Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dubrownik, czyli zgon do poduszki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Listopad 2015
Ebook
17,84 zł
Audiobook
23,86 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dubrownik, czyli zgon do poduszki - ebook

W nadmorskim pensjonacie pod Dubrownikiem zamordowana zostaje modelka. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zabił ją nocą, dusząc poduszką, podczas gdy w sąsiedztwie trwała impreza zapoznawcza wczasowiczów. Oficjalne śledztwo prowadzi ekscentryczna para chorwackich policjantów – mały, korpulentny detektyw i jego wysoki, chudy partner. Zagadkę usiłuje też rozwikłać główny bohater powieści – Michał Zawadzki, by przy okazji oczyścić się z podejrzeń. Pomaga mu żona Joanna, która miała w Dubrowniku zrealizować fotoreportaż z przygotowań do pokazu mody znanego projektanta, a także pewna starsza dama – namiętna amatorka buszowania w Internecie.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-465-9
Rozmiar pliku: 341 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mojej siostrze, Aleksandrze

------------------------------------------------------------------------

Prolog

Z bliska otwór lufy pistoletu przywodził na myśl czeluść bez dna. Od kilkunastu sekund wpatrywałem się w niego jednym okiem. Nie z własnej woli. Czułem, jak po plecach ze strachu spływa mi pot, a jednocześnie w głowie tłukła się absurdalna myśl, że jeśli już, to wolałbym jednak zginąć od strzału chociażby w skroń, a nie w cholerne oko! Myśl o tym, że w każdej chwili ołowiana kulka może wyskoczyć z lufy i trafić mnie w gałkę oczną, a później spokojnie wniknąć w głąb czaszki i wylecieć z niej z połową mojej głowy, sprawiała, że nogi robiły mi się miękkie. Miałem zresztą wrażenie, że moja głowa już i tak rozpadła się na pół. Piekielny ból promieniował mi z czubka czaszki wprost do oka i wyciskał z niego łzy. Tak to jest, kiedy człowiek daje się zaskoczyć jak cholerny idiota i znienacka obrywa.

Byłem w pułapce i to było oczywiste. Związany, unieruchomiony, załatwiony na amen. Podobnie jak moja żona Joanna. Widziałem ją cały czas kątem prawego oka, chociaż przyznam, że częściej zerkałem nim na lufę pistoletu, a nie na kobietę, z którą spędziłem już ładnych kilka lat. Zastanawiałem się, kiedy moja żona wreszcie przemówi, powie cokolwiek, krzyknie, zapłacze, roześmieje się histerycznie, gdy dłoń trzymająca pistolet tuż przed moim okiem nagle drgnęła.

— Nawet się nie łudź, że ci odpuszczę, wścibski gnojku! Do diabła, dlaczego nie zostawiłeś tej sprawy?! Kto ci, cholera, kazał w tym gmerać?! Miałeś jakieś pieprzone widzenie? Bóg ci zesłał misję?!

— No właśnie! Kto? — Joanna nagle przebudziła się z letargu.

Wybałuszyłem oczy odruchowo. A kiedy odwróciłem głowę, aby na nią spojrzeć, moja lewa powieka otarła się o chłodną stal.

— Chryste Panie! Więc uważasz, że to ja nas wpakowałem w to gówno? Tak? — zapytałem z nieukrywaną kpiną w głosie i narastającą irytacją.

— Przecież nie ja! — Powiedziała to tak, jakby tłumaczyła, że to nie ona zgubiła ładowarkę do telefonu.

No tak, jakże by inaczej… Kiedy trzeba było znaleźć winnego, na podorędziu byłem ja.

— Mylisz się, moja droga. Ja się tu nie pchałem.

— Ale to ty zacząłeś węszyć, swoim zwyczajem zresztą — odcięła się. — Ostrzegałam cię, jak dobra żona. Którą zresztą, jak doskonale wiesz… jestem!!!

— Przecież nie miałem innego wyjścia! — Również krzyknąłem, nagle wyprowadzony z równowagi.

— Zamknijcie się, do cholery! O czym wy gadacie? Para świrów…

Pistolet nieco odsunął się od mojego oka i to było pocieszające. Przynajmniej mogłem już mrugać jak człowiek. Znowu zerknąłem na Joannę. Była blada, ale w oczach zamiast strachu widziałem wściekłość. „Co za natura!” — pomyślałem w przypływie podziwu. Przecież za moment mieliśmy zginąć, a ona… „Może to i dobrze — uznałem po namyśle. — Może tak właśnie powinno być. Niech nie myśli biedaczka o tym, co nieuniknione”.

— No, cwaniaczki, przygotujcie się!

Usłyszałem metaliczny trzask odbezpieczanej broni. Mój organizm zareagował odruchowo — poczułem nieznośną suchość w ustach, a język przyklejał mi się do podniebienia. Podobno ludzie tuż przed śmiercią widzą całe swoje życie, jak na przyspieszonym filmie. Ja zamiast tego zacząłem się zastanawiać, jak do tego wszystkiego doszło. Jakim cudem dałem się tu zaciągnąć?

— Powiem ci, dlaczego w tym siedzę, dlaczego tu jestem, ale to może trochę potrwać — zaproponowałem nagle, pełen nadziei, że uda mi się w ten sposób przedłużyć naszą agonię i być może w tym czasie coś mądrego jednak wymyślę. Na razie miałem w głowie trawę zamiast mózgu.

Nastąpiła chwila nieznośnej ciszy. Dla mnie trwała wieczność. W końcu usłyszałem:

— Gadaj! Zawsze zdążę nacisnąć spust.

Doznałem błogiego uczucia ulgi. Kiwnąłem lekko głową, przełknąłem ślinę i zacząłem:

— Cóż… — zachrypiałem. — Cała historia rozpoczęła się kilka dni temu, kiedy byliśmy jeszcze z Joanną w naszym własnym domu, w miejscu oddalonym od tego o jakieś tysiąc dwieście kilometrów. Tak mi się zdaje. To właśnie wtedy moja żona wpadła do domu niczym bomba, krzycząc od progu o jakimś cudownym zleceniu, o superokazji, czym zresztą nielicho mnie wystraszyła, bo akurat zapadałem w popołudniową drzemkę. — Zerknąłem na Joannę.

Przewróciła oczyma niczym zawodowy komik. Ciekawe, co sobie teraz o mnie myślała.

DZIEŃ PIERWSZY

Joanna robi mi dobrze

— Michał, nie uwierzysz! Kurczę, ale mamy szczęście!

Może i mieliśmy jakieś szczęście, kto wie, ale w tej akurat chwili moje własne w momencie prysło gdzieś w nicość. Rozpłynęło się, zostało rozbite na atomy przez wrzask mojej żony i trzask zamykanych drzwi. Nigdy się nie nauczy normalnie ich zamykać. Nie ma nic gorszego od wyrwania kogoś z ogarniającego go snu, w dodatku w tak brutalny i hałaśliwy sposób. Ona była w tym mistrzynią świata. Miała zresztą cały zestaw takich niespodzianek, od szarpania za rękę po zwykłe wrzaski.

Szumiało mi więc w głowie i przez jeden moment miałem w niej absolutną nicość. Wciąż leżąc, usiłowałem złowić moją żonę wzrokiem. Miałem wrażenie, że jest w dwóch miejscach naraz. Miotała się po pokoju, jakby ją osa użądliła.

— Mogłabyś stanąć w miejscu i powiedzieć o co, u diabła, chodzi? Właśnie zasypiałem. Chciałem się przez moment zdrzemnąć. Do licha!

— Daj spokój, Michał! — Zatrzepotała dłońmi jak jakaś olbrzymia ważka. — Wygrałam los na loterii! Będziesz spał, jak się zestarzejesz, jak ci urosną włosy w uszach, a teraz wyrywaj w górę, kochany!

Była nakręcona jak zwariowany bąk. Zrezygnowany usiadłem na łóżku, potarłem oczy i wreszcie przejrzałem na nie jak normalny człowiek. Wokół pełno było porozrzucanych rzeczy. Brakowało tylko dziury w podłodze.

— Kiedy zdążyłaś zrobić taki bałagan? — zawołałem, bo Joanna tymczasem zniknęła w łazience.

Za każdym razem, kiedy wracała skądś do domu, najpierw wskakiwała do wanny, a przecież nie mieszkaliśmy na hałdzie węgla. Przybity sytuacją machnąłem ręką i powlokłem się za nią. Leżała w pianie, z nieodłącznym laptopem na brzegu wanny. Obok spoczywał jej kochanek — stary nikon z wielkim obiektywem. Joanna była fotoreporterem w lifestylowym miesięczniku. Ja do gazet pisałem już jedynie od przypadku, rezygnując z czynnego dziennikarstwa. Tak naprawdę od jakiegoś czasu zarabiałem na życie lewymi zleceniami natury detektywistycznej. Po tym, jak kilka razy udało mi się rozwiązać zagadki kryminalne, miałem coraz więcej nowych do tego okazji. Nie miałem jednak licencji, więc o żadnym biurze z prawdziwego zdarzenia nie było mowy.

— Mam nadzieję, że kiedyś ten laptop zanurkuje razem z tobą — powiedziałem smętnym głosem, po czym ziewnąłem.

— Już kiedyś wpadł do wody i działa, jak zwykle przesadzasz i wszystko wyolbrzymiasz.

— Mniejsza z tym. Mówiłaś coś o wygranej. Znowu coś wyskrobałaś w zdrapce?

— Żeby tam! — prychnęła. — Trafił nam się wyjazd do Chorwacji! — Podskoczyła, rozbryzgując wodę po całej podłodze.

— Z żadnym biurem podróży nie jadę!

— Jakim biurem? — oburzyła się. — Dostałam z gazety zlecenie na sesję zdjęciową dziewczyn tego projektanta mody… Jak mu tam? Wiesz, tego, który ożenił się z taką młodą laską… rozmawialiśmy ostatnio o tym, no…

— Felicjan Rokicki — podpowiedziałem.

Miałem pamięć do nazwisk, a Rokicki w ostatnim czasie rzeczywiście bił rekordy popularności w kobiecych pismach, które niejednokrotnie z nudów przeglądałem, podbierając je, oczywiście, Joannie.

— Co? A, właśnie! Rokicki — ucieszyła się moja żona. — Facet ma prestiżowy pokaz w Dubrowniku, ale wcześniej będą próby i różne takie. Jednym słowem trafiła mi się prawdziwa gratka. Cieszysz się? No powiedz, że się cieszysz! — Była tym tak nakręcona jak wata cukrowa na patyk.

— Fajnie — mruknąłem. — Ale co ja mam z tym wspólnego oprócz tego, że będę tu musiał zostać sam.

— Właśnie, że nie! Jedziesz ze mną! Wyobraź sobie… — Zaczęła wychodzić z wanny. — …że znam jego dalszą krewną i to ona tak naprawdę załatwiła mi to zlecenie. Wiesz, zadzwoniła najpierw…

— Czekaj — przerwałem jej i podałem ręcznik. — Dokończ najpierw, dlaczego ja mam jechać, a później opowiesz mi jej życiorys…

— Właśnie dlatego. — Spojrzała na mnie z wyrzutem. — Nie rozumiesz? Oj, Michał! Powiedziałam jej, że nie ma sprawy, ale sama nie mogę jechać. — Uśmiechnęła się. — I mamy zaproszenie. Ty oczywiście płacisz za siebie…

— A kiedy niby jest ten wyjazd?

— Podobam ci się? — Zmieniła nagle temat, obracając się naga wokół własnej osi.

— Masz rozstęp na prawym pośladku. — Zachichotałem.

— A niech cię! — rzuciła gniewnie i okryła się ręcznikiem. — Ty to potrafisz prawić kobiecie komplementy! — Umilkła, obrażona. — Jutro!

— Co jutro? — Nie zrozumiałem.

— Jest wyjazd. Jutro. Mamy być pojutrze na miejscu. No co tak patrzysz?

— Zwariowałaś! Jutro mam kilka ważnych rzeczy do załatwienia. Może jedźmy teraz, za godzinę! Albo już! Kurczę! Nie mogę tak wszystkiego rzucić!

Wyszedłem z łazienki, bo zrobiło mi się duszno. Nie wiem, czy z braku powierza, czy z nerwów. Mogłem się tego spodziewać. Z Joanną zawsze tak było — wszystko za pięć dwunasta, w pośpiechu, aż się człowiekowi majtki do tyłka z potu kleiły.

Wróciłem do pokoju i opadłem na fotel. Teraz miałem prawdziwy chaos w głowie. Po chwili weszła Joanna, rozcierając jakąś tłustą zielonkawą maź na twarzy.

— Mamy tam chociaż jakieś miejsce? — zapytałem. Skoro już mieliśmy jechać, to chciałem na ten temat wiedzieć wszystko.

— Mamy — odparła.

— Więc powiedz coś więcej, do cholery!

— W jakimś domu nad samym morzem, apartamencie prowadzonym przez Polaków — wyjaśniła łaskawie. — Tyle wiem, a na miejscu dowiemy się więcej.

— Tam wszystkie domy są nad morzem — mruknąłem, czując, że powoli godzę się z losem. Nie sposób było jej odmówić.

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza.

— W takim razie idę spać. Wstaję o szóstej rano i pakuję graty. Swoje przygotuj lepiej dzisiaj, jeśli mamy wyjechać przed południem.

— Spakuję się w pół godziny, nie martw się.

— Oczywiście…

***

Taki był początek. Gdybym mógł przewidzieć ciąg dalszy, nie gapiłbym się teraz w odbezpieczony pistolet, pocąc się ze strachu.

— To głupie — powiedziałem, przerywając opowieść.

— Co jest głupie?

— To, co robisz. Ten cholerny gnat może w każdej chwili wystrzelić. Może lepiej…

— Zamknij się! Panuję nad sytuacją. Poza tym po to jest odbezpieczony, żeby mógł wystrzelić. To chyba oczywiste.

— Po co ty się odzywasz? — zapytała Joanna. — Nie prowokuj. A w sprawie rozstępów jeszcze pogadamy.

— Właśnie, panie mądraliński. Słuchaj żony.

Chętnie bym to zrobił, ale w innych okolicznościach. Musiałem coś gadać, żeby odwlec ostateczność. Do diabła! Nie wierzyłem, że możemy naprawdę zginąć.

DZIEŃ DRUGI

1. Gdzie są klucze, do diabła?!

Był koniec czerwca. Mimo to pogoda w tym roku nas nie rozpieszczała, od kilku dni lało jak z cebra. Może dlatego sen nie chciał odejść hipnotyzowany miarowym bębnieniem kropel o parapet. W końcu jednak się obudziłem, najwidoczniej podświadomie dręczony myślą o pobudce i wyjeździe. Zaspany sięgnąłem po telefon, żeby sprawdzić, która jest godzina. Miałem nadzieję, że będę mógł jeszcze poleżeć przynajmniej kilkanaście minut. Ledwo o tym pomyślałem, zerwałem się na równe nogi, aż mi przed oczyma zawirowały białe plamy. Był kwadrans po ósmej.

— Fuck! — zakląłem pod nosem, po czym mało delikatnie, przyznaję, szturchnąłem Joannę. — Wstawaj, kuro domowa!

Burknęła coś i obróciła się na drugi bok, otulając się kołdrą niczym kokonem.

— Mamy dwie godziny obsuwy, kurde! — Nachyliłem się i lekko nią potrząsnąłem. — Słyszysz, skarbie? Dwie godziny!

Usiadła i popatrzyła na mnie, zła jak osa.

— Nie potrafisz człowieka normalnie obudzić, tylko musisz trząść i szarpać?! — warknęła.

— Ledwo cię dotknąłem. Już po ósmej.

Mrucząc pod nosem, wstała.

O dziesiątej moja żona wzięła się do pakowania. Oczywiście w tym celu zgromadziła z pół tuzina walizek. Mogłem to przewidzieć i zamiast czekać i ją poganiać powinienem wybrać się spokojnie na jakiś poranny seans filmowy. Mogłem też pojechać na umówione wcześniej spotkanie, ale wiedziałem, że zajęłoby mi ono zbyt dużo czasu, więc, przepraszając, odwołałem je do bliżej nieokreślonej przyszłości. W efekcie pojechałem na stację benzynową, kupiłem kubek kawy, wróciłem do samochodu i, zaciągając się papierosem, przebiegłem myślami po liście rzeczy, które miałem zrobić, a których nie zrobię z powodu wyjazdu. Kilka spraw załatwiłem telefonicznie, a resztę definitywnie skreśliłem. Trudno. Zastanawiałem się ponadto, co też, u licha, mam robić tyle dni w Dubrowniku. Smażyć się na plaży nie zamierzałem. Później okazało się, że los postanowił zadbać o mój czas spędzany w Chorwacji, ale wówczas przecież nie mogłem tego wiedzieć.

Tak czy inaczej, po niemal godzinie spędzonej na rozmyślaniach wróciłem w końcu do Joanny. Byłem święcie przekonany, że jest dopiero w połowie drogi do zapakowania całego swojego dobytku, tymczasem spotkała mnie miła niespodzianka — przed drzwiami czekały już bagaże. Ona sama stała w drzwiach i z miną, która miała wyrażać dezaprobatę, pokazywała wymownie na zegarek.

Wyłączyłem silnik, wyskoczyłem z naszego starego explorera wprost w strugi deszczu i złapałem pierwszą z brzegu walizę.

— Ostrożnie! — ostrzegła mnie. — Mam tam swój sprzęt.

Jej sprzęt, czyli aparaty, obiektywy, statywy, światła, tła i cholera wie co jeszcze, były najpilniej strzeżoną rzeczą w naszym domu i podlegały wyjątkowemu traktowaniu. Oznaczało to mniej więcej tyle, że nie mogłem się do nich zbliżać na więcej niż metr. Bo coś zrzucę, potrącę albo chuchnę i zabrudzę. Godziłem się z tym, ale wkurzało mnie to. Mój komputer nie miał takich przywilejów, chociaż też służył do zarabiania pieniędzy.

— Masz w ogóle jakiś adres, pod który mamy jechać? — zapytałem, zdyszany i przemoczony do suchej nitki.

— Mam telefon do gospodarza domu. Nazywa się Artur Korniewski. Nie martw się, trafimy.

— Tak jak zawsze z tobą — mruknąłem.

Jedną z cech mojej żony było notoryczne mylenie adresów, miejsc i wszystkiego, co wiąże się z dotarciem do jakiegoś konkretnego miejsca. Ulicę Pod Krzakiem zapamiętywała jako Pod Skrzatem. Sasankowa była Sankową albo w najlepszym przypadku Akacjową. Kojarzyła, ale nie do końca. Taka już była. Za to robiła perfekcyjne fotografie. I była moją Joanną.

Kiedy wszystko już upchnąłem w naszej małej ciężarówce, okazało się, że muszę się przebrać.

— Daj klucze — poprosiłem. — Muszę założyć suche rzeczy. Kapie ze mnie jak z kranu.

Zaczęła grzebać w torebce. Trwało to kilka minut, po czym z niewinnym uśmiechem na twarzy oznajmiła:

— Chyba są w którejś z walizek.

— Żartujesz, prawda?

— Oj, Michał! — fuknęła. — Zostawiłeś mnie tu samą, wszystko musiałam sama spakować, śpieszyłam się. Czy ja jestem wróżką? Po prostu gdzieś te klucze włożyłam, cholera. To twoja wina!

Zbyłem to milczeniem. Podszedłem do drzwi. Klucze tkwiły w zamku.

Dziesięć minut później opuściliśmy naszą posesję, biorąc kierunek na przejście graniczne ze Słowacją w Zwardoniu. Lało jeszcze mocniej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: