Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyna z tatuażem na lędźwiach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 marca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziewczyna z tatuażem na lędźwiach - ebook

Jeśli chcesz, by ktoś wreszcie rozbawił cię do łez, ta książka jest dla ciebie!

Poznaj niesamowitą historię kobiety, której największą bronią jest cięty dowcip. Amy Schumer, słynna aktorka komediowa, stund-uperka i jedna z najbardziej wpływowych kobiet Ameryki, bez tabu opowiada o rodzinie, dyskryminacji kobiet, seksie oraz absurdach sławy.

Ten komediowy geniusz w spódnicy śmieje się ze wszystkich, ale przede wszystkim z siebie. A wszystko po to, by publiczność się uśmiechnęła i poczuła lepiej. Ta książka zabierze cię w podróż życia Amy: od kelnerki do dziewczyny z okładki Vogue’a.

__

Amy Schumer – jedno z najgorętszych nazwisk amerykańskiego świata stand-upu i kina, reżyserka, aktorka i zdobywczyni nagrody Emmy. Jest pomysłodawczynią, współproducentką oraz główną gwiazdą serialu komediowego Inside Amy Schumer, emitowanego na Comedy Central od 2013 roku. Publiczność pokochała ją za to, że lubi mówić o seksie i związkach, konfrontując stereotypy związane z płcią i walcząc o prawa kobiet.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65601-53-7
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Notka do czytelników

Cześć, to ja, Amy. Napisałam książkę! Już dawno chciałam to zrobić, ponieważ uwielbiam rozśmieszać ludzi i poprawiać im nastrój. Część historii, które tu przeczytacie, będzie zabawna, jak na przykład ta, w której się posrałam w Austin. Inne z kolei mogą was nieco zasmucić, jak choćby opowieść o tym, że mało brakowało, a zostałybyśmy z siostrą sprzedane we Włoszech jako niewolnice seksualne. Żartuję. Niestety, żadnej z tych historii nie ma w niniejszej książce, chociaż obie rzeczywiście miały miejsce.

Skoro już o tym mowa – wszystko, co opisano poniżej, wydarzyło się faktycznie. To prawda i tylko prawda, tak mi dopomóż Bóg. Ale nie cała prawda. Możecie mi wierzyć lub nie, jednak nie mówię wam, moi drodzy, wszystkiego.

Książka ta nie jest autobiografią. Autobiografię napiszę, kiedy zbliżę się do dziewięćdziesiątki. A ponieważ niedawno skończyłam trzydzieści pięć lat, mam przed sobą jeszcze długą drogę, zanim stanę się godna memuarów. Na razie chciałam się z wami podzielić historyjkami ze swojego życia, w których gram role córki, siostry, przyjaciółki, satyryczki, aktorki, czyjejś sympatii, dziewczyny na jedną noc, pracownicy, pracodawczyni, kochanki, fajterki, hejterki, pożeraczki spaghetti i amatorki wina.

Pragnę również zaznaczyć, że książka ta NIE JEST PORADNIKIEM TYPU „ZRÓB TO SAM” ANI INFORMATOREM, JAK COŚ SOBIE W ŻYCIU ZAŁATWIĆ. W ciągu ostatnich kilku lat proszono mnie stale, abym pisała różne artykuły, na przykład o tym, jak znaleźć faceta. Albo jak faceta zatrzymać. Albo kiedy wypada odpowiedni moment, żeby pomasować go między moszną a odbytem. O żadnej z tych spraw nie mam zielonego pojęcia. Jestem kompletnie popieprzona i totalnie zakręcona, więc nie mogę zaoferować wam takich mądrości. Jedyne, co mogę zrobić, to przedstawić wam swoje błędy, pomyłki, swój ból i powody do śmiechu. Wiem, co jest dla mnie ważne, a to coś to moja rodzina (ale, na miłość boską, nie cała, tylko niektórzy jej członkowie). A także śmiech i radość życia z przyjaciółmi. Oraz, oczywiście, jakiś orgazm od czasu do czasu. Uważam, że najlepiej (i co najmniej) jeden dziennie.

W każdym razie mam nadzieję, że moja książka się wam spodoba. A jeśli nie, nikomu o tym nie mówcie.

Życzcie mi powodzenia!

List otwarty do mojej waginy

Po pierwsze, przepraszam. Po drugie, nie ma za co.

Wiem, że naraziłam cię na wiele trudnych doświadczeń. Pozwalałam, aby obcy ludzie wylewali na ciebie gorący wosk i wyrywali ci włosy. Niektórzy z tych ludzi nawet cię oparzyli, chociaż mówiłam im, że masz niezwykle wrażliwą skórę. To moja wina, bo chadzałam do jakiegoś podejrzanego miejsca gdzieś na osiedlu Astoria w Queens, które wyglądało tak, jakby sprzedawano tam narkotyki. Jestem odpowiedzialna za drożdżycę, którą cię zainfekowałam, za zakażenia dróg moczowych i zbyt długie noszenie rajstop i spanksów, chociaż wiedziałam, że przysporzy ci to problemów. Chcę także przeprosić za Lance’a z drużyny lacrosse’a, który swoim palcem potraktował cię tak, jakbyś wisiała mu pieniądze. To było do dupy i całkowicie się z tobą solidaryzuję w gniewie. Ale miałaś też chyba wielu sympatycznych gości, prawda? Co? Musisz przyznać, że dobrze się razem bawiłyśmy. Dokładałam nawet starań, aby móc nazwać cię „cipką” – co preferujesz, jak wiem – na żywo w telewizji.

W miarę upływu lat robiłam, co w mojej mocy, aby odwiedzali cię wyłącznie ludzie mili. Chyba zrobiłam też swoje, żebyś pozostawała zdrowa. Wiem, że czasami pozwalałam wchodzić w ciebie bez prezerwatywy, ale na swoją obronę powiem, że tak jest przyjemniej i że były to tylko te osoby, z którymi chodziłam i którym ufałam. No cóż, większość z nich. Miałyśmy jednakowoż sporo szczęścia, co?

Przepraszam również, że kiedyś po stosunku z nowym chłopakiem nie mogliśmy znaleźć kondomu i że dopiero trzy dni później uświadomiłam sobie, iż utknął w moim wnętrzu; musiałam wtedy przeć, jakbym rodziła, aż wreszcie wylazł. Pewnie byłaś ze mnie bardzo niezadowolona. A może dobrze się bawiłaś, mając u siebie gościa przez tak długi czas? W każdym razie moja wina!

No i co powiesz? Walniemy razem jakiś browar? Okej, dobra, niczego, co zawiera drożdże. Ale ty stawiasz.Moja jedyna przygoda na jedną noc

Miałam w życiu tylko jedną przelotną przygodę seksualną. Tak, jedną. Wiem, że rozczaruję teraz (jakże mi przykro) wszystkich tych, którzy myślą, że przez cały czas łażę sobie z margaritą w jednym ręku i sztucznym fiutem w drugiej. Być może nieporozumienie to bierze się z faktu, że będąc na estradzie, wyrzucam z siebie najdziksze i najgorsze wspomnienia seksualne – czyli w sumie aż pięć kontaktów (astronomiczna liczba) na przestrzeni ostatnich trzydziestu pięciu lat. Kiedy się o nich słyszy, jednym po drugim, można zapewne odnieść wrażenie, że moja wagina jest jak drzwi obrotowe w domu towarowym Macy’s tuż przed Bożym Narodzeniem. Tymczasem ja opowiadam o tych paru porażkach dlatego, że słuchanie o czyimś zdrowym i regularnym życiu seksualnym ciekawe nie jest. Wyobrażacie sobie, żebym stojąc przed publicznością, mówiła: „No więc wczoraj wieczorem poszłam do łóżka ze swoim chłopakiem. Najpierw się czule obejmowaliśmy, a potem on tak słodko się ze mną kochał”? Ludzie by natychmiast wyszli, a ja razem z nimi.

Poza tym nawet ja mylę czasami swój sceniczny anturaż z prawdziwą mną, tą rozsądną, z realnego życia. Próbuję wtedy przekonywać samą siebie, że stać mnie na pozbawiony emocji seks, taki, o jakim ciągle słyszę od różnych mężczyzn oraz od Samanthy Jones z Seksu w wielkim mieście. I miewam swoje momenty, jednak przez 99,9 procent życia taka nie jestem. Nigdy nie spiknęłam się z żadnym facetem po zakończeniu któregoś z moich występów. Czyż to nie smutne? Jeżdżę po kraju dwanaście lat i ani razu nie poznałam mężczyzny po przedstawieniu, nie zabrałam go do siebie ani nawet się z nim nie całowałam. Nic. Znam paru satyryków płci przeciwnej twierdzących, że nigdy nie chodzą do łóżka z dziewczyną, która by wcześniej nie widziała ich występu. Ze mną jest dokładnie odwrotnie. Nie jestem latawicą, nie ganiam za fiutem. Uprawiam seks w normalnych ilościach, przeważnie z kimś, z kim akurat chodzę, i zwykle wtedy leżę, przyjmując pozycję „szczęśliwego dziecka” z ćwiczeń jogi; wydaję przy tym odgłosy świadczące, że się dobrze bawię. Kiedy bywam singielką i kroi się jakaś przelotna przygoda, zachowuję się zwykle jak każda ostrożna i dbająca o siebie laska, a myśl, że jakiś nieznany mi fiut mógłby we mnie wejść, nie przyspiesza bicia mego serca. No cóż, może z tym jednym wyjątkiem…

Byłam wtedy w trasie, podróżowałam między dwoma paskudnymi miastami: Fayetteville w Karolinie Północnej i Tampą na Florydzie. Nie boję się tak ich nazwać i zirytować tym samym mieszkańców obu miejscowości, ponieważ wiem na pewno, że nigdy nie przeczytali ani jednej książki. Żart, żart, żart, choć chyba nie do końca. Kursując między tymi miastami, człowiek ma wątpliwą przyjemność latania maleńkim, podniebnym busikiem, z niewiadomych powodów nadal zwanym samolotem. Aby do niego wsiąść, trzeba kucnąć, a przez cały lot słychać warkot śmigieł i śpiewy w rodzaju „La la la la la bamba”, choć ma się głęboką nadzieję, że to ostatnie rozbrzmiewa wyłącznie w naszej głowie.

Było wcześnie rano i miałam kaca. Jak już mówiłam, występowałam w Fayetteville, gdzie nie ma nic do roboty, jak tylko pić, aż człowiek padnie. Na lotnisko dotarłam tak, jak zwykle docieram na lotnisko – bez stanika, z zerowym makijażem, w spodniach od dresu, T-shircie i w płaskich pantoflach. Nie należę do osób, które nad ranem wyglądają szczególnie pociągająco. Twierdziłabym wręcz, że przypominam jota w jotę Beetlejuice’a z filmu Sok z żuka – granego przez Michaela Keatona, a nie tego, którego zwykle przedstawia Howard Stern. Cieszyłam się wtedy fantastycznym okresem w życiu, kiedy jeszcze nikt nie robił mi zdjęć, chyba że sama wpadłam niespodziewanie w kadr. Byłam cudowną, trzydziestojednoletnią dziewczyną, która otwierała usta i natychmiast je zamykała, gdy tylko zdała sobie sprawę, że zapomniała umyć zęby – a właściwie nie tyle zapomniała, ile po prostu zostawiła swoją szczoteczkę w Charleston. Jakoś nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby kupić sobie w Karolinie Północnej nową. Jedną z oznak tego, że dzień wcześniej wypiłam za dużo, były czerwone od wina zęby, jakie miałam po przebudzeniu, i taka ilość konturówki rozmazanej pod oczami, że przypominałam skrzydłowego formacji ataku w drużynie futbolowej New England Patriots. Krótko mówiąc, tego ranka wyglądałam obrzydliwie i zalatywałam curry, i gdyby ktoś wrzucił mi do kubka z kawą dolara, sądząc, że jestem bezdomna, pomyślałabym: No tak.

Dotarłam do lotniskowej kontroli bezpieczeństwa, a on tam już był: metr osiemdziesiąt osiem, mocno zbudowany, włosy rudoblond, jakieś trzydzieści pięć lat. Pierwszy pocałunek w życiu wymieniłam z rudzielcem, dlatego mam do nich słabość. Ten tutaj był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam. Podnieciłam się z miejsca, od samego patrzenia. Mała notka na marginesie: NORMALNIE NIC TAKIEGO SIĘ ZE MNĄ, KURWA, NIE DZIEJE. To faceci przyglądają się kobietom przechodzącym obok w spódniczkach albo ciasno opiętych dżinsach i dostają erekcji, a już na pewno czują jakiś rodzaj ekscytacji. Natomiast kobietom rzadko się zdarza, żeby na widok jakiegoś gościa myślały sobie: A nieeeech mnie! Omiotłam go wzrokiem od stóp do głów, starając się znaleźć choćby najmniejszy fragment ciała, który nie byłby godny Gastona z Pięknej i Bestii, ale niczego takiego nie widziałam. Brakowało mu tylko kucyka z kokardką na głowie.

Głośno westchnęłam; spojrzał na mnie, zanim przeszedł przez wykrywacz metalu. Cała krew spłynęła mi do pochwy. Uśmiechnęłam się do niego, przypominając sobie, że wyglądam jak Bruce Vilanch (ci, którzy go nie znają i są zbyt leniwi, aby zajrzeć do Google’a, niech sobie wyobrażą puchacza w blond peruce). Przeszłam przez kontrolę bezpieczeństwa i udałam się do odpowiedniej bramki na lotnisku – i nagle bum! On też tam był – i wyglądał jeszcze seksowniej. Miał na sobie koszulkę z długim rękawem, na tyle opiętą na piersiach, że wiedziało się, co jest pod spodem. Uświadomiłam sobie z absolutną jasnością, iż pod nią znajduje się miejsce, na którym chciałabym oprzeć policzek i wdychać wszystkie feromony tego faceta, czekając, aż mnie posiądzie niczym Marlon Brando w Tramwaju zwanym pożądaniem albo Ryan Gosling w dowolnym-swoim-filmie-albo-innym-miejscu.

Popędziłam do toalety, żeby znaleźć kosmetyczkę w torebce, która staje się workiem bez dna, kiedy czegoś naprawdę potrzebuję (czyli przez cały czas). Nie przesadzam, tam dosłownie można znaleźć wszystko to, co w prawdziwym strusim gnieździe. Lepiej, aby nie powstał o mnie żaden artykuł z cyklu „Co trzymasz w swojej torebce?” w jakimś czasopiśmie o celebrytach, bo opinia publiczna mogłaby się dowiedzieć, że są tam różne naprawdę zabawne i zaskakujące rzeczy. I że w związku z tym powinnam się leczyć. Znalazłam trochę różu do policzków i balsam do ust i pomyślałam sobie: Super. Tylko tyle trzeba, żeby z poziomu żenady wspiąć się na poziom przeciętności. Spojrzałam w lustro, zobaczyłam w nim różowawy trądzik, który stworzyłam na swojej twarzy, i zaśmiałam się do siebie. Pierdolić to. Podwinęłam spodnie od dresu do połowy łydek z myślą: Podkreślmy naszą najmocniejszą stronę. Umyłam palcem zęby i cała spryskałam się wodą. Wyszłam stamtąd tak, jakbym była na wybiegu, i przepłynęłam tuż obok niego. Tylko że teraz, w terminalu, nie spojrzał na mnie ani razu, nawet przez sekundę.

Kupiłam gumę do żucia i jakiś magazyn z Jennifer Aniston na okładce, po czym – z poczuciem klęski – wsiadłam do samolotu. Dotarłam do swojego maleńkiego fotela przy oknie, zaczęłam czytać, że Jennifer umrze w samotności i że jest to nie fair, i wtedy znów go zobaczyłam. Wchodził na pokład. Przeszedł alejką między siedzeniami, a ja gapiłam się na jego potężne ramiona i wielkie dłonie obejmujące torbę podróżną, gdy torował sobie drogę. Myślałam: Może jak będzie mnie mijał, udam, że kicham… i padnę na podłogę tuż przed nim… a on się potknie i zwali na mnie jak długi. A potem zobaczyłam, że spogląda prosto na miejsce obok.

Nie, pomyślałam. To chyba niemożliwe, żeby zajął sąsiedni fotel. Nie, nie, nie. Ależ TAK! Gem, set i, kurwa, piłka meczowa, TO SIĘ DZIEJE NAPRAWDĘ.

Nigdy, przenigdy nie rozmawiam z ludźmi w samolotach. To wielkie ryzyko, może wiązać się ze skutkami w rodzaju towarzystwa Jamesa Tobacka (wygooglujcie go sobie), który – zanim jeszcze wystartowaliśmy – powiedział mi: „Kobietę zna się naprawdę dopiero wtedy, kiedy się jej wyliże odbyt”, albo z obecnością pewnej pani, która przez trzy godziny pokazywała mi zdjęcia swojego martwego kanarka. Jednak w tym wypadku od razu się do faceta odezwałam.

– Cześć, jestem Amy.

Uśmiechnął się, ukazując maleńką przerwę między zębami. Uwielbiam u mężczyzn takie szczeliny, bardziej niż cokolwiek innego.

– Cześć. A ja Sam – odpowiedział z brytyjskim akcentem.

Po chwili wiedziałam już, że służy w angielskiej wersji naszych marines i że przyjechał do Fayetteville tylko na parę dni. Nie mogłam, kurna, dać sobie z tym rady. To było dla mnie za wiele. Jakby coś mnie opętało, traciłam panowanie nad własnym głosem niczym Sigourney Weaver pod koniec Pogromców duchów. Normalnie byłam w rui, jak to mówią. Kto tak mówi? Nie wiem. Zamknijcie się i czytajcie dalej, jak załatwił mnie ten brytyjski superbohater. Wystartowaliśmy, a ja udawałam, że bardzo boję się latać. Nie było żadnych turbulencji, a mimo to złapałam go za ramię i złożyłam mu twarz na piersi, wdychając jego zapach. Jawnie się do niego przystawiałam; oboje śmialiśmy się z mojej napastliwości. Łechtaczka pulsowała mi jak serce w rozterce, a w myślach ciągle słyszałam piosenkę zespołu 98 Degrees zatytułowaną Daj mi tę jedną noc (Una Noche). Choć byłam już wtedy troszkę znana, on nigdy o mnie nie słyszał, co było kolejnym dużym plusem. Powiedziałam mu, że dziś wieczorem mam występ i że potem moglibyśmy się spotkać. Wymieniliśmy się adresami mejlowymi. Zanosiłam modły do wszystkich bogów, by to spotkanie doszło do skutku.

Wcześniej bywałam w podobnej sytuacji kilka razy: kroiły mi się szybki numerek albo jednonocna przygoda, ale do niczego nie dochodziło. Raz czy dwa instynkt kazał mi powiedzieć „nie”, bo nie czułam się bezpieczna. Przeważnie jednak rezygnowałam z powodu czystego lenistwa. Przychodziły mi do głowy myśli o rzeczach praktycznych, na przykład: Kiedy będę mogła już sobie pójść, żeby zjeść trochę spaghetti? Nie jesteśmy parą, więc nie wolno mi zachowywać się u niego jak w domu, to znaczy szczotkować zębów, myć buzi, nałożyć sobie maseczki na oczy do spania ani do uszu wsadzić zatyczek. Ma być ostro i seksownie, a tymczasem ja wyglądam jak Shrek w wersji blond tuż po północy. A jak będzie rano? Co sobie powiemy? Czy zamówię mu Ubera? A jeśli on powie mi coś przykrego albo spróbuje się ze mną kochać jeszcze raz, nad ranem, kiedy moja wagina śmierdzi jak miska po zupie ramen? Jestem po prostu zbyt pragmatyczna i leniwa na jednonocne przygody. Zawsze zastanawiam się nad konsekwencjami i nie popijam już tak jak w college’u.

Natomiast sytuacja z Samem przedstawiała się inaczej. Podniecał mnie, rozbudzał fantazję, był marzeniem. Nawet jego akcent czynił go cokolwiek nierealnym. Nie przeszkadzało mi, że miał wrócić do swojego zagranicznego domu następnego dnia tuż po wschodzie słońca. Kiedy rozstaliśmy się na lotnisku i poszłam przeprowadzić swój show, przez cały ten czas tylko niecierpliwie czekałam na jakąś wiadomość od niego. I wiadomość przyszła, gdy występ się skończył – mejl z pytaniem, jak mi poszło. Zażartowałam, że ktoś właśnie odkrył mój talent i chcę wykorzystać ten fakt w swojej dalszej karierze.

Zapytał: „Kto cię odkrył?”.

Odpisałam: „Iluzjonista. Mam być jego asystentką”. Wydawało mi się to całkiem zabawne.

Rzucił: „Będzie cię przecinał na pół?”.

Odpowiedziałam: „Liczyłam, że ty to zrobisz”.

BANG! Oto najbardziej agresywne seksualnie, a jednocześnie zgodne z prawdą zdanie, jakie w życiu napisałam. Które w dodatku zadziałało.

Umówiliśmy się w klubie, który był na parterze mojego hotelu. Wypiliśmy po pół piwka i tańczyliśmy do muzyki Ice Cube’a, informującego nas, że możemy wszystko osiągnąć, jeśli się tylko solidnie przyłożymy. Potem wyszliśmy. Droga przez jasno oświetlony hol do pogrążonej w półmroku windy to jedyne, co zapamiętałam przed czekającym nas aktem seksualnym. W windzie przechodziły mi przez głowę następujące myśli: Przeleć mnie, przeleć mnie, przeleć mnie, przeleć mnie, przeleć mnie.

W tamtym okresie życia bardzo potrzebowałam solidnego zastrzyku seksualnej pewności siebie. Jakiś czas wcześniej dowiedziałam się bowiem, że facet, w którym byłam zakochana i z którym kiedyś chodziłam, to gej. Mimo że od naszego rozstania minęło trochę czasu, wiadomość ta złamała mi serce. I sprawiła, że zwątpiłam w samą siebie. Osobę, dzięki której czułam się tak cudownie, czułam się taka sexy, naprawdę interesowali mężczyźni. I to od dawna. Myślałam: Czyżbym była męska? Kiedy człowiek dojrzewa i trochę mądrzeje, poczucie wartości czerpie z własnego wnętrza, a nie od kogoś, z kim uprawia seks. Jednak odkrycie, że chodziłam z gejem, bardzo utrudniło mi wtedy życie. Miałam kłopot ze swoją seksualnością i zastanawiałam się, czy jestem cokolwiek warta.

I nagle pojawił się Sam – piękny, idealny, wymarzony mężczyzna, który chciał pomóc biednej sierotce odnaleźć drogę do domu. Winda w hotelu jechała zdecydowanie zbyt wolno.

Wpadliśmy do mojego pokoju o wystroju typowo korporacyjnym i nie traciliśmy już czasu.

Rzuciłam torebkę w kąt, rozebraliśmy się do bielizny i wskoczyliśmy do łóżka. Żadne nie miało wątpliwości, po co tu jesteśmy. Przyświecał nam jeden cel: spałaszować się nawzajem, nasycić sobą. Auuuuuuu, tak, tak, wiem, sorry. Ale taka jest prawda. Wszystko odbyło się jak należy. Całowanie jak należy. Wrażenie jego ciała też jak należy. Poszliśmy na całość. Nie mogę zacytować teraz Pięćdziesięciu twarzy Greya ani napisać czegoś bardzo zmysłowego, dlatego opowiem wam o samych faktach. Oboje byliśmy bardzo aktywni (oralnie). Oboje nie mogliśmy uwierzyć, że to się naprawdę dzieje (liczne orgazmy). On był tak zachwycony i podekscytowany, że w pewnej chwili przybił mi piątkę. Niesamowite wrażenie (to znaczy seks, nie przybicie piątki). Po tamtym przygnębiającym odkryciu, że facet, z którym wielokrotnie się kochałam, woli mężczyzn, doznawałam cudownego zadośćuczynienia, kiedy ta niebiańska istota brała mnie w ramiona, sprawiając, że czułam się chciana i piękna. Seks był doskonały. On był doskonały. Oboje znajdowaliśmy się w ekstazie, ciesząc się, wręcz delektując każdym zapachem, dźwiękiem i dotykiem.

Po wszystkim powiedziałam, że było mi bardzo przyjemnie go poznać i życzyłam mu powodzenia w dalszym życiu. Nie mógł uwierzyć, że wyrzucam go za drzwi. Nie mógł w to uwierzyć tak bardzo, że został i kochaliśmy się jeszcze co najmniej trzy razy, z krótkimi, czułymi przerwami pomiędzy, opowiadając sobie różne historie, śmiejąc się i tuląc do siebie.

W końcu powiedziałam, że na niego czas. Uprawianie seksu z obcym facetem jakoś mi nie przeszkadza, ale spanie obok już tak – to zbyt wielka zażyłość. Ponieważ on próbował kreślić nam plany na wspólną przyszłość, poinformowałam go, że to jednorazowa znajomość. Stwierdziłam, że było cudownie i że nigdy już nie pójdę z mężczyzną na jedną noc do łóżka, ponieważ nie zniosłabym porównania. Pocałowaliśmy się na pożegnanie. Poszłam spać z ogromnym uśmiechem na twarzy, dziękując w myślach.

Zdaję sobie sprawę, że owa noc w Tampie, jedna z najlepszych w moim życiu, to była tylko przelotna przygoda. Ale czułam się wtedy jak Marlene Dietrich w filmie Maroko. Proszę zaprotokołować, że wcale nie postuluję, aby wszyscy ograniczali się do jednej jednonocnej przygody. Och nie, nie, nie, wręcz przeciwnie: niektórym z nas wyszłoby znacznie bardziej na zdrowie, gdyby przez całe życie mieli tylko przelotne kontakty. Ale jeśli chodzi o mnie, to spotkanie spadło mi jak gwiazdka z nieba w chwili, gdy nie czułam się specjalnie atrakcyjna dla mężczyzn. A nawet zasadniczo pozbawiona seksualności. Pragnęłam podniesienia na duchu, potwierdzenia swojej wartości. Ta nieoczekiwana noc pełna miłości ze świetnie zbudowanym, brytyjskim rudzielcem była dla mnie niczym azytromycyna, która przepędza z ciała wszelkie pozostałości patogenów. (Czy może być bardziej aseksualna metafora? Nie. A w ogóle to sądzę, że antybiotyki nie działają).

Wszyscy wiemy, że jednorazowe numerki nie są żadnym panaceum na złamane serce i niskie poczucie własnej wartości. Poza tym ich konsekwencje bywają nieprzyjemne. Każda z nas próbowała zapewne wykorzystać seks jako remedium, co kończyło się poczuciem jeszcze większej samotności oraz powrotem do tego samego gnojka, od którego ledwo udało nam się odejść. Czasami jednak takie przygody rzeczywiście potrafią rozwiązać konkretny problem. Więcej nawet – bywa tak, że gdy próbujemy pozbyć się danego kłopotu za pomocą seksu, okazuje się, iż to właśnie seks jest dla nas nagrodą samą w sobie. Nie trzeba wyciągać z niego żadnej nauczki. Niczego od nas nie wymaga, a daje czystą przyjemność. Orgazmy z facetem, który patrzy na ciebie jak na obiad w porze lunchu, są dokładnie tym, co przepisałby nam lekarz. Proponuję wprowadzić Krajowy Dzień Rudzielca: ten człowiek zdecydowanie zasługiwał na uroczystą paradę czy coś w tym stylu.

Próbował się ze mną kontaktować jeszcze kilkukrotnie, gdy akurat był w Stanach, ale ja pozostałam wierna pragnieniu, żeby zachować w sercu święte wspomnienie tamtej nocy. Rzecz dziwna: nocy, która wydaje mi się najniewinniejszą w całym moim życiu. I nadal tak jest.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: