Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ember in the Ashes. Pochodnia w mroku - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ember in the Ashes. Pochodnia w mroku - ebook

Po dramatycznych wydarzeniach podczas czwartej Próby, Elias i Laia uciekają z Serry i ścigani przez wojańskich żołnierzy ruszają w podróż po bezdrożach Imperium. Laia musi uwolnić z okrytego złą sławą więzienia w Kauf swojego brata, Darina, jedynego zdolnego przynieść wolność Scholarom. Elias jest zdecydowany pomóc Lai za cenę swojej wolności, a nawet życia. Tymczasem przeciwko Lai i Eliasowi sprzysięgają się wszystkie siły, ludzkie i nadludzkie. Przyjdzie im zmierzyć się z licznym gronem nieprzyjaciół: żądnym krwi imperatorem Markusem, bezwzględną komendantką Czarnego Klifu, sadystycznym naczelnikiem więzienia, a przede wszystkim z Heleną, zakochaną w Eliasie a jednocześnie wierną imperatorowi. Helena, zgodnie z wolą imperatora zostaje wysłana z misją odszukania Eliasa Veturiusa oraz scholarskiej niewolnicy, która pomogła mu w ucieczce i jak się okazuje jest obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0639-2
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I: Laia

Jakim cudem udało im się tak szybko nas odnaleźć?

Za moimi plecami katakumby rozbrzmiewają echem wrzasków i zgrzytem metalu. Mój wzrok zatrzymuje się na wyszczerzonych w uśmiechu czaszkach, którymi wyłożone są ściany. Mam wrażenie, że słyszę głosy umarłych.

Prędko, uciekaj. Zdają się szeptać. Chyba że chcesz do nas dołączyć.

– Szybciej, Laio – popędza mnie mój przewodnik. Jego zbroja połyskuje, kiedy biegnie on przede mną. – Zgubimy ich, jeśli się pospieszymy. Znam tunel, który wyprowadzi nas za miasto. Wtedy będziemy już bezpieczni.

Słyszymy za sobą tupot nóg, przewodnik ogląda się przez ramię. Widzę, jak chwyta za rękojeść szabli przewieszonej przez plecy, ale ruch jego ręki jest tylko niewyraźną złocistobrązową plamą.

Prosty, jakże groźny ruch. Przypomina mi, że jest nie tylko moim przewodnikiem. To Elias Veturius, potomek jednego z najznamienitszych rodów Imperium. Kiedyś był Maską, żołnierzem elitarnych oddziałów Imperium Wojańskiego. Teraz jest moim sprzymierzeńcem, jedyną osobą, która może pomóc w wydostaniu mego brata Darina z cieszącego się złą sławą wojańskiego więzienia.

Jeden krok i Elias jest przy mnie. Drugi krok, wychodzi przede mnie, staje w pozycji wyczekującej. Wpatrujemy się w głąb tunelu, którym tu dotarliśmy. Krew dudni mi w uszach. Radosne podniecenie, jakie czułam po zniszczeniu Akademii Czarnego Klifu i uratowaniu Eliasa z rąk kata, nagle gdzieś znikło. Imperium teraz na nas poluje. Jeśli nas dopadną, zginiemy. Koszulę mam mokrą od potu, ale mimo dokuczliwego gorąca czuję na skórze lodowaty dreszcz, a włoski na karku stają mi dęba. Wydaje mi się, że słyszę pomruk skradającego się wygłodniałego zwierza.

Szybko, podpowiada mi instynkt. Uciekajcie stąd.

– Eliasie… – szepczę, ale on kładzie palec na moich wargach – ciii – i sięga po jeden z sześciu noży zatkniętych za pas na piersi.

Wyciągam zza pasa swój sztylet i próbuję dosłyszeć coś poza ostrzegawczym sykiem tarantul i własnym oddechem. Niepokojące wrażenie, że jesteśmy obserwowani, gaśnie, ale zastępuje je coś gorszego – zapach smoły i dymu oraz wznoszące się i cichnące coraz bliżej głosy.

To żołnierze Imperium.

Elias dotyka mojego ramienia i wskazuje najpierw na swoje stopy, potem na moje. Idź za mną krok w krok. Tak ostrożnie, że boję się oddychać, robię to, co on. Obracam się i oddalam od głosów.

Docieramy do miejsca, gdzie tunel się rozwidla, i skręcamy w prawo. Elias ruchem głowy wskazuje głęboki, wysoki do ramienia otwór w ścianie, zagłębienie, w którym stał kamienny sarkofag przewrócony teraz na bok.

– Wchodź jak najgłębiej – szepcze.

Wślizguję się do krypty, wzdrygając się na widok mieszkającej w niej tarantuli. Przewieszona przez plecy szabla, którą wykuł dla mnie Darin, uderza głośno o kamień. Przestań się wiercić, Laio, nawet jeśli oblezie cię jakieś robactwo.

Elias przykuca i wciska się za mną. Jest ciasno, nasze ramiona ocierają się o siebie. Elias wciąga głęboko powietrze, ale kiedy na niego spoglądam, głowę ma obróconą w kierunku tunelu.

W przyćmionym świetle widzę blask jego szarych oczu i kontur silnie zarysowanej szczęki. Czuję gwałtowny skurcz żołądka, nie nawykłam do widoku jego twarzy. Jeszcze godzinę temu, kiedy uciekaliśmy z Czarnego Klifu po tym, jak dokonałam tam spustoszeń, jego twarz była ukryta za srebrną maską.

Przechyla głowę, wsłuchując się w kroki nadchodzących żołnierzy. Idą szybko, ich głosy odbijają się echem od ścian katakumb, przypominają urywany wrzask drapieżnych ptaków.

– Pewnie poszli na południe. Jeśli ma choć trochę oleju w głowie…

– Gdyby miał trochę oleju w głowie – odzywa się drugi – przeszedłby Czwartą Próbę i nie mielibyśmy tej plebejskiej szumowiny jako imperatora.

Żołnierze wchodzą do naszego tunelu, jeden z nich wsuwa latarnię do pierwszej napotkanej krypty.

– Na czeluści piekielne! – wykrzykuje na widok tego, co ujrzał w środku.

Nasza krypta jest następna. Czuję skurcz żołądka, dłoń drży mi na rękojeści sztyletu.

Elias dobywa z pochwy drugą szablę, pewnie dzierży w dłoniach broń. Zerkam na jego twarz. Ma zmarszczone brwi, zaciśnięte szczęki. Nasze spojrzenia spotykają się i przez krótką chwilę widzę w jego oczach ból. Nie chce zabijać tych ludzi.

Ale jeśli nas zauważą, zaalarmują pozostałych strażników i za chwilę zwali nam się na głowę cała armia żołnierzy Imperium. Ściskam jego ramię. Elias nasuwa na głowę kaptur i czarną chustą przysłania twarz.

Odgłos ciężkich kroków żołnierza jest coraz bliższy. Czuję jego zapach – potu, żelaza i brudu. Palce Eliasa mocniej zaciskają się na rękojeści. Ciało ma naprężone jak dziki kot szykujący się do skoku. Dotykam palcami bransoletki, którą dostałam w prezencie od matki. Znajomy wzór daje chwilowe ukojenie. Do krypty dociera światło latarni. Żołnierz unosi ją wyżej…

Nagle z głębi tunelu dobiega odgłos potężnego grzmotu. Żołnierze obracają się w jednej chwili, dobywają broń i biegiem wracają sprawdzić, co się stało. Światło latarni znika, stukot ich buciorów cichnie.

Elias z ulgą wypuszcza powietrze.

– Idziemy – odzywa się. – Zaraz będzie ich tu więcej. Musimy dotrzeć do tunelu prowadzącego do wyjścia.

Wychodzimy z krypty. Ściany tunelu nadal drżą, wzniecając tuman pyłu, a kości i czaszki z łoskotem spadają na ziemię. Potykam się, Elias chwyta mnie za ramię i przyciska do ściany, sam też do niej przywiera. Krypta pozostaje nienaruszona, ale na sklepieniu tunelu pojawia się niepokojące pęknięcie.

– Co to było, na bogów?

– Wyglądało na trzęsienie ziemi. – Elias odsuwa się na krok od ściany i przygląda sufitowi. – Tyle że w Serze nie ma trzęsień ziemi.

Pospiesznie przedzieramy się przez katakumby. Przy każdym kroku nasłuchuję, czy nie zbliża się kolejny patrol, wypatruję świateł pochodni.

Elias zatrzymuje się gwałtownie i wpadam na jego szerokie plecy. Jesteśmy w okrągłej komorze grobowej z niskim kopulastym sklepieniem. W ścianie naprzeciwko widzimy otwory dwóch tuneli. W jednym dostrzegamy słaby blask pochodni. W ścianach komory grobowej są krypty, a w każdej z nich kamienny posąg uzbrojonego mężczyzny. Spod hełmów wyzierają puste oczodoły czaszek. Wzdrygam się i podchodzę do Eliasa.

Ale on nie patrzy ani na krypty, ani na wylot tuneli, ani na odległy blask pochodni.

Wpatruje się w stojącą pośrodku sali małą dziewczynkę.

Jej ubranie jest w strzępach. Dłoń przyciska do krwawiącej rany na boku. Ma łagodne rysy Scholarów, ale kiedy próbuję spojrzeć jej w oczy, opuszcza głowę i czarne włosy opadają na twarz. Biedactwo. Na jej brudnych policzkach widać ślad po płynących z oczu łzach.

– Na bogów! Robi się tu ciasno – mamrocze Elias. Postępuje krok w stronę dziewczynki i wyciąga do niej rękę jak do wystraszonego zwierzątka. – Nie powinno cię tu być, skarbie – odzywa się łagodnie. – Jesteś sama?

Z ust małej dobywa się ciche łkanie.

– Pomóżcie mi – szepcze.

– Pokaż tę ranę. Zabandażuję ją. – Elias przyklęka na jedno kolano, tak jak robił to mój dziadek, kiedy zajmował się małymi pacjentami. Dziewczynka cofa się i spogląda w moją stronę.

Robię krok ku niej, ale instynkt każe mi zachować ostrożność.

– Powiesz, jak masz na imię, skarbie? – zwracam się do niej.

– Pomóżcie mi – powtarza. Sposób, w jaki unika mojego wzroku, przyprawia mnie o gęsią skórkę. Cóż jednak w tym dziwnego? Została źle potraktowana, zapewne przez Imperium, a teraz ma przed sobą uzbrojonego po zęby Wojanina. Musi być przerażona. Dziewczynka cofa się, a ja spoglądam w głąb oświetlonego pochodniami tunelu. Pochodnie oznaczają, że jesteśmy na terytorium Imperium. To tylko kwestia czasu, kiedy pojawią się tu żołnierze.

– Eliasie… – Wskazuję ruchem głowy pochodnie. – Nie mamy czasu. Żołnierze…

– Nie możemy jej tak po prostu zostawić. – Jego poczucie winy jest aż nadto widoczne. Ciąży mu śmierć przyjaciół w Trzeciej Próbie, nie chce się przyczynić do śmierci kolejnej osoby. A tak się stanie, jeśli pozostawimy dziewczynkę samą. Umrze od ran.

– Masz rodzinę w mieście? – pyta Elias. – Potrzebujesz…

– Srebro. – Dziewczynka przechyla głowę na bok. – Potrzebuję srebra.

Elias unosi brwi. Nie dziwię mu się. Ja też jestem zaskoczona.

– Srebra? – upewniam się. – Nie mamy…

– Srebro. – Dziewczynka przestępuje z nogi na nogę. Wydaje mi się, że zza zasłony włosów widzę błysk w jej oku. Dziwne. – Monety. Broń. Biżuteria.

Wpatruje się w moją szyję, uszy, nadgarstki. I tym spojrzeniem się zdradza.

Widzę teraz czarne jak smoła kule w miejscu, gdzie powinny być oczy, i sięgam po sztylet. Ale Elias staje pomiędzy nami z szablami w obu dłoniach.

– Cofnij się – rozkazuje dziewczynce. Zachowuje się teraz jak prawdziwa Maska.

– Pomóżcie mi. – Mała ponownie skrywa twarz za zasłoną włosów i splata dłonie za plecami. Wygląda jak dziwaczna karykatura namolnego dziecka. – Pomóżcie.

Widząc moją zniesmaczoną minę, krzywi usta w szyderczym uśmieszku, który wygląda wyjątkowo obscenicznie w połączeniu z niewinną twarzyczką. Wydaje z siebie pomruk, gardłowy dźwięk, który słyszałam już wcześniej. To jest to, co nas obserwowało. Obecność tego czegoś w tunelach intuicyjnie wyczuwałam.

– Wiem, że macie srebro. – W jej głosie wyczuwam zapiekłą złość. – Dajcie mi je. Potrzebuję go.

– Odejdź – odzywa się Elias – bo utnę ci głowę.

Dziewczynka, czy czymkolwiek to coś jest, ignoruje słowa Eliasa i wpatruje się we mnie.

– Nie potrzebujesz tego, kobieto. A ja dam ci coś w zamian. Coś wspaniałego.

– Kim ty jesteś? – szepczę.

Błyskawicznie wyciąga ręce przed siebie, jej dłonie połyskują dziwną zielenią. Elias rzuca się w jej kierunku, ale ona wymija go i zaciska palce na moim nadgarstku. Krzyczę, a moje ramię rozżarza się na ułamek sekundy. Dziewczynka odskakuje z wrzaskiem, a ja padam jak długa na ziemię. Elias stawia mnie na nogi, zadając jednocześnie pchnięcie sztyletem. Dziewczynka robi unik, nie przestając wyć.

– Cwana dziewucha! – Ponownie uchyla się przed ciosem i nie spuszcza ze mnie wzroku. – Przebiegła! Pytasz, kim jestem, a czym ty jesteś?

Elias bierze zamach, próbując trafić ostrzem szabli w jej kark. Ale nie jest dość szybki.

– Morderca! – Dziewczynka naciera na Eliasa. – Chodząca śmierć! Rozpruwacz! Powinieneś utonąć w morzu krwi, którą przelałeś!

Elias odskakuje, widzę w jego oczach zdumienie. Tunel się rozświetla. Spostrzegam trzy szybko zbliżające się pochodnie.

– Żołnierze nadchodzą. – Stwór odwraca się w moją stronę. – Zabiję ich dla was, miodooka dziewczyno. Rozpłatam im gardła. Kilku z tych, którzy was szukali, już zabiłam, tam, w tunelu. Zrobię to jeszcze raz. Jeśli oddacie mi srebro. On go potrzebuje. Odwdzięczy się wam.

Kim jest on? Nie zadaję głośno pytania, w odpowiedzi wyciągam przed siebie rękę ze sztyletem.

– Głupia kobieto! – Dziewczynka zaciska pięści. – On i tak ci je zabierze. Znajdzie sposób. – Obraca głowę w stronę tunelu. – Elias Veturius! – Wzdragam się. Krzyczy tak głośno, że usłyszeli ją pewnie aż w Antium. – Elias Vetu…

Słowa gasną jej na wargach, kiedy Elias zatapia ostrze w jej sercu.

– Ifryt w mroku jaskiń żyje – intonuje Elias, a jej ciało osuwa się i z głuchym łoskotem pada na ziemię. – Ostrze miecza go zabije – kończy. – To taka stara piosenka – mówi, chowając szablę do pochwy. – Nie sądziłem, że okaże się tak aktualna.

Chwyta mnie za rękę i ciągnie w stronę pogrążonego w mroku tunelu. Może jakimś cudem żołnierze nie usłyszeli dziewczynki. Może nas nie dostrzegli. Może, może…

Nic z tego. Słyszę wrzask i tupot nóg za naszymi plecami.II: Elias

Piętnaście kroków za nami jest trzech posiłkowych i czterech legionistów. Biegnę, oglądając się co chwila za siebie, żeby sprawdzić, czy nas nie doganiają. Teraz jest już sześciu posiłkowych i pięciu legionistów, a dystans zmniejszył się do dwunastu metrów.

Z każdą chwilą w katakumbach pojawia się więcej żołnierzy Imperium. Goniec przekazał już wiadomość kolejnym patrolom i za moment bębny ogłoszą w całej Serze alarm: „Elias Veturis widziany w tunelach. Wszystkie oddziały do katakumb”. Żołnierze nie muszą się upewniać, czy to ja; i tak będą na nas polować.

Gwałtownie skręcam w znajdujący się po lewej boczny tunel, ciągnę za sobą Laię, w głowie kłębią mi się sprzeczne myśli. Zgub pogoń, póki masz dość sił. W przeciwnym razie…

Nie, podpowiada szeptem Maska. Zatrzymaj się i zabij ich. Jest ich tylko jedenastu. To łatwe. Potrafisz tego dokonać z zamkniętymi oczami.

Powinienem był od razu zabić ifryta w komorze grobowej. Helena wyśmiałaby mnie, gdyby wiedziała, że próbowałem temu stworowi pomóc i nie zorientowałem się na początku, kim jest.

Helena. Mogę się założyć, że teraz ją przesłuchują. Marcus, czy imperator Marcus, jak teraz każe się nazywać, rozkazał jej ściąć mi głowę. Zawiodła. Co gorsza, przez czternaście lat była moją najbliższą powiernicą. To są grzechy nie do wybaczenia, zwłaszcza teraz, kiedy Marcus sprawuje władzę absolutną.

Zazna z jego ręki wielu cierpień. Z mojego powodu. Znów słyszę ifryta. Chodząca śmierć!

Powracają wspomnienia Trzeciej Próby. Tristan umierający z ręki Dexa. Martwy Demetrius. Padający trupem Leander.

Głośny krzyk gdzieś przed nami przywraca mnie do rzeczywistości. Pole bitwy to moja świątynia. Pamięć podsuwa mi starą mantrę mojego dziadka. Czubek miecza jest moim kapłanem. Taniec śmierci moją modlitwą. Kończący cios wyzwoleniem.

Laia ciężko dyszy, powłóczy nogami. Spowalnia mnie. Powinieneś ją zostawić, szepcze podstępny głos. Sam uciekałbyś szybciej. Tłumię go w sobie. Nie dość, że obiecałem jej pomoc w zamian za uwolnienie mnie, to doskonale wiem, że zrobi wszystko, by dotrzeć do więzienia Kauf, do swojego brata, nawet jeśli miałaby iść sama.

A wtedy nie ma szans na przeżycie.

– Szybciej, Laio – poganiam ją. – Zbliżają się. – Laia przyspiesza. Mkniemy wzdłuż ścian pełnych krypt, czaszek, kości i pajęczyn. Jesteśmy daleko na południe od miejsca, gdzie powinniśmy być. Dawno już minęliśmy tunel, w którym ukryłem zapasy pozwalające przeżyć kilka tygodni.

Rozlega się łoskot, katakumby drżą w posadach, przewracamy się oboje. Przez kratkę kanalizacyjną nad naszymi głowami sączy się zapach dymu i śmierci. Chwilę później powietrze rozdziera potężny wybuch. Nie mam czasu zastanawiać się, co to było. Najważniejsze, że ścigający nas żołnierze zwolnili, kiedy zdali sobie sprawę, jak niestabilne są teraz podziemne korytarze. Korzystam z okazji i zwiększam dzielący nas dystans o kilka kroków. Wbiegam do bocznego tunelu, a potem ukrywam się w pogrążonej w mroku niszy.

– Jak myślisz, znajdą nas tutaj? – szepcze Laia.

– Mam nadzieję, że nie.

Z kierunku, w którym podążaliśmy, dochodzi nas teraz tupot nóg, rozbłyskuje światło. Do naszego tunelu wbiega dwóch żołnierzy, blask pochodni wyławia nas z mroku. Stają jak wryci, zaskoczeni pewnie obecnością Lai i tym, że nie mam maski. Spostrzegają jednak moją zbroję i broń i jeden z nich zaczyna przeraźliwie gwizdać, przywołując pozostałych żołnierzy.

Przejmuję panowanie nad sytuacją. Zanim któryś z żołnierzy zdąży sięgnąć po miecz, wbijam noże w ich gardła. Padają bezgłośnie na ziemię, a pochodnie gasną z sykiem w kałuży.

Laia wychodzi z wnęki, przerażona zasłania usta dłonią.

– Eliasie…

Skrywam się ponownie we wnęce, ciągnąc za sobą Laię, i dobywam szabel.

– Zabiję, ilu zdołam – zapewniam ją. – A ty trzymaj się z dala. Choćby nie wiem jak źle to wyglądało, nie wtrącaj się, nie próbuj mi pomagać.

Ostatnim wypowiadanym przeze mnie słowom towarzyszy pojawienie się żołnierzy u wylotu tunelu z lewej strony. Dzieli nas pięć kroków. Cztery. Wybiegam z wnęki i rzucam nożami. Pierwszych czterech leży już bez życia jak ścięty łan zboża. Piąty ginie od cięcia szablą. Krew tryska z rany, a mnie żółć podchodzi do gardła. Nie myśl o tym. Nie zastanawiaj się. Zapewnij sobie drogę ucieczki.

Za pierwszymi pięcioma pojawia się sześciu następnych. Jeden wskakuje mi na plecy, strącam go, waląc łokciem w twarz. Drugi rzuca się do moich nóg, tego trafiam butem w głowę. Wyje z bólu, chwytając się za złamany nos. Obrót, kopnięcie, uskok, cios.

Za plecami słyszę krzyk Lai. To jeden z żołnierzy wywleka ją z wnęki, przyciskając nóż do jej gardła. Triumfalny rechot przechodzi w skowyt, kiedy Laia wbija nóż w jego bok i zaraz go wyszarpuje. Żołnierz cofa się chwiejnym krokiem.

Obracam się twarzą do trójki pozostałych. Uciekają.

Laia cała drży, patrząc na tę jatkę. Siedmiu zabitych, dwóch rannych, jęczących, usiłujących wstać.

Okrągłymi jak spodki oczami wpatruje się w moją zakrwawioną broń. Robi mi się wstyd i najchętniej zapadłbym się pod ziemię. Widzi mnie teraz takiego, jaki jestem naprawdę. Morderca! Chodząca śmierć!

– Laio… – zaczynam, ale przerywa mi dochodzący z głębi tunelu głuchy pomruk. Ziemia znowu zaczyna drżeć. Przez kratę nad głową dobiegają nas wrzaski, krzyki i ogłuszający odgłos eksplozji.

– Co tam się…

– To ruch oporu Scholarów! – woła podekscytowana Laia, usiłując przekrzyczeć hałas. – Wzniecili rewoltę!

Nie mam okazji zapytać, skąd ma takie fascynujące informacje, ponieważ w tej samej chwili w tunelu po naszej lewej stronie pojawia się charakterystyczny srebrzysty blask.

– Na bogów, Eliasie! – Laia wybałusza z przerażeniem oczy. Jedna ze zbliżających się Masek jest ogromna, starsza ode mnie o kilkadziesiąt lat i zupełnie jej nie znam. Druga jest niska i drobna. Przesłaniająca jej twarz maska skrywa z trudem hamowaną wściekłość.

To moja matka. Komendantka Czarnego Klifu.

Z prawej strony dobiega stukot butów i gwizdki nawołujących się żołnierzy. Jesteśmy w pułapce.

A przez katakumby przetacza się ponownie złowrogi jęk.

– Schowaj się za mnie – szepczę, ale Laia mnie nie słucha. – Do diabła, Laio… Och…

Laia rzuca się desperacko na mnie. Jestem całkowicie zaskoczony i wpadam do jednej z wnęk w ścianie, zrywam gęstą sieć pajęczyn i ląduję plecami na kamiennym sarkofagu. Laia leży częściowo na mnie, częściowo wciśnięta pomiędzy sarkofag a ścianę krypty. Połączenie pajęczyn, krypty i ciepłego ciała dziewczyny kompletnie mnie deprymuje.

– Czyś ty zwario…

Nagle sklepienie tunelu, w którym stoimy, wali się z głośnym hukiem spotęgowanym odgłosem eksplozji dochodzącym z miasta. Obracam się, osłaniając Laię własnym ciałem, ramionami zakrywam jej głowę. Ale to krypcie zawdzięczamy ocalenie. Tumany pyłu wznieconego przez wybuchy powodują, że kaszlemy. Nie mam wątpliwości, że to refleksowi Lai zawdzięczamy życie.

Dudnienie cichnie, przez gęstą zasłonę pyłu przedzierają się promienie słońca. Z miasta dobiega echo krzyków. Podnoszę się ostrożnie i obracam w kierunku częściowo zablokowanego przez skalne odłamki wejścia do krypty. Wychylam głowę i przyglądam się pozostałościom tunelu. Wszystko się zawaliło, nie widzę żadnej Maski.

Wyczołguję się z wnęki, wyciągam z rumowiska wciąż kaszlącą Laię. Twarz ma pobrudzoną pyłem i krwią. Na szczęście, jak się przekonuję, to nie jej krew. W dłoniach ściska manierkę z wodą. Przykładam ją do jej warg. Wypija kilka łyków i wstaje.

– Już mogę iść.

Tunel po lewej blokują skały, ale czyjaś ręka w kolczych rękawicach odsuwa je na bok. W obłoku pyłu błyszczą oczy i jasne włosy komendantki.

– Idziemy. – Gramolimy się ze zrujnowanych katakumb na ulice Serry. O bogowie.

Nikt chyba nie zauważył, że ulica się zapadła. Wszyscy są zajęci obserwowaniem słupa ognia wznoszącego się wysoko w niebo. Pałac gubernatora płonie niczym barbaryjski stos pogrzebowy. Wokół osmalonych bram i na ogromnym placu przed posiadłością dziesiątki wojańskich żołnierzy toczą bitwę z setkami ubranych na czarno rebeliantów ze scholarskiego ruchu oporu.

– Tędy! – Ruszam w przeciwnym kierunku, powalając na ziemię dwóch zbliżających się do nas rebeliantów. Ulica, w którą chciałem skręcić, jest cała w ogniu, na ziemi leżą ciała zabitych. Chwytam dłoń Lai i ciągnę ją za sobą do kolejnej przecznicy, która okazuje się równie zdewastowana jak pierwsza.

Szczęk żelaza, krzyki ludzi, ryk płomieni zagłusza bicie w bębny dochodzące z wież strażniczych, wołające o wsparcie w dzielnicy ilustrian, dzielnicy obcokrajowców, dzielnicy zbrojeniowej. Z innej wieży dociera komunikat o tym, że jestem w pobliżu pałacu gubernatora, i wzywa żołnierzy do ruszenia za mną w pościg.

Tuż przy pałacu z gruzowiska zawalonego tunelu wyłania się postać z jasnymi włosami. Niech to szlag. Stoimy pośrodku placu obok pokrytej grubą warstwą pyłu fontanny z pomnikiem stojącego dęba konia. Zaciągam Laię za postument, rozpaczliwie szukając drogi ucieczki, nim dostrzeże nas komendantka lub któryś z Wojan. Ale z miejsca, gdzie się znajdujemy, wydaje się, że wszystkie okoliczne ulice stoją w ogniu.

Skup się! Jeszcze chwila i komendantka stanie na placu, przedrze się przez walczący tłum i znajdzie nas.

Widzę już, jak otrzepuje pył ze zbroi, zupełnie nie przejmując się panującym wokół chaosem. Na widok jej niezmąconego spokoju włosy stają mi dęba. Szkoła leży w gruzach, jej syn i zarazem największy wróg uciekł, w mieście doszło do katastrofy. Tymczasem ona jakby się tym nie przejmowała.

– Tam! – Laia łapie mnie za ramię i wskazuje alejkę ukrytą za przewróconym wózkiem straganiarza. Schylamy nisko głowy i biegniemy w tamtym kierunku, a ja dziękuję niebiosom za cały ten tumult, dzięki któremu nie zwracają na nas uwagi ani Scholarzy, ani Wojanie.

Po kilku minutach docieramy do wylotu alejki i zaraz w niej znikniemy, ale wpierw upewniam się, czy komendantka nas nie spostrzegła.

Wszędzie panuje chaos. Grupka bojowników ruchu oporu rzuca się na parę legionistów, obok Maska walczy z tuzinem przeciwników naraz. Nieopodal zapadliska katakumb, gdzie stoi moja matka, jakiś stary scholarski niewolnik próbuje uciec i nieszczęśliwie wchodzi jej w drogę, a ona bez wahania zatapia ostrze szabli w jego sercu. Nawet na niego nie spojrzała. Wzrok ma utkwiony we mnie. Jej spojrzenie przewierca mnie na wylot, mam wrażenie, że czyta w moich myślach.

Uśmiecha się.III: Laia

Uśmiech komendantki jest jak rozdęty, blady robak. Chociaż widzę ją tylko przez chwilę, bo Elias mnie pogania, głos więźnie mi w gardle.

Potykam się, moje buty wciąż są śliskie od krwi po tym, co wydarzyło się w katakumbach. Przypominam sobie twarz tamtego Eliasa, nienawiść w jego oczach, i wzdrygam się. Chciałabym mu powiedzieć, że zrobił to, co musiał, by nas ocalić, ale nie mogę wykrztusić słowa. Z trudem powstrzymuję wymioty.

Powietrze rozdziera krzyk rozpaczy i cierpienia. Krzyczą wszyscy, Wojanie i Scholarzy, dorośli i dzieci. Istna kakofonia dźwięków. Skupiam uwagę na tłukącym się szkle i walących budynkach. Oglądam się co chwila za siebie, sprawdzając, czy komendantka nie idzie naszym tropem. Czuję się jak dziewczynka, którą byłam jeszcze miesiąc temu. Dziewczynka, która pozwoliła, by jej brat trafił do więzienia, która kwiliła i szlochała, gdy ją wychłostano. Dziewczynka, której brak było odwagi.

„Jeśli strach przejmie nad tobą władanie, użyj tego, co jako jedyne jest silniejsze od strachu – swojego ducha. Swojego serca”. W uszach dźwięczą mi słowa wypowiedziane wczoraj przez przyjaciela i mentora mojego brata, kowala Spiro Telumana.

Staram się czerpać siły ze swojego strachu. Komendantka nie jest nieomylna. Mogła mnie nawet nie zauważyć, tak była skupiona na swoim synu. Raz już przed nią uciekłam. Ucieknę znowu.

Czuję płynącą w żyłach adrenalinę, ale kiedy skręcamy w kolejną uliczkę, potykam się o stertę cegieł i rozciągam jak długa na pokrytych sadzą kocich łbach.

Elias stawia mnie na nogi z taką łatwością, jakbym ważyła tyle co piórko. Patrzy przed siebie, potem w tył, przypatruje się oknom i szczytom dachów, jakby spodziewał się, że zobaczy tam matkę.

– Musimy iść dalej. – Szarpię go za rękę. – Trzeba uciekać z miasta.

– Wiem. – Elias prowadzi mnie do otoczonego murem ogrodu pełnego uschniętych drzew. – Ale nie uda nam się uciec, jeśli opadniemy z sił. Nie zaszkodzi chwilę odpocząć.

Siada, a ja przyklękam niechętnie obok niego. Powietrze w Serze jest skażone, cierpki aromat palonego drewna miesza się z dużo bardziej mrocznymi zapachami krwi, palonych ciał i stali.

– Jak dotrzemy do Kauf, Eliasie? – To pytanie dręczy mnie od chwili, gdy zagłębiliśmy się w labiryncie katakumb. Mój brat pozwolił się pojmać Wojanom po to, żeby dać mi szansę na ucieczkę. Nie pozwolę, by teraz umarł, jest moją jedyną rodziną w tym przeklętym Imperium. Jeśli ja go nie ocalę, nikt tego nie dokona. – Ukryjemy się na prowincji? Jaki masz plan?

Elias przygląda mi się bacznie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– Tunel miał nas wyprowadzić na zachód od miasta – mówi. – Przełęczą górską ruszylibyśmy na północ, ukradlibyśmy Plemieńcom wóz i udawalibyśmy handlarzy. Wojanie nie szukaliby dwojga zbiegów i nie szukaliby na północ od Serry. Ale teraz… – Wzrusza ramionami.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Czy ty w ogóle masz jakiś plan?

– Mam. Musimy wydostać się z miasta. Uciec przed komendantką. Teraz tylko to się liczy.

– A co potem?

– Nie wszystko naraz, Laio. Mamy do czynienia z moją matką.

– Nie boję się jej – mówię, żeby nie pomyślał, że jestem tą samą wystraszoną myszką, jaką poznał tydzień temu w Czarnym Klifie. – Już nie.

– A powinnaś – odpowiada z sarkazmem.

Odzywają się bębny. Ich dźwięk dudni mi w uszach. Elias przekrzywia głowę.

– Podają nasze rysopisy – tłumaczy. – „Elias Veturis: szare oczy, sześć stóp wzrostu, waga dwieście dziesięć funtów, czarne włosy. Ostatnio widziany w tunelach na południe od Czarnego Klifu. Uzbrojony i niebezpieczny. Ucieka z kobietą, Scholarką: oczy jasnobrązowe, pięć stóp sześć cali wzrostu, waga sto dwadzieścia sześć funtów, czarne włosy”. – Milknie na chwilę. – No i masz. Ścigają nas. Ona nas ściga. Nie mamy jak uciec z miasta. Strach będzie teraz naszym najlepszym doradcą, dzięki niemu przeżyjemy.

– A mury?

– Pilnie strzeżone z powodu rewolty Scholarów. – Elias rozwiewa moje nadzieje. – A teraz matka roześle po mieście wieść, że jeszcze nie dotarliśmy do murów. W bramach wystawią podwojone straże.

– A dalibyśmy… dałbyś radę przedrzeć się przez nie siłą? Może którąś z mniejszych bram?

– Dalibyśmy – odpowiada Elias. – Ale zginęłoby wielu ludzi.

Dobrze rozumiem, dlaczego ucieka wzrokiem, ale bardziej bezwzględna część mojej natury, która obudziła się dopiero w Czarnym Klifie, zadaje pytanie, jaka to różnica, ilu umrze Wojan. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, ilu już zabił, i gdy pomyślę, co zrobią ze Scholarami, kiedy rewolta zostanie stłumiona.

Ta lepsza połowa mnie buntuje się przeciwko takiej bezduszności.

– W takim razie pozostaje tunel – mówię. – Żołnierze nie będą się tego spodziewać.

– Nie wiemy, który z nich się zawalił, a nie ma sensu brnąć tam tylko po to, żeby natrafić na ślepą ścianę. A może doki? Gdybyśmy przepłynęli rzekę…

– Nie umiem pływać.

– Przypomnij mi, żebym cię nauczył, kiedy będziemy mieli trochę czasu. – Kręci ponuro głową. Wyczerpały nam się pomysły. – A może przeczekamy do zakończenia rewolty i potem wejdziemy do tuneli? Znam bezpieczne miejsce.

– Nie – protestuję gwałtownie. – Darina posłali do Kauf trzy tygodnie temu. A fregaty z więźniami płyną szybko, prawda?

Elias potakuje.

– Podróż do Antium trwa niecałe dwa tygodnie. A stamtąd jeszcze dziesięć dni lądem do Kauf. Pod warunkiem że dopisze pogoda. Kto wie, może Darin już dotarł do więzienia.

– A nam ile czasu zajmie droga?

– Musimy poruszać się lądem i nie możemy dać się złapać – odpowiada Elias. – Trzy miesiące, jeśli się pospieszymy. Pod warunkiem że uda nam się dotrzeć do gór Nevennes przed zimowymi śniegami. Jeśli nie, trzeba będzie czekać do wiosny.

– W takim razie nie możemy opóźniać wymarszu – mówię. – Nawet o jeden dzień.

Oglądam się ponownie przez ramię, próbując stłumić narastający strach.

– Nie poszła za nami.

– Nie bądź taka pewna – odpowiada Elias. – Jest cholernie sprytna.

Przygląda się uschniętym drzewom w ogrodzie i obraca w dłoniach szablę.

– Nad rzeką, przy murach miejskich, jest taki opuszczony magazyn – odzywa się w końcu. – Budynek jest własnością dziadka, pokazał mi go kilka lat temu. Drzwi z tyłu budynku prowadzą poza miasto. Dawno tam nie byłem. Może już tego magazynu tam nie ma.

– Komendantka o nim wie?

– Dziadek nigdy jej o nim nie mówił.

Przypomina mi się moja przyjaciółka, niewolnica Izzi z Czarnego Klifu, i jej słowa, kiedy ostrzegała mnie przed panią komendant. „Komendantka wiele widzi. Wiele wie”.

Musimy jednak wydostać się z miasta, a ja nie mam żadnego lepszego planu.

Ruszamy w drogę, mijamy szybko okolice niedotknięte rewoltą, potem przekradamy się dyskretnie przez obszar walk. Godziny biegną, zbliża się wieczór. Elias zachowuje zupełny spokój, widok zniszczeń wyraźnie nie robi na nim wrażenia.

Jakie to dziwne, jeszcze miesiąc temu moi dziadkowie żyli, brat był wolny, a ja nie miałam pojęcia o istnieniu jakiegoś Veturiusa.

Wszystko, co wydarzyło się od tamtej pory, było koszmarem. Babcia i dziadek zostali zamordowani. Darina, który kazał mi uciekać, wywlekli z domu żołnierze.

A ruch oporu najpierw obiecał mi pomoc w uwolnieniu brata, a potem zdradził.

Przypomina mi się inna twarz, ciemnooka, przystojna i wiecznie ponura. I dlatego każdy jego uśmiech był tak drogocenny. Keenan, rudowłosy rebeliant, który przeciwstawił się ruchowi oporu i wskazał mi drogę ucieczki z Serry. Drogę, którą ja z kolei wskazałam Izzi.

Mam nadzieję, że nie jest o to zły. Mam nadzieję, że zrozumie, dlaczego nie mogłam przyjąć jego pomocy.

– Laio – Elias przerywa moje rozmyślania, kiedy docieramy do wschodnich granic miasta. – Już blisko.

Wydostajemy się z labiryntu uliczek obok magazynów merkatorów. Samotny komin cegielni rzuca cień na budynki magazynowe i plac. Za dnia musi tu roić się od kupców i dokerów, ale teraz miejsce jest wyludnione. Wieczorny chłód przypomina o jesiennej porze, z północy wieje lekki wiatr. Żadnego ruchu.

– Tam. – Elias wskazuje magazyn wbudowany w mury Serry, podobny do pozostałych, ale z zarośniętym krzakami placem widocznym z tyłu. – To ten budynek.

Elias przez kilka minut obserwuje okolicę.

– Komendantka nie zdołałaby ukryć tu tuzina Masek. A wątpię, żeby przyszła bez nich. Nie zechce ryzykować, że ucieknę.

– Jesteś pewny, że nie przyszłaby tu sama? – Wzmaga się wiatr, krzyżuję ramiona na piersiach i zaczynam dygotać. Komendantka w pojedynkę jest wystarczająco niebezpieczna. Nie mam pewności, czy potrzebuje wsparcia żołnierzy.

– Nie jestem – przyznaje Elias. – Zaczekaj tutaj. Upewnię się, czy jest bezpiecznie.

– Powinnam pójść z tobą – odpowiadam zdenerwowana. – Jeśli coś się wydarzy…

– Wtedy ty przeżyjesz, nawet jeśli mnie się nie uda.

– Co? Nie!

– Jeśli będzie bezpiecznie, gwizdnę raz. Jeśli zobaczę żołnierzy, dwa razy. A jeśli czeka tam na nas komendantka, zagwiżdżę dwukrotnie po trzy razy.

– A co, jeśli ona rzeczywiście tam będzie?

– Wtedy nie ruszaj się stąd. Jeśli przeżyję, wrócę po ciebie – zapewnia mnie Elias. – A jeśli nie, będziesz musiała stąd uciekać.

– Ty idioto, potrzebuję cię, jeśli mam dotrzeć do Darina…

Kładąc palec na moich wargach, sprawia, że muszę na niego spojrzeć. Przed nami jest pogrążony w ciszy plac magazynowy. Za nami płonie miasto. Pamiętam, jak ostatni raz patrzyłam na niego w ten sposób – zanim się pocałowaliśmy. Z jego przyspieszonego oddechu wnioskuję, że on też pamięta.

– Trzeba mieć nadzieję – mówi. – Tak powiedziała mi pewna dzielna dziewczyna. Jeśli coś mi się stanie, nie poddawaj się lękowi. Dasz sobie radę.

Nim zdążą mnie ponownie ogarnąć wątpliwości, puszcza moją dłoń i mknie przez plac niepostrzeżenie, tak jak niepostrzeżenie z komina cegielni wydobywa się nikła smużka dymu.

Śledzę go wzrokiem boleśnie świadoma słabych punktów naszego planu. Wszystko, co wydarzyło się do tej pory, było rezultatem naszej siły woli albo zwykłego łutu szczęścia. Nie wiem, jak bezpiecznie dotrzeć na północ, muszę zaufać Eliasowi. Nie wiem, co nam przyjdzie z przedostania się do Kauf, mam nadzieję, że Elias będzie wiedział, co dalej robić. Słucham tylko wewnętrznego głosu nakazującego mi ocalić brata. I pamiętam o obietnicy Eliasa, że mi pomoże. Cała reszta to zbiór życzeń i nadzieja, która bywa złudna.

Wiatr, zimniejszy, niż można by oczekiwać pod koniec lata, rozwiewa mi włosy. Elias znika na podwórku budynku. Nerwy mam napięte jak postronki i choć oddycham głęboko, czuję, że brakuje mi powietrza. Oczekiwanie na sygnał od Eliasa staje się nie do zniesienia.

Wreszcie go słyszę. Przez chwilę mam nadzieję, że się mylę. Ale sygnał się powtarza. Trzy gwizdnięcia. Krótkie, ostre, ostrzegawcze.

Komendantka nas znalazła.IV: Elias

Moja matka skrywa złość za wyćwiczoną przebiegłością. Skrywa ją pod pozorem spokoju, bardzo głęboko. Udeptuje, stawia nagrobek i udaje, że złość umarła.

Ale ja widzę ją w jej oczach. Tli się w ich kącikach, jak brzeg papieru powoli czerniejący, nim wybuchnie płomieniem.

Nienawidzę tego, że w naszych żyłach płynie ta sama krew. Wiele bym dał, żeby to zmienić. Matka stoi pod pogrążonym w mroku wysokim murem miejskim, jej maska połyskuje srebrzyście. Za jej plecami, skryte w zwiędłych winoroślach, są drewniane drzwi, nasza droga ucieczki. Choć nie ma w rękach broni, przekaz jest jasny. Jeśli chcesz przez te drzwi przejść, musisz mnie pokonać.

Na bogów. Mam nadzieję, że Laia usłyszała mój ostrzegawczy gwizd. Mam nadzieję, że nie ruszy się z miejsca, gdzie ją zostawiłem.

– Dużo czasu ci to zajęło – odzywa się komendantka. – Czekam tu całą wieczność.

Rzuca się w moją stronę, nóż w jej dłoni pojawia się tak szybko, jakby wyłonił się ze skóry. Robię unik i ruszam do ataku z szablami w rękach. Teraz ona odskakuje w bok i ciska w moim kierunku wirującą gwiazdę, która mija mnie o włos. Nim zdąży sięgnąć po następną, trafiam ją butem w pierś i przewracam.

Kiedy się podnosi z ziemi, wykorzystuję chwilę i rozglądam się w poszukiwaniu żołnierzy. Na murach miasta nie ma nikogo, na dachach budynków też. Z magazynu dziadka nie dochodzą żadne dźwięki. Mimo to nie mogę uwierzyć, że nie zabrała swoich asasynów.

Z prawej strony słyszę jakiś szmer. Unoszę broń, spodziewając się strzały albo włóczni, ale to tylko koń komendantki uwiązany do drzewa. Poznaję siodło rodu Veturius, to jeden z ogierów dziadka.

– Nerwowy jesteś. – Komendantka unosi srebrną brew, podnosząc się z ziemi. – Niepotrzebnie. Przyszłam tu sama.

– Niby dlaczego?

Rzuca kolejne wirujące gwiazdy. Robię unik, a potem ona kryje się za drzewem przed moimi nożami.

– Jeśli ci się wydaje, chłopcze, że potrzebuję całej armii, aby cię pokonać, to jesteś w błędzie.

Rozchyla poły munduru, a ja krzywię się na widok metalicznej zbroi, której nie potrafi przebić ostrze żadnej broni.

To zbroja Heleny.

– Zabrałam jej – z gracją paruje mój cios – zanim przekazałam ją Czarnej Gwardii na przesłuchanie.

– Ona nic nie wie. – Teraz ja robię unik. Zepchnąć ją do defensywy. Zwalić z nóg jednym szybkim ciosem w głowę. Ukraść konia. Uciekać.

Kiedy głownie naszych szabli krzyżują się, wypełniając ciszę szczękiem stali, z ust komendantki wydobywa się dziwny dźwięk. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to śmiech.

Nigdy nie słyszałem śmiejącej się matki. Nigdy.

– Wiedziałam, że tu przyjdziesz. – Robi gwałtowny wypad, a ja czuję świst szabli kilka cali od swojej twarzy. – Początkowo zamierzałeś uciec przez którąś z bram miasta. Potem tunelami, przez rzekę, przez doki. Okazało się, że wszystkie drogi ucieczki są zbyt kłopotliwe, zwłaszcza że musisz ciągnąć ze sobą swoją małą przyjaciółkę. Przypomniałeś sobie o tym magazynie i myślałeś, że ja nie wiem o jego istnieniu. Głupiec. Ona tu jest. – Komendantka syczy rozdrażniona, kiedy ostrze mojej szabli tnie jej ramię. – Ta scholarska niewolnica. Obserwuje nas z wnętrza budynku. – Prycha lekceważąco i podnosi głos: – Kurczowo trzyma się życia jak karaluch. Uratowali cię augurowie, jak przypuszczam. Powinnam była postąpić z tobą bardziej stanowczo.

Ukryj się, Laio! – chcę krzyknąć, ale nie otwieram ust, żeby nie zdradzać jej obecności.

Moja matka stoi teraz plecami do budynku. Lekko dyszy, a w jej oczach dostrzegam mordercze błyski. Chce już zakończyć tę walkę. Markuje cios nożem, podcina mi nogi i kiedy upadam, kieruje ostrze szabli w dół. Przetaczam się na bok, cudem unikając śmiertelnego pchnięcia, ale już mkną w moją stronę kolejne dwie wirujące gwiazdy. Jedna chybia, za to druga rozcina mi biceps.

W mroku za plecami matki dostrzegam blask złocistej skóry. Nie, Laio! Zostań tam, gdzie jesteś.

Moja matka odrzuca szablę i sięga po dwa sztylety. Rzuca się na mnie błyskawicznie, próbując mnie śmiertelnie zranić.

Zbyt wolno uchylam się przed ciosami i ostrze sztyletu wbija się w moje ramię. Cofam się, ale znów nie dość szybko, by uniknąć kopniaka w głowę, który powala mnie na kolana. Widzę teraz dwie komendantki i cztery sztylety. Jesteś już trupem, Eliasie. Słyszę własny oddech, płytki, pełen bólu. Słyszę jej lodowaty śmiech, zapowiedź mojej śmierci. Tylko dzięki wyszkoleniu w Czarnym Klifie, treningom, jakie mi fundowała, udaje mi się instynktownie unieść szablę i sparować cios. Szybko jednak tracę siły, a ona wytrąca mi z rąk obie szable.

Kątem oka dostrzegam zbliżającą się ze sztyletem w dłoni Laię. Stój, do diabła! Ona cię zabije.

Mrugam i Laia znika. Jej postać musiała być wytworem mojej wyobraźni, pewnie kopniak w głowę zmącił mi umysł. Ale nagle dziewczyna pojawia się znowu i ciska garść piasku prosto w twarz mojej matki. Komendantka odrzuca w tył głowę, a ja szukam na ziemi swoich szabel. Unoszę jedną z nich i wtedy spotykają się spojrzenia moje i matki.

Spodziewam się, że chronionym rękawicą nadgarstkiem zablokuje cios, że niechybnie umrę. Tymczasem dostrzegam w jej oczach przebłysk emocji, której nie potrafię zrozumieć i nazwać.

Płaz mojej szabli uderza w jej skroń z taką siłą, że minie co najmniej godzina, nim odzyska przytomność. Pada na ziemię jak wór mąki.

Wpatrujemy się z Laią w leżącą bez ruchu komendantkę, w głowie mam mętlik i jestem wściekły. Jakiej zbrodni nie dopuściła się moja matka? Chłostała, zabijała, torturowała, zniewalała. A teraz leży zupełnie bezbronna. Tak łatwo mógłbym ją zabić. Maska, która jest częścią mojej natury, każe mi to zrobić. Nie wahaj się, głupcze. Bo będziesz żałował.

Ta myśl wydaje mi się odrażająca. Nie zabiję własnej matki, nie w taki sposób, niezależnie od tego, jakim jest potworem.

Spostrzegam jakiś ruch. W cieniu na placu ktoś się czai. Żołnierz? Być może, ale jest zbyt wystraszony, by wyjść z ukrycia i stanąć do walki. Może nas widział, a może nie. Nie mam zamiaru czekać, żeby się przekonać.

– Laio, bierz konia. – Ja tymczasem chwytam matkę za nogi i wciągam ją do budynku. Jest taka lekka.

– Czy… czy ona… – Laia zerka na ciało, a ja kręcę głową.

– Koń – przypominam jej. – Odwiąż go i podprowadź do drzwi. – W tym czasie odcinam ze zwoju kawałek liny i związuję matce ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach. Kiedy już się obudzi, lina nie powstrzyma jej na długo, ale jeśli doliczyć efekt uderzenia w głowę, powinniśmy zyskać dość czasu, by oddalić się na sporą odległość od Serry, zanim pośle za nami żołnierzy.

– Musimy ją zabić, Eliasie. – Ciało Lai drży. – Ruszy za nami w pościg, kiedy tylko oprzytomnieje. Nigdy nie dotrzemy do Kauf.

– Nie zamierzam jej zabijać. Jeśli chcesz to zrobić, pospiesz się. Nie mamy czasu.

Odwracam się od niej i wpatruję się w mrok. Ten, kto nas obserwował, zniknął. Musimy zakładać najgorsze – że to był żołnierz i wszczął alarm.

Nie ma wojskowych patroli na szańcach Serry. Szczęście choć trochę nam sprzyja. Po paru szarpnięciach drzwi w murach obronnych otwierają się z głośnym skrzypieniem. Kilka sekund później jesteśmy już po drugiej stronie grubego muru. Przez chwilę dwoi mi się w oczach. To przez to przeklęte uderzenie w głowę.

Przedzieramy się z Laią przez gęsty sad morelowy. Laia prowadzi konia, a ja idę przed nią z szablą w dłoni.

Matka zdecydowała się stawić mi czoło samotnie. Może to kwestia dumy, chciała udowodnić sobie i mnie, że poradzi sobie ze mną bez niczyjej pomocy. Teraz jednak postawi na nogi co najmniej kilka oddziałów zbrojnych, którzy ruszą za nami w pościg. Jedno o mojej matce wiem na pewno – zawsze ma plan awaryjny.

Na szczęście panuje nieprzenikniony mrok. Gdyby świecił księżyc, jakiś łucznik z łatwością mógłby nas dosięgnąć z murów strzałą. Z drugiej strony nie mam zaufania do ciemności. Zaraz ucichną świerszcze i inne nocne stworzenia, zrobi się zimno, słychać będzie skrzypienie butów.

Na razie tu, w ogrodzie, nie ma żadnych śladów Imperium.

Kiedy docieramy do końca sadu, zwalniam. Niedaleko płynie rzeka Rei. Na pustyni widać tylko dwa jasne punkty, garnizony oddalone od nas i jeden od drugiego o wiele mil. Dźwiękami bębnów przekazują sobie teraz wiadomości o ruchach wojsk w Serze. Gdzieś w oddali słyszę tupot końskich kopyt. Zamieram na chwilę, ale odgłos się oddala.

– Coś tu nie gra – mówię do Lai. – Moja matka powinna była tu wysłać patrole.

– Może sądziła, że nie będzie ich potrzebowała – szepcze niepewnie Laia – że nas zabije.

– Nie – odpowiadam. – Komendantka zawsze ma plan awaryjny. – Żałuję nagle, że nie ma tu Heleny. Wyobrażam sobie jej uniesione brwi i skupioną minę, kiedy cierpliwie łączy fakty.

– Komendantka też popełnia błędy, Eliasie. – Laia przechyla głowę w moją stronę. – Nie doceniła nas obojga.

To prawda, ale mimo wszystko nie mogę pozbyć się dręczącego mnie niepokoju. Boli mnie głowa. Robi mi się niedobrze. I czuję się senny. Myśl, Eliasie. Co takiego dojrzałeś w jej spojrzeniu, zanim uderzyłeś ją w głowę? Jakiś rodzaj emocji. Coś, czego zwykle nie okazuje.

Chwilę później już wiem. Zadowolenie. Ona była zadowolona.

Ale z czego miałaby być zadowolona? Z tego, że chwilę później pozbawię ją świadomości?

– Ona nie popełniła błędu, Laio. – Wychodzimy na otwartą przestrzeń. Obserwuję zbierające się nad oddalonymi o setki mil Górami Serrańskimi chmury burzowe. – Ona pozwoliła nam uciec.

Nie rozumiem tylko nadal dlaczego.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: