Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Esencja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Marzec 2017
Ebook
7,69 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Esencja - ebook

Na świat przybywają dwie antagonistyczne siły w postaci esencji: serca i umysłu. Gotowe są stoczyć ze sobą walkę na śmierć i życie, nie przebierając w środkach. W ich konflikt uwikłani zostają doświadczony przez los wojownik, niezwykle defensywnie usposobiony generał oraz utalentowana złodziejka.

Esencja to bezkompromisowa powieść fantasy spod znaku magii i miecza pełna rozmachu, krwawej akcji i czarnego humoru.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7853-438-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Set młody już nie był. Jego monstrualna kiedyś klatka piersiowa zapadała się coraz bardziej, za to pęczniejący brzuch dopominał się regularnie o kolejne dziurki w pasie. Włosy i broda, niegdyś ciemne i bujne, były teraz przerzedzone, zarysowane srebrem przez czas, coraz obficiej pojawiały się w uszach i w nosie. Set zdawał sobie sprawę, że on, jeszcze nie tak dawno dumny wojownik, stawał się ciapowatym misiaczkiem. Świadomość ta była niczym gwóźdź do trumny jego stanu umysłu, w którym od szesnastu lat stale pobrzmiewało tylko jedno słowo: katastrofa.

Mijał akurat miesiąc, odkąd opuścił Astorię, swoje rodzinne strony, i udał się na wschodnie wybrzeże Kontynentu Upadłych. Im dłużej trwała ta wyprawa, tym częściej zadawał sobie pytanie, dlaczego w ogóle się w nią zaangażował, obierając tak niepopularny turystycznie kierunek. Zwykle pierwszym powodem, jaki sobie uświadamiał, było wspomnienie rodzimej ziemi, przypominającej mu o goryczy doznanych porażek.

– Tak... Sama mnie, jędzo, wygnałaś – wymyślał jej w takich chwilach. Potem doznawał olśnienia: przecież wyruszył, ponieważ przypadła mu do gustu nazwa przemierzanego kontynentu, tak dobrze korespondująca na ten czas z jego wewnętrznym, jak i zewnętrznym stanem. Na zakończenie rozważań był skłonny założyć się o własnego rumaka, że podróż ta od początku miała li tylko i wyłącznie jeden cel – egzotyczne samobójstwo.

Tymczasem droga, którą podążał, okazała się nad wyraz nużąca, ponura i dramatycznie wręcz monotonna. Wiodła przez bezkres wymarłych przestrzeni, gdzie Set nie napotykał żadnych istot ludzkich. Z żywych istot widywał tylko lemingi, które wraz ze skończeniem się prowiantu na stałe zagościły w jego menu jako danie główne. Na domiar złego, mimo że trwała wiosna, to od rozpoczęcia tułaczki towarzyszyła mu powracająca nawałnica śnieżna, jakby rozmyślnie obrała go sobie za cel do dręczenia. Ogólnie od początku wędrówki panował ziąb i wiatr, a równinny krajobraz nie dawał przed niekorzystną aurą żadnego schronienia. Na efekty nie trzeba było więc długo czekać i zarówno Set, jak i jego koń błyskawicznie podupadli na zdrowiu.

– Cóż za chwalebna, pseudoromantyczna podróż, nieprawdaż, koniku? – mówiąc to, Set skulił się wobec wzmagającej się burzy śnieżnej, smagającej go niczym bicz za sprawą huraganowych podmuchów wiatru. Rozejrzał się po bezkresnej równinie w nadziei dostrzeżenia jakiegoś schronienia. Nie był jednak w stanie zaobserwować niczego poza białym całunem śniegu.

– A teraz jeszcze to... – wycharczał i wyrzucił z siebie całą gamę podejrzanych dźwięków, sugerujących, że zamierza wypluć palące go od dłuższego czasu płuca. Wytarł ręką pasemka śliny spływające z ust. Poklepał po boku ledwo człapiące pod nim z wyczerpania zwierzę i kontynuował rozpoczętą tyradę: – Tak więc, Gniady... Mogę ci mówić Gniady? – Set odczekał dłuższy moment. Brak oznak sprzeciwu ze strony wierzchowca uznał za przyzwolenie. – Tak więc, Gniady... Wybacz, że wyciągnąłem cię na tę straceńczą wyprawę, z której zapewne już nie powrócimy, albowiem, jak wiesz, nie mamy już ani do czego, ani do kogo wracać... – Set pomyślał, że jechać także nie mają dokąd, ale zapobiegawczo postanowił przemilczeć ten drobiazg przed koniem. – Widzisz, Gniady... Mieć tak wiele jednego dnia, a następnego obudzić się i nie mieć praktycznie nic – kogo by taki los nie złamał? – Dygoczący z zimna mężczyzna złapał się na tym, że czeka, aż koń coś mu odpowie. Najlepiej, gdyby objawił przed nim jakąś prawdę ponadczasową.

„A tak w ogóle... Rozmowa z koniem?!” – zreflektował się nagle. Doszedł jednak do wniosku, że innego rozmówcy może już w życiu nie uświadczyć. Może więc nie ma co grymasić i wypada wziąć z życia to, co jeszcze pozostało, nawet jeżeli miałaby to być rozmowa z koniem.

– Jak się czujesz, Gniady? – spróbował znów zagaić. Wtedy zorientował się, że Gniady już nie jest gniady: wlokący się noga za nogą koń był całkowicie pokryty szronem.

„Może wypadałoby teraz mówić do niego Siwy?” – Te rozważania przerwał Setowi napad morderczego kaszlu, który próbował tamować zgrabiałą z zimna dłonią. Kiedy atak się skończył i chciał powrócić do filozoficznych dociekań, zauważył, że ręka, którą zasłaniał usta, pokryła się siateczką czerwonych kropeczek. – W mordę, Gniady, chyba złapałem gruźlicę... – Ledwo wypowiedział te słowa, wstrząsnął nim kolejny atak kaszlu. – Musimy się zatrzymać, Gniady, poszukać schronienia, zbudujemy igloo... – odezwał się Set z narastającą nutą histerii w głosie. Czuł, jak całym jego ciałem targają zimne dreszcze, a przy każdym wydechu z płuc wydobywają się podejrzane świszczące dźwięki. „Co za katastrofa” – pomyślał. – Katastrofa, słyszysz mnie, Gniady? Prawdziwy upadek!

W chwili, w której wypowiedział ostatnie słowo, pod koniem ugięły się nogi i żałośnie parskając, rumak przewrócił się na ziemię, przygniatając zmarzniętym cielskiem nogę dosiadającego go jeźdźca.

– Cholera, ale boli... – zaskamlał przygwożdżony podróżnik. W końcu udało mu się wyszarpnąć przygniecioną kończynę. Niestety próba ustania na niej skończyła się bolesnym niepowodzeniem. Podejrzewał, że noga była złamana, i to więcej niż w jednym miejscu.

Natomiast burza śnieżna wzmagała się, jakby przystępowała z Setem do ostatniej rundy walki, by decydującym ciosem, niczym bokser, posłać go ostatecznie na ziemię.

– Chcesz zatańczyć? Myślisz, że już mnie masz?! – Set pogroził pięścią kłębiącym się na niebie chmurom, po czym podczołgał się do swego ekwipunku. Wyciągnął z niego krótkie ostrze i rzekł podniośle do leżącego zwierzęcia: – Wybacz, gniado-siwy przyjacielu, ale każda przyjaźń, niezależnie, jak wzniosła, musi się kiedyś skończyć. Żałuję, że nasza w takich okolicznościach... – I rozpłatał rumakowi brzuch, sadowiąc się ochoczo w wylewających się, parujących na zimnie wnętrznościach, by uciec od przeszywającego na wskroś chłodu. Wtulał się w rozharatane zwierzę coraz mocniej, aż cały znalazł się w jego wnętrzu.

Było wilgotno, ciepło i miękko. „Prawie jak z kobietą w łóżku” – pomyślał Set z rozrzewnieniem. Lecz po pewnym czasie niemal czystej błogości poczuł, że końskie trzewia zaczęły stygnąć. Wyczołgał się ze swego sanktuarium i zanurkował w ekwipunku. Wydobył z niego garść drobnych, suszonych bobków pewnych małych gryzoni. Marzył o ogniu, chociaż jednej, małej iskierce. Nagle z przerażeniem stwierdził, że reszta zapałek, jakie posiadał, przemokła od końskich wydzielin. Podobnie jak i on sam. Znów coraz bardziej dygotał.

– Młody Traper, Młody Traper... – szeptał drżącym głosem Set, gdy przetrząsał zawartość nazwanego tak plecaka. Znalazł tam dwa krzesiwa i tłukł nimi bez opamiętania nad garstką suszonych bobków. Aż uświadomiwszy sobie absolutną beznadziejność swego położenia, zaprzestał tej czynności. Upadł obok rumaka i patrząc, jak płatki śniegu pokrywają odchody lemingów, zastanawiał się, o czym pomyśleć w ostatnich chwilach życia. I tym razem nie było wyjątku. Gdy tylko zamknął oczy, myśli przyszły same. Te same, co od ostatnich szesnastu lat...

Pierwsze obrazy, sielankowe dzieciństwo, rodzinny folwark, rodzice, zwierzęta, radość i śmiech, dziecięce zabawy. Następnie młodość, Akademia Mieczy, doskonałe wyszkolenie bojowe, jeszcze skuteczniejsza indoktrynacja. Walka wyłącznie pod sztandarem własnego księcia, walka szlachetna i honorowa. Klapki na oczach, zatyczki w uszach, okropieństwa wojny to mit słabych ludzi. Nadmiar hipokryzji jednak z czasem męczy, uwiera pod zbroją. Prośba do księcia, kierunek: ochrona faktorii handlowej na Dzikich Wyspach. Są tam piraci, handel niewinnymi. Set uderza, niech żyje wolność. Tak, wśród uwolnionych jest ona, wybucha wielka miłość, a po ośmiu miesiącach rozwija się dziecko w łonie matki, mające niebawem po raz pierwszy zobaczyć blask słońca. Natomiast kolejnego dnia jest ranny Set, na spalonym molo, we krwi swoich kompanów, odprowadzający wzrokiem porwaną żonę, niknącą na horyzoncie z wrogą flotyllą.

Ale to nie koniec, to początek końca. Rozpoczynają się poszukiwania, zbyt drogie, zbyt nieskuteczne. Set zostaje najemnikiem, to oznacza pieniądze, lecz te się kończą. Potrzeba ich więcej. Jest prosta droga: to kłamstwo i zdrada, przyjaciel z nożem w plecach, nagła zmiana frontu, zadenuncjowana kochanka. Pojawiają się pieniądze, a potem ich nie ma, efektu także. Są konsekwencje, przykre, bolesne. Brak pracy, ostracyzm, pogarda, obca flegma ponownie na twarzy.

Zapadła już noc. Po śnieżnej zamieci nie zostało ani śladu, tak jakby jej nigdy nie było. Białą równinę wzięli we władanie absolutny spokój oraz jego towarzyszka, przejmująca cisza. Set spojrzał w górę, by na bezchmurnym niebie po raz ostatni przyjrzeć się migotliwym gwiazdom. Jego oczy zaszkliły się. Pomyślał o utraconej żonie i z tęsknotą w głosie wyszeptał:

– Będę na ciebie czekał, kotku...

I wtedy pochłonęła go ciemność.I. ESENCJA SERCA

Set powoli otworzył oczy. Przymglone światło, lekki zapach kadzidła, cisza, nie wieje, nie jest zimno. Zdziwiony zsumował myśli: „A więc zamknięta przestrzeń. Wydaje się, że jakiś namiot. Dobrze, poruszę się troszeczkę”. Przechylił głowę w prawo, w lewo, spróbował wierzgnąć nogami. Bez powodzenia. Leżał na plecach, a kostki i nadgarstki miał skrępowane sznurami, połączonymi z wbitymi w ziemię palikami. I na dodatek... był całkiem nagi. „A więc korekta: jest bardzo źle, czyli nic nowego”. Ta myśl wywołała w nim potężną falę kaszlu, zakończoną pojawieniem się na ustach wielce niepożądanej czerwonawej pianki.

Kiedy przeszły mu spazmy, zauważył, że obok ktoś siedzi i wpatruje się w niego intensywnie. Była to mała, siwa, naga i niewyobrażalnie pomarszczona staruszka. „Niewątpliwie wiedźma” – pomyślał. Patrzyli tak na siebie nawzajem dobre kilka chwil, aż zdesperowany Set podjął wyzwanie.

– Ekhm... Witam... – powiedział i znowu dopadł go atak kaszlu. Najwidoczniej z jakichś niewiadomych przyczyn ten uwziął się na Seta, aby ograbić go z ostatnich strzępów jego osobistego uroku. – Dziękuję za ocalenie. Jestem... przyjacielem – trudził się dalej leżący mężczyzna. Nie wywołało to jednak żadnej reakcji ze strony staruszki. Tkwiła nieruchoma niczym słup soli i tylko spoglądała na niego: to w oczy, to na okolicę serca, nic więcej.

Zrezygnowany Set rozejrzał się po namiocie. Całkiem duży, w kształcie kopuły, a wszystko w nim wydawało się przesadnie stare. Powłoka podszyta skórkami w celu ocieplenia wnętrza, porozstawiane w nieładzie słoiki z paproszkami, zwisające na linkach korzenie, poczerniała, dyndająca u góry lampka naftowa. Słowem: nic nadzwyczajnego, typowe legowisko wiedźmy. Rozczarowany odkryciem, Set na powrót wpadł w przygnębienie.

– Czy... – Chciał właśnie ponowić próbę konwersacji, gdy dziarska staruszka jednym susem wskoczyła na niego i usiadła na nim okrakiem. Zszokowany Set, zdając sobie sprawę z ich nagości, wpadł w histerię. „Tylko nie to! Nie chcę tak odejść! Umrę zajeżdżony na śmierć przez niezaspokojoną od dziesięcioleci jędzę!”

Wydawało się, że już gorzej być nie może, aż nagle staruszka wyciągnęła spod leżącej na ziemi skórki rzeźnicki nóż. Wzniesiony do góry, dumnie zalśnił swym blaskiem w jej pomarszczonej dłoni.

– Poczekaj! Daj mi chwilę! Nie jestem ostatnio w formie, może jakaś kusząca bielizna? Jakieś zioła?! – wykasływał kolejne słowa Set, wstrząśnięty przebiegiem takiej gry wstępnej.

Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo staruszka wbiła mu nóż w okolicy serca i zaczęła robić obszerne nacięcie.

– Aaaagggr! – wydarł się przerażony mężczyzna, naprężając ciało niczym strunę. Naprawdę nigdy by nie przypuszczał, że chwilowy brak potencji stanie się prawdopodobną przyczyną jego zgonu.

Kiedy miał już rozpłataną klatkę piersiową, staruszka niespodziewanie zaatakowała samą siebie. Wbiła nóż nad swoim pomarszczonym pępkiem i rozcięła się aż do gardła.

„Oto mój ostatni przebłysk świadomości” – pomyślał Set. „Pewnie bym zemdlał, widząc to, co zobaczyłem, gdybym właśnie nie umierał...”

Ponownie ogarnął go mrok.

*

Set powoli otworzył oczy. Przymglone światło, lekki zapach kadzidła, cisza, nie wieje, nie jest zimno. Zdziwiony zsumował myśli: „A więc zamknięta przestrzeń. Wydaje się, że jakiś...”

– Nie! – krzyknął przeraźliwie i skoczył na równe nogi. Pełen najgorszych obaw spojrzał na swoje ciało, a wtedy ogarnęła go fala błogostanu. „Jakaż niewyobrażalna ulga. Nie ma nawet zadrapania, a klatka piersiowa wygląda dobrze, nawet zbyt dobrze” – pomacał mięśnie piersiowe, które z nieznanych przyczyn podwoiły swoje rozmiary. Co ciekawe, dopiero co zgruchotana kończyna rwała się wręcz do tańca. Set spróbował zakasłać. Wydawało się, że po chorobie płuc nie zostało ani śladu.

Rozejrzał się po wnętrzu namiotu. Nie zauważył nikogo. „Dobrze, nawet bardzo dobrze”. Był nagi, a wciąż miał w pamięci ostatnie, makabryczne sceny.

Wyszedł na zewnątrz. Przywitała go bezbrzeżna, przyprószona śniegiem równina. Krajobraz, jakim karmił się przez ostatnie tygodnie. Jałowa pustka ze wszystkich stron.

– W mordę! – wrzasnął nagle i odskoczył jak oparzony.

Dostrzegł wypatroszone zwłoki jego niedoszłej kochanki. Wstrząśnięty Set wrócił do namiotu i zastygł, próbując zebrać myśli. „A więc byłem na otwartej przestrzeni, a potem znalazłem się tutaj, czyli musiałem zostać przeniesiony. Tak, to musiało być dzieło staruszki. Później było to szaleństwo, orgia z nożem. Jednak to ja żyję, a ona nie. Do tego czuję się jak nowo narodzony. Czyżbym miał do czynienia z aniołem? Raczej nie. Wygląd i metody trochę trudne do zaakceptowania. Hm... Być może było ze mną tak kiepsko, że zaważyły względy ambicjonalne i poczciwa staruszka postanowiła wypruć sobie flaki, byle tylko przywrócić mnie do świata żywych? Ha! Słowem: ambitna bestia! Chociaż... Niby w jaki sposób sterta jej wnętrzności miałaby mi pomóc?”. Nie... To wszystko nie trzymało się kupy. Coś tu było nie w porządku i podpowiadało mu, że lepiej się stąd zabierać, i to jak najszybciej.

Set dokonał szybkiej rewizji namiotu. Sukces! W kącie znalazł swoje ubranie i ekwipunek. Z samym ubraniem się poszło już gorzej. Puściło kilka szwów garderoby wokół torsu i na ramionach. Za to wyjątkowo luźno zrobiło się w okolicach brzucha. Następnie Set zarzucił na siebie plecak Młody Traper i swój łuk. Zaopatrzył się w pozostały oręż: krótkie ostrze i młot bojowy, czule zwany Alfredem. Zestaw noży wciąż znajdował się w kieszeniach jego kurtki. W takim rynsztunku gotów był do dalszej podróży.

Stanął u wejścia do namiotu. Już chciał pognać raźnym krokiem przed siebie, kiedy dopadła go klątwa przeszłości. Iść, ale dokąd? Iść, ale po co? Może wyglądał i czuł się teraz niczym młody bóg, zdolny przenosić góry, lecz jego wola i umysł pozostały niemal do cna wypalone. Zaś myśl, że kolejne lata mógłby spędzić na jałowych poszukiwaniach żony, odebrała mu resztki entuzjazmu. Na jej odnalezienie stracił już bowiem dawno wszelką nadzieję. Przez chwilę odwrócił się nawet z wyrzutem ku zwłokom staruszki. „Może lepiej byłoby, gdybym rzeczywiście zginął?”. Niestety, nie widział dla siebie w tym życiu żadnych sensownych, a zarazem osiągalnych celów.

W końcu pierwotny instynkt przetrwania zmusił go do wykonania ruchu. Poczłapał więc smętnie, noga za nogą, do przodu. Nie uszedł nawet kilkunastu kroków, gdy usłyszał lodowato zimny, młody, kobiecy głos:

– Stój.

Stanął jak wryty i wykonał piruet. Nikogo nie zauważył, a staruszka nadal leżała rozpłatana koło namiotu i raczej nie wyglądała na zbyt rozmowną. Set pomyślał, że od nadmiaru ekstremalnych wrażeń zapewne się przesłyszał. Zrobił ostrożnie jeszcze jeden krok i z ulgą przyjął panującą ciszę. Pewniej wykonał następny, po czym usłyszał ten sam głos:

– Stój. To zły kierunek, idziemy prosto na zachód.

Set błyskawicznie ponowił piruet, zdając sobie sprawę, że na tych odludnych pustkowiach wyglądał niczym kiepski tancerz. Lecz na horyzoncie i tym razem nie było żywego ducha. „Chyba tracę zmysły” – pomyślał zdezorientowany. Patrząc podejrzliwie na truchło staruszki, postanowił jednak podjąć grę z najwyraźniej płatającym mu figle umysłem.

– Na zachód, tak? Doskonale, właśnie zamierzałem się tam przespacerować. A czemu pani nie widzę? Jest pani może duchem?

– Nie musisz wiedzieć, nie powinieneś wiedzieć, nie teraz – odezwał się beznamiętny głos.

Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi spodziewał się Set. „Albo właśnie oszalałem, albo mogę mieć problem nieco innego rodzaju” – pomyślał i aby zamanifestować swą niezależność, odwrócił się z premedytacją we wschodnią stronę. Niespodziewanie przy próbie uczynienia kroku stracił czucie w całym ciele.

– Co znowu, u diabła? – żachnął się.

– Bez mojego pozwolenia nawet tchu nie zaczerpniesz.

– Wolne żarty...

– Powinniśmy już iść. – Głos dał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany pogawędką.

– Nie, nie, nie. Będę tu stał, aż zdechnę, albo puścisz mnie wolno.

– Pomożesz mi w czymś, potem odejdziesz.

Set z zadowoleniem przyjął fakt, że jego groźby zmusiły to „coś” do podjęcia negocjacji. Postanowił więc ponownie dowiedzieć się, z czym lub też z kim ma do czynienia. Choć nabierał podejrzeń, że to duch owej demonicznej staruszki z namiotu. Nie mogło być innego wyjaśnienia tego koszmarnego fenomenu.

– Czy możesz ukazać mi swoją postać? – zapytał i zastygł w oczekiwaniu, spodziewając się wizerunku jakiejś piekielnej diablicy.

– Nie posiadam postaci, ty natomiast posiadasz w sercu moją esencję. Dzięki temu manifestuję swoją wolę w przestrzeni twego umysłu i panuję nad twoim ciałem. Tyle. Teraz ruszajmy.

Set starał się przetrawić te informacje i z każdą chwilą, gdy coraz lepiej je rozumiał, narastał w nim opór wobec wiedźmy z namiotu, a obecnie w jego głowie. Nabrał już bowiem przekonania, że to musiała być ona.

– Wiesz, chyba nie chce mi się z tobą gadać. Sram na to... Agrrhhaa! – Nagle poczuł, jakby jego umysł poraził piorun. – Bolało... Tortury, co? Zobaczymy. Jeszcze nie wiesz, ile ja potrafię... Aaarrggg! – Kolejne wyładowanie, silniejsze, zwaliło go z nóg na kolana. Set złapał się za głowę, odnosząc wrażenie, jakby zagotował mu się mózg w czaszce. Kiedy ból ustąpił, przemówił, tym razem jękliwym tonem: – Poczekaj, posłuchaj... Nieważne, co tam masz do zrobienia. Ja się do tego po prostu nie nadaję. Na co dzień mam depresję, myśli samobójcze i ochoczo szukam śmierci. Co prawda ładnie mnie ktoś odrestaurował i, jak domniemam, to twoje dzieło, ale przy pierwszej potyczce sam się radośnie nadzieję na ostrze włóczni. Dlatego mam dla ciebie rozsądną propozycję. Znajdziemy ci innego misiaczka. Zwrócisz mi wolność, a z nim będziesz sobie maszerować na zachód, choćby dookoła świata. Co ty na to?

– To musisz być ty, nikt inny, już postanowione.

– Ale czemu, do diabła?! – Set tupnął ze złości nogą jak obrażona dziewczynka.

– Nie musisz wiedzieć, nie powinieneś wiedzieć, nie teraz.

„Znikąd ratunku” – pomyślał mężczyzna, bezradnie zwieszając głowę, i odezwał się markotnie:

– Zrobimy to zadanie i zwrócisz mi wolność, cudownie... A jakie to zadanie?

– Nie musisz wiedzieć, nie powinieneś wiedzieć, nie teraz.

– Srać na to! Czyli mam być tylko tępym osiłkiem od brudnej roboty, a jak nie, to będziemy tu siedzieć i dla zabicia czasu będziesz smażyć mi mózg, tak?! Ech... A karczmarka Bef ostrzegała, że Kontynent Upadłych to raczej kiepski pomysł...

– Będziesz mnie także uczył.

– Czego, do diaska? – To wszystko zaczynało być zbyt absurdalne.

– Wyjmij Alfreda.

– Skąd wiesz, u diabła, o Alfredzie?! – Set poczuł się odarty z ostatnich resztek swej intymności. Nie dość, że miał w głowie wiedźmę, to na dodatek znała ona imię jego najlepszego przyjaciela.

– Widzisz ten głaz na lewo? Uderz go z całych sił.

– Proszę – warknął Set. Akurat miał wielką ochotę wyładować złość i walnąć w cokolwiek z całej siły. Wziął potężny zamach i uderzył głowicą młota centralnie w kamień, odłupując pokaźny kawałek. „Nieźle, nawet za najlepszych lat nie miałem takiej krzepy” – pomyślał.

– Zrób to raz jeszcze.

– Po co?

– Zrób!

Set nie miał ochoty na błyskawicę penetrującą mu wnętrze czaszki. Chwycił młot i z furią zatopił go w skale, tym razem rozpryskując ją na drobne kawałeczki, których część z impetem wystrzeliła w górę.

– W mordę! Co to było?! – wrzasnął, wstrząśnięty nagłym wzrostem swojej potęgi.

– Synchronizacja naszej woli. Za drugim razem moja wola podążała za twoim ruchem.

– Więc chcesz uczyć się walki? Wiedźma-wojownik? – Set pokręcił głową, nie kryjąc wątpliwości, i dodał zaintrygowany: – Czy ty także możesz zainicjować ruch, a moja wola może podążyć za nim?

– Tak. I mogę pokierować twoim ciałem, jak chcę i gdzie chcę, i w każdej chwili mogę zgasić twoją świadomość niczym blady płomień świecy, pogrążając cię w wiecznym mroku. Ale wówczas oboje na tym stracimy. Dlatego potrzebuję zarówno twego ciała, jak i twej woli.

Set z trudem przełknął ślinę. Wyglądało na to, że był ugotowany. Nie twierdzi, że jej pomoże. Było oczywiste, że jej nie pomoże i przy pierwszej okazji wypali ją z umysłu żywym ogniem. Ale na ten czas i tak nie miał, gdzie się udać, a perspektywa posiadania popcornu zamiast mózgu nie napawała optymizmem.

– Zatem dobrze, ruszajmy na zachód – odparł.

– Na zachód... Powinieneś wiedzieć coś jeszcze.

– Tak? – Set nabrał nadziei, że tajemniczy głos poinformuje go, że niebawem wyrosną mu skrzydła i nie będzie musiał trudzić się marszem.

– Nie musisz ciągle kłapać szczęką. Wystarczy, że intencjonalnie skierujesz do mnie słowa w umyśle. Usłyszę cię wtedy tylko ja, tak jak ty obecnie jako jedyny możesz słyszeć mnie.

– Rozumiem, fascynujące... – skwitował rozczarowany Set, udając, że ziewa. Naraz ponownie stracił czucie w ciele. – Ale co, do cholery, tym razem?

Głos nie odpowiedział. Zaś ciało Seta przykucnęło i spod kamienia na ziemi wyciągnęło dwa kolczyki w kształcie łezki, o krwawo rubinowej barwie. Set poddawał się tej tyranii z zaciekawieniem, gdy raptem zalała go fala grozy.

– Nie, proszę, nie rób tego. Jeśli chcesz, to usmaż mi znowu mózg, ale nie to, błagam – skamlał, domyślając się, co jego ciało uczyni ze świecidełkami. Na próżno. Zaostrzonymi końcówkami kolczyków przebił małżowiny uszne i wpiął w nie rubinowe ozdoby. Gdy to zrobił, odzyskał kontrolę nad ciałem. – Wiem, że jesteś kobietą, ale to już przesada... Po co to? Mam rozumieć, że zaraz zza jakiegoś krzaka wyciągniesz wstążki, koronki i kusą spódniczkę, tak? I jak to sobie wyobrażasz? Że w takim rynsztunku będę nacierać na oddziały zbrojne, wymachując młotem bojowym? Przeciwnicy umrą z zażenowania, zanim któregoś dopadnę, i tyle sobie powalczysz – roztkliwiał się.

– To się przyda.

– Przyda, oczywiście, a jak zapytam, do czego, to zapewne usłyszę, że nie muszę wiedzieć albo że nie powinienem wiedzieć.

– Tego ci nie powiem.

– O! Jakież to, w mordę, urocze! Dziękuję za szczerość. Rozumiem. Kolczyki, babskie sekrety – o tym to ze mną nie pogadasz. Ale jak będziemy przedzierać się przez wrogie hordy, zabijając na lewo i prawo oraz tonąc w morzu krwi, to potem chętnie ze mną usiądziesz i przy lampce wina podzielisz się wrażeniami, co?

– Zrzędzisz.

– A ciekawe, jak ty byś się zachowywała, gdyby ktoś zrobił z ciebie marionetkę i pociągał radośnie za sznureczki, gnieżdżąc się w twojej głowie? A tak w ogóle, to jak ty się nazywasz? Masz jakieś imię?

– Lili.

– Lili? Tak się nazywasz? Co to za imię dla wiedźmy?

– Nie jestem wiedźmą.

– A kim...? – Set poczuł, jak przeszły mu ciarki po plecach.

– Tego ci nie powiem.

– Więc tamte zwłoki...

– To nie moje.

– A czy... to twoja sprawka? – Set wskazał na pokrojoną staruszkę.

– Tak.

– No to niezłe z ciebie ziółko, Lili. Wręcz przebieram nóżkami na myśl o podróży z tobą. Ech, co za koszmarny dzień... – Set pomyślał, że chyba najgorszy od szesnastu lat, gdy stracił żonę i dziecko. To wspomnienie go przygasiło. Złagodniał i postanowił się również przedstawić. – Jestem...

– Set. Wiem. Jesteś Set. Czekałam na ciebie. – Zamurowało go.

– Skąd mnie znasz???

– Obserwowałam cię.

– Długo?

– Od roku.

– Roku... – Set przywołał w pamięci ostatni rok swego życia. Rok absolutnej nędzy, hańby i rozpaczy, kiedy był cieciem w pewnej mordowni, a większość kiepskiego zarobku po prostu w niej przepijał. Był to taki zamknięty obrót gotówki. – Ooo, to sobie pooglądałaś, Lili. Czyli rozumiem, że wpadłem ci w oko. Doskonale, ruszajmy zatem na zachód – odparł i pomyślał: „Tu ją mam. Nie mogła mnie obserwować, bo nikt nie zainteresowałby się takim żałosnym śmieciem, jakim w ostatnich latach się stałem. A skoro tutaj kłamała, to wszystko, co od niej usłyszałem, mogło mijać się z prawdą. Pójdę z nią. Nie mam wyboru, ale będę uważał. Tak, będę bardzo uważał”.II. STRATEGIA GENERAŁA FEDA

Był piękny wiosenny poranek. Na astoriańsko-rossalińskim pograniczu rozpoczynał się urzekający swą urodą dzień. Wszędzie, jak wzrokiem sięgnąć, rozpościerały się kobierce zielonej trawy, przyozdobione mozaiką zakwitających kwiatów, których różnorodna woń przyprawiała o zawrót głowy. W przestrzeni dominował nadgorliwy śpiew ptaków. Wzbijały się one ku błękitnemu niebu i nurkowały w koronach drzew, aby pośród nich kontynuować swe miłosne trele.

W takiej niemal baśniowej scenerii znalazł się blisko pięćdziesięcioletni generał Fed. Był on człowiekiem przeciętnej postury: ani za grubym, ani za chudym, średniego wzrostu, prezentującym na twarzy niezwykle bujną, czarną brodę oraz bokobrody kontrastujące perfekcyjnie z łysą czaszką. Stał on dumnie na wzgórzu przed rossalińską twierdzą Sara, obleganą przez jego astoriańską armię. Miejsce to zapewniało generałowi dokładnie to, co cenił najbardziej: doskonały przegląd taktyczny pola walki oraz bezpieczny dystans od wszelkich możliwych zagrożeń.

Po zlustrowaniu terenu nadchodzącego starcia Fed doszedł do wniosku, że czas najwyższy udać się do sztabu generalnego. Postanowił wezwać oficerów i przekazać im odpowiednie dyrektywy. Książęce rozkazy były jednoznaczne: atakować do utraty tchu.

Wkrótce po rozesłaniu gońców i przybyciu do sztabu otoczył generała wianuszek oficerów, którzy złożyli sprawozdanie ze stanu zdolności bojowej swoich regimentów. Wysłuchawszy owych deklamacji, Fed rozpoczął własną przemowę:

– Rozkazy księcia są jasne, przejrzyste i nie pozostawiają cienia wątpliwości. To atak, panowie! – Oficerowie z powagą i zrozumieniem pokiwali głowami. – Atak na pełną skalę! – kontynuował Fed, zamaszyście wymachując kartką papieru. Sugerował zebranym, że właśnie tam ma zapisaną książęcą wolę, podczas gdy w rzeczywistości depesza z rozkazami zdążyła się nieopatrznie zapodziać. – A oto moje bezpośrednie wytyczne co do dzisiejszego ataku. Zapraszam do mapy!

Oficerowie, zgrabnie jak na scenie baletowej, otoczyli Feda niczym primabalerinę wokół stołu, na którym leżała makieta obleganego zamku z oznaczonymi pozycjami oddziałów wojskowych. Generał, wymachując energicznie szpicrutą, zaczął tłumaczyć zawiłą sztukę kunsztu wojennego.

– Otóż, panowie, na prawej i lewej flance, tuż u podnóża tego i tego oto wzgórza, ustawimy pierwszy i trzeci regiment łuczników. Powiedzmy... trzy szeregi. Reszta oddziałów będzie czekać w odwodzie, aby w odpowiednim momencie uzupełnić luki powstałe w formacjach walczących. Ostrzelamy ich... – zrobił pauzę i dumnie wykrzyczał: – Ostrzelamy płonącymi strzałami! – I dodał już spokojniej: – W centrum natomiast, na tym oto wzniesieniu, proszę się uważnie przypatrzeć... – Fed wiercił szpicrutą wypukły element mapy, aż zrobił w nim dziurę. – Tu ustawimy pierwszy regiment piechoty. Na tym etapie bitwy to byłoby wszystko, panowie. Dowódcy wymienionych oddziałów proszeni są o niezwłoczne wykonanie przydzielonych im obowiązków. Chyba że nie wyraziłem się dość precyzyjnie i pozostają dla kogoś jakieś niejasności... – zakończył, podejrzliwie rozglądając się po oficerach.

– Jeśli można, panie generale! – odezwał się dowódca jednego z regimentu łuczników.

– Proszę – odparł spokojnie Fed.

– Z całym szacunkiem, ale... jeśli poślę moich ludzi pod wskazane wzgórze, znajdą się w idealnej pozycji do ostrzału z baszt nieprzyjaciela. Zostaną zdziesiątkowani! – oznajmił dramatycznie.

Pozostali oficerowie zmierzyli go wzrokiem i spojrzeli na generała.

– Zdaję sobie z tego doskonale sprawę – odpowiedział Fed. – Wojna wymaga ofiar, pułkowniku!

– Ale... – Dowódca łuczników próbował jeszcze coś wskórać, jednak generał pozostał nieugięty:

– Ale czas pańskiej przemowy właśnie się skończył. Dziękuję i zapraszam na stanowiska. Czy ktoś jeszcze ma coś do zakomunikowania?

– Melduje się dowódca pierwszego regimentu piechoty, panie generale!

– Witam. Pana oddział także został desygnowany do udziału w walce. Gratuluję.

– Za pozwoleniem, panie generale: czy mamy przygotować drabiny do szturmu na mury?

– A czy w rozkazach było coś o drabinach? – Fed zrobił przesadnie zdziwioną minę i wybałuszył szare oczy.

– Nie, panie generale! Lecz jak będziemy szturmować mury zamku?!

– A kto mówi, że będziecie cokolwiek szturmować, pułkowniku?

– Ale... – zająknął się oficer.

– Ale czas pańskiej przemowy właśnie się skończył, dziękuję i zapraszam na stanowiska. Czy ktoś jeszcze ma problem ze zrozumieniem rozkazów? – zapytał nieco już zniecierpliwionym tonem Fed. Tym razem odpowiedziała mu cisza. – Doskonale. A więc do dzieła, panowie. Mamy bitwę do stoczenia!

Generał wyszedł z namiotu i udał się na opuszczone niedawno wzgórze, aby stamtąd sprawować pieczę nad nadchodzącą potyczką. Na miejscu gruntownie obejrzał pole walki za pomocą niebotycznie długiej lunety, którą pieszczotliwie nazywał Okiem Wojny. Ze swego punktu obserwacyjnego wychwycił, że oba regimenty łuczników znalazły się na wyznaczonych stanowiskach. Od tego momentu rozpoczęła się nierówna walka dystansowa: z jednej strony wystrzeliwano salwy płonących strzał, które ginęły za murem obleganej twierdzy, z drugiej strony strzały i bełty posłane z murów siały spustoszenie w szeregach Feda. Niebawem wystawione do walki oddziały jego łuczników zostały przetrzebione o połowę.

Nagle generała dopadło dwóch gońców, którzy wręczyli mu karteczki od dowódców łuczników. Jak się okazało, pytali oni, czy należy posłać rezerwy w celu uzupełnienia luk w szyku. Fed wykonał dłonią gest nakazujący, aby posłańcy pozostali na miejscu, i skierował Oko Wojny na mury fortecy.

– Mam cię! – powiedział, dostrzegając czarny dymek wznoszący się nad basztą nieprzyjaciela. Błyskawicznie zanotował coś na pliku karteczek i zwrócił się do gońców:

– Proszę natychmiast przekazać te rozkazy do wszystkich jednostek. Odwrót taktyczny na całej linii na ustalone wcześniej pozycje!

Gdy gońcy zniknęli generałowi z oczu, spokojnie udał się w otoczeniu adiutantów do swojej kwatery.

Naraz podbiegła do niego zdyszana postać.

– Melduje się dowódca pierwszego regimentu piechoty, panie generale!

– Słucham – rzekł łagodnie Fed, wielce zadowolony z przebiegu dzisiejszych działań zbrojnych.

– Otrzymałem rozkazy o powrocie na pozycje wyjściowe, panie generale!

– Dokładnie. Sam je wydałem.

– Ale... rozkazy księcia, mieliśmy atakować!

– Przecież atakowaliśmy, czyż nie? – udał zdziwienie Fed.

– Tak, a...

– Czyżbym miał znowu usłyszeć z pana ust słowo „ale”? – Generał przybrał władczy ton głosu.

– Nie, panie generale! – zreflektował się oficer.

– A więc odmaszerować. Już... Już, już, już. – Fed wykonał gest, jakby strzepywał sobie brud z nadgarstków, i po chwili otaczali go tylko adiutanci. – Proszę się należycie przysposobić – odezwał się do jednego z nich. – Będę dyktował list do księcia. Później proszę przepisać go na czysto.

Adiutant pospiesznie sięgnął do kieszeni i wyjął z niej papier oraz pióro. „Doskonale” – pomyślał Fed, widząc jego gorliwość. „Nareszcie żadnych »ale«”. Z zadowoleniem zaczął dyktować:

– Wasza Wysokość... Nie, nie tak... Wasza Książęca Wysokość. Tak będzie dobrze. Otóż zgodnie z otrzymanymi rozkazami Waszej Książęcej Wysokości przystąpiliśmy niezwłocznie do bezpardonowego szturmu na umocnione pozycje wroga. Dzięki heroicznemu poświęceniu żołnierzy, którzy z radością oddali swe życie ku chwale Waszej Książęcej Wysokości, zadaliśmy wrogowi niewypowiedziane straty. Wciąż jeszcze widać nad oblężoną twierdzą łunę od szalejących tam pożarów. W tej chwili przegrupowujemy wojska w oczekiwaniu na dalsze wytyczne. Z poważaniem, uniżony sługa Waszej Książęcej Wysokości, generał Fed.

Kiedy generał dotarł do swojej kwatery, którą stanowił nad wyraz okazały namiot, rozsiadł się w skórzanym fotelu i nakazał adiutantowi nalać kieliszek koniaku.

– Nie ma to jak się troszeczkę odprężyć po dobrze wykonanej robocie – powiedział z niekłamaną satysfakcją Fed. Zdawał sobie sprawę, że rozkazów księcia nie należało lekceważyć. Jednak był świadom i tego, że obecny stan twierdzy oraz morale jej obrońców przekształciłyby najbardziej huraganowy szturm w druzgocącą klęskę. – I wilk syty, i owca cała, a zatem jeszcze kieliszeczek... – rzekł do adiutanta i odprężył się w miękkim fotelu już na dobre.

Tymczasem należało przyznać, że dzisiejszy manewr taktyczny nie był odosobnionym przypadkiem w strategicznym podejściu Feda do prowadzonych przez niego kampanii wojennych. We wszystkich pięciu księstwach kontynentu Grostii słynął on z żołnierskiego drylu oraz niezwykle defensywnej taktyki, dzięki której nigdy nie przegrał żadnej bitwy. Co prawda, żadnej też jeszcze przez to nie wygrał, ale, jak sam powtarzał, nie można mieć w życiu wszystkiego.

Co zaś znamienne, defensywne podejście Feda w kwestiach militarnych przekładało się na ostrożność w jego życiu prywatnym i uczuciowym. Była to swego rodzaju filozofia defensywna czy, jak zwykł mawiać sam generał, wrodzona przezorność. Przykład takiej postawy stanowiła praktyka przedwczesnego odwrotu. Fed zawsze powtarzał, że lepiej jest wycofać się zbyt wcześnie niż wycofywać się, gdy jest już na to za późno. Dzięki tej strategii nie raz uratował swoją armię przed niechybną klęską. Lecz takie podejście miała mu za złe między innymi jego świętej pamięci małżonka, ponieważ nie mógł z nią przez to spłodzić potomka. Pocieszał ją, że dzięki temu nie spłodzi także bękarta. Generał Fed, mistrz odwrotu, uznawał ostrożność oraz powściągliwość za najwyższe cnoty i podstawy sukcesu w każdej dziedzinie.

Sielankowy nastrój przerwał generałowi kolejny zdyszany posłaniec.

– Czego tym razem?! – warknął Fed, zirytowany, że ktoś śmie mu przeszkadzać w zasłużonym odpoczynku. Goniec zasalutował, wręczył mu karteczkę i szybko z siebie wyrzucił:

– Depesza od księcia. Najwyższy priorytet, panie generale!

Fed wyszarpnął kartkę z ręki gońca i wskazał mu wyjście z namiotu. „Najwyższy priorytet nigdy nie wróżył nic dobrego” – pomyślał generał i otworzył list. Im dłużej go czytał, tym silniej marszczył krzaczaste brwi, zakrywające mu znaczną część niskiego czoła. Kiedy pochłonął wzrokiem całą wiadomość, zmiął kartkę w dłoni i z kwaśnym grymasem wykrzyczał do adiutantów:

– Wezwać mi tu natychmiast wszystkich oficerów! W trybie pilnym wracamy do stolicy Astorii!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: