Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobro jako choroba zakaźna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dobro jako choroba zakaźna - ebook

Dobro jako choroba zakaźna to kontynuacja bestsellerowego Cerowania świata (2015) – dziennika prowadzonego przez siostrę Małgorzatę Chmielewską. Codzienne zapiski odkrywają niezwykłe bogactwo ubogiego świata, w którym autorka żyje wraz z podopiecznymi, osobami wykluczonymi, starając się przywrócić im godność i nadzieję. Dla swoich „niepełno-sprawnych, ale pełno-ludzkich” tworzy DOM, często pierwszy prawdziwy, a już na pewno taki, jakiego dotąd nie mieli. O trudach codzienności, zmaganiu się z urzędniczymi absurdami, bezdusznymi przepisami siostra Małgorzata opowiada w sposób bezkompromisowy, z właściwym sobie poczuciem humoru. Nade wszystko jednak kieruje do nas słowa mądre, pełne światła i wrażliwości na drugiego człowieka.

Miłosierdzie ludzkie zaopatruje nas w buty, ubrania i jedzonko. Boski ekonom działa lepiej niż ziemskie banki żywności, które żywności nie mają. A zima nie kocha biedaków. Bez względu na kontynent.(...) Generalnie dobro jest chorobą zakaźną i dzięki rozprzestrzenianiu się tego wirusa ciągle żyjemy z naszymi mieszkańcami i nie tylko.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7906-109-9
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

z serca życzenia dla władzy

1 stycznia 2012

Na Titanicu mieli pieniądze i zdrowie i na niewiele się to zdało! To dzisiaj usłyszałam od Reni, zatem życzę wszystkim tego, o co modlił się młody król Salomon: aby Pan dał każdemu z nas „serce pełne rozsądku”. A reszta jakoś się ułoży. Problem w tym, żeby o tę mądrość poprosić i nie ominąć jej obojętnie, kiedy się dostanie promyczek. Można wystawić but na okno, może jutro rano ją tam znajdziemy? Oby znaleźli ją także ci, którzy mają władzę, jakąkolwiek władzę: rodzice, nauczyciele, młodzież, co może doprowadzić do szału dorosłych, a może z nimi współpracować, politycy, burmistrzowie i wójtowie, prezydenci i sprzątaczki, księża i biskupi, pani w urzędzie i pan doktor, pielęgniarka i szewc, który może mi zreperować buty albo zostawić mnie bosą. Władzę przecież ma każdy. I każdy może z niej uczynić dobry użytek dla innych. Bo władza to służba. Jako ludzie wolni mamy władzę nad swoim życiem.

środki ubogie

5 stycznia 2012

Dla Artura, mojego przybranego syna, „udało się” zdobyć recepty, czego wszystkim chorym, szczególnie starszym, niepełnosprawnym i mającym daleko do lekarza, życzę. Nam z samochodem i życzliwym panem doktorem zajęło to drobne parę godzin.

Jedno z dzieci skończyło osiemnaście lat i przechodzi na własny, czyli Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, wikt w wysokości coś koło pięciuset złotych, bo się uczy i było w rodzinie zastępczej. Formalności nie do ogarnięcia dla osiemnastolatka, któremu nikt w tym nie pomoże. A inicjatywy ze stosownego urzędu nie było, bo oni są od papierów, a nie od wspierania wychowanków.

Przypomina mi się anegdotka z życia mojego ojca, lekarza w wiejskim ośrodku zdrowia za głębokiej komuny. Epidemia grypy w latach sześćdziesiątych, do stu pacjentów dziennie, a tu kontrola… wag dla dzieci. No i ojciec zapłacił karę za niezalegalizowaną wagę dla niemowląt kupioną kilka dni wcześniej. Uzasadnienie: oszukiwanie na wadze niemowlęcej. Za pracę po dwadzieścia godzin dla chorych nikt mu oczywiście nie zapłacił. Nawet się tego nie domagał. Jeden ze znajomych lekarzy specjalistów, człowiek poważny i dokładny, wyliczył, że przy obecnej formie obciążeń biurokratycznych lekarz potrzebuje dziesięciu minut na wypełnienie papierów pacjenta. Pozostaje mu pięć minut na leczenie, przy standardzie piętnastu minut na osobę.

Wchodzi w życie ustawa (kolejna) zakładająca obecność asystentów rodzinnych. Już wiadomo, że ich nie będzie, bo nie ma kasy. Ale na utrzymywanie patologicznych instytucji pod nazwą dom dziecka pieniądze są. Żeby nie skłamać, strzelam: utrzymanie jednego dziecka w domu dziecka kosztuje około czterech tysięcy złotych. Rodzinny dom dziecka otrzymuje na jedno dziecko około dwóch tysięcy złotych. Rodzina zastępcza – około dziewięciuset złotych. Pensja asystenta rodzinnego byłaby pewnie kosztem maksymalnie czterech tysięcy złotych. Obejmowałby około piętnastu rodzin, liczmy: dwudziestka dzieci. Z czego – ufam – połowa dzieci mogłaby pozostać dzięki jego pracy w swojej rodzinie, a druga połowa trafić do rodzinnego domu dziecka lub rodziny zastępczej. Nie poruszam innych względów, tylko czysty rachunek ekonomiczny. Bo Ewangelia wskazuje środki ubogie jako najbardziej skuteczne. A tych biurokratyczne młyny nie znoszą.

Wniosek jest jeden, jak zawsze: zmuszajmy władze, żeby pracowały, bo im za to płacimy, ale bądźmy realistami – tylko życzliwa ludzka solidarność uczyni ten świat znośnym. No i czasem trzeba będzie zapłacić mandat za „oszukiwanie na wadze”, żeby ratować chorych na grypę. To cena przyzwoitości.

przemieniać ten świat

6 stycznia 2012

Co my możemy zrobić, pyta w komentarzu do poprzedniego postu Małgosia. I to jest pytanie, które stawiam sobie codziennie, widząc sceny głodu, przemocy, wszelakiej nędzy. Co my możemy zrobić – przestać jeść? Nosić na rękach dzieci na ulicy, zamiast kupić wózek? O co tak właściwie chodzi albo może inaczej: czego oczekuje od nas Jezus? Co znaleźli Mędrcy, czego szukali? Co nam pokazał Wszechmogący poprzez takie, a nie inne życie swojego Syna? Trzeba przyznać, że myślał praktycznie, wysyłając owych Trzech Króli z kasą, by na podróż do Egiptu było. To tak na temat Opatrzności.

Dzielić ubóstwo. Nie po to, żeby samemu popaść w nędzę, ale po to, żeby będąc razem z tymi, którzy w jakikolwiek sposób cierpią, przemieniać z nimi ich życie.

Zejść do kanałów, spać na dworcu, przestać studiować? Bzdura. Wykorzystać wszelkie dary i możliwości, żeby przemieniać ten świat. A to wymaga wyrzeczeń. Studiować – tylko po co? Co zrobię z wiedzą? Zarabiać – tylko po co? Co zrobię z kasą? Budować, tylko dla kogo? Kto się w tym domu ogrzeje? Kupować – tylko co i za ile? Bawić się, jeździć na wakacje – tylko z kim? Może z koleżanką, która ma niepełnosprawne dziecko i nie ma pieniędzy na wyjazd?

Trzeba przyznać, że to objawienie Syna Bożego było w rzeczywistości sceną mocno skromną jak na Ojcowskie możliwości. Ale też nie podejrzewam Pana Boga o niedoróbki.

kwestia przyzwoitości

16 stycznia 2012

No i skrzynka listów do Pana Boga ruszyła. Link powyżej. Czekamy na intencje.

A nam życie rozwiewa złudzenia. Złudzenia co naszej doskonałości, siły, posiadania cnót wszelakich i generalnie co do tego, kim jesteśmy. Bo jak ja mam się porównywać do pewnej kobiety, która uciekła dawno temu od męża pijaka. Miała wówczas dwadzieścia trzy lata, dwoje malutkich dzieci i dość oleju w głowie, żeby przewidzieć, że z tego człowieka pożytku jako męża i ojca mieć nie będzie. Sama dzieci wychowała i wykształciła, ciężko pracując fizycznie, wynajmując mieszkanko. Na pomoc rodziny nie mogła liczyć. Już schorowana przyjęła pod swój dach… byłego męża, który przepiwszy wszystko, bez domu, pieniędzy, a nawet ubezpieczenia, umiera na raka. On nigdy jej nie tylko nie pomógł, ale życie utrudniał. Nie wiem, czy owa kobieta do kościoła chadza co tydzień, czy nie. Ale wiem, że ze skromnej pensji go utrzymuje, leki, bardzo drogie, kupuje i wozi spod Warszawy na leczenie do Centrum Onkologii. Pociągiem. I do tego jeszcze pracuje. No cóż, to „tylko” kwestia przyzwoitości.

po dwóch, czyli nie zbawiać świata

17 stycznia 2012

Gościmy grupę niepełnosprawnych dzieci, więc od rana urwanie głowy. Ale już powoli sytuacja opanowana. Biegiem kupowałam sanki, bo do tej pory nie było po co. Za to teraz „po co” jest dużo, a za chwilę będzie nadmiar, czyli nieprzejezdne drogi. Do tego rozładunek tira z Holandii, co nam życie ratuje (to znaczy zawartość owego tira), jako że wydatki duże i rodzina też. W świetlicy wisiał portret jej patrona – błogosławionego ojca Brotier, ale milusińscy i świętobliwemu nie podarowali i w akcie bezmyślności podarli. Trzeba znowu wydrukować i powiesić. Głuptasy, nie wiedzą, że gdyby nie jego pomoc w szturmowaniu niebiańskiej kasy, to mieliby guzik, a nie zajęcia, sprzęt, wycieczki i boiska.

Ruszyła nasza skrzynka intencji i modlimy się wspólnie za wszystkich, którzy tam zaglądają i zostawiają swoje zmartwienia. I wiecie co? Jakoś mi ulżyło, że inni też czytają i w tym uczestniczą. Pan Jezus nie bez powodu wysyłał uczniów po dwóch. Przecież z pozoru więcej by zrobili, gdyby poszli w pojedynkę. Więcej wsi by oblecieli. Ale wtedy nie byłoby wspólnego niesienia trudów. Problem polega na tym, że często sami próbujemy „zbawiać” świat, podświadomie nie chcąc dzielić się palmą zwycięstwa z innymi. Zawsze kończy się to źle. Dziewczyny, które tak „zbawiały” zagubione owieczki w naszych domach, przeważnie wpadały po uszy. Kiedy widzę młodych, w tym kapłanów, jak otoczeni tłumem wielbicieli/lek sami przewodzą grupie, to skóra mi cierpnie.

Po prostu się o nich boję. Myśmy tylko sługami nieużytecznymi, Zbawiciel jest jeden, a nieść ciężary lepiej wspólnie, do tego opierając się na Nim. Gdy mnie opadną ramiona, to inny złapie i podźwignie.

doktorat z życia

20 stycznia 2012

Nasi goście – jedenaścioro mocno niepełnosprawnych młodych i ich opiekunowie – szaleli dzisiaj na kuligu, a wieczorem, a jakże, dyskoteka. Artur też dołączył na chwilę. Jedna pani opiekunka wysiadła, bo ma wyższe wykształcenie w kierunku niepełnosprawnych dzieci nie po to, żeby dzieciom pampersy zmieniać i ręce myć. Pani wyjechała, a zastąpiła ją Magda, która co prawda też ma wyższe wykształcenie, ale najpierw to ma serce i zwykłą ludzką życzliwość. No i Patrycja, niepełnosprawna dziewczyna, zmieniwszy opiekunkę, zaczęła się uśmiechać! A nasza Ewa, która w pierwszej klasie szkoły średniej jest, i gimnazjalistka Marcysia po prostu są i pomagają, i bawią się, i myją przed spaniem. Egzamin zaliczony.

Żaden papier nie jest potrzebny do bycia dobrym człowiekiem, do pomocy słabszemu. Do bycia ojcem czy matką. Tego się uczymy na uczelni życia. Uczelni, w której siedzimy do końca życia. Albo wagarujemy. Ale nikt nas nie zostawi na drugi rok w tej samej klasie! Produkcja specjalistów jest oczywiście potrzebna. Jednak w wychowaniu potrzebne jest zupełnie co innego niż wiedza z psychologii, socjologii i Bóg wie z czego jeszcze. Miłość i zdrowy rozsądek zakrapiane Ewangelią.

A wiedza – cóż, może pomóc, ale może także… zaszkodzić. Człowieka nie da się poznać z podręcznika. Doświadczamy tego, żyjąc z wieloma ludźmi, bardzo różnymi. I głowę daję, że moi bracia i siostry po wielu latach takiego życia mogliby doktoraty z psychologii pisać. Tylko nie daj Boże, kochani, żebyście to rzeczywiście zaczęli robić! Kto wtedy zmieni pampersa Patrycji? Kto posprząta toalety i będzie rozmawiał ze Stasiem, co to słów kilka tylko potrafi? Albo z umierającym alkoholikiem? Albo z chorą psychicznie matką? Poczekajmy na niebiańskie uczelnie. Tam będą stopnie i dyplomy.

A ja czasami się uśmiecham, gdy widzę na drzwiach: ks. dr doc. hab. mgr lic. A kogo to obchodzi? Babcinę, która przychodzi na mszę dać i dobre słowo usłyszeć? We wspólnocie Kościoła odgradzamy się tytułami. Nie chodzi o brak szacunku. Chodzi o to, że babcina może być większym magistrem od Pana Boga niż dr doc. hab. mgr lic.

kibelki w takt muzyki

22 stycznia 2012

Przyjechał chór. Prawdziwy! Do nas, na to zad…ie. Chór śpi u księdza proboszcza, bo u nas wszystkie miejsca zajęte. Chór ma średnio pewnie dwadzieścia dwa lata, liczy sztuk dziewiętnaście, a przynależy do Centrum Myśli Jana Pawła II. No i chór pomyślał, jak należy, zgodnie z myślą błogosławionego. A jak śpiewa! Też jak należy. Dzieciom niepełnosprawnym odśpiewał, jutro w kościele w Nagorzycach zaśpiewa i mieszkańcom oraz gościom w Jankowicach. W takt tego śpiewu Tamarze, która to sobie sama wyznaczyła pilnowanie czystości łazienek i toalet w czasie obozu dzieciaków niepełnosprawnych, mycie kibelków zdało się poezją.

Bo od czystości owych przybytków zależy nasze miłosierdzie. Szefowa sięga po najwyższe laury. W Zochcinie kibelkowym jest ksiądz Jacek. Pilnuje i domywa. Oj, nie pchajcie się do szefowania we Wspólnocie. Skończycie z chlorem i szczotą w ręku albo z nosem w pralce, jak inżynier. Ja mam też swoją działeczkę – pranie z całego domu. Sprawiedliwość musi być. Matka Teresa z Kalkuty, kiedy zajechała do jednego z państwowych szpitali na wschód od Polski, zakasała rękawy i na początek z siostrami doczyściły łazienki. A było co robić!

moda na dobro zamiast mody na sukces

24 stycznia 2012

Zaczynam życie wędrowca w odpowiedzi na liczne zaproszenia. Dzisiaj byłam w Kielcach, gdzie Stowarzyszenie Jana Karskiego organizuje cykl spotkań – Tikkun-Naprawa. Świata oczywiście. Przy współudziale przedstawicieli Żydów, muzułmanów i innych „odmieńców” rasowych i religijnych. Same takie spotkania już są świata naprawą. I na koniec z pewną panią redaktor z Radia Kielce doszłyśmy do wniosku, że trzeba coś zrobić, żeby dobro było cool. Moda na dobro zamiast Mody na sukces.

Tylko czy media to chwycą? One się sycą zupełnie konkretnie, w postaci kasy, opisywaniem najmniejszych przejawów zła, a kiedy już jakaś dewiacja osiągnie szczyt, to dopiero jest kąsek! Wystarczy wejść na popularne strony internetowe z wiadomościami. Gdyby jakiś kosmita zechciał dowiedzieć się czegoś o ludzkości, polskości i człowieku generalnie z tych stron, to by zgłupiał. I czasem, co może świadczy o tym, że jeszcze nie jest mi wszystko jedno, mam poczucie, że jestem jako członek wymienionych społeczności po prostu obrażana. Mój świat, mój kraj, moje człowieczeństwo z trudem budowane – wyglądają zgoła inaczej. Jest oczywiście zło, ale nie ono góruje.

Jutro jadę na zebranie kapituły nagrody Anody „Powstaniec czasu pokoju”, przyznawanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Dostałam do przeczytania około czterdziestu kandydatur. Co to za lektura! Postaci naszych braci i sióstr, zwykłych ludzi, którzy naprawiają, cerują, budują ten świat. A przecież to tylko ułameczek rzeczywistości. Każdy z tych życiorysów nadaje się na film dokumentalny. Oczywiście, nawet gdyby powstał choć jeden, puszczony byłby po północy. Bo bez ofiar w ludziach i świństw. Bo o dobru po prostu. Dlaczego uważamy, że dobro jest nudne i z zażenowaniem o nim mówimy? Ono wymaga walki.

kilka błysków

2 lutego 2012

Wczoraj w Krakowie działo się bardzo budująco. Ludzi przyszło na spotkanie mnóstwo. Było to jedno z cyklicznych spotkań organizowanych przez Znak: „Dorwać mistrza”. Mistrzem był tym razem ksiądz Adam Boniecki, a dorywali go pani Kasia Kolenda-Zaleska, redaktor Wojciech Bonowicz i ja. Mądrych słów mistrz powiedział niemało. Część jest w nowej książce Lepiej palić fajkę niż czarownice, z którą to tezą zgadzam się całkowicie.

Kilka błysków zatem.

Brakuje nam dialogu, dyskusji, możliwości zadawania pytań w Kościele. Nurtuje nas wiele problemów. Do kogo z nimi iść? Przy całym szacunku listy duszpasterskie, hm… trochę z innego świata i języka. Człowiek musi przyjść do człowieka.

Kościół – czym jest? Czy mówiąc: Kościół, nie mamy na myśli, jak to określił ksiądz Adam, personelu, czyli księży, biskupów, zakonników, zakonnic? Przecież, jak podkreślił sobór, jesteśmy Ludem Bożym, przez chrzest włączeni w kapłaństwo powszechne. Nie mylić z sakramentalnym. Ja to także mówię często, choć teologiem nie jestem. To zobowiązuje.

Były też, rzecz jasna, wątki wyjaśniające paradoksalną sytuację, w której człowiek mający wielkie doświadczenie życiowe, służący Kościołowi całym życiem, jest ośmieszany, opluwany i pozbawiony możliwości służenia tym, czym potrafi najlepiej. Diagnoza tej sytuacji pokrywa się z moją: człowiek wolny, pewny swojej wiary, człowiek pozbawiony lęku, bo pokładający ufność w Chrystusie, nie boi się iść do „obcych”, „innych”. Chrystus mówił: „Idźcie i głoście Ewangelię”.

Często zamykamy się we własnym kręgu z „obawy przed innymi”. Głosić Ewangelię to iść do obcych, tych, którzy myślą inaczej. Co więcej, oni mogą nas wiele nauczyć. W nich też jest dobro. Jednym z celów zgromadzenia marianów jest iść do tych, do których inni pójść nie chcą. Paradoks?

Sam ksiądz Boniecki daleki jest od myśli, że on zawsze ma rację i jest nieomylny. I nie chodzi o nieomylność. Chodzi o odwagę refleksji i szukania odpowiedzi na pytania, jakie stawia świat współczesny. Przykładem sprawa ACTA. Młodzi i nie tylko się angażują. Zupełnie nowa era – globalizacji, demokratyzacji. Jak to rozgryźć w świetle Ewangelii?

Zbudowane są całkiem sprawnie działające struktury Kościoła. Czy budujemy chrześcijańską wspólnotę? Patrząc na los księdza Adama i zachowanie wielu – wątpię. On sam znosi swoją sytuację z humorem, choć przyznaje, że nie jest miło. No bo miło nie jest. Nie słyszałam złego słowa z jego ust pod adresem tych, którzy broniąc „prawowierności”, rozpalają stosy. Chyba lepiej palić fajkę. Czy Kościół musi zawsze doceniać swoich najwierniejszych dopiero po śmierci? Taki los tych, którzy widzą dalej, choć nie zawsze jasno. Jasno to będzie po tamtej stronie! I w wieku, w którym inni, w tym również księża, siedzą w fotelach przed telewizorem – służą nadal. Póki mamy tych parę autorytetów i świadków, korzystajmy. Nie musimy się z nimi zawsze zgadzać. Należy się jednak zwykły szacunek, jak naszym matkom i ojcom. Może jednak stary ma czasem rację? Tylko niedojrzały małolat ma za nic uwagi rodziców płynące z miłości i doświadczenia.

Ale nawet małolat staje w obronie dobrego imienia matki, kiedy kolega ją obraża. Choć po powrocie do domu będzie tej samej mamie pyskował. Czemu milczą współbracia, kiedy ich były „ojciec” (ksiądz Adam był generałem swojego zakonu) jest publicznie poniżany? Mnie to boli, choć już widzę oczyma duszy drugi stosik, taki damski, na moją miarę. Za te słowa.

Przed rozpaleniem zapalmy fajkę. Pokoju.

duchowość w zamarzniętych rurach

4 lutego 2012

Okazało się, że BWU (Bardzo Ważny Urząd) dzisiaj nie wypalił, bośmy się z sekretariatem źle dogadali i to nie ten dzień. No to sobie przejechałam setkę kilometrów, ale nie na próżno, bo przy okazji spraw kilka załatwiłam, nasze kochane siostry klaryski odwiedziłam, które się z nami modlą w podawanych przez was intencjach.

Dwie panie, znające się z kościoła, spotykają się przy śmietniku. Młodsza do starszej:

– O, pani to jest odporna na zimno! Widziałam w mieście, jak szła pani w samym polarku!

– Tak, tak – odpowiada starsza.

Młodsza odeszła, zazdroszcząc pewnie takiej formy tej starszej. Coś mnie tknęło. Cofnęłam samochód. Podeszłam.

– Czy pani ma zimową kurtkę – zapytałam.

– No, nie, tak naprawdę to nie – odpowiedziała.

I tak oto, dzięki niedogadaniu z sekretariatem BWU, starsza pani będzie miała kurtkę. Będzie ją miała dzięki naszym przyjaciołom z Holandii, którzy tę kurtkę oraz wiele innych przesłali. I buty też.

Piec w pustelni się zepsuł mimo modlitw Reni. Widać niebiańskie ekipy ratują biedaków w Rumunii, Mołdawii i innych krajach, dużo biedniejszych. My musimy sami go zreperować. Panowie palą całą noc w kominku, żeby nie zamarzło. Samochód inżyniera nie odpalił – ksiądz Jacek dał swój, Adam pojechał i ruszyło. Ksiądz Andrzej wrócił ze szpitala. Artur nie wychodzi z domu, więc kaprysi. Pilnują go Adam, Jola, Miki, kiedy muszę wyjść. Ma rzut na palenie w piecu, to groźne. Józio z Leszkiem opatulają zwierzaki. Jak ktoś zauważył w komentarzu – duchowości tu nie ma żadnej. Ani, ani wzlotów mistycznych, pobożnych westchnień. Zimno, rury i samochody zamarzają, zakupy, rąbanie drewna, pranie i sprzątanie.

Wieczorna msza św. w malutkiej kaplicy z kilkoma mieszkańcami. Wokół zamarznięte pola. I tylko Józio, który modli się za wszystkich, którzy pomagają innym, żeby ludzie mieli dom i nie zamarzali, Wojtek, który przyjdzie na każde wezwanie, skleci i zreperuje, Adam, który siedzi godzinami z Arturem i odpowiada na jedno pytanie stawiane setki razy („Kiedy przyjdzie Mikołaj?”), Andrzej i Grzesiek, którzy palą w piecach całe noce, żeby w przetwórni nie zamarzło i panie miały pracę, Mikuś pilnujący wyjazdów i Janek robiący za kierowcę i zaopatrzeniowca oraz Patryk myjący naczynia po obiedzie. I zatroskany inżynier, dzwoniący, czy odmarzło, sterujący z Nagorzyc poważniejszymi robotami. Jest jeszcze pani Ania gotująca, pamiętająca, żeby rano „bułecki” hrabiemu Arturowi kupić, bo gdy nie ma „bułecki”, to nie ma życia. I pan Piotr, który w biurze liczy i pisze. I Ela dzwoniąca z domu na Łopuszańskiej, czy nam czegoś nie trzeba, bo będą jechać na wieś, a mają przybory szkolne w sam raz do przedszkola w Nagorzycach. Bezczelna Szendy i jej przygłupi i wielki synalek – Szaman.

To nasz dom, dom tych, którzy go przedtem nie mieli. Zero duchowości. To tylko Zochcin, nawet we Wspólnocie Chleb Życia ułamek. Klecony z naszych ułomności i bied, stawiany jako letnie domki „całoroczne”, żeby było taniej, ale także z dobroci setek ludzi. Zero duchowości. Tak żyją miliony ludzi. To nasza droga do nieba. Cóż, nasz Bóg był przez wiele lat… cieślą.

dobra pani ze schodów

8 lutego 2012

Jeden z braci zaprzyjaźnionych z nami Wspólnot Jerozolimskich spotkał na ulicy dwóch zapłakanych bezdomnych mężczyzn. Siedzieli gdzieś na murku i lejąc łzy, powtarzali w kółko: Gał… może Gałczyński, Gałka, nie – może Broniewski…

Kilka dni wcześniej, w zimowy wieczór, panowie szukali schronienia. Na jakimś warszawskim osiedlu stanęli pod klatką schodową i czekali na mieszkańca, żeby się wślizgnąć razem z nim i przespać w cieple na schodach. Otwierająca drzwi do klatki kobieta, wypchnęła ich jednak z powrotem na mróz. Z następnym lokatorem poszło i zaczęli układać się do snu. Wtedy zbiegła ze schodów pierwsza pani i klęcząc przed nimi, ze łzami w oczach przepraszała za pozostawienie na mrozie. Dopiero po wejściu do ciepłego mieszkania uświadomiła sobie, co zrobiła. Zapytała, czego sobie życzą na kolację, nakarmiła i zapytała, co na śniadanko. Na śniadanko zamówili pierożki. Pani nocą pierożki ulepiła i obiecała, że w ramach zadośćuczynienia za wygnanie ubogich na mróz pozostaną na jej wikcie do końca zimy. Panowie, jako że uzależnieni, wyruszyli w miasto i zapomnieli adresu. I w takiej chwili spotkał ich wspomniany brat zakonny. Są u nas.

Wielka kobieto z klatki schodowej. Chylę przed tobą czoło.

Wniosek: Gdy idziesz w świat robić głupoty, to przynajmniej zapamiętaj adres do Domu (Miłosiernego Ojca).

sąsiedzi, spojrzenie, czyli pierożki cd.

10 lutego 2012

Stoczywszy zażartą walkę z niedopieszczonym kocurem, który zaanektował klawiaturę komputera, proszę o ostrożność, ale nie o obojętność. Na klatkę schodową wpuścić trzeba, jeśli komuś grozi zamarznięcie. Nawet ryzykując zabrudzenie, trudno. Bieda nie fiołek, nie pachnie. Do domu wpuszczać osób nieznanych raczej nie radzę. Zawsze jest możliwość zadzwonienia na policję lub straż miejską, która ma obowiązek człowiekowi pomóc w znalezieniu schronienia. Miłość bliźniego to ryzyko, ale nie głupota. Przypomnijcie sobie jednak naszego Tomaszka, wędrowca, którego wiele osób gościło w domu. Opisywałam jego losy wielokrotnie. Wszystko zależy od sytuacji. Od miłosierdzia nikt nas jednakże nie zwolnił. Od myślenia takoż.

Matka ciężko, nieuleczalnie chora. Czworo dzieci. Ojciec zapracowany. Póki żona była zdrowa, radzili sobie jako tako. Święta mieli wspaniałe. Cała wieś się zaangażowała. Ciasta upieczone, sałatki porobione – lodówki zapełnione. Ksiądz proboszcz, chodząc po kolędzie, zebrał od parafian pieniądze na drogie leki. Pomoc społeczna robi, co może, i jeszcze prosili nas o stypendium dla dzieci.

Rodzina z pięciorgiem małych dzieci. Ziemi prawie wcale. Sklecona chatka, jedna izba. Ojciec dorabia jak może, ale pracy nie ma. Matka hodowała pięć kaczek na Boże Narodzenie. Przed Wigilią ktoś je ukradł. Przecież z daleka ten ktoś do chatki pod lasem po kaczki nie przyszedł. Święta były jak co dzień.

„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” – Jezus Chrystus. Oj, będzie zdziwienie w niebie. Połóżmy się spać ze świadomością, że każdy z nas zrobił, co mógł, żeby inni mogli też położyć się spać w cieple i z pełnym brzuchem. I niech te pierożki pozostaną tego symbolem.

chora głowa w biznesowym przytułku

22 lutego 2012

Najnowszy pomysł szalonej władzy, która pojęcia nie ma o życiu, ale to życie może ją kiedyś spotkać: organizacje pozarządowe prowadzące „działalność leczniczą” – hospicja, przychodnie dla bezdomnych, schroniska – będą musiały zarejestrować… działalność gospodarczą. Za to na przykład w prywatnych klinikach będą mogli pracować… wolontariusze.

Nasze schronisko dla ludzi bezdomnych, chorych jako biznes. Wielka jest wiara ustawodawcy, bo płatnikiem jest oczywiście Opatrzność. Niech w niebie szykują odpowiednie druki na umowy i segregatory na faktury. A my już szykujemy w tym biznesowym przedsięwzięciu miejsca, takie specjalne, na piętrowym łóżeczku, dla chorej władzy. Mamy też bardzo dobrego doktora od głowy.

I już widzę, jak część personelu prywatnych klinik pracuje za friko w świetle prawa.

Panie ministrze od zdrówka. Co pan zrobi z tysiącami pacjentów hospicyjnych, z ubogimi, którzy korzystają z prowadzonych przez organizacje i Kościół przychodni, i ze schroniskami dla bezdomnych, w których pracują lekarze, bo państwowa służba zdrowia nie wyrabia na tych, którzy się jakoś mają, a cóż dopiero mówić o terminalnie chorych, oczekujących na miejsce w hospicjum czy ludziach bezdomnych?

A może to ja potrzebuję doktora od głowy?

powroty

24 lutego 2012

Czy pamiętacie Tomaszka Wędrowniczka? Znów do nas zawitał, przywieziony przez miłych panów policjantów. Nie żeby coś przeskrobał, tylko spał na klatce bloku w sąsiednim miasteczku. To nasze dziecko. Na razie nie dostał ciepłych butów, żeby choć do wiosny usiedział. Ktoś pięknie napisał w komentarzu, że jego mama zawsze rozpalała ogień pod kuchnią, kiedy powracał jej syn wędrownik. Kuchnia w domu gazowa, ale cieszymy się z tego powrotu.

życie nieprzydatne?

27 lutego 2012

Ludzie, którym często latami budowane życie się rozsypało. Ludzie, którzy nie mają szans, żeby ich ktoś zauważył. Ludzie, którzy są zbyt słabi, żeby walczyć. Są „nieprodukcyjni”, jak to w komunizmie ładnie określano.

Co mają nam do powiedzenia? Czy zrobimy dla nich miejsce w świecie, który zamykamy w liczbach, kalkulacjach i programach? Czy po prostu posuniemy się trochę, żeby i oni się zmieścili? Czy też wdrapiemy się jeszcze wyżej na ich plecach? Czy istnieje w ogóle pojęcie życia nieprzydatnego?

Nasz Tomaszek Wędrowiec wspaniale nakrywa do stołu i pomaga w kuchni. Chora psychicznie pani znakomicie sprząta. Józio pomaga sprzedawać przetwory i opiekuje się zwierzętami. A kiedy zajeżdżam na Łopuszańską, jeden z panów, bez ręki, przybiega i melduje: „Spółdzielnia »Daremny Trud« do usług”, czyli bardzo chce się na coś przydać i na przykład pójść do sklepu po zakupy. Ma ogromne poczucie humoru, a w przeszłości był człowiekiem sukcesu. Teraz – w pełni pogodzony ze swoją sytuacją – znajduje radość w drobnych przysługach, które nazwał tak właśnie.

I intencje modlitewne pisane przez naszych mieszkańców. Niektórzy nie potrafią pisać, więc tylko Pan Bóg to zrozumie. W jednej do odczytania było tylko moje imię. To nasza stara mieszkanka. Przez kilka lat radziła sobie w świecie, ale teraz znów wróciła, bo sił brak i coraz trudniej. Może dlatego żyję, że ona się za mnie modli?

Co oni nam mówią?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: