Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Drugie życie Leny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Drugie życie Leny - ebook

Kobieta w średnim wieku, po przejściach, w zasadzie niewiele już chce od życia. Najczęściej po prostu świętego spokoju. Nie dla niej miłosne wzloty, romantyczne wyznania, upojne noce. Zwyczajnie nie wierzy, by coś dobrego mogło ją jeszcze spotkać. Dlatego, gdy Lena wpada niespodziewanie w ramiona przystojnego mężczyzny, broni się zaciekle, by nie dać się porwać uczuciu.
Czy uda się jej zachować swą długo budowaną stabilizację? Ile będzie ją kosztować ta walka? A czy w ogóle można się uchronić przed przeznaczeniem?

Książka Elżbiety Ceglarek to z pewnością pozycja dla tych, którzy potrzebują nadziei.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-944670-1-2
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pierwsze spotkanie…

Padało. Co ja wygaduję? Lało jak z cebra! Zwyczajne oberwanie chmury! Koszmar jakiś!

Właśnie siedziałam w swoim samochodzie i w ręku dzierżyłam kierownicę. Znajdowałam się w samym sercu stolicy. Warszawę od dawna uważałam za swoje miasto. Znałam ją wystarczająco dobrze, na tyle dobrze, aby nawet w nie najlepszych warunkach atmosferycznych móc sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa drogowego.

Jechałam szybko, chociaż w zasadzie nie powinnam. Chyba jednak nie wariowałam aż tak, by wytykać mnie palcami i pukać się nimi po czołach.

Co za niereformowalni ludzie, kierowcy niedzielni! Zero szacunku do drugiego człowieka. I to tylko dlatego, że jadę trochę bardziej dynamicznie od nich, gdyż zwyczajnie się spieszę. Moją głową szarpnęła myśl usprawiedliwienia się przed światem, a ja szarpnęłam się na siedzeniu ze złości.

Próbowałam w jakikolwiek sposób wyładować się na kimkolwiek, lecz nikogo nie było pod ręką. W samochodzie byłam zupełnie sama.

– Cholera jasna – zaklęłam głośno. Uznałam, że przynajmniej to mogę. Nikt mnie przecież nie słyszał. Wściekałam się i dosłownie, i wyłącznie dla lepszego samopoczucia. Miałam potrzebę rozładowania skumulowanych emocji, które sięgały prawie zenitu. Stan, który mnie trawił, złośliwi, o ile pamiętam, nazywają zespołem przedmiesiączkowym.

Co ma piernik do wiatraka? Uśmiechnęłam się pod nosem. W końcu zwolniłam. Starałam się wyciszyć. Przez pewien czas ze stoickim spokojem szukałam miejsca do zaparkowania. Jak zwykle takowego nie mogłam odnaleźć.

Ciągle siąpiło i siąpiło, a ja niestety nie miałam parasolki. Nie lubiłam nosić ze sobą szmatki na patyku ani tego typu gadżetów. Między innymi dlatego nie miałam teraz przy sobie tak niezbędnego sprzętu.

Przydałaby się ta cholerna umbrella! Nie uśmiechał mi się spacer w strugach deszczu. Zanim dojdę do urzędu, zmoknę niczym kura. Jak ja będę wyglądała? Normalnie, jak człowiek przemoczony deszczem – odpowiedziałam sama sobie i westchnęłam.

Coś się ruszyło. Nareszcie. Z parkingu bardzo powoli wyjeżdżał żółty citroen. Prowadziła go elegancka pani.

Muszę zdążyć! Postanowiłam i wtarabaniłam się na jej miejsce.

Kobieta zwróciła na mnie uwagę, ponieważ manewr skręcania wykonałam zbyt gwałtownie. Udałam, że nic się nie stało, że jej nie widzę. Zignorowałam fakt, że bacznie mi się przygląda.

Chwilę potrwało, zanim się upewniłam, że w końcu mam ją z głowy. Pospiesznie wysiadłam z samochodu. Nie byłam gotowa na kąśliwe komentarze pod swoim adresem. Nie teraz.

Zamknęłam drzwi. Zajrzałam do bagażnika, aby się przekonać, że naprawdę nie ma w nim śladu parasolki, po czym szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.

Strome schody w urzędzie miasta, którego próg właśnie przekroczyłam i którego byłam częstym bywalcem, zawsze wydawały mi się niebezpieczne. Ile razy poruszałam się po nich, pokonując odległość w górę czy w dół (nie wiem, dlaczego nie korzystałam z windy), tyle razy myślałam, jak łatwo można z nich spaść i zrobić sobie krzywdę, nawet w biały dzień. Pozanosiłam pisma i schodziłam na dół.

A co dopiero mogłoby się stać, gdyby tędy wchodziło lub schodziło dziecko? Chwilowo odezwała się we mnie bujna wyobraźnia i włączyło zboczenie zawodowe. Większość nauczycieli wykazałaby podobną troskę. Nasza belferska świadomość wyposażona jest w ogrom bezwarunkowych przemyśleń i wrodzoną odpowiedzialność za dzieci. Oczywiście w pierwszej kolejności należałoby wziąć pod uwagę nauczycieli pracujących w przedszkolach. A ja należałam do tego grona.

Kiedy moje myśli przepowiadały katastrofę na schodach, wydarzyłaby się ona faktycznie, gdyby nie ramiona przypadkowego mężczyzny. Zanim się zorientowałam, w czym rzecz, facet złapał mnie i przytulił, mocno trzymając przy sobie. Nie pozwolił mi spaść ze stopni.

– To wszystko przez tę mokrą podłogę. Ludzie nanoszą deszczówki na butach, a inni ślizgają się po niej – zaczęłam się tłumaczyć.

Przez chwilę zastygliśmy w bezruchu, niczym w lawie. Zatrzymał się kadr filmowy. Nastąpiła stop-klatka. Zastygliśmy dosłownie.

Co się dzieje? Mój Boże, co ja wyprawiam? Szybko się ocknęłam i zaczęłam przepraszać nieznajomego, wyrywając się z jego objęć i nieco się poprawiając. W nerwowy sposób zaczęłam strzepywać coś z mojego granatowego płaszcza. Założę się, że nawet pod mikroskopem nie znalazłoby się w tej chwili na mokrej tkaninie najmniejszego pyłku.

– Przepraszam, nie chciałam... Naprawdę nie chciałam, nie miałam zamiaru, żeby… żeby tak wyszło – jąkałam się.

– Ależ droga pani, nie trzeba, nie gniewam się, nie ma pani, za co przepraszać.

– Ach tak, w takim razie proszę pozostawić mnie w spokoju. Sama sobie poradzę. Nic mi nie jest. Jeszcze raz najmocniej... Głupio mi… – wykonałam dziwny gest, jakbym miała zamiar odepchnąć mężczyznę od siebie.

Cały czas mówiłam, usprawiedliwiałam się, powtarzając ciągle to samo. Starałam się nie patrzeć na twarz nieznajomego. Było mi wstyd, że okazałam się zwykłą niezdarą.

Przeważnie, gdy jest mi niezręcznie, a tak właśnie się czułam, zaczynam się lekko jąkać, a już na pewno robię się czerwona niczym burak, nie tylko na policzkach, ale także na szyi i wszystkich innych odkrytych i zakrytych częściach mojego ciała. Plamy na szyi, co ja gadam: po prostu wielkie, czerwone placki w sytuacjach dla mnie ekstremalnych są znane wszystkim moim bliskim.

– Proszę mnie nie przepraszać, niczego nie wymagam. To dla mnie żaden kłopot, droga pani. Przyrzekam, że nic a nic się nie stało, chociaż jak przypuszczam, mogło… – ręką wskazał na schody.

Spojrzałam na mojego anioła stróża, który nie miał zamiaru przerywać sobie własnych pochlebstw.

– Dzięki Bogu, w porę udało mi się zapanować nad sytuacją, złapać panią i przytrzymać w swoich ramionach, i… – kontynuował.

– I? – Uniosłam brwi ze zdziwienia.

– Nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby się stać w przeciwnym razie.

Przez chwilę wydawało się, że mój rozmówca jest nieco speszony. Niestety były to tylko moje pochopne domysły, szybko bowiem okazało się, że jest wręcz przeciwnie.

– Jeśli pan ocenia to w ten sposób… wobec tego dziękuję. Wielkie dzięki. Bardzo wielkie – powtórzyłam, nie patrząc na swojego wybawcę, lecz w okno, po którego szybach spływały stróżki padającego wciąż deszczu.

Pragnęłam jak najszybciej oddalić się z miejsca tej krępującej sytuacji, lecz nieznajomy się nie zgodził. Przytrzymał mnie za rękę i jak harmonijka rozwinął się w słowach. Nie pozwolił mi odejść.

– Jestem do pani usług. Pomogę w kłopotach. Zrobię wszystko, o co pani poprosi – wykonał ukłon w moim kierunku.

– Przyrzeka pan? – Postanowiłam skorzystać z okazji.

– Oczywiście, że tak.

– A więc najlepiej by było, gdyby zostawił mnie pan w spokoju. Może mnie pan wreszcie wypuścić? Czy mogę odejść? – Ręką wskazałam drzwi.

– A co się stanie, jeśli pani nie posłucham?

Spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Nie wiem – tego doprawdy nie przewidziałam. – Zresztą to już nie moja sprawa – wzruszyłam ramionami.

– Ale moja owszem. Nie zostawię pani. Tego akurat nie zrobię. Przykro mi. Nie potrafiłbym wyzbyć się pani towarzystwa ot tak. Dla mnie to wielkie wydarzenie. Cieszę się, że dziś właśnie zdarzył się ów… incydent, wypadek, przypadek? – Pytał nie wiadomo kogo.

– Nie mam pojęcia, co pan ma na myśli – udawałam, że niczego nie rozumiem.

– Nieważne, jak to nazwiemy. Ważne, że przypadkowe zrządzenie losu, i chyba niezłe dla mnie szczęście, pozwoliło mi panią spo tkać. Poza tym akurat dziś mam urodziny i zrobiłem dobry uczynek. Proszę nie czuć się zakłopotaną. Cała ta sytuacja przecież nie jest pani winą. Przynajmniej nie całkowicie.

Gadał i gadał, jakby go ktoś nakręcił. Cały czas był wesoły i podniecony. Najwyraźniej nieźle się bawił.

Rozkoszne! Ja obchodziłam swoje urodziny wczoraj. Ale nie obnosiłam się z tym faktem po całym świecie. Bynajmniej nie miałam zamiaru, ogłaszać prywatnego święta wszystkim znajomym, a zwłaszcza nieznajomym w urzędzie miasta.

A tak w ogóle, co za łaskawca z tego mojego wybawcy. W zasadzie bardziej cwaniaczek. Dobrze, że się ocknął i pomyślał logicznie, uznając, że to nie moja wina z tym lądowaniem w jego ramionach.

A więc to nie była moja wina. Nie moja, że przejechałam się na tych cholernych schodach i… zatrzymałam na jego torsie.

Z politowaniem przedrzeźniałam nieznajomego, ale tylko w myślach.

– Powiedział pan, że nie powinnam czuć się winna za sytuację, która miała miejsce przed chwilą. Czyż nie tak właśnie pan się wyraził? Chyba się nie przesłyszałam?

– Oczywiście, że się pani nie przesłyszała. Tak właśnie myślę.

Przyznałam mu całkowitą rację. Przecież każdy w życiu może się potknąć, i to niekoniecznie na schodach. Czy to coś niezwykłego? Byłam coraz mniej pewna swoich przemyśleń, ponieważ przeróżnych potknięć życiowych miałam całkiem sporo na swej dotychczasowej drodze. Chyba było ich trochę za dużo. Oj, dużo za dużo!

Najwyraźniej nieznajomy cały czas fantastycznie się bawił. Natomiast ja nie miałam na to najmniejszej ochoty.

Pełno ludzi w urzędzie, a jemu zebrało się na przemówienia. Przecież życzeń urodzinowych nie będę mu składała. Na głowę nie upadłam. Nie znam faceta.

– Dziękuję panu za fatygę, dziękuję, że w dalszym ciągu żyję. Mam nadzieję, że mogę już spokojnie odejść? Żegnam pana, aniele stróżu – tym razem ja zażartowałam.

Nie czekając na jego zgodę, ruszyłam przed siebie. Swoją drogą to bardzo ciekawe. Oprócz daty urodzin mojej córki nie znałam prawie żadnej. Ledwie pamiętałam o urodzinach swoich rodziców, ciotek czy wujków. Długo musiałabym się zastanawiać nad datą urodzin mojego przyszłego zięcia, bratowej, brata czy któregoś z moich pracowników, a tu jaki łaskawy los. Chcę czy nie, wiem, kiedy urodził się facet, którego tylko dzięki przypadkowi poznałam i któremu podobno zawdzięczam uratowanie życia. To zawiadomienie dostałam od losu w pakiecie. Nowa znajomość, a wraz z nią informacja urodzinowa. Dosłownie jak w reklamie. Weźmiesz jedno, dorzucą ci drugie. Co za czasy! Wszędzie jesteśmy produktem marketingowym. Uśmiechnęłam się.

Szczerze mówiąc, ja właściwie wcale tego faceta nie poznałam, raczej dopiero co spotkałam, i to przez zupełny przypadek. Czy to może coś oznaczać? I komu to potrzebne?

O tym, co to oznaczało i czy było mi potrzebne, czy nie, dowiedziałam się znacznie później.

Nadzieja na moje szybkie pożegnanie świeżo napotkanego pana okazała się złudna. Opuszczenie go stawało się coraz mniej realne. Byłam całkowicie wyczerpana. Marzyłam o jak najszybszym zejściu z owych pechowych stopni. Lecz nieznajomy mi nie pozwolił. Zagadywał dalej i dalej…. Zachowywał się jak natrętna mucha i naprawdę był dobry w tym, co wyprawiał.

A może on jest dziennikarzem? Rany! Nie daj Boże, żeby okazało się to prawdą! Może ma gdzieś ukrytą kamerę? To dopiero byłaby kompromitacja. Zamartwiałam się na zapas, co zresztą było w moim stylu.

– Zapewne zaskoczę panią: muszę się przyznać, że widzę panią w tym miejscu nie po raz pierwszy. I zastanawiam się, czy ten okazały budynek nie jest pani miejscem pracy. Wydaje mi się, że mam rację – ciągnął konwersację z taką łatwością, z jaką ciągnie się gumę do żucia. I nie miał zamiaru przestać, choć w moim mniemaniu stawało się to całkowicie niesmaczne.

– Niestety nie. Zmartwię pana, nie pracuję w tym urzędzie – ucięłam trochę niegrzecznie. Podejrzewałam, że mój rozmówca z lekka blefuje. – Przepraszam, ale muszę już kończyć naszą rozmowę. Bardzo się spieszę – dodałam, schodząc o stopień niżej.

Nie chcę robić sensacji. Tyle osób mnie tu zna – pomyślałam.

– Ja też nie chcę narażać pani na sensację i obmowę – czytał w moich myślach. – Chodźmy więc. Chodźmy stąd razem. Po prostu gdzieś się ulotnijmy, jak kamfora…

– Jak to? Pan mi coś proponuje? Ulotnijmy się? Pan nie powinien… – mojemu zdziwieniu nie było końca.

– Wydaje się, że jest pani zaskoczona. Na szczęście jest mi pani winna przysługę. W końcu uratowałem pani życie, ocaliłem przed nieszczęściem. Nie może pani zaprzeczyć. Zwyczajnie odejść, jakby nigdy nic… Mam nadzieję, że doczekam się podziękowania. Czegoś miłego z pani strony. Chyba mnie pani teraz nie zostawi?

Nieznajomy na wpół serio starał się kontynuować dialog, pomimo, że widział moje zwątpienie i zakłopotanie. Wydawał się zarozumiały, nawet niegrzeczny! Nie wiedziałam, co miałam o nim sądzić?

– Czy pan nie przesadza? – Uśmiechnęłam się wciąż zdziwiona. Odpowiedzi niestety się nie doczekałam. Za to propozycji tak.

– Może napijemy się czegoś razem? Mocna kawa? Ciepła herbata? Zjemy coś? Rozgrzejemy się – dziś taki fatalny dzień… Wrzucenie czegoś na ruszcik dobrze nam zrobi. Zapraszam panią gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Alkoholu nie proponuję, bo jak rozumiem, jest pani w pracy. Przyrzekam, że nie zajmę pani dużo czasu. – Najwyraźniej nie chciał się odczepić, ignorując moje pytanie.

– Nie, nie mogę, naprawdę nie dam rady. I niczego pan nie rozumie. Czas mnie goni! Muszę… – zaczęłam niepewnie, potem pociągnęłam całkowicie poważnym i bardzo stanowczym tonem. Czułam, że jestem tak przeraźliwie zimna i oschła, że facet za moment zamieni się w sopel lodu i do żadnej kawiarni nie będzie mu dane dojść ani ze mną, ani tym bardziej beze mnie.

– Ja jednak nalegam. Niech mi pani nie odmawia. Bardzo panią proszę… – Wkradał się w moje łaski, składając dłonie jak do modlitwy.

Pokręciłam głową na znak odmowy.

– Więc dobrze, spróbuję inaczej… Nie będę kłamał. Powiem prawdę. Przyznam się…

Nastała chwila ciszy. Przestraszyłam się.

– Jest pani… jest pani fantastyczna. Zauroczyła mnie pani. To nie może być zwykły przypadek, że panią spotkałem. I to w nie byle jakich okolicznościach. Nie wierzę w takie przypadki – dodał z entuzjazmem i tym razem odrobiną powagi w głosie.

– Proszę przestać! Dosyć tego! Ta rozmowa staje się dla mnie zbyt kłopotliwa. Nie zamierzam dłużej słuchać, co jeszcze ma mi pan do powiedzenia! Żegnam!

– Niech pani zaczeka! Nie mam zamiaru pani onieśmielać ani zamęczać moją skromną osobą, ale to przecież pani, pani pierwsza mnie zaczepiła… jakkolwiek to zabrzmi. – Złapał moją dłoń własnymi. Patrzył na moją twarz.

– Nie powinien pan – skarciłam go, spoglądając na nasze złączone dłonie. Byłam speszona.

– Czyżbym kłamał? Przysięgam, bardzo się cieszę, że mogłem pomóc. To wszystko było nadzwyczaj miłe. Zaznaczam szczerze: niezmiernie miłe. Chciałbym… mógłbym ciągle panią ratować z opresji – rozmarzył się mój wybawca.

– Z opresji? To raczej ja powinnam ratować pana z obsesji… Czyżby życzył mi pan, bym ponownie potknęła się na schodach? Czy pan się słyszy? Proszę przestać żartować. Nawet w ten sposób nie myśleć. Ratowanie mojej osoby sprawiałoby panu radość? To niedorzeczne – wyznałam zaskoczona. Nie spodobała mi się jego bezpośredniość, zupełnie nieadekwatna do sytuacji, w której oboje się znaleźliśmy. Z niedowierzaniem kiwałam głową.

– Źle mnie pani zrozumiała. Proszę posłuchać… Ratowanie ludzi to moja specjalność. Jestem przyzwyczajony. Robię to codziennie. Dla mnie to nie żadna nowość, rutyna raczej.

Co on sobie myśli – zastanawiałam się, nie zwracając uwagi na deklarację, którą powiedział mi prosto w twarz.

Przecież nie znam tego człowieka i mam iść z nim do kawiarni tylko dlatego, że zabiłabym się niechcący? Nie, tego już za wiele! Ale wesoły i zabawny jest. Żartować też potrafi. Nie mogłam zaprzeczyć.

Boże, obawiam się, że ja po prostu odwykłam od płci męskiej! Do tego stopnia, że w ogóle nie wiem, jak mam się zachować. Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia, co mam robić. Czy powinnam spełnić prośbę nieznajomego, skoro tak bardzo prosi, czy może najlepiej odprawić gościa z kwitkiem?

Panie Boże, dopomóż! W moim nieszczęściu zwróciłam się do sił nadprzyrodzonych. Miałam nadzieję, że jak nie Pan Bóg, to może chociaż jakiś dobry anioł zlituje się nade mną i pomoże mi w tej niecodziennej sytuacji. Na szczęście prosiłam w myślach. Trwało to chwilę i musiało dziwacznie wyglądać, gdyż nieznajomy wyglądał na zdziwionego.

– Czy już? Zrobiła pani rachunek sumienia? Zastanowiła się pani? Chodźmy! Szkoda czasu! Nie marnujmy go dłużej. – Mężczyzna ciągle się uśmiechał.

– To niesamowite. Nie może być prawdziwe. Wierzy pan w to, co mówi? –Odezwałam się z przekorą.

– W prawdziwość zaproszenia pani na kawę? Jak najbardziej wierzę.

Po tej deklaracji zaczęłam przekonywać nieznajomego na przeróżne sposoby, by w końcu dał mi spokój.

– Przecież ja pana w ogóle nie znam. Widzę pana pierwszy raz w życiu. Nie może pan tego zakwestionować. Musi pan zrozumieć, że ja tak nie mogę… Prosiłam.

Nieznajomy nie dał się przekonać i wręczył mi parasolkę.

– Idziemy – zakomenderował.

– Poza tym jestem w pracy, więc niczego się nie napijemy. W dodatku jestem w dość poważnym wieku. Nie zadaję się z nieznajomymi jak jakaś nastolatka, a już na pewno z nikim obcym nie pijam przypadkowej kawy. Nie mamy o czym dyskutować. Nic z tego nie będzie. Nie mam zamiaru gdziekolwiek się z panem wybierać. Przykro mi, ale nie będę częścią pańskiego planu – wypaliłam jednym tchem, niczym katarynka.

Głupio zabrzmiały moje argumenty. Nieznajomy wybuchnął śmiechem. Zdawało się, że nie słuchał moich nędznych przekonań. Niewiele go obchodziły. Nie dał się zbyć. Za żadne skarby świata nie miał zamiaru zrezygnować z mojego towarzystwa.

Czas nieubłaganie biegł do przodu i działał na moją niekorzyść. Czy tak było naprawdę, dowiedziałam się znacznie później.

– Proszę jeszcze raz posłuchać. Po pierwsze nie wygląda mi pani na staruszkę. Po drugie, nawet gdyby pani nią była, i tak nie dałbym pani spokoju. Bardzo mi się pani podoba. W starszym wieku pewnie też zauważyłbym wyjątkowość pani urody – powtórzył to samo, co już przed chwilą słyszałam.

– Nie powinien się pan tak zachowywać. Pańska swoboda jest dla mnie nie do zaakceptowania. – Myślałam, że moje nerwy tego nie wytrzymają.

– Przepraszam najmocniej. Nie przedstawiłem się. Przepraszam za ten nietakt. Dawno powinienem to uczynić. Naprawdę, dawno powinienem… – zaczął z innej beczki.

Zauważyłam, że nowo poznany pan powtarzał wybrane zdania, czasami wyrazy, dwukrotnie. Może zaznaczał w ten sposób kwestie, które były dla niego znaczące?

– Marcin Prajs, do pani usług. Poddaję się. Może pani zrobić ze mną, co zechce. W przyjaznym geście wyciągnął do mnie rękę. Męską, ciepłą dłoń. Moją arktycznie lodowatą sam wyjął z kieszeni płaszcza, szarmancko całując aż dwa razy. Ukłonił się przy tym grzecznie jak przedwojenny chłopiec.

– To dziecinnie proste. Już mnie pani zna. Nie musi się pani niczego obawiać. Wszelkie lęki miejmy za sobą – zarządził.

Z niedowierzania pokiwałam głową. Czułam, że zbliża się masakryczny koniec świata, zostałam pokonana własną bronią. Zrobiło mi się gorąco. Osłupiałam. Bardzo lubię, gdy mężczyzna całuje moje dłonie. Powiem więcej: takie sytuacje wręcz mnie podniecają. Lecz – ma się rozumieć – nie odczuwałam takiego stanu teraz, nie sprzyjały temu okoliczności.

– Znam wiele kobiet, mnóstwo pań – Marcin ciągnął pewny siebie – ale tak uroczej osóbki jak pani jeszcze nigdy nie spotkałem. Gdzie się pani ukrywała do tej pory?

Milczałam, marząc, by się odczepił.

– Warszawa jest taka duża, że z pewnością tu leży przyczyna – stwierdził, nie czekając na moją odpowiedź. Kontynuował przemowę, która dla mnie była coraz trudniejsza do zniesienia. – Myślę, że dobrze odgadłem. Pani pracuje w urzędzie, prawda?

Już raz mnie o to pytał. Facet ma sklerozę.

– Niestety źle pan dedukuje. Skończmy te zgadywanki. Nie mam ochoty na zabawę. Nie pracuję w tym miejscu – zaprzeczyłam szybko i po raz kolejny niezbyt grzecznie. Jednocześnie rozglądałam się nerwowo, gdyż czułam się porządnie skrępowana. Nie miałam zamiaru pod żadnym pozorem zwracać się do nieznajomego po imieniu.

A swoją drogą – niezły z niego podrywacz. Powoli miałam wszystkiego po dziurki w nosie.

– W takim razie nie rozumiem. Ktoś tu oszukuje. Przecież raczej się nie przesłyszałem, że jest pani teraz w pracy.

– Tak, oczywiście, nie przesłyszał się pan – przytaknęłam jak uczennica. – Ale czy muszę być pracownikiem urzędu? Nie przyszło panu do głowy, że są jeszcze inne, ciekawsze miejsca do kontynuowania własnej kariery? Nie zamierzam się zwierzać. Proszę to uszanować. Nie mam zamiaru tłumaczyć się przed panem.

– Czy to jakaś tajemnica?

Nie odpowiedziałam.

Co za facet?! On mnie stąd nie wypuści. Boże, mam dosyć tego dziwnego człowieka. Miałam złe przeczucia.

Nasza rozmowa bardzo się przeciągnęła. Nie wiem nawet, kiedy zeszliśmy i stanęliśmy przy drzwiach wyjściowych.

Nasz dialog w większości bardziej przypominał droczenie się dwojga obcych sobie ludzi niż grzeczną rozmowę inteligentnych, ziemskich istot. Marzyłam o jak najszybszym opuszczeniu nowo poznanego Marcina, ale on nie dawał za wygraną. W końcu wylądowaliśmy w małej kawiarence niedaleko urzędu. Zaznaczam, że stało się tak wyłącznie dla świętego spokoju. Mojego świętego spokoju. Byłam wtedy o tym święcie przekonana. Ale czy tak było naprawdę? Dowiedziałam się tego znacznie później.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: