Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyna z piosenki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziewczyna z piosenki - ebook

Fascynująca powieść oparta na faktach. Chrissy, córka pastora z kościoła w obskurnej części Brooklynu, widziała codzienne dramaty ludzi żyjących na ulicy. Niemniej, jej rodzinny dom był prawdziwą oazą ciepła, spokoju i miłości.

W pewnym momencie coś jednak burzy tę harmonię. Jak gdyby pod wpływem złego czaru, Chrissy coraz bardziej pogrąża się w iluzji, w której wszystko koncentruje się na jednym – zewnętrznej doskonałości. Pragnąc akceptacji, lansuje się na dziewczynę z piosenki i angażuje w toksyczny związek. Tajemnice i kłamstwa sprawiają, że nie poznaje już samej siebie. Co się stanie, gdy dosięgnie dna?

Dziewczyna z piosenki to nie tylko autobiograficzna historia o losach zagubionej dziewczyny i doświadczeniu upadku. To przede wszystkim opowieść o nadziei, która może wyrwać nas z największego zła i poprowadzić ku pełni szczęścia.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-50-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rekomendacje:

Przez wiele lat miałem zaszczyt nie tylko brać udział w nabożeństwach Brooklyn Tabernacle, ale też doświadczać życzliwości, przyjaźni i miłości rodziny Cymbala. To niezwykli ludzie. Całym sercem pragnę wyrazić podziw dla Chrissy za pragnienie i odwagę podzielenia się swoją intymną i trudną historią. Ale – jak sama pisze – tak naprawdę nie jest to jej historia, ale historia Boga. To On jest Wielkim Tkaczem znającym wszystkie splątane nici, które próbujemy ukrywać lub rozplątywać samodzielnie. Tylko On – jeśli Mu zaufamy – jest w stanie utkać z nich na nowo piękny gobelin. Wierzę, że dzięki tej głębokiej historii doświadczycie wielu wzruszeń i inspiracji. Jestem przekonany, że dla wielu czytelników będzie to lektura, która zmieni ich życie.

dr Ravi Zacharias

pisarz i mówca

Chrissy Cymbala Toledo w swojej książce, Dziewczyna z piosenki, przekazuje nam prawdę o tym, że Boży plan jest ponad kruchością człowieka. Jej własna historia jest dowodem na to, że Bóg potrafi zdziałać cuda, nawet jeśli rozsypiemy się na kawałki.

pastor dr Samuel Rodriguez

prezes NHCLC

(Latynoskiego Stowarzyszenia Ewangelikalnego)

Piękna dziewczyna, piękna historia! Ogromnym szacunkiem darzę rodziców Chrissy – Jima i Carol. Głęboko wierzę w moc modlitwy i dobrych rodziców. Jestem dumny z Chrissy i sądzę, że powinniśmy bardziej interesować się tym, w jaki sposób nasze dzieci postrzegają Boga i Kościół!

Nicky Cruz

ewangelizator i autor książki Run Baby, Run

Niezwykła opowieść o odkupieniu i świetle, które rozprasza mrok. Historia o przemianie duchowej Chrissy Cymbala Toledo jest dla nas wszystkich bardzo inspirująca.

dr Robert Jeffress

starszy pastor Pierwszego Kościoła

Baptystów w Dallas

Dziewczyna z piosenki to książka dla każdego człowieka, który kiedykolwiek tęsknił za prawdziwą miłością i akceptacją. Doświadczając „muzyki”, jaką Bóg komponuje w życiu Chrissy i każdego z nas, przekonasz się, że On trzyma twoje życie w swych rękach i zbliżysz się do Jego serca.

Lionel Hollins

trener drużyny Brooklyn Nets

Dziewczyna z piosenki to książka, która daje bardzo potrzebną nadzieję i odwagę. To opowieść o tym, co się dzieje, gdy Bóg przynagla ludzi do modlitwy. To historia odkupienia, łaski i miłości. Świadectwo Chrissy będzie dla ciebie błogosławieństwem. Możliwe, że później Bóg natchnie cię do tego, byś przekazał książkę komuś innemu – kto, być może, też się w życiu pogubił.

Michael Catt

starszy pastor Kościoła Baptystów Sherwood,

producent wytwórni filmowej Sherwood Pictures

Fascynująca lektura obowiązkowa, która poruszy twoje serce. Chrissy Cymbala Toledo w piękny, delikatny sposób opowiada o tym, jak to jest zgubić i odnaleźć właściwą drogę, oraz o mocy Bożej łaski, która może uzdrowić każdą sytuację.

Darlene Zschech

starszy pastor Kościoła Hope Unlimited

Wszyscy mamy w swym życiu rozdziały, których wolelibyśmy nie ujawniać. Każdy z nas musi walczyć z grzechem, który próbuje zawładnąć naszym sercem. Każdy. Dzieląc się swoją historią, Chrissy Toledo wykazuje wielką odwagę i pokorę. Daje nadzieję tym, którzy w miejsce swojego starego serca pragną nowego od Boga.

Paul Westphal

trener pomocniczy Brooklyn Nets

W swej książce Chrissy Cymbala Toledo opisuje odejście od Boga i wierną miłość rodziców. Oni nigdy się nie poddali, podobnie jak Kościół! Chrissy odnalazła właściwą drogę i obecnie wraz z mężem jest narzędziem, którym Bóg posługuje się, by przyciągać do siebie tysiące ludzi. W jej historii każdy z nas odnajdzie cząstkę siebie.

Rich Wilkerson Senior

główny pastor TrinityChurch.TV w Miami

Intymna i pełna emocji książka Dziewczyna z piosenki to wciągająca historia kobiety, która w bólach szuka prawdy o sobie samej – i o Bogu, który nigdy jej nie skreślił.

dr Tony Evans

starszy pastor, duszpasterz Towarzystwa Biblijnego

Oak Cliff, prezes The Urban AlternativeSłowo wstępne

W życiu każdego z nas są różnorodne góry i doliny. Gdy jako młody biznesmen zaczynałem karierę w liniach lotniczych, usłyszałem głos Boga wzywający mnie do tego, by całkowicie poświęcić się posłudze pastora. Miałem wówczas żonę i małe dziecko, nie miałem natomiast żadnego doświadczenia i przygotowania do pełnienia posługi w Kościele. Wraz z żoną Carol przejęliśmy wówczas podupadający Kościół na Brooklynie. Od tamtej pory całe nasze życie ukierunkowane jest na pomaganie ludziom, nierzadko bardzo zranionym i zagubionym.

To cierpienie, które często wychodzi na jaw pośród różnych życiowych zawirowań, przybiera nieraz odrażające formy. Niekiedy wydaje się, że nie sposób go uśmierzyć. Niemniej jednak, choć czasem mieliśmy wrażenie, że walczymy z wiatrakami, wielokrotnie byliśmy świadkami niezwykłych przemian, jakie dokonały się w ludziach dzięki mocy Jezusa. To one dodawały nam odwagi do tego, by się nie poddawać.

Podczas gdy nieśliśmy pomoc innym, sami znaleźliśmy się w samym środku burzy. W książce Świeży wiatr, świeży ogień wspomniałem wprawdzie o przejściach, jakie mieliśmy z naszą córką Chrissy, ale nie czułem się upoważniony do opisywania wszystkich szczegółów tego trudnego okresu.

Teraz możecie poznać historię Chrissy w całości – szczere wyznanie dziewczyny, która dorastała otoczona miłością, a mimo to padła ofiarą sił, które próbowały ją zniszczyć.

Jako pastor zachęcam każdego, kto czuje, że w życiu liczy się coś więcej niż nowy związek, by otworzył serce na to, co ma do powiedzenia Chrissy. Jako ojciec, napominam rodziców, którzy są bliscy spisania swych dzieci na straty, by przeczytali historię Chrissy i zobaczyli, że dla Boga naprawdę nie ma nic niemożliwego.

Niezależnie od tego, w jakiej jesteście obecnie sytuacji – trudnej czy łatwej, mam nadzieję, że Dziewczyna z piosenki pomoże wam stawić czoła życiowym zawirowaniom tak, że odzyskacie siłę i pokój serca.

pastor Jim Cymbala,

Brooklyn TabernaclePROLOG

Nie mogłam patrzeć w lustro. Nienawidziłam osoby, którą tam widziałam. Była samolubna, niewdzięczna i niszczyła wszystko, czego tylko się tknęła. Wybory, jakich w ostatnim czasie dokonywała, spowodowały ogromną przepaść pomiędzy nią a ludźmi, którzy ją kochali.

„Czy kiedykolwiek się ze sobą pojednamy?” – zastanawiałam się. Przygotowując się do snu, próbowałam nie myśleć o tym, co zaszło w mojej relacji z rodzicami. Czasem udawało mi się wypchnąć to wszystko ze świadomości, ale czułam się wówczas tak potwornie samotna, że miałam ochotę wyć z bólu.

Dobrze, że mam się chociaż gdzie podziać – ktoś bardzo życzliwy użyczył mi swego domu. Tego wieczora Lorna, nim wyszła, sprawdziła, czy mam wszystko, co potrzeba, i wspomniała, że w kuchni jest mnóstwo jedzenia. Dom wydawał się bardzo cichy bez swej energicznej właścicielki, której zawsze wszędzie było pełno.

Leżałam w łóżku, próbując zasnąć, ale nie pozwalały mi na to emocje. To wznosiły się, to opadały, jak kolejka górska w wesołym miasteczku. Gdy w końcu udało mi się zamknąć oczy, wyczułam w pokoju jakąś trudną do nazwania zmianę. Jeszcze raz podniosłam powieki i rozejrzałam się, w lewo, w prawo... Wreszcie dostrzegłam jakby ciemną postać stojącą w nogach łóżka. Nie miała ciała ani rysów twarzy. Po prostu stała tam i emanowała ciemnością znacznie głębszą niż mrok panujący w pokoju. Czułam, że na mnie patrzy.

Nie wiedziałam, co mnie czeka. Moje życie było kiedyś tak wspaniałe, wszystko stało przede mną otworem. Jak to możliwe, że doprowadziłam się do takiego stanu?1

Pewnego wieczora, około dziewiątej, znalazłam się z tatą na ciemnej i ponurej Atlantic Avenue w nowojorskiej dzielnicy, Brooklynie. Przyjrzałam się mu i chociaż miałam tylko cztery lata, potrafiłam dostrzec, jak bardzo różnił się wyglądem od ludzi, których mijaliśmy – był gładko ogolony, dobrze ubrany i przyjemnie pachniał wodą kolońską.

Dookoła było bardzo smutno, ale zupełnie mnie to nie obchodziło.

– Tatusiu, poczekaj chwilę. But mi się rozpiął.

Tata ostrożnie puścił moją rękę, ale nie odrywał ode mnie wzroku ani na sekundę. Schyliłam się, przyklękłam na ciemnoniebieskiej podkolanówce i uśmiechnęłam się na widok moich butów. Były jasnoczerwone i uwielbiałam je. Znaczyły dla mnie więcej niż którakolwiek lalka czy inna zabawka. Zajęłam się zapinaniem sprzączki, podziwiając buty, cokolwiek chyba za długo.

Tata delikatnie pociągnął mnie za rękę.

– Gotowa?

– Tak, tatusiu. Poradziłam sobie sama. Widziałeś?

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Zachichotałam, gdy tata uścisnął trzykrotnie moją rękę. To był nasz tajemny sposób, żeby powiedzieć „KOCHAM CIĘ”. Zawsze odpowiadałam w ten sam sposób. Ja jemu, on mnie – przekazywaliśmy sobie zakodowaną wiadomość. Gdy tak szliśmy, bawiłam się w przeskakiwanie nad pęknięciami w wyboistym betonowym chodniku.

Dudnienie metra pod moimi czerwonymi butami stanowiło jeden z dźwięków tworzących uliczną muzykę. Kiedy pociąg przejeżdżał tuż pod nami, silny podmuch powietrza przemknął przez kratę wentylacyjną, rozsypując mi na twarzy delikatne, jasne włosy. Tata odgarnął je czule z moich oczu.

W tej chwili poczułam zapach, który zawsze wywoływał u mnie grymas obrzydzenia. Nie wiedziałam, że ta ostra woń pochodziła głównie z moczu. Nie dociekałam, skąd na chodniku tyle porozrzucanych, śmierdzących śmieci. Zależało mi tylko na tym, żeby na nic nie nadepnąć. Mijane obrazy i dźwięki były dla mnie zaledwie znakiem tego, że już jesteśmy blisko... blisko centrum mojego świata.

Spojrzałam na drugą stronę ulicy i dostrzegłam kobietę, która zawsze stała w tym samym miejscu pod latarnią. Z twarzą obficie pokrytą makijażem i w połyskującym kostiumie, jak zwykle rozmawiała z jakimś mężczyzną przez okno jego samochodu. Kiedy odwróciłam się ponownie w jej kierunku, zobaczyłam, że wsiada do auta. Zaciekawiło mnie, dokąd znowu jedzie.

Nim zdążyłam zapytać o to tatę, ktoś zaczął go wołać. Od razu rozpoznałam ten głos, jednak nie mogłam zrozumieć poszczególnych słów.

– O nie, tatusiu, ten pan znowu na ciebie czeka!

Szliśmy dalej, a ja pociągnęłam tatę za rękę.

– Tatusiu, czego on może chcieć tym razem?

Gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że ten człowiek usiłuje wstać z tektury, która się pod nim ślizga.

– Ojcze, ojcze! – krzyczał bełkotliwie.

W jednej dłoni ściskał butelkę, a drugą próbował machać w nadziei, że przyciągnie uwagę mojego taty.

„Ojcze?” – pomyślałam.

– Tatusiu, przecież ty nie jesteś jego ojcem! – oburzyłam się.

Tata tylko na mnie spojrzał i uśmiechnął się.

Klękając przy mężczyźnie, zaśmiał się z dobrocią i powiedział:

– Jestem pastorem, nie księdzem.

Mężczyzna trząsł się, chociaż wcale nie było zimno.

Tatuś zwrócił się do niego cicho:

– Hej, przyjacielu, nie wyglądasz dziś za dobrze.

Niebieskie, pełne czułości oczy taty spotkały się z przekrwionym spojrzeniem mężczyzny. Wyciągnął rękę i dotknął ramienia biedaka. Pomyślałam, że jest bardzo brudne.

– Czy chciałbyś zobaczyć się ze mną rano?

Mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego położył głowę na swojej papierowej poduszce i przycisnął pustą butelkę do piersi. Widziałam, że tatuś był naprawdę smutny. I mnie też zrobiło się smutno. Tata był miły dla wszystkich, zwłaszcza dla tych, których inni omijali szerokim łukiem. Zawsze patrzył na cierpiących ludzi z tak wielką miłością w oczach. Może dlatego, że sam dorastał, patrząc, jak trzęsą się dłonie jego ojca.

– Chodź tutaj, Chrissy – przywoływał mnie dziadek, otwierając ramiona drżące z powodu pijaństwa.

Nie przepadałam za nim, a już na pewno nie chciałam się do niego przytulać. Kuliłam się, gdy brał mnie na kolana i usiłował opanować drżenie, żeby móc porozmawiać. Pochylał nade mną twarz, a ja wierciłam się i odwracałam głowę, uciekając od jego cuchnącego oddechu.

– Babciu, gdzie jesteś? – wołałam, oczekując ratunku. Ale moje próby ucieczki sprawiały tylko, że dziadek trzymał mnie jeszcze mocniej.

Bez względu na czyny i słowa dziadka, reakcja babci zawsze była czuła i taktowna. Kiedy on podnosił głos, ona odpowiadała mu cicho. Przez wszystkie lata wspólnego życia umiała wznosić się ponad przygnębiającą rzeczywistość i wierzyć, że sytuacja się zmieni. Gdy byłam mała, nie wiedziałam, że babcia musiała czasem dzwonić po tatę w środku nocy, bo dziadek ją pobił. Mój tata dorastał z agresywnym ojcem oraz matką, która cierpliwie znosiła najtrudniejsze chwile, nie tracąc siły ducha. Chociaż babcia miała wszelkie powody, by odejść od swojego męża, nigdy tego nie zrobiła.

Żeby uciec od problemów w domu, tata przebywał całe dnie na jednym z najbardziej podejrzanych placów zabaw w mieście, ponieważ było to miejsce, w którym najlepiej grano w koszykówkę. Spędzając tam mnóstwo czasu w latach 50., nauczył się dogadywać z ludźmi z najróżniejszych środowisk. Dzięki temu wykreował sobie całkiem nową rzeczywistość. Nawet nie podejrzewał, że w ten sposób nabiera kształtu jego przyszła posługa – że pewnego dnia właśnie pośród tych ludzi powstanie jego mały Kościół.

Wydawało mi się, że mężczyzna leżący na ziemi zasnął, więc pociągnęłam tatę za rękaw. Powoli odsunął się i wyjął z kieszeni klucze. Oświetlony bladym światłem szyld z napisem: „Brooklyn Gospel Tabernacle” rzucał na chodnik długi cień, na którym uwielbiałam stawać. Klik, klik... tata otworzył oba zamki i zapalił światło. Schyliłam się po rozrzucone koperty wciśnięte do środka przez otwór w drzwiach.

– Mam pocztę, tatusiu! – krzyknęłam i wbiegłam po schodach na górę. – Włączę światło w twoim biurze! – zawołałam przez balustradę.

Wodząc rękami po wypłowiałych, jasnoniebieskich ścianach, wdychałam apetyczne zapachy potraw gotowanych w mieszkaniach położonych pod naszym małym kościołem. Lubiłam te posiłki tak samo jak te, które przygotowywała dla nas mama. Jedna z lokatorek, Rina z Filipin, robiła sajgonki, a w rodzinie Ali pochodzącej z Trynidadu przyrządzało się przepyszne roti faszerowane kurczakiem curry. Dotarłam na drugie piętro, zastanawiając się, kto jeszcze nie śpi.

Podskakując hałaśliwie, przemknęłam korytarzem do biura taty. Miałam nadzieję, że ktoś wyjrzy zza drzwi i zauważy moją obecność. Pstryknęłam światło, odłożyłam listy na biurko i klapnęłam na krzesło pokryte zielonym skajem, które stało przy obitej panelami ścianie. Zauważyłam wtedy, że skacząc po chodniku, dorobiłam się kilku zadrapań na moich czerwonych butach.

Tata wszedł do środka, zrzucił na podłogę nasze torby, zajął miejsce przy biurku i zaczął wertować listy. Ilekroć przeglądał pocztę, z jakiegoś powodu zawsze wyglądał na zatroskanego. Kiedy poślinionym palcem próbowałam zetrzeć rysy z butów, moją uwagę przykuł – jak zawsze – wiszący na ścianie obraz.

Przedstawiał on Jezusa stojącego obok budynku wysokiego jak wieżowiec. Jezus był równie wysoki i pukał w jego okna . Wielokrotnie rozmawiałam o tym wizerunku z tatą.

– Tatusiu, to wygląda tak, jakby Jezus pukał do budynków w Nowym Jorku.

– Bo tak jest. Jezusowi naprawdę zależy na ludziach w tym mieście – odpowiedział, otwierając kolejną kopertę.

Przeniosłam spojrzenie z obrazu na tatę. Bardzo go kochałam. Sprawiał, że czułam się kimś wyjątkowym i zawsze pragnęłam być tylko przy nim.

– Gdzie moja mała dziewcinka? – Z jednego z mieszkań dobiegł głos Riny z jej charakterystycznym filipińskim akcentem.

– Rina! – Wyskoczyłam z krzesła i pobiegłam się z nią przywitać. Objęłam ją mocno za biodra i dałam się wciągnąć do jej kuchni.

– Chodź, dam ci coś dobrego. – Rina była niziutka, miała na sobie kwiecistą podomkę i kapcie, a jej gęste, ciemnobrązowe włosy upięte były w kok. Jak zwykle na jej kuchennym blacie leżały ciasteczka i inne łakocie zakupione w chińskiej dzielnicy.

– Rino, czy mogłabym dostać ciasteczka i sok ananasowy?

– Ociwiście, moja mała księźnićko – odpowiedziała.

Pokój gościnny w mieszkaniu Riny i jej męża zawsze był przygotowany dla taty, na wypadek gdyby chciał przenocować. Na podłodze nie brakowało też miejsca dla mnie. Mogłam zostawać i spać u Riny, kiedy tata musiał pracować do późna. Kochałam te chwile, bo zamieniały się w prawdziwą przygodę. Biegałam po całym budynku i odkrywałam każdy jego zakamarek. A co najważniejsze, mogłam przebywać z Riną, którą wprost uwielbiałam.

Zjadłam wszystkie pyszności, przebrałam się w przytulną piżamę i położyłam się na puszystym kocu rozłożonym na nieco wytartym kosmatym dywanie. Rina, szurając nogami, weszła do pokoju, pocałowała mnie na dobranoc i zgasiła światło, bym ułożyła się wygodnie do spania. Leżałam w ciemnościach, nasłuchując odgłosów dobiegających zza uchylonego okna: dalekie dźwięki syren i klaksonów zmieszane z głośną muzyką przypominały jakąś szaloną piosenkę. Zapadając w sen, usłyszałam śmiech. To Rina rozmawiała z mężem w kuchni.

Kochałam ten mój świat.

Podczas gdy ja już dawno spałam, tata wciąż pracował, siedząc samotnie w swoim biurze. Rzeczywistość, z jaką mierzył się na co dzień jako pastor swojej wspólnoty, musiała być dla niego przytłaczająca. Kiedy ja – rozpraszające uwagę czteroletnie dziecko, które uwielbiało przebywać z tatą – siedziałam jeszcze przy nim, troski wydawały się nieco blednąć. Jednak teraz, w ciszy, z pewnością przeróżne wątpliwości atakowały jego myśli. Minął już prawie rok, odkąd zrezygnował z obiecującej kariery w liniach lotniczych American Airlines, żeby poprowadzić Kościół w miejscu, gdzie działkę heroiny można było kupić równie łatwo, jak karton mleka.

Ani w najbliższej okolicy, ani w architekturze samego budynku nie było zupełnie nic, co mogłoby przyciągać ludzi. Kościół zwany Brooklyn Tabernacle był w trudnej sytuacji materialnej. Bywało, że niedzielną składkę zdołano ukraść, zanim ktokolwiek zdążył ją przeliczyć. Tych kilka osób, które uczęszczały na nabożeństwa, z trudem mogło utrzymać samych siebie, a co dopiero wesprzeć finansowo Kościół. Tej nocy pokryte imitacją drewna ściany biura na drugim piętrze musiały zaciskać się wokół mojego taty niczym pułapka. Wszystko, co się tutaj działo, było dla mnie przygodą, ale mój tata z pewnością odczuwał coś innego.

W środku nocy obudziłam się nagle przestraszona wyciem syren przeszywającym cały budynek. Spojrzałam na puste łóżko. „Gdzie jest tatuś?” Podniosłam się i na palcach przeszłam przez kuchnię na korytarz. W biurze paliło się nikłe światło, drzwi były delikatnie uchylone. Zbliżyłam się bardzo ostrożnie, zajrzałam przez szczelinę i zobaczyłam coś, co nie było dla mnie nowością. Tatuś się modlił. Ale nie tylko – on także... słuchał. Nawet jako mała dziewczynka rozumiałam to, bo jego oczy były zamknięte, a twarz sprawiała wrażenie, jakby patrzył na coś pięknego.2

Następny dzień był rześki i chłodny. Poranny wietrzyk przyniósł mi skradziony z pieca zapach śniadania przygotowanego przez Rinę. Wstałam dziarsko, zgarniając koc z podłogi i owijając go wokół siebie.

– Mała dziewcinko, ci to ty?

– Tak, już idę!

Spostrzegłam parę butów Riny, szybko się w nie wśliznęłam i potykając się, to znowu powłócząc nogami, dotarłam do kuchni.

– Jest prawie dziesiąta i twój tatuś jest gotowy. Dam ci jeść i psigotuję do wyjścia – powiedziała Rina.

Rzuciłam okiem na korytarz i usłyszałam tatę rozmawiającego przez telefon. Delikatny zapach jego wody kolońskiej unosił się w powietrzu. Rina zaproponowała mu kawę, ale tata już wcześniej zdążył pójść do pobliskiego baru po kawę na wynos, taką, jaką lubił: z dużą ilością śmietanki i cukru.

Choć tata mógł spędzać wiele godzin dziennie na modlitwie i czytaniu Biblii, jego cierpliwość kończyła się, gdy przychodziło do wykonywania codziennych obowiązków. Właśnie dlatego spędziliśmy noc w kościele – aby uniknąć stania w korkach tworzących się na drogach łączących Nowy Jork i New Jersey.

– Tatusiu, czy w drodze do domu też pojedziemy tunelem? – zapytałam, gdy przechodziliśmy przez ulicę, by wsiąść do samochodu.

– Tak, tak właśnie zrobimy – upewnił mnie. – Jednak żeby przejechać przez Holland Tunnel, najpierw musimy dostać się na Manhattan. – Widok, jaki roztaczał się tego dnia z Manhattan Bridge, był niesamowity. Promienie późnego porannego słońca rozświetlały panoramę miasta. Wtedy nie było jeszcze obowiązku zapinania pasów bezpieczeństwa, więc przyklękłam przy tacie i objęłam go za szyję, gdy zjeżdżaliśmy na Canal Street.

– Hej, Chrissy, spójrz tam! – powiedział, wskazując na drugą stronę ulicy.

Zachichotałam na widok Chińczyka wymachującego fioletową kałamarnicą w jednej dłoni i jeszcze większą czerwoną rybą w drugiej, podczas gdy tłum klientów nacierał na niego zewsząd, przepychając się łokciami, żeby dorwać się do tych rarytasów. Gdy jechaliśmy przez środek chińskiej dzielnicy, uliczki zaczęły robić się węższe, budynki wyrastały coraz bliżej siebie, a ludzie przypominali ciasno poukładane w pudełku kredki. Witryny sklepowe mieniły się jasnoczerwonymi i złotymi znakami, a satynowe płaszcze i szale rozwieszone na zewnątrz przywodziły na myśl piękną tęczę.

Tata zaczął opuszczać szybę, a ja odruchowo zatkałam nos, bo po całym samochodzie rozniósł się straszny smród. Ryby!

– Tatusiu, nie cierpię ryb! A Rina to je ryby, jak jeszcze mają w sobie oczy!

Tata zaśmiał się.

– A co sądzisz o jamajskim solonym dorszu z bligią w wykonaniu Lorny?

– To mi smakuje – przyznałam – bo tam nie ma oczu!

Jamajczycy, Portorykańczycy, Filipińczycy – to niektóre z kultur, wśród których dorastałam. Ponieważ miałam to szczęście wychowywać się w rodzinie, w której nie dzieliło się ludzi na kolory, mój świat był niesamowicie zróżnicowany i fascynujący. Nigdy nie miało dla mnie znaczenia, że w naszej wspólnocie byliśmy jedyną białą rodziną. Po prostu nauczyłam się kochać ludzi, obserwując postawę moich rodziców.

– Jest i tunel, Chrissy. – Tata zaczął zwalniać, włączając się w sznur samochodów na pojedynczym pasie ruchu.

– Mogę, tatusiu! Mogę wrzucić pieniążek? – Jazda tunelem była dla mnie jak zabawa w wesołym miasteczku.

– Dobrze, ale pamiętaj: celuj w środek. – Tata przytrzymał mnie, gdy wychyliłam się, by wrzucić monetę do automatu.

Zasłuchałam się w muzykę tunelu. Charakterystyczny dźwięk silników odbijający się echem od ścian stanowił dla moich uszu nową melodię. Wszędzie czułam się otoczona muzyką: od echa w tunelu, poprzez dudnienie metra, aż po rytm moich własnych kroków na drewnianej podłodze w mieszkaniu Riny.

Jechaliśmy przez kolejne dwadzieścia minut, zanim dotarliśmy do naszego domu w Maplewood w New Jersey. Był przytulny i ładnie umeblowany. Od czasu do czasu myślałam o mężczyźnie, który mieszkał na ulicy i sypiał obok naszego kościoła. Zastanawiałam się, co on myśli o swoim domu, bo ja tak bardzo kochałam swój. Czy on lubił tak spać na chodniku? Czy miał mamę i tatę, jak ja, i czy oni martwili się o niego?

Zaparkowaliśmy przed naszym małym, żółtym domem przy spokojnej, trzypasmowej ulicy. Tata otworzył drzwi naszego brązowego sedana, a ja wyskoczyłam na zewnątrz i popędziłam na rozległe podwórko. Sprężysta trawa pod moimi stopami przypominała zielony dywan. Od razu zachciało mi się obracać na niej aż do zawrotu głowy i upadku na ziemię. Później po prostu leżałam, obserwując przejrzyste, niebieskie niebo oraz ptaki, które latały tam i z powrotem, a od czasu do czasu przysiadały na wysokich, rozłożystych drzewach.

Zobaczyłam, że z wielkiego okna w salonie patrzy na nas mama. Wkrótce stała już przy drzwiach, uśmiechając się przez szybę. Podniosłam się, żeby jak najszybciej znaleźć się blisko niej. Była taka piękna. Miała długie, gęste włosy, które – o ile nie spływały luźno na ramiona – upięte były w śliczny kok na czubku głowy. Uosabiała ciepło, a zarazem praktyczne myślenie, i potrafiła sprawić, że nasz dom był wygodnym, gościnnym miejscem.

Mama była też bardzo dowcipna i często doprowadzała nas do śmiechu swoimi niepoważnymi pomysłami. Pewnego razu, gdy razem z moją młodszą siostrą byłyśmy nieposłuszne i niegrzeczne, mama porwała miotłę i goniła nas dookoła stołu w jadalni. Miała niezły ubaw, biegając za nami. A my nie wiedziałyśmy, czy mamy się śmiać, czy płakać!

Mama szła przez życie z darem zachowywania dystansu w czasie największych życiowych zawirowań. Nie ulega wątpliwości, że między innymi dzięki temu moja rodzina poradziła sobie na trudnym początkowym etapie naszej posługi w Kościele. Mogła sprzeciwić się decyzji ojca o porzuceniu wygodnej posady w firmie dla czegoś, co wiązało się z licznymi wyrzeczeniami. Mogła domagać się od swojego męża spełnienia amerykańskiego snu. Ale tego nie zrobiła. Jej wrażliwe serce kazało jej czynić to, co odczytywała jako Bożą wolę. Powołaniem mojej rodziny było prowadzenie Kościoła na Brooklynie i mama zaangażowała się w to całym sercem.

Oprócz niezwykłego poczucia humoru, mama posiadała inny wyjątkowy talent. Potrafiła grać na pianinie melodie bez konieczności czytania nut. Piękne melodie. Gdy na kuchence gotował się obiad, mama siadała przy pianinie i zamieniała pojedyncze nuty na sekwencje skomplikowanych akordów, które wypływały spod jej palców jak gdyby od niechcenia.

– Chrissy, chodź tutaj. Chciałabym ci coś zagrać! – zawołała pewnego dnia, kiedy malowałam w swoim pokoju.

Prawdę mówiąc, skoro nieustannie słyszałam w głowie muzykę, to zawsze, gdziekolwiek bym się nie znalazła, byłam nastrojona na piosenki, które grała mama. Była to taka szczególna więź pomiędzy nami. Często siadałam jej na kolanach i obserwowałam jej dłonie lub trzymałam ją za nadgarstki, udając, że to ja gram za pomocą jej rąk.

Teraz, gdy jej palce zaczęły tańczyć po klawiszach, powiedziała:

– No dalej, zaśpiewajmy razem. Uwielbiajmy Go, uwielbiajmy Pana...

Naśladując jej słodki głos, śpiewałam:

– Uwielbiajmy Go, uwielbiajmy Chrystusa Pana!

Kiedy piosenka się skończyła, mama zamilkła. Nagle, bez ostrzeżenia, zaczęła grać coś, co brzmiało jak muzyka rodem z cyrku.

– Już niebawem Boże Narodzenie, a to oznacza, że nadchodzą twoje urodziny!

Przybierając najzabawniejszy z możliwych tonów głosu, zaczęła śpiewać:

– Sto lat dla dziecinki, co ma urodzinki, mamusia całuje, a Chrissy świętuje!

Porwała mnie w ramiona, pokrywając moją szyję łaskoczącymi pocałunkami.

Chichocząc, błagałam:

– Jeszcze raz, mamusiu! Jeszcze raz! – I śpiewała dalej, całując mnie raz po raz, znowu i znowu, żeby sprawić mi przyjemność.

Miłość i muzyka królowały w naszym domu. Gdy mama nie komponowała przy pianinie, śpiewała albo puszczała płyty z różnymi nagraniami. Muzyczna kolekcja moich rodziców była bardzo różnorodna, ale wszystkie albumy łączyło jedno: zawierały piosenki, które poruszały serce.

Kiedy tata wyciągał nasze torby z bagażnika, mama otworzyła drzwi.

– Jim, pośpiesz się! Muszę ci coś pokazać!

– Carol, daj mi dwie sekundy, wniosę rzeczy na piętro.

– Nie, Jim, proszę... chodź natychmiast, nie uwierzysz! – zawołała.

Weszłam za tatą do kuchni, gdzie mama wskazywała na stół.

– Wczoraj późnym wieczorem ktoś zadzwonił do drzwi – zaczęła opowiadać. – Zeszłam na dół, zastanawiając się, kto niezapowiedziany mógłby tak późno przyjść. Gdy otworzyłam drzwi, nie zastałam nikogo, ale na schodach stały cztery torby z żywnością. Nie było żadnej wiadomości ani samochodu przed domem, zupełnie nic. Jim, wystarczy nam tego jedzenia na kilka tygodni. To cud!

Mama zamilkła, niecierpliwie oczekując na reakcję taty. Zdziwiło mnie, że spuścił głowę, a gdy zaczął mówić, jego głos brzmiał dziwnie, jakby chciał się rozpłakać.

– Carol, nie uwierzysz, ale wczoraj późnym wieczorem siedziałem samotnie w biurze nad nieopłaconymi rachunkami i żaliłem się Bogu. Siedziałem tam i wyraźnie czułem Jego obecność. Wydawał się być bardzo blisko i mówić: „Po prostu Mi zaufaj. Zaopiekuję się tobą”.

Rodzice objęli się i rozmawiali dalej, a ja wspięłam się na krzesło i zaczęłam wyciągać opakowania z płatkami zbożowymi i ciastkami. Takie nowiny o niewiarygodnym działaniu Boga przyjmowałam jako zupełną oczywistość. Jak widz siedzący w pierwszym rzędzie mogłam bez żadnych przeszkód podziwiać autentyczną wiarę, która urzeczywistnia się w codziennym życiu.

Pewnego ranka, kiedy mama odkurzała dywan w salonie, podeszłam i pociągnęłam ją za rękaw.

– O co chodzi, Chrissy?

– Mamusiu, jak mogę sprawić, żeby Jezus był w moim sercu? Chcę mieć Jezusa w sercu.

Mama wyłączyła odkurzacz, po czym usiadła na starym zamszowym fotelu. Spojrzała mi prosto w oczy i odpowiedziała:

– Musisz Go po prostu zaprosić.

– Chcę to zrobić teraz.

Bez chwili wahania wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do gościnnego pokoju, gdzie uklękła przy łóżku. Uklękłam obok, starając się oprzeć na materacu złożone pod podbródkiem ręce. Uśmiechnęła się, objęła mnie ramieniem i rzekła:

– Powtarzaj za mną: Jezu, wierzę, że jesteś moim Zbawicielem i że umarłeś za moje grzechy.

Z zaciśniętymi powiekami powtarzałam każde słowo:

– Proszę, przyjdź do mojego serca i tam pozostań.

Moje serce biło odrobinę szybciej, kiedy kończyłyśmy modlitwę.

– Amen.

Amen! Mama w zrozumiały dla mnie sposób wyjaśniła mi, co się właśnie wydarzyło, a potem mocno mnie przytuliła.

Tej nocy, gdy leżałam w łóżku, patrzyłam na słowa modlitwy, która wisiała na mojej ścianie oprawiona w ramkę. Moja prababcia wyhaftowała tę modlitwę i podarowała mojej mamie, gdy się urodziłam. Mama czytała mi ją mnóstwo razy. Szeptałam powoli:

„Teraz, gdy już czas na spanie,
nad mą duszą czuwaj, Panie.
A jeśli umrę, nim wstanie dzień,
do Nieba, Jezu, zabierz mnie” .

Do tej pory odmawiałam tę modlitwę każdego wieczora, by wyciszyć się przed snem. Ale tamtej nocy jej słowa mną wstrząsnęły, bo wiedziałam, że moja dusza naprawdę należy do Niego.3

Minęły niemal dwa lata, ale niewiele zmieniło się w naszym małym kościele przy Atlantic Avenue. W nadziei, że to pomoże, przeprowadziliśmy się na Brooklyn, żeby być bliżej ludzi. Jednak sytuacje, które spotykały nas na co dzień, były coraz trudniejsze. Każdy kolejny tydzień oznaczał dla moich rodziców jedną wielką niewiadomą. Na przykład pewnego razu tata odkrył, że naszemu kościelnemu pieniądze lepiły się do rąk podczas liczenia składki.

Rodzice byli utalentowanymi ludźmi, ale czasem wydawało się, że ich talenty, dobroć, a nawet poświęcenie, nie przynosiły żadnych owoców. Ludzie zniewoleni przez narkotyki i alkohol szukali u nich pomocy, ale zazwyczaj nie potrafili uwolnić się od swoich nałogów. Nie miałam pojęcia, jak wielkie zniechęcenie odczuwali rodzice, gdyż w żaden sposób nie pozwalali problemom Kościoła oddziaływać na mnie i nasze rodzinne życie. W swoim świecie czułam się pewnie i bezpiecznie. Dla mnie był on idealny.

Pewnego letniego ranka tata zabrał mnie ze sobą do pracy. Kiedy siedział w biurze, ja znalazłam sobie zajęcie w szafie Riny – zaczęłam przymierzać jej wszystkie buty. Byłam zachwycona faktem, że Rina nosiła bardzo mały rozmiar obuwia, bo wszystkie prawie na mnie pasowały. Założyłam białe sandały z paskiem w kształcie litery T, zapinane na kostkach i przeszłam w nich niezdarnie do salonu. Wspięłam się na sofę i rozsunęłam cienkie zasłony w kwiaty, żeby móc zobaczyć, co dzieje się za oknem. Na niemal bezchmurnym niebie słońce świeciło niezwykle jasno, przez co wszystko wydawało się bardzo brudne i umorusane.

Usłyszałam kroki taty idącego korytarzem, a potem schodzącego po schodach, więc szybko zdjęłam buty i boso pobiegłam sprawdzić, dokąd się wybiera. Nie widział mnie, kiedy za nim szłam. Wszedł do małej kaplicy i zbliżył się do mężczyzny, który tam stał. Był to człowiek, który przez kilka ostatnich tygodni pomagał przy kościele. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, zapytałam tatę, co ten pan tutaj robi.

– Próbuję mu pomóc, Chrissy. Może dzięki temu jego sytuacja się poprawi.

„Tym właśnie zajmuje się tata” – pomyślałam wtedy.

Założyłam, że tata nie będzie miał nic przeciwko temu, żebym weszła za nim do kaplicy. Przemknęłam środkowym przejściem i wskoczyłam na podwyższenie dla chóru, podczas gdy tata rozmawiał z tym panem. Przejechałam palcem po pulpicie i podeszłam do organów. Usiadłam i zaczęłam udawać, że jestem mamą. Sięgając moją małą ręką do górnej klawiatury i jednocześnie naciskając klawisze na dole, bezskutecznie usiłowałam palcami stóp dosięgnąć pedałów. Organy nie były włączone, więc nie przeszkadzałam tacie w rozmowie. Rozkoszowałam się cichym tańcem moich palców po instrumencie, słysząc w głowie piękną muzykę mamy. Nagle inny dźwięk zwrócił moją uwagę.

Ktoś płakał.

To był płacz mężczyzny obok taty. Zbliżyłam się do nich na palcach i zobaczyłam łzy spływające po jego policzkach. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby dorosły tak płakał. Mężczyzna wyciągał miotłę w stronę mojego taty i mówił, że musi odejść. Na twarzy taty dostrzegłam smutek.

Ten człowiek nigdy już nie wrócił do kościoła. Była to jedna z osób, które pragnęły wyrwać się z ulicy, ale nie potrafiły.

Zdarzało się, że widywałam rzeczy, które napawały mnie lękiem przed „grzechem”. Gdyby ktoś mnie wtedy spytał, co to znaczy „grzeszyć”, prawdopodobnie odpowiedziałabym, że „grzeszyć” to „robić coś, co powoduje smutek”. Jako dziecko widziałam sporo cierpienia – wystarczyło wyjrzeć przez okno biura taty. W naszym sąsiedztwie nie brakowało smutku. Mężczyzna, który spał na kartonach przed kościołem, był smutny. Kobieta, która wciąż przechodziła z auta do auta, była smutna. Człowiek z rękami pokrytymi czerwonymi śladami, któremu tata chciał pomóc, był smutny.

Kiedy rzeczywistość stała się zbyt przytłaczająca, tata nie wytrzymał. Był zdesperowany. Czytał o wielkich rzeczach – nawet o cudach – które działy się w różnych okresach historii Kościoła i poczuł, że w jego sercu rozpala się ogień. Wszystkie opowieści, jakie przeczytał, miały jedną rzecz wspólną – ludzie gromadzili się razem na modlitwie.

Tak więc tata podjął decyzję. W pewien niedzielny ranek obwieścił ją w zgromadzeniu:

– Zanim rozejdziemy się w tym pięknym dniu, chciałbym ogłosić, że od najbliższego wtorku wieczorem rozpoczynamy nową cotygodniową praktykę. Będzie to najważniejsze nabożeństwo w tygodniu. Będziemy się spotykać i po prostu modlić. Proszę, pozdrówcie się wzajemnie teraz, gdy się rozchodzicie, i pamiętajcie, by przyjść na modlitwę we wtorek wieczorem!

Rok później, w duszny letni poranek w środku tygodnia, szłyśmy z Riną z kościoła na stację metra. Musiała otoczyć moją głowę ramieniem, gdy wpadłyśmy w rzekę ludzi pędzących po schodach, aby złapać pociąg na Manhattan.

– Rina, gdzie idziemy? Co to za niespodzianka? Proszę, powiedz mi!

Patrzyłyśmy na drobną bizneswoman wrzeszczącą na dwa razy większego od niej mężczyznę, który próbował dopchać się do bramki przed nią. Udało jej się przecisnąć pierwszej i pobiegła przez stację, machając teczką. Kończyły się poranne godziny szczytu i większość osób, które podróżowały teraz, była już spóźniona do pracy, co dla niektórych nieuprzejmych nowojorczyków było idealną okazją, żeby być jeszcze bardziej niemiłym.

W końcu dotarłyśmy na nasz peron. Wzięłam głęboki wdech, wciągając przy okazji mieszankę słodkiego zapachu perfum i podziemnej stęchlizny.

– Dzisiaj, mała dziewcinko, zamieziam kupić ci parę chińskich pantofelków. Juś od dawna chciałam cię zabrać na zakupy.

Rina wiedziała, że odkąd pierwszy raz zobaczyłam takie buciki, byłam w stanie oddać wszystko, żeby je mieć. W Nowym Jorku był to wówczas krzyk mody dla kobiet w każdym wieku – buty z czarnego materiału na cienkiej, gumowej podeszwie z małą, srebrną klamerką z boku.

– Rino, jestem ci tak bardzo wdzięczna! – Kiedy zarzucałam jej ramiona na szyję, zauważyłam przechodzące obok nas młode kobiety. Jedna z nich miała na sobie fioletowe spodnie dzwony, druga – dżinsowe szorty i podkolanówki. Kreacje obydwu dziewczyn były dopełnione chińskimi pantofelkami!

„Ale bombowe”.

– Rino, myślisz, że będą mieć mój rozmiar? – Zaczynałam się denerwować.

– Nie martw się, kochanie – powiedziała, śmiejąc się. – Mają każdy rozmiar w ogromnych ilościach!

Kiedy przyjechał nasz pociąg i otworzyły się drzwi, Rina lekko naparła na tłum, żebyśmy zmieściły się w zatłoczonym wagonie. Nie było wolnych miejsc siedzących, więc wolno przepchała nas do najbliższego drążka, żeby było się czego trzymać. Na zewnątrz temperatura wynosiła trzydzieści stopni, a w wagonie metra pewnie ponad czterdzieści. Powietrze wpadało do środka tylko wtedy, kiedy ktoś otwierał drzwi, żeby przejść do kolejnego wagonu. Taki powiew przynosił niemałą ulgę. Nade mną stał pan w trzyczęściowym garniturze, trzymając się tej samej rurki. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak krople potu z jego twarzy spadają na podłogę, omijając o włos moją głowę. Byłam zwrócona twarzą do Riny, która trzymała mnie mocno pod ramię. Gdy pociąg zatrzymał się na przystanku, umiejętnie wyciągnęła mnie na zewnątrz.

Canal Street! Schody, które prowadziły na ulicę, tak mnie kusiły, że ledwie powstrzymywałam się przed wybiegnięciem do przodu.

Gdy wyszłyśmy na ulicę, zaczęło mżyć. Drobny deszcz odświeżył nas po przejażdżce dusznym metrem. Jazda samochodem z tatą przez chińską dzielnicę to jedno, ale spacer zatłoczonymi ulicami to zupełnie co innego. Mieszanka zapachu smażonego jedzenia, surowych ryb oraz śmieci wysypujących się z kontenerów na chodniki była przytłaczająca. Ale przynajmniej wreszcie rozpoczęło się poszukiwanie moich chińskich pantofelków.

Rina stała obok, gdy brałam do ręki każdą parę butów, która mogła na mnie pasować.

– Te będą dobre, Rino! – Wcisnęłam w nie stopy z nadzieją, że zbyt mały rozmiar umknie jej uwadze. – Podobają mi się! Bierzemy!

– Nie tak szybko, kochanie. Znajdźmy najpierw właściwy rozmiar – rzekła, przeszukując stos pudełek. – O, te powinny pasować.

Rina potargowała się trochę o cenę, zapłaciła i szybko zaczęłyśmy się zbierać w drogę powrotną. Mżawka zdążyła zamienić się już w deszcz.

Uszłyśmy zaledwie parę kroków, gdy zapytałam:

– Rino, czy mogłabym je już założyć? Nie mogę się doczekać!

– No dobrze, zaczekaj chwilkę. – Otworzyła torbę i wyjęła pudełko. Pomogła mi założyć nowe buciki. Moje pierwsze dorosłe buty! Byłam tak podniecona, że nie mogłam przestać ich podziwiać. Ale nagle wietrzyk zamienił się w silny wiatr, a lekki deszcz w ulewę. Zaczęłyśmy biec w kierunku wejścia do metra, starając się omijać kałuże... ale moje buty i tak przemokły. Spojrzałam w dół i wstrzymałam oddech. Moje białe skarpetki zafarbowały się na niebiesko!

– Rino, czy moje buty się zniszczyły? – zapytałam, niemal płacząc.

– Nie martw się. Jeśli nawet, kupimy nowe. Przecież wiesz, że cię kocham.

„Tak, wiem”.

W pewnym sensie byłam dla Riny i jej męża jak córka, której sami nie mieli. Cieszyli się każdą chwilą spędzoną ze mną. Czułam się darem dla nich i wiedziałam, że oni także są prawdziwym darem dla mnie.

Tego samego wtorkowego wieczora, około 19.30, gdy drzemałam na kanapie w biurze taty, obudził mnie hałas dochodzący z kaplicy piętro niżej. Przez chwilę nie wiedziałam, co robić. „Czyżby tata wyszedł beze mnie?” Wtedy jednak uświadomiłam sobie, że ten dźwięk to muzyka i śpiew. Wyszłam na korytarz i zauważyłam, że w mieszkaniu Riny jest ciemno. Należało zbadać sprawę. Kiedy schodziłam na dół, dźwięk narastał. Zdałam sobie sprawę, że właśnie odbywa się wieczorna modlitwa.

Weszłam do pogrążonej w półmroku sali. W środku znajdowało się około dwudziestu osób – jedni klęczeli w ławkach, inni stali, wznosząc wysoko ręce. Nie pojmowałam, dlaczego w czasie tego nabożeństwa wszystkie światła były przygaszone, za wyjątkiem tych, które oświetlały podwyższenie. Tym razem tata nie stał przy pulpicie, ale zajmował miejsce w pierwszym rzędzie. Mama z kolei grała na ustawionych z boku organach.

Tata siedział z zamkniętymi oczyma i wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy podejrzałam go w biurze. Chociaż przewodniczył modlitwie, chciał się wmieszać w zgromadzenie. Myślę, że tą postawą pragnął pokazać, że naprawdę to Bóg prowadzi to spotkanie.

Patrząc na twarze zebranych, byłam przekonana, że muzyka mamy dotyka ich serc. Kiedy grała podczas spotkań modlitewnych, nawet ja – siedmioletnia dziewczynka – uświadamiałam sobie, że w kościele jest z nami Bóg.

– Błogosław, duszo moja, Pana – tata rozpoczął pieśń, a inne głosy mu zawtórowały. – Błogosław, duszo moja, Pana i wszystko, co we mnie – święte imię Jego . – Zdawało się, że śpiew tej małej wspólnoty przyciąga Boga coraz bliżej.

Dźwięki, nastrój i pociecha, którą czułam, były jak najcieplejszy, najmilszy koc, jaki kiedykolwiek mnie otulał. Z końca sali przeszłam cicho środkiem do przodu i usiadłam obok jednej ze znajomych pań.

Tata polecił nam chwycić się za ręce i modlić. Choć robiłam to już wcześniej, tym razem było zupełnie inaczej. Całe moje ciało przeniknęło jakieś ciepło i zaczęłam płakać. Kiedy dźwięk rozmodlonych głosów wypełnił pomieszczenie, poczułam się objęta mocnym, a jednocześnie delikatnym uściskiem – tak bardzo kochana, że nie mogłam powstrzymać łez szczęścia.

Gdy zakończyliśmy modlitwę, kobieta obok zapytała:

– Chrissy, poczułaś to?

– Tak, poczułam!

I już do końca życia ta obecność Boga – Boga będącego tak blisko, że czujesz objęcie doskonałej miłości – nie dawała o sobie zapomnieć.Przypisy

- Choć powszechnie określa się go tytułem: Jezus przy budynku ONZ, jego autor, Harry Anderson, który namalował ten obraz w 1961 roku, zatytułował go Książę pokoju. Można go zobaczyć na stronie http://teensleuth.com/blog/?p=17266 (przyp. autorki).

- Ta popularna kolęda – O Come, All Ye Faithful (ang. Przyjdźcie wszyscy wierni) to osiemnastowieczny hymn łaciński Adeste Fidelis przypisywany Johnowi Francisowi Wade’owi (1711-1786) i przetłumaczony przez Fredericka Oakeleya (1802-1880) i innych (przyp. autorki). Właściwie: Adeste fideles. W rzeczywistości powstanie hymnu datowane jest na XIII wiek, a autorstwo tekstu przypisywane m.in. św. Bonawenturze czy Janowi IV, królowi Portugalii. J.F. Wade był autorem rękopisu, w którym ten tekst pojawia się z obecnie znaną melodią. Wade jest jednym z jej domniemanych autorów, ale nie jedynym (przyp. red.).

- (Oryg.) Now I lay me down to sleep... – tradycyjna osiemnastowieczna modlitwa dziecięca zamieszczona w Elementarzu Nowej Anglii – pierwszym elementarzu dla amerykańskich kolonii (przyp. autorki).

- Bless His Holy Name (ang. Błogosław Jego święte imię) – to pieśń oparta na psalmie 103,1-2 skomponowana do muzyki Andrae Croucha w 1973 roku. Prawa autorskie: Bud John Songs, Inc. Pieśń znalazła się na płycie His Best nagranej przez Andrae Croucha i Uczniów (przyp. autorki).

- Oryg. He Loves You (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: