Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dom, którego nie było - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 października 2016
Ebook
21,25 zł
Audiobook
23,86 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,25

Dom, którego nie było - ebook

Cztery kobiety spotykają się na wspólnej terapii. Każda z nich miała inne, ale zawsze skomplikowane relacje z matką. To wpłynęło na wybory życiowe bohaterek. Karolina jest nauczona bezwzględnego posłuszeństwa, Katarzyna była zakonnicą, z kolei Daria jest niechcianym przez matkę dzieckiem, którym zajmował się ojciec, Łucja była zaś wychowywana na arystokratkę traktującą mężczyzn jako środek do osiągnięcia celu. Terapeutka wyznacza listę poleceń do wykonania. Zadania są nietypowe, a każde przybliża bohaterki do odzyskania zachwianej równowagi. Czy to się uda? Czy nauczą się kochać i szanować siebie?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65684-10-3
Rozmiar pliku: 551 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Był ko­niec wrze­śnia. Tego dnia lało jak z ce­bra, a Ka­ro­li­na mia­ła na so­bie tyl­ko szma­cia­ki, któ­re słu­ży­ły jej pra­wie od roku. Do­brze, że zimą śnieg pa­dał tyl­ko przez dwa ty­go­dnie. W prze­ciw­nym wy­pad­ku nie mo­gła­by cho­dzić do szko­ły. Mia­ła dużą sto­pę, więc obu­wie in­nych do­mow­ni­ków nie pa­so­wa­ło­by na nią.

Na­wet nie zdą­ży­ła ścią­gnąć prze­mok­nię­tych bu­tów.

– Nie roz­bie­raj się, Ka­ro­li­na! – Mat­ka sta­nę­ła przed nią, opie­ra­jąc ręce na bio­drach. Dziew­czy­na nie lu­bi­ła tego ge­stu. Do­dat­ko­wo ko­bie­ta od­chy­la­ła lek­ko tu­łów, wy­pi­na­jąc nie tyle pier­si, co zwiot­cza­ły brzuch opię­ty zbyt cia­sną bluz­ką. – Pój­dziesz do pani Gór­skiej i po­pro­sisz o pie­nią­dze na chleb. Po­wiesz, że od­dam z za­po­mo­gi.

Ka­ro­li­na po­krę­ci­ła gło­wą, pa­trząc bła­gal­nym wzro­kiem, ale mat­ka zda­wa­ła się już tego nie do­strze­gać. We­szła do kuch­ni, się­gnę­ła po le­żą­ce­go na po­piel­nicz­ce pa­pie­ro­sa i za­cią­ga­jąc się dy­mem, wró­ci­ła do cór­ki. Dziew­czy­na wresz­cie od­wa­ży­ła się ci­cho ode­zwać:

– Mu­szę iść? Nie mo­żesz sama?

– Je­stem zbyt ho­no­ro­wa, by po­ży­czać pie­nią­dze – od­par­ła mama. – Od Gór­skiej idź pro­sto do skle­pu. Kup dwa bo­chen­ki chle­ba, naj­tań­szą mar­ga­ry­nę i trzy pacz­ki pa­pie­ro­sów.

Mat­ka wie­dzia­ła, że proś­bie dziec­ka nikt się nie oprze. Na do­da­tek dziec­ka tak nie­śmia­łe­go i za­hu­ka­ne­go jak Ka­ro­li­na. Wy­star­czy­ło, że ktoś krzy­wo na nią spoj­rzał, a usta dziew­czyn­ki wy­gi­na­ły się w pod­ków­kę. Wi­dok chu­dziel­ca z pro­sty­mi, krót­ki­mi wło­sa­mi, ucie­ka­ją­ce­go spoj­rze­niem, mógł wzbu­dzać w lu­dziach wy­łącz­nie nie­przy­jem­ną li­tość.

Zu­peł­nie inne uczu­cia wy­wo­ły­wa­ła Lid­ka, młod­sza sio­stra Ka­ro­li­ny – pulch­ne, ślicz­ne, uśmiech­nię­te dziec­ko. Taki pą­czu­szek w ma­śle. Za­wsze chwa­lo­na, ła­sko­ta­na w pięt­kę i pod bro­dą, za­no­si­ła się ślicz­nym śmie­chem. Ona nie pa­trzy­ła wy­stra­szo­nym spoj­rze­niem zra­nio­ne­go je­lon­ka. Rzad­ko pła­ka­ła. Ka­ro­li­na pa­mię­ta­ła tyl­ko je­den taki przy­pa­dek. Mia­ła wte­dy pięć lat. Sio­stra była o dwa lata młod­sza.

– Co się sta­ło? – Mat­ka wpa­dła do po­ko­ju. – Dla­cze­go Li­dzia pła­cze?

– Nie wiem – wy­szep­tał chu­dzie­lec.

Rze­czy­wi­ście, jesz­cze przed chwi­lą ra­do­śnie ba­wią­ca się sio­stra te­raz na­gle za­czę­ła pła­kać. Mat­ka groź­nie po­pa­trzy­ła na star­sze dziec­ko. Przy­tu­li­ła Lid­kę, py­ta­jąc, co się sta­ło. Tam­ta jesz­cze moc­niej się roz­pła­ka­ła.

– Na pew­no jej coś zro­bi­łaś!

Ko­bie­ta za­czę­ła się roz­glą­dać po po­ko­ju. Pa­sek wi­siał na gwoź­dziu przy drzwiach. Ka­ro­li­na nie lu­bi­ła, gdy mama po nie­go się­ga­ła. Za­czę­ła się trząść. Z ucze­pio­ną jej nogi Lid­ką mat­ka chwy­ci­ła skó­rza­ne na­rzę­dzie. Z ca­łej siły ude­rzy­ła Ka­ro­li­nę w ty­łek. Dziew­czyn­ka za­wy­ła z bólu i ucie­kła do dru­gie­go po­ko­ju. W tym cza­sie Lid­ka prze­sta­ła pła­kać, a na jej twa­rzy z cud­ny­mi do­łecz­ka­mi w tłu­stych po­licz­kach po­ja­wił się pięk­ny uśmiech.

– Có­reń­ko, Ka­ro­li­na już do­sta­ła karę. – Mama na­dal tu­li­ła ją do sie­bie. – Po­wiedz, dla­cze­go pła­ka­łaś?

Li­dzia się ro­ze­śmia­ła.

– Bo mi się chcia­ło pła­kać – od­par­ła, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi i wró­ci­ła do za­ba­wy.

Nie wie­dzieć cze­mu tam­to zda­rze­nie przy­po­mnia­ło się Ka­ro­li­nie w dro­dze do domu pani Gór­skiej. Nie lu­bi­ła do niej cho­dzić. Ta ko­bie­ta za­wsze pa­trzy­ła na nią z po­gar­dą. Dla­cze­go mat­ka ni­g­dy nie wy­śle tam Lid­ki? Prze­cież dzi­siaj skoń­czy­ła lek­cje wcze­śniej. Chleb mógł już być w domu. A co bę­dzie, je­śli Gór­ska nie po­ży­czy pie­nię­dzy? Raz tak się prze­cież zda­rzy­ło. Ka­ro­li­na wró­ci­ła do domu bez pie­nię­dzy i bez za­ku­pów, a mat­ka jesz­cze ją zwy­zy­wa­ła od nie­udacz­ni­ków. Że niby bła­hej spra­wy nie po­tra­fi za­ła­twić.

Na szczę­ście tym ra­zem nikt jej nie wi­dział. Lał deszcz, więc wieś wy­glą­da­ła na opu­sto­sza­łą. Od cza­su do cza­su Ka­ro­li­nę mi­jał ja­kiś sa­mo­chód. Scho­dzi­ła wte­dy na po­ro­śnię­te tra­wą po­bo­cze. Buty i tak mia­ła prze­mo­czo­ne.

Gór­ska na szczę­ście była w domu i mia­ła do­bry hu­mor. Rano wy­bra­ła się na grzy­by i przy­wio­zła cały kosz bo­ro­wi­ków, któ­re czy­ści­ła te­raz na gan­ku.

– Ech, ty mi­ze­ro­to – po­wie­dzia­ła do Ka­ro­li­ny, wy­cie­ra­jąc ręce w brud­ną ścier­kę. – Po­wiedz mat­ce, że dzie­sią­te­go ma mi od­dać. I po­przed­nią po­życz­kę też.

Dziew­czyn­ka wy­krzy­wi­ła twarz w uśmie­chu, wzię­ła pie­nią­dze i nie zwa­ża­jąc na chlu­pią­cą wodę w bu­tach, po­bie­gła do skle­pu. Ku­pi­ła lek­ko czer­stwe pie­czy­wo i pa­pie­ro­sy. Mar­ga­ry­ny już nie było, więc mu­sia­ła wziąć sma­lec. Sza­rza­ło, gdy wra­ca­ła do domu. Na nie­bie wi­sia­ły cięż­kie chmu­ry, co jesz­cze po­tę­go­wa­ło mrok. Nie lu­bi­ła cho­dzić po ciem­ku. Bała się bie­ga­ją­cych po wsi bez­pań­skich psów. Wie­czo­ry naj­chęt­niej spę­dza­ła przy książ­kach, w in­nym świe­cie. Ta­kim, do któ­re­go chcia­ło się uciec choć­by na krót­ką chwi­lę.

Ka­ro­li­na od­da­ła mat­ce za­ku­py i resz­tę pie­nię­dzy. Ko­bie­ta tyl­ko ski­nę­ła gło­wą, nie od­ry­wa­jąc oczu od te­le­wi­zo­ra.

Od­kąd Ka­ro­li­na pa­mię­ta­ła, mat­ka ni­g­dy nie mia­ła pra­cy. Kiep­sko wy­kształ­co­ny oj­ciec po­cząt­ko­wo pra­co­wał w le­śnic­twie. Zaj­mo­wał się koń­mi. Gdy za­stą­pi­ły je ma­szy­ny, zwol­nio­no go. Od tam­tej pory imał się do­ryw­czych za­jęć, aż wresz­cie prze­szedł na ren­tę. Le­d­wo wią­za­li ko­niec z koń­cem. Świad­cze­nia wy­star­cza­ły im rap­tem na kil­ka pierw­szych dni mie­sią­ca. Po­tem za­czy­na­ły się po­życz­ki od są­sia­dów i ku­po­wa­nie na ze­szyt. La­tem za­wsze moż­na było do­ro­bić. W le­sie pie­nią­dze le­ża­ły prak­tycz­nie pod każ­dym krza­kiem. Naj­go­rzej było zimą.

Ka­ro­li­na po­sta­wi­ła mo­kre buty na pie­cu. Mia­ła na­dzie­ję, że do ju­tra wy­schną. Po­sma­ro­wa­ła paj­dę chle­ba smal­cem i już chcia­ła wy­mknąć się do po­ko­ju, gdy zza za­sło­ny pa­pie­ro­so­we­go dymu do­le­ciał ją głos mat­ki.

– Po­cze­kaj. Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. Chrzest­na zo­sta­wi­ła ci pre­zent. Leży na kre­den­sie.

No tak, dzi­siaj mia­ła uro­dzi­ny. Zu­peł­nie o nich za­po­mnia­ła. A może nie chcia­ła pa­mię­tać? Pre­zent był już, na­tu­ral­nie, roz­pa­ko­wa­ny, ale nie prze­ję­ła się tym. Ha! Pió­ro kul­ko­we! Pra­wie wszyst­kie ko­le­żan­ki w kla­sie ta­kie mia­ły. Na twa­rzy dziew­czy­ny po­ja­wił się rzad­ko wi­dzia­ny uśmiech, któ­ry nie znik­nął, do­pó­ki nie we­szła do po­ko­ju.

Przy ła­wie sie­dzia­ła jej sio­stra. Mia­ły co praw­da prze­ję­te po kimś biur­ko, ale Lid­ka ni­g­dy z nie­go nie ko­rzy­sta­ła. Wo­la­ła od­ra­biać lek­cje na ko­la­nach. Na wi­dok wcho­dzą­cej do po­ko­ju Ka­ro­li­ny skrzy­wi­ła bu­zię i wy­wa­li­ła ję­zyk.

– I co się tak cie­szysz, głu­pia? – spy­ta­ła, wy­dłu­bu­jąc brud zza dłu­gich pa­znok­ci. – Ju­tro też będę mia­ła pió­ro kul­ko­we!

– Ty masz uro­dzi­ny do­pie­ro w li­sto­pa­dzie… – za­czę­ła Ka­ro­li­na, lecz sio­stra zby­ła ją śmie­chem.

– Ale pió­ro będę mia­ła już ju­tro – od­par­ła z wyż­szo­ścią. – Mama mi kupi!

Sko­ro tak po­wie­dzia­ła, to na pew­no do­trzy­ma obiet­ni­cy. Ka­ro­li­nie mi­nę­ła cała ra­dość z nie­spo­dzian­ki. Mia­ła dwa­na­ście lat i nie po raz pierw­szy po­my­śla­ła, że ży­cie jest nie­spra­wie­dli­we. Ona ma uro­dzi­ny, a Lid­ka do­sta­je pre­zent! Ona pil­nie się uczy, pi­sząc sta­ran­nie w ze­szy­tach, jej sio­strze wy­star­czy zaś mach­nię­cie lek­cji na ko­la­nie, a i tak jest naj­lep­sza w szko­le!

Ka­ro­li­na szyb­ko od­wró­ci­ła gło­wę, żeby Lid­ka nie zo­ba­czy­ła jej łez, bo wte­dy śmia­ła­by się jesz­cze gło­śniej.

Na­stęp­ne­go dnia młod­sza sio­stra do­sta­ła pió­ro kul­ko­we, ład­niej­sze niż to Ka­ro­li­ny. W dniu uro­dzin otrzy­ma­ła jesz­cze akor­de­on.

– Bo ma słuch – stwier­dzi­ła mat­ka, pa­trząc, jak Lid­ka po­dry­gu­je w takt mu­zy­ki wy­gry­wa­nej na wiej­skim od­pu­ście. To był ostat­ni raz, kie­dy Lid­ka do­tknę­ła akor­de­onu.

* * *

Bo­że­na nie mo­gła się do­cze­kać, kie­dy Ka­zik wró­ci z pra­cy. Sie­dzia­ła w ła­zien­ce. Kil­ku­mie­sięcz­na Da­ria krzy­cza­ła w po­ko­ju. Była sina od pła­czu. Od kil­ku go­dzin mia­ła peł­ną pie­lu­chę. Gdy klucz za­zgrzy­tał w zam­ku, Bo­że­na wy­szła z ukry­cia. Mąż po­pa­trzył na nią z wy­rzu­tem, ale mi­nę­ła go bez sło­wa. Odło­żył ak­tów­kę, umył ręce i wziął małą w ra­mio­na.

Nie mu­siał py­tać, czy coś ja­dła. Ta­kie ma­lu­chy pła­czą za­zwy­czaj z gło­du. Po­trze­bo­wał kwa­dran­sa, by prze­brać Da­rię, umyć jej pupę, na­sma­ro­wać od­pa­rzo­ną skó­rę ma­ścią. Z dziec­kiem na ręku przy­go­to­wy­wał mlecz­ną mie­szan­kę. Có­recz­ka bar­dzo szyb­ko na­uczy­ła się ssać z bu­tel­ki, bo Bo­że­na… brak słów. Dzie­więć mie­się­cy wy­czer­pu­ją­cej cią­ży i wie­lo­go­dzin­ny po­ród dały się jej we zna­ki. Na do­pie­ro co na­ro­dzo­ną có­recz­kę pa­trzy­ła z jaw­ną wro­go­ścią! Dla niej to był mały, ry­czą­cy po­twór. Żeby choć za­mknął się na chwi­lę! Trzy dni w szpi­ta­lu, pod­czas któ­rych dziec­ko przy­no­szo­no je­dy­nie na kar­mie­nie, mi­nę­ły bły­ska­wicz­nie. A po­tem gdy obie wró­ci­ły do domu, cały świat za­mknął się w czte­rech ścia­nach z roz­krzy­cza­nym no­wo­rod­kiem, po­gry­zio­ny­mi do krwi sut­ka­mi i z obo­la­łym brzu­chem. Prze­cież to udrę­ka! W ta­kich wa­run­kach nie moż­na cie­szyć się ma­cie­rzyń­stwem, my­śla­ła z roz­pa­czą.

Ka­zik nie ko­men­to­wał za­cho­wa­nia żony. Od po­cząt­ku mał­żeń­stwa bez­względ­nie pod­po­rząd­ko­wy­wał się każ­de­mu jej sło­wu. W nocy kil­ka­krot­nie wsta­wał do có­recz­ki, bo Bo­że­na nie sły­sza­ła kwi­le­nia ma­łej. O wpół do szó­stej de­li­kat­nie bu­dził żonę i wy­cho­dził do pra­cy. Nie na­rze­kał na zmę­cze­nie. Dla nie­go waż­ne było to, że Bo­że­na się wy­sy­pia i na­bie­ra sił do zaj­mo­wa­nia się cór­ką w cią­gu dnia. Ka­zik mo­dlił się, aby to ro­bi­ła.

Twier­dzi­ła, że się sta­ra. Wy­trzy­my­wa­ła do dzie­sią­tej, po­tem dzwo­ni­ła po mat­kę lub po te­ścio­wą. Zda­rza­ło się, że żad­na z nich nie mo­gła za­jąć się Da­rią. Wte­dy Bo­że­na za­my­ka­ła się w ła­zien­ce i po­zwa­la­ła ma­łej ry­czeć. Gdy mąż przej­mo­wał pa­łecz­kę po po­wro­cie z pra­cy, ko­bie­ta od­ży­wa­ła. W cią­gu pię­ciu mi­nut dre­sy za­mie­nia­ła na nor­mal­ne ciu­chy, ro­bi­ła szyb­ki ma­ki­jaż i wy­bie­ga­ła z domu. Szła przed sie­bie, jak naj­da­lej od tego kosz­ma­ru. Jed­ne­go po­po­łu­dnia do ko­le­żan­ki, dru­gie­go do kina, na­stęp­ne spę­dza­ła na włó­cze­niu się po cen­trum han­dlo­wym. Do domu wra­ca­ła naj­póź­niej, jak tyl­ko mo­gła.

Bo­że­na za­pi­sa­ła Da­rię do żłob­ka, gdy ta skoń­czy­ła pół roku. Wte­dy Ka­zik pierw­szy raz sprze­ci­wił się żo­nie. Stwier­dził, że dziec­ko po­trze­bu­je mat­ki, ale Bo­że­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i skwi­to­wa­ła, że je­śli chce, może się zwol­nić z pra­cy i zaj­mo­wać cór­ką. Ona dłu­żej nie za­mie­rza. Chce do lu­dzi, do pra­cy w biu­rze. Chce pić po­ran­ne kaw­ki ze współ­pra­cow­ni­ka­mi, plot­ko­wać, wy­ska­ki­wać na za­ku­py, na im­pre­zy fir­mo­we i tak da­lej.

Nie­dłu­go po­tem każ­de­go dnia pę­dzi­ła do pra­cy jak na skrzy­dłach. Po­wro­ty opóź­nia­ła do gra­nic moż­li­wo­ści. Wra­ca­ła au­to­bu­sem ja­dą­cym naj­dłuż­szą tra­są. Z przy­stan­ku szła wol­nym kro­kiem, za­trzy­mu­jąc się przy każ­dej skle­po­wej wy­sta­wie. Gdy w koń­cu prze­kra­cza­ła próg miesz­ka­nia, Da­ria była go­to­wa do snu. Sły­sząc wcho­dzą­cą mamę, na czwo­ra­kach gna­ła do niej. Ra­do­śnie pisz­cza­ła i wy­cią­ga­ła rącz­ki, ale Bo­że­na nie re­ago­wa­ła. Za­my­ka­ła się w ła­zien­ce i wcho­dzi­ła pod prysz­nic. Na tyle dłu­gi, aż Da­ria za­sy­pia­ła.

Cór­ka sta­ła się ca­łym świa­tem Ka­zi­ka. Mia­ła rok i po­tra­fi­ła skła­dać pro­ste zda­nia. Za­słu­ga ojca. Co­dzien­nie przez dwie go­dzi­ny spa­ce­ro­wał z Da­rią, cią­gle do niej prze­ma­wia­jąc. Mia­ła pięt­na­ście mie­się­cy, kie­dy do snu czy­tał jej Sien­kie­wi­cza! Bo­że­na pu­ka­ła się w czo­ło. Da­ria ro­sła na in­te­li­gent­ne dziec­ko. Szko­łę pod­sta­wo­wą za­czę­ła wcze­śniej niż ró­wie­śni­cy. Z pierw­szej kla­sy od razu prze­szła do trze­ciej. W za­chwy­tach roz­pły­wa­li się na­uczy­cie­le i psy­cho­lo­go­wie.

Uro­da dziew­czyn­ki roz­kwi­tła, gdy ta skoń­czy­ła je­de­na­ście lat. Wy­jąt­ko­wo dłu­gie rzę­sy oka­la­ły jej ślicz­ne nie­bie­skie oczy. Twarz była po­cią­gła, z dum­ny­mi ry­sa­mi. Wte­dy też za­in­te­re­so­wa­ła się modą i ży­ciem sław­nych lu­dzi. Czy­ta­ła bru­ko­we ga­ze­ty, tak chęt­nie ku­po­wa­ne przez Bo­że­nę. To wła­śnie na tym polu z mat­ką zna­la­zły wspól­ny ję­zyk.

– Prze­ka­zuj jej war­to­ścio­we rze­czy, a nie taki chłam! – zży­mał się Ka­zik, rzu­ca­jąc wy­rwa­nym Da­rii cza­so­pi­smem.

Roz­ne­gli­żo­wa­na mo­del­ka uśmie­cha­ła się z okład­ki. Bo­że­na nic nie ro­bi­ła so­bie ze słów męża. Wresz­cie – jak twier­dzi­ła – mia­ła kom­pa­na do nor­mal­nych roz­mów w tym domu. Co w tym złe­go, że na­sto­lat­ka in­te­re­su­je się ciu­cha­mi?

Da­ria do­ra­sta­ła. Oj­ciec po­ma­gał jej w na­uce, spraw­dzał wy­pra­co­wa­nia, cho­dził na wy­wia­dów­ki, od­wie­dzał wraz z nią mu­zea. Bo­że­nę to nu­dzi­ło. Nie­spo­dzie­wa­nie re­la­cje ojca z cór­ką za­czę­ły się psuć. Da­ria od­kry­ła świat zbun­to­wa­nej mło­dzie­ży i – o dzi­wo – bar­dzo jej się spodo­bał. Prze­sta­ła mieć ocho­tę na na­ukę. Nie mia­ła za­mia­ru być da­lej grzecz­na i po­praw­na. To ta­kie przy­ziem­ne! Za­czę­ła wa­ga­ro­wać, zro­bi­ła so­bie ta­tu­aż i wsa­dzi­ła kol­czyk do nosa. Przy­no­si­ła ze szko­ły co­raz słab­sze oce­ny. Zda­rza­ły się dni, że czuć było od niej pa­pie­ro­sy i al­ko­hol.

– Tak ją wy­cho­wa­łeś, to te­raz masz za swo­je – przy­ga­dy­wa­ła Bo­że­na mę­żo­wi.

– Ty za to wo­la­łaś ko­le­żan­ki i fa­ta­łasz­ki – od­bi­jał pi­łecz­kę Ka­zik.

Bo­że­na wzru­sza­ła ra­mio­na­mi. Nie przy­kła­da­ła się do wy­cho­wa­nia Da­rii, to fakt. Ale da­rzy­ła cór­kę uczu­ciem. Ko­cha­ła ją na swój spo­sób.

* * *

– Zo­sta­nie­my na jesz­cze jed­nej mszy.

Bab­cia po raz ko­lej­ny roz­ło­ży­ła mo­dli­tew­nik. Ka­sia maj­ta­ła no­ga­mi, sie­dząc w ko­ściel­nej ław­ce. Ro­bi­ła to z ta­kim im­pe­tem, że sta­rusz­ka po­ło­ży­ła jej rękę na ko­la­nie. Dziew­czyn­ka lu­bi­ła tu prze­by­wać. Z za­in­te­re­so­wa­niem zer­ka­ła na ob­ra­zy na ścia­nach. Tu Je­zus kro­czą­cy, tu le­żą­cy, tam ukrzy­żo­wa­ny. Pa­trzy­ła na fi­gur­ki Ma­ryi. Te­raz, w maju, były przy­stro­jo­ne pięk­ny­mi kwia­ta­mi. Za­pach roz­cho­dził się po ca­łym ko­ście­le. Po­dob­nie jak woń świec. Oba pach­ni­dła jej zda­niem były cu­dow­ne.

Od­kąd się­ga­ła pa­mię­cią, bab­cia za­bie­ra­ła ją do ko­ściół­ka. Stał w sa­mym cen­trum ich nie­wiel­kie­go mia­stecz­ka. Na ple­ba­nii miesz­kał ksiądz pro­boszcz wraz z wi­ka­rym. Po każ­dym na­bo­żeń­stwie ka­płan pod­cho­dził do Kasi i gła­skał małą po gło­wie. Cza­sem pro­sił, by wy­ko­na­ła znak krzy­ża. Kie­dy in­dziej py­tał o mo­dli­twę. Ka­sia zna­ła wszyst­kie. Bab­cia co wie­czór klę­ka­ła z nią przy łóż­ku i mo­dli­ły się. Nie­dzie­la bez wi­zy­ty w ko­ście­le nie wcho­dzi­ła w grę. Od­kąd Ka­sia pa­mię­ta­ła, za­wsze sia­da­ła w pierw­szej ław­ce. Ro­bi­ła to tak­że póź­niej.

Na­to­miast jej ro­dzi­ce do ko­ścio­ła cho­dzi­li rzad­ko. Mama od­wie­dza­ła świą­ty­nię przy oka­zji naj­waż­niej­szych uro­czy­sto­ści. Oj­ciec twier­dził, że za­cznie cho­dzić na eme­ry­tu­rze. O roz­wój du­cho­wy Kasi dba­ła wy­łącz­nie bab­cia. Dziew­czyn­ka mia­ła sie­dem lat, gdy pierw­szy raz zo­ba­czy­ła za­kon­ni­ce. Mło­de ko­bie­ty ubra­ne w czar­ne ha­bi­ty pra­wie nie wy­cho­dzi­ły z ko­ścio­ła. Mo­dli­ły się ca­ły­mi go­dzi­na­mi, a ich twa­rze przy­oble­ka­ła eks­ta­za. Wte­dy Ka­sia po raz pierw­szy po­my­śla­ła, że też chce żyć w ta­kim unie­sie­niu.

W dru­giej kla­sie dziew­czyn­ka była przy­go­to­wy­wa­na do pierw­szej ko­mu­nii świę­tej. Ka­te­chet­ka tak pięk­nie wszyst­ko tłu­ma­czy­ła! Mó­wi­ła o isto­cie sa­kra­men­tu, ży­ciu zgod­nym z przy­ka­za­nia­mi, o świę­to­ści w co­dzien­nych obo­wiąz­kach… Ko­le­żan­ki i ko­le­dzy byli znu­dze­ni wy­wo­da­mi, ale nie Ka­sia. Ona z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­ła na każ­dą lek­cję. W ósmej kla­sie ka­te­che­zy prze­ję­ła sio­stra za­kon­na. Po­ja­wi­ła się w pa­ra­fii nie­daw­no i od razu rzu­ci­ła się w wir ży­cia wier­nych. Po­wsta­ło kół­ko ma­ryj­ne, do któ­re­go z ra­do­ścią przy­stą­pi­ła Ka­sia. Sio­stra Anna była za­chwy­co­na za­an­ga­żo­wa­niem dziew­czyn­ki i co­raz moc­niej włą­cza­ła ją w ży­cie pa­ra­fial­ne. Ka­sia przy­go­to­wy­wa­ła dzie­ci do sy­pa­nia kwiat­ków, przy­stra­ja­ła grób Chry­stu­sa przed Wiel­ka­no­cą, a w świę­ta no­si­ła ko­ściel­ne sztan­da­ry.

– Zo­sta­nę za­kon­ni­cą – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła pew­ne­go dnia.

Oj­ciec krzyk­nął, że jest głu­pia i mar­nu­je so­bie ży­cie. Mat­ka po­wie­dzia­ła, że nie da­dzą ani gro­sza. Nie mu­sie­li, gdyż bab­cia, za­chwy­co­na de­cy­zją wnucz­ki, fi­nan­so­wa­ła wszyst­ko.

– Kto ma w ro­dzi­nie księ­dza lub za­kon­ni­cę, nie zgi­nie – ma­wia­ła.

Wspo­ma­ga­ła Ka­się fi­nan­so­wo. Opła­ca­ła re­ko­lek­cje w wy­bra­nej przez nią for­ma­cji. Dziew­czy­na spę­dza­ła tam kil­ka dni na mo­dli­twach. Za każ­dym ra­zem wra­ca­ła z ta­kie­go wy­jaz­du z bó­lem w ser­cu. Żal jej było opusz­czać za­kon.

Zgro­ma­dze­nie, któ­re wy­bra­ła, przyj­mo­wa­ło dziew­czy­ny peł­no­let­nie. Ka­sia była zmu­szo­na cze­kać jesz­cze dwa lata. Tym­cza­sem pod­ję­ła na­ukę w li­ceum me­dycz­nym, ale nie spra­wia­ło jej to ra­do­ści. Nie chcia­ła cze­kać. Ma­rzy­ła, by od razu słu­żyć Bogu. Po­pro­si­ła o po­moc sio­strę Annę, od któ­rej po kil­ku dniach otrzy­ma­ła fol­der for­ma­cji za­kon­nej znaj­du­ją­cej się osiem­dzie­siąt ki­lo­me­trów od jej mia­stecz­ka, przyj­mu­ją­cej w swe sze­re­gi na­wet pięt­na­sto­lat­ki.

Ka­sia zło­ży­ła do­ku­men­ty i od razu zo­sta­ła przy­ję­ta. Mu­sia­ła tyl­ko kon­ty­nu­ować na­ukę w tam­tej­szym li­ceum me­dycz­nym. Z domu za­bra­ła naj­po­trzeb­niej­sze ubra­nia, książ­ki i oso­bi­ste dro­bia­zgi. Z uśmie­chem prze­kro­czy­ła wro­ta za­ko­nu. Speł­nia­ło się wła­śnie naj­więk­sze ma­rze­nie jej ży­cia.

* * *

– Nie chcę no­sić tych skó­rza­nych bot­ków! – Łu­cja z nie­sma­kiem od­wró­ci­ła gło­wę od lśnią­cych no­wo­ścią fran­cu­skich bu­ci­ków.

Dwa dni wcze­śniej bab­cia prze­sła­ła je z Pa­ry­ża. Miesz­ka­ła tam od wie­lu lat. Jako żona am­ba­sa­do­ra wraz z nim tra­fi­ła na fran­cu­ską pla­ców­kę. Mie­li jed­ną cór­kę, któ­ra wy­da­ła na świat ich wnucz­kę od po­cząt­ku roz­piesz­cza­ną do gra­nic moż­li­wo­ści.

– Dla­cze­go nie chcesz? – Mama po­pa­trzy­ła na nią ze zdu­mie­niem.

Bu­ci­ki były na­praw­dę ślicz­ne! Mod­ne, so­lid­nie wy­ko­na­ne, z praw­dzi­wej skór­ki, na zgrab­nym ob­ca­si­ku. Bab­cia przy­zna­ła, że nie były ta­nie.

– Cze­go się nie robi, by dziec­ko na­bra­ło ży­cio­we­go sma­ku – po­wta­rza­ła.

A te­raz Łu­cja pa­trzy­ła na mamę ze łza­mi w oczach.

– Dzie­ci będą się ze mnie śmia­ły – wy­szep­ta­ła.

Mama przy­tu­li­ła ją de­li­kat­nie. Nie chcia­ła znisz­czyć mi­ster­nie uple­cio­ne­go ko­szycz­ka z wło­sów. Po chwi­li za­czę­ła tłu­ma­czyć:

– Ko­cha­nie, dzie­ci śmie­ją się z tego, cze­go nie zna­ją. One no­szą ta­nie obu­wie ku­po­wa­ne na ba­zar­ku. Wiesz, jak to nisz­czy sto­pę? Sztucz­ne fu­ter­ko to do­sko­na­ła po­żyw­ka dla grzy­ba. To nie ty po­win­naś się wsty­dzić, że masz na­praw­dę do­bre buty, lecz inne dzie­ci, że ich nie mają.

– A je­że­li ich ro­dzi­ców nie stać na ta­kie? – W Łu­cji ode­zwał się so­cja­li­stycz­ny duch.

– To pro­blem złe­go go­spo­da­ro­wa­nia pie­niędz­mi – po­wie­dzia­ła mama. – Na zdro­wiu i wie­dzy nie na­le­ży oszczę­dzać.

Jej ro­dzi­ce tego nie ro­bi­li. Wy­wo­dzi­li się ze sta­rej, przed­wo­jen­nej in­te­li­gen­cji. W ich do­mach mó­wio­no po pol­sku i po fran­cu­sku. Do bab­ci dziew­czyn­ki to na­wet gu­wer­nant­ki przy­cho­dzi­ły! Do­sko­na­le wła­da­ła ję­zy­ka­mi, dla­te­go czę­sto była za­pra­sza­na jako tłu­macz do am­ba­sa­dy. Tam po­zna­ła Pio­tra, przy­szłe­go męża. Szyb­ko uro­dzi­ła się im cór­ka. Wik­to­rię wy­cho­wy­wa­no bar­dzo sta­ran­nie, dużą wagę przy­wią­zu­jąc do kształ­ce­nia i do­brych ma­nier. Jako kil­ku­na­sto­let­nie dziec­ko do­sko­na­le zna­ła ety­kie­tę i kul­tu­rę za­cho­wa­nia, po­słu­gi­wa­ła się bie­gle kil­ko­ma ję­zy­ka­mi, umia­ła szyć i ha­fto­wać. Mia­ła wpo­jo­ne za­mi­ło­wa­nie do po­nad­cza­so­wej ele­gan­cji i szy­ku. Ro­dzi­ce zna­leź­li jej od­po­wied­nie­go kan­dy­da­ta na męża. Obie­cu­ją­cy po­li­tyk, szyb­ko zy­skał sym­pa­tię ca­łej ro­dzi­ny. God­nie za­ra­biał, dzię­ki cze­mu mo­gli pro­wa­dzić ży­cie na wy­so­kim po­zio­mie. Star­si pań­stwo, wy­pro­wa­dza­jąc się do Pa­ry­ża, zo­sta­wi­li mło­dym swo­je miesz­ka­nie w pięk­nej ka­mie­ni­cy. Były tam rzeź­bio­ne mał­żeń­skie łoże, ko­ron­ko­wa po­ściel i ko­lo­nial­ne me­ble, a przede wszyst­kim wspa­nia­ła bi­blio­te­ka z ogrom­ną licz­bą wo­lu­mi­nów.

Łu­cja, przy­cho­dząc na świat w ta­kiej ro­dzi­nie, otrzy­ma­ła dzie­dzic­two ro­do­we, któ­re bywa rów­nież ob­cią­że­niem. Od na­ro­dzin mó­wio­no do niej w obu ję­zy­kach – w pol­skim i we fran­cu­skim. Ma­jąc trzy lata, gra­ła pro­ste akor­dy na pia­ni­nie. Czy­ta­ła w wie­ku lat czte­rech. Po­szła do pre­sti­żo­we­go przed­szko­la, któ­re opła­ca­li dziad­ko­wie. Szko­łę pod­sta­wo­wą mia­ła jed­nak… zwy­kłą.

– Musi na­uczyć się żyć w spo­łe­czeń­stwie – twier­dzi­ła Wik­to­ria. – Pań­stwo­wa pod­sta­wów­ka to praw­dzi­wa szko­ła ży­cia.

Nie bali się o zmar­no­wa­nie ta­len­tów Łu­cji, gdyż jej czas był efek­tyw­nie wy­peł­nio­ny. Wcze­śnie rano mama od­wo­zi­ła ją do szko­ły i póź­nym po­po­łu­dniem od­bie­ra­ła. Pod­czas pauz Łu­cja mia­ła obo­wią­zek czy­ta­nia i nie­wda­wa­nia się w ja­ło­we dys­ku­sje z in­ny­mi dzieć­mi. Te szyb­ko od­se­pa­ro­wa­ły od­mień­ca. Od cza­su do cza­su ktoś prze­biegł obok niej i krzy­czał „Pa­niu­sia z Ko­ziej Wól­ki, pa­niu­sia z Ko­ziej Wól­ki!”, jed­nak i to dzie­ciom się znu­dzi­ło. A może Łu­cja prze­sta­ła to do­strze­gać?

Dzi­siaj otar­ła le­cą­cą po po­licz­ku łzę i za­ło­ży­ła skó­rza­ne bu­ci­ki.

* * *

Ka­ro­li­na ode­tchnę­ła z ulgą, prze­kra­cza­jąc próg li­ceum. Uda­ło się, choć mało bra­ko­wa­ło, żeby…

– Mu­sisz iść do za­wo­dów­ki! – Mat­ka wy­dmu­cha­ła dym i za­nio­sła się kasz­lem. – Po jaką cho­le­rę ci li­ceum? Masz zdo­być za­wód i zna­leźć pra­cę.

– Ale ja chcę się uczyć…

Mat­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Nie dam ani gro­sza na bi­let mie­sięcz­ny!

Z pod­puch­nię­ty­mi od pła­czu ocza­mi Ka­ro­li­na zwie­rza­ła się na­uczy­ciel­ce. Pani Ula za­wsze ją wspie­ra­ła. Cie­szy­ła się, że dziew­czy­na jest oczy­ta­na i łak­nie wie­dzy. Może uda jej się wy­rwać z tego za­du­pia? Tyl­ko ci ro­dzi­ce… Ich się nie da prze­ko­nać. Pro­stac­two ta­kie, roz­my­śla­ła.

Na­uczy­ciel­ka sama opła­ca­ła Ka­ro­li­nie do­jaz­dy. Zdo­by­ła tak­że pod­ręcz­ni­ki dla niej. Dziew­czy­na od­wdzię­cza­ła się cięż­ką pra­cą. Pierw­szą kla­sę prze­szła śpie­wa­ją­co. W dru­gim roku wy­da­rzył się cud. Szko­ła przy­stą­pi­ła do pro­gra­mu sty­pen­dial­ne­go. Ka­ro­li­na za­ła­pa­ła się jako jed­na z pierw­szych i co mie­siąc do­sta­wa­ła drob­ną sumę. Wy­da­wa­ła nie­wie­le. Resz­tę wkła­da­ła do ko­per­ty scho­wa­nej w bie­liź­niar­ce. Nikt tam ni­g­dy nie za­glą­dał. Tak my­śla­ła, do­pó­ki pew­ne­go dnia nie od­kry­ła bra­ku pie­nię­dzy. Na­wet nie mu­sia­ła py­tać, kto się na nie po­ła­sił. Tego sa­me­go po­po­łu­dnia Lid­ka we­szła do domu w no­wej kurt­ce. Ku­pi­ła ją na stra­ga­nie roz­sta­wia­nym w środ­ku wsi.

Ka­ro­li­nie chcia­ło się pła­kać. Gdy­by wy­da­ła te pie­nią­dze cho­ciaż na droż­dżów­ki, mia­ła­by coś z tego. A tak zo­sta­ła bez zła­ma­ne­go gro­sza, odar­ta z sza­cun­ku. Po­gar­da w oczach Lid­ki była aż nad­to wi­docz­na.

Dwa lata póź­niej pod­sta­wów­kę skoń­czy­ła sio­stra.

– Pój­dziesz do li­ceum – zde­cy­do­wa­li ro­dzi­ce. – Masz prze­tar­ty szlak. Poza tym są książ­ki i ze­szy­ty po Ka­ro­li­nie. Je­steś in­te­li­gent­na, więc dasz so­bie radę.

Ka­ro­li­na pra­co­wa­ła całe lato, aby ku­pić wy­praw­kę do na­stęp­nej kla­sy. Naj­pierw zbie­ra­ła tru­skaw­ki u go­spo­da­rza z oko­li­cy. Po­tem przez kil­ka ty­go­dni wsta­wa­ła o świ­cie i jeź­dzi­ła na ja­go­dy do lasu. Gdy już mi­nął se­zon na nie, zbie­ra­ła grzy­by lub czar­ny bez. Szyb­ko po­ję­ła, że za­ro­bio­ne pie­nią­dze musi wy­dać od razu, bo zwy­czaj­nie się ulot­nią.

Lid­ka przez całe lato nie ro­bi­ła kom­plet­nie nic. Od­po­czy­wa­ła od tru­dów pod­sta­wów­ki. Pod ko­niec wa­ka­cji za­czę­ła pod­bie­rać ro­dzi­com pa­pie­ro­sy. Po­tem już ofi­cjal­nie pa­li­ła. Mat­ka tyl­ko raz zwró­ci­ła Lid­ce uwa­gę, że nie po­win­na tego ro­bić. Cór­ka ro­ze­śmia­ła się jej w twarz.

Ka­ro­li­na bez pro­ble­mu zda­ła ma­tu­rę. Do­sta­ła naj­lep­sze oce­ny. Mat­ka otrzy­ma­ła list gra­tu­la­cyj­ny i za­pro­sze­nie na roz­da­nie świa­dectw. Nie mia­ła ocho­ty je­chać.

– To prze­cież nic cie­ka­we­go. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

Za­raz po za­koń­cze­niu szko­ły dziew­czy­na zna­la­zła pra­cę w biu­rze. Ro­dzi­ce nie byli za­do­wo­le­ni. Li­czy­li na to, że cór­ka po­tul­nie bę­dzie od­da­wać im całą pen­sję, tym­cza­sem ona opła­ci­ła stan­cję. Uwa­ża­li, że jest im coś win­na, bo przez tyle lat dźwi­ga­li na bar­kach trud jej wy­cho­wa­nia i kształ­ce­nia. Gdy zro­zu­mie­li, że nie prze­ko­na­ją Ka­ro­li­ny, wy­ko­rzy­sta­li ją w inny spo­sób.

– Po co Li­dzia ma włó­czyć się po przy­stan­kach? Przez dwa ostat­nie lata li­ceum może za­miesz­kać z tobą. Do domu bę­dzie przy­jeż­dżać na week­en­dy. – Mat­ka za­cią­gnę­ła się pa­pie­ro­so­wym dy­mem, przy­pie­czę­to­wu­jąc w ten spo­sób swo­ją de­cy­zję.

Nie było od­wo­ła­nia. Ro­dzi­nie się nie od­ma­wia.

Nikt nie py­tał Ka­ro­li­ny, czy da radę utrzy­mać sie­bie i sio­strę. Dała. Oprócz tego co week­end jeź­dzi­ła z Lid­ką do domu, przy­wo­żąc ze sobą za­ku­py. Jak­by tego było mało, po­ży­cza­ła mat­ce drob­ne kwo­ty na wiecz­ne nie­od­da­nie. Na swo­je przy­jem­no­ści nie wy­da­wa­ła wca­le. Nie było już czym dys­po­no­wać. Co­dzien­nie wra­ca­ła z pra­cy o sie­dem­na­stej, li­cząc na ci­szę i spo­kój. Nie­ste­ty w wy­naj­mo­wa­nej ka­wa­ler­ce cze­ka­ły ją za­zwy­czaj ba­ła­gan, gło­śna mu­zy­ka i pa­pie­ro­so­we opa­ry. A wśród tego wszyst­kie­go – jej sio­stra.

– Da­łam ci pie­nią­dze, bo po­trze­bo­wa­łaś na skład­ki kla­so­we i na kse­ro, a ty faj­ki ku­pi­łaś? – Ka­ro­li­na nie mo­gła po­wstrzy­mać żalu.

– Wy­lu­zuj, sztyw­nia­ro! – Lid­ka ro­ze­śmia­ła się jej w twarz, do­da­jąc po chwi­li: – Nu­dzi mi się już u cie­bie.

– Ciesz się, że w ogó­le mo­żesz tu miesz­kać.

– Mam w du­pie two­ją ła­skę! – Sio­stra strze­li­ła fo­cha, spa­ko­wa­ła się i jesz­cze tego sa­me­go dnia wró­ci­ła do ro­dzi­ców. Ka­ro­li­na nie wie­dzia­ła, co im na­opo­wia­da­ła, jed­nak to ją ro­dzi­ce wi­ni­li za po­wsta­łą sy­tu­ację.

Ma­cie­ja po­zna­ła w pra­cy. Był do­staw­cą. Kil­ka ty­go­dni upły­nę­ło, za­nim za­pro­sił ją na rand­kę. Obo­je spo­koj­ni, pa­so­wa­li do sie­bie jak ulał. Ka­ro­li­na czu­ła się przy nim bez­piecz­nie. Na­to­miast gdy Ma­ciej po­znał jej ro­dzi­ców, na­tych­miast pod­jął de­cy­zję.

– Mu­szę cię stąd za­brać jak naj­szyb­ciej, ko­cha­nie – po­wie­dział i moc­no ją przy­tu­lił, gdy wra­ca­li z pierw­szej wi­zy­ty.

Po roku wzię­li skrom­ny ślub. Po­sta­no­wi­li wy­je­chać na dwa lata za gra­ni­cę. Tyle cza­su mia­ło im wy­star­czyć, by za­ro­bić na dom.

* * *

Da­ria koń­czy­ła trze­cią kla­sę li­ceum. Chcia­ła wy­je­chać z przy­ja­ciół­mi pod na­miot. Mat­ka już ule­gła jej na­mo­wom, jed­nak oj­ciec sta­now­czo pro­te­sto­wał.

– Za­ła­twi­łem ci wa­ka­cyj­ną pra­cę – po­in­for­mo­wał. – Pra­wie za­wa­li­łaś rok. Mie­siąc po­pra­cu­jesz, a dru­gi spę­dzisz nad pod­ręcz­ni­ka­mi do ma­te­ma­ty­ki.

– Co to za pra­ca? – Da­ria wy­ka­zy­wa­ła ni­kłe za­in­te­re­so­wa­nie. Była ob­ra­żo­na na ojca za od­mo­wę.

– W bi­blio­te­ce. Bę­dziesz po­ma­gać przy ka­ta­lo­go­wa­niu ksią­żek.

Cór­ka po­gar­dli­wie wy­dę­ła usta i spoj­rza­ła na mat­kę. Bo­że­na zro­bi­ła to samo.

– W bi­blio­te­ce? Są wa­ka­cje, a ty chcesz ją wśród ksią­żek scho­wać? – na­sko­czy­ła na męża. – Stuk­nię­ty je­steś! Po­roz­ma­wiam z moim sze­fem. Przyj­mu­je na lato stu­den­tów do pra­cy, to może i Da­rii uda się coś za­ła­twić.

Kil­ka dni póź­niej mat­ka z cór­ką sie­dzia­ły przy jed­nym biur­ku. Da­ria ocho­czo za­bra­ła się do pra­cy. Zaj­mo­wa­ła się fol­de­ra­mi re­kla­mo­wy­mi, od cza­su do cza­su zer­ka­jąc na przy­stoj­ne­go sta­ży­stę Ro­ber­ta. Za­nim Bo­że­na się zo­rien­to­wa­ła, Da­ria już sta­ła przy biur­ku chło­pa­ka, za­śmie­wa­jąc się do łez. Mat­ka uśmiech­nę­ła się na ten wi­dok. Dziew­czy­na mia­ła sie­dem­na­ście lat i nic dziw­ne­go, że bu­dzi­ła się w niej ko­bie­ta. Po ty­go­dniu cór­ka ofi­cjal­nie pro­wa­dza­ła się ze sta­ży­stą.

– Nie jest na to za mło­da? – spy­tał Ka­zik, ob­ser­wu­jąc dziew­czy­nę. Sta­ła pod do­mem i czu­le że­gna­ła się z uko­cha­nym.

– No coś ty! – Bo­że­na była zdzi­wio­na nie­ży­cio­wym po­dej­ściem męża. – To na­tu­ral­na ko­lej rze­czy. Sam prze­cież by­łeś kie­dyś mło­dy!

Przez chwi­lę wspo­mi­na­ła daw­ne cza­sy i chło­pa­ka, w któ­rym się za­ko­cha­ła.

Nie­spo­dzian­ka wy­bu­chła kil­ka ty­go­dni póź­niej. Da­ria do­szła do wnio­sku, że Ro­bert jest jej prze­zna­cze­niem. We­dług niej nie było sen­su zwle­kać.

– Prze­pro­wa­dzam się do nie­go – oznaj­mi­ła zdu­mio­nym ro­dzi­com.

Bo­że­na tym ra­zem sta­nę­ła twar­do po stro­nie męża i wy­ra­zi­ła gło­śny sprze­ciw. Na nic się zdał. Po­czą­tek roku szkol­ne­go Da­ria wi­ta­ła w miesz­ka­niu Ro­ber­ta, któ­re otrzy­mał w spad­ku po bab­ci. Krót­ko po­tem obo­je za­czę­li prze­bą­ki­wać o ślu­bie. Ani proś­by, ani groź­by nie skut­ko­wa­ły. Da­ria ko­niecz­nie chcia­ła mieć zło­ty krą­żek na pal­cu. Bę­dzie pierw­szą mę­żat­ką w kla­sie!

– Do­brze, ale tyl­ko uro­czy­stość cy­wil­na. – Ro­dzi­ce ska­pi­tu­lo­wa­li.

Ślub od­był się w Wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Kil­ka mie­się­cy póź­niej Da­ria zda­ła ma­tu­rę. Z le­d­wo­ścią, ale i tak była z sie­bie bar­dzo za­do­wo­lo­na. Bo­że­na i Ka­zik opła­ci­li no­wo­żeń­com wa­ka­cyj­ny po­byt w nad­bał­tyc­kiej miej­sco­wo­ści.

– Nie było mie­sią­ca mio­do­we­go, to cho­ciaż na dwa ty­go­dnie wy­je­dzie­cie.

W ostat­niej chwi­li oka­za­ło się, że Ro­bert nie do­sta­nie wol­ne­go w pra­cy. Da­ria była bar­dzo za­wie­dzio­na.

– Prze­cież mia­łeś obie­ca­ny urlop – gry­ma­si­ła.

– Nie tyl­ko mnie go od­wo­łał – przy­po­mniał Ro­bert. – Dwóch pra­cow­ni­ków po­szło na zwol­nie­nia cho­ro­bo­we i trze­ba ich za­stą­pić. Po­jedź sama. Na­le­ży ci się od­po­czy­nek.

Po­mi­mo po­cząt­ko­wej nie­chę­ci po­je­cha­ła. Po­byt prze­dłu­ży­ła do mie­sią­ca. Wró­ci­ła opa­lo­na i z dziw­nym bły­skiem w oku. Za­miast do męża przy­je­cha­ła do ro­dzi­ców.

– Moje mał­żeń­stwo to po­mył­ka – po­in­for­mo­wa­ła lek­kim to­nem. – Roz­wo­dzę się.

– Zgłu­pia­łaś?! – Oj­ciec chwy­cił się za gło­wę.

– Nie – od­par­ła je­dy­nacz­ka. – Do­pie­ro te­raz wi­dzę, że to był błąd. Zbyt szyb­ko ule­głam Ro­ber­to­wi. Ilu rze­czy nie zdą­ży­łam po­znać, wi­kła­jąc się w mał­żeń­skie si­dła! Na szczę­ście wszyst­ko jest do nad­ro­bie­nia.

– Co masz na my­śli? – Bo­że­nie nie po­do­bał się ton cór­ki.

– Nad mo­rzem zo­ba­czy­łam, jak żyją inni lu­dzie – oznaj­mi­ła, nie pa­trząc ni­ko­mu w oczy.

Mat­ki jed­nak nie oszu­ka­ła.

– Po­zna­łaś tam ko­goś. – Bo­że­na bar­dziej stwier­dzi­ła, niż spy­ta­ła.

– Tak. I to jest praw­dzi­wa mi­łość. On mnie ko­cha i za­bez­pie­czy fi­nan­so­wo. Nie cze­ka mnie wiecz­ne do­ra­bia­nie się przy boku bied­ne­go stu­den­ci­ka. – Po­gar­dli­wie wy­dę­ła usta na samo wspo­mnie­nie Ro­ber­ta, jesz­cze do nie­daw­na wiel­kiej i je­dy­nej mi­ło­ści.

– Kim jest ten męż­czy­zna? – Ka­zik nie mógł opa­no­wać emo­cji.

– To wła­ści­ciel pen­sjo­na­tu, w któ­rym by­łam za­kwa­te­ro­wa­na – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła ra­do­śnie Da­ria.

Bo­że­na ode­tchnę­ła. Do­brze, że nie kel­ner za­trud­nio­ny se­zo­no­wo, dzię­ko­wa­ła w my­ślach.

– Czy­li roz­wo­dzisz się z Ro­ber­tem, aby wyjść za mąż za wła­ści­cie­la pen­sjo­na­tu – pod­su­mo­wał oj­ciec.

Da­ria nie­co się stro­pi­ła.

– Do­pie­ro wte­dy, gdy on prze­pro­wa­dzi roz­wód ze swo­ją żoną.

Na te sło­wa nogi ugię­ły się pod ro­dzi­ca­mi.

Roz­pę­ta­ła się awan­tu­ra na ca­łe­go. Da­ria wy­krzy­ki­wa­ła, że jest do­ro­sła i ma pra­wo ro­bić ze swo­im ży­ciem, co tyl­ko chce. Bar­dzo ko­cha Ste­fa­na! Oj­ciec wrzesz­czał, że jest na­iw­ną, mło­dą sik­są. Mat­ka sta­ra­ła się uci­szyć i cór­kę, i męża. Da­ria za­bra­ła z po­wro­tem dwie po­dróż­ne tor­by i tego sa­me­go dnia wró­ci­ła nad mo­rze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: