Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobry kłamca - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dobry kłamca - ebook

Czasem łatwiej uwierzyć w kłamstwo niż w prawdę…

Jedna z najbardziej oczekiwanych książek 2016 roku – thriller psychologiczny, w którym nikt nie jest tym, za kogo się podaje!
Intryga godna najlepszych powieści szpiegowskich Johna le Carre i powieści Utalentowany pan Ripley Patricii Highsmith: historia wytrawnego oszusta, który całe życie buduje na kłamstwie. Do czasu, gdy trafia na majętną wdowę, która także ma wiele do ukrycia…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3209-5
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy Pseudonim

1

„Ta jest idealna”, myśli Roy. Kismet, traf, predestynacja, zbieg okoliczności. W tym przypadku nazwa nie jest istotna, wszystko stopiło się w doskonały kruszec. Nie jest pewien, czy wierzy w przeznaczenie, czy w ogóle wierzy w cokolwiek oprócz obecnej chwili. Jednak nie powinien zapominać, że do tej pory życie w zasadzie obchodziło się z nim dobrze.

Wstaje i robi obchód mieszkania. Sprawdza, czy okna są zamknięte, a urządzenia elektryczne wyłączone. Dotyka marynarki, która wisi na drzwiach. Portfel jest na swoim miejscu, klucze leżą jak zwykle na stoliczku w holu.

Sądząc po opisie, który przeglądał na ekranie komputera, wydaje się, że tę damę zesłały niebiosa. Nareszcie. Potrafi wyczuć owe nieznaczne odchylenia, chwile, kiedy dobrze dobrane słowa zmieniają niewielką niedoskonałość lub banalne kłamstewko w coś zdecydowanie pozytywnego. Taka jest ludzka natura. Wątpi na przykład, czy naprawdę ma na imię Estelle – w końcu on rzekomo nazywa się Brian. Modyfikacji, które są pozbawione konsekwencji, należy się spodziewać i trzeba je akceptować. To ułatwia stosunki. Będzie rozbawiony tymi drobnymi ozdobnikami i kiedy prawda wyjdzie na jaw, pogodzi się z nią. „W przeciwieństwie do większych kłamstw, z którymi często się spotykamy”, myśli, wyrzucając torebkę po herbacie do kosza na śmieci. Wyciera filiżankę i spodek i stawia je na suszarce przy zlewie, odwracając do góry dnem.

Bierze głęboki wdech, wyłącza komputer i starannie wsuwa krzesło pod biurko. Już to przerabiał, pozwalał, by owładnęła nim nadzieja. Ta przelotna myśl natychmiast wywołuje znużenie. Przypomina o okropnych spotkaniach w pubach Beefeaters i Tobys w okolicach Londynu z ubranymi bez gustu starymi kobietami. Owdowiały, a gorycz spowodowana długimi latami nieudanych małżeństw z niespełnionymi i nudnymi mężami przyznała im licencje na kłamstwa – kłamstwa na zawołanie. Nie otrzymały w spadku wspomnień szczęśliwych dni ani wysokich emerytur i nie stać ich było na życie w otoczonych zielenią rezydencjach w Surrey. Mieszkają w ciasnych szeregowych domkach wypełnionych smrodem smażonych potraw, są na zasiłkach, z trudem wiążą koniec z końcem i przeklinają swojego Berta lub Alfa (albo jakiegoś innego), rozpamiętując utracone życie. Polują na każdego, kto nawinie się im pod rękę. Czy można je za to winić?

Szybka kontrola. Nieskazitelnie biała koszula: jest. Kanty szarych flanelowych spodni: doskonałe. Wypastowane buty: lśnią. Krawat w paski: zawiązany idealnie. Włosy: uczesane starannie. Niebieska marynarka zdjęta z wieszaka i włożona. Pasuje jak ulał. Rzut oka w lustro: wygląda na nie więcej niż sześćdziesiąt parę lat, w ostateczności na siedemdziesiąt. Sprawdza zegarek. Taksówka powinna przyjechać lada chwila. Jazda pociągiem z dworca Paddington zajmie mniej więcej pół godziny.

Dla tych zdesperowanych kobiet to ucieczka, przygoda. Dla Roya ten cały cyrk z randkami to działalność profesjonalna. Nie pozwala sobie na czczą zabawę, nie traktuje ich pobłażliwie. Taksuje je uważnie swoimi niebieskimi oczami i rozkłada na czynniki pierwsze jak specjalista w dziedzinie medycyny sądowej. Nie waha się przed ostrą krytyką. Jest dobrze przygotowany i chce, żeby o tym wiedziały.

„Pisałaś, że masz pięć stóp i sześć cali i jesteś szczupła – potrafi powiedzieć z niedowierzaniem, ale jest na tyle delikatny, by nie dodać: – A nie chorobliwie otyłą karlicą”. „Na fotografii wyglądasz inaczej. Pewnie pochodzi sprzed paru lat, mam rację, moja droga?”. (Nie dorzuca: „To chyba zdjęcie twojej siostry, tej ładniejszej”). „Podobno mieszkasz niedaleko Tunbridge Wells, a mnie się zdaje, że raczej gdzieś w okolicach Dartford. Nie mylę się?”. Lub: „Te wakacje w Europie to raczej coroczna wycieczka z siostrą autokarem do Benidorm?”.

Jeśli zgodnie z planem zjawia się na spotkaniu, gdy ona jest już na miejscu, zazwyczaj przeprowadza rekonesans i ustala fakty. Kiedy okazuje się, że ma do czynienia z dobrze mu znaną przygnębiającą postacią, mógłby odejść, nie przedstawiając się. To wszystko jest przewidywalne. Jednak nigdy tak nie postępuje. Uważa za swój obowiązek rozwiać ich beznadziejne rojenia. Koniec końców, wyjdzie im to na dobre. Obdarza je zwycięskim uśmiechem, wita szarmancko i gładko przechodzi do słów, które stały się już niemal rutyną.

„To, czego naprawdę nie znoszę, to nieuczciwość”, mówi.

Zazwyczaj uśmiechają się i potulnie kiwają głowami.

„Skoro mamy już za sobą przeprosiny oraz to osobliwe, niezbyt miłe pierwsze wrażenie – kolejny uśmiech, tym razem łagodny – przejdźmy do sedna”.

Ponownie kiwają głowami, już raczej bez uśmiechu, i delikatnie poprawiają się na krześle. Ruch, który mało kto by zauważył. On tak.

Kiedy jest już po wszystkim, skrupulatnie dzieli rachunek na pół i jednoznacznie wyraża się o perspektywach ich dalszych kontaktów.

„Nie tego się spodziewałem – mówi, potrząsając ze znużeniem głową. – Niestety. Jaka szkoda. Gdybyś potrafiła zdobyć się na szczerość. Gdybyś opisała siebie nieco… dokładniej, jeśli mogę się tak wyrazić, oboje zaoszczędzilibyśmy czas i energię. Na czym w przypadku naszego wieku – mówi to z lekkim błyskiem w oku i półuśmiechem, by pokazać, co stracili – szczególnie powinno nam zależeć. Gdyby tylko…”.

Ma nadzieję, że dzisiaj nie zajdzie konieczność stosowania podobnych środków. Jeśli się myli, będzie musiał spełnić swój obowiązek i spłacić zobowiązania względem siebie, owej pechowej damy i systemu, niefortunnie próbującego łączyć pozbawionych nadziei z łudzącymi się, którym, mocno w to wierzył, na dodatek grozi utrata dobrego mniemania o sobie. Te wszystkie godziny spędzone bezużytecznie na piciu britvicu, wysiłki włożone w prowadzenie wymuszonych rozmów przy zestawach mięs z rusztu, nędznej wołowinie podgrzanej w mikrofalówce, piwnych plackach z gulaszem, zapiekanych warzywach albo kurczaku tikka masala, niezręczne pożegnania i fałszywe obietnice kolejnych spotkań. To nie dla niego. Podobnie jak z góry skazana na porażkę kopulacja, podejmowana w imię pamięci o dawnych, pełnych chwały dniach.

Jednak Roy nie jest pesymistą. Uwierz w siebie, myśl pozytywnie – za każdym razem zaczyna od nowa, przepełniony nadzieją. „Tym razem będzie inaczej”, mówi sobie w myślach, przechodząc do porządku nad faktem, że zarzekał się już tak wiele razy. Instynkt podpowiadał mu, że teraz będzie inaczej.

Taksówka już jest na miejscu. Prostuje się, uśmiecha, zamyka drzwi i idzie do czekającego samochodu.

2

Betty kończy przygotowania, starając się opanować podniecenie. Stephen odwiezie ją do pubu i poczeka na zewnątrz, nie musi więc troszczyć się o praktyczną stronę przedsięwzięcia. Nie dozna uderzenia gorąca wywołanego obawą, że spóźni się pociąg, ani gwałtownego bólu biodra, gdy przynaglana pośpiechem zmuszona jest iść ulicą niezbyt wytwornym krokiem. Po spotkaniu nie dopadnie jej niepokój, który po raz kolejny utrudni znalezienie właściwej drogi do domu, a jeśli poczuje, że musi zakończyć randkę wcześniej, niż przewidywała, Stephen będzie w pobliżu.

Powinni wyruszyć za kilka minut; tak powiedział Stephen po sprawdzeniu mapy Google’a w swoim gadżecie służącym do nawigacji satelitarnej. Ona sama potrafi radzić sobie z internetem, ale jest tyle rzeczy z nim związanych, od których aż kręci się w głowie. Czym na przykład jest tweet? Jakim cudem przetrwaliśmy do tej pory bez tych wynalazków? Chociaż pytanie powinno brzmieć: Dlaczego młodzi są od nich tak uzależnieni?

Słyszy, jak Stephen przechadza się po holu. Wydaje się bardziej zdenerwowany niż ona. To urocze. Maluje usta i przegląda się w lustrze. Nie musi nic poprawiać w ostatniej chwili. Niebieska sukienka w kwiaty, którą wybrała, nadaje się doskonale i podkreśla jasne, obcięte na pazia włosy wymodelowane bez przesadnej stylizacji, stosownie do jej wieku. Nie będzie zmieniać delikatnego srebrnego naszyjnika ani pasującej do niego broszki na coś tak banalnego jak perły. Nie zdecyduje się na bardziej lub mniej odpowiednie buty. Nie potrzebuje dodatkowej filiżanki kawy, by dodać sobie odwagi.

Betty nie uważa się za trzpiotkę. Jest opanowana, lubi myśleć o sobie jak o kimś, kto twardo stąpa po ziemi. Kiedyś słusznie uznawano ją za piękność, jednak ma nadzieję, że z godnością przyjmuje skutki upływającego czasu. Woli myśleć o nich jak o czymś normalnym, a nie katastrofie. Chociaż zachowała pewien powab, nie jest już piękna.

Nie może udawać, że jest inaczej, nawet wbrew tym kolorowym magazynom, które usiłują zdobyć nowe rynki zbytu i opanować krąg czytelniczek powyżej pięćdziesiątki.

Możliwe, że ona jest kimś innym, kimś, kto wymyka się zaszufladkowaniu, kimś nienazwanym, bez wieku.

Chowa szminkę, zaciska wargi, aby dokładnie rozprowadzić pomadkę, poprawia naszyjnik, lekko muska włosy i po raz ostatni spogląda w lustro. Jest gotowa. Patrzy na zegarek – do wyjścia pozostało jeszcze pięć minut. Kiedy zjawia się w holu, Stephen na powitanie obejmuje ją delikatnie i z galanterią.

– Wyglądasz bajecznie.

„Chyba mówi to szczerze”, myśli Betty.

3

W deszczu Stephen prowadzi ostrożniej niż w normalnych warunkach. Może nawet zbyt ostrożnie, bowiem – delikatnie mówiąc – nie jest najlepszym kierowcą. Jedzie powoli nie ze względu na nią, ale na siebie – chce opanować zdenerwowanie. Ona jest odporna, silniejsza niż on, chociaż dzieli ich taka różnica wieku. Żyła pełnią życia, nie ograniczała się do obserwacji, jak żyją inni ludzie. Ktoś nieżyczliwy mógłby ją nazwać przebiegłą starą lisicą. Ale nie on. Nic podobnie niestosownego nie przyszłoby mu do głowy. Nie użyłby takiego sformułowania, zresztą to określenie zupełnie do niej nie pasuje. Jest krucha, ale nie rachityczna, ma twarz jak z porcelany, jest szczupła i zgrabna. Silny organizm, którego nic nie złamie – takimi słowami powinno się ją opisać.

Ruszają wcześniej, nie chcąc ryzykować spóźnienia. Stephen bardzo powoli, wręcz irytująco wolno przejeżdża przez skrzyżowania; uważa, by jechać dziesięć mil poniżej prędkości dopuszczalnej na ulicach; przestrzega znaków zakazu z przesadną pedanterią. To ważny dzień dla niej. I dla niego.

– Nie jesteś zdenerwowana? Ani trochę? – pyta.

– Odrobinę – odpowiada. – Prawie wcale. Ale mnie jest łatwiej, prawda?

– Dlaczego?

– Bo ja działam, nie czekam. Nie obserwuję. Ja tam wejdę, a ty będziesz siedział w samochodzie zupełnie bezradny.

– Ale to ty będziesz w środku. Razem z nim. Kto wie, kim on jest? Jak będziesz się czuła w jego towarzystwie? – Uśmiecha się.

– Właśnie. I dlatego będzie mi łatwiej. Poważnie. Nie rozumiesz tego, prawda? To chyba niemożliwe. Jestem już w wieku, w którym tak naprawdę niewiele się liczy, a już najmniej to, co zrobię lub powiem. Mogę zachowywać się skandalicznie, i to zupełnie bezkarnie. Potrafię być niebezpieczna, bo jestem jak znak zapytania. Nie muszę się niczym krępować. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, to trudno. Przeżyję i stawię czoła kolejnym dniom.

– Jesteś niezwykła – mówi. – Dzielna.

– Nie bardzo. Co może mi się stać? Jeden drink i przekąska z doskonale, w co nie wątpię, wychowanym dżentelmenem w zatłoczonym podmiejskim barze. A mój rycerz w lśniącej zbroi będzie czekał na zewnątrz, ściskając w pogotowiu swoją komórkę. Co więc może mi się stać?

Stephen uśmiecha się i zjeżdża z autostrady w boczną drogę.

4

– Estelle – mówi, wyciągając dłoń. Uśmiecha się i mruży oczy.

– Brian – odpowiada. – Bardzo mi miło.

Znalazła go. Spóźniła się o przepisowe dziesięć minut. Stephen przezornie objechał okolicę i obejrzeli nowe domy, które zbudowano tak, by wyglądały, jakby były stare. W marcowe mroczne południe jaskrawo rozświetlały je zapalone w mieszkaniach lampy.

Roy od razu ją rozpoznaje. Jest średniego wzrostu, drobnej budowy, wygląda młodo, jak na swój wiek, i ma w sobie coś dziewczęcego – rozbawiony, uszczęśliwiony wyraz twarzy. I te czarujące oczy. Śliczne włosy. Świetna sukienka, która podkreśla jej figurę. W swoim czasie na pewno potrafiła niejednemu zawrócić w głowie, fotografia na stronie internetowej nie kłamała. Znika lekka irytacja spowodowana tym, że przyszedł pierwszy. Tak, podoba mu się. I to bardzo.

– Czego się napijesz? – pyta.

– Mam ochotę na… wódkę z martini – odpowiada.

Nie wie dlaczego. Po prostu nagle przyszła jej na to chęć. Przez najbliższe dwie godziny musi wystrzegać się podobnej impulsywności. Trzeba zachować kontrolę. I dyscyplinę.

– Wstrząśnięta czy zmieszana? – Uśmiecha się i unosi brwi. „Coś odmiennego od banalnej, smutnej sherry”, myśli.

Betty śmieje się.

Roy zamawia jej drinka, proponuje, żeby usiedli, i zanosi kieliszki do stolika numer szesnaście.

– Jak mnie rozpoznałaś? – pyta.

– Weszłam, rozejrzałam się i zobaczyłam, jak stoisz przy barze. Wysoki, dystyngowany, elegancki, tak jak opisywałeś. Fotografia nie kłamała.

„To chyba niezbyt odbiega od prawdy”, myśli. Nietrudno było go wyłowić w morzu na pozór identycznych, wyglądających na szesnastolatków agresywnych kierowników handlowych.

– Podgląd wydruku – mówi.

– Słucham?

– Kopia zgodna z oryginałem. Działam wedle załączonej instrukcji.

– Szkoda – mówi ona. – Co za rozczarowanie. – Uśmiecha się. Pragnie uspokoić go, że tylko flirtuje.

Roy po krótkiej chwili wybucha śmiechem.

– To dobre. Widzę, że z ciebie cicha woda. Czuję, że będziemy się świetnie dogadywać. Na pewno – mówi szczerze.

Zamawiają jedzenie. Ona wegetariańskie spaghetti, on stek, jajka i pieczone ziemniaki. Przełykając smakujący jak plastik makaron conchigliette zmieszany z warzywną papką dla niemowląt (taką z pasteryzowanego słoiczka) i kleistym sosem serowym, ma czas przyjrzeć mu się uważniej. Jest naprawdę wysoki, szeroki w ramionach, ma zaczesane do tyłu gęste siwe włosy i rumianą twarz, na której rysuje się plątanina naczynek krwionośnych przypominająca skomplikowaną mapę. Pokryte żelem włosy gładko przylegają do skóry za uszami. Jego oczy są niezwykłe, niepokojąco wręcz piękne. Delikatne błękitne tęczówki osadzone w owalnych mlecznych ramach. Są czujne i uważne, nawet przeszywające, kiedy obserwuje jej twarz. Gdyby nie były odrobinę mętne (nieuchronny wpływ przeżytych przez niego lat), mogłaby się ich przestraszyć. Tak, rzeczywiście trochę się go boi.

„Wydaje się władczy i zdecydowany – myśli. – Wysoki i stanowczy”. Nadal dobrze się trzyma, ale jednocześnie widać w nim jakąś psychiczną skazę. Ramiona zaokrąglone, a w oczach można wyczytać, że mimo usilnych starań nie potrafi zaprzeczyć, iż śmierć jest realna. Dowody na jej istnienie są nieodparte i w miarę postępującego rozkładu fizycznego i psychicznego rodzą rozczarowanie. Betty zdaje sobie sprawę z tego, jak on musi się czuć, chociaż sama nigdy nie była wyniosła ani próżna. Energiczna, pełna życia – tak, ale nie przepełniała jej ta specyficznie męska pyszałkowatość, której jałowość zostaje okrutnie obnażona wobec nieuniknionego zaniku sił. W pewien sposób jest jej go żal.

Rozmowa toczy się gładko.

– Dobre – mówi nieszczerze Betty, patrząc na nieapetyczną papkę na swoim talerzu.

– Tak – potwierdza. – Można polegać na tutejszej kuchni.

– Jak twój stek?

– Wyśmienity. Jeszcze jednego drinka?

– Cóż, czemu nie, Brian. Nie odmówię.

– Więc sama nie prowadzisz?

– Nie. Mój wnuk mnie tu przywiózł.

– Wnuk?

– Tak, Stephen. Czeka na zewnątrz w samochodzie. Na pewno jest zatopiony w lekturze.

– Utrzymujesz bliskie kontakty z rodziną?

– Tak – odpowiada stanowczo. – Nie ma nas wielu, ale trzymamy się razem.

– Opowiedz mi o nich.

To jeden ze stałych punktów rozmowy, jest na to przygotowana. Syn Michael, dyrektor w firmie farmaceutycznej, mieszka niedaleko Manchesteru; Anne to jego żona. Ich syn Stephen jest historykiem na uniwersytecie w Bristolu. Córka Emma studiuje anglistykę w Edynburgu. Przelotnie mówi o Alasdairze, swoim zmarłym mężu, ale wie, że nie czas teraz na melancholijne wspomnienia, chociaż to one właśnie przywiodły ich do tego stolika.

Teraz kolej na Briana. Z tego, co mówi, jego syn projektuje wystrój kuchennych wnętrz w Sydney. Nieczęsto się widują, choć łączą ich przyjacielskie stosunki. Nie, nie ma wnuków. Najwyraźniej Brianowi niełatwo jest mówić o swoim synu. Sam Brian był najstarszym z trzech braci, niestety już nie żyją. No i oczywiście jego żona Mary. Biedna Mary. Opuszcza głowę i Betty podejrzewa, że w jego oczach pojawiły się łzy.

– Wiesz – mówi, podnosząc wzrok, znów pełen energii – to, czego naprawdę nie znoszę, to nieuczciwość. – Patrzy na nią, a ona odpowiada mu spojrzeniem. – Wydaje mi się, że dzisiaj nikt już nie ma skrupułów, wszyscy kłamią. Oczywiście kiedy ktoś ich na tym przyłapie, to zmienia postać rzeczy. Ale sądzą, że nieuczciwość to nic złego, jeśli uchodzi na sucho. Nie pochwalam tego. Rozumiesz mnie?

Patrzy na niego, uśmiecha się i mówi:

– Chyba tak.

– Muszę więc przyznać się do pewnego podstępu, jaki zastosowałem, by cię poznać. – Urywa i przybiera poważny wyraz twarzy. – Nie nazywam się Brian. Mam na imię Roy. Roy Courtnay. Brian był swego rodzaju pseudonimem na to spotkanie. Nie wiem, czy mnie rozumiesz. Człowiek czuje się taki bezbronny.

„Pseudonim”, myśli trochę poirytowana.

– No cóż – mówi pogodnie i odrobinę lekceważąco. – Nigdy tak nie postępowałam, ale nie wykluczałam, że to się zdarza. Taka naturalna samoobrona. Chyba nadszedł czas na moje wyznanie. Nie nazywam się Estelle. Jestem Betty.

Przez chwilę patrzą na siebie z powagą, a potem oboje wybuchają śmiechem.

– Obiecuję, że już nigdy nie skłamię przy tobie, Betty. Wszystko, co od tej pory powiem, będzie samą prawdą. Przysięgam ci całkowitą szczerość i uczciwość, Betty. – Uśmiecha się szeroko.

„Bez przesady”, myśli Betty, ale odpowiada uśmiechem, który nie jest ani powściągliwy, ani dwuznaczny.

– Miło mi to słyszeć – mówi.

Każde z nich czuje, że przekroczyli pewną granicę. Odprężają się. Zaczynają rozmowę o współczesnej młodzieży. To bezpieczny temat i w tej banalnej pogawędce mogą podzielić się swoimi wątpliwościami na temat nowoczesnego stylu życia.

– Są tacy dzielni – mówi ona. – Nigdy nie odważyłabym się na rzeczy, które robią.

– Ale tacy nonszalanccy – odpowiada. – Wszystko przychodzi im tak łatwo. W ich działaniu brak konsekwencji i wytrwałości.

– Wiem. Niczym się nie przejmują. Nie tak jak my. Cieszę się, że są tacy.

Betty sądzi, że właśnie tak powinna postępować. To krok w stronę większej zażyłości. Nie wierzy we wszystkie swoje słowa, na poczekaniu obmyśla odpowiedzi na jego pytania.

Oznajmia, że Stephen w swoim mieszkaniu nie ma telefonu stacjonarnego. Wydaje się, że jego smartfon, czy jak to się nazywa, w zupełności mu wystarcza. Jest dla niego wszystkim, dzięki niemu mieści całe swoje życie w tylnej kieszeni spodni. Betty i Roy zgadzają się, że w czasach ich młodości posiadanie telefonu w domu było symbolem określonego statusu społecznego. A teraz to towarzyskie faux pas. Jej syn ma trzy samochody, chociaż odkąd jego dzieci wyprowadziły się z domu, mieszka tylko z żoną. Zresztą Betty nie jest pewna, czy te trzy samochody należą do niego, ale co miesiąc płaci słony rachunek wystawiany przez pewną instytucję finansową i po trzech latach po prostu wymienia je na nowe. Zawiły układ, który kilka razy cierpliwie jej wyjaśniał, ale ona tego – jak to określił syn – „nie łapie”. Dzisiaj nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, aby kupić coś za oszczędności. Jej wnuczka ma dwadzieścia lat, a już odwiedziła więcej krajów niż Betty przez całe swoje życie. Zdaje sobie sprawę, że zaczyna pleść bzdury, że zachowuje się za mało powściągliwie. Nie szkodzi, wszystko jest w porządku.

Stephen zyskuje pozytywne oceny.

– Wspaniały młody człowiek – mówi Roy, kiedy widzi, jak jej wnuk idzie do toalety. – Jestem pełen uznania dla ciebie, Betty. Wspaniały młody człowiek.

Wymieniają numery telefonów, mówią szczerze, że niedługo powinni znowu się spotkać. Betty i Stephen proponują, że podwiozą Roya na stację. Odmawia.

– Nie jestem jeszcze takim niedołęgą – mówi. – To tylko kilka kroków stąd. – Wstaje, by się pożegnać, i całuje Betty w policzek. Ona oddaje pocałunek, lekko ściska go za ramię i przyciąga nieco bliżej, ale nie na tyle, by mógł ją objąć. Potem odsuwa go od siebie i przez chwilę patrzy mu w oczy.

– A więc do następnego razu – mówi.

– Au revoir, Betty – odpowiada.Rozdział drugi Jemioła i wino

1

Nadchodzą. Niewinni czarodzieje już opanowali ulice. Słońce uśmiecha się promiennie i świat wygląda wspaniale.

Dokazują, podrzucają do góry tornistry i pędzą po brukowanej ulicy w przekrzywionych krawatach. Mają zmierzwione włosy i koszule wyciągnięte ze spodni. Stare kamienie dudnią pod szkolnym obuwiem, kiedy zgraja biegnie na skróty od szkoły w stronę pasażu handlowego. Płynie jak potok wśród zgiełku podnieconych młodych głosów.

Dziewczęta idą wolniej, stateczniej. Cóż, są lepiej wychowane, bardziej powściągliwe. Oprócz tych niegrzecznych, bo trafiają się również niegrzeczne. O tak.

Park skąpany jest w łagodnych promieniach słońca, schronienia przed nimi można szukać w cieniu starych drzew. Tak już jest od stuleci: młodzi ludzie wybiegają beztrosko ze szkoły przykatedralnej, są przepełnieni energią, nie mogą się doczekać zabawy i psikusów, które będą sobie nawzajem płatać, podczas gdy starzy ludzie obserwują ich ze źle skrywaną zazdrością z okien swoich malutkich domków i gorzko wspominają własną młodość.

Z zainteresowaniem, ale bez zbytniego pobłażania, obserwuje ich z krzesła ustawionego w kącie salonu. Zwłaszcza dziewczęta są fascynujące. Chłopcy w wieku szkolnym przypominają rozhukane nosorożce. Unoszeni wzbierającą falą hormonów, których działania są całkowicie nieświadomi, stają się jej bezwolnymi ofiarami. Ich koleżanki są już bardziej świadome, ale dlatego rodzi się w nich niepewność, która objawia się na różne sposoby. Te brzydsze i pilne żarliwie wierzą, że pracowitość i inteligencja pomogą im pokonać koszmary i unikną samotności i klęski. Młode, ładne uczennice – w większości puste i bezmyślne – niejasno przeczuwają, że ich uroda może być efemeryczna i zależna od kaprysów fizycznego rozwoju. A małe zdziry, niezbyt mądre, ale wystarczająco przebiegłe, by zrozumieć, że nie są szczególnie bystre ani nie posiadają wybitnej urody, stosują sztuczki. By drażnić mężczyzn, podciągają spódnice, kiedy tylko wyjdą z domu. Wiedzą, że to, co nazywa się seksem, czai się tuż za rogiem. Szybko uczą się jego mocy. O tak.

A teraz starsi. Pryszczaci młodzieńcy z prostymi długimi włosami i smętnymi minami nadskakujący nieosiągalnym dziewczynom. Royowi podoba się lekceważenie, z jakim odnoszą się do nich koleżanki. Jego pogarda dla beznadziejnych okazów rodzaju męskiego przewyższa nawet niechęć do tych dziewcząt. One skrywają swoje prawdziwe uczucia, wymieniając między sobą spojrzenia rzucane spod uczernionych rzęs; przesyłają sobie – zazwyczaj przechadzają się parami – drwiące uśmieszki, które mają wyglądać na nieśmiałe. Ale Roy dobrze wie, że są po prostu złośliwe.

Nie potrafi utożsamić się z tymi chłopcami. „Wy głupcy – myśli. – Wy głupcy. Nie byłem taki jak wy. Byłem śmiały i przystojny, nie brakło mi pewności siebie, nie potykałem się o własne nogi”.

Nie ma już piętnastu lat. Ani pięćdziesięciu czy nawet osiemdziesięciu. Ale wrodzone możliwości nie znikają. Jeśli ktoś potrafił czarować, był wyjątkowo atrakcyjny dla płci przeciwnej, pozostanie już taki na zawsze. Nie zmieni się, nawet gdyby chciał.

To ona. Ta, którą wybrał do odrębnej obserwacji. Przepisowo krótka czarna spódniczka i czarne rajstopy skrywające szczupłe kobiece nogi. „Rajstopy nie pasują do szkolnego mundurka, jednak są idealnie dobrane do tej sytuacji”, myśli. Chyba ma piętnaście lat, a może to dobrze rozwinięta trzynastolatka; tak szybko dorastają w dzisiejszych czasach. W każdym razie jest filigranowa, z blond pasemkami we wściekle natapirowanych włosach; ta fryzura chyba nigdy nie wychodzi z mody. Cień do powiek nałożony niewprawnie, ale z miejsca, gdzie siedzi, wygląda całkiem dobrze. Pewnie myśli, że jest buntowniczką i ekscentryczką, a jedynie podąża znaną ścieżką, na której końcu leży zwykły konformizm. Gdyby był młodszy, mógłby nauczyć ją kilku rzeczy. Teraz chce pozować na arogantkę, udaje obojętność kogoś bardzo doświadczonego. Na razie z entuzjazmem wkracza na nieznane jej terytoria, ale w końcu zacznie odczuwać strach. A Roy potrafi radzić sobie ze strachem. O tak.

W tym czasie Stephen jest już spóźniony. Zawsze to samo. Obiecał przywieźć Betty kilka książek, a potem musi wrócić na wyczerpujące spotkanie z Geraldem, które zaczyna się o szóstej. Potrafi przewidzieć pytania: Wszystko idzie zgodnie z planem? Wziąłeś pod uwagę każdą możliwość? Wszystkie pozycje odhaczone? Lepiej usiądźmy i sprawdźmy to jeszcze raz, dobrze? W końcu ten projekt jest cholernie ważny.

Prawdę mówiąc, pytania są trafne, a Stephen potrzebuje kogoś, kto by go nadzorował. I to właśnie trapi Stephena, a nie Gerald. Gerald jest w porządku, chociaż trochę za bardzo napawa się swoją pozycją. Najgorsze jest to, że Stephen nie wie, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Nie potrafi ogarnąć całości, nie mówiąc o szczegółach. Nie jest pewien, czy wszystkie pozycje zostały odhaczone. Jakby to wszystko żyło własnym życiem.

Stephen nie potrafi zarządzać projektami, kontrola i nadzór to nie jego specjalność. Wysiłek umysłowy, wnikliwe badania, radość wydobywania na światło dzienne nowych faktów, które zmieniają obraz całości, poczucie tworzenia czegoś wartościowego – to jest prawdziwy cel, to naprawdę się liczy, a nie mechaniczne działanie. Musi przyjąć, że Gerald jest złem koniecznym. Co by zresztą bez niego zrobił?

Odnajduje boczny zaułek między apteką a biurem pośrednika sprzedaży nieruchomości, który łączy nową dzielnicę ze starym miastem, i zostawiając za sobą reprezentacyjną aleję, rusza pośpiesznie w stronę wybrukowanych wiekowymi kamieniami uliczek biegnących do parku. Słyszy, jak zegar wybija kolejną godzinę. Jest skryty gdzieś za kurtyną dębów, których nakrapiane cętkami słońca liście szeleszczą na wietrze, rzucając faliste światłocienie na wspaniały, delikatny dywan zielonych traw.

Jest zachwycający angielski dzień, jeden z nielicznych tego lata. Słońce stoi wysoko, a po błękitnym niebie wiatr przesuwa nieskazitelnie czyste puchate obłoki. Chmara uczniaków jest pochłonięta swoimi codziennymi sprawami. Podniecenie wywołane przez poczucie swobody jeszcze wzmaga entuzjazm. Z oddali ich mundurki wydają się schludne i czyste, ale kiedy Stephen podchodzi bliżej, zauważa, że wymagające zajęcia oraz rozliczne próby zaakcentowania własnej odrębności zebrały obfite żniwo. Marynarki są niedbale zarzucone na ramiona, koszule wymięte i brudne, a buty mają zdarte czubki. Czuć zapach młodych ciał, potu, kurzu i uryny zmieszany z wonią sztucznych tkanin i swoistym odorem charakterystycznym dla szkolnego budynku – kombinacją metalicznego smrodu płynu do czyszczenia toalet, pasty do podłogi oraz aromatu starych parkietów i boazerii, którą wyłożony jest główny hol.

Dzieci są wesołe, co pozytywnie wpływa na jego nastrój. Mija gromadę rozbrykanych chłopców, za nimi widzi dziewczęta. Trzymają się w małych grupkach, są spokojniejsze, ostrożniejsze, jakby starsze i bardziej siebie świadome.

Stephen jest przezorny. Zerka ostrożnie, ponieważ wie, jakie podejrzenia w dzisiejszych czasach mężczyźni budzą w sercach kobiet. Czy zawsze tak było? Tego nie jest pewien, ale nie może ryzykować, że uznają go za podglądacza.

Fascynuje go fenomen młodości, chociaż nie do końca rozumie, dlaczego tak go to interesuje. Może to czysta ciekawość kondycji ludzkiej rozbudzona przez te młode, dojrzewające istoty? Chce widzieć, jak patrzą, przedrzeźniają się, eksperymentują, zmieniają poglądy, dostosowują się i w końcu zaczynają dojrzewać. Może zwraca na nie uwagę, bo sam jeszcze nie zakończył owej ostatniej, finalnej fazy rozwoju, choć ma już prawie trzydziestkę.

Po drugiej stronie parku widzi młodą, może czternastoletnią dziewczynę. Spaceruje sama, jest niezdarna, niepewna, naiwnie niesforna i zbuntowana. Ma krótką spódniczkę, umalowane oczy, jej wyzywająco wysunięty podbródek jasno określa przybraną przez nią pozę. A jednak to zaledwie dziecko, w którego oczach czai się strach. Jej widok sprawia, że ogarniają go najróżniejsze uczucia: coś, co może określić jedynie jako miłość, świadomość, jak bezbronna jest ta dziewczyna, i chęć – beznadziejna i niedorzeczna – by ją chronić. Analizuje swoje pragnienia, szuka najmniejszego śladu pożądania ukrytego pod maską niewinnych określeń i stwierdza, że nic się za nimi nie kryje. Ale zastanawia go, że w ogóle musiał to sprawdzać.

I wtedy go dostrzega – siedzi przy oknie w fotelu Betty. To Roy, który mieszka u niej już od dwóch miesięcy. Jaszczurcze spojrzenie utkwione w uczennicy jest zachłanne i wygłodniałe. Nastolatka idzie dalej, nieświadoma niczego, może powtarza w myślach wyuczoną lekcję. Kiedy dziewczyna mija Stephena, Roy go rozpoznaje. Ich spojrzenia się spotykają. Twarz Roya zmienia się błyskawicznie: niedowierzanie zastępuje wrogość, a w końcu przybiera minę smutnego starca, niewinnie spędzającego swój czas na wyglądaniu przez okno. Roy uśmiecha się konspiracyjnie, sprawdza, czy uda mu się nawiązać kontakt. Stephen odpowiada uśmiechem i macha nieśmiało. „Przejrzałem cię – myśli. – I bardzo cię nie lubię”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: