Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Drzewo kłamstw - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Drzewo kłamstw - ebook

Nie istnieje nic takiego jak niewinne kłamstwo…

Liście były zimne i trochę lepkie. Nie dałoby się ich pomylić z niczym innym. Widziała dokładne odwzorowanie ich kształtów na ilustracji w dzienniku ojca. To była jego największa tajemnica, jego skarb i odkrycie – Drzewo Kłamstw. Teraz należy do niej. Podróż, której on nie dokończył, rozpościera się przed nią jak horyzont.

Kiedy ojciec dziewczyny ginie w tajemniczych okolicznościach, Faith postanawia dojść do prawdy. Przeszukując jego rzeczy, odkrywa dziwne drzewo. Drzewo, które żywi się kłamstwami i owocuje, ujawniając skrywane sekrety. Nieprawdy wymykają się Faith spod kontroli, dziewczyna odkrywa, że tam, gdzie kłamstwa zwodzą i mamią, słowa prawdy burzą i niszczą.

Urzekająca opowieść o intrygach i tajemnicy pióra wielokrotnie nagradzanej autorki Fly by night [Leć nocą] i  Cuckoo song [Śpiew kukułki].

Błyskotliwa, mroczna, porywająca, całkowicie oryginalna.

Patrick Ness

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-599-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Wygnańcy

Stateczek wiozący pocztę przebijał się z trudem przez fale, znacząc drogę na niebie tłustym śladem czarnego dymu. Wcinał się w fale w regularnym, mdlącym rytmie, jakby przeżuwał jedzenie chorym zębem. Wyspy, ledwo co widoczne przez mgłę, też wyglądają jak zęby, pomyślała Faith. Nie tak jak śliczne, czyste, białe zęby Dover, ale jak nierówne, połamane siekacze, wystające krzywo z bezkresu rozkołysanego, szarego morza.

– Rybołów – powiedziała Faith, szczękając zębami, i wskazała go palcem.

Jej sześcioletni brat Howard okręcił się, ale zbyt wolno, żeby zobaczyć wielkiego ptaka, którego blady korpus i czarno zakończone skrzydła już znikały we mgle. Faith skrzywiła się, kiedy braciszek przesuwał się na jej kolanach. Tyle dobrego, że przestał domagać się przyjścia niani.

– Tam jedziemy? – Howard, mrużąc oczy, patrzył na upiorną wyspę rosnącą przed dziobem statku.

– Tak, How.

Krople deszczu biły o cienki drewniany daszek nad ich głowami. Z pokładu zawiało chłodem, wiatr zacinał w policzki.

Pomimo otaczających ją dźwięków Faith była pewna, że słyszy delikatne odgłosy dochodzące ze skrzynki, na której siedziała. Niedostrzegalne ruchy, jakieś drapanie, tarcie łuski o łuskę. Serce bolało ją na myśl, że w środku siedzi mały chiński wąż jej ojca, osłabiony chłodem, zwijając się panicznie i rozwijając, gdy pokład stateczku mocniej się zakołysze.

Za jej plecami podniesione głosy konkurowały z krzykami mew i rytmicznymi uderzeniami ogromnych łopatek koła napędowego o fale. Deszcz się wzmagał i wszyscy znajdujący się na pokładzie cisnęli się pod małym zadaszeniem znajdującym się w rufowej części jednostki. Miejsca było dosyć dla pasażerów, ale nie dla wszystkich skrzyń i bagaży. Mama Faith – Myrtle – robiła, co mogła, by zabezpieczyć jak najwięcej miejsca na rodzinne bagaże, i całkiem nieźle jej się to udawało.

Faith obróciła się przez ramię i spojrzała na Myrtle, która machała rękami jak zawiadowca stacji, podczas gdy dwaj majtkowie przesuwali kufry i skrzynie rodziny Sunderly na nowe miejsce. Myrtle była woskowo blada ze zmęczenia i opatulona szalami, ale biła od niej wiara ładnej kobiety, iż mężczyźni będą zachowywać się wobec niej rycersko, przemawiała ciepłym głosem i jak zwykle udało jej się wszystkich oczarować.

– Dziękuję, właśnie tak. Och, bardzo przykro mi to słyszeć, ale nic na to nie poradzę – z tej strony na boku, jeśli pan łaskaw – no cóż, pańska skrzynia wygląda bardzo solidnie, a ja boję się, że dokumenty i papiery męża nie wytrzymają tego deszczu, więc – wielebny Erasmus Sunderly, słynny przyrodnik – jakże to miło z pana strony. Tak się cieszę, że się pan zgodził…

Tuż obok wujek Miles o okrągłej twarzy drzemał w swoim fotelu, obojętny na wszystko i zadowolony z siebie, jak mały szczeniaczek na kocu. Spojrzenie Faith prześlizgnęło się po nim i zatrzymało na wysokiej, milczącej postaci. Ojciec Faith w swoim długim, czarnym płaszczu pastora, na głowie kapelusz z szerokim rondem, ocieniający wysokie czoło i zakrzywiony nos.

Ojciec zawsze napełniał Faith lękiem. Nawet teraz wpatrywał się w szary horyzont swoim spojrzeniem bazyliszka, dystansując się od przenikliwego deszczu, smrodu okrętowych ścieków i tłustego od sadzy dymu oraz małostkowych kłótni i przepychanek. Całymi tygodniami widywała go częściej na ambonie niż w domu, więc dziwnie było mieć go teraz tak blisko siebie. Patrząc na niego, poczuła lekkie, okraszone bólem współczucie. Ojciec nagle znalazł się poza swoim środowiskiem, jak lew, którego pokazują w strugach deszczu.

Jakiś czas temu Myrtle kazała córce usiąść na największej skrzyni należącej do rodziny, żeby nikt jej znów nie wytaszczył na deszcz. Zazwyczaj Faith udawało się wtapiać w tło, bo nikt nie poświęcał czasu i uwagi czternastoletniej dziewczynie o drewnianych rysach twarzy z warkoczem koloru błotnistego brązu. Teraz kuliła się ze wstydu pod niechętnymi spojrzeniami. Jej matka nie znała tego uczucia.

Filigranowa Myrtle była tak ustawiona, by powstrzymać wszystkich, którzy chcieliby próbować wcisnąć swój bagaż pod daszek osłaniający kufry przed deszczem. Wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i nosie jak kartofel próbował przez chwilę przecisnąć się obok niej ze swoim kufrem, ale powstrzymała go w pół kroku uśmiechem.

Mrugnęła dwa razy powiekami, a jej wielkie, niebieskie oczy zrobiły się jeszcze większe, bił z nich blask nieskalanej uczciwości, jak gdyby dopiero co zobaczyła stojącą przed sobą postać w całej pełni. Pomimo zaczerwienionego od zimna nosa i bladości twarzy wciąż udawało jej się rozdawać uśmiechy, które były jednocześnie słodkie i zachęcały do dzielenia się najskrytszymi myślami.

– Dziękuję, że jest pan tak wyrozumiały – powiedziała. W jej głosie wyczuwało się bardzo słabą nutę zmęczenia.

To była jedna ze sztuczek Myrtle, które stosowała, aby panować nad mężczyznami – odrobina kokieterii, przywoływana tak łatwo i instynktownie jak otwiera się wachlarz. Za każdym razem, kiedy jej się to udawało, Faith czuła skurcz w żołądku. Teraz znów się udało. Dżentelmen zalał się rumieńcem, ukłonił szarmancko i wycofał, ale Faith czuła, że jego niechęci nie udało się pokonać. Dziewczyna podejrzewała, że jej rodzina narobiła sobie wrogów na pokładzie.

Howard nieśmiało wielbił swoją matkę, a kiedy Faith była młodsza, również widziała ją w tym samym ciepłym, miodowym świetle. Rzadkie odwiedziny Myrtle w pokoju dziecinnym były niemal zawsze niezwykle ekscytujące, a Faith uwielbiała rytuał czesania, ubierania i dopieszczania, żeby dzieci wyglądały porządnie przy każdym spotkaniu. Wydawało jej się, że Myrtle jest bytem z innego świata – ciepłym, wesołym, pięknym i niedotykalnym, słoneczną nimfą obdarzoną niezwykłym poczuciem tego, co modne.

Już rok temu jednak Myrtle postanowiła, że trzeba zacząć „trzymać Faith w ryzach”, co polegało między innymi na przerywaniu lekcji bez ostrzeżenia, ciągnięciu jej ze sobą nie wiadomo po co na krótkie wycieczki do miasta, a później znów porzucaniu w szkolnej ławie. W ciągu tego roku bliskość i poznanie zwyczajów matki dokonały swego, pozłotka zaczęła pękać i odpadać. Faith czuła się jak szmaciana lalka podnoszona z podłogi i porzucana zgodnie z dziwnym rytmem niecierpliwego dziecka.

Teraz ludzie odsuwali się i rozsiadali po bokach, a Myrtle sadowiła się na stosie zrobionym z trzech kufrów tuż obok skrzyni Faith. Na jej twarzy widniał wyraz samozadowolenia.

– Mam nadzieję, że w mieszkaniu, które przygotował dla nas pan Lambent, jest przyzwoity salon – rzuciła – i że służący się nadadzą. Kucharka absolutnie nie może być Francuzką. Nie będę w stanie prowadzić domu, jeżeli moja kucharka nie będzie mnie rozumiała wtedy, kiedy będzie jej wygodnie…

Głos Myrtle nie był nieprzyjemny, ale mówiła bez przerwy, nie ustawała. Przez ostatni dzień jej paplanina była stałym elementem podróży, kobieta wylewała żale i dzieliła się spostrzeżeniami z dorożkarzem, który zawoził ich na stację, z bagażowymi, którzy ładowali walizy i skrzynie rodziny na pociąg w Londynie, a później do Poole, z oschłym właścicielem zimnej gospody, w której spędzili noc, i z kapitanem statku dymiącego jak stara lokomotywa.

– Po co my tam jedziemy? – przerwał jej Howard. Oczy miał szkliste ze zmęczenia. Był na granicy wytrzymałości – za chwilę albo zaśnie i nie będzie można go obudzić, albo dostanie napadu złości.

– Przecież wiesz, kochanie – Myrtle pochyliła się, by odsunąć mokre włosy z oczu Howarda delikatnym ruchem urękawiczonej dłoni. – Na tej wyspie są bardzo ważne jaskinie, gdzie różni panowie odkrywają interesujące skamieliny. Nikt nie wie więcej o skamielinach niż twój tato, więc poprosili go, żeby przyjechał i się im przyjrzał.

– A dlaczego my musimy jechać? – nalegał Howard. – Nie zabrał nas do Chin. Ani do Indii. Ani do Afryki. Ani do Mnogolii. – To ostatnie słowo było w jego wydaniu najdoskonalszą wersją nazwy „Mongolia”.

To było dobre pytanie i prawdopodobnie nie tylko on je sobie zadawał. Wczoraj na domy całej parafii, którą opiekował się pastor Sunderly, spłynął deszcz kartek pocztowych z wyjaśnieniami, odwołujących w ostatniej chwili umówione spotkania. Dzisiaj wiadomość o niespodziewanym i nieplanowanym wyjeździe rodziny rozchodziła się po parafii jak pożar lasu.

Prawdę mówiąc, sama Faith chciałaby poznać odpowiedź na pytanie Howarda.

– Tam nigdy nie moglibyśmy pojechać! – stwierdziła niejasno Myrtle. – Węże i febra, ludzie, którzy jedzą psy. Teraz jest inaczej. To będą takie małe wakacje.

– Czy musimy jechać z powodu Pana Chrabąszcza? – spytał Howard, marszcząc brwi w skupieniu.

Po wielebnym nie było widać, czy słyszy tę rozmowę, czy nie, ale nagle wziął głęboki oddech przez nos i wypuścił powietrze z ust z niechętnym sykiem. Wstał na równe nogi.

– Deszcz ustaje, a ta poczekalnia jest zbyt przepełniona – stwierdził i wyszedł sztywnym krokiem na pokład.

Myrtle zmarszczyła czoło i spojrzała na wuja Milesa, który przecierał zaspane oczy.

– Może i ja powinienem pójść na małą przerwę. – Wuj Miles spojrzał na siostrę i niedostrzegalnie uniósł brwi. Przygładził wąsa, uśmiechnął się i podążył za swoim szwagrem.

– Dokąd poszedł tato? – spytał Howard piskliwym głosem, wykrzywiając szyję, by wyjrzeć na pokład. – Ja też mogę iść? Mogę wziąć mój karabin?

Myrtle na sekundę zamknęła oczy, a jej usta zadrżały, jak gdyby odmawiały krótką, niecierpliwą modlitwę o spokój. Podniosła powieki i uśmiechnęła się do Faith.

– Faith, ty jesteś prawdziwą opoką. – Tym właśnie uśmiechem zawsze obdarzała córkę – przyjacielskim, lecz ze śladami znużenia. – Może i nie jesteś duszą towarzystwa… Ale przynajmniej nigdy nie zadajesz pytań.

Faith udało się uśmiechnąć krótko i chłodno. Wiedziała, kogo Howard miał na myśli, mówiąc o Panu Chrząszczu, i podejrzewała, że jego pytanie trafiło w dziesiątkę.

Przez ostatni miesiąc rodzina poruszała się w gęstej mgle niedopowiedzeń. Spojrzenia, szepty, subtelne zmiany sposobu bycia i łagodnie rozluźniane kontakty. Faith zauważyła tę zmianę, ale nie potrafiła odkryć jej przyczyny.

I wtedy pewnej niedzieli, kiedy rodzina wracała spacerkiem z kościoła, podszedł do nich mężczyzna w brązowym filcowym kapeluszu. Kłaniał się i kiwał głową, uśmiechał się, ale ten uśmiech nigdy nie obejmował jego oczu. Napisał artykuł na temat chrząszczy i teraz pytał, czy szanowny wielebny Erasmus Sunderly nie zechciałby napisać przedmowy do jego tekstu. Szanowny wielebny nie był skłonny nawet się nad tym zastanawiać i zrobił się chłodno poirytowany w obecności znajomego. Mężczyzna „chciał się na siłę zaprzyjaźnić”, łamiąc wszelkie zasady i nie przestrzegając dobrych manier. W końcu wielebny powiedział mu to prosto w oczy.

Uśmiech entuzjasty chrząszczy zamienił się w coś znacznie mniej przyjemnego. Faith wciąż pamiętała jego zjadliwą odpowiedź:

– Niech mi pan wybaczy, że wyobrażałem sobie, iż pańskie maniery dorównują pana intelektowi. Plotki się roznoszą, wielebny, i wydawało mi się, że będzie pan zadowolony, iż znalazł się równy panu człowiek nauki, który wciąż jest skłonny podać panu rękę.

Faith przypomniała sobie te słowa i poczuła, że krew tężeje jej w żyłach. Nigdy w najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, że kiedyś zobaczy, jak ktoś tak bez pardonu obraża jej ojca. A co gorsza, wielebny odwrócił się od nieznajomego z furią i w milczeniu, nie żądając żadnych wyjaśnień. Chłodna mgiełka podejrzeń Faith zaczęła się krystalizować. Za granicą ktoś rozsiewał plotki. Jej ojciec wiedział, o co chodzi, ona jednak nie miała pojęcia, co się za tym kryje.

Myrtle bardzo się myliła. W Faith przelewało się od pytań, kłębiących się jak wąż w skrzyni.

Ale mnie nie wolno. Nie wolno mi się temu poddawać.

W umyśle Faith zawsze było TO. Nigdy nie dawała temu innego imienia, bo bała się, że roztoczy nad nią jeszcze większą moc. To było jak uzależnienie, tyle wiedziała. Zawsze poddawała się temu bez walki, chociaż nigdy nie zrobiła tego do końca. To było jej zupełnym przeciwieństwem – nie było osobą, którą zna świat. Faith, dobra, porządna dziewczyna. Opoka. Można się na niej oprzeć, jest wprawdzie nudna, ale godna zaufania.

Najtrudniej było się oprzeć niespodziewanym okazjom. Porzucona koperta, z której wystaje róg listu, czysta i kusząca. Uchylone drzwi, których nikt nie zamknął na klucz. Nieostrożna rozmowa obojętna na uszy ciekawskich.

Był w niej jakiś głód, a przecież dziewczynki nie bywają głodne. Co najwyżej, siedząc przy stole, dziobią potrawę widelcem. Kilka nudnych lekcji z przemęczoną guwernantką, nieciekawe spacery, rozrywki, którym brakuje rozmachu. Ale to nie wystarczało. Cała wiedza – każda wiedza – wołała głośno do Faith, a w zawłaszczaniu tego, co niewidoczne, była cudowna, trująca przyjemność.

Teraz jednak jej uwaga była skupiona na bardzo konkretnym, niepokojącym punkcie. W tej właśnie chwili ojciec i wuj Miles rozmawiają być może o Panu Chrabąszczu i omawiają powody ich nagłego wyjazdu z Anglii.

– Mamo… mogę trochę pospacerować po pokładzie? Mój brzuch… – Faith niemal uwierzyła we własne słowa. Przewracało jej się w żołądku, ale z ekscytacji – stateczek kołyszący się nieprzyjemnie na falach nie miał tu nic do rzeczy.

– Dobrze, ale nie odpowiadaj, jeśli ktoś będzie cię nagabywać. Weź parasolkę i uważaj, żebyś nie wypadła za burtę. Wracaj, zanim się zaziębisz.

Kiedy Faith powoli szła wzdłuż relingu, a słabnący deszcz bębnił w rozłożoną parasolkę, musiała przyznać sama przed sobą, że znów poddaje się TEMU. Podniecenie płynęło ciemnym winem w jej żyłach i boleśnie wyostrzało zmysły. Powoli znikała z oczu Myrtle i Howardowi, celowo się guzdrząc, w pełni świadoma każdego rzuconego w jej stronę spojrzenia. Każde z tych spojrzeń w końcu się jednak męczyło i ześlizgiwało z niej.

Nadszedł jej moment. Nikt nie patrzył. Przemknęła szybko przez pokład i zniknęła między skrzyniami poupychanymi u podstawy dygoczącego, pozbawionego kolorów komina stateczku. Powietrze smakowało solą i poczuciem winy, a ona wreszcie czuła, że żyje.

Przemykała od jednej kryjówki do drugiej, przytrzymywała spódnicę, żeby ta nie zdradziła jej położenia, fruwając na wietrze. Jej szerokie, kwadratowe stopy, tak niezgrabne, kiedy ktoś próbował wcisnąć je w modne buciki, poruszały się bezgłośnie po deskach pokładu z niebywałą sprawnością.

Znalazła kryjówkę między dwiema skrzyniami. Wuj i ojciec stali zaledwie trzy metry od niej. Widzieć ojca i nie być widzianą to niemal świętokradztwo.

– Uciekać z własnego domu! – wykrzyknął wielebny. – To mi pachnie tchórzostwem, Milesie. Nie powinienem był dać ci się przekonać i wyjeżdżać z Kentu. Co dobrego wyniknie z naszego wyjazdu? Plotki są jak bezdomne wściekłe psy. Uciekasz, a one rzucają się za tobą w pogoń.

– Plotki to rzeczywiście psy, Erasmusie – wuj Miles zmrużył oczy, patrząc przez binokle – i polują stadami na oczach wszystkich. Musiałeś na jakiś czas pożegnać się z socjetą. A kiedy cię nie będzie, znajdą kogoś innego, za kim będą się uganiać.

– Wyślizgując się jak tchórz pod osłoną nocy, Milesie, nakarmiłem te psy. Wyjazd będzie potraktowany jako dowód przeciwko mnie.

– Może i tak, Erasmusie – odpowiedział wuj Miles z niezwykłą dla siebie powagą – ale czy nie wolałbyś być sądzony tutaj, na wyspie zapomnianej przez Boga i ludzi, przez garstkę farmerów i hodowców owiec, czy w Anglii, przez ludzi, którzy naprawdę coś znaczą? Wykopaliska na wyspie Vane były najlepszą wymówką, jaką mogłem dla ciebie stworzyć, i jestem zadowolony, że postanowiłeś przyjąć moje argumenty.

Wczoraj rano artykuł w „Intelligencerze” czytano głośno przy śniadaniu w całym kraju. Gdybyś został, zmusiłbyś całe swoje otoczenie do opowiedzenia się po jednej ze stron, a biorąc pod uwagę rozmiary plotki, podejrzewam, że nie spodobałyby ci się decyzje, które by podjęto.

Erasmusie, jedna z najbardziej poczytnych i szanowanych gazet w kraju określiła cię mianem oszusta i szarlatana. Jeżeli nie chcesz wystawić Myrtle i dzieci na bolesne konsekwencje skandalu, nie wolno ci wracać do Kentu. Dopóki twoje imię nie zostanie oczyszczone, nic dobrego cię tam nie czeka.Rozdział 2

Wyspa Vane

Oszust i szarlatan.

Te dwa słowa uczepiły się Faith, stawały jej przed oczami, gdy szła dalej po mokrym pokładzie, patrząc bezmyślnie na mijane wyspy. Jak to możliwe, że ktoś mógł podejrzewać jej ojca o oszustwo? Jego nieugięta uczciwość była zarazem plagą i dumą rodziny. W obecności pastora nigdy nie miało się wątpliwości, co robić, nawet jeżeli stało się pod ostrzałem jego niechętnych spojrzeń. No i co wuj Miles miał właściwie na myśli, mówiąc „oszustwo”?

Kiedy wróciła do salonu, wuj Miles i ojciec siedzieli już na swoich miejscach. Faith znowu zasiadła na skrzynce z wężem, ale nie mogła spojrzeć nikomu w oczy.

Wuj Miles, mrużąc powieki, wpatrywał się przez binokle w zmoczony deszczem przewodnik, jak gdyby rodzina naprawdę jechała na wakacje, a później wyglądał przez bulaj na morze.

– Jest! – Pokazał palcem. – To wyspa Vane.

Zbliżający się i rosnący w oczach ląd z początku nie prezentował się okazale, lecz Faith wkrótce zrozumiała, że podchodzą do wyspy od węższego końca, dlatego i z tej perspektywy wygląda jak łódź ze zwężającym się dziobem. Dopiero kiedy stateczek pocztowy okrążył wyspę i zaczął opływać jej dłuższy brzeg, zobaczyła, że pierwsze wrażenie było mylne. Olbrzymie czarne fale rozbijały się o ciemnobrązowy klif, wyrzucając w górę dzikie strugi piany.

Nikt tu nie mieszka – to była jej pierwsza myśl. Nikt nie mógłby tu mieszkać z wyboru. To miejsce dla wyrzutków społeczeństwa. Kryminalistów, skazańców, jak w Australii. I ludzi, którzy przed czymś uciekają, tak jak jej rodzina.

Jesteśmy wygnańcami. Być może będziemy musieli tu mieszkać już do końca życia.

Mijali nierówne przylądki i głębokie zatoczki. Rozrzucone tu i ówdzie samotne budynki patrzyły melancholijnie w morze. Po chwili stateczek zwolnił i mieląc wodę, skręcił z trudem do głębszej zatoki, w której port przykleił się do otaczającego go wysokiego muru, a za nim, jeden za drugim, wznosiły się rzędy domów ze ślepymi oknami. Łupkowe dachy smagał deszcz. Dziesiątki kutrów rybackich pobłyskiwało złowieszczo we mgle, kołysząc się na prawo i lewo. Powietrze wypełniły ogłuszające krzyki mew, ptaki darły się, kłócąc i przekrzykując tą samą na wpół złamaną nutą. Na pokładzie zaczął się ruch, pasażerowie jak jeden mąż odetchnęli z ulgą i ruszyli ku bagażom, przygotowując się do zejścia na ląd.

Stateczek zatrzymał się w końcu przy nabrzeżu w ścianie deszczu. Pośród przekrzykujących się głosów, rzucania lin i manewrowania trapami wuj Miles wcisnął parę monet w kilka dłoni i bagaż rodziny Sunderly znalazł się na suchym lądzie.

– Wielebny Erasmus Sunderly z rodziną? – Na nadbrzeżu stał chudy mężczyzna w czarnym płaszczu, całkowicie przemoknięty, krople wody rozbijały się na szerokim rondzie jego kapelusza. Był starannie ogolony, miał sympatyczny, choć nieco niespokojny wyraz twarzy, teraz był nieco posiniały z zimna. – Pan Anthony Lambent przekazuje pozdrowienia – powiedział i wręczył ojcu przemoczony list. Faith zauważyła ciasną koloratkę na szyi mężczyzny i zdała sobie sprawę, że on także musi być pastorem.

Ojciec Faith przeczytał list, skinął z aprobatą głową i wyciągnął rękę.

– Pan… Tiberius Clay?

– W rzeczy samej, sir. – Clay z szacunkiem potrząsnął dłoń pastora. – Jestem wikarym na Vane.

Faith wiedziała, że wikary jest zastępcą proboszcza, który ma zbyt wielu parafian lub za dużo pracy.

– Pan Lambent prosi o wybaczenie… Chciał osobiście wyjechać po państwa do portu, ale ten nagły deszcz… – Clay skrzywił usta i spojrzał w górę na ciężkie, ołowiane chmury. – Istnieje niebezpieczeństwo zalania nowych otworów, więc trzeba dopilnować, żeby wszystko zostało przykryte. Bardzo proszę, sir. Pozwoli mi pan, że pomogę z bagażami? Pan Lambent przysłał powóz, żeby zabrać państwa i państwa rzeczy do Zatoki Byka.

Wielebny wprawdzie się nie uśmiechnął, ale pomruki przyzwolenia nie były pozbawione ciepła. Oficjalne maniery wikarego wyraźnie zdobyły jego sympatię.

Rodzina ściągała na siebie spojrzenia – Faith była tego pewna. Czy informacje o tajemniczym skandalu dotarły już na wyspę Vane? Nie, chodziło pewnie tylko o to, że byli obcy i przyjechali obładowani absurdalną ilością bagażu. Do jej uszu dotarły jakieś stłumione pomruki i wymawiane półgłosem słowa, ale nic nie mogła zrozumieć. Miała wrażenie, że słyszy ciąg dźwięków bez samogłosek.

Nie bez trudu ułożono z bagażu Sunderlych wysoką i chybotliwą wieżę na dachu dużego, lecz zniszczonego deszczem i wiatrem powozu. Przywiązano walizki pasami i wikary wcisnął się do środka razem z rodziną pastora. Powóz ruszył i zadrżał na kocich łbach. Faith poczuła, że jej zęby drżą od wibracji.

– Czy jest pan przyrodnikiem, panie Clay? – spytała Myrtle, z wdziękiem i odwagą ignorując jęk kół powozu.

– W towarzystwie tu obecnych jestem jedynie skromnym amatorem. – Clay delikatnie skłonił się wielebnemu mokrym kapeluszem. – Niemniej jednak moim profesorom w Cambridge udało się wtłoczyć mi do głowy trochę wiedzy z geologii i historii naturalnej.

Nie było to dla Faith żadną niespodzianką. Wielu przyjaciół i znajomych jej ojca było duchownymi, którzy natknęli się na swojej drodze życiowej na nauki przyrodnicze. Dżentelmeni, którzy mieli służyć Kościołowi, byli wysyłani na dobre uniwersytety, gdzie otrzymywali wykształcenie godne swej klasy – poznawali grekę, łacinę, i mieli okazję liznąć nieco nauk ścisłych. Czasem to wystarczyło, by połknęli naukowy haczyk.

– Moim największym wkładem w wykopaliska jest praca fotografa – to moja pasja. – W głosie wikariusza słychać było nuty radości, kiedy wspomniał o swoim hobby. – Rysownik pana Lambenta miał nieszczęście złamać rękę w nadgarstku już pierwszego dnia, więc mój syn i ja rejestrowaliśmy obrazy odkryć moim aparatem fotograficznym.

Powóz wyjechał z małego miasteczka, które zdaniem Faith bardziej przypominało wioskę, i wspinał się po nierównej, wijącej się serpentynami drodze. Za każdym razem, gdy podskakiwał na wybojach, Myrtle nerwowo chwytała się ramy okiennej i wszyscy bezwiednie napinali mięśnie.

– Te budowle na cyplu to wieże telegraficzne – rzucił Clay. Faith udało się dostrzec szeroki, obskurny cylinder. Wkrótce potem minęli niewielki kościół ze zwężającą się wieżą. – Plebania jest tuż za kościołem. Mam nadzieję, że zrobią mi państwo tę przyjemność i wpadną na herbatkę podczas pobytu na wyspie.

Wydawało się, że powóz walczy ze wzgórzem; skrzypiał i stukał tak dramatycznie, że Faith spodziewała się, iż koło może odpaść w każdej chwili. W końcu zatrzymał się nagle i rozległo się energiczne postukiwanie w dach.

– Przepraszam. – Clay otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Nad ich głowami wywiązała się ożywiona rozmowa w języku stanowiącym mieszankę angielskiego i francuskiego, którego nienawykłe ucho Faith nie mogło zrozumieć.

Twarz Claya znów pojawiła się w drzwiach, tym razem zachmurzona i zmartwiona.

– Chciałbym państwa po tysiąckroć przeprosić. Mamy dylemat. Dom wynajęty przez państwa znajduje się w Zatoce Byka, gdzie można dotrzeć albo drogą prowadzącą dołem, tuż przy linii brzegowej, albo trasą, która pnie się w górę i przekracza grzbiet, a później schodzi w dół po drugiej stronie. Właśnie się dowiedziałem, że droga nad morzem jest zalana. Jest tam falochron, ale kiedy przypływ jest tak wysoko i fale są tak gwałtowne…

Zmarszczył czoło i rzucił przepraszające spojrzenie w kierunku nisko wiszących chmur.

– Domyślam się, że droga prowadząca górą jest dłuższa i bardziej męcząca? – spytała pospiesznie Myrtle, spoglądając jednym okiem na zasępionego Howarda.

Clay zmarszczył czoło.

– To bardzo… stroma droga. Woźnica informuje mnie, że przy obciążonym powozie koń sobie z nią nie poradzi.

– Sugeruje pan, że powinniśmy wysiąść i iść piechotą? – Myrtle zesztywniała i wysunęła do przodu swój maleńki, śliczny podbródek.

– Mamo – szepnęła Faith, czując, że za chwilę utkną w martwym punkcie. – Mam parasolkę i bardzo chętnie się przespaceruję.

– Nie! – rzuciła ostro Myrtle, aż Faith poczuła rumieniec na twarzy. – Jeśli mam być panią tego domu, nie zamierzam wejść do niego, wyglądając jak mokra mysz. I tobie też na to nie pozwolę!

Faith poczuła falę złości i gniewu. Chciała krzyknąć na całe gardło. A jakie to ma znaczenie?! Gazety rozdzierają nas na strzępy. Naprawdę uważasz, że ludzie będą nami bardziej pogardzać, jeśli będziemy mokrzy?

Wikariusz wyglądał tak, jakby znalazł się w potrzasku.

– W takim razie obawiam się, że powóz będzie musiał przejechać tę trasę dwa razy. Tu niedaleko jest stary domek – kiedyś obserwowano z niego morze, wypatrując ławic sardynek. Może dałoby się tu zostawić skrzynie i bagaże i woźnica wróciłby po nie później? Bardzo chętnie zostanę i ich popilnuję.

Twarz Myrtle pojaśniała z radości, ale zanim zdążyła otworzyć usta, odezwał się stanowczo jej mąż.

– Absolutnie nie wyrażam na to zgody – stwierdził ojciec Faith. – Niech pan wybaczy, ale niektóre z tych skrzyń zawierają wyjątkowo cenne okazy flory i fauny, które muszą zostać umieszczone w domu tak szybko, jak tylko się da, bo w przeciwnym wypadku ulegną zniszczeniu.

– No cóż, ja chętnie poczekam w tym domku i uwolnię konia od swojego ciężaru – stwierdził wujek Miles.

Clay i wujek Miles wysiedli z powozu i zaczęto rozładowywać skrzynie i kufry rodziny jeden po drugim, zostawiając na dachu jedynie pudła z okazami przyrodniczymi. Woźnica mimo to patrzył niepewnie na przechylony powóz, marszcząc czoło i próbując dać im do zrozumienia, że i tak jest zbyt obciążony.

Ojciec Faith nie ruszył się, żeby wyjść i dołączyć do pozostałych mężczyzn.

– Erasmusie… – zaczął wujek Miles.

– Muszę zostać z moimi okazami – przerwał mu ostro wielebny.

– Może moglibyśmy zostawić jedną z pańskich skrzyń? – zapytał ostrożnie Clay. – Widziałem tam pudło opisane „Różnorodne wycinki”, które jest znacznie cięższe niż cała reszta.

– Nie, panie Clay. – Odpowiedź wielebnego była szybka i zimna jak lód. – Ta skrzynia ma szczególne znaczenie.

Ojciec Faith omiótł spojrzeniem swoją rodzinę – jego wzrok był chłodny i nieobecny. Zerknął na Myrtle i Howarda, a później jego wzrok spoczął na Faith. Wiedziała, że ocenia ją pod względem ciężaru i znaczenia. Zrobiło jej się słabo – czuła się, jak gdyby ktoś ustawiał ją na ogromnej wadze.

Nie mogła czekać na torturę decyzji jej ojca, ujętą w bezwzględnych słowach.

Nie patrząc na rodziców, wstała niepewnie. Tym razem Myrtle nie powiedziała nic, żeby ją powstrzymać. Podobnie jak Faith, miała świadomość, że wielebny milcząco podjął decyzję, i spuściła pokornie głowę.

– Panno Sunderly? – Clay był wyraźnie zdziwiony, widząc, jak Faith wychodzi z powozu prosto w kałużę.

– Mam parasolkę – powiedziała pospiesznie. – Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza. – To maleńkie kłamstwo pozwoliło jej na wyjście z sytuacji z twarzą.

Woźnica przyjrzał się raz jeszcze obciążeniu swojego pojazdu i skinął głową. Kiedy powóz oddalał się z turkotem kół, Faith unikała wzroku swoich współtowarzyszy, czuła, że pomimo chłodnego wiatru jej policzki są gorące od poniżenia. Zawsze wiedziała, że ojciec cenił ją mniej niż Howarda – uwielbianego syna. Teraz jednak dowiedziała się, że w jego ocenie jest niżej nawet od „różnorodnych wycinków”.

Mały domek wcinał się w zbocze wzgórza od strony morza, był zbudowany z byle jak ociosanych kamieni z miejscowej skały, miał dwuspadowy dach kryty łupkową dachówką i małe okna bez szyb. Na podłodze znajdowały się błotniste kałuże. Bicie deszczu o dach nad ich głowami na szczęście powoli ustawało.

Wuj Miles i Clay wciągnęli skrzynie i kufry jeden po drugim do środka, podczas gdy Faith strzepywała krople deszczu z ociekającej wodą kapoty. Czuła się bezużyteczna i odrętwiała. I dopiero wtedy, kiedy u jej stóp wylądowała z głośnym hukiem skrzynia pastora, Faith poczuła, że jej serce zaczyna bić szybciej. Klucz został w zamku.

Skrzynia zawierała wszystkie prywatne dokumenty jej ojca. Jego dzienniki, notatki z badań naukowych i korespondencję. Może znajdzie się w niej wskazówka, co to za tajemniczy skandal ich tu wygnał.

Faith odchrząknęła.

– Wuju… Panie Clay… Moja chustka i ubranie są bardzo przemoczone. Czy mogłabym prosić o chwilę, żeby… – Zawiesiła głos, pokazując gestem przemoczony kołnierz.

– A… Oczywiście! – Clay wyglądał na lekko zaniepokojonego, jak to często bywa z dżentelmenami, gdy zderzają się z sekretami damskiej odzieży.

– Wygląda na to, że deszcz trochę ustaje – zaobserwował wuj Miles. – Panie Clay, może podeszlibyśmy do klifu i opowie mi pan wtedy coś więcej o wykopaliskach? – Dwaj mężczyźni wyszli za próg i po chwili ich głosy ucichły.

Faith uklękła na kolanach przed skrzynią. Czuła pod palcami śliską skórę pokrywającą skrzynię i przez chwilę zastanawiała się, czy nie zdjąć z rąk obcisłych koźlęcych rękawiczek, ale wiedziała, że to by zbyt długo potrwało. Klamry były sztywne, ale poddały się jej pospiesznemu szarpaniu. Udało jej się przekręcić klucz w zamku, otworzyła wieko i zobaczyła kremowe kartki zapisane różnymi charakterami pisma. Już nie było jej zimno. Twarz jej płonęła, a w dłoniach czuła mrowienie.

Zaczęła otwierać listy, wyciągając je ostrożnie z kopert i trzymając za krawędzie kartek, by ich nie pobrudzić ani nie pognieść. Wiadomości z czasopism naukowych. Listy od wydawcy. Zaproszenia z muzeów.

Zadanie było czasochłonne, więc straciła poczucie czasu. W końcu natknęła się na list, którego styl przyciągnął jej uwagę.

„…podważając autentyczność nie jednej, ale wszystkich skamielin, które prezentował pan środowisku naukowemu i na których opiera się pańska reputacja. Twierdzą, że w najlepszym wypadku skamieliny są specjalnie zmienione, a w najgorszym – po prostu podrobione. Znalezisko z New Falton to w istocie dwie skamieliny zgrabnie połączone ze sobą. Mówi się o śladach kleju na zewnętrznych złączeniach…”.

Ktoś mocno zastukał do drzwi i Faith aż podskoczyła.

– Faith! – usłyszała głos wuja. – Powóz wrócił!

– Chwileczkę! – odkrzyknęła, pospiesznie składając list. Kiedy go zamykała, zauważyła, że na jej białych rękawiczkach jest wielka niebieska plama. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że rozmazała atrament na liście, zostawiając na nim ślady kciuka.Rozdział 4

Grobowa pieczara

O drugiej po południu pod dom podjechał powóz. Jakąś minutę później w przedpokoju pojawił się krzepko wyglądający mężczyzna w średnim wieku z zaczerwienionymi policzkami, czarnymi bokobrodami i mocnymi, białymi zębami. Przedstawił się jako doktor Jacklers i potrząsał dłonią wielebnego, ściskając ją parokrotnie i pociągając, jak gdyby próbował oderwać ją od ciała.

– Wielebny! Cóż za zaszczyt poznać pana. Czytałem pańskie artykuły w czasopiśmie Królewskiego Towarzystwa Nauk!

Doktor potrząsał dłonią wuja Milesa nieco mniej żywiołowo mimo jego zapewnień, iż on również interesuje się naukami przyrodniczymi i być może dobry pan doktor słyszał o jego artykuliku na temat skamieniałych skorupiaków. Myrtle uciszyła brata krótkim kaszlnięciem.

Kiedy przedstawiano Faith, doktor Jacklers wydawał się przez chwilę zaskoczony.

– Faith… Aha! Pamiętam tę historię! Myślałem… – Głos mu zamarł. Stał z ręką wyciągniętą na tyle wysoko, by móc poklepać po głowie małe, wyimaginowane dziecko. – To już tyle lat? Wyglądasz teraz na prawdziwą kobietę!

Faith podziękowała mu, ale była nieco zmieszana. Wiedziała dokładnie, jakie wydarzenie ma na myśli. Był to dzień, który pamiętała jako mieszaninę szczęścia, zadumy i zakłopotania. Miała siedem lat i wtedy właśnie ojciec z własnej woli zaproponował jej, żeby poszła z nim na spacer na plażę. Faith dreptała przy nim i kręciło jej się w głowie z radości, że tata chce spędzić z nią trochę czasu. Pierwszy raz zachowywał się miło i bezpretensjonalnie. Od czasu do czasu zatrzymywał się, pochylał i zbierał kamyczki do koszyka, a raz nawet zatrzymał się, żeby jeden z nich jej pokazać. To był biały kamyk, miał niewielkie żyłki i wypukłości, które układały się we wzór.

– Potrafisz znaleźć kilka takich kamyczków? – spytał.

Uradowana Faith pobiegła naprzód i przynosiła mu każdy kamień, który według niej miał nadzieję na bycie czymś specjalnym, chociaż większość z nich po prostu świeciła od wody morskiej i robiła się nieinteresująca na dłoni po wyschnięciu.

W pewnym momencie ojciec skręcił ostro w kierunku podstawy klifu i przywołał małą do siebie.

– Spróbuj tu poszukać, Faith.

Podczas gdy on stał, wpatrując się w morze, ona pętała się między głazami. W końcu zobaczyła to, czego szukała – płaski kawałek kamienia ze spiralą nacięć. Przyniosła go i ostrożnie podała, drżąc niemal z nadziei i niepewności.

– Dobra robota, Faith. – Jej ojciec kucnął. – To skamielina, i to bardzo ładna. Zapamiętaj tę chwilę. Zapamiętaj, kiedy znalazłaś swoją pierwszą skamielinę.

Znacznie później Faith czytała artykuły w gazetach o swoim znalezisku. Mała Faith, beztrosko baraszkując na plaży, przyniosła ojcu kamień, który wydawał jej się po prostu ładny, a który on natychmiast rozpoznał jako ogromnie interesującą skamielinę. Dziennikarze uwielbiali historie mówiące o „dziecku, które chcąc nie chcąc, otwiera drzwi do cudów natury”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: