Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Elity Edenu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Elity Edenu - ebook

Dwie dziewczyny. Jedno przeznaczenie.

Yarrow należy do elity: jako córka najpotężniejszej kobiety w Edenie ma wszystko. Uczy się w ekskluzywnej szkole z internatem Oaks i biada temu, kto się jej narazi. Jej życie to ciąg kolejnych szalonych imprez… aż do  momentu, w którym poznała fascynującą dziewczynę o liliowych włosach i imieniu Lark.

Rowan spędziła całe swoje życie w ukryciu. A kiedy przestała się chować, zaczęła uciekać. Jako nielegalne drugie dziecko w świecie podlegającym bardzo surowym regułom jest zagrożeniem dla społeczeństwa. W legalnym świecie czeka ją za to w najlepszym przypadku śmierć. Po tym, jak jej ojciec zdradził rodzinę, a matka zginęła z rąk sił rządowych, Rowan odkryła podziemną społeczność wyrzutków podobnych do siebie. Wśród tych ludzi, chroniących ostatnie drzewo na Ziemi, dziewczyna odnalazła chociaż cień spokoju i przyjaźń… a może nawet coś jeszcze. Jednak tylko na chwilę, bo teraz jej los znów wisi na włosku.

Coś łączy te dwie dziewczyny, coś, co może całkowicie odmienić ich życie – i cały Eden.
Niecierpliwie oczekiwana kontynuacja bestsellera Dzieci Edenu.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7229-753-2
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

PRZEMIERZAMY ŚWIAT NICZYM STADO WILKÓW – długonogich, jasnookich i żarłocznych. Jesteśmy piękne, jednak nasza uroda jest zwodnicza. Postronny obserwator mógłby pochopnie uznać, że cechuje nas miękkość, w rzeczywistości jednak mamy niesamowicie ostre kły.

Poruszamy się jak oddział żołnierzy z czasów sprzed Ekoklęski, gdy ludzie toczyli jeszcze wojny. Wszystkie pomniejsze istoty ustępują nam z drogi. Większość przypatruje nam się bacznie i tylko najodważniejsi odwracają od nas wzrok. Odmowa podziwiania nas uważana jest za wielką zniewagę. Śmiałkowie, którzy dopuścili się takiej bezczelności, są zapamiętywani. I karani.

Wokół nóg szeleszczą nam spódnice będące częścią naszego umundurowania. Jako córki prawników i polityków, świetnie wiemy, jak naginać obowiązujące reguły zgodnie z własnym widzimisię. Kodeks Akademii Dębów wypowiada się w kwestii ubioru dość oględnie – znajduje się w nim wyłącznie wymóg, by w ubiorze uczniów nie zabrakło symbolu naszej szkoły, to znaczy zielonego liścia i wici. Dąb symbolizuje siłę i solidność, na której wspiera się delikatny powój. Większość studentów ślepo stosuje się do wskazań Kodeksu – w efekcie wszyscy oni wyglądają tak samo, niczym bezmyślne klony, i zlewają się w jedną nierozróżnialną masę. My natomiast wyróżniamy się z tłumu.

Moja długa suknia nie została uszyta z jednego kawałka tkaniny, lecz zszyta z mnóstwa skrawków w kształcie dębowych liści. Wszystkie fragmenty utrzymane są w jesiennych barwach – czerwonej, złotej i pomarańczowej. Liściasta tkanina sięga mi aż do połowy łydki, jednak wystarczy zmienić lekko jej ułożenie, by przez strategicznie umieszczone rozcięcia wyjrzała naga skóra nogi. Na filmach z zamierzchłych czasów oglądałam dębowy las jesienią – w podmuchach wiatru płomienne liście opadały z drzew, a cały las wyglądał, jakby szalał w nim pożar. Przy każdym ruchu moja suknia szeleści niczym poszycie lasów, których żaden z nas nigdy nie widział ani nigdy nie ujrzy na własne oczy. Stroju dopełnia kaftan w kolorze bladożółtozielonym, przywodzącym na myśl budzący się do życia wiosenny pęd, ozdobiony naszytymi wzorami wici, które pną się po moich żebrach.

Pearl wyglądała niczym motyl przemykający przez las. Jej strój w dyskretny sposób nawiązywał do tradycyjnego wzoru liścia i wici, jednak suknia uszyta była głównie z opalizujących nanocząsteczek. Ilekroć padało na nią światło, mieniła się zielenią, błękitem i srebrem. Na wysokości ud Pearl połyskiwała srebrzyście. Było jasne, że dziewczyna zrobiłaby furorę na dzisiejszej imprezie w klubie Deszczowy Las.

(W porę ugryzłam się w język. Całe szczęście, że nie podzieliłam się na głos tym spostrzeżeniem. Odkąd przed paroma miesiącami do klubu Deszczowy Las zaczęły zaglądać ludzie ze szkoły Kalahari, lokal ten przestał być miejscem, w którym wypadało bywać. Teraz bawili się tam wyłącznie przegrani. Gdyby Pearl usłyszała, że w ogóle przyszło mi do głowy, by się tam wybrać…).

Nasze stroje nieraz już budziły gniew dyrektora szkoły, jednak dopóki nasi rodzice płacili co roku astronomicznie wysokie czesne, miał on związane ręce. Czasami szkolne władze próbowały wpłynąć na nas, odwołując się do naszej dobrej woli. Dobre sobie, powodzenia! A tak w ogóle niby jak mamy serio traktować ludzi, którzy sami siebie nazywają „siostrami” i „braćmi”, skoro nikt na całej planecie nie ma rodzeństwa? Nie rozumiałam, dlaczego nawet służący w Świątyni używają wobec siebie właśnie takich określeń. Czyżby chcieli w ten sposób rozbudzić w nas nostalgię za starymi dobrymi czasami sprzed Ekoklęski? Za epoką, gdy rodziło się tyle dzieci – tyle sióstr i braci – że człowiek rozplenił się po całym świecie niczym szkodnik i ostatecznie skazał go na zagładę? Wyobrażacie sobie w ogóle, jak musiało wtedy wyglądać życie? Na świecie musiało się wtedy dosłownie roić od ludzi. Ohyda.

Obecnie na Ziemi egzystuje mniej więcej milionowa populacja. Uważam, że liczba optymalna i dająca się kontrolować. W takiej grupie jest wystarczająco wielu osobników, by nie być zmuszonym do praktykowania endogamii. No i nie muszę się obawiać, że wyczerpie się zasób chłopaków, z którymi mogę się umawiać na randki (z moich obliczeń wynika, że skoro w naszej szkole, do której uczęszcza dwustu uczniów, uczy się sześciu naprawdę superprzystojnych i wartych pewnego zachodu chłopców, na całym świecie czeka w sumie jakieś trzydzieści tysięcy przystojniaków. A zatem nawet gdybyśmy się nie wymieniały chłopakami, każda z nas miałaby do dyspozycji siedem tysięcy pięciuset kawalerów. A przecież zazwyczaj się wymieniamy, więc tym lepiej dla nas).

Poza tym łatwo podporządkować sobie populację liczącą do kilku milionów osobników. W czasach przed Ekoklęską królowe i prezydenci rządzili znacznie większymi masami ludzkimi. Pearl uważa, że z łatwością poradziłaby sobie z rządami nad społecznością liczącą do miliona obywateli. Na razie trzeba przyznać, że rządzenie szkołą z internatem przychodzi jej z łatwością.

Pearl jest kanclerzem szkoły – to stanowisko obsadzane na podstawie głosowania wszystkich studentów. Nawet jednak gdyby nie została wybrana na ten urząd, i tak rozstawiałaby wszystkich po kątach.

Ja pełnię funkcję wicekanclerza. Moje stanowisko jest nieoficjalne i pomagam Pearl tylko wtedy, kiedy ona ma taki kaprys. A ostatnio jest bardzo kapryśna.

– Yarrow – syknęła właśnie do mnie. Udawała, że mówi szeptem, jednak każde jej słowo docierało do idących po obu naszych stronach Lynx i Copper. – Coś ty zrobiła z włosami?

Z zażenowaniem dotknęłam dłonią splecionych warstw moich blond włosów. Zacisnęłam z wściekłości zęby, ale już w następnej chwili przywołałam na usta beztroski uśmiech.

– Podoba ci się moja fryzura?

Rano eksperymentowałam trochę z farbiarką do włosów i ufarbowałam jedno z pasemek na turkusowo. Zapomniałam, że kolor będzie się utrzymywał przez rok. Chciałam go usunąć, ale koniec końców zapomniałam. Ostatnio kiepsko sypiałam, bo dręczyły mnie jakieś dziwaczne sny.

– Nie – ucięła Pearl.

Miałam nadzieję, że nie będzie ciągnąć tego tematu. Postanowiłam w myśli, że przy pierwszej nadarzającej się okazji przywrócę pasemku naturalny kolor. Chwilę potem zobaczyłam jednak, jak Pearl wykrzywia usta w jadowitym uśmiechu. W policzkach zrobiły jej się dołeczki, jednak uśmiech nadal wyglądał, jak warczała, obnażając zęby.

Zaraz potem runęła na mnie lawina zniewag.

– Gdyby Brat Birch i bestialec-meduza zrobili sobie bachora, a potem nigdy go nie przytulili, wyglądałby dokładnie jak twoje włosy.

Pearl uśmiechnęła się z samozadowoleniem, zachwycona własną pomysłowością. I faktycznie, przyznałam w myśli, ta uszczypliwość całkiem jej się udała. Inna sprawa, że Brat Birch zawsze napominał nas, byśmy szanowali Bestialców. Jasne, byli inni od reszty, jednak stawali się takimi, gdyż podążali za głosem powołania. Pod tym względem przypominali służących w Świątyni. Chyba nie powinniśmy z tego powodu naigrywać się z nich?

Copper i Lynx nie dorównywały Pearl bystrością, jednak były równie jak ona okrutne.

– Wyglądasz jak menel z zewnętrznego kręgu, który naćpał się syntetycznej meskaliny i wpadł do basenu pełnego niebiesko-zielonej mazi z wodorostów – stwierdziła Copper z wrednym uśmieszkiem.

– Dokładnie, jesteś taką biedaczką, że wyssałaś sobie z włosów wszystkie glony, a ostatnią porcję zachowałaś dla swojego chłopaka – radośnie wtórowała jej Lynx.

– Tego chłopaka, który ma kiłę.

– I jest taki głupi, że nie umie nawet odczytać rozkładu jazdy autopętli.

Pozwoliłam sobie na uśmiech. W miarę jak ich zniewagi stawały się coraz bardziej absurdalne, traciły swoją jadowitą moc. Praktycznie bez przerwy droczyłyśmy się ze sobą w taki sposób. Jasne, czasami to bolało, jednak w rzeczywistości nikt nie mówił tego na poważnie. Po chwili pękałam już ze śmiechu razem z nimi.

Uśmiech zamarł mi na ustach, gdy Pearl powiedziała:

– I jest drugim dzieckiem.

Ta zniewaga była ciosem poniżej pasa. Oznaczała, że ktoś jest wyrzutkiem, człowiekiem niekochanym. Kimś, kto nie powinien w ogóle istnieć. Dla nas była to po prostu jedna z repertuaru obelg, taka sama jak „menel”. W rzeczywistości pozbawiona znaczenia, będąca po prostu kolejnym okrutnym przytykiem. Zresztą sama kiedyś użyłam tej zniewagi wobec Pearl. Było to dwa tygodnie po tym, jak przeniosłam się do Akademii Dębów. Pearl była pod wielkim wrażeniem mojej bezczelności i mianowała mnie swoją zastępczynią, oczywiście ku wielkiemu niezadowoleniu Copper i Lynx. One też próbowały potem przezywać ją drugim dzieckiem, ale inwektywa nie miała już takiej samej siły. To ja byłam na tyle odważna, lub głupia, by użyć jej jako pierwsza. A Pearl ceniła innowatorów.

A zatem obelga ta nie miała żadnego znaczenia. Dlaczego w takim razie, słysząc ją, poczułam bolesny skurcz na dnie żołądka? Czemu coś ścisnęło mnie w gardle?

– Co się z tobą dzisiaj dzieje? – spytała Pearl i oddaliła się szybkim krokiem, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Popędziłam za nią, jednak na moje miejsce wcisnęły się już nasze dwie koleżanki. Musiałam się przepchnąć między nimi, żeby znaleźć się znów u jej boku.

Dopiero od niedawna uczęszczałam do Akademii Dębów, jednak miałam wrażenie, jakby czas spędzony w poprzedniej szkole należał do zamierzchłej przeszłości. Chodziłam wtedy do Jaskiń, innej elitarnej placówki zarezerwowanej dla potomków zamożnych rodów Edenu. Ale w momencie gdy uwolniłam się od jej błyszczącego czarnego mundurka i przywdziałam zielony kraciasty mundurek z symbolem liścia i wici, poczułam się, jakbym urodziła się na nowo. Moje dotychczasowe życie wydało mi się nagle całkowicie pozbawione znaczenia.

Kiedy po raz pierwszy Pearl zajrzała do mojego pokoju w bursie, zwróciłam uwagę na jej bladosrebrne włosy, które sięgały dziewczynie niemal do talii.

– A ty to kto? – spytała zaczepnie. – A zresztą jakie to ma znaczenie? Powiedz mi lepiej, kim są twoi rodzice.

Szybko puściła mi oko, bo oczywiście wszystkich studentów poinstruowano przed moim przybyciem, by nie pytali mnie o rodziców. Moja mama pracowała dla rządu i zajmowała się jakimiś sprawami związanymi ze służbami specjalnymi, o których nie wolno było mówić. Fakt, że była szpiegiem, należał do najgorzej chronionych sekretów, ale już sama jej robota była naprawdę supertajna. Kiedy chciałam się z nią spotkać, zamiast do domu, musiałam udać się do Centrum. Spotykałyśmy się tam raz w tygodniu – jechałam do niej w piątek zaraz po lekcjach i zostawałam do sobotniego ranka. Traciłam w ten sposób okazję na piątkowe szaleństwa ze znajomymi, no ale przecież rodzina jest najważniejsza, prawda?

Wieczorem w dniu, w którym rozpoczęłam naukę w Akademii, Pearl zaprosiła mnie do swojego pokoju, gdzie wspólnie z Lynx i Copper lekko wstawiłyśmy się, popijając pikantny akvavit. Chętnie wyobrażałam sobie, że to moja osobowość zdobywcy wzbudziła podziw Pearl, jednak prawda była bardziej prozaiczna – odnosiła się do mnie z sympatią, bo wiedziała, kim jest moja mama. Wcale mi to nie przeszkadzało. Gdybym była nudziarą, być może zadawałaby się ze mną, kierując się własnym interesem, ale na pewno nie byłybyśmy przyjaciółkami. Tymczasem przyjaźń z Pearl to najbardziej emocjonująca rzecz, jaka przydarzyła mi się w życiu. Dzięki niej czułam, że żyję. Czułam się wolna i nieokiełznana.

To znaczy nie zawsze, ale zazwyczaj.

Co prawda miałyśmy jasno wyznaczone cele: za kilka lat rządzić Edenem, jednak na razie byłyśmy tylko potulnymi studentkami. Dlatego też nasz wilczy chód stał się wolniejszy i mniej wyzywający, gdy mijałyśmy odzianą w jasnozielone szaty wysoką, wychudłą postać dyrektora szkoły Brata Bircha. Wiedziałyśmy, że w jego oczach powinnyśmy wyglądać na zwyczajne studentki. Znałyśmy zasady tej gry.

– Dzień dobry, Bracie Birchu – przywitała się Pearl, obdarzając dyrektora promiennym uśmiechem. Reszta naszej paczki wybąkała te same słowa pozdrowienia.

– Dzień dobry, dziewczęta. Niechaj Ziemia obsypie was swymi łaskami – odparł dyrektor.

Mimo że stał na czele Świątyni Edenu, co czyniło go najpotężniejszym duchownym na świecie, a także piastował funkcję dyrektora naszej szkoły, ubierał się w sposób bezpretensjonalny. Odziany był w szaty zarezerwowane dla stojących najniżej w hierarchii mnichów jego zakonu i kazał tytułować się po prostu bratem, jakby święcenia otrzymał nie dalej jak w zeszłym tygodniu. Biorąc pod uwagę sprawowany urząd, był całkiem młody – miał czterdzieści kilka lat. Jako sierota całe dzieciństwo spędził w Świątyni. Miał nieco zbyt długie ciemne włosy, które teraz były nieco zmierzwione, jakby przed chwilą przeczesał je dłońmi. Jego kozia bródka była za to równo przystrzyżona i lekko nasączona olejem. Wciągnęłam do nosa bijący od niej zapach. Pachniała… świeżo, orzeźwiająco, niemal czymś leczniczym. Woń była dziwnie znajoma, jednak mimo to nie potrafiłam jej zidentyfikować. Za każdym razem gdy spotykałam Brata Bircha, nachodziła mnie ochota, żeby nachylić się bliżej i powąchać go. Oczywiście nigdy tego nie robiłam.

Sprawiał wrażenie prostego, dobrego człowieka. Ja jednak wiedziałam, że został poddany inicjacji i poznał największe Tajemnice. Zawsze w jego towarzystwie czułam się dziwnie skrępowana, chociaż nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego tak się działo.

– Jak się odnajdujesz w nowej szkole, Yarrow? – spytał.

Odpowiedź, która sama wyrwała mi się z ust, była oczywista i szczera. Całe moje zdenerwowanie momentalnie ustąpiło.

– Wspaniale! Studenci są niesamowici. Mam już mnóstwo nowych koleżanek.

W rzeczywistości miałam trzy koleżanki, z czego dwie marzyły, by zająć moje miejsce. Wiele innych dziewczyn w szkole było dla mnie miłych. W sumie czym to się różni od przyjaźni? Kto chciałby tracić czas na więcej znajomości?

– A jak idzie ci nauka? – zainteresował się Brat Birch, unosząc lekko brwi.

– No cóż… – Oblałam się rumieńcem.

– Siostra Margarita doniosła mi, że w twoim zeszycie do ekohistorii roi się od jakichś rysunków. Nazwała je strasznymi bazgrołami. – Dyrektor uśmiechnął się i dodał: – Chyba musisz bardziej uważać na lekcjach, nie sądzisz?

Skinęłam w milczeniu głową, a Brat Birch wykonał dyskretny gest, rysując w powietrzu między nami Znak Nasienia. W tym celu zacisnął pięść, po czym uniósł ją i rozpostarł palce, które ułożyły się na kształt kiełkujących pędów. Zgodnie z oczekiwaniami, pochyliłam głowę, a dyrektor pobłogosławił mnie, dotykając czubka mojej czaszki dwoma złączonymi palcami.

– Yarrow, pamiętaj, że śledzę twoje postępy z wielkim zainteresowaniem – oświadczył.

Dziewczyny powstrzymywały się od chichotu, dopóki nie znalazłyśmy się w klasie, gdzie dyrektor nie mógł już nas usłyszeć.

– A cóż to niby miało znaczyć, Yarrow? – spytała Copper. – Śledzi twoje postępy z wielkim zainteresowaniem?

– Och – wtrąciła się Lynx, mrucząc niczym kotka w rui. – Czyżby Yarrow miała słabość do Braciszka Bircha?

Słabość? Obrzydliwa myśl. Jak mogłabym się interesować trzykrotnie ode mnie starszym facetem, który w dodatku jest duchownym? Jasne, Brat Birch był na swój sposób pociągający; i miał niesamowicie świetliste spojrzenie, którego nie tłumiły nawet implanty soczewkowe noszone przez każdego obywatela Edenu. Jednak zdecydowanie nie był mężczyzną w moim typie. Lubiłam facetów, którzy są bardziej…

W sumie to nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kiedy spróbowałam wyobrazić sobie faceta moich marzeń, zobaczyłam tylko jakieś zamglone sylwetki. Najpierw ukazała mi się jakaś wysoka, szczupła męska postać, która jednak była bardzo odległa. Potem zobaczyłam nieco większą zamgloną sylwetkę. Miała szerokie ramiona, zbliżała się do mnie…

Potrząsnęłam szybko głową i po chwili parsknęłam śmiechem, dołączając do dziewczyn. Zanosiło się na to, że dzisiaj wszyscy będą się bawić moim kosztem. Od udawanych uśmiechów zaczynała mnie boleć twarz.

Dlatego żeby poczuć się lepiej, rozejrzałam się szybko za jakąś ofiarą, nad którą mogłabym się popastwić.

Niemal natychmiast wyszukałam idealny cel ataku – Hawka. Należał do najbardziej rozchwytywanych, i najzamożniejszych, chłopaków w Akademii. W murach szkoły był kimś w rodzaju męskiego odpowiednika Pearl, skupiając w swoich rękach wielką władzę. W normalnych okolicznościach zranienie kogoś takiego nastręczałoby trudności, ja jednak wiedziałam o pewnej małej sprawie.

Ten idiota wkręcił sobie, że mnie kocha.

Na początku byłam dla niego milutka. Kiedy przez cały czas jest się wobec kogoś okrutnym, wówczas okrucieństwo traci swoją moc. Dlatego dobrze ukryć je za życzliwością, udawanym uczuciem, empatią. Tak, empatia ma kapitalne znaczenie. Jak moglibyśmy kogoś zranić, gdybyśmy wcześniej naprawdę i dogłębnie go nie poznali? A mnie odczytywanie ludzkich uczuć zawsze przychodziło z łatwością. Pearl zauważyła kiedyś, że przypatruję się różnym ludziom z takim zainteresowaniem, jakby byli okazami jakichś egzotycznych gatunków.

Czasami wydawało mi się wręcz, że innych rozumiem lepiej niż samą siebie.

W oczekiwaniu na początek lekcji Hawk zajął już miejsce w swoim Jaju. Jaja to kokony wirtualnej rzeczywistości, do których wchodzą wszyscy uczniowie, zapewniające zindywidualizowaną i wciągającą naukę. Patrzyłam, jak jego dłonie błądzą po interfejsie bloków danych, gdy na próbę przełączał różne opcje sensoryczne. Gesty te były niezwykle zmysłowe. Mimo woli natychmiast wyobraziłam sobie, jak jego ciemna dłoń gładzi coś żywego. Moją skórę. Zaraz jednak rozbrzmiały mi w głowie słowa Pearl: Yarrow, wystrzegaj się sentymentalizmu i przywiązania. Miłość sprawia, że ludzie stają się słabi. Dziewczyna zapewne święcie w to wierzyła. Miłość to coś, co powinni wobec ciebie czuć inni. Jeśli natomiast sama się w niej rozsmakujesz, utracisz całą władzę. Staniesz się niewolnikiem, niczym nieróżniącym się od pierwszego lepszego robola w zewnętrznym kręgu, który każdego dnia do końca życia będzie tyrał w fabryce.

Dlatego szybko odepchnęłam myśl o Hawku pieszczącym moje ciało. Wyobraziłam sobie, że głaska coś znacznie bardziej egzotycznego – na przykład kota. Żaden człowiek nie widział żywego kota od ponad dwustu lat. Przez ten czas nie widziano w ogóle żadnych zwierząt. Znaliśmy je jednak z filmów edukacyjnych. Widziałam kiedyś nagranie liczącego tysiące sztuk stada antylop gnu przemierzających wielkie równiny. Obserwowałam, jak zwierzęta rzuciły się do rzeki, gdzie zostały pożarte przez krokodyle. Zapamiętałam też eleganckie kolibry, które flirtowały z kwiatami. A także węże, które owijały się wokół pni drzew. Wszystko to zapisane w martwych bitach bloków danych.

Cały ten świat należał już do przeszłości. Zanim ludzkość będzie mogła opuścić Eden i przetrwać na Ziemi, upłynąć muszą jeszcze całe stulecia. W Edenie zdani byliśmy na siebie i technologię, no i kilka wyjątkowo wytrzymałych gatunków glonów, grzybów i bakterii, które zapewniały nam pokarm.

– Miau – powiedziałam, mrużąc oczy i wślizgując się do Jaja zajmowanego przez Hawka. Kabiny zostały zaprojektowane dla jednej osoby, więc we dwoje było nam w środku dość ciasno. Hawk nie miał chyba nic przeciwko temu. Jesienne liście tworzące moją długą suknię rozsunęły się, a spod nich wyjrzała naga skóra. Hawk podążył tam spojrzeniem, jednak zaraz znowu spojrzał mi w twarz. Matka wychowała go na porządnego chłopaka.

– Cześć, Yarrow – powiedział, przesuwając się, żeby zrobić mi miejsce. – Podobały ci się kwiaty, które przesłałem do twojego pokoju?

Oczywiście nie były to prawdziwe kwiaty, tylko piękne kiście sztucznych lilii owiniętych w syntetyczny jedwab.

– Jakie kwiaty? – spytałam, otwierając szeroko oczy i przechylając lekko głowę na bok. Jak okrutna powinnam dziś dla niego być? Wystarczy, że zaprzeczę, że je dostałam? Czy może… – Ach, racja! – dodałam po namyśle. – Teraz sobie przypominam, że znalazłam pod drzwiami jakieś chwasty. Pomyślałam, że to śmieci, których nie zauważyły sprzątaczki. – Po tych słowach zachichotałam i znów przechyliłam na bok głowę. – Obawiam się, że wspomniałam o tym przykrym incydencie Bratu Birchowi i zasugerowałam, że powinien niezwłocznie zwolnić Jessamine.

Bikk, znowu popełniłam błąd! Nie powinnam była się przyznawać, że znam imię sprzątaczki. Przecież to osoba stojąca znacznie niżej od nas w hierarchii społecznej. Gdyby Pearl się o tym dowiedziała, nigdy nie wybaczyłaby mi takiej wpadki. Często popełniałam takie żenujące błędy. Próbowałabym jej wytłumaczyć, że to charakter pracy mojej matki uwrażliwił mnie na tego typu szczegóły. Pearl w odpowiedzi zrobiłaby pewnie minę wyrażającą obrzydzenie. W jej odczuciu znajomość imienia sprzątaczki jest równie niestosowna, co znajomość nazwy jakiegoś śmiecia. Niewyobrażalne i śmiechu warte.

Hawk nie zwrócił żadnej uwagi na moją wpadkę. Kiedy skrytykowałam jego prezent, spochmurniał, ale był zbyt dobrze wychowany, by jakoś zareagować. Arystokraci nigdy się nie wściekają, powtarzała mi Pearl. Arystokraci po prostu wyrównują rachunki.

Pierwsze cięcie wykonane. Teraz pora nieco osłodzić mu cierpienie. Najpierw wepchnij sztylet… Zatrzymaj się… Pocałuj zranione miejsce… Następnie przekręć sztylet w ranie. Tylko wtedy zyskujesz pewność, że naprawdę zaboli. Błyskawicznie nachyliłam się do Hawka i cmoknęłam go policzek. A właściwie spróbowałam go cmoknąć. Hawk miał jednak świetny refleks – odwrócił się do mnie w okamgnieniu, tak że moje wargi natrafiły na kącik jego ust. Wzdrygnęłabym się, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam. Tak naprawdę wcale nie chciałam się z nim całować. Zależało mi tylko na tym, żeby mnie kochał. Pragnęłam być kochana przez wszystkich, bo wówczas mogłabym wszystkich kontrolować. Marzyłam, by otoczyć się lojalnymi ludźmi, którzy nigdy mnie nie opuszczą.

Mój buziak wywarł jednak pożądany efekt. Twarz Hawka rozpogodziła się, a jego usta ułożyły się w uśmiech. Wybaczył mi.

– To nic – powiedział. – Następnym razem poślę ci ładniejszy bukiet.

Mało brakowało, a wygadałabym się przed nim. Owszem, dostałam od niego kwiaty, ale natychmiast kazałam Jessamine, żeby je wyrzuciła albo zaniosła do swojego, niewątpliwie obskurnego i ciasnego, mieszkanka lub zrobiła z nimi, co uzna za stosowne. Nie mogłam znieść ich widoku.

Hawk nachylił się do mnie, przez co ciasnota panująca wewnątrz Jaja stała się jeszcze bardziej dojmująca.

– Wieczorem rozpoczyna się Festiwal Śniegu – przypomniał. – Cieszysz się?

– Dla mnie to tylko pretekst, by pokazać się w nowej kiecce – odparłam obojętnie.

W życiu widziałam już szesnaście śnieżnych dni. Musiały być dosyć nudne, bo prawie nic z nich nie zapamiętałam. Zachowałam tylko mgliste wspomnienie tańców, ucztowania i radosnej atmosfery. W mojej pamięci wyrył się natomiast jeden moment, gdy spoglądałam w nocne niebo. Zaczynał akurat padać śnieg i w miarę jak przybywało śnieżynek, miałam wrażenie, jakby na niebie świeciło coraz więcej gwiazd. Wreszcie całe niebo zostało zasłonięte przez zamieć, która trwała przez całą noc. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie zorganizowano wtedy obchody Festiwalu Śniegu.

Hawk momentalnie wychwycił mój znużony ton i zinterpretował go podług własnego widzimisię.

– Mnie też zawsze wydawało się to trochę dziwne – stwierdził. Ludzie zakochani zawsze interpretują twoje słowa w najkorzystniejszy dla siebie sposób. – Przecież Eden nie zna naturalnych opadów atmosferycznych. No i musimy oszczędzać wodę. Po co więc Ekopanoptykon co roku programuje na jedną noc opady śniegu?

– I jednodniowy deszcz sześć miesięcy później – dodałam.

Śnieg padał zawsze nocą, za to deszcz za dnia. Przypomniałam sobie, jak pewnego razu wybrałam się w jakieś wysoko położone miejsce, by z niego podziwiać Festiwal Deszczu. Czułam wtedy wielką ekscytację, gdy odchylałam głowę do tyłu, by łapać na język krople. Na południowym niebie zbierały się wytworzone sztucznie czarne burzowe chmury.

– Pewnie Ekopanoptykon chce sprawić, byśmy chociaż przez chwilę poczuli się odrobinę normalniej – zadumał się Hawk. – Spójrz tylko.

Pogmerał przy kontrolkach Jaja i po chwili wokół nas wyświetliła się symulacja Festiwalu Śniegu sprzed wielu lat. Edycja ta musiała pochodzić z czasu, gdy jeszcze nie było mnie na świecie. Ludzie ubrani byli w staromodną odzież – powłóczyste, luźne ubrania w stonowanych barwach, które, jak sądziłam, nosiło pokolenie naszych dziadków.

Jajo zostało zaprojektowane z myślą o zapewnieniu studentom możliwie najbardziej angażującego doświadczenia dydaktycznego. Nie rozumiałam, po co właściwie mamy jeszcze nauczycieli. W gruncie rzeczy nasi belfrzy mogliby wprogramować do Jaja materiał kolejnych lekcji i zrobić sobie wolne. Wewnątrz kabiny wyświetlającego dla nas zimową scenę wyraźnie spadła temperatura. Zewsząd dobiegały śpiewy i wesołe pokrzykiwania, jednak równocześnie wszystkie dźwięki wydawały się przytłumione. Znalazłam się w samym środku tłumu. Mrok rozświetlały uliczne latarnie. W głębi duszy wiedziałam, że to wszystko jest tylko złudzeniem, jednak moje zmysły podpowiadały mi, że to prawda. Nie umiałam powstrzymać uśmiechu, gdy jakaś kobieta w podeszłym wieku uniosła trzymane na rękach niemowlę wysoko do góry. Malec wytrzeszczał oczy, a kobieta otworzyła jego małą piąstkę, żeby złapał płatek śniegu. W tym momencie Hawk nacisnął inny klawisz i scena gwałtownie się zmieniła – teraz widzieliśmy przed sobą sztuczny staw, którego powierzchnia została skuta lodem tylko na jedną noc. Po lodzie dość niezdarnie ślizgała się jakaś para. Jajo nasunęło mi na głowę kaptur wirtualnej rzeczywistości, tak żebym mogła poczuć, że ślizgam się razem z nimi.

Kiedy Hawk wyłączył symulację, byłam zdyszana. Temperatura we wnętrzu kokonu znowu niczym nie różniła się od tej panującej na zewnątrz. Samo Jajo na powrót stało się zwykłą maszyną, a produkowane przez nie iluzje przepadły bez śladu. Moje policzki nadal jednak płonęły po kontakcie z niedawnym mrozem.

Potrząsnęłam głową, chcąc odegnać nieoczekiwane poczucie rozradowania. Mój plan był prosty: chciałam poprawić sobie nastrój, wpędzając kogoś innego w dołek. Stało się jednak coś zgoła innego – moja niedoszła ofiara, którą zamierzałam zranić dla zabawy, władzy, a także po to, by nie wyjść z wprawy, sprawiła, że nagle poczułam się żywa. Niemal szczęśliwa.

Ale właściwie skąd się wzięło to uczucie? Przecież zawsze jestem szczęśliwa, czyż nie? Dlaczego miałabym nie odczuwać na co dzień szczęścia? Wszak niczego mi nie brakowało.

Nagle ogarnęły mnie wątpliwości, na co zareagowałam gniewem. Dlatego gdy Hawk nachylił się do mnie i spytał, czy zatańczę z nim wieczorem na Festiwalu Śniegu, wysunęłam arogancko brodę i palnęłam:

– Nie wybieram się na tę durną imprezę dla małolatów. Mam ciekawsze rzeczy do roboty z moimi przyjaciółkami.

Było to kłamstwo. Oczywiście wybierałyśmy się na Festiwal, od dawna planowałyśmy, jakie kiecki założymy z tej okazji. Pod koniec lekcji dosiadła się do mnie Pearl.

– Słyszałaś, że ludzie zasiedlający zewnętrzne kręgi organizują wybory króla i królowej Festiwalu Śniegu? Zwycięzcy dostają nagrody pieniężne oraz będą mogli spędzić noc w najbardziej elitarnym wewnętrznym kręgu rozrywkowym.

Wzmianka o konkursie obiła mi się już o uszy.

– Pewnie chodzi o to, żeby podnieść na duchu przedstawicieli klas niższych – domyśliłam się. Temat ten niezbyt mnie interesował.

– Otóż to. Jak myślisz, co dobrego z tego wyniknie? Może proletariusze staną się bardziej zdeterminowani? Zapragną rzeczy niedostępnych z racji na miejsce zajmowane przez nich na drabinie społecznej? Tego typu inicjatywy nie przynoszą żadnych pozytywnych skutków. Po co mielibyśmy wpuszczać roboli do wewnętrznych kręgów, choćby tylko na jedną noc? Jeśli się na to pozwoli, zanim się obejrzymy, zaczną domagać się, żeby ich bachory mogły studiować w Akademii Dębów!

– Na pewno masz rację, Pearl – powiedziałam bez przekonania. Dziewczyna przejmowała się tego typu sprawami o wiele bardziej niż ja. – No, ale cóż możemy na to poradzić? Jeśli tak zadecydowały najwyższe władze…

Pearl zamknęła mi usta jednym wymownym spojrzeniem.

– Kochana, to ja jestem najwyższą władzą.

Ostatnia lekcja tego dnia poświęcona była zarządzaniu Ziemią. Prowadzący ją Brat drzemał w kącie sali, podczas gdy my zapoznawaliśmy się w Jajach z tajnikami geologii. Wykłady z tej dziedziny były dosyć nudne. Tego dnia punkt wyjścia stanowił proces zwany szczelinowaniem. Okazało się, że przed Ekoklęską ludziom nie wystarczało zniszczenie skorupy ziemskiej, dlatego zaczęli również dobierać się do wnętrza planety. Zanim wykład zdążył się na dobre rozkręcić, zabrzmiały dzwony na wieży oznajmiające koniec lekcji. Kiedy Brat przebudził się gwałtownie i zawołał: „Jutro ciąg dalszy!”, wszyscy zdążyliśmy już wyskoczyć z naszych Jaj.

Uwielbiałam naszą dzwonnicę, na której zamontowano karylion, a arogancki dźwięk dzwonów płynący nad całym kampusem budził mój zachwyt. Za ich sprawą o naszym rozkładzie zajęć informowana była na bieżąco połowa populacji kręgów wewnętrznych. Karylion obwieszczał wszem i wobec, że to my jesteśmy na tym świecie najważniejsi. Liczą się nasze, a nie wasze, pory wstawania, nauki, zabawy i snu. Co z tego, że chciałbyś pospać sobie dłużej? Skoro karylion wyznacza pobudkę studentom Akademii Dębów na godzinę 6 rano, ty też musisz zerwać się z łóżka o tej porze.

Kiedy puściłyśmy się biegiem do naszych burs, nad elitarnym sercem Edenu nadal rozbrzmiewało melodyjne bicie dzwonów. Bursy zostały zaprojektowane w taki sposób, że wokół świetlicy rozmieszczone były dwie lub trzy sypialnie. Zanim rozpoczęłam naukę w Akademii, tylko Pearl miała do dyspozycji własny pokój. Zapewniła sobie ten przywilej knuciem, ale też niewątpliwie pewną rolę odegrały tu pieniądze jej rodziców. Kiedy dołączyłam do Akademii w środku semestru, wszystkie budynki sypialne były zajęte, dlatego przeznaczono dla mnie jedną z sal nauczycielskich. Budynek, w którym zamieszkałam, usytuowany był na przeciwległym krańcu kampusu i bliżej nauczycieli. Miało to jednak swoje plusy – wszystkie studentki zazdrościły mi wielkiej sypialni, prywatnej łazienki i niewielkiego pokoju gościnnego. Najbardziej zazdrosna była Pearl. Bez przerwy napomykała obsłudze, jak strasznie odizolowana rzekomo się czułam w tym odległym zakątku kampusu. Byłam pewna, że jak tylko zwolni się miejsce w dzielonych bursach, zostanę tam przeniesiona. Na razie jednak mogłam korzystać z mojego przywileju, który dawał mi pewną przewagę nad przyjaciółką.

Pearl chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Emanował z niej entuzjazm, który był do niej zupełnie niepodobny. Teoretycznie tak przyziemne stany emocjonalne jak ekscytacja są czymś poniżej naszej godności.

Zazwyczaj spotykałyśmy się w jej pokoju, jednak tym razem zawlekła mnie do mojego. Czułam się przez to trochę nieswojo. Pearl zawsze chciała rządzić i być w centrum uwagi. Skoro teraz obdarzała mnie uwagą, musiała mieć ku temu dobry powód.

– Dzisiaj wieczorem idziemy na miasto, żeby się zabawić – obwieściła, zwracając się do nas wszystkich. A następnie wyjaśniła nam, co planuje. Zamierzała skraść tytuł Królowej Śniegu jakiejś dziewusze z zewnętrznego kręgu, która i tak na niego nie zasługuje.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: