw­ne rze­czy w skrzyn­ce. Czę­sto w prze­rwie na lunch sie­dzi­my w na­szym służ­bo­wym po­ko­ju i za­śmie­wa­my się, czy­ta­jąc te nie­szko­dli­we tek­sty. Te cho­re i nie­smacz­ne lą­du­ją na biur­ku sze­fa. Tyl­ko co on może z nimi zro­bić? Na szczę­ście, zwy­kle są to po­je­dyn­cze wy­sko­ki i bi­blio­tecz­ni prze­śla­dow­cy szyb­ko tra­cą za­in­te­re­so­wa­nie pi­sa­niem ko­lej­nych li­stów.

Ten jest jed­nak inny, czu­ję to. A poza tym, to mój zbo­cze­niec i nie mam ocho­ty ni­kim się z nim dzie­lić.

Wpa­tru­ję się w po­da­ny u dołu stro­ny li­stu ad­res ma­ilo­wy: n3m3sis@hot­ma­il.co.uk.

Czy po­win­nam wy­słać mu wia­do­mość? Po­wie­dzieć, żeby zo­sta­wił mnie w spo­ko­ju? A może stwo­rzyć naj­bar­dziej wy­uz­da­ną fan­ta­zję, na jaką mnie stać, do­ty­czą­cą mo­jej bie­li­zny albo stro­ju z sa­ty­ny i ko­ro­nek, któ­re­go w rze­czy­wi­sto­ści nie po­sia­dam, i na jaki z pew­no­ścią nie mo­gła­bym so­bie po­zwo­lić. Albo wy­my­ślić fan­ta­zję o nim i jego ma­stur­ba­cji. W szko­le pi­sa­łam nie­złe wy­pra­co­wa­nia. A może tym ra­zem to ja po­win­nam roz­ka­zać mu, co ma zro­bić.

Bez­wol­nie otwie­ram pro­gram pocz­to­wy na kom­pu­te­rze.

O nie! To strasz­nie głu­pie, a do tego nie­bez­piecz­ne. A jed­nak bar­dzo chcę to zro­bić. Może je­stem tak samo zbo­czo­na i dziw­na jak on, tyl­ko wcze­śniej nie zda­wa­łam so­bie z tego spra­wy. Pal­ce za­sty­ga­ją mi nad kla­wia­tu­rą, a je­dy­ne, co mnie po­wstrzy­mu­je, to świa­do­mość, że sys­tem kom­pu­te­ro­wy bi­blio­te­ki bywa wy­ryw­ko­wo mo­ni­to­ro­wa­ny. Ale i tak ser­ce trze­po­cze mi jak osza­la­łe, a w majt­kach czu­ję wil­goć. Wyż­sze funk­cje mo­je­go mó­zgu chy­ba nie dzia­ła­ją jak trze­ba, a cia­ło prze­obra­zi­ło się w po­zba­wio­ną kon­tro­li bu­rzę hor­mo­nów.

Fa­cet z dzia­łu spor­to­we­go stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie moją oso­bą i za­jął się czy­ta­niem książ­ki. Gdy­by to miał być on, na wi­dok nie­bie­skiej pa­pe­te­rii w mo­ich dło­niach oczy wy­szły­by mu z or­bit i zro­bił­by ko­lej­ny krok. Ale on wy­da­je się po­chło­nię­ty hi­sto­rią rug­by w hrab­stwie York­shi­re.

Gdzie je­steś, Ne­me­zis, ty zbo­czeń­cu? Je­steś tu­taj? Te­raz? Tak bli­sko, że mo­gła­bym cię zo­ba­czyć albo na­wet do­tknąć?

Nie do­wiem się tego. Nie peł­nię obo­wiąz­ków w głów­nej wy­po­ży­czal­ni przez całą zmia­nę, więc prak­tycz­nie każ­dy mógł po­dejść do skrzyn­ki uwag i wnio­sków. A prze­cież je­ste­śmy sie­dzi­bą bi­blio­te­ki miej­skiej. Mamy dział na­uko­wy, bi­blio­te­kę au­dio­wi­zu­al­ną, dzie­cię­cą, a tak­że ar­chi­wa i roz­ma­ite zbio­ry spe­cja­li­stycz­ne. Ne­me­zis może znaj­do­wać się w tej chwi­li w do­wol­nym miej­scu tego wiel­kie­go, nie­co cha­otycz­ne­go bu­dyn­ku, nie­mal w ca­ło­ści do­stęp­ne­go dla czy­tel­ni­ków. Mógł przy­brać ma­skę praw­dzi­we­go mola książ­ko­we­go.

Atak pa­ni­ki znów po­zba­wia mnie tchu. A co, je­śli on jest na­praw­dę nie­bez­piecz­ny? Mu­szę się stąd wy­do­stać! Wzdy­cham w du­chu z ulgą, kie­dy po rzu­ce­niu okiem na wiel­ki ze­gar wi­szą­cy przy wej­ściu spo­strze­gam, że do­cho­dzi go­dzi­na dwu­na­sta. Dzię­ki Bogu, mam dzi­siaj wcze­śniej prze­rwę na lunch. Za kil­ka mi­nut znaj­dę się na świe­żym po­wie­trzu i znów będę mo­gła ja­sno my­śleć.

Zu­peł­nie jak dżin wy­wo­ła­ny prze­ze mnie z bu­tel­ki zja­wia się Tra­cey, by punk­tu­al­nie roz­po­cząć dy­żur przy biur­ku. Sta­no­wi­sko in­for­ma­cyj­ne nie jest ob­sa­dzo­ne przez cały dzień, ale aku­rat w cza­sie prze­rwy obia­do­wej po­ja­wia się mnó­stwo czy­tel­ni­ków z py­ta­nia­mi.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – pyta Tra­cey, a wte­dy do­cie­ra do mnie, że pew­nie wy­glą­dam na tak wzbu­rzo­ną i roz­dy­go­ta­ną, jak się czu­ję.

– Oczy­wi­ście – kła­mię, uśmie­cha­jąc się tak na­tu­ral­nie, jak tyl­ko po­tra­fię. – Za­glą­da­łam do ka­ta­lo­gu i sys­tem zno­wu zwa­rio­wał, więc my­śla­łam, że coś po­psu­łam. Ale te­raz już jest do­brze.

Jesz­cze przez chwi­lę roz­ma­wia­my o pra­cy i mam wra­że­nie, iż uda­ło mi się prze­ko­nać Tra­cey, że to ko­lej­ny z se­rii nie­koń­czą­cych się nud­nych po­ran­ków, pod­czas któ­rych zu­peł­nie nic się nie dzie­je. Mam jed­nak wy­rzu­ty su­mie­nia, że nie po­wie­dzia­łam jej o Ne­me­zis. Tra­cey jest moją przy­ja­ciół­ką i w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach to wła­śnie z nią za­śmie­wa­ła­bym się do łez, czy­ta­jąc list jak ten.

Ja­kieś dwie–trzy mi­nu­ty póź­niej zmie­rzam ku tyl­ne­mu wyj­ściu, żeby za­czerp­nąć po­wie­trza. Po dro­dze mi­jam ka­fej­kę, a w niej Clar­keya, kie­row­ni­ka ob­słu­gi tech­nicz­nej bu­dyn­ku sie­dzą­ce­go z in­for­ma­ty­kiem z urzę­du mia­sta, któ­ry miał zmo­der­ni­zo­wać na­sze kom­pu­te­ry. Za­czy­nam się za­sta­na­wiać, czy je­den z nich nie mógł­by być Ne­me­zis. Greg, kom­pu­te­ro­wy fa­na­tyk, jest mło­dy, in­te­li­gent­ny i uro­czy, ale na myśl o tym, że ob­le­śny Clar­key mógł­by być nadaw­cą ero­tycz­nych li­stów, robi mi się nie­do­brze. Wy­glą­da mi na ko­le­sia po­tra­fią­ce­go się pod­nie­cać wy­łącz­nie wiel­ki­mi por­cja­mi mię­sa, któ­re wpy­cha so­bie do gar­dła, a są­dząc po nie­mal nie­czy­tel­nych not­kach, ja­kie pod­czas awa­rii przy­kle­ja do ogrze­wa­cza wody w szat­ni dla per­so­ne­lu, nie był­by zdol­ny do wy­ka­li­gra­fo­wa­nia cze­go­kol­wiek.

W bi­blio­te­ce sto­su­je­my dość spo­ro środ­ków ostroż­no­ści, po­nie­waż w zbio­rach mamy rzad­kie i cen­ne do­ku­men­ty, ale po krót­kiej, co­dzien­nej wal­ce z kla­wia­tu­rą oraz klu­czem otwie­ram w koń­cu drzwi i wy­pa­dam z bu­dyn­ku. Chcę przejść się na nie­wiel­ki skwe­rek tuż za par­kin­giem, usiąść tam i po­my­śleć.

W mo­men­cie kie­dy wy­bie­gam na ze­wnątrz, ktoś inny wcho­dzi do środ­ka i tym sa­mym zde­rzam się z ciem­no­wło­są po­sta­cią w oku­la­rach, ob­ła­do­wa­ną po uszy. Męż­czy­zna nie po­ru­sza się szyb­ko, bo ma za­ję­te ręce. Trzy­ma przed sobą tecz­kę, ster­tę ksią­żek, kil­ka ga­zet oraz zwi­nię­tą w ru­lon mapę. Wpa­da­my na sie­bie i wszyst­kie pa­kun­ki wy­pa­da­ją mu z rąk.

Znów się ru­mie­nię. Oczy­wi­ście mu­sia­łam zde­rzyć się z eks­cen­trycz­nym na­ukow­cem i gwiaz­dą te­le­wi­zyj­ną w jed­nej oso­bie, fa­ce­tem, któ­ry ostat­ni­mi cza­sy nie­mal po­miesz­ku­je w bi­blio­te­ce. Cu­dow­nym, sek­sow­nym, ale nie­co roz­tar­gnio­nym i za­to­pio­nym w książ­kach pro­fe­so­rem Da­nie­lem Brew­ste­rem.

– Ojej! Ogrom­nie pa­nią prze­pra­szam – mówi, jak­by to była wy­łącz­nie jego wina, jak­bym to nie ja za­po­mnia­ła pa­trzeć, do­kąd idę, śniąc na ja­wie o zbo­czeń­cach i nie­bie­skiej pa­pe­te­rii. Obo­je po­chy­la­my się, żeby po­zbie­rać książ­ki i pa­pie­ry, a ja do­strze­gam tomy, któ­rych ab­so­lut­nie nie po­wi­nien był wy­no­sić z ar­chi­wum, i ude­rza mnie, jaki on jest ape­tycz­ny na ten swój nie­obec­ny, pra­co­wi­ty spo­sób. Czar­ne wło­sy ma roz­wi­chrzo­ne jak u Cy­ga­na, jego po­licz­ki po­kry­wa za­bój­czy, le­d­wie ciem­nie­ją­cy na skó­rze ślad za­ro­stu. Gdy­by nie ta bla­da skó­ra, ty­po­wa dla ko­goś, kto cią­gle ślę­czy nad książ­ka­mi i nie wy­cho­dzi na ze­wnątrz, mógł­by ucho­dzić za sek­sow­ne­go aman­ta o po­łu­dnio­wej uro­dzie. Rzecz ja­sna, nie li­cząc tych bel­fer­skich oku­la­rów i prze­sta­rza­łej twe­edo­wej ma­ry­nar­ki.

Prze­ży­wam po­tęż­ny szok, kie­dy pod­no­szę wzrok znad za­dru­ko­wa­nych kar­tek i do­strze­gam jego ciem­ne oczy za ele­ganc­ki­mi szkła­mi utkwio­ne ni­czym para la­se­rów w row­ku mię­dzy mo­imi pier­sia­mi! Mam na so­bie bluz­kę z de­kol­tem w szpic, więc ro­wek jest do­sko­na­le wi­docz­ny.

Czy to on jest Ne­me­zis? Na samą myśl chwie­ję się na pię­tach i pra­wie prze­wra­cam do tyłu.

Czu­ję mro­wie­nie na ca­łym cie­le, ale kie­dy pro­fe­sor po­kry­wa się pur­pu­rą ciem­niej­szą niż ko­lor mo­jej bie­li­zny z lu­bież­nych fan­ta­zji Ne­me­zis, uzna­ję, że to nie może być on. Moje przy­pusz­cze­nia po­twier­dza­ją się, gdy kuca na pię­tach, żeby pod­nieść książ­ki i do­ku­men­ty, i na­tych­miast upa­da tył­kiem na be­to­no­wy chod­nik, tyl­ko dla­te­go, że przy­ła­pa­łam go, jak się gapi na mój ob­fi­ty biust. Wła­śnie do­pro­wa­dzi­łam do upad­ku gwiaz­dę te­le­wi­zyj­ną, któ­ra jest obiek­tem mo­ich nie­przy­zwo­itych pra­gnień! To wszyst­ko two­ja wina, Ne­me­zis! To przez cie­bie wa­riu­ję!

– Och! Prze­pra­szam! – wo­łam, ła­ska­wie bio­rąc na sie­bie winę za jego upa­dek, cho­ciaż prze­cież go nie po­pchnę­łam. Sam się prze­wró­cił, wpa­trzo­ny w moje pier­si. Co zresz­tą nadal czy­ni, omia­ta­jąc je peł­nym ognia wzro­kiem. Jego uszy też naj­wy­raź­niej po­czu­ły po­dob­ny żar, po­nie­waż mał­żo­wi­ny ob­la­ły się ape­tycz­nym ru­mień­cem. Na­gle za­czy­nam się za­sta­na­wiać, jak­by to było, gdy­bym za­czę­ła je de­li­kat­nie gryźć.

O czym ja my­ślę?! Nie mam po­ję­cia, co we mnie wstą­pi­ło, ale przez Ne­me­zis oraz Pro­fe­so­ra Cia­cho chy­ba za­czy­nam za­mie­niać się w sek­su­al­ną ma­niacz­kę.

Bio­rę głę­bo­ki od­dech i wy­cią­gam rękę, żeby po­móc mu wstać, a tym sa­mym pre­zen­tu­ję mu moje cyc­ki jesz­cze do­kład­niej. Pro­fe­sor pod­ry­wa się z za­ska­ku­ją­cą zwin­no­ścią, ska­cząc na rów­ne nogi ni­czym pan­te­ra.

– Nie, nie! To moja wina! – po­pra­wia mnie. Wy­da­je się za­że­no­wa­ny, ale i nie­co roz­draż­nio­ny. Po­chy­la się po­now­nie, żeby pod­nieść resz­tę pa­pie­rów, a kie­dy uno­si wzrok, jego twarz znaj­du­je się nie­mal na wy­so­ko­ści mo­je­go kro­cza, i to za­le­d­wie kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów od nie­go. Tym ra­zem się nie prze­wra­ca, ale cofa się, jak­by bli­skość mo­ich in­tym­nych re­jo­nów wy­wo­ła­ła w nim szok. Za­cho­wu­je się te­raz bar­dziej jak prze­stra­szo­na ga­ze­la niż gięt­ki dra­pież­nik.

Sce­na prze­ro­dzi­ła się w far­sę, więc wkła­dam ślicz­ne­mu pro­fe­so­ro­wi do rąk jego pa­pie­ry, po czym wy­mi­jam go z uśmie­chem, rzu­cam przez ra­mię ko­lej­ne „prze­pra­szam” oraz „do zo­ba­cze­nia” i bie­gnę przez as­falt w stro­nę skwe­ru.O autorce

Por­tia Da Co­sta, zna­na z po­ry­wa­ją­cych, zmy­sło­wych hi­sto­rii wy­da­nych w se­rii „Black Lace Bo­oks”, ma na swo­im kon­cie po­nad trzy­dzie­ści po­wie­ści i no­wel oraz po­nad sto opo­wia­dań, na­pi­sa­nych pod roz­ma­ity­mi pseu­do­ni­ma­mi.

Au­tor­ka uwiel­bia two­rzyć po­sta­ci sek­sow­nych, sym­pa­tycz­nych bo­ha­te­rów, któ­re na­stęp­nie umiesz­cza w ero­tycz­nych sy­tu­acjach. Oprócz cie­szą­cych się uzna­niem ksią­żek osa­dzo­nych w re­aliach współ­cze­snych na­pi­sa­ła tak­że sze­reg opo­wie­ści hi­sto­rycz­nych, pa­ra­nor­mal­nych, a na­wet fu­tu­ry­stycz­nych.

Por­tia Da Co­sta miesz­ka w sa­mym ser­cu West York­shi­re wraz z mę­żem. W cza­sie wol­nym od pi­sa­nia czy­ta, oglą­da te­le­wi­zję i fil­my oraz sur­fu­je po sie­ci i ćwier­ka na Twit­te­rze. Wcze­śniej była bi­blio­te­kar­ką, pra­co­wa­ła tak­że w lo­kal­nej ad­mi­ni­stra­cji rzą­do­wej.

Wię­cej na te­mat au­tor­ki i jej ksią­żek moż­na zna­leźć na stro­nie www.por­tia­da­co­sta.com oraz na pro­fi­lu Twit­ter: @Por­tia­Da­Co­sta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: