Faceci z sieci - ebook
Faceci z sieci - ebook
Dowcipna opowieść, a zarazem dokładny przepis na to, jak znaleźć ukochanego.
Trzydziestoletnia Karolina postanawia rzucić wyzwanie losowi i… zakochać się w odpowiednim mężczyźnie przez Internet. Nie w pijaku, łajdaku, brzydalu czy fajtłapie. W kimś nieidealnym, ale odpowiednim. Do zadania podchodzi metodycznie, jak do najprawdziwszego biznes planu – w końcu chodzi o jej przyszłość!
W sposób zabawny i ze zmysłem praktycznym opisuje swoje zaskakujące przygody z kolejnymi facetami poznanymi w sieci. Jak nie spaprać sobie życia z napotkanym facetem i nie związać się z życiowym nieudacznikiem? To dopiero wyzwanie!
Czy mężczyzna prawie idealny istnieje? Czy Szarlotka go odnajdzie? Czy można szukać miłości za pomocą rozumu i jasno sprecyzowanych kryteriów? Przeczytajcie, a dowiecie się sami! Książka w swym założeniu ma być nie tylko lekturą łatwą i przyjemną. Ma także pełnić rolę przewodnika dla osób, które szukają miłości i chcą ją znaleźć. To podręcznik po świecie Internetu i wirtualnych portali randkowych
Katarzyna Gubała - dziennikarz, reporter, fotograf, redaktor naczelna miesięcznika „Przepis na Ogród”. Jako autorka opowiadań specjalizuje się w tematyce miłosnej, erotycznej i historycznej.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7554-746-7 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szanujmy cudzą własność i prawo.
Więcej na www.legalnakultura.pl
Polska Izba KsiążkiProlog
Pan Prąd: Witaj :)
Szarlotka: Hej, Maćku! Pogadamy jutro, bo piszę na zlecenie opowiadanie i nie chcę się odrywać od pracy...
Pan Prąd: Rozumiem, nie chce ci się dla mnie przerwać pisania o... Jak to mówiłaś: „Kobiecym różowym kwiecie pokrytym rosą”?
Szarlotka: Tym razem nie piszę tekstu poradniczego o kobiecych łechtaczkach i orgazmach. Mam akurat zamówienie na opowiadanie w stylu oral erotic dla kobiet… więc się wczuwam...
Pan Prąd: Piszesz piórem?
Szarlotka: Żartujesz sobie? Piszę na komputerze, no ale żeby zaspokoić twoją ciekawość, to… używam również myszki…
Pan Prąd: Mhhmm… Ja się tylko zastanawiałem, w jaki sposób się wczuwasz... :)
Szarlotka: Używając wyobraźni oczywiście, matołku… Moje zadanie polega właściwie tylko na opisaniu tego, co czuje kobieta, kiedy przeżywa najlepszy seks oralny w życiu... Poza tym to oral, ale ze strony pana w stosunku do pani, więc jakby nic trudnego do wczucia się dla mnie.
Pan Prąd: Tzn., że niby jak?
Szarlotka: No jak to jak?! To proste. Wyobraź sobie, że chcesz sprawić, by twojej ukochanej kobiecie było najlepiej na świecie... I potrafisz to zrobić… językiem!
Pan Prąd: Językiem opuścić klapę od sedesu??? Bez sensu... O ile pamiętam z własnego doświadczenia, to każda kobieta właśnie tego pragnie…
Szarlotka: Uwielbiam twoje poczucie humoru!
Pan Prąd: Tylko to we mnie uwielbiasz?
Szarlotka: Masz wiele zalet, ale wybacz, kochany, chyba seks oralny w twoim wykonaniu, nawet żartobliwym, nie bardzo by mi się spodobał... A przynajmniej byłby kiepską inspiracją do opowiadania... No chyba że to jakaś wielka poza, a tak naprawdę właśnie rozmawiam przez internet z najlepszym kochankiem świata, który zna potrzeby wszystkich kobiet...
Pan Prąd: Uff! Wreszcie to zrozumiałaś! Teraz już nie mam nic do ukrycia! Za to może znajdzie się coś do pokrycia…?
Dialog powyżej to tylko próbka tego, jak spędzałam czas przez ostatnie miesiące. Większość mojego niezwykle cennego czasu pochłaniała korespondencja z nieznajomymi mężczyznami. Na drugim miejscu pod względem zajęć była jazda na rowerze. A gdzieś na końcu czaiła się moja praca – redaktorki i autorki opowiadań w redakcji miesięcznika z historiami o miłości „Porywy Serca” w ogólnopolskim wydawnictwie. Owszem, zlecenia miałam różne, ale głównie specjalizuję się w opowiadaniach erotycznych i miłosnych. Prowadzę też stronę internetową www.porywyserca.pl. Jestem tak zwanym ghostwriterem¹ od opowiadań. Podszywam się pod różne Kazie, Marie czy Helenki lat ileś tam, zwykle pielęgniarki, nauczycielki lub po prostu matki, żony i kochanki z Warszawy, Koszalina czy Szczecina. Piszę opowiadania na kształt listu ze zwierzeniami, jaki taka czytelniczka mogłaby przysłać do „Porywów Serca”, a czego nie robi, bo się wstydzi, bo ma inne cele, nie umie pięknie pisać, ma to gdzieś... I potem te wynurzenia moja redakcja publikuje, podpisując fikcyjnym imieniem, wiekiem, zawodem, miejscem pochodzenia. Jednak moim nadrzędnym celem w życiu jest znalezienie mężczyzny w sieci. I o tym będzie ta historia. Jak niełatwo znaleźć ideał w sieci. A że go znaleźć można – dowodem jest właśnie ta książka.
Spora część mojego dorosłego życia „we dwoje” polegała na tym, jak:
- Przetrwać z nieudacznikiem.
- Naprawić go tak, aby stał się kimś lepszym, kimś, kogo w nim na początku widziałam (a co oczywiście było wytworem mojej niezdrowej wyobraźni).
- Jak rzucić go w taki sposób, żeby narobić jak najmniej bałaganu.
- Jak posprzątać cały ten bałagan, gdy życiowego nieudacznika rzuciłam już naprawdę i (tym razem) konsekwentnie.
Ostatecznie zawsze przegrywałam, ale co ciekawe – nie potrafiłam z tych porażek wyciągnąć mądrych wniosków. Kiedy wreszcie definitywnie wyprowadziłam się od mojego ostatniego faceta, nazwijmy go umownie Pan-porażka-życiowa-numer-dwanaście, i otrząsnęłam się ze świadomości, że przeżyłam trzy lata pod jednym dachem z „zabawnym i uwielbianym przez wszystkich nieporadnym życiowo alkoholikiem”, zdecydowałam się wziąć sprawy w swoje ręce.
Miałam dwadzieścia osiem lat i postanowiłam znaleźć przez internet „męża idealnego na resztę życia”.
Byli życiowi partnerzy
Czy istnieją mądrzy, oczytani, mili, nawet nieprzesadnie przystojni, acz z poczuciem humoru faceci?
To pytanie zadawałam sobie od kilku miesięcy. Wierzyłam, że nadejdzie taki dzień, w którym spotkam kogoś na swoją miarę. Poprzedni moi „życiowi partnerzy” w ogromnej większości nie zasługiwali na miano „życiowi” (bo byli kompletnie niesamodzielni, zdziecinniali, zbyt stuknięci lub nadmiernie niedorozwinięci uczuciowo). Do określenia ich „partnerami” też bym się nie przychylała, po tym, jak za nich prałam, gotowałam, sprzątałam, płaciłam rachunki, spłacałam finansowe zobowiązania czy naprawiałam cieknące krany! Raz nawet z braku wyegzekwowanego z mojej strony partnerstwa wymieniłam w jednym z pokoi drzwi wraz z ościeżnicami!
Zatem ci domniemani „partnerzy” okazywali się zwykle wielką porażką. „Jeden gorszy od drugiego”, podsumowała któregoś dnia moja mama (a ja, zbytnio unosząc się honorem, tylko przez sekundę pochyliłam się nad tą myślą). Po latach nie mogę jednak zaprzeczyć – coś w tym stwierdzeniu było!
Jeden był spokojny, ale sporo pił. Drugi wcale nie pił, ale wciąż miał pretensje. Trzeciemu bieliznę prała matka, a czwarty chciał tylko jeździć ze mną na rowerze. „Na seks przyjdzie jeszcze czas”, mawiał do momentu, aż go porzuciłam dla piątego, który za to za seksem przepadał, ale niekoniecznie w układach monogamiczno-dualistycznych… Szósty chętnie mnie pocieszał, a gdy już doszłam do siebie, to okazało się, że właściwie nie miałby nic przeciwko wspólnemu zakupowi mieszkania (niestety wyłącznie z mojej wypłaty i przy jego wspaniałomyślnej gotowości do meldunku w nowym lokum).Kim jestem?
I tak to po dwóch latach samotności – oto jestem. Ja – Karolina. Szarlotka. Kobieta sama i troszkę samotna. Niby szumnie nazywająca się singielką, ale w głębi duszy szukająca tej drugiej połówki… czegokolwiek (jabłka, pomarańczy, łóżka). Od wielu lat pracuję jako dziennikarz, redaktor, redaktor naczelny, ghostwriter i autor tekstów poradniczych maści wszelakiej. Głównie piszę w wersji wydawanej na papierze, ale prowadzę też stronę www.porywyserca.pl. I mam takie bardzo, ale to bardzo malutkie marzenie – chciałabym mieć męża. Dobrego. Mądrego. Kochanego. Mojego.
Już dawno uznałam, że w moim wieku, przy moim wyglądzie i szczęściu znalezienie porządnego mężczyzny w realnym świecie graniczy z cudem. Jak się ma więcej niż dwadzieścia kilka lat lub nawet trzydzieści albo czterdzieści, to potencjalni porządni partnerzy istnieją tylko w legendach przekazywanych sobie z ust do ust na sabatach czarownic.
Jak szukać męża
Pamiętam, jak kiedyś z Królową, czyli ówczesną redaktor naczelną „Porywów Serca”, śmiałyśmy się z napisanego przez koleżankę opowiadania o samotnej kobiecie. Było ono tak nierealne, że nigdy nie zostało wydrukowane! Historia mówiła o zdesperowanej dziewczynie, która uparła się znaleźć miłość swojego życia. A w jaki sposób? To było najzabawniejsze. Otóż kiedy tylko widziała w tramwaju lub autobusie przystojnego faceta, upuszczała pod jego nogi bilet. Miała taką fiksację, że ten, który go podniesie, będzie miłością jej życia. Pamiętam, że z Królową zaśmiewałyśmy się do łez z naiwności tej historyjki.
Ile trzeba mieć wyobraźni i jaki umysł, żeby wierzyć w takie spotkanie w tramwaju? Wniosek numer jeden nasuwa się sam – chłopak jest biedny, bo korzysta z komunikacji miejskiej. Ergo – nie ma auta! Nie ma auta, zatem (wniosek numer dwa) – zarabia niewiele. A w wieku „trzydzieści plus” dobrze byłoby mieć coś swojego, choćby auto. A jak nie ma auta, to i mieszkania własnego mu brak (wniosek numer trzy). Wynik – dziewczyna, nawet jeśli pozna miłość życia w tramwaju, to i tak będzie klepać biedę przez lata. Zakładamy bowiem, że u niej też z kasą krucho (jeździ tramwajem, zatem nie ma auta, pewnie nie ma też mieszkania itd.).
Wiedziałam, że w moim przypadku znalezienie faceta na numer z upuszczanym biletem nie przejdzie. Po pierwsze, ja zwykle w tramwaju czytam książki. Jeślibym się skupiała na ciągłym rzucaniu biletu, to moja wiedza o świecie diametralnie by się skurczyła. Po drugie i najważniejsze, metoda z biletem jest szczególną porażką w okresie jesienno-zimowo-wiosennym (czyli przez trzy czwarte roku w Polsce), kiedy na dworze leje deszcz lub pada śnieg. Wtedy upuszczasz bilet na zabłoconą podłogę. I po bilecie (chyba że ci się przystojny kontroler trafi, ale to już historia na inne opowiadanie). A może rzucać facetowi pod nogi bilet zalaminowany! Genialne! Masz zwykły bilet w kieszeni (prawdziwy i skasowany) a w portfelu zawsze jeden egzemplarz zalaminowany. Taka przynęta. I tę przynętę rzucasz w tramwajowe błocko. I tak do skutku… Tylko z zalaminowanym biletem już nie jest tak romantycznie, przyznacie.
Gdzie szukać
Nigdy nie podjęłam nawet próby poszukania miłości przez upuszczany w błoto bilet. Zamiast tego postawiłam na mojego czarnego konia – internet. Miałam niejasne przeczucie, że to w nim ukrywają się te wszystkie typy, których nie znajdziesz w knajpce, kawiarni, na koncercie, w bibliotece czy… tramwaju!
Potrzeba czasu
Niejasno wierzyłam (a teraz już wierzę święcie) w to, że znalezienie w sieci drugiej połówki jest możliwe. Niestety wymaga to od poszukiwaczki dużo czasu, nie tylko w dzień, ale także w nocy, w weekendy i wakacje. Szukanie mężczyzny w sieci to nie praca na etat. To praca na trzy etaty, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu! Oto fakt najważniejszy. Bez tej świadomości dalsze poszukiwanie nie ma sensu. Jeśli jesteś pracoholiczką, masz ścisłe grono przyjaciół, z którymi ciągle spędzasz czas, lub bardzo absorbującą rodzinę, to internet nie jest dla ciebie. Tutaj trzeba czasu i cierpliwości. Ciągła korespondencja z mężczyznami to nie fraszka. Sporo wolnych chwil wymaga zapoznanie się oraz chodzenie na randki. Zdarzają się weekendowe wyjazdy lub dalsze, nawet wakacyjne wycieczki. Czy jesteś na to gotowa?
Kluczowe pytania, czyli efekt szklanej kulki
Czy masz samozaparcie? Czy jesteś konsekwentna? Czy umiesz pisać? Czy umiesz czytać? (chyba raczej tak, bo przecież czytasz ten tekst!). Czy jesteś na tyle zdeterminowana, a nie zdesperowana, żeby poświęcić swój cenny czas dla grupy mężczyzn, którzy w większości przypadków nie są tego warci? Jeśli podobnie jak ja jesteś samotną kobietą w kwiecie jakiekolwiek wieku, to… co masz do stracenia? Ile spraw masz do załatwienia w życiu, żeby odpuścić świadome poszukiwanie tego jedynego? Ile prań musisz zrobić? Ile razy odkurzyć mieszkanie? Ile sezonów Gotowych na wszystko czy Doktora House’a obejrzeć w samotności? Ile jeszcze razy chcesz się upić na ulubionym babskim filmie i wypłakać na ramieniu najlepszej przyjaciółki?
Jeśli na którekolwiek z pytań odpowiedziałaś twierdząco, to witaj na pokładzie! Ja, rozpatrując swoje beznadziejne położenie, upiłam się co najmniej kilka razy na Kiedy Harry poznał Sally, nim zrozumiałam, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Nikt za mnie tego nie zrobi, a mój świat właśnie skurczył się do rozmiaru dekoracyjnej szklanej kulki ze sztucznym śniegiem. Ile razy nią potrząsnę, tyle razy plastikowe postacie zamknięte w środku zostają na swoim miejscu. Z każdym rokiem woda w szklanej kuli wysycha, śnieg coraz mniej się błyszczy, a ludzikom płowieją ubranka. Kiedy to zrozumiałam, postanowiłam zacząć znów żyć we dwoje. Postanowiłam znaleźć męża.
Pierwszy krok – zrozumienie problemu, czyli efekt wanny
Pewnego piątku było mi bardzo smutno. Wróciłam do domu. Czekał na mnie kot. Kiedy jednak dostał jedzenie do miski, stracił zainteresowanie mną. Telefon milczał jak zaklęty. Żaden znajomy nie zadzwonił, nikt z przyjaciół nie uwzględnił mnie w swoich weekendowych wyprawach. Ile to już razy planowałam takie piątki we własnym towarzystwie? Gorąca kąpiel po pracy z olejkiem cedrowym lub lawendowym. A wannę miałam imponującą… Bez problemu mieściły się w niej dwie osoby! Zresztą ogromna wanna była największą zaletą mojego mikroskopijnego mieszkanka. Tego piątku nalałam sobie lampkę węgierskiego pinot noir z piwnic Teleki². Potem napuściłam wody do wanny. Kilka kropli lawendowego olejku, parę świeczek. Kolejny kieliszek pinot noir. Patrzyłam na zapalone świeczki, wdychałam zapach lawendy (podobno działa antydepresyjnie!) i smakowałam wino. I wtedy się rozpłakałam. Leżałam w wielkiej dwuosobowej wannie kompletnie sama (nie licząc lampki wina). Choć dotąd mi to nie przeszkadzało, tego wieczoru było to uczucie przerażające. Nagle zrozumiałam, że jestem samiuteńka.
A gdybym w tym momencie umarła na zawał, wylew czy inny udar? – pomyślałam. Policjanci, którzy znaleźliby moje napęczniałe od wody ciało, zaśmiewaliby się pewnie do łez. Że taka samotna baba w wannie! Nikt jej nie chciał, to z tego romantyzmu po prostu umarła. A nos z nudów (lub głodu) pewnie odgryzł jej kot, gdy tak leżała parę dni! Pomijając fakt, że wyglądałabym niezmiernie niekorzystnie (napuchnięty trup z tymi wszystkimi dodatkowymi fałdami, nie licząc cellulitu), i tak wstydziłabym się tej scenerii. Baba sama w wannie. Świeczki i wino. Namiastka romantyczności w samotności. Rozpłakałam się. Łkałam nad sobą i swoją projekcją nieestetycznego trupa. Nad brakiem partnera i samotnością w zimnym łóżku. Nad egoizmem mojego własnego kota. Co ze mną jest nie tak? Gdzie tkwi błąd? Dlaczego wszystkie moje koleżanki kogoś mają, a ja wciąż sama? – zastanawiałam się, kompletnie pomijając fakt, że spora część (jeśli nie większość) moich zajętych koleżanek jest cholernie nieszczęśliwa w życiu ze swoimi facetami i niejednokrotnie zazdrościły mi wolności singla. A jednak gdy leżałam samotnie, nago w dwuosobowej wannie, jakoś nie docierało do mnie, jak ogromne mam szczęście… Płakałam szczerze nad samą sobą. Było mi siebie żal. Sama, pijana i smutna baba. Wstyd i żal. Żal i wstyd. Płakałam tak długo, aż zaczęły mi się trząść z zimna dłonie. I wtedy przyszła myśl: Co ja tutaj jeszcze robię? Dlaczego NIC nie robię? Przecież jeśli będę leżeć w wannie i ryczeć, to nic w moim życiu się nie zmieni (no, poza tym, że mogę dostać zawału i umrzeć). Ale w ten sposób nie znajdę faceta. A ja go przecież tak bardzo pragnę.
Poszukiwanie typu, czyli kim ma być mąż
Wyszłam z wanny. Zimna woda, w której spędziłam tak dużo czasu, nie tylko wyżłobiła zmarszczki na moich palcach, ale też mnie otrzeźwiła. Wytarłam ciało ręcznikiem, usiadłam na łóżku i wyjęłam notes. Musiałam zastanowić się, jakiego typu mężczyzny pragnę i jakiego męża chcę mieć. Z kim chcę być? Wiedziałam, że z nikim w typie poprzednich „partnerów”. No więc z kim? Siedziałam i rozmawiałam ze sobą na głos. Tylko w ten sposób mogłam zrozumieć wszystkie swoje myśli. To, co niewypowiedziane, nie istnieje. Kot patrzył na mnie z lekkim przerażeniem.
Oto, co powiedziałam wtedy o wyobrażeniu własnego męża:
@ Nie wierzę w ludzi idealnych. Nie wierzę w mężczyzn, którzy są wszystkim. Jeśli facet byłby idealny, od razu wyszłyby przy nim wszystkie moje wady! Zatem stawiam na nieidealnego, ale… No właśnie.
@ Mam własne mieszkanie. Chciałabym, żeby i on miał swoje. Chyba nie szanowałabym mężczyzny, który w podobnym do mnie wieku dorobił się mniej niż ja. A ja przecież nie mam ani bogatych rodziców, ani bardzo dobrze płatnej pracy. Ot, przeciętniaczka. Ale z własnym dachem nad głową. I byłoby fajnie, gdyby ten dach miał także mój wybrany.
@ Wiek zbliżony do mojego (trzydzieści lat). Za stary odpada. Jeśli mężczyzna około czterdziestki nie ma za sobą stałego związku, to coś z nim jest nie tak. A jeśli ma, to raczej jest rozwodnikiem ze zobowiązaniami (patrz: dzieci, była żona, byli teściowie, były pies itd.).
@ Ślub. Zakładam, że znajomość z mężczyzną z sieci zakończy się ślubem (a przynajmniej powinna).
A żeby był ślub, to nie może być rozwodu, zauważyłam błyskotliwie, spoglądając na znudzonego kota.
@ Kandydat powinien być bezdzietny. Nie zniosłabym psychicznie dzieci z poprzedniego związku. Jestem zbyt mało dojrzała emocjonalnie, by zaakceptować fakt, że ukochany już z kimś przedłużył gatunek! To mój warunek. Jestem za dużą egoistką, by nie być zazdrosna o miłość, której owoce spędzałyby z nami co drugi weekend w miesiącu, naprzemiennie święta i miesiąc wakacji.
Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale skoro nie byłyby nasze wspólne, to oznaczałoby, że musiałabym się nauczyć je kochać, wychowywać i dzielić się z nimi ich ojcem i być może ojcem kolejnych dzieci (tym razem wspólnych).
@ Dzieci. Chcę mieć (choć ich wizja jest dla mnie w tej chwili mglista, jak wieczór na bagnach w okolicach Augustowa). Uważam, że na tykający biologiczny zegar przyjdzie czas. Na razie deklaruję chęć posiadania.
@ Wygląd? Dowolny, byleby mężczyzna nie był wyjątkowo szpetny.
@ Mózg. Najważniejsze, żeby był inteligentny. Odkąd pamiętam, zakochiwałam się w męskich mózgach. Nie ma nic piękniejszego na świecie niż mądry mężczyzna. Jeśli posiada tę wyjątkową cechę, reszta ma już mniejsze znaczenie. Przecież za parę lat oboje się zestarzejemy. Jeśli dane mi będzie znaleźć mężczyznę mądrego, jego mózg się nie zestarzeje. I to będzie najpiękniejsze.
Tego właśnie pragnę, powiedziałam do kota. Zdawałam sobie jednocześnie sprawę, że o tę cechę charakteru będzie najtrudniej. Warto jednak szukać…
@ Poczucie humoru. Niezbędne wyposażenie każdego amanta.
@ Papierosy. Potencjalny kandydat nie powinien palić. Sama jestem w tej materii neofitką i nie zdzierżę zapachu papierosów w domu.
@ Alkohol. Tylko w małych ilościach (zdaję sobie sprawę, jak to brzmi w ustach kobiety, która jeszcze godzinę temu pijana wyła w wannie za samcem!). Wiem tylko, że jeśli znajdę miłego, szczerego i godnego zaufania mężczyznę, to z nim właśnie będę w tej wannie, a nie z węgierskim pinot noir (to chyba oczywiste). Poza tym dość już w swoim życiu nawracałam pijaków jako Matka Teresa. Czas na stroniących od alkoholu.
Do dzisiaj wkurzam się, gdy ktoś na miejsce spotkania „mężczyzny życia” poleca mi knajpę, bar lub dyskotekę. Jeśli facet przesiaduje w takim lokalu, to na pewno pije i pali, czyli nie jest w moim typie, a już na pewno nie w typie mężczyzny, którego postanowiłam poznać i zostać z nim do końca życia.
@ Rozrywki? Umiarkowanie. Zamiast bywalca dyskotek wolałabym mola książkowego. Zamiast otłuszczonego fana gier komputerowych wybieram aktywnego amatora sportu. Nie musi być wysportowany, ale powinien regularnie się ruszać. Nie jestem zwolenniczką nocnego życia w mieście, więc nazbyt rozrywkowy typ mnie nie uszczęśliwi. Co innego mężczyzna z inteligentnym błyskiem w oku. Z takim spędziłabym noc z radością… Niekoniecznie w mieście.
Czy o czymś zapomniałam?
@ Kolor oczu, włosów, kształt uszu, krój spodni – nieistotny.
@ Podobnie znaki zodiaku są dla mnie wtórną sprawą. Szczególnie po tym, jak przez dwa lata pisałam na zamówienie horoskopy dla pewnej firmy, która rozsyłała te moje „gwiezdne wypociny” SMS-ami do ludzi. Znajomi wciąż się ze mnie śmiali, bo zawsze ich pytałam: „Czy w tym tygodniu chcesz pieniędzy, czy seksu? Obu rzeczy nie można mieć naraz, bo SMS ma tylko 160 znaków i zwykle kilka wróżb naraz się nie mieści”. I chociaż sobie wciąż życzyłam miłości, to jakoś nic z tego… Pewnie do dzisiaj niektóre kobiety spod znaku Byka dziwią się, że tydzień po tygodniu dostawały SMS-y z przepowiednią miłosną, a nie było w nich ani słowa o seksie, pieniądzach czy przyjaciołach. Taki los – autorka SMS-owych wróżb potrzebowała miłości!
Powyższą listę każdy może stworzyć na swój sposób. Konieczne jest ustalenie priorytetów w poszukiwaniu partnera i cech nadrzędnych charakteru. Tylko sprecyzowany profil jest w stanie zaspokoić nasze potrzeby w późniejszych poszukiwaniach.
Bezpieczeństwo
@ Na początek nawet prawdziwe imię nie jest wskazane. Z doświadczenia wiem, że kompletnie bez sensu jest też dołączanie swojego zdjęcia. Jeśli dla ciebie wygląd ma mniejsze znaczenie niż mózg, to prezentacja foto niewiele w tej materii zmieni.
@ Jestem za ochroną prywatności, także tej internetowej (w dobie Facebooka brzmi to jak herezja!). Niemniej takie mam zdanie i w tej kwestii go nie zmienię. Najlepiej nie spowiadać się w internecie z tego, czy ma się samodzielne mieszkanie, samochód, gdzie się pracuje.
@ Nie zgodzę się na wysyłanie zdjęć jakiemukolwiek mężczyźnie w sieci. Co to zmieni? Nie chcę później oglądać swoich fotek z dorobionym w Photoshopie nosem czy uszami (w najlepszym razie). Zresztą jaką mam gwarancję, że były ukochany nie użyje mojego zdjęcia w bliżej mi nieznanych celach?
Na portalach randkowych czy społecznościowych wszyscy i tak zamieszczają swoje najlepsze zdjęcia typu „ja na wypasionych wakacjach”, „prężę tors przed moją maszyną”, „całuję Sfinksa”, „widziałam Wielki Kanion”, „ten motor to jeden z wielu w mojej kolekcji” czy „mam najmodniejsze ubranko tego sezonu”. Najgorsze są zdjęcia typu „znam świetnie triki w Photoshopie i nie zawaham się go użyć”. Od razu można wysnuć wniosek, że taki facet jest grafikiem bądź informatykiem, genialnie posługującym się elektronicznymi narzędziami. Zwykle jednak okazuje się, że rzeczywistość jest okrutna i nawet starannie usunięte pryszcze lub dorysowana grzywka na zakolach szybko wychodzi na jaw podczas realnego spotkania. A wtedy obciach grafika murowany! Dlatego nie polecam umieszczania zdjęć na własnym profilu randkowym, a już na pewno nie takich z najlepszych wakacji sprzed pięciu lat.
@ Jeszcze kilka słów o foto. Na portalach randkowych jest spora presja umieszczania swojego zdjęcia. Nawet sortowanie kandydatów można ustawić według załączonych fotografii. Czy opłaca się mieć profil z foto? Można dostać ciut więcej ofert. Tylko czy twój wizerunek jest tego wart?
@ Telefon komórkowy na kartę to podstawa. Warto go mieć szczególnie w momentach, gdy potencjalny kochanek okaże się świrem i jedyne, czego zapragniesz, to by więcej do ciebie nie dzwonił. Wtedy wystarczy wyjąć kartę i kupić kolejną z nowym numerem. Proste i skuteczne.
@ Osobny adres e-mailowy. Załóż nowe konto, którego będziesz używać tylko i wyłącznie do korespondencji z amantami. Dzięki temu nie zostaniesz namierzona po adresie e-mailowym, na przykład w pracy, przez nadgorliwego wielbiciela.
@ Staraj się jak najdłużej ukrywać szczegóły, po których można by cię łatwo rozpoznać i odnaleźć: miejsce pracy, miejsce zamieszkania, marka samochodu, imiona rodziny czy znajomych, rodzaj ukończonych studiów czy nazwa szkoły. Potencjalni szaleńcy w sieci rzeczywiście istnieją i naprawdę nie trzeba bardzo się wysilać, by ich spotkać!
@ Choć to oczywiste, chcę to koniecznie napisać – umawiaj się tylko i wyłącznie w miejscach publicznych. Żadne miejskie parki, zapomniane przez ludzi skwery, romantyczne plaże czy pomosty nad jeziorem nie wchodzą w grę. Wystarczy chwila nieuwagi i milutki przystojniak może zamienić twoją randkę życia w tragiczne w skutkach przeżycie.
@ Jeśli spotkałaś się w miejscu publicznym (brawa za rozsądek), to i tak nie trać czujności. Nie daj się (pod pozorem romantycznego spaceru przy zachodzie słońca) zaciągnąć w przysłowiowe krzaki, ciemne uliczki, ciasne zaułki czy inne miejsca, w których możesz stać się ofiarą przemocy. Jeśli mężczyzna okaże się godny zaufania, to romantyczne chwile będziesz mogła z nim przeżywać jeszcze nie raz.
@ Nie ufaj nikomu, kogo nie znasz. Co najmniej przez kilka randek.
@ Nie idź po randce do niego do domu. Ani po pierwszej, ani po drugiej. I nawet jak bardzo chcesz, nie idź też po trzeciej…
@ Słuchaj swoich zmysłów i swojego instynktu. Jeśli czujesz, że coś jest nie tak, to od razu wiej. Dobrze byłoby, żebyś na pierwszą randkę włożyła wygodne buty. Przydadzą się podczas ucieczki…
@ Po randce raczej nie pozwól, aby odwiózł cię autem. Nawet w samochodzie możesz stać się potencjalną ofiarą. Jaki masz wpływ na to, czy „wymarzony mężczyzna” nie wywiezie cię hen za góry i lasy i nie zrobi tego, czego byś nie chciała?
@ Przez pierwsze kilka randek nie pozwalaj się odprowadzać do domu, a tym bardziej pod drzwi własnego mieszkania. Szczególnie jeśli jedynym twoim obrońcą w przypadku ataku byłby twój własny tłusty i ospały koteczek, którego interesujesz tylko wtedy, gdy potrzebna mu jest do szczęścia pełna micha karmy.
Tworzenie profilu
Niestety świat bywa okrutny i żeby kogoś poznać, najpierw trzeba się przedstawić. Opisywanie siebie chyba zawsze sprawia ludziom wiele trudności. Bo jak to napisać? Obiektywnie? Nie da się. W superlatywach? Szybko wyjdzie szydło z worka. Skromnie? Nikt w nasz profil nie kliknie myszką.
Ja postawiłam na poczucie humoru i dystans.
Szczerość i prawda jest najważniejsza (to, czy chcemy mieć dzieci z potencjalnym delikwentem, może się okazać fundamentalną sprawą). Takich informacji, opisując siebie, nie należy zatajać. Zauważyłam, że niscy mężczyźni zawyżają swój wzrost. Co jest karygodne! Kobiety zaś zwykle zaniżają wagę… Co jest w pewnym sensie wytłumaczalne… (poza tym nikogo nie powinno interesować, ile ważę i czy mam zamiar schudnąć, czy też nie!).
Warto także potencjalnego amanta zaintrygować. Na pewnym rozwijającym kursie doskonalenia personalnego radzili mi, aby pisać o konkretach. Mało zachęcająco brzmi: „interesuję się książkami”, ale już dużo lepiej: „uwielbiam Tolkienowską fantastykę i zaczytuję się nią godzinami”. Podobnie warto opisać swoje zamiłowania muzyczne czy cechy charakteru.
Bez sensu jest wyrażenie: „szukam miłego faceta”. Bo kto to niby jest? Gdyby zrobić sondę uliczną, to każdy zapytany w ankiecie mężczyzna uzna się za miłego (nawet jeśli jest wrednym skurczybykiem!). Bycie miłym to żadna cecha charakteru. Podobnie jest z poczuciem humoru – nie wiedzieć czemu wszyscy twierdzą, że je mają. Tylko dlaczego po ulicach chodzi tylu smutnych ludzi? Ale już zmysłowość, odwaga, pewność siebie, asertywność czy szczęście są unikatowe.
I tak, krok po kroku, powstał mój randkowy profil w internecie. Jeśli szukacie miłości życia, to po lekturze zachęcam także do stworzenia własnego!Typ: konsekwentna poszukiwaczka męża
Pseudo: Szarlotka
Kilka słów o mnie: Jestem słodka, gdy zechcę, gorzka, gdy mnie ktoś zmusza. Porozmawiasz ze mną o prawie każdym filmie, odkryję przed tobą tajemniczy świat Węgier. Jeśli masz poczucie humoru i szukasz kogoś nieprzeciętnego – to dobrze trafiłeś.
Aktualny stan: wolny
Miejsce zamieszkania: Wrocław
Wiek: 29 lat
Płeć: kobieta
Orientacja seksualna: heteroseksualna
Dzieci: nie mam i chcę mieć
Wzrost: 169 cm
Kolor włosów: rude
Kolor oczu: niebieskie
Znak zodiaku: Byk
Nauka: ukończyłam studia (wykształcenie wyższe)
Alkohol: piję w normalnych granicach
Papierosy: nie palę
Zainteresowania: jazda na rowerze to dla mnie sposób na odprężenie. Podobnie książki, filmy, podróże, szeroko pojęta tematyka science fiction i fantasy. Przynajmniej raz w roku odwiedzam Węgry, bo kocham ten kraj. Dobrze się czuję w tematach historii II wojny światowej i średniowiecznych warowni.
Wizja partnera: Szukam mężczyzny z poczuciem własnej wartości. Kogoś, kto chce pozostać na dłużej i tworzyć ze mną nowy świat. Ważne, byś miał rozum w głowie i płomień w sercu.
No i tak „wyprofilowana” zaczęłam szukać męża.