Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ekscentrycy, pasjonaci, dziwacy - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ekscentrycy, pasjonaci, dziwacy - ebook

Nieustraszeni ryzykanci, poszukiwacze przygód, szaleni artyści, kontrowersyjni politycy, Bez ludzi, którzy odważyli się żyć inaczej niż wszyscy, ludzkość nie ruszyłaby z miejsca, a świat bez nich nie byłby tak kolorowy.
Kim są ci, którzy całkowicie oddali się swojej pasji? Poświęcili życie dla szalonej idei? Żyją z dala od cywilizacji? Biją rekordy w dziwacznych dyscyplinach? Modlą się do własnych bogów? Goszczący na łamach miesięcznika „Focus” ekscentrycy są bohaterami tej książki, z której dowiecie się m.in.
– kto się modli do makaronu
– gdzie dziś żyją pustelnicy
– kim był prawdziwy Indiana Jones
– jak się gimnastykować w kosmosie
– co łączy wesołe miasteczko z salą tortur?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7778-238-5
Rozmiar pliku: 662 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Opę­ta­ni nu­me­ra­mi

Po­dob­no na­sze losy są za­pi­sa­ne w gwiaz­dach. Rów­nie do­brze mo­że­my wie­rzyć, że są za­pi­sa­ne w licz­bach.

Max Su­ski

Spo­tka­łem cię, kie­dy mia­łem 23 lata. To było 14 wrze­śnia, a 14 plus 9 to prze­cież… 23! Ludz­kie cia­ło skła­da się z 23 par chro­mo­so­mów, a dwa po­dzie­lo­ne przez trzy to w za­pi­sie dzie­sięt­nym 0,666 – czy­li sza­tan, jak w pysk strze­lił!

Ta­kie ob­se­sje za­wład­nę­ły ży­ciem Wal­te­ra Spar­ro­wa (w tej roli Jim Car­rey), głów­ne­go bo­ha­te­ra fil­mu Licz­ba 23, któ­ry nie wszedł do kin. Za­le­d­wie do wy­po­ży­czal­ni, mimo gwiaz­dor­skiej ob­sa­dy Dla­cze­go nie do kin? To oczy­wi­ste – nu­me­ro­lo­gicz­ne lob­by nie chce dzie­lić się se­kre­ta­mi z resz­tą po­spól­stwa, ale pra­gnie da­lej samo rzą­dzić świa­tem, wy­gry­wać na gieł­dzie i tra­fiać w to­to­lot­ka, dla­te­go blo­ku­je pró­by wy­tłu­ma­cze­nia lu­dziom, gdzie leży praw­da.

Szczę­śli­wa trzy­nast­ka

Wio­sna 2005. Umie­ra Pa­pież Wszech Cza­sów. Kie­dy do­kład­nie? Tego nie do­wie­my się nig­dy. Ofi­cjal­ny ko­mu­ni­kat brzmi: 2 kwiet­nia 2005, go­dzi­na 21.37. Lu­dzie pła­czą, mo­dlą się. Ale nie tro­pi­cie­le świa­to­wych spi­sków. Ci li­czą, ra­chu­ją, do­da­ją, odej­mu­ją. Włos im się na gło­wie jeży, gdy od­kry­wa­ją, jed­no za dru­gim, licz­bo­we cuda do­ty­czą­ce pa­pie­ża Po­la­ka.

Punkt wyj­ścia: Jan Pa­weł Dru­gi to w su­mie 13 li­ter. A pa­mię­ta­my, że za­mach na pla­cu Świę­te­go Pio­tra miał miej­sce 13 maja 1981, w pią­tek. Słyn­na trzy­nast­ka, apo­geum pe­cha.

Nu­me­ro­lo­gia na­da­je licz­bom spe­cjal­ne zna­cze­nie, zgod­nie z ideą pi­ta­go­rej­czy­ków, uzna­ją­cych licz­bę za za­sa­dę świa­ta.

Li­czy­my da­lej. Cy­fry ze­bra­ne w da­cie śmier­ci pa­pie­ża (02.04.2005) dają ra­zem 13. Cy­fry z go­dzi­ny (21.37) – zno­wu 13. Pa­pież żył rów­no 31 000 dni, uwzględ­nia­jąc lata prze­stęp­ne i tym po­dob­ne pu­łap­ki. A 31 wspak to prze­cież 13. Data uro­dze­nia? 18 maja 1920. W su­mie nie 13, ale 26, czy­li… dwa razy 13. To samo do­ty­czy pon­ty­fi­ka­tu. Od 16 paź­dzier­ni­ka 1978 do 2 kwiet­nia 2005 mi­nę­ło (jak po­li­czył nie­za­wod­ny Excel) 9665 dni, a suma cyfr tej licz­by to 26. Czy­li zno­wu dwie trzy­nast­ki.

Bab­cia jak pa­pież

Ale nie trze­ba być pa­pie­żem, by do­stą­pić po­dob­ne­go za­szczy­tu. Moja bab­cia to Ma­ria Mag­da­le­na. Imio­na i na­zwi­sko to w su­mie 19 li­ter. Data uro­dze­nia? 19 lip­ca 1919. Trzy dzie­więt­nast­ki. Ale li­piec też jest „dzie­więt­na­sty” – to po pro­stu prze­krę­co­ny licz­nik, bo rok ma tyl­ko 12 mie­się­cy (12+7=19). Kod pocz­to­wy domu, w któ­rym bab­cia miesz­ka­ła całe ży­cie: 01-919, czy­li dwie dzie­więt­nast­ki plus nic nie­zna­czą­ce zero. Bab­cia umar­ła 14 maja. W su­mie 19. Bab­cia prze­ży­ła pa­pie­ża o 346 dni. A suma cyfr licz­by 346 to oczy­wi­ście 13, bo tu już cho­dzi o ko­goś in­ne­go, znacz­nie waż­niej­sze­go (patrz po­przed­ni aka­pit).

Tro­pie­nie po­dob­nych ko­in­cy­den­cji może pro­wa­dzić do ob­se­sji. Im bar­dziej ta­jem­ni­cze zja­wi­sko, tym ła­twiej o do­szu­ki­wa­nie się w nim sym­bo­li­ki. Nie­któ­re licz­by upa­trzy­li so­bie neo­na­zi­ści. Oto nie­win­ne 88 ozna­cza, ni mniej, ni wię­cej, tyl­ko zwrot „Heil Hi­tler”, po­nie­waż H jest 8 li­te­rą al­fa­be­tu. Tak samo 18, czy­li w tym sa­mym ko­dzie AH, to oczy­wi­ście sam Adolf Hi­tler, któ­ry zresz­tą był go­rą­cym mi­ło­śni­kiem nu­me­ro­lo­gii. We­dług za­sad tej­że, po przy­pi­sa­niu li­te­rom z na­zwi­ska Hi­tle­ra od­po­wied­nich liczb trzy­cy­fro­wych, otrzy­ma­my 666, za­tem sza­ta­na we wła­snej oso­bie. I jak tu te­raz ze spo­koj­nym su­mie­niem ko­muś zor­ga­ni­zo­wać „osiem­nast­kę”?

To zresz­tą uła­mek po­dob­nie nie­sa­mo­wi­tych przy­pad­ków. A co na to wszyst­ko fa­chow­cy? Py­ta­my dr. hab. Krzysz­to­fa Olesz­kie­wi­cza, pro­fe­so­ra Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go, zaj­mu­ją­ce­go się za­wo­do­wo ra­chun­kiem praw­do­po­do­bień­stwa.

– Czy to może być przy­pa­dek, że pa­pież żył rów­no 31 ty­się­cy dni?

– Od­po­wiem in­a­czej. Weź­my 30 osób, niech każ­da 10 razy rzu­ci mo­ne­tą. Ja­kie jest praw­do­po­do­bień­stwo tego, że dwie z tych 30 osób będą mia­ły iden­tycz­ny ciąg wy­rzu­co­nych war­to­ści?

– Noo, na pierw­szy rzut oka małe.

– Za­ska­ku­ją­co duże, po­nad 1/3. Robi wra­że­nie, praw­da? Ale oto rzecz bar­dziej zdu­mie­wa­ją­ca. Gdy­by wziąć gru­pę za­le­d­wie 23 osób i po­rów­nać ich daty uro­dze­nia, praw­do­po­do­bień­stwo tego, że dwie oso­by uro­dzi­ły się tego sa­me­go dnia, bę­dzie wyż­sze niż 1/2.

To bie­rze się stąd, że mamy dużo par tych osób: 23x22 po­dzie­lo­ne przez dwa daje 253, co jest już po­rów­ny­wal­ne z licz­bą dni w roku.

– No do­brze, ta­kie rze­czy się zda­rza­ją. Niech bę­dzie, że licz­by wlo­ką się za ludź­mi. Ro­zu­miem, że okrą­głą licz­bę ty­się­cy prze­ży­tych dni ma na kon­cie co ty­sięcz­ny nie­bosz­czyk, ale nie każ­dy jest pa­pie­żem.

Ale za­wsze mamy ol­brzy­mią licz­bę da­nych, któ­re mo­że­my wziąć pod uwa­gę, i wy­szu­ku­je­my te, któ­re pa­su­ją do ob­raz­ka.

– Prze­cież ja nie spraw­dzam nu­me­ru buta, tyl­ko dane po­wszech­nie zna­ne.

– A dla­cze­go, za­miast pa­trzeć na licz­bę li­ter w na­zwi­sku, nie przy­pi­sać li­te­rom cyfr, np. A=1 itd.? Je­śli wziąć do­sta­tecz­nie dużo rze­czy pod uwa­gę, za­wsze znaj­dzie się coś, co nam pa­su­je. Na przy­kład ame­ry­kań­ski Na­tio­nal He­alth In­sti­tu­te ma ol­brzy­mie dane na te­mat cho­rób. Ktoś za­czął ba­dać ko­re­la­cję róż­ne­go typu za­cho­ro­wań ze zna­ka­mi zo­dia­ku. I wy­krył, że nie­któ­re zna­ki zo­dia­ku zwięk­sza­ją ry­zy­ko za­cho­ro­wa­nia na kon­kret­ne cho­ro­by (pi­sa­ła o tym Mar­git Kos­so­budz­ka w „Ga­ze­cie Wy­bor­czej”: „Nad­cho­dzi wiek głu­po­ty?”).

– Czy­li…?

– To kom­plet­na lipa, bo ka­ta­log cho­rób jest tak dłu­gi, że szan­sa, by nie zna­leźć przy­pa­dło­ści sko­re­lo­wa­nej ja­koś ze zna­ka­mi Zo­dia­ku, jest bli­ska zeru. Ta­kie dane nie mają żad­ne­go zna­cze­nia. Co in­ne­go, gdy­by po­dob­ną gru­pę zba­dać 10 lat póź­niej i wy­nik by się po­wtó­rzył. To by su­ge­ro­wa­ło, że coś jest na rze­czy.

Weź­my dane z rocz­ni­ka sta­ty­stycz­ne­go. Naj­wię­cej liczb, któ­re po­ka­zu­ją uro­bek wę­gla w to­nach itp., za­czy­na się od je­dyn­ki. Dla­cze­go? Bo ska­la mia­ry jest dość przy­pad­ko­wo zwią­za­na z tym, jaką war­tość się mie­rzy. Wy­ni­ki trzy­cy­fro­we za­czy­na­ją­ce się od je­dyn­ki po­kry­wa­ją licz­by od 100 do 199. Gdy­by zmie­nić ska­lę war­to­ści o po­ło­wę, by­ły­by to licz­by od 200 do 399. Za­tem licz­by za­czy­na­ją­ce się od je­dyn­ki zo­sta­ły­by za­stą­pio­ne przez inne, ale za­czy­na­ją­ce się już od dwóch róż­nych cyfr: 2 i 3. Ko­lej­ny krok pro­wa­dzi do roz­bi­cia wy­ni­ków na licz­by za­czy­na­ją­ce się od czte­rech cyfr: 4, 5, 6 i 7. Nic więc dziw­ne­go, że licz­by za­czy­na­ją­ce się od mniej­szych cyfr po­ja­wia­ją się czę­ściej. Moż­na zna­leźć inne rze­czy: rok uro­dze­nia więk­szo­ści lu­dzi za­czy­na się od je­dyn­ki; w książ­kach hi­sto­rycz­nych pew­nie czę­ściej niż inne po­ja­wia­ją się licz­by 1939 i 1945, ale co z tego wy­ni­ka? Nic.

– Ale mnie mę­czy fakt, że Ein­ste­in uro­dził się 14 mar­ca, aku­rat w dzień licz­by pi. Dwa sym­bo­le na­uki tak ze sobą zwią­za­ne to przy­pa­dek? Albo że An­to­nio­ni i Berg­man umar­li tego sa­me­go dnia.

– Tak samo jak Ce­rvan­tes i Szek­spir.

– Jesz­cze le­piej!

– Sław­nych lu­dzi jest bar­dzo dużo. Je­śli wziąć pod uwa­gę wszyst­kich, to ja­cyś dwaj mu­sie­li umrzeć tego sa­me­go dnia.

– A ja my­ślę, że to ko­smi­ci uro­dzi­li Ein­ste­ina spe­cjal­nie 14 mar­ca, że­by­śmy mie­li nad czym się za­sta­na­wiać.

– Je­śli ba­dać wy­star­cza­ją­co dużą licz­bę ka­te­go­rii, choć­by naj­bar­dziej idio­tycz­nych, to prę­dzej czy póź­niej zaj­dzie ja­kieś praw­do­po­do­bień­stwo, z któ­re­go nic nie wy­ni­ka. Ja też chcę zwró­cić uwa­gę na pew­ną cu­dow­ną zbież­ność: do tej pory żył je­den Al­bert Ein­ste­in, słyn­ny fi­zyk, i do­kład­nie je­den Ka­rol Dar­win, słyn­ny ewo­lu­cjo­ni­sta. To prze­cież zdu­mie­wa­ją­ce.

Krop­ka nad i

A ja i tak swo­je wiem. Tyl­ko dla­cze­go peł­na data śmier­ci bab­ci (14.05.2005) to w su­mie 17, a nie 19? I dla­cze­go Ka­rol Woj­ty­ła to w su­mie 12 li­ter, a nie 13? Otóż „17” to we­dług nu­me­ro­lo­gów naj­bar­dziej de­mo­nicz­na licz­ba, sto­kroć groź­niej­sza niż niby pe­cho­wa trzy­na­sta. A na­zwi­sko Woj­ty­ła kie­dyś brzmia­ło Woj­tył­ła, ale jed­no ł zni­kło przy po­lo­ni­za­cji li­tew­skich na­zwisk. I wszyst­ko ja­sne.

Max Su­ski (nu­mer 23 na szkol­nej li­ście)

Nie­za­leż­ny dzien­ni­karz zaj­mu­ją­cy się te­ma­ty­ką oby­cza­jo­wą i mo­to­ry­za­cyj­ną, pu­bli­ko­wał m.in. w „Prze­kro­ju”. „Ga­ze­cie Wy­bor­czej”, „Ma­chi­nie”.Maj­ster­klep­ki

Fani chin­do­gu two­rzą ge­nial­nie pro­ste ga­dże­ty ana­lo­go­we, któ­re mo­gły­by uła­twić nam ży­cie, i… za­cho­wu­ją je dla sie­bie

Jo­an­na Ni­ko­dem­ska

Nie lu­bisz myć tłu­stych noży? Po­wi­nie­neś w ta­kim ra­zie sma­ro­wać chleb ma­słem w sztyf­cie. Pro­blem w tym, że ta­kie­go ma­sła nie ma. Po­dob­nie jak prze­no­śnych pa­sów dla pie­szych, wi­del­ca au­to­ma­tycz­nie na­wi­ja­ją­ce­go ma­ka­ron, pa­ra­sol­ki cho­wa­nej w kra­wa­cie czy dwu­stron­nej szczo­tecz­ki do zę­bów. Na­le­ża­ło więc je wy­my­ślić. I choć przed­mio­ty te fak­tycz­nie po­wsta­ły, nie moż­na ich nig­dzie ku­pić. Bo to nie są ja­kieś tam zwy­czaj­ne wy­na­laz­ki. To chin­do­gu! W do­słow­nym tłu­ma­cze­niu – dziw­ne na­rzę­dzia, ale w rze­czy­wi­sto­ści – na­rzę­dzia uspraw­nia­ją­ce pro­ste czyn­no­ści. Ich twór­com przy­świe­ca jed­nak dość po­kręt­na idea, we­dle któ­rej pro­dukt z po­zo­ru uży­tecz­ny ma być cał­ko­wi­cie nie­uży­tecz­ny.

Sztu­kę chin­do­gu re­gu­lu­je 10 za­sad. Po pierw­sze wy­na­la­zek nie może być uży­wa­ny w prak­ty­ce, choć na taki wy­glą­da. Po dru­gie musi ist­nieć. Po trze­cie przy­świe­cać mu po­wi­nien duch anar­chii, co się prze­ja­wia w prze­ła­my­wa­niu kon­we­nan­sów. Po czwar­te, pią­te i dzie­sią­te, musi mieć cha­rak­ter co­dzien­ny, nie może być sprze­da­wa­ny, opa­ten­to­wa­ny ani śmiesz­ny (to aku­rat trud­ne do speł­nie­nia), nie po­wi­nien po­ru­szać te­ma­tów tabu, ma być apo­li­tycz­ny, are­li­gij­ny.

Kpi­na i bunt

Ja­poń­ski ko­mik Ken­ji Ka­wa­ka­mi za­czął wy­my­ślać chin­do­gu przed kil­ku­na­stu laty. Do dzi­siaj, zgod­nie z re­gu­ła­mi, żad­ne­go ze swo­ich 600 po­my­sło­wych wy­na­laz­ków nie opa­ten­to­wał – mają je­dy­nie cha­rak­ter po­ka­zo­wy. Zy­skał na­to­miast gro­no na­śla­dow­ców li­czą­ce oko­ło 10 000 osób, któ­rych jed­no­czy Mię­dzy­na­ro­do­we To­wa­rzy­stwo Chin­do­gu z sie­dzi­bą w Los An­ge­les (pre­ze­sem jest Ame­ry­ka­nin Dan Pa­pia) i za­sa­dy, któ­re gwa­ran­tu­ją, że nowy przed­miot bę­dzie chin­do­gu, a nie zwy­kłym wy­na­laz­kiem. Wie­le tych przed­mio­tów od­da­je ja­poń­ską spe­cy­fi­kę: pod­pór­ka pod bro­dę do drze­ma­nia na sto­ją­co, chu­s­ta na oczy z na­zwą sta­cji, na któ­rej na­le­ży obu­dzić wła­ści­cie­la, czy koł­nierz za­po­bie­ga­ją­cy za­chla­pa­niu pod­czas je­dze­nia pa­łecz­ka­mi. Są też po­my­sły bar­dziej uni­wer­sal­ne, jak wspo­mnia­ne ma­sło w sztyf­cie, dwu­stron­ne buty, pier­si na mle­ko dla męż­czyzn czy ubran­ko-mop dla nie­mow­la­ka, któ­ry racz­ku­jąc, wy­fro­te­ru­je pod­ło­gę.

Swo­imi wy­na­laz­ka­mi Ka­wa­ka­mi ewi­dent­nie drwi z opę­ta­ne­go kon­sump­cjo­ni­zmem spo­łe­czeń­stwa, bez­myśl­nie go­nią­ce­go za ko­lej­ny­mi elek­tro­nicz­ny­mi ga­dże­ta­mi. Każ­dy ze swo­ich wy­na­laz­ków oso­bi­ście prze­te­sto­wał, ob­fo­to­gra­fo­wał i opi­sał w książ­kach z cy­klu Unu­se­less In­ven­tions: The Art of Chin­do­gu (moż­na je ku­pić przez In­ter­net).

W ra­mach ma­ni­fe­stu nie­zwy­kłe wy­na­laz­ki two­rzył też pol­ski ar­ty­sta eks­pe­ry­men­ta­tor Ju­lian Jó­zef An­to­nisz (właśc. An­to­nisz­czak). Ten zmar­ły przed 30 laty re­ży­ser, mu­zyk i wy­na­laz­ca w cza­sach kry­zy­su i pu­stych pół­ek ni­cze­go – jak wszy­scy – nie zdo­by­wał. W pro­te­ście prze­ciw­ko ta­kie­mu upodle­niu on two­rzył. Przed­mio­ty de­fi­cy­to­we i ta­kie, któ­re nie ist­nia­ły wca­le. W swo­jej kan­cia­pie wy­cza­ro­wy­wał fil­my bez uży­cia ka­me­ry i maj­stro­wał za­baw­ki dla có­rek (pi­sak ni­cio­wy, pla­zmo­two­ry). „Miał twór­cze po­dej­ście do wszyst­kie­go. Wy­cho­wy­wał nas w prze­ko­na­niu, że je­że­li coś jest po­trzeb­ne, to za­wsze moż­na to so­bie skon­stru­ować lub prze­ro­bić z cze­goś in­ne­go” – wspo­mi­na Sa­bi­na An­to­nisz­czak, cór­ka ar­ty­sty, w ar­ty­ku­le „Jak dzia­ła jam­ni­czek” opu­bli­ko­wa­nym w ma­ga­zy­nie „2+3D”. Jesz­cze na stu­diach z dwóch ro­we­rów zbu­do­wał sa­mo­chód.

Aby uła­twić so­bie pra­cę, skon­stru­ował an­to­ni­szo­graf fa­zu­ją­cy, ry­su­ją­cy płyn­ne przej­ścia z jed­nej fazy ru­chu w dru­gą. Skon­stru­ował też chro­po­graf, ro­bią­cy zdję­cia dla nie­wi­do­mych. W 1975 roku Ju­lian An­to­nisz zre­ali­zo­wał Film o sztu­ce… (biu­ro­wej) – ak­tor­sko-ani­mo­wa­ną gro­te­skę, wy­śmie­wa­ją­cą wy­na­tu­rze­nia biu­ro­kra­cji, utrzy­ma­ną w kon­wen­cji re­por­ta­żu z do­rocz­ne­go Bien­na­le Sztu­ki Biu­ro­wej, na któ­rym pre­zen­to­wa­ne są pra­ce kon­cep­tu­al­ne… urzęd­ni­ków ewi­dent­nie nu­dzą­cych się w pra­cy. Po­dob­nie jak po­zo­sta­łe fil­my, wy­re­ży­se­ro­wał go, zmon­to­wał, skom­po­no­wał mu­zy­kę i na­pi­sał ge­nial­ny sce­na­riusz.

Ga­bi­net oso­bli­wo­ści

„Biu­ro biur. Jak okiem się­gnąć nowy wspa­nia­ły świat. Zdej­mij­my ofi­cjal­ną war­stwę ofi­cjal­ne­go biu­ro­ry­zmu! A tam się dzie­je, tam się dzie­je! Tam wre ży­cie ar­ty­stycz­ne!” – re­la­cjo­nu­je le­ci­wa re­por­ter­ka (a na­praw­dę do­zor­czy­ni z kra­kow­skie­go Stu­dia Fil­mów Ani­mo­wa­nych). „W chwi­lach wol­nych od pra­cy – co tu ga­dać, de­hu­ma­ni­zu­ją­cej – oni two­rzą. Oni maj­ster­klep­ku­ją, wie­dząc, że ży­cie bez owej me­ta­fi­zycz­nej oma­sty, jaką jest sztu­ka, by­ło­by tyl­ko ży­ciem bez tej oma­sty. Są wśród nich Ni­ki­fo­ry, Ociep­ki, Pi­cas­sy i Ma­tej­ki. Być może nie­któ­re pra­ce są na­iw­ne, nie­któ­re zbyt doj­rza­łe – nie w tym rzecz. Waż­ne, że nowy prąd wzbie­ra. Wa­chlarz prac jest nie­zwy­kle sze­ro­ki, po­cząw­szy od ma­lar­stwa kla­sycz­ne­go, gra­fi­ki, form prze­my­sło­wych, kon­ser­wa­cji, opa­ko­wań, rzeź­by, aż do wy­na­laz­ków po­li­tech­nicz­nych, ra­cjo­na­li­za­cji BHP i dow­ci­pów ry­sun­ko­wo-sy­tu­acyj­nych. Jest tu też te­atr, ka­ba­ret, pio­sen­ka, li­te­ra­tu­ra, cóż jesz­cze? Eko­no­mia, a na­wet lot­nic­two! Bo wszę­dzie są twór­cy biu­ro­ry­zmu. Ilość prac jest ogrom­na, lecz ze wzglę­du na brak cza­su przed­sta­wia­my tyl­ko nie­któ­re z nich. Prze­tnij­my wstę­gę. Wejdź­my”.

EKS­PE­RY­MEN­TA­TOR

Ju­lian An­to­nisz (właśc. An­to­nisz­czak 1941-1987), ukoń­czył śred­nią szko­łę mu­zycz­ną oraz stu­dia na Wy­dzia­le Ma­lar­stwa i Gra­fi­ki Użyt­ko­wej ASP w Kra­ko­wie. Był jed­nym z za­ło­ży­cie­li kra­kow­skie­go Stu­dia Fil­mów Ani­mo­wa­nych. W 1977 roku ogło­sił Ma­ni­fest Ar­ty­stycz­ny Non Ca­me­ra, w któ­rym sfor­mu­ło­wał swo­ją wi­zję fil­mu, two­rzo­ne­go bez uży­cia ka­me­ry. Chciał od­su­nąć kino od prze­my­słu i zbli­żyć je do au­to­ra – więk­szość swo­ich dzieł po pro­stu „wy­dra­pał” na ta­śmie 35 mm za po­mo­cą roz­ma­itych au­tor­skich urzą­dzeń. Na­stęp­nie sma­ro­wał ją bez­barw­ną pa­stą do bu­tów i wcie­rał sa­dzę. Kon­tu­ry wy­star­czy­ło po­ko­lo­ro­wać tu­szem. An­to­nisz eks­pe­ry­men­to­wał też z ry­so­wa­niem dźwię­ku na ścież­ce dźwię­ko­wej (!), bu­do­wał przed­mio­ty, któ­re po­ma­ga­ły mu w pra­cy, przy oka­zji do­cho­dząc do wy­na­laz­ków o in­nych za­sto­so­wa­niach (tak było na przy­kład z urzą­dze­niem prze­po­wia­da­ją­cym przy­szły wy­gląd dziec­ka). Na wła­sne po­trze­by skon­stru­ował m.in. te­re­no­we urzą­dze­nie prą­do­twór­cze z ro­we­ro­we­go dy­na­ma. W su­mie zre­ali­zo­wał 36 eks­plo­du­ją­cych hu­mo­rem i ab­sur­dem fil­mów.

Trze­ba ich wy­pa­try­wać na prze­glą­dach i fe­sti­wa­lach, nie­któ­re moż­na zna­leźć w In­ter­ne­cie. Po­le­ca­my zwłasz­cza Jak dzia­ła jam­ni­czek, Te wspa­nia­le bą­bel­ki w tych pul­su­ją­cych lim­fo­cy­tach.

A tam cuda i dzi­wy jak w ga­bi­ne­cie oso­bli­wo­ści: pie­cząt­ka z ku­kuł­ką, ku­kuł­ka z pie­cząt­ką, pie­cząt­ka w kształ­cie ła­sicz­ki, ła­sicz­ka w kształ­cie pie­cząt­ki, pie­cząt­ka fla­ma­stro­wa, gwoź­dzio­wa, świ­der­ko­wa, ły­żecz­ko­wa, wi­deł­ko­wa i pędz­lo­wo-wło­sio­wa. An­ty­klam­ka, my­lą­cy dro­go­wskaz biur­kow­skaz, uop­ty­mi­stycz­niacz po­zy­tyw­ny, po­dusz­ko­wy wy­ci­szacz skarg pe­ten­ta, od­stra­sze­nie zwie­rząt­ko­we pe­ten­ta oraz nie­zwy­kle strasz­ny od­stra­szacz pe­ten­ta, któ­ry „mówi trzy razy hu­hu­hu i zio­nie pło­ną­cą mie­sza­ni­ną pro­pan-bu­tan”. Są też przed­mio­ty pra­cę umi­la­ją­ce: au­to­ma­tycz­ny na­ci­skacz wi­de­ote­le­fo­nu, pla­sti­ko­wy pla­ste­rek cy­try­ny do wie­lo­krot­ne­go uży­cia, sztucz­ny re­fe­rent (wła­ści­ciel może wyjść do mia­sta po cy­try­nę), au­to­ma­tycz­ny sa­mo­mie­szacz her­bat­ki z cy­try­ną i de­tek­to­ro­wo-na­ko­la­no­wa gu­mo­wa se­kre­tar­ka pneu­ma­tycz­na. Na szcze­gól­ną uwa­gę za­słu­gu­je dział­ko na­biur­ko­we (po­jem­ność ma­ga­zy­nu 36 pa­ra­gra­fów plus dwa za­ła­twio­ne od­mow­nie), wier­na ko­pia bi­twy pod Grun­wal­dem wy­ko­na­na na ma­szy­nie do pi­sa­nia, fan­ta­zyj­ny for­mu­larz A4 z ku­ran­tem i dez­odo­ran­tem, ła­pów­kow­nik au­to­ma­tycz­ny i za­ła­twiacz od­mow­ny de­fi­ni­tyw­nie. Z nóg zwa­la wy­so­ko­gór­skie ple­ne­ro­we tu­ry­stycz­ne biur­ko na szel­kach (bar­dzo prak­tycz­ne na Gie­won­cie), biur­ko he­li­kop­te­ro­we, biur­ko na tran­zy­sto­rach, tran­zy­sto­ry na biur­ku i biur­ko trzy­po­ko­jo­we z kuch­nią, ła­zien­ką i paw­la­czem na bi­bu­łę w sty­lu fin de si­èc­le.

Wszyst­kie eks­po­na­ty zo­sta­ły oczy­wi­ście wy­my­ślo­ne i wy­ko­na­ne przez An­to­ni­sza. „Na pod­sta­wie tych kil­ku przy­kła­dów mo­że­my so­bie wy­obra­zić bo­gac­two te­ma­tycz­ne ca­łej wy­sta­wy. Wy­so­ki po­ziom ar­ty­stycz­ny eks­po­na­tów ro­ku­je jak naj­lep­sze na­dzie­je na dal­szy roz­wój tego ży­wio­ło­we­go prą­du w sztu­ce współ­cze­snej. Peł­ni opty­mi­zmu za­pra­sza­my Pań­stwa na na­stęp­ne Bien­na­le. Do zo­ba­cze­nia”.

Jo­an­na Ni­ko­dem­ska

Szef dzia­łu cy­wi­li­za­cja w mie­sięcz­ni­ku „Fo­cus”Wiel­ka schi­zma w gło­wie

W nie­któ­rych cia­łach kry­je się kil­ka, kil­ka­na­ście, cza­sem kil­ka­dzie­siąt osób. Skąd ten tłok i jak w nim żyć?

Jo­an­na Ni­ko­dem­ska

Nie­wie­le ludz­kich istot pa­mię­ta się za to, że pro­wa­dzi­ły ży­cie peł­ne nie­spo­ty­ka­nej per­wer­sji i zła. Za­trzy­mu­jąc go w 1934 roku, no­wo­jor­skie wła­dze były zszo­ko­wa­ne, że ten po­zor­nie nie­win­ny star­szy czło­wiek jest po­dej­rza­ny o po­rwa­nia i mor­der­stwa wie­lu dzie­ci na Man­hat­ta­nie. Po­si­wia­ły męż­czy­zna stał się zmo­rą no­wo­jor­czy­ków i ucie­le­śnie­niem naj­gor­szych kosz­ma­rów ro­dzi­ców. Sa­do­ma­so­chi­sta, mor­der­ca dzie­ci, ka­ni­bal. Na­zy­wał się Al­bert Fish.

Tymi sło­wa­mi za­czy­na się film na­krę­co­ny na pod­sta­wie hi­sto­rii czło­wie­ka, któ­ra w dzie­jach psy­chia­trii chy­ba nie mia­ła so­bie rów­nych. W wie­ku 12 lat na­wią­zał ho­mo­sek­su­al­ny ro­mans z na­sto­lat­kiem, któ­ry wpro­wa­dził go w ta­kie prak­ty­ki, jak pi­cie mo­czu i ko­pro­fa­gia. W mło­do­ści pro­sty­tu­ował się i pod­glą­dał chłop­ców w łaź­niach. Zgwał­cił i upro­wa­dził po­nad set­kę dzie­ci, co naj­mniej pię­cio­ro za­bił, a dwo­je zjadł.

Ro­dzi­com Gra­ce Budd, jed­nej ze swo­ich ofiar, wy­słał wstrzą­sa­ją­cy list, w któ­rym ze szcze­gó­ła­mi opi­sał, co wy­pra­wiał z ich cór­ką: „Udu­si­łem ją, po­tem po­cią­łem na małe ka­wa­łecz­ki, że­bym mógł za­brać mię­so do swo­je­go miesz­ka­nia. (…) Za­ję­ło mi dzie­więć dni, by zjeść ją całą. Nie zgwał­ci­łem jej, cho­ciaż mo­głem. Umar­ła jako dzie­wi­ca”. Swo­je wy­zna­nie na­pi­sał na pa­pie­rze fir­mo­wym ho­te­lu, w któ­rym się za­trzy­mał, świa­do­mie na­pro­wa­dza­jąc po­li­cję na trop. Po aresz­to­wa­niu twier­dził, że za­bi­jać ka­za­ły mu gło­sy, któ­re sły­szał w gło­wie. Mimo to bie­gli uzna­li Al­ber­ta Fi­sha za zdro­we­go na umy­śle i zo­stał ska­za­ny na krze­sło elek­trycz­ne. Pod­czas eg­ze­ku­cji w 1934 roku 64-la­tek po­ma­gał katu pod­cze­pić elek­tro­dy.

Kto tu jest kim

Być może wam­pir z Bro­okly­nu był so­cjo­pa­tą. Ta­kie oso­by mają za­zwy­czaj uszko­dzo­ne pła­ty czo­ło­we i mimo nor­mal­ne­go po­zio­mu in­te­li­gen­cji nie po­tra­fią funk­cjo­no­wać w spo­łe­czeń­stwie. Nie mają su­mie­nia ani po­czu­cia winy, nie od­czu­wa­ją skru­chy ani wsty­du. Nie współ­czu­ją ofia­rom. Ich kon­tak­ty mię­dzy­ludz­kie są zni­ko­me i na­sta­wio­ne na eks­plo­ra­cję. Kła­mią, ma­ni­pu­lu­ją i wy­ko­rzy­stu­ją in­nych do wła­snych ce­lów. Są agre­syw­ni, nie po­tra­fią utrzy­mać ro­dzi­ny, nad­uży­wa­ją al­ko­ho­lu. So­cjo­pa­ci sta­no­wią ok. 75% prze­stęp­ców.

Ale oso­by, któ­re ze­tknę­ły się z Al­ber­tem Fi­shem, twier­dzi­ły, że był prze­mi­łym, wzbu­dza­ją­cym za­ufa­nie czło­wie­kiem. Pro­wa­dził też „nor­mal­ne” ży­cie, miał żonę, sze­ścio­ro dzie­ci i zwy­czaj­ną pra­cę (był ma­la­rzem po­ko­jo­wym). Czyż­by dr Je­kyll i Mr. Hyde?

Psy­chia­tra Do­ro­thy Le­wis za Szpi­ta­la Bel­le­vue w No­wym Jor­ku prze­ana­li­zo­wa­ła przy­pad­ki 150 mor­der­ców z ostat­nich 20 lat. Dwu­na­stu z nich wy­ka­zy­wa­ło ob­ja­wy dy­so­cja­cyj­nych za­bu­rzeń toż­sa­mo­ści. To naj­dziw­niej­sza z ist­nie­ją­cych pa­to­lo­gii psy­chicz­nych i z pew­no­ścią naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­na (daw­niej zwa­na za­bu­rze­niem oso­bo­wo­ści wie­lo­ra­kiej). Cha­rak­te­ry­zu­je się obec­no­ścią co naj­mniej dwóch od­ręb­nych toż­sa­mo­ści (sta­nów oso­bo­wo­ści), któ­re na prze­mian kon­tro­lu­ją za­cho­wa­nie czło­wie­ka. „Prze­łą­cze­nie” na­stę­pu­je rap­tow­nie, cza­sem bez­po­śred­nio, cza­sem po­przez „zwy­kłą” oso­bo­wość.

MR. HYDE I SPÓŁ­KA

Ro­bert Lo­uis Ste­ven­son w 1886 roku wy­dał no­we­lę Dr Je­kyll i Mr. Hyde o lon­dyń­skim praw­ni­ku, któ­ry pro­wa­dzi do­cho­dze­nie w spra­wie zna­jo­me­go le­ka­rza Hen­ry'ego Je­kyl­la. Dok­tor od­kry­wa elik­sir, po­zwa­la­ją­cy zmie­niać po­stać i te­stu­je go na so­bie.

Nocą ten miły, wy­so­ki blon­dyn w oku­la­rach prze­ista­cza się w upior­ne­go i złe­go Mr. Hyde'a. Nie mo­gąc znieść swo­je­go roz­dwo­je­nia, le­karz po­peł­nia sa­mo­bój­stwo. Pierw­sze ad­ap­ta­cje po­ja­wi­ły się już w rok po pu­bli­ka­cji, książ­ka sta­ła się in­spi­ra­cją do wie­lu fil­mów. Trzy ob­li­cza Ewy (1957) oraz Sy­bil (1976) opar­te są na praw­dzi­wych hi­sto­riach ko­biet z dy­so­cja­cyj­nym za­bu­rze­niem toż­sa­mo­ści, w obu wy­stą­pi­ła Jo­an­ne Wo­odward. Pierw­szy opo­wia­da o lo­sach Chris Cost­ner-Si­ze­mo­re, kan­wę dru­gie­go sta­no­wi te­ra­pia Shir­ley Ar­dell Ma­son (pseu­do­nim Sy­bil), u któ­rej roz­po­zna­no 15 al­ter­na­tyw­nych wcie­leń.

Cha­rak­te­ry­stycz­nym ob­ja­wem są po­wta­rza­ją­ce się amne­zje – 12 mor­der­ców ba­da­nych przez dr Le­wis nie pa­mię­ta­ło prze­mo­cy ani nor­mal­nych za­cho­wań. Wszy­scy sły­sze­li oma­my gło­sów swo­ich al­ter­na­tyw­nych po­sta­ci, 11 z nich było w dzie­ciń­stwie wy­ko­rzy­sty­wa­nych sek­su­al­nie i tor­tu­ro­wa­nych. Tego typu ura­zów do­świad­czy­ło 97% osób z za­bu­rze­nia­mi dy­so­cja­cyj­ny­mi. Ofia­ra ra­dzi so­bie z ura­zem, two­rząc od­ręb­ne toż­sa­mo­ści, któ­re bio­rą na sie­bie pro­blem. W ten spo­sób wy­pie­ra trau­ma­tycz­ne wspo­mnie­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: