Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Enigma - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Enigma - ebook

Rok 2026. Osiemnastoletni Daniel Kopeć ma tylko jedno marzenie. Zostać najlepszym detektywem. Chłopak ma na to spore szanse. Jednak w realizacji tego marzenia pojawia się jeden mankament. Chłopak boi się wyrażania szczerze swoich myśli. Jednak pewien wypadek, w którym to uratował zwykłą dziewczynę, zmienia jego życie na zawsze. Jedna dziewczyna. Jedno oko, które widzi wszystko i  tysiące kamer, które widzą, co robisz. Jak Daniel poradzi sobie z rządem, który próbuje go zabić?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-256-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1 Marzenie moje

24 Listopada 2026
— „Żaden dzień się nie powtórzy.
Nie ma dwóch podobnych nocy.
Dwóch tych samych pocałunków.
Dwóch tych samych spojrzeń w oczy. (Wisław Szymborska)
— Co powiesz Daniel? — Spytała Zosia, stojąc na scenie w pustej sali teatralnej. — Wspaniale! — Powiedział Daniel ze sztucznym uśmiechem.
— A tak na serio?
— Co serio, co mam jej powiedzieć? — Pomyślał Daniel. — Że każdy człowiek nosi na sobie jakąś maskę? Że nie sztuką jest udawanie osoby w skórze, której czujesz się najlepiej! Że nasze marzenia i tak są niszczone przez nasze słabości. Tylko ja tu stoję nikt inny i co?! A nawet nie mogę jej tego powiedzieć. Nie chce ją zranić ani nawet stracić jest jedyną osobą, którą mogę nazwać przyjaciółką. — Pomyślał, po czym dodał z wymuszonym uśmiechem.
— Serio! Myślisz, że mógłbym skłamać?
— Tego nie wiem, ale „Na wędkę fałszu złowisz karpia prawdy”
— Zapamiętam to sobie. — Powiedział Daniel możliwie najbardziej ponurym głosem, jaki mógł tego dnia z siebie wydusić, choć nie miał wcale zamiaru mścić się za nie dowierzanie. Po części był pod wrażeniem tych słów. Samo cytowanie Hamleta czy Wisławy Szymborskiej nie dziwiło go wcale, ale sam fakt, że gdzieś tam domyślała się, że nie mówi szczerze. Wiec potraktował to, jako ważną życiową lekcję, którą udzielała mu już nie raz. I znowuż to po raz kolejny jej słowa z przeszłości powróciły do niego echem niczym krzyki w starej studni. „Jeśli nie będziesz mówił to, co myślisz, to nigdy nie znajdziesz sobie dziewczyny”
— Idziemy coś zjeść na mieście? — Spytała Zosia, schodząc ze sceny niczym prawdziwa gwiazda teatralna.
— Nie dzisiaj. Ale dziękuje.
— Powiedział to z uśmiechem i ze szczerością, co nie było źle odebrane przez Zosie. Dziewczyna spojrzała na zegarek i domyśliła się, że Daniel o tych godzinach spędza czas w domu, czytając serie książek Sherlocka Homlesa.
— Rozumiem. — Powiedziała i pomachała mu na do widzenia. Przelotnie spojrzała mu w oczy i wyszeptała. — Widzisz? To chyba nie jest takie trudne. Daniel patrzył się na nią ze zdziwieniem. Spakował swoje rzeczy i ruszył do domu. Niebo wówczas przykryły szare niczym kurz na starych meblach chmury. Powoli zanosiło się na deszcz, przez co wszystkie, drony, które monitorują miasto i ludzi powoli znikały z pola widzenia, jakby bały się zła, które kryje się za gęstą mgłą i szarością tego dnia. Daniel nienawidził te kupy żelastwa latająca czasem nad jego głową. Czuł się wtedy jakoś dziwnie. W prognozie pogody wspominali o możliwej ulewie, która sparaliżuję te najbardziej ruchliwą drogę. Daniel obejrzał się w obie strony. Najbardziej rzucającym się w oczy był samochód. Czarny mercedes z nie polską rejestracją. Poszedł dalej w stronę przystanka autobusowego. Daniel uważnie obserwował rozkład jazdy, blokując przy tym dostęp do niego innym ludziom. Westchną z bezradność. Wiedząc, że kolejny autobus będzie dopiero za pół godziny. Postanowił wybrać się na piechotę. Podczas drogi kalkulował i oszacował, że ma siedemdziesiąt pięć procent szansy na to, że dojdzie do domu przed autobusem. Powietrze stawało się coraz wilgotne. Ciśnienie hektopaskali zniżyło się odrobinę, co z resztą dało się odczuć. Jesienna aura dobijała każdego wesołego cieszącego się życiem optymistę. Daniel zastanawiał się przez chwile czy Zocha, bo tak często do niej mówił (a przyjęło się to z czasów dzieciństwa, kiedy nie potrafił wymówić jej imienia) nadal cieszy się i skacze z radość. Jak to zwykle u niej bywa. Daniel przez całe swoje życie widział przeróżne osoby. Nigdy nie wychodził poza szereg, ale był swego rodzaju obserwatorem i analitykiem. Nie było ich zbyt wiele. Jednak do tej pory nie udało mu się znaleźć drugiej takiej jak Zocha, czyli osoby, której uśmiech z twarzy nigdy nie znika. Zarazem inteligentna i ambitna. Daniel przestał kontemplować na ten temat i zaczął rozmyślać o swoim życiu. Ciągłą jego frustracją była myśl, że nie potrafi powiedzieć byle komu co tak naprawdę myśli. Ten strach ograniczał go w jego marzeniu zostania najlepszym detektywem. Nawet ma tę inteligencję a jego zdolność dedukcji stała na wysokim poziomie to jednak, co by było, gdyby musiał stanąć naprzeciwko osoby winnej. Jak by wtedy się zachował? Daniel zawsze przyjmował postawę obronną. Wręcz bierną. Nigdy nie wyrażał swojego zdania, tylko przytakiwał. Przez co czuł się jak marionetka w teatrze lalek. To, dlatego też nie lubił teatrów, czego nie powiedział Zosi. Pierwsze grzmot uderzył lekko. Można powiedzieć, że sygnalizacyjne oznajmiając wszystkim, że rozpęta się piekło i tak też się stało. Kilka sekund po tym zaczął lać obfity deszczy, który zmył cały brud z chodnika, umył kilku żuli leżących na ławce, którzy zdawali się nie przejmować pogodą. A także zamaskował łzy kilku ludzi. Nie wspominając umytych aut, które za niedługo będą pływały na parkingach. Daniel nie oglądał pogody, przez co nie przygotował się na starcie z żywiołem, ale i tak go to nie obchodziło. Dziwił się tym ludziom, którzy w popłochu uciekali przed kroplami obfitego deszczu. Jakby palił im skórę, a to tylko przecież woda! Ale nawet taka błaha rzecz w nadmiarze szkodzi. Czy to woda, czy powietrze. Wszystko staje się niebezpieczne. Daniel przemókł do suchej nitki. Ubrania stały się odrobinę cięższe przez wsiąkniętą wodę.
— Jeszcze z pięćset metrów i dom. — Pomyślał. Wiatr stopniowo przyśpieszał. Widać było, jakby kable starały się uwolnić ze słupów. Stare plakaty i ulotki leciały już po niebie, by następnie potem upaść i utonąć na mokrej ulicy. Tak właśnie znikały wszelkie stare modne techniki reklamowe, gdyż plakaty i ulotki zostały po część zastąpione elektronicznym obrazem. Woda strumieniem lała się do kanałów, które częściowo były już zalane. W oddali jakaś kobieta krzyczała, gdy kierowca przejechał po kałuży, co sprawiło, że fala wody poleciała wprost na nią. Woda docierała już prawie do kostek. Skarpety Daniela były już pełne wody. A w butach mógł otworzyć darmowy basen dla palców stóp. W końcu uchronił się w korytarzu. Jeszcze tylko pokonać dwa piętra i wejść do domu zdjąć ubranie, które przylegało do ciała, po czym założyć nowe i koniec! Jak powiedział, tak też zrobił. Daniel był już w swoim łóżku przykryty kocem. Na stole leżał kubek z gorąca kawą. Lampka nocna skierowana wprost na książkę. Oczy skanowały tekst. Palce, co jakiś czas przewracały strony. Mózg wkraczał w nowy świat. Lepszy świat! Aż w końcu oczy zamknęły się, by powitać nowy dzień. Lepszy dzień.
— A ten Mongoł nawet się nie przywitał. — Powiedział karnie ojciec Daniela do swojej żony.

25 Listopada 2026
Daniela poranek zaczynał się podobnie jak u zwykłego nastolatka. Już chyba trzy razy powtarzał sobie powtarzane przez wielu o szóstej rano „Jeszcze pięć minut”.
Gdy jednak dotarło do niego, że się spóźni, jakimś cudem nabrał sił, choć nadal odczuwał niechęć do świata. Wstał i zaczął od posiłku. Jajecznica, bekon polany keczupem i chleb jasny świeżo wyciągnięty z chlebaka. Oczywiście, jakie byłoby śniadanie bez kawy czy herbaty. W tym wypadku Daniel pił raz to, raz to w zależności od tego, na co miał ochotę. Tym razem przez zupełny brak czasu nalał sobie zwykły sok pomarańczowy do szklanki i wypił takie dwie, po czym wytarł buzie o ramie i zjadł swoje śniadanie, a następnie zaczął się kąpać. Wszystko zajęło mu z grubsza dwadzieścia minut. Długo zaś wybierał, w co ma się ubrać, aż w końcu wybrał to, co pierwsze lepsze z szafy. Założył ubranie. Potem przepakował lekcje i ruszał dalej ku edukacji. Za wszelką cenę chciał uniknąć spojrzeń ojca. Zdziwiła go nieco pogoda. Było słonecznie i ciepło nie na tyle, by móc chodzić w krótkich spodniach, ale na tyle, by móc wytrzymać w samej bluzie, a to już jak na jesień straszny wyczyn zwłaszcza pod koniec gdzie pierwsze śniegi startują już z rozbiegu, by obdarować nas białym grudniem, a nawet i listopadem. Temperatura przekraczała szesnaście stopni a ciśnienie tysiąc szesnaście hPa. Ogólnie wszystko pomimo jesiennej aury i klimatu ożyło. Patki śpiewały, zamiast odlatywać do ciepłych krajów. Na ulicach było widać, jak ludzie w życzliwy sposób komunikowali się ze sobą. Byli nie tylko radośni, ale także i pełni życia. Zupełne przeciwieństwo wczorajszego wieczoru gdzie to każdy wzajemnie się przepychał, aby znaleźć się w bezpiecznym domu, gdzie jest kominek, piec czy nawet centralne ogrzewanie, które mogło ich szybko wysuszyć.
— „Bo burzy zawsze świeci słońce” — Skomentował krótko Daniel, po czym dalej rozkoszował się pięknym widokiem, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że Zocha nie da mu spokoju naładowana pozytywną energią płynącą prosto z ziemi. Daniel rozpatrywał już opcję niepójścia do szkoły. Stał już na przystanku, oczekując autobus. Minuty mijały. Elektroniczny rozkład wskazywał pięć minut opóźnienia. Widząc, że autobus jeszcze nie przyjechał. Podjął stanowczą decyzję, lecz nagle ogromny pojazd zatrzymał się na przystanku. Kierowca otworzył drzwi, do których Daniel wszedł z niechęcią. Drzwi powoli się zamknęły. Autobus ruszył, oddalając się od pięknego widoku okolicy. Daniel zajął pierwsze lepsze miejsce zraz po skasowaniu biletu miesięcznego. Usiadł na wybranym miejscu i rozglądał się, jak budynki oddalają się, a na ich miejsce pojawiają się nowe. Gdzieniegdzie zdołał zauważyć kilka latających maszyn, dronów, które obserwowały ludzi. Niektórzy zdążyli się już przyzwyczajać. Jednak znaleźli się też tacy, którzy wielokrotnie wysyłali skargi to obecnego rządu w sprawie ich wycofania. Daniel czuł się osaczony i bezbronny, choć widać było, że te maszyny nie mają rozumu, to jednak bliskość ich wprawiała w dyskomfort. Dwa kolejne przystanki wyglądały tak samo. Ludzi ubywało i przybywało. Daniel rozejrzał się dookoła. Z tyłu za nim nie było nikogo. Dopiero drugi rząd był zajęty przez starszą panią i łysego dresa. Daniel czuł strach, który mogła czuć starsza pani, bo kto wie, czy nie ukradnie jej torebki i ucieknie z autobusu, gdy kierowca zatrzyma się na przystanku. Nieco dalej na tak zwanych czwórkach siedziała matka z trojgiem dzieci. W jej oczach Daniel dostrzegł trud obowiązku macierzyńskiego. Podczas jazdy kilkukrotnie musiała wycierać buzię jednemu ze szkrabów, bo to ciągle śliniło się niemiłosiernie. Po prawej stronie autobusu było kilku uczniów gimnazjum, którzy pomimo irytującej rozmowy i głośnym puszczaniu muzyki w autobusie, nie denerwowały Daniela. On ze stoickim spokojem przyglądał się pasażerom znajdującym się przed nim. Wszystkich widział odwróconych tyłem, więc ciężko my było określić, kto jest, kim tak naprawdę. Jego wzrok znów powędrował za krajobrazem za oknem. Gdy nagle autobus zatrzymał się na przystanku na żądanie. Daniel zauważył, że nikt z pasażerów nie naciskał guzika, wiec w takim razie musiał być to ktoś z zewnątrz. Daniel zastanawiał się, po co stworzyli przystanki na żądanie. Przecież, jaka to różnica czy autobus się tam zatrzyma, czy też nie. A i tak z reguły każdy kierowca się tam zatrzymuje. Drzwi otworzyły się, a do autobusu weszła tajemnicza postać. Przez krótki czas Daniela nie interesowało, kto to. Jednak, gdy ujrzał aparycje owej postaci, zaczął bliżej się jej przyglądać. Była to dziewczyna wyjątkowo niska z grzywką przykrywającą czoło długimi czarnymi włosami. Niebieskie oczy, co dało się zauważyć, gdyż było one bardziej niebieskawe od oceanu. Twarz zupełnie bez wyrazu. Bez żadnej dosłownie żadnej emocji jakby była laka, co przerażało Daniela. Jasna karnacja, co tylko potwierdzało przypuszczenie owej lalki. I usta w zwyczajnej pozie nie eksponowały dużą ilością szminki, co Daniel uznał za normalne i przyjemne dla oczu. Daniela często odpychało u dziewczyn nadmierny makijaż, ale gdyby miał taką dziewczynę, to na pewno nie odważyłby się zwrócić na to uwagi, co dopiero wyrazić swoje zdanie na temat krzykliwego makijażu. Gapiąc się na nią, porzucił krajobraz za oknem, który w sposób ostentacyjny o tej porze, pogodzie i chwili próbował ukazać swoje piękno wiatrem, który poruszał liśćmi w taki delikatny sposób, że za oknem wyglądały jakby, leciały wolne niczym ptaki wypuszczone z klatki. Dziewczyna najwyraźniej czuła spojrzenie chłopaka i odwróciła głowę ze złą miną, jakby ją ośmieszył. Złość u tej dziewczyny była podkreślona wyraźniej niż jakiekolwiek inne emocje. Daniel, widząc jej zachowanie, odwrócił wzrok. Niestety przegapił przez to taniec liści, który wiedzieli inni pasażerowie. Daniel odwrócił się do tyłu i ujrzał trójkę dzieciaków, które wciąż patrzyły zafascynowane w okno. Było, czego żałować. Jednak dzieci nie interesowało piękno flory, lecz latające drony. Tak to już jest, że w świecie nowej technologii to, co naturalne ginie. Autobus zatrzymał się na przystanku. Daniel wysiadł z niego, oglądając się za pojazdem, który powoli odjeżdżał. Ujrzał jeszcze raz tę dziewczynę. Tym razem udało się nawiązać kontakt wzrokowy. Oczy miała pełne różnych emocji, ale twarz nadal była jakby wyrzeźbiona z kamienia. Jakby była manekinem, który wisi w centrum handlowym. Daniel spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze pięć minut. Zaczął szacować.
— Iście do szatni zajmie mi dwie minuty. Dzwonek zadzwoni za dwie plus trzy minuty spóźnienia nauczyciela, który będzie szedł po dziennik w takim razie mam dodatkowe sześć minut na to, by zapytać, co było zadane z matmy i zdążyć, przepisać jedno, chociaż zadanie. — Pomyślał.
Gdy wysiadł, z autobusu była siódma pięćdziesiąt pięć. Po drodze zaczepili go znajomi, pytając, czy ma papierosa. Szybko powiedział, że nie ma i w szatni znalazł się pięćdziesiąt sześć. Oddanie kurtki o dziwo zajęło mu minutę, ale nie ma, co się dziwić jesienne poranki potrafią być zimne, a rozebranie się z pełnego pancerzu trochę zajmuje.
— Pięćdziesiąt siedem jak w zegarku. — Pomyślał Daniel, gdy zauważył pierwszego znajomego z klasy.
— Kuba!
— Co? — Odpowiedział kolega zaskoczony pojawieniem się tak nagle Daniela.
— Było coś na matmę?
— Tak pierwsze i trzecie ze strony siedemdziesiątej trzeciej.
— Daj spisać! — Poprosił Daniel.
— A zdążysz? — Mam z jakieś sześć minut. Uda się. Zapewniał autorytatywnie Daniel. Minęły trzy minuty. Kuba nerwowo patrzył na zegarek w telefonie.
— Zaraz profesorka będzie.
— Spoko jeszcze trzy minuty. Kuba poczekał jeszcze chwile, gdy zbliżała się godzina ósma trzy. Zaczął odliczać. Długopis Daniela prawie się palił.
— 3.
— Wykorzystać wzór na sumę ciągu geometrycznego. — Powtarzał, co ma zrobić na głos.
— 2. — Jeszcze tylko odpowiedź.
— 1.
— Już.
Ósma trzy.
— Proszę chłopcy. — Powiedziała profesorka.- Macie klucz i otwórzcie sale. Ja zaraz do was przyjdę. Kuba złapał klucz, będąc przy tym w szoku. Jak Daniel mógł to przewidzieć.
— Jak ty to…
— Nie pytaj. — Przerwał mu Daniel- Wchodź.
Obaj udali się w stronę klasy. Uczniowie, widząc, że dzierżą w dłoniach klucz, zrobili im przejście. Daniela nie unikną wzrok podekscytowanej Zochy. Która cieszyła się z pogody i dzisiejszego dnia. U tej dziewczyny radość tryska dwadzieścia cztery na dobę zupełne przeciwieństwo dziewczyny z autobusu, co Daniel już zdążył porównać. Zocha złapała go za rękę i zaczęła zadawać mu całą serię pytań, co było do niej podobne.
— Jak tam u ciebie?
— W porządku a u ciebie?
— Tak samo. Wczoraj była niezła burza. A miała takie plany.
— I co zrobiłaś?
— Byłam na zakupach.
— W taką pogodę! — Zdziwił się Daniel.
— Czemu nie? Miałam ochotę, a jeśli czegoś chce, to nawet tornado mnie nie pokona.
Danielowi zawsze to w niej imponowało. Sam próbował się kilkukrotnie przełamać, lecz jego starania kończyły się poważną wadą wymowy i jąkaniem się ze strachu, co było negatywnie odebrane. Daniel kilkukrotnie zadawał sobie pytanie, co stanowi jej siłę i wytrwałość, a zwłaszcza wiarę w siebie. Niestety nigdy jej o to nie zapytał. A pytanie to mogłoby mu prawdopodobnie pomóc lub też bardziej przybliżyć jej życie.
— Ja siedziałem w domu. Przemokłem do suchej nitki.
— A jak podróż do szkoły?
— Zwyczajna.
— Co!? — Dziewczyna klepnęła go z niedowierzaniem, po czym przybiła go lekko do ściany i spojrzała mu w oczy. Daniel czuł się w tej sytuacji wyjątkowo niezręcznie. Widział wyraz twarzy Zochy, która wyrażała zdziwienie, jakby zrobił coś, co do niego niepodobne a przecież wyrażanie jedno słownie swojego zdania było dla niego chlebem powszechnym. Zocha zbliżyła się jeszcze bardziej. Jej oczy ostentacyjnie pokazywały swój piwny kolor. Jej brązowe włosy były już poza kadrem wzroku Daniela. Została jej tylko spąsowiała twarz, a zwłaszcza policzki. Zocha zebrała w sobie trzy oddechy, po czym dodała.
— Jak mogłeś nie ujrzeć dzisiejszej panującej aury? Ptaszki śpiewały. Liście latały. Ciepło miło i jesienie zupełnie inaczej niż w stereotypowej jesieni gdzie wszystko zalega błotem gównem i jest zimno. Więc pytam się. Jak mogłeś tego nie zauważyć?! Jak?! — Mówiła tak szybko, że z trudem można by było ją zrozumieć. Daniel przez długi czas zastanawiał się nad odpowiedzią. I w chwili, kiedy to już miał po raz pierwszy powiedzieć swoje zdanie. Niekoniecznie zgodne ze słowami Zosi. Jakaś nieznana mu siła protestowała. Przez co dodał bez najmniejszych emocji.
— Masz racje. Było pięknie.
— Nie było, a jest! Gdy skończy się lekcja, to ci pokaże. Naglę, do klasy weszła profesorka.
— Dzień dobry. Siadamy. Zadanie pokaże… — Jak mogła nie domyślić się tego, że nie mówię szczerze? Przecież zna już mnie na tyle, że powinna takie rzeczy wiedzieć. Czyżbym stracił przyjaźń? Czyżby męczyło ją to, że zadaje się ze mną. Czy muszę być taki beznadziejny? — Myślał w duchu Daniel, który zaprzątając sobie tym głowie, jednocześnie sobie szkodził, ale kiełkowało w nim coś nowego, o czym jeszcze nie miał pojęcia. Żył w przypuszczeniu, że „Czasem trzeba zniszczyć stare, by powstało nowe”
— Zadanie pokaże Daniel. — Powiedziała profesorka, losując byle jakiego ucznia i przypadkiem natrafiła na Daniela. Chłopak odebrał to normalnie. Spojrzał na Kubę, który zapewne sądził, że profesorka go nakryła. Dla Daniela to przestało mieć sensy, dopóki nie zmieni swojego życia, nic nie będzie miało sensu. Daniel pokazał zeszyt i zrobił przykład na tablicy, co zadziwiło Kubę.
— Jak on zapamiętał coś, co pisał tak szybko i w pośpiechu, że pewnie zerkną tylko raz? — Pomyślał Kuba. — A to jego zdolność w oszacowywaniu. Jak?
Daniel poszedł do ławki. Cudem unikną jedynki. Tak przynajmniej myślał. I nie zaprzątał sobie tym głowy. Zupełnie nieświadomy tego, że jego rówieśnik myślał o nim inaczej. Szkolny mordor zakończył dzwonek. Uczniowie wyszli z sali. Daniel podszedł do Zochy i spytał, czy pójdą teraz. Na co dziewczyna z entuzjazmem odparła, że tak. Spakowała książki, po czym prowadziła Daniela do wyjść na zewnątrz. Koło szkoły stał wieki potężny kasztanowiec. Na czubku jego gałęzi wisiały jeszcze z ledwością żółte liście. Na samym dole tego drzewa leżało pełno kasztanów wymieszanych z żółtymi, brązowymi i zielonymi liśćmi. Słońce idealnie padało na to drzewo, ukazując im swój majestat. Brakowało mu tylko krzyków aniołów z niebios, by to podkreślić. Nagle zawiał przyjemny dla ciała wietrzyk, który poruszał liśćmi tak samo, jak włosami Daniela i Zochy. Daniel wewnętrznie przyznał, że miejsce to jest naprawdę klimatyczne i piękne i byłoby to idealnym miejscem na randkę, gdyby nie to, że znajduje się koło szkoły.
— Co powiesz? — Spojrzała pytająco Zosia.
— Jest… Pięknie. — Powiedział, wahając, się nad odpowiedzą. Zosia spojrzała na niego z dumną, że w końcu powiedział szczerze, co myśli. Nagle jednak zobaczyła łzę w jego oku i to nie była łza wzruszenia. Daniel na należał do estetów takich jak Zosia, która rozpłakałaby się ze szczęścia na sam widok przepięknego drzewa. Zosia chciała już pytać, lecz zrezygnowała w momencie, gdy zobaczyła, że Daniel rękawem szybko wytarł łzę i udawał, że nic się nie stało. Nie mogła go rozgryźć, choć czuła, że gdyby go teraz spytała, to na pewno unikałby odpowiedzi. Długo na niego patrzyła i gdy już chciała jednak zadać to pytanie. Nagle zadzwonił dzwonek, po którym to Daniel od razu udał się do środka szkoły. Gdy już razem przekraczali drzwi nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się Kuba.
— Na chwile go porywam. — Powiedział do Zosi, ciągnąc Daniela na zewnątrz.
— Ale lekcje… — Próbowała dokończyć Zosia, lecz przerwał jej Daniel, wyciągając prawa rękę w geście pauzy.
— Spokojnie parę sekundy. — Powiedział Daniel. Kuba spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Nie mówi mi, że przewidzisz to, ile będę rozmawiał. — Pomyślał. Razem udali się w stronę drzewa, które wygląda tak samo, jak wcześniej.
— Co chciałeś mi po… — Przerwał mu Kuba.
— Jak to robisz?
— Co?
— Pytam się. Jak ty to robisz?
— No, ale co robię?
— Stary przewidziałeś, co do sekundy, kiedy przyjdzie pani profesor i zapamiętałeś wszystko, co pisałeś w zeszycie praktycznie na szybko. Daniel długo zastanawiał się co powiedzieć.
— Widzisz. Nie pierwszy dzień chodzę do tej szkoły. Zawsze, gdy mamy z nią pierwszą lekcje Grabowska jest niewyspana. Przyjeżdża autem, dlatego się nie spóźnia. A przypomnę, że tylko z nami ma na tak wczesną godzinę.
— A no faktycznie, ale … — Przewał mu Daniel.
— W szkole jest zawsze pięćdziesiąt osiem. W pokoju nauczycielskim zaparza sobie kawę, bo w domu nie ma na to czasu, co z resztą sam widzisz, gdy wchodzi do klasy z kubkiem. — Racja, ale…
— Mamy trzy klasy, które mają tę samą nazwę profilu tylko numerki inne… rzymskie numery. Zawsze je myli. Teraz od nowa. Pięćdziesiąt osiem jest w szkole. Dojście zajmuje jedną minutę. Pięćdziesiąt dziewięć jest w pokoju nauczycielskim. Zaparza kawę i szuka dziennika. Dwie minuty na kawę. Ósma jeden kawa zrobiona szuka dziennika. Ósma trzy bierze klucz z dziennikiem, ale przypadkiem myli dziennik i daje nam klucz. I tak w kółko.
— Jej cóż za kalkulacja, ale jak to robisz, że masz taką pamięć.
— Nie wiem. Sądzisz, że gdyby nie ta pamięć do dałbym rade zapamiętać to wszystko?
— Daniel zadał mu pytanie, choć nie chciał znać odpowiedzi, bo musiałby drążyć temat, a już samo wyjaśnienie spóźnienia profesorki było ciężkie.
— Choć spóźnimy się na historie.
— Kto wie, może profesor się spóźni?
— Nie. On zawsze jest punktualnie. Chłopacy dotarli spóźnieni na historie, przez co musieli zrobić serie pięćdziesięciu pompek. Dla Daniela nie było to problemem. Jednak Kuba chłopak o umyśle ścisłowca nie dawał rady. Z wielkim trudem dobił do pięćdziesięciu. Przy ostatniej jego ręce zaczęły drżeć, nie dając rady utrzymać jego ciała. Padł na ziemie. Kończąc karną serię pompek.
— No dobra chłopaki siadajcie do ławki mam wasze kartkówki. Kuba cztery, Daniel pięć.
Daniel nie był zdziwiony wynikiem tak samo i Kuba. Kartkówka była z dat, więc nic dziwnego, że Daniel dostał pięć. Obaj usiedli w osobnych ławkach naprzeciw siebie obaj skupieni na lekcji. Dzień mijał tak szybko, jak lekcje. Daniel nie widział nic niezwykłego w liceum, choć często słyszał od matki, jak z przyjemnością wspomina czasy liceum, jak i chęć cofnięcia się w czasie, by powrócić do starych lat. Nagle w klasie zrobiło się głośno przez sprawę studniówki. Zosia od tamtej pory męczyła Daniela pytaniami, z kim się wybiera i czy się wybiera, lecz od niego usłyszała stanowcze bez emocjonalne „Nie wiem”. Choć ciężko było usłyszeć w jego głosie stanowczy ton. Daniel bał się powiedzieć, że nie wybiera się na studniówkę, bo wie, że wiązałoby się to z dezaprobatą ze strony Zosi. Więc najlepszym dla niego rozwiązaniem było przekładać odpowiedź w nieskończoność. W ten sposób zadając sobie mękę na kolejne dni, w których sprawa studniówki znów zacznie wrzeć niczym woda w czajniku. Lekcje powoli zbliżały się końca. Uczniowie kurczowo trzymali się zegarka w oczekiwaniu na te ostatnie sekundy. Oczywiście czas dla Daniela strasznie się przedłużał, jakby to sekundy stały się minutami. Często patrzył na zegarek, później znowu. Wtedy Danielowi wydawało się, że minęło pięć minut. W rzeczywistości jednak wskazówka zegara wskazująca minuty ruszyła się o jedną kreskę. Daniel wówczas postanowił nie zwracać uwagi na zegarek. I choć czas wcale nie zmienił swojej prędkości to i tak prędzej czy później musiała nastąpić ta ubłagana godzina. Gdy już zadzwonił dzwonek. Wszyscy uczniowie wyszli z klasy z hukiem, choć to jeszcze nie był piątek. To euforią u młodzieży było ukończenie zajęć w tym jednym najcięższym dniu tygodnia. Daniel ze stoickim spokojem przyjął do wiadomości, że już koniec lekcji. Powoli jak tylko mógł. Włożył książki do torby, po czym wyszedł z sali. Gdy wyciągną z szatni kurtkę. Zauważył, że wszyscy uczniowie z jego klasy zabrali swoje kurtki. Daniel spojrzał na zegarek. Piętnasta trzydzieści to oznaczało, że wszyscy znajomi z jego klasy pojechali już do domu nie zależnie od tego, którą stroną jechali. Daniel wyszedł ze szkoły, po czym rozejrzał się w prawo i w lewo. Faktycznie nie było nikogo z jego klasy. Ani śladu Zosi i Kuby. Daniel poszedł sam i jak zwykle wybrał się na pieszo. Nie lubił czekać na autobusy ani kisić się w nim niczym ogórki w słoiku. Zwłaszcza że mógł znaleźć się na jednych z tych brudnych śmierdzących miejscach, gdzie czasem zdarzy się, że wpadnie kilku żuli i usiądzie taki koło ciebie. Daniel stał już na pasach. Naprzeciwko niego był przystanek, na którym stado ludzi oznaczało, że niebawem zjawi się ich oczekiwany autobus. Nawet ta pokusa nie przyciągnęła go do skorzystania z komunikacji miejskiej. Daniel lubił spacery. Gdy kulturalni kierowcy zatrzymali się, co było także ich obowiązkiem przed przejściem dla pierwszych. Daniel w spokoju mógł przejść na drugą stronę. Gdy jego noga stanęła już na krawężniku. Daniel zaczął myśleć o czymś zupełnie innym. Gdy znalazł się już całkiem po drugiej stronie. Daleko od szkoły. Z dala od Zosi i Kuby. Mógł w spokoju przeanalizować dzisiejszy dzień. Wrócił on do wspomnienia, kiedy to rozmawiał z Kubą. Daniel wtedy pomyślał o swoich zaletach. O swojej pamięci, łączeniu faktów i zmysłu obserwacji. Zaczął czuć się wielki. Jednak potem przypomniał sobie, co się działo koło wielkiego kasztanowca, który był widoczny nawet z tego miejsca, gdzie teraz znajduje się Daniel. Ta jego łza nie była wywołana wzruszeniem, co zdążyła zauważyć wtedy Zosia. Ta łza to było nic innego jak łza bólu, jaki nosi w sobie.
— Dlaczego? Co jest ze mną kurwa nie tak!? Mam swój cel i marzenie! — Mówił sam do siebie zapłakany. — Czemu tak bardzo się ich boje? Czuje się jak w klatce. Jakby coś mnie blokowało i nie dało mi spokoju. Nie pozwalało być sobą … Kurwa. Czemu jestem taki beznadziejny? Żaden ze mnie mężczyzna, jeśli boje się powiedzieć, czego chce. Naprawdę chciałbym się zmienić… Proszę. Błagam Boże. Daj mi tę szansę, jeśli istniejesz. Nie chce dłużej być tchórzem!! Chce walczyć! Żyć w pełni szczęścia i tego, że nie muszę się chować. Chce nareszcie poczuć się sobą, a nie siebie ukrywać. Kurwa… Czy naprawdę muszę być taki beznadziejny! Moje marzenie nigdy się nie spełni! — Wciąż mówił to w myślach, podczas gdy łzy kapały z niego niczym krople na szybie po strasznej ulewie. Jego myśli przerwało trąbienie i śmiech. Daniel odwrócił się i widział, jak rozpędzone auto zmierza w stronę dziewczyny o czarny włosach. Ta odwróciła się lekko w jego stronę, pokazując twarz.
— To ta sama z autobusu! — Pomyślał Daniel, po czym w ciągu sekundy głos w jego głowie krzykną. Pomóż jej!!. Jeśli tego nie zrobisz. Jeszcze bardziej się znienawidzisz!
Przez chwile stał sparaliżowany, lecz Daniel w końcu wyskoczył za nią. Szybkie obliczenie długości mówiło jasno samo za siebie. Daniel uratuje dziewczynę, ale poświęci siebie. Auto wjechało na chodnik. Rozbawiony kierowca ujrzał dziewczynę, a potem naglę dwie dodatkowe ręce, które pchnęły dziewczynę z dala od auta. Trzask!!

***

Pomimo, że dziewczyna była z dala od samochodu. To i tak coś w niego walnęło. Kierowca bez namysłu odjechał, czym prędko. Drony, które miały pilnować porządku. Nagle ześwirowały, jakby po raz pierwszy znalazły się w takiej sytuacji i nie wiedziały jak się zachować. Setka gapiów utworzyła krąg. Każdy patrzył na poturbowanego dzieciaka leżącego na chodniku, który został przejechany. Między obserwatorami zaczęła się rozmowa.

— Widzieliście, co się stało?

— Chłopak normalnie wpadł pod to auto. Uderzył głowa o szybę i to mocno.

— Zadzwońcie po pomoc! — Krzyknęła kobieta.

— Już dzwonie.

Jeden z mężczyzny przeprowadzał RKO. Podczas gdy inni albo się gapili, albo uspokajali resztę.

— Co z policją? Trzeba ich zawiadomić.

— Zaraz będą. — Odpowiedział mężczyzna, chowając swój telefon.

— Co z dziewczyną?

— Nie ma jej. — Odpowiedziała kobieta.

— Może uciekła.

Po paru minutach przyjechała karetka pogotowia i zabrała poszkodowanego. Policja również przyjechała i przesłuchiwała świadków. Niestety żaden z nich nie zdążył zauważyć numerów rejestracyjnych. Jedyną poszlaką, jaka była to marka i kolor. Był to czarny mercedes. Detektyw Jakub Klimek, który był na miejscu wypadku. Zaczął oglądać miejsce zbrodni. Zawsze uważał, że potrafi znaleźć się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Zawłaszcza, kiedy nie ma nic do roboty.

— Atak musiał być przeprowadzony z premedytacją. — Detektyw spojrzał na chłopaka, który został przeniesiony szpitalnymi noszami. Gdzieś podświadomie detektyw znał chłopaka. Lecz nie wiedział skąd.

Drony natomiast powoli wracały do normalności. Detektyw obserwował te urządzenia. Miał skrytą nadzieję, że udało im się zarejestrować cokolwiek związane z samochodem. Detektyw podrapał brodę, patrząc się w niebo a dokładnie na chmury.

Daniel Kopeć został przetransportowany do Warszawskiego szpitala.

***

Była stosunkowo ciemna noc nic nadzwyczajnego dla tej pory roku. Do szpitala weszła młoda dziewczyna brunetka z bukietem kwiatów w rękach. Miała na sobie szpilki i czarną sukienkę jak na pogrzeb. Jej twarz nie wyrażała nic. Ani smutku, ani radość.

Strażnik spojrzał na nią. Przetarł oczy z niedowierzaniem i już jej nie widział. Znikała mu przed oczami niczym duch.

— Chyba jestem przemęczony. — Pomyślał strażnik, drapiąc się po swojej łysinie. Widać, że był stary. Z pewnością mógł już pójść na emeryturę. Jednak pewnie wolał sobie dorobić i pracować tam, gdzie nie potrzeba za bardzo siły. Bo kto by chciał włamywać się do szpitala?

Dziewczyna bez żadnego trudu udała się na oddział intensywnej terapii. Tam spotkała Doktora sprawdzającego wyniki. Dziewczyna zamieniła z nim parę zdań i dała mu zdjęcie, po czym zostawiła na stole kwiaty i wyszła jak gdyby nigdy nic. Gdy udała się głównym wyjściem. Strażnika już nie było. Leżał na swoim krześle, spiąć w dość niewygodnej pozycji.

Doktor z ciekawością oglądał zdjęcie, zapamiętując z niego każdy najmniejszy szczegół. Był już gotów do operacji. Tymczasem dziewczyna była już poza szpitalem. Rozglądała się nerwowo w każde strony zupełnie, jakby czegoś wypatrywała. Przez chwile dała się ponieść myślami, które dotyczyło okolicy. To, co zaobserwowała to fakt, że świat po wojnie się zmienił. Mimo iż wszystko wygląda jak wcześniej to jednak nie to samo. Nazwy ulic, jak i ich wygląd zostały zmienione. Te irytujące roboty latające praktycznie wszędzie również i ją denerwowały. I nie pasowały jak na te lata. Choć tak naprawdę, kto to wie? Dziewczyna wsiadła w końcu do czarnego mercedesa w miejsce pasażera i odjechała.

Trzy dni później.

28 listopada 2026

— Moja głowa. — Powiedział Daniel, masując się w źródło bólu.

— Widzę, że pan już wstał. Jak pan się czuje? — Spytała pielęgniarka zmieniająca pościel w sąsiednim łóżku.

— Jakby przed chwilą przejechał mnie tir.

— Raczej nie tir a samochód. — Zaśmiała się pielęgniarka. — Zaraz przyjdzie lekarz i panu wszystko opowie. Podać coś może?

— Nie dziękuję. — Odpowiedział Daniel, leżąc jeszcze w łóżku.- Samochód? — Pomyślał. — Więc to jednak nie był sen.

— Słyszałam o twoim wyczynie. Jestem naprawdę pod wrażeniem. — Powiedziała z uznaniem Pielęgniarka.

— Ja też. Choć myślałem, że umrę. — Odpowiedział krótko. Nie wierząc że żyje. — Który mam dzień? — Zapytał Daniel.

— Dwudziesty ósmy. Listopad.

— A rok?

— Haha.- Zaśmiała się pielęgniarka. — Dwa tysiące dwudziesty szósty. Spokojnie spałeś tylko trzy dni, co i tak lekarze uważają za cud. Ktoś u góry musi cię lubić.

— Miałem przez chwile wrażenie, że spałem tu wieki. I raczej wątpię, by mnie lubił. Sam powoli zaczynam wątpić w jego istnienie. — Powiedział. Przytaczając sobie w głowie wizje słów jeszcze przed wypadkiem, kiedy to błagał wręcz Boga o pomoc.

Nagle jednak próbował wstać, co było dla niego męczarnią. Nie był jeszcze na tyle wypoczęty i nie miał na tyle sił, by móc normalnie wstać jednak trochę mu się udało. Kątem lewego oka dostrzegł panią pielęgniarkę. Ta spojrzała na niego z uśmiechem. Wtedy głowa Daniela nieco się wyrównała, po czym otworzył swoje prawe oko, które wcześniej było zamknięte. To, co wtedy zobaczył. Przebiło jego oczekiwania. Pielęgniarka była młodą kobietą uśmiechniętą i radosną jednak Daniel w przeciągu jednej sekundy zobaczył całe jej życie. Jego prawe oko widziało dosłownie przyśpieszony film na podstawie całego jej życia, z którego był w stanie zapamiętać wszystko i pamiętał wszystko. Im dłużej się przyglądał. Tym nabierał coraz to większej wiedzy na jej temat. W przeciągu chwili widział jej strach, słabość, marzenie, co lubi, czego nie, gdzie mieszka ile ma lat. Czuł się przez tę chwile jakby grzebał jej w mózgu i naruszał także strefę podświadomość. Nagle kobieta zaczęła się źle czuć. Dostała ataków duszności, stała się sina, jakby powoli miała umierać. Daniel szybko odwrócił głowę i nasłuchiwał jej oddechu. Gdy już słyszał, że wrócił do normy. Zapytał.

— Wszystko w porządku? — Zapytał. Próbując unikać kontaktu wzrokowego.

— Tak. Źle się poczułam, ale już jest dobrze. — Powiedziała pielęgniarka z uśmiechem na twarzy, jakby odzyskała całą energię. Pielęgniarka nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, co zaszło. Daniel chciał sprawdzić, czy to, co widział, było prawdą.

— Była pani może trzy miesiące temu z mężem w Afryce?

— Tak z narzeczonym a czemu pytasz?

— Moi znajomi też byli i również się źle czuli. — Wymyślił na poczekaniu.

— O matko nie mówisz mi, że zaraziłam się jakąś chorobą?

— Nie, jeśli pani jadła w dzieciństwie żółtka jajek to nic pani nie będzie. — Powiedział poważnym głosem.

— Uff całe szczęście, że mieszkałam na wsi u babci, jak byłam mała i jadłam żółtka jajek. To były czas. Sporo się mówiło o GMO, ale to nic w porównaniu z tym, co jest teraz. — Powiedziała pielęgniarka, która uznała to za żart chłopaka. — Strasznie tego nie lubiłam. — Dodała.

Daniel nie potrzebował więcej informacji. Faktycznie miał wgląd na jej życie. Wszystko się zgadzało. Nawet to, że była na wsi, ale jak?

Daniel chwycił za lusterko, które było na stoliku i spojrzał na swoje odbicie. Gdy je zobaczył. Nie uwierzył, ale jego prawe oko różniło się od lewego. Lewe było nietknięte. Miało ten sam odcień niebieskiego jak wcześniej. Jednak prawe zmieniło swój kolor na żółte z lekkimi prawie widocznymi elementami czerwieni wtopionej gdzieś w całą żółci i brązu wokół źrenicy. Nagle zjawił się Doktor. Przedstawił szybko wyniki badań. Rentgen, tomografia. Sprawdzono krew. Zostało mu jeszcze mocz i kał, ale to dopiero jak przyjdzie do domu. Lekarz o dziwo zasłonił się kartką papieru, z której czytał. Było to podejrzane i gdy Daniel chciał o to zapytać. Nagle lekarz został wysłany do innego pacjenta w trybie Natychmiastowym.

— Zaraz przyjadą rodzice, by cię odebrać. — dorzucił szybko i wybiegł.

Daniel położył się na łóżku. Próbował zrozumieć, co się teraz dzieje. Spojrzał na okno, które ukazywały piękną pogodę i ptaki, które latały bez latających koło nich dronów. Co Daniel uznał za jeden z dawno niezaobserwowanych widoków. Krajobraz był naprawdę piękny. Jedynie w oddali było widać czarne chmury, które podążały w innym kierunku, co mogło zapowiadać, że była burza. Daniel podziwiał widok tak intensywnie, że nie zauważył, jak jego powieki powoli zamykają się ze zmęczenia. Zasnął.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: