Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dolina bez wyjścia - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dolina bez wyjścia - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 361 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WI­DOK ZE SZCZY­TU GÓRY CZA­MU­LA­RI

Na pół­no­cy Kal­ku­ty, w tej czę­ści hi­ma­laj­skich wy­żyn, któ­rą ob­le­wa sze­ro­kim łu­kiem rze­ka Bra­ma­pu­tra, wśród bez­ład­ne­go na­gro­ma­dze­nia ostrych, ska­li­stych cy­plów, lśnią­cych lo­dow­ców, wzno­si się bie­le­ją­cy, wiecz­nym (śnie­giem po­kry­ty szczyt Cza­mu­la­ri. Gała ta oko­li­ca jest dzi­ką, nagą pu­sty­nią, chłód strasz­ny wie­je z po­szar­pa­nych grzbie­tów skał po­tęż­nych, któ­re się sku­pi­ły do­ko­ła tego ol­brzy­ma. Nie on je­den wiecz­nym śnie­giem jest przy­sy­pa­ny; i or­szak jego – pię­trzą­cy się dum­nie po­nad chmu­ry – przez rok cały przy­odzia­ny jest w świet­ną sza­tę bia­łą.

A te­raz wy­obraź­my so­bie, że sto­imy na sa­mym wierz­choł­ku góry Cza­mu­la­ri, i rzuć­my okiem w dół, a uj­rzy­my o kil­ka ty­się­cy me­trów ni­żej naj­oso­bliw­szą w świe­cie ko­tli­nę. Ma ona kształt re­gu­lar­nej elip­sy, jest dość roz­le­gła, a do­ko­ła opa­sa­na, jak­by mu­rem ol­brzy­mim, pro­sto­pa­dły­mi pra­wie ska­ła­mi, wzno­szą­cy­mi się na kil­ka­set stóp wy­so­ko­ści po­nad dnem ko­tli­ny. Mur ten ma jed­no­staj­ną, czer­wo­na­wą bar­wę gra­ni­tu, da­lej zaś pię­trzą się na kształt baszt i wie­życ sze­re­gi po­zę­bio-nych cy­plów, po więk­szej czę­ści śnie­giem ubie­lo­nych.

Wzrok wasz za­trzy­mał­by się nie­za­wod­nie na tej do­li­nie, któ­ra pięk­no­ścią swo­ją i wdzię­kiem nie­po­rów­na­nym od­bi­ja od ca­łe­go tego dzi­kie­go oto­cze­nia. Kształt jej przy­po­mi­na kra­ter wul­ka­nu, ale za­miast żuż­li, po­pio­łów i za­sty­głej lawy wi­dzi­my tam wszę­dzie świe­żą zie­lo­ność, kępy drzew li­ścia­stych i kwit­ną­cych krze­wów, a w miej­scach od­sło­nię­tych łącz­ki buj­ną tra­wą po­ro­słe. U stóp skał wy­so­kich, opa­su­ją­cych do­li­nę, cią­gnie się ciem­ny rą­bek lasu, a po sa­mym środ­ku roz­le­wa­ją się wody je­zio­ra; zwier­cia­dla­na jego po­wierzch­nia od­bi­ja śnie­ży­ste szczy­ty oko­licz­ne i naj­wyż­szy cy­pel góry Cza­mu­la­ri.

Gdy­by­ście mie­li do­brą lu­ne­tę, uj­rze­li­by­ście tam roz­ma­ite zwie­rzę­ta pa­są­ce się na łą­kach, ptac­two prze­la­tu­ją­ce z drze­wa na drze­wo lub uno­szą­ce się po­nad je­zio­rem. Uro­czy ten kra­jo­braz wy­glą­da na park sta­ran­nie urzą­dzo­ny; mimo woli szu­ka­li­by­ście oczy­ma miesz­ka­nia ludz­kie­go, ja­kiejś wspa­nia­lej wil­li, bia­łych ścian, wy­nu­rza­ją­cych się spo­śród zie­le­ni. I w rze­czy sa­mej uj­rze­li­by­ście lek­ki ob­ło­czek dymu, uno­szą­cy się spo­mię­dzy gro­mad­ki drzew, a przy­pa­tru­jąc się uważ­niej, do­strze­gli­by­ście małą chat­kę, bar­dzo skrom­ną, wca­le nie­sto­sow­ną dla tego wspa­nia­łe­go oto­cze­nia.

Wi­dok ten za­chę­cił­by was nie­za­wod­nie do zwie­dze­nia tego cza­ru­ją­ce­go ustro­nia, lecz szu­ka­jąc dro­gi, pro­wa­dzą­cej do wnę­trza do­li­ny, prze­ko­na­li­by­ście się ze zdzi­wie­niem, że ol­brzy­mi mur, ota­cza­ją­cy ją szczel­nie do­ko­ła, nig­dzie nie ma prze­rwy. Z jed­nej stro­ny wpraw­dzie jest szcze­li­na w ska­le, a na­gro­ma­dzo­ne w niej gła­zy pię­trzą się je­den na dru­gim na kształt scho­dów, lecz przej­ście to pro­wa­dzi na grzbiet ol­brzy­mie­go lo­dow­ca, któ­ry w po­bli­żu jest pęk­nię­ty, i szpa­ra sze­ro­ka roz­twie­ra się po­nad bez­den­ną prze­pa­ścią. Ptak chy­ba mógł­by prze­le­cieć na dru­gą stro­nę.

Jak­że więc owi miesz­kań­cy, któ­rzy tam chat­kę zbu­do­wa­li i roz­pa­li­li ogni­sko, do­sta­li się do do­li­ny bez wyj­ścia? Skąd się w niej wzię­ły zwie­rzę­ta czwo­ro­noż­ne? Po­słu­chaj­cie, a opo­wie­my wam; wszyst­ko to się sta­ło, nie ma w tym cza­rów, tyl­ko oso­bli­wy zbieg oko­licz­no­ści.

Ka­rol Lin­den był sy­nem ogrod­ni­ka i za­wcza­su spo­so­bił się do te­goż za­wo­du. Nie był to jed­nak mło­dzie­niec bez wy­kształ­ce­nia, prze­ciw­nie, ukoń­czył wyż­sze stu­dia i znał do­kład­nie bo­ta­ni­kę, a inne ga­łę­zie wie­dzy przy­rod­ni­czej nie były mu obce. Jak każ­dy mło­dzie­niec ma­rzył on o da­le­kich wy­ciecz­kach do kra­jów nie­zna­nych, o no­wych od­kry­ciach i na­uko­wych zdo­by­czach. Mo­że­cie so­bie wy­obra­zić ra­dość jego, gdy się do­wie­dział, że pe­wien bo­ga­ty ogrod­nik z Lon­dy­nu szu­ka od­waż­nych lu­dzi, któ­rych chce wy­słać do In­dyj w celu po­szu­ki­wa­nia oso­bli­wych ro­ślin ozdob­nych. Ka­rol nie wa­hał się ani chwi­li. Po­nie­waż ro­dzi­ce jego już nie żyli, był więc zu­peł­nie nie­za­leż­ny. Młod­szy brat jego, Gu­staw, szes­na­sto­let­ni mło­dzie­niec, nie chciał za nic się z nim roz­łą­czyć i obaj od­pły­nę­li ra­zem do Kal­ku­ty. Za­bra­li też z sobą nasi mło­dzi po­dróż­ni­cy wier­ne­go psa, Ne­ro­na.

W Kal­ku­cie zna­leź­li prze­wod­ni­ka Hin­du­sa, na­zwi­skiem Ossa­ro, a był to tak­że czło­wiek mło­dy, od­waż­ny, przy tym za­pa­lo­ny my­śli­wy. Mała ta gro­mad­ka za­pu­ści­ła się w gó­rzy­ste oko­li­ce, któ­re­śmy opi­sa­li po­wy­żej, i przez czas ja­kiś nie do­zna­ła żad­nych nad­zwy­czaj­nych przy­gód. Ka­rol z naj­więk­szym za­pa­łem uga­niał się za kwia­ta­mi, a gdy zna­lazł pięk­ny i nie­zna­ny ga­tu­nek kwit­ną­cy, sta­rał się za­pa­mię­tać miej­sco­wość, aby póź­niej wra­ca­jąc ze­brać na­sio­na. Gu­staw więk­sze miał za­mi­ło­wa­nie do po­lo­wa­nia, a dziel­ne­go zna­lazł do­rad­cę i po­moc­ni­ka w Hin­du­sie.

Dnia pew­ne­go Ossa­ro spo­strzegł w za­cisz­nej ko­tlin­ce ma­łe­go piż­mow­ca, ski­nął na­tych­miast na Gu­sta­wa, ale za­nim mło­dzie­niec wy­mie­rzył, zręcz­ne zwie­rzę wsko­czy­ło na ska­łę i szyb­ko ucie­kać po­czę­ło. My­śli­wi bie­gli za nim, ko­zioł wspi­nał się co­raz wy­żej na górę, a cho­ciaż trud­no było iść z nim na wy­ści­gi, Ossa­ro wy­tłu­ma­czył mło­dzień­com, iż mogą go wy­pę­dzić tym spo­so­bem nad brzeg prze­pa­ści lub stru­mie­nia i za­gro­dzić mu po­wrót. Wspi­na­li się więc wszy­scy trzej co­raz wy­żej, aż na­po­tka­li lo­do­wiec, spusz­cza­ją­cy się z ja­kiejś nie­zmier­nej wy­so­ko­ści w ko­tli­nę.

Mło­dzi po­dróż­ni­cy wi­dzie­li już nie­raz lo­dow­ce, któ­re są bar­dzo po­spo­li­te w gó­rach hi­ma­laj­skich. Po­wierzch­nia tych po­tęż­nych mas lo­do­wych, za­zwy­czaj przy­sy­pa­na śnie­giem, żwi­rem i pia­skiem, nie była bar­dzo śli­ska, z ła­two­ścią więc wdra­pa­li się na nią i go­ni­li wy­trwa­le za piż­mow­cem. Na­dzie­ja za­gro­dze­nia mu dro­gi sta­wa­ła się na­wet dość praw­do­po­dob­na, gdyż ko­tli­na zwę­ża­ła się, po obu jej stro­nach wzno­si­ły się ol­brzy­mie, pro­sto­pa­dłe ska­ły, któ­re zda­wa­ły się łą­czyć z sobą w od­da­le­niu, two­rząc nie­zmier­nie wy­dłu­żo­ny trój­kąt.

Na śnie­gu wi­dać było śla­dy piż­mow­ca, mu­siał więc cią­gle biec na­przód w tym sa­mym kie­run­ku, a róg trój­ką­ta sta­no­wił coś na kształt pu­łap­ki. Gu­staw biegł na­przód z Hin­du­sem, za­pał ich udzie­lił się Ka­ro­lo­wi, któ­ry tak­że po­dą­żał za nimi. Już przej­ście było tak wą­skie, że za­le­d­wie kil­ka­na­ście me­trów dzie­li­ło jed­ną ska­li­stą ścia­nę od dru­giej, gdy na­gle my­śli­wi uj­rze­li prze­paść otwar­tą pod sto­pa­mi. Lo­do­wiec był pęk­nię­ty w po­przek, a szcze­li­na wy­no­si­ła parę me­trów sze­ro­ko­ści. Tym­cza­sem po dru­giej stro­nie moż­na było do­strzec śla­dy piż­mow­ca. Zwin­ne zwie­rząt­ko mu­sia­ło więc prze­sa­dzić tę prze­strzeń jed­nym su­sem. Ossa­ro za­pew­niał, że nic w tym nie było nie­praw­do­po­dob­ne­go.

Ka­rol naj­mniej zmar­twił się tą przy­go­dą, usiadł na ka­mie­niu i od­po­czy­wał, Gu­staw od­szedł nie­co da­lej i po chwi­li ozwał się okrzyk we­so­ły:

– Most, most! Zna­la­złem most!

Ossa­ro po­sko­czył w stro­nę, skąd sły­chać było głos mło­de­go chłop­ca, Ka­rol po­wstał tak­że i po­dą­żył za nim. Naj­oso­bliw­szy w świe­cie wi­dok przed­sta­wił się oczom jego. Ol­brzy­mi odłam ska­ły za­wie­szo­ny był nad prze­pa­ścią na kształt mo­stu, brze­gi jego po obu stro­nach opie­ra­ły się pra­wie na sa­mych kra­wę­dziach pęk­nię­te­go lo­dow­ca. Ja­kim spo­so­bem się tam do­stał i jak mógł utrzy­mać się w rów­no­wa­dze? Cie­ka­we to było py­ta­nie. Może le­żał w tym miej­scu jesz­cze przed pęk­nię­ciem masy lo­do­wej, któ­ra się pod nim roz­su­nę­ła? Przy­pusz­cze­nie to było naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne.

Gu­staw nie za­sta­na­wiał się wca­le nad po­cho­dze­niem mo­stu, lecz śmia­ło pu­ścił się tą dro­gą nie­zbyt bez­piecz­ną; gdy­by brat star­szy był zdą­żył wcze­śniej, sta­rał­by się może go po­wstrzy­mać, ale gdy Ka­rol nad­szedł, uj­rzał już Gu­sta­wa po dru­giej stro­nie prze­pa­ści, uno­szą­ce­go w górą ka­pe­lusz z okrzy­kiem trium­fu. Ne­ron ska­kał ra­do­śnie obok pana, Ossa­ro tak­że się do nich przy­łą­czył. Nie po­zo­sta­wa­ło więc nic in­ne­go Ka­ro­lo­wi, jak tyl­ko iść za nimi, co też uczy­nił. Wszy­scy trzej prze­mknę­li da­lej za śla­da­mi piż­mow­ca, pew­ni już te­raz, że im nie ucie­cze.

A wtem roz­legł się huk strasz­li­wy, jak­by grom spadł ta ja­sne­go nie­ba, po nim na­stą­pił dru­gi, echa oko­licz­ne po­wtó­rzy­ły te prze­ra­ża­ją­ce od­gło­sy, a jed­no­cze­śnie mło­dzi po­dróż­ni­cy uczu­li, że grunt drży i chwie­je się pod ich sto­pa­mi. Prze­strach ich ogar­nął, przy­po­mnie­li so­bie, że sto­ją na lo­dzie, ża­den nie wy­mó­wił ani sło­wa, lecz wszy­scy, zgod­nym uczu­ciem wie­dze­ni, za­czę­li szyb­ko za­wra­cać z dro­gi. W parę mi­nut do­bie­gli do szcze­li­ny, lecz ja­kiż wi­dok oczy ich ude­rzył! Most ru­nął w prze­paść, a szcze­li­na zda­wa­ła się znacz­nie roz­sze­rzo­na. Gdy tak trzej po­dróż­ni­cy sta­li nad tą czar­ną cze­lu­ścią, któ­ra im dro­gę za­gra­dza­ła, ozwał się nowy ło­skot, strasz­niej­szy jesz­cze. Cały lo­do­wiec zda­wał się z po­sad swych po­ru­szać. Ogrom­ne gła­zy to­czy­ły się po spa­dzi­sto­ściach, bry­ły lodu od­ry­wa­ły się z hu­kiem zło­wro­gim i ude­rza­ły o ka­mien­ne ścia­ny, roz­sy­pu­jąc się w drob­ne ka­wał­ki; za­męt naj­okrop­niej­szy pa­no­wał do­ko­ła na­szych mło­dzień­ców, moż­na było oba­wiać się, że cała ta po­tęż­na masa lodu ru­nie w koń­cu w ja­kąś nie­zgłę­bio­ną ot­chłań.

Ka­rol, naj­przy­tom­niej­szy, za­czął się oglą­dać na wszyst­kie stro­ny i zo­ba­czył szcze­li­nę wy­żło­bio­ną w jed­nej ze skał po­bocz­nych, ski­nął więc na to­wa­rzy­szy i we­szli w tę kry­jów­kę, gdzie przy­najm­niej za­wa­le­nia nie po­trze­bo­wa­li się oba­wiać. Szcze­li­na była nie­wiel­ka, za­le­d­wie się w niej po­mie­ścić mo­gli we trzech, a i psi­sko przy­tu­li­ło się przy nich prze­stra­szo­ne i drżą­ce.DO­LI­NA OD­DZIE­LO­NA OD ŚWIA­TA

Parę go­dzin prze­sie­dzie­li mło­dzień­cy nasi w swo­jej kry­jów­ce, aż gdy się ło­skot zu­peł­nie uci­szył, od­wa­ży­li się wyjść i spoj­rzeć do­ko­ła. Masa lodu pod ich sto­pa­mi trzy­ma­ła się do­brze, za­czę­li więc szu­kać po wszyst­kich za­kąt­kach, poza gła­za­mi i w za­głę­bie­niach skał, owe­go piż­mow­ca, któ­ry ich tu przy­pro­wa­dził. Nie wąt­pi­li, że jest gdzieś ukry­ty, bo umknąć nie mógł, szcze­li­na pęk­nię­te­go lo­dow­ca była już te­raz na­wet i dla nie­go za sze­ro­ka. Wca­le nie za­pał my­śliw­ski skła­niał ich do tego, lecz głód do­tkli­wy. Nie my­śle­li na ra­zie o tym, co się z nimi póź­niej sta­nie, za­spo­ko­je­nie gło­du było w tej chwi­li naj­pil­niej­szą po­trze­bą.

Gu­staw uwi­jał się naj­żwa­wiej, wszę­dzie za­glą­dał, wci­skał się w każ­dy za­ką­tek, pierw­szy też do­tarł do miej­sca, gdzie wy­so­kie ścia­ny ka­mien­ne, pię­trzą­ce się po obu stro­nach lo­dow­ca, zda­wa­ły się sty­kać z sobą. Lecz gdy tyl­ko tam sta­nął, okrzyk ra­do­ści wy­rwał się z jego pier­si:

– Je­ste­śmy oca­le­ni – za­wo­łał – zna­la­złem przej­ście, mo­że­my się wy­do­być z tej pu­łap­ki. Chodź­cie, pa­trz­cie, jaki stąd wi­dok prze­ślicz­ny!

Istot­nie, dwie ogrom­ne ska­ły nie przy­ty­ka­ły do sie­bie, cho­ciaż tak się z da­le­ka zda­wa­ło; przez szcze­li­nę roz­dzie­la­ją­cą je Gu­staw zo­ba­czył wła­śnie tę pięk­ną do­li­nę, któ­rej opis po­da­li­śmy w po­przed­nim roz­dzia­le. Nie trud­no też było do­stać się stąd do niej, bo cho­ciaż po­ziom do­li­ny znacz­nie był niż­szy od po­wierzch­ni lo­dow­ca, sto­sy na­gro­ma­dzo­nych w tym miej­scu ka­mie­ni two­rzy­ły stop­nie, po któ­rych moż­na było wy­god­nie zejść aż na dół.

Mło­dzi po­dróż­ni­cy nie na­my­śla­li się dłu­go i po chwi­li byli już wszy­scy w tej roz­kosz­nej do­li­nie, a Ne­ron pod­ska­ki­wał we­so­ło i na­tych­miast pu­ścił się w po – goń za sta­dem ro­ga­tych zwie­rząt, pa­są­cych się na łące nad brze­ga­mi je­zio­ra. Szcze­gól­ne to były zwie­rzę­ta, z ogól­ne­go kształ­tu po­dob­ne do wo­łów, ogo­ny mia­ły pu­szy­ste jak u koni, dłu­gi włos po­kry­wał tak­że ich boki, spusz­cza­jąc się pra­wie aż do zie­mi. Ogól­na bar­wa ich była ciem­na, pra­wie czar­na, nie­któ­re jed­nak od­zna­cza­ły się bia­ły­mi ogo­na­mi i bia­łym wło­sem po bo­kach. Ka­rol po­znał w nich od razu yaki, czy­li woły mru­czą­ce, zwie­rzę­ta bar­dzo rzad­ko spo­ty­ka­ne w gó­rach hi­ma­laj­skich w sta­nie dzi­kim. Yaki od daw­na dały się przy­swo­ić w Ty­be­cie; w Chi­nach i w in­nych kra­jach azja­tyc­kich ho­do­wa­ne są jako zwie­rzę­ta do­mo­we i uży­wa­ne do pra­cy, dają też do­bre mle­ko i mię­so. One to do­star­cza­ją tych wspa­nia­łych ogo­nów, któ­re u Tur­ków i in­nych wschod­nich na­ro­dów zdo­bią buń­czu­ki wład­ców i woj­sko­wych do­wód­ców; nie­wła­ści­wie je na­zy­wa­ją ogo­na­mi koń­ski­mi.

Ne­ron za­nad­to zu­chwa­le rzu­cił się na sta­do yaków, o mało ży­ciem nie przy­pła­cił swej od­wa­gi. Sta­ry sa­miec z wy­sta­wio­ny­mi ro­ga­mi biegł już pro­sto na nie­go, gdy cel­ny strzał Gu­sta­wa tru­pem go po­ło­żył. Jesz­cze i wten­czas sta­do nie chcia­ło ustę­po­wać z pla­cu, do­pie­ro gdy Ossa­ro za­bił dru­gie­go, a Ka­rol trze­cie­go, resz­ta za­czę­ła szyb­ko umy­kać i zni­kła w gę­stwi­nie le­śnej.

– Za dużo (zwie­rzy­ny upo­lo­wa­li­śmy na raz – rzekł Ka­rol – nie bę­dzie­my mo­gli tego mię­sa za­brać z sobą, nie­po­trzeb­nie więc zgła­dzi­li­śmy ze świa­ta nie­win­ne isto­ty.

– Mło­dy sa­hib jest nad­to mi­ło­sier­ny – ozwał się Ossa­ro. – Gdy­by­śmy byli tych zło­śli­wych zwie­rząt nie od­stra­szy­li, to by one nas pew­nie nie po­ża­ło­wa­ły. Yaki są nad­zwy­czaj sil­ne i dzi­kie, nie­je­den my­śli­wy padł pod ko­py­ta­mi roz­ju­szo­ne­go byka, je­śli go nie tra­fił od razu.

Hin­dus na­zbie­rał su­chych ga­łę­zi, roz­pa­lił ogni­sko i upiekł wy­bor­ną pie­czeń, któ­rą mło­dzi po­dróż­ni­cy spo­ży­li z wiel­kim sma­kiem; na­pi­li się po­tem zim­nej, czy­stej jak krysz­tał wody, wy­try­sku­ją­cej z po­bli­skiej ska­ły, i wy­po­cząw­szy pu­ści­li się w dal­szą dro­gę. Są­dzi­li, że znaj­dą z ła­two­ścią przej­ście po­mię­dzy ska­ła­mi, ale się okrop­nie za­wie­dli. Szli dłu­go wzdłuż ota­cza­ją­cej do­li­nę, pro­sto­pa­dłej opo­ki, za­glą­da­li uważ­nie w każ­dą szcze­li­nę, a w koń­cu o za­cho­dzie słoń­ca do­szli do tego sa­me­go miej­sca, gdzie do­ga­sa­ły reszt­ki ogni­ska.

Dwaj bra­cia z nie­po­ko­jem spoj­rze­li po so­bie, po­tem wzrok py­ta­ją­cy zwró­ci­li na Hin­du­sa. Ten mil­czał upo­rczy­wie, a po­sęp­na twarz jego nic do­bre­go nie wró­ży­ła. Na ko­niec na kil­ka­krot­ne za­py­ta­nie mło­dzień­ców od­po­wie­dział pół­gło­sem, oglą­da­jąc się z oba­wą do­ko­ła, że do­li­na ta musi być miesz­ka­niem bó­stwa, a ono za­pew­ne ob­ra­żo­ne jest wtar­gnię­ciem nie­pro­szo­nych go­ści i sro­go ich uka­rać może, je­śli w porę nie prze­błar-gają nad­przy­ro­dzo­nej tej isto­ty. Gu­staw, po­mi­mo smut­nych oko­licz­no­ści, ro­ze­śmiał się na całe gar­dło, czym wię­cej jesz­cze prze­ra­ził za­bo­bon­ne­go Hin­du­sa.

Noc tym­cza­sem za­pa­dła, nie było więc in­nej rady, tyl­ko upa­trzyć do­god­ne miej­sce na noc­leg i cze­kać na­stęp­ne­go rana, aby na nowo roz­po­cząć po­szu­ki­wa­nia. O wscho­dzie słoń­ca trzej po­dróż­ni­cy roz­po­czę­li znów wę­drów­kę do­ko­ła pięk­nej do­li­ny, lecz i tym ra­zem bez­sku­tecz­nie. Nie tra­ci­li jed­nak na­dziei, że z cza­sem wy­kry­ją ja­kieś przej­ście, zda­wa­ło im się nie­po­do­bień­stwem, aby ta roz­kosz­na ustroń od­cię­ta była zu­peł­nie od resz­ty świa­ta. Tym­cza­sem roz­trop­ny Ossa­ro, oba­wia­jąc się nade wszyst­ko, aby im nie za­bra­kło za­pa­sów żyw­no­ści, za­brał się do usu­sze­nia mię­sa trzech za­bi­tych yaków. Po­kra­jał je więc na wą­skie pa­ski i za­wie­sił na ki­jach po­nad ogni­skiem. Ra­dził też to­wa­rzy­szom, aby o ile moż­no­ści oszczę­dza­li na­bo­jów.

Mi­ja­ły dnie jed­ne za dru­gi­mi, a w po­ło­że­niu na­szych po­dróż­ni­ków nic się nie zmie­ni­ło. Zwie­dza­li całą do­li­nę, na­po­ty­ka­li po dro­dze róż­ne zwie­rzę­ta, któ­re za­pew­ne do­sta­ły się tu w tym cza­sie, gdy jesz­cze lo­do­wiec nie był pęk­nię­ty, a ma­jąc pod do­stat­kiem żyw­no­ści nie tę­sk­ni­ły za resz­tą świa­ta. Pta­ki tyl­ko uno­si­ły się po­nad ol­brzy­mim ska­li­stym wa­łem, opa­su­ją­cym tę pu­stel­nię, i uży­wa­ły swo­bo­dy, a trzej więź­nio­wie go­ni­li tę­sk­nym wzro­kiem za nimi.

Obej­rzaw­szy po sto razy każ­dą nie­rów­ność, każ­dą szcze­li­nę w ska­le, mło­dzień­cy stra­ci­li w koń­cu na­dzie­ję wy­do­sta­nia się a tej strasz­nej mat­ni, prze­sta­li już na­wet szu­kać nie ist­nie­ją­ce­go przej­ścia. Pew­nej nocy prze­ra­zi­ły ich wy­cia dzi­kich psów, oba­wia­jąc się więc na­pa­du dra­pież­nych zwie­rząt, urzą­dzi­li so­bie chat­kę z ga­łę­zi i no­co­wa­li w tym bez­piecz­nym schro­nie­niu.NOWE ZA­MIA­RY

Trzej to­wa­rzy­sze sie­dzie­li dnia pew­ne­go na ka­mie­niach przed swo­ją chat­ką, po­grą­że­ni w smut­nym roz­my­śla­niu. Spo­glą­da­li na ol­brzy­mie ska­ły, pię­trzą­ce się przed nimi, i ogar­nę­ło ich głę­bo­kie przy­gnę­bie­nie. Każ­de­go z nich drę­czy­ła taż sama myśl na­tręt­na: po­wta­rza­li so­bie, że są na wiecz­ną sa­mot­ność ska­za­ni, że nig­dy w ży­ciu nie uj­rzą in­nych ludz­kich twa­rzy oprócz to­wa­rzy­szy nie­do­li. Gu­staw pierw­szy wy­ra­ził sło­wa­mi tę myśl bo­le­sną.

– Cóż to za los okrut­ny – rzekł z cięż­kim wes­tchnie­niem – bę­dzie­my więc mu­sie­li żyć i umie­rać w tym pust­ko­wiu z dala od zie­mi ro­dzin­nej, od wszyst­kich, któ­rych ko­cha­my, z dala od świa­ta i lu­dzi. Jak­że zdo­ła­my wy­trwać przez dłu­gie lata sami, za­wsze sami!

Tak­że Ka­rol z trud­no­ścią pa­no­wał nad sobą, spo­kój jego był uda­ny, a re­zy­gna­cja, któ­rą sta­rał się na­tchnąć bra­ta, do­wo­dzi­ła wła­śnie naj­le­piej, że nie miał już żad­nej na­dziei. Mil­cze­nie trwa­ło przez czas ja­kiś, na­stęp­nie ozwał się Ossa­ro:

– Je­że­li wiel­ki Sa­hib, któ­ry pa­nu­je na nie­bie, ze­chce, aby­śmy stąd wy­szli, wyj­dzie­my. Je­śli nie, mu­si­my tu żyć i umie­rać.

Wy­ra­zy te, tchną­ce fa­ta­li­zmem wschod­nim, nie mo­gły po­cie­szyć więź­niów. Dwaj bra­cia wes­tchnę­li tyl­ko, nic nie mó­wiąc. Ka­rol jed­nak pręd­ko ock­nął z przy­gnę­bie­nia. Gdy Gu­staw ukrył twarz w dło­niach, od­da­jąc się nie­mej i bez­czyn­nej roz­pa­czy, star­szy brat wa­żył już w my­śli nowe za­mia­ry i ukła­dał spo­so­by ra­tun­ku.

Dwaj to­wa­rzy­sze spo­strze­gli to na ko­niec i do­my­śli­li się, że ja­kiś waż­ny po­mysł go za­przą­ta, nie chcie­li mu jed­nak prze­szka­dzać, cze­ka­li więc, aż sam się ode­zwie i wy­ja­wi swo­je za­mia­ry. Ka­rol istot­nie prze­rwał wkrót­ce mil­cze­nie i mó­wił:

– Przy­ja­cie­le, nie upa­daj­my na du­chu, nig­dy roz­pa­czać nie na­le­ży, bo oca­le­nie może się przy­bli­żać, gdy naj­mniej się tego spo­dzie­wa­my. Wpa­tru­jąc się uważ­nie w tę ska­łę, któ­ra się pię­trzy przed nami, spo­strze­głem, że po­wierzch­nia jej, pra­wie pro­sto­pa­dła, nie jest jed­nak zu­peł­nie rów­na. W pew­nych od­stę­pach wi­dać tam jak­by wy­żło­bie­nia; pod każ­dym ta­kim wy­żło­bie­niem jest kra­wędź wy­sta­ją­ca, coś na kształt gzym­su. Cały ten mur ol­brzy­mi wy­glą­da, jak­by był po­dzie­lo­ny na pię­tra. Otóż przy­szło mi na myśl, że moż­na by tam usta­wić kil­ka dłu­gich dra­bin, jed­ną nad dru­gą, opie­ra­jąc je na owych kra­wę­dziach. Na nie­szczę­ście na tej ska­le, któ­rą mamy tu wprost przed sobą, ostat­ni, naj­wyż­szy prze­dział, ma wy­so­kość ogrom­ną, co naj­mniej sześć­dzie­siąt lub sie­dem­dzie­siąt stóp; ta­kiej dra­bi­ny nie po­tra­fi­my zro­bić, to dar­mo.

– Ale może gdzieś w in­nym miej­scu ła­twiej nam pój­dzie! – za­wo­łał Gu­staw, nową na­dzie­ją oży­wio­ny. – Trze­ba sta­ran­nie obej­rzeć wszę­dzie ska­ły, nie trać­my cza­su…

– Dziś już jest za póź­no – od­rzekł Ka­rol – za chwi­lę się ściem­ni. Chodź­my więc po­si­lić się wie­cze­rzą, po­mó­dl­my się go­rą­co, aby Bóg przed­się­wzię­ciom na­szym po­bło­go­sła­wił, i spo­cznij­my przez noc, a ju­tro roz­pocz­nie­my nowe po­szu­ki­wa­nia.

Sło­wa te przy­po­mnia­ły Gu­sta­wo­wi, że mu już głód za­czy­nał do­ku­czać, po­szedł więc chęt­nie za radą star­sze­go bra­ta. Ossa­ro za­brał się do przy­rzą­dza­nia wie­cze­rzy, a Ne­ron usiadł na pro­gu chat­ki, cze­ka­jąc swo­jej ko­lei. Wie­cze­rza wszyst­kim wy­bor­nie sma­ko­wa­ła, po­tem dwaj bra­cia od­mó­wi­li mo­dli­twę wie­czor­ną, Ossa­ro po swo­je­mu po­le­cił się bó­stwu i sen wkrót­ce skle­ił ich po­wie­ki.NIE­SPO­DZIE­WA­NE OD­WIE­DZI­NY

Trzej mło­dzień­cy spa­li już smacz­nie od kil­ku go­dzin, gdy szcze­ka­nie Ne­ro­na prze­bu­dzi­ło ich na­gle. Wier­ny pies spał tak­że w chat­ce na po­sła­niu z su­chych li­ści, a był to stróż nad­zwy­czaj czuj­ny, za naj­lżej­szym sze­le­stem zry­wał się, wy­bie­gał, szcze­ka­jąc gło­śno, i póty nie po­wra­cał na swo­je miej­sce, póki się nie prze­ko­nał, że nie ma żad­ne­go nie­bez­pie­czeń­stwa w po­bli­żu.

Nie był to jed­nak wca­le pies ha­ła­śli­wy lub nie­spo­koj­ny; Ne­ron za dużo świa­ta wi­dział w swo­im ży­ciu, za dużo na­był do­świad­cze­nia, aby miał dar­mo płu­ca zry­wać. Od­zy­wał się tyl­ko wte­dy, gdy miał do tego waż­ne po­wo­dy, ale w ta­kim ra­zie nie ża­ło­wał gło­su. Gdy więc oko­ło pół­no­cy za­czął szcze­kać, trzej nasi zna­jo­mi prze­bu­dzi­li się od razu, cho­ciaż spa­li twar­do i smacz­nie.

Pies wy­biegł z chat­ki i po­pę­dził na wy­brze­że je­zio­ra, głos jego stam­tąd do­cho­dzi! groź­ny, prze­raź­li­wy, po­wtó­rzo­ny przez echo.

– Co to może zna­czyć? – py­tał Ka­rol.

– Mu­siał się cze­goś prze­stra­szyć – od­rzekł Gu­staw, któ­ry znał naj­le­piej na­tu­rę psa. – Ne­ron nig­dy tak gwał­tow­nie nie szcze­ka na zwy­czaj­ną zwie­rzy­nę, tyl­ko gdy jest w naj­wyż­szej trwo­dze. Mu­siał zwie­trzyć ja­kie­goś strasz­ne­go nie­przy­ja­cie­la. Gdy­by­śmy nie byli za­bi­li sta­re­go byka, prze­wod­ni­ka sta­da yaków, są­dził­bym, że to on.

– Kto wie, może tu są ty­gry­sy w tej do­li­nie – mó­wił Ka­rol – nie przy­szło mi to na myśl, a prze­cież rzecz jest moż­li­wa. Myl­nie są­dzą nie­któ­rzy, że ty­grys trzy­ma się wy­łącz­nie stre­fy zwrot­ni­ko­wej; zwierz ten, we­dług świa­dec­twa wia­ry­god­nych po­dróż­ni­ków, po­su­wa się da­le­ko na pół­noc, spo­ty­ka­no go nie­raz na wy­brze­żach Amu­ra, na pięć­dzie­sią­tym stop­niu sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej.

– O Boże! – krzyk­nął Gu­staw prze­ra­żo­ny – cóż po­cznie­my, je­że­li to rze­czy­wi­ście ty­grys? Na­sza chat­ka nie za­my­ka się na­wet, zgi­nie­my nie­chyb­nie…

A wtem usły­sza­no dziw­ne, nie­zna­ne od­gło­sy, wtó­ru­ją­ce gwał­tow­ne­mu szcze­ka­niu Ne­ro­na. Było to coś na kształt trą­by, ale dźwię­ki te – ostre, prze­raź­li­we – przy­po­mi­na­ły ra­czej trzy­gro­szo­wą trąb­kę mo­sięż­ną niż od­gło­sy wo­jen­nej sur­my, a jed­nak prze­ra­ża­ją­ce wy­wie­ra­ły wra­że­nie. Pies umknął na­tych­miast, gdy je po­sły­szał, i ukrył się w naj­dal­szym ką­cie chat­ki, cho­ciaż nie prze­sta­wał szcze­kać jak sza­lo­ny.

Oso­bli­wy od­głos zbli­żał się tym­cza­sem, wkrót­ce ozwał się pra­wie przy sa­mej chat­ce; strasz­na isto­ta, któ­ra go wy­da­wa­ła, mu­sia­ła tak­że zwę­szyć nie­przy­ja­cie­la i pro­sto w tę stro­nę dą­ży­ła. Je­den Ossa­ro po­znał te dźwię­ki od razu, bo sły­szał je nie­raz w swo­im ży­ciu.

Wie­dział cm do­brze, co to za zwierz się zbli­ża, ale był tak zdzi­wio­ny i prze­ra­żo­ny, że w pierw­szej chwi­li ust otwo­rzyć nie zdo­łał.

– Czy to po­dob­na? – wy­rzekł wresz­cie pół­gło­sem. – Skąd on mógł się tu wziąć? To rzecz nie­po­ję­ta!

– Ale cóż to jest? Mów prę­dzej – wo­ła­li dwaj bra­cia.

– Tak, tak, to on, nie ma wąt­pli­wo­ści! – wo­łał Hin­dus drżąc cały z prze­ra­że­nia. – Te­raz już po nas, zgi­nie­my…

Mło­dzień­cy nic się od nie­go do­wie­dzieć nie mo­gli, prze­ra­że­nie przy­tom­ność mu pra­wie od­bie­ra­ło, padł na ko­la­na i przy­ci­szo­nym gło­sem bła­gał to­wa­rzy­szy, aby się nie od­zy­wa­li. Dwaj mło­dzień­cy nie śmie­li mu się sprze­ci­wić i po­mi­mo ca­łej swej od­wa­gi za­drże­li tak­że, bo nie­bez­pie­czeń­stwo nie­zna­ne jest za­wsze naj­strasz­niej­sze.

I znów dziw­ne dźwię­ki ozwa­ły się bli­żej jesz­cze. Ka­rol i Gu­staw na pal­cach przy­su­nę­li się do pro­gu; pro­mie­nie księ­ży­ca oświe­ca­ły łącz­kę, roz­cią­ga­ją­cą się przed chat­ką, uj­rze­li tam cień ja­kiś ol­brzy­mi, jak­by czar­na chmu­ra sta­nę­ła na­gle po­mię­dzy nimi i księ­ży­cem. Cień ten po­ru­szał się le­ni­wie, po­tem sta­nął na miej­scu, a przy­pa­tru­jąc się uważ­nie, mło­dzień­cy spo­strze­gli wy­raź­nie ogrom­ne ja­kieś ciel­sko, wspie­ra­ją­ce się na no­gach po­dob­nych do gru­bych słu­pów.

Prze­ra­że­nie Ne­ro­na do­szło do ta­kie­go stop­nia, że prze­stał szcze­kać i w mil­cze­niu przy­tu­lił się do nóg Gu­sta­wa, Ossa­ro cią­gle był nie­ru­cho­my, a dwaj bra­cia, nie wie­dząc, ja­kie­go ro­dza­ju nie­bez­pie­czeń­stwo im za­gra­ża, po­wstrzy­my­wa­li się tak­że od naj­lżej­sze­go sze­le­stu. Głu­cha ta ci­sza mu­sia­ła uspo­ko­ić ta­jem­ni­czą isto­tę, któ­ra za­trą­biw­szy raz jesz­cze do­no­śnie, od­da­li­ła się zwol­na i po­dą­ży­ła w stro­nę rze­czuł­ki. Przy świe­tle księ­ży­ca wi­dać było do­sko­na­le, jak po­twór po­ru­szał się ocię­ża­le na ol­brzy­mich no­gach, a gdy prze­cho­dził przez rzecz­kę, dal się sły­szeć plusk wody. Gu­staw nie mógł już cie­ka­wo­ści swej dłu­żej po­wstrzy­my­wać i chwy­ta­jąc Hin­du­sa za ra­mię, za­py­tał:

– Po­wiedz­że nam na ko­niec, co to jest ta­kie­go?

– Sa­hi­bie – szep­nął Ossa­ro – je­że­li to nie jest bó­stwo Brah­ma we wła­snej swej oso­bie, to chy­ba sta­ry sa­mot­nik.

– Sa­mot­nik? – po­wtó­rzył Gu­staw zdu­mio­ny. – Cóż to zna­czy?SŁÓW­KO O SŁO­NIACH

Sa­mot­nik – mó­wił da­lej Ossa­ro, tro­chę spo­koj­niej­szy – to jest sta­ry słoń sa­miec, któ­ry uni­ka to­wa­rzy­stwa po­dob­nych so­bie zwie­rząt i żyje zu­peł­nie od­osob­nio­ny w pusz­czach le­śnych.

– Ach, to słoń! – za­wo­ła­li dwaj bra­cia z ra­do­ścią, bo wy­obraź­nia przed­sta­wia­ła im tak prze­ra­ża­ją­ce ob­ra­zy, że wo­le­li już mieć do czy­nie­nia ze sło­niem niż z ja­kimś nie­bez­pie­czeń­stwem nie­zna­nym.

– Ale ja­kim­że cu­dem ten zwierz mógł się tu do­stać? – za­py­tał Gu­staw.

Hin­dus mil­czał; on tak­że za­da­wał so­bie to py­ta­nie i nie umiał na nie od­po­wie­dzieć, dla­te­go też usi­ło­wał tę dziw­ną za­gad­kę roz­wią­zać przy­pusz­cze­niem, że to Brah­ma, bó­stwo in­dyj­skie, wzdę­ło na sie­bie po­stać sło­nia, aby ich prze­ra­zić.

– Ten słoń mu­siał się tu za­błą­kać dziw­nym ja­kimś tra­fem – mó­wił Ka­rol – za­pew­ne szu­ka­jąc sa­mot­no­ści za­szedł aż do tej do­li­ny.

– Ale jaką dro­gą mógł się tu do­stać?

– Tąż samą, któ­rą­śmy sami tu przy­szli.

– Zmi­łuj się, czyż ta­kie cięż­kie zwie­rzę mo­gło przejść przez ten chwie­ją­cy się most?

– O nie – rzekł Ka­rol – tego nie przy­pusz­czam, ja co in­ne­go my­śla­łem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: