Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Drag Adikt - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2017
Ebook
24,00 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Drag Adikt - ebook

Nie zamierzam nikogo oszukiwać. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału wszystko, o czym pomyślisz, upadnie.

Tytułowy Drag zmaga się z własnym światem, którego nieostre granice wyznacza choroba - depresja. W podróży przez życie towarzyszy mu kochanka – Marta. Uwikłany w wewnętrzne problemy nastolatek próbuje stworzyć wizję rzeczywistości, którą będzie w stanie zaakceptować.

Drag snuje swą opowieść, sięgając do wspomnień, w których załamuje się obraz matki, miłości i zrozumienia. Kiedy już wydaje nam się, że poznajemy historię głównego bohatera, autor odbiera nam to przekonanie, zamieniając wspomnienia w senne wizje depresyjnej natury.

Przez całe życie męczyło mnie poczucie, że nie jestem we właściwym miejscu. Albo inaczej. Że jestem we właściwym miejscu, ale gdzieś jeszcze muszę pójść, zanim się ściemni, zanim ktoś wyprosi wszystkich gości, zanim wszyscy wrócą do swoich łóżek. Wie pan, mając szczęście, wciąż zdawałem się pytać, gdzie mam go szukać? […] I wychodziłem. Jakby nie wiedząc, gdzie i czym jest jakikolwiek koniec, szukając go za każdym razem, gdy już było tak blisko. W dalszą wędrówkę – naturalnie – wychodziłem w poszukiwaniu dalszej wędrówki. Cały czas szukać. Skoro nie szczęścia, bo to, choć niezauważone, siedziało obok, to czego, do jasnej cholery?

Tomasz Górski - urodzony w 1994 roku w Krośnie. Kilkakrotnie podejmował próby studiowania na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ostatecznie, z powodu choroby, zrezygnował z dalszej nauki.
Debiutuje powieścią, której wizję oparł o własne doświadczenia walki z depresją. Jak sam siebie opisuje, „w świecie, który nieustannie biegnie, on pragnie się zatrzymać”.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-485-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Powinienem zacząć od pewnego wyznania. Nigdy nie sądziłem, że jeśli napiszę już książkę, to skupię swoją uwagę na notce od autora. Gdy sięgałem po pozycje z półki, te pierwsze zdania, w których autorzy dziękowali swoim bliskim, nie przyciągały mojej uwagi. Były zbyt osobiste. Były prywatne i ja tej prywatności nie potrafiłem zrozumieć, choć wydawało mi się, że taki moment dla każdego twórcy jest uroczysty. Teraz jestem w tym samym miejscu i pragnę, by poniższe podziękowania były moim osobistym przeżyciem. Teraz je rozumiem.

Dla poszanowania prywatności niżej wymienionych nie będę używał nazwisk, a posłużę się wyłącznie imionami. Zacznę od osób dla mnie najważniejszych, bo zasługuje na to zarówno życie, jak i miłość. Ola. Dziękuję Ci za to, że nauczyłaś mnie tak wielu rzeczy, począwszy od zwykłego mówienia o uczuciach, kończąc na pokazaniu, czym jest miłość, a czym nie jest. Za każdą sekundę i za to, że wiem, że sekundy mogą być bezcenne. Za każdą rozmowę i wszystkie pożegnania, które musieliśmy wspólnie przeżyć. Za to, że jestem w miejscu, o którym zawsze marzyłem. Dziękuję za to, że mogłem słuchać, gdy śpiewałaś i gdy mówiłaś. Mateusz. To prawdziwy skarb mieć osobę, do której można zadzwonić w chwili bezradności, wiedząc, że nie odmówi pomocy. Gdyby kiedykolwiek postawiono mnie przed próbą zdefiniowania przyjaźni, to opowiedziałbym o tym momencie, gdy nie widziałem już żadnego wyjścia w życiu, a Ty odebrałeś telefon. Nieudane próby samobójcze to te, które nie dochodzą do skutku. To te momenty, gdy bezradność bierze górę nad działaniem. Dwukrotnie zmierzyłem się z dnem, do którego prowadzi depresja, a Ty za każdym razem wyciągnąłeś do mnie dłoń. Daga – myślę, że powinienem podziękować Ci za wszystkie rozmowy, mniejsze i większe. Za to, że nauczyłaś mnie, jak postrzegać świat. Za docenianie moich działań, za wszystkie rady, za poświęcony czas, którego przecież nie musiałaś mi poświęcać. I za muzykę, do której musiałem dojrzeć, by ta później stała się moją inspiracją.

Dziękuję Ani, Julce, Karolinie, Radkowi, Grześkowi – za to, że byliście obok w codziennym życiu. Każdą butelkę wina zapamiętam na zawsze, bo w każdej widzieliśmy głębszy sens. Dziękuję za wszystkie kawy, które wypiliśmy w południe i o poranku. Za każdą burzliwą dyskusję. Za to, że doceniliście mój talent, i za każde pytanie dotyczące książki – dziękuję. Zuzi, Marcie, Piotrkowi, Mateuszowi, Darkowi, Bartkowi i Jackowi za pomoc w przełomowych momentach. Mam nadzieję, że kiedyś to Wy poprosicie mnie o pomoc, a ja będę mógł Wam jej udzielić. Dziękuję również Panu Zbyszkowi z antykwariatu przy ulicy Portiusa 4 w Krośnie. Pańskie zbiory zawsze spełniają moje oczekiwania.

Na koniec chciałbym podziękować każdej osobie, która udzieliła mi wsparcia w ostatnich miesiącach. Mam nadzieję, że każdemu z osobna okazałem wdzięczność, gdy byłem już świadomy wartości zwykłej obecności. Dziękuję.Część pierwsza

And then a Plank in Reason, broke,

And I dropped down, and down –

And hit a World, at every plunge,

And Finished knowing – then –

Emily Dickinson, I felt a Funeral, in my Brain.

1

– Po co tu przyszłaś?

– Matko, ileż można? Daj już spokój.

Moja matka wciąż reaguje tak samo, widząc tę kobietę. Nic nie zmieniło się od czasu, gdy weszła z wiadrem wody w sam środek ogniska domowego mojej nieukochanej.

– Nie potrafisz zachować się nawet teraz.

– Ja nie potrafię się zachować? Nie zamierzam siedzieć cicho.

– Nie będę reagować na twoje zaczepki. Będę mądrzejsza.

– Może dlatego do ciebie odszedł. Może wolał mądrzejszą? Szkoda, że za grosz tej mądrości w tobie i twoich dzieciach.

– Mamo! Skończ ten temat. Nie możesz się zamknąć?

– Oj nie, synku. Nie będziemy milczeć. Ta kobieta rozpieprzyła całe twoje i moje życie. Niech milczy, jeśli boi się spojrzeć ci w oczy.

– Nie boję się! – Jakby na poparcie swoich słów spojrzała mi w twarz.

– I co widzisz, wywłoko? – syknęła matka.

– Dość tego, wstawaj! Idziemy na zewnątrz. – Szarpnąłem swoją matkę za ramię. Chciałem dać jej do zrozumienia, że tym razem musi mnie posłuchać. Wyszła za mną. Zamknąłem drzwi.

– Siedź tutaj. Idę zapalić – powiedziałem.

– Idź. Pal. Papierosy ważniejsze – burknęła obrażonym tonem matka.

– Przestań wreszcie. W rogu stoi automat, widzisz? Kup sobie środki uspokajające, a jeśli nie będzie, to weź chociaż lodowatą wodę – rzuciłem z rezygnacją. – I nie próbuj tam wchodzić.

– Zrobię, co tylko będę chciała, gówniarzu – rzuciła, widząc, że jestem już na schodach. W jej głosie można było dostrzec aromat fałszywego, kobiecego poczucia władzy. Wszak nikt nie będzie jej rozkazywał, ma swoje lata, ma swój rozum – ot, wszystkie argumenty przemawiające za.

Pchnąłem wielkie drzwi nieco zrezygnowany, na co wpłynęła postawa matki, a w mniejszym stopniu zaistniała sytuacja. Wyciągnąłem z płaszcza paczkę papierosów. Poszukałem zapalniczki. Na nieszczęście dla mojego zdrowia, znalazłem ją bardzo szybko. W paczce wesoło latały z boku na bok dwa ostatnie papierosy. Wyciągnąłem jednego, włożyłem do ust i podpaliłem. Zaciągnąłem się dość lekko. A warto zaznaczyć, że w podobnych okolicznościach zwykłem ciągnąć więcej, w większych nerwach, z drżącymi ustami, z niespokojnymi palcami, które ledwo zdołały unieść ciężar tytoniu. Wyciągnąłem drugiego papierosa, po czym schowałem go do kieszeni, licząc na to, że w jakiś sposób ulegnie zniszczeniu, że złamie się na drobne kawałeczki, które sprawią, że będę wolał rzucić palenie, niż pójść do sklepu po kolejne setki, niebieskie. Paczkę wyrzuciłem do kontenera stojącego przy drzwiach. Nie pasował do wystroju. Takie elementy zawsze rzucają się z przykrością w oczy. Piękna kamienica, starodawna, z blaskiem wielu lat wstecz. Kosz na śmieci, plastikowy, zielony, na czarnych kółkach, prawdopodobnie wyprodukowany w ciągu ostatnich dwóch lat. Klapa przesuwa się przy podnoszeniu. Zapach poniewiera zmysły. Poniewiera myśli pozytywne. Daję temu spokój. Zamykam oczy, zaciągam się kolejny raz. Trzymam cały ten syf wewnątrz siebie. Oczy mam nieprzerwanie przykryte powiekami.

– Jestem.

Znam ten głos. Znam go bardzo dobrze. To jeden z moich ulubionych głosów. Kocham się w nim. Przez trzy najbliższe sekundy zamierzam milczeć. I milczę. Oczy są nadal zamknięte. Powoli opróżniam płuca z dymu. Robię wewnątrz miejsce dla „jestem”, które nienagannie rozchodzi się po całym ciele. Sekundę temu było w uszach. Teraz trzymam swoje słowo w dłoniach. „Jestem” wyparło już dym, zastąpiło go. Klatka piersiowa unosi się i opada, unosi i opada, i to wszystko, co w środku, to tylko jedno słowo. Powoli podnoszę powieki.

– Jesteś. Dziękuję. Papierosa?

– Nie.

– Lepiej zapal. Są na górze. Obydwie.

– Poproszę.

Wyciągam z kieszeni papierosa, którego miałem nadzieję zniszczyć, który mógł stać się symbolem mojej walki z nałogiem. Jest niezniszczony. Niepołamany. Cały, calutki, calusieńki. Nadaje się do palenia. Podaję jej do rąk. Jedną dłoń schowała do kieszeni, drugą szuka czegoś w torebce. Przysuwa do mnie głowę, wystawia usta. Umieszczam papierosa niecałe dwa milimetry za zębami. Przed umieszczeniem widzę, jak przygryza dolną wargę.

– Nie mam, cholera.

– Ja mam – odpowiadam pospiesznie.

Ponownie wyjmuję zapalniczkę i podpalam jej papierosa. Teraz wszystkie poprzednie gesty jawią się niczym kościelna ceremonia, gdy wierny podchodzi do kapłana, otwiera usta i czeka z niepojętym uczuciem, aż ten położy na jego języku kawałek daru niebios.

Milczymy oboje. Ja kończę swojego papierosa, ona dopiero zaczyna. Ponownie zamykam oczy. Całe zło, które lokujemy w papierosach, powinniśmy przerzucić na zapalniczki. Gdyby nie ogień, nie moglibyśmy palić tego syfu. To trochę jak z ludźmi, musi pan przyznać. Zdarza się, że znajdujemy trzecią osobę. Ale to nie jest wystarczające. Musi być jeszcze powód – zapalniczka. Coś lub ktoś musi pchnąć nas w stronę tej trzeciej osoby. Zazwyczaj zapalniczką staje się, nie bez przypadku, druga osoba. Ona daje nam powód do zapalenia, często nie wiedząc, że mamy możliwość i że od dłuższego czasu jesteśmy uzbrojeni w nową paczkę papierosów. I zaciągniemy się, prędzej czy później.

– Teraz po jednym. Później reszta. Zaczyna robić się zimno.

Autorka „jestem” wyciąga z torebki malutką piersiówkę, która mieści niezliczone ilości alkoholu każdego rodzaju. Podaje mi ją, po czym wraca do swojego papierosa. Odkręcam zakrętkę i biorę cholernego łyka. Jest cierpki. Pozostawia po sobie słodkawe wspomnienie u wybrzeży języka. Z grymasem na twarzy – bo taki grymas zawsze wywołuje u mnie wysokoprocentowy alkohol – oddaję piersiówkę. Teraz ona bierze szybkiego łyka. „Wodę święconą” chowa do torebki. Wyrzuca filtr z papierosa do tego samego kontenera, który ktoś powinien podpalić, żeby być może zwrócono uwagę na problem wagi estetycznej. Wchodzimy do środka, puszczam ją przodem. Na schodach, idąc już nieco lżejszym krokiem niż wcześniej, łapię ją za dłoń i mówię:

– Dzięki, że przyszłaś. Chyba tego nie potrzebuję, ale potrzebowałem, gdy wiedziałem, co zrobię.

– Chodźmy – odpowiada i nie zastanawia się, czy to, co właśnie usłyszała, miało rozpętać jakąś kłótnię.

Wchodzimy na drugie piętro. Moja matka siedzi w tym samym miejscu, w którym kazałem jej zostać. Całe szczęście trzyma w dłoniach butelkę wody. Podchodzimy bliżej.

– Dzień dobry.

– Cześć.

– Jest już?

– Jeszcze nie.

– Jak się pani trzyma?

– Dopóki nie zobaczę tej mordy, która siedzi sobie spokojnie w środku, będzie dobrze.

– Spokojnie, teraz nie warto…

– A mój kochany synek jak zwykle po drugiej stronie barykady. Znowu zapomina, kto jest jego matką i kto wypruwał sobie żyły, żeby mógł włożyć chleb do buzi. – Matka nerwowo kończy zdanie, po czym dodaje, jakby urwane, jakby chcąc użyć dwóch słów naraz lub na przemian: – Do mordy.

– Buzi, mordy… mamo, skończ już. Kontroluj się.

– Proszę się opanować, nerwy nie będą potrzebne. Przechodziłam przez to samo.

Z końca korytarza dotarł do nas narastający stukot obcasów. Męskich obcasów. Bardzo elegancki, starszy pan z czarną teczką i odpowiednio dobranym uśmiechem na ustach podszedł do naszej trójki. Podał każdemu dłoń, zaczynając od matki, kończąc na mnie.

– Zapraszam do środka. To tylko formalności.

I weszliśmy wszyscy do środka. Matka, starszy pan i dwójka, która z większą chęcią przystąpiłaby do opróżnienia piersiówki.

– Witam serdecznie – oznajmił człowiek z teczką, po czym podał rękę kobiecie siedzącej po lewej stronie stołu, a następnie uśmiechnął się zgoła inaczej i wyciągnął dłoń w kierunku osóbki siedzącej obok. – Witaj, młoda damo – dodał.

Młoda dama siedziała grzecznie tuż obok swojej matki. Wymachiwała nogami, to w przód, to w tył, na przemian i rytmicznie. Dziecko nie ma prawa zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji. Uśmiecham się do niej. Jak każde dziecko, odwzajemnia uśmiech. Jeszcze nie wie, że jestem jej starszym, przyrodnim bratem. Być może któregoś dnia spotkamy się już jako dorośli ludzie i znajdziemy w sobie mały szczegół, który będzie wskazywał na nasze pokrewieństwo. Może będziemy uśmiechać się w ten sam idiotyczny sposób. Może przyjdzie nam uśmiechać się dostojnie i z wielką powagą w oczach spoglądać na rozmówców. A może będzie to zwykłe ziewanie, kichnięcie, gest, ruch wykonany w trakcie przecierania oczu. To może być wszystko. Czuję, że to będzie zbyt wiele. Że przechodząc obok siebie na przejściu dla pieszych, zatrzymamy się dwa kroki po tym, jak miniemy się niezainteresowani i poczujemy, że coś ważnego wydarzyło się za naszymi plecami. Później bez słowa wejdziemy na chodnik, zmierzymy się wzrokiem i zaproponuję jej kawę. Powiem: „Dzień dobry, jestem twoim bratem”. Poznam świat, który mógł być mój. Podzielę się światem, który nie mógł być jej, a który znałem przed nią.

– Proszę usiąść. Zajmie nam to zaledwie kilka minut.

– Mamo, uprzedzam… – powiedziałem bez większego zaangażowania w głosie. Wiedziałem, jaka jest matka – nie sposób jej uspokoić, gdy pojawią się emocje.

Poczułem na sobie ciężar wzroku tej drugiej kobiety, gdy zwróciłem się do matki. Popatrzyła na mnie niczym osoba, która przechodzi obok psa w parku i widząc właściciela, zaczyna sugerować jednym okiem, że pieska należy trzymać na smyczy, jak najkrótszej, najlepiej dorzucając szczelny kaganiec na pysk. A gdy samo wymowne spojrzenie nie wystarcza, rzuca w przestrzeń: „To pana piesek? Śliczny. Ale wie pan, ja się boję nawet tych ślicznych. Wszystkie gryzą. A tu dzieci biegają. Na placu zabaw, na huśtawce. Pan nie widzi? Proszę trzymać pieska na smyczy. Wiele nie brakuje, by taki ugryzł dziecko. Po co panu problemy?”.

– Przestań wreszcie. Zajmij się sobą. O mnie się nie martw – dodała niepotrzebnie, kiwając groźnie wskazującym palcem prawej ręki.

– Drogie panie, tu są dzieci. Wszyscy powinniśmy skorzystać na tej lekcji. Zacznijmy. – Starszy pan słowami i firmowym uśmiechem załagodził atmosferę w pokoju.

Odwróciłem głowę w stronę tej, która przyszła tu specjalnie dla mnie.

– Wszystkim tu obecnym ponownie składam kondolencje. To zawsze smutne, gdy odchodzi człowiek, który w swoim życiu darzył kogoś ojcowską miłością. – Mówiąc te słowa, mężczyzna wyciągnął z teczki, która wcześniej dodawała mu zawodowego uroku, kilka kartek spiętych biurowym spinaczem. – Ostatnia wola pani męża, waszego ojca – recytował formułkę, spojrzawszy na mnie, a następnie na młodą damę po przeciwległej stronie stołu – a byłego męża pani – kontynuował, obracając głowę w stronę mojej matki – brzmi następująco:

W pełni świadom podjętych w życiu decyzji, w pełni sił i w pełni zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego, spisuję testament, który prawdopodobnie odczyta Wam mój notariusz. Proszę Was o wysłuchanie tego, czym chcę się podzielić, gdy nie ma mnie już pośród Was. Dla każdego z osobna przygotowałem kopertę. W środku każdej z kopert znajdziecie list. Kopert jest pięć. Pierwsza – najważniejsza – dla mojej córki. Kochanie, proszę, przekaż jej ten list, gdy uznasz, że jest wystarczająco dojrzała, by przeczytać kilka słów od swojego ojca. Druga – dla mojego syna. Okoliczności sprawiły, że nie przyszło nam żyć razem…

– Okoliczności! Okoliczności! Ty pieprzony dupku… – przerwała matka, rozwścieczona, choć ze słabnącym z bezradności głosem.

Po chwili kilka łez popłynęło po jej policzkach. Nie policzyłem, ile dokładnie. Całe życie czułem, że powinienem przeprosić ją za czyny ojca. Czułem się odpowiedzialny za to wszystko, co wydarzyło się pomiędzy nimi. Gdy byłem małym chłopcem, matka często płakała wieczorami, siedząc na kanapie przy zgaszonym świetle. Podchodziłem do lampki, zapalałem ją, po czym siadałem na podłodze i obserwowałem jej zrezygnowanie. Bardziej bolał mnie świat, którego ona już nie mogła znieść, niż to, że płacze. Łzy pojawiały się tylko czasem. Zrezygnowanie budziło ją każdego dnia i każdego dnia odprowadzało pod prysznic, a następnie do łóżka pod kołdrę. To przez zrezygnowanie nie odpoczywała nawet wtedy, gdy spała. I siedząc na podłodze, obserwowałem jej policzki i liczyłem, ile kropli spłynie po jej twarzy i zeskoczy na dół. Zapamiętywałem, ile spadło na jej koszulę, a ile trafiło na kanapę. Za wszystkie chciałem przeprosić. Każdą z osobna chciałem cofnąć. Choć jednej chciałem uniknąć. Tymczasem notariusz, odczekując kilka sekund po słowach matki, kontynuował:

Trzecia koperta jest od teraz własnością mojej żony. Czwartą proszę przekazać mojej byłej żonie. Piąta jest dla mojego przyjaciela, którego nie ma pośród Was. Synu, jego dane znajdziesz na kartce przyklejonej do koperty. Jeśli możesz, przekaż mu ją. Chciałbym, abyś zrobił to właśnie Ty. Dziękuję.

A teraz czas na to, co materialne, co być może pomoże Wam w życiu. Wszelkie oszczędności, którymi dysponowałem, proszę podzielić na cztery równe części. Część mojej córki powierzam żonie. Przypilnuj, by pieniądze zainwestowała w swoją przyszłość. Fundusz studencki brzmi rozsądnie. Jeśli będzie odpowiedzialna, sama zorientuje się, że inwestycja w naukę odciąży ją od obowiązku pracy na wiele lat. Pracowałem i studiowałem jednocześnie. To męczące zajęcie. Pragnę oszczędzić jej tego. Część mojego syna powierzam mojej byłej żonie. Spisuję te słowa, gdy nie jesteś jeszcze samodzielny. Jeśli odejdę, a Ty przekroczysz granicę osiemnastu lat, pieniądze powinny trafić bezpośrednio do Ciebie. Wykorzystaj je dobrze. Części mojej byłej partnerki oraz mojej ukochanej żony pozostawiam bez dodatkowych adnotacji. Mam nadzieję, że okażą się pomocne. Niewiele udało mi się zgromadzić za życia. Tak więc wszelakie dobra zachowajcie przy obecnym stanie posiadania. Skrzypce, na których uczyłem się pierwszych kroków, jak się później okazało – jedynych, przekazuję mojej córce. Były integralną częścią mojego życia, moich marzeń i niezrealizowanych planów. Byłbym dumny, gdybyś nauczyła się gry właśnie na nich, Księżniczko. Przez całe życie zbierałem książki. Nie lubiłem wypożyczać ich z biblioteki. Większość kupowałem lub wymieniałem. Moją skromną kolekcję przekazuję synowi. Wiem, jak bardzo lubisz czytać. Mam nadzieję, że masz to po mnie.

Zamknąłem oczy, wypuściłem powietrze. Pomyślałem, że zawsze chciałem być innym człowiekiem niż mój ojciec. Prowadziłem swoje życie po takich torach, po których on nie brnął. Chciałem robić wszystko inaczej, lepiej, skuteczniej. Chciałem, by wszystko, co robię, sprawiało choć trochę radości mojej matce. Tej radości, której nie zaznała w miłości. Której on jej nie mógł podarować. A teraz, gdy nie ma go pośród nas i jest już tylko w niemożliwych do pominięcia słowach, sugeruje, że jesteśmy podobni. Twierdzi, że wie, jak bardzo lubię czytać. A ja nie mogę mu powiedzieć, że nie wie. Że nie było go przy mnie przez niemal całe życie. Gdy zacząłem dojrzewać, gdy zacząłem kształtować się jako człowiek myślący, gdy zacząłem podejmować własne decyzje, gdy usamodzielniłem się w swojej dojrzałości, jego najzwyczajniej w świecie nie było obok. Nie wie, do cholery, jak bardzo lubię czytać i nigdy tego nie wiedział. I nigdy nie chciałem, żeby wiedział.

Czy możesz podać mi nóż?

– To już ostatnie zdania, zaraz będzie po wszystkim – dodał notariusz i przewrócił ostatnią stronę ostatniej woli ostatniego człowieka, którego chciałem spotkać na ulicy. Kontynuował:

Tak niewiele czasu poświęciłem każdemu z Was. Najmniej z najprostszych i najtrudniejszych do zaakceptowania powodów – mojej córce. Wybacz, że nie będzie mnie przy Tobie. Każde z Was musi zrozumieć, że miłość, jaką Was darzyłem, była silna na swój wyjątkowo ciężki sposób. Bowiem istnieje różnica między tym, gdy kochamy się w kimś, a tym, gdy kochamy kogoś. Nie osądzajcie moich uczuć. Wybaczcie, że w taki sposób lokowałem je w czasie. Przepraszam za to, za co nie zdążyłem przeprosić – choć teraz to bez znaczenia. Nie wybaczajcie, jeśli nie chcecie naprawdę wybaczyć. Moja śmierć nie powinna być powodem. To odległy termin, lecz przyjdzie dzień, gdy usłyszycie te słowa, a mnie już z Wami nie będzie. Kocham Was.

– To wszystko. Dziękuję państwu. To koperty, o których była mowa na początku. Zgodnie z wolą zmarłego dwie trafią w pani ręce. – Podał dwie koperty kobiecie siedzącej po drugiej stronie stołu. – Jedna dla pani. – Tę z kolei położył przed moją matką, uśmiechając się troskliwie. – I dwie koperty dla pana.

Dwie koperty trafiły do moich rąk. W środku były wyłącznie kolejne kartki. Wyczułem regularny kształt. Nie sprawdziłem, jaki adres widnieje na tej, którą muszę osobiście przekazać. Schowałem je do kieszeni. Puściłem przodem kobietę z dziewczynką. Wziąłem pod rękę moją matkę i wyszedłem na zewnątrz. Dziewczyna chwyciła mnie za rękę i pocałowała w policzek. Zostaliśmy we trójkę.

– Idę z Martą. Wrócę wieczorem.

– Przygotuję kolację. Czuj się zaproszona, kochana.

– Dziękuję. Do widzenia.

------------------------------------------------------------------------

Emily Dickinson, I felt a Funeral, in my Brain, ze zbioru The Poems of Emily Dickinson, R.W. Franklin (ed.), Harvard University Press, Cambridge 1983.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: