Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Fake newsy i inne fałszerstwa od średniowiecza do XXIw. - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Fake newsy i inne fałszerstwa od średniowiecza do XXIw. - ebook

Żyjemy w czasach powszechnego dostępu do informacji, ale i w epoce powszechnej dezinformacji. Oszukuje się nas w telewizji, radiu, prasie, Internecie. Jak to się dzieje, że dysponując wszelkimi środkami umożliwiającymi odkrycie prawdy, wciąż tak łatwo dajemy się wprowadzać w błąd?
Ta książka usiłuje odpowiedzieć na to pytanie.
• Papież Jan VIII, który był kobietą (na dodatek brzemienną)
• Podróbki fragmentów krzyża, na którym zmarł Jezus i strzępów Całunu Turyńskiego
• Podróże Guliwera – oszustwo Jonathana Swifta
• XIX-wieczne perpetuum mobile
• Olbrzym z Cardiff – spreparowana skamielina
• Przepiłowywanie Manhattanu
• Ludzie nietoperze – odkrycie życia na Księżycu
• Wojna światów – słuchowisko Orsona Wellesa, które wywołało panikę
• Wielki Mur – przetarg na rozbiórkę
• Zbiór spaghetti na plantacji w Szwajcarii
• Licytacja mumii Lenina (cena wyjściowa 15 000 000 dolarów)

Fascynujące przykłady celowego rozpowszechniania fałszywych wiadomości – znane i ujawnione po raz pierwszy – to najlepszy dowód na to, jak trudno czasem odróżnić prawdę od fałszu. I świetny test na łatwowierność.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6733-3
Rozmiar pliku: 9,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TEST NA ŁATWOWIERNOŚĆ: Pytania

Wyobraź sobie, że jesteś wydawcą gazety. Dziennikarz właśnie przyniósł ci artykuł zawierający poniższe stwierdzenia. Wiadomo, że lubi ubarwiać swoje teksty dziwacznymi i nieprawdziwymi informacjami. Kierując się zdrowym rozsądkiem oraz znajomością historii i natury świata, przed zatwierdzeniem tekstu do druku musisz zdecydować, który z faktów jest prawdziwy, a który zmyślony. Nie uznaje się odpowiedzi „Nie wiem”. Czy twoi czytelnicy mogą mieć pewność, że nie wprowadzisz ich w błąd?

HISTORIA I KULTURA

1. Sir Thomas Crapper wynalazł spłuczkę toaletową.

Prawda – Fałsz

2. W języku Eskimosów istnieje ponad 100 słów na określenie śniegu.

Prawda – Fałsz

3. Pierwsi kupcy holenderscy kupili wyspę Manhattan od plemienia rdzennych Amerykanów za kilka monet, wartych dziś 700 dolarów.

Prawda – Fałsz

4. Kiedy pielgrzymi wylądowali w Nowym Świecie, stwierdzili ze zdumieniem, że jeden z pierwszych napotkanych tubylców przez wiele lat mieszkał wcześniej w Anglii.

Prawda – Fałsz

5. Rzucanie błotem było oficjalną dyscypliną podczas olimpiady w 1904 roku.

Prawda – Fałsz

6. W stanie Massachusetts jest jezioro o nazwie Chargoggaggoggmanchaugagoggchaubunagungamaug. To indiańskie słowo oznacza: „Ty łowisz ryby po swojej stronie, ja po swojej, ale nikt nie łowi w środku”.

Prawda – Fałsz

7. Kiedy Kolumb wyruszył w 1492 roku w poszukiwaniu nowego lądu, większość Europejczyków wierzyła, że Ziemia jest płaska.

Prawda – Fałsz

8. Starożytni Sumerowie czcili Ninkasi, boginię piwa.

Prawda – Fałsz

9. Thomas Jefferson i John Adams, dwaj ojcowie założyciele państwa amerykańskiego, zmarli tego samego dnia: 4 lipca 1826 roku, 50 lat po podpisaniu Deklaracji Niepodległości.

Prawda – Fałsz

10. Marco Polo obserwował w Chinach, jak się robi lody, i rozpowszechnił tę umiejętność w Europie.

Prawda – Fałsz

NAUKA I PRZYRODA

11. Pozbawione głowy karaluchy mogą żyć miesiąc.

Prawda – Fałsz

12. Rekiny nie chorują na raka.

Prawda – Fałsz

13. Południowoamerykańskie małpy o długich ogonach wykorzystują niezwykły sposób w pokonywaniu naturalnych przeszkód, jakimi są rzeki. Trzymając się jedna drugiej, tworzą żywy most rozciągnięty między drzewami na obu brzegach rzeki. Inni członkowie stada po ich grzbietach przedostają się na drugą stronę.

Prawda – Fałsz

14. Prawa fizyki zmieniają się w miarę upływu czasu.

Prawda – Fałsz

15. Żółwie nie umierają ze starości.

Prawda – Fałsz

16. Lemingi popełniają zbiorowe samobójstwo, rzucając się całymi stadami z wysokich klifów.

Prawda – Fałsz

17. W Ekwadorze jest mała wioska zwana Vilcabambą; średnia wieku żyjących tam mieszkańców wynosi ponad 100 lat.

Prawda – Fałsz

18. Pioruny odciskają fotograficzny obraz otoczenia na skórze ludzi, którzy ulegają ich porażeniu.

Prawda – Fałsz

19. Fizycy ogłosili ostatnio, że mogą tak skutecznie spowolnić prędkość światła, iż fala staje się niemal nieruchoma.

Prawda – Fałsz

20. Grawitacja jest silniejsza na biegunach niż na równiku. Wskutek tego człowiek ważący 75 kilogramów na równiku będzie o prawie pół kilograma cięższy na biegunie północnym.

Prawda – FałszFAKE NEWS (ang. fałszywa wiadomość): forma przekazywania informacji, która opiera się na celowej dezinformacji lub oszustwie, rozprzestrzeniana poprzez drukowane i nadawcze serwisy informacyjne, media elektroniczne czy serwisy społecznościowe. Fake newsy istnieją od czasów starożytnych, ale w XXI wieku ich wpływ jest zjawiskiem ogólnoświatowym, a użycie terminu stało się powszechne. (za: Wikipedia)

MISTYFIKACJA: kłamstwo, nieprawda, półprawda, oszustwo, przemilczenie, zatajenie, zafałszowanie, zmyślenie, koloryzowanie, konfabulacja, fantazjowanie, fikcja, łgarstwo, blaga, bujda, bajer, lipa. (Słownik synonimów)

WSTĘP

Czasy, w których żyjemy, określa się mianem „wieku informacji”, ale powinno się raczej mówić o „wieku dezinformacji”.

Fałszywe informacje podawane są wszędzie: w telewizji, radiu, gazetach i Internecie. Zwłaszcza w tym ostatnim medium. W swojej krótkiej historii Internet stał się źródłem wszelkiego kłamstwa, plotek, najbardziej nieprawdopodobnych i idiotycznych pomysłów. Media społecznościowe rozpowszechniają oszczerstwa i niczym niepoparte oskarżenia. Nikogo już nie dziwi, że na przykład 19-letni student z San Diego, z którym koresponduje się za pośrednictwem poczty elektronicznej, może okazać się 50-letnim pedofilem z Wichita.

Jak to się dzieje? Jak to możliwe, że społeczeństwo dysponujące wszelkimi środkami pozwalającymi odkryć prawdę, stało się rajem dla oszustów? Na pytania te próbuję odpowiedzieć w tej książce, śledząc historię fake newsów i mistyfikacji od średniowiecza do XXI wieku.

W naszej kulturze mianem fake newsa bądź mistyfikacji określa się wiele zjawisk. Gdy redakcja gazety świadomie publikuje wyssaną z palca wiadomość, nazywamy to fake newsem. W tej samej kategorii mieszczą się chwyty reklamowe, fałszywe informacje o podłożeniu bomby, przekręty finansowe i obietnice polityczne, których nikt nie zamierza spełnić. Co łączy wszystkie te zjawiska?

Przede wszystkim są one działaniami zwodniczymi, czyli oszustwami. Ale nie każde działanie zwodnicze można nazwać fake newsem bądź mistyfikacją. Niewinne kłamstwo, na przykład, gdy pracownik dzwoni, że z powodu choroby nie może przyjść do pracy, nie kwalifikuje się do tej kategorii. Dotyczy to także większości oszustw kryminalnych, jak podawanie nieprawdziwej tożsamości, fałszerstwo, krzywoprzysięstwo czy plagiat. Aby stać się fake newsem bądź mistyfikacją, kłamstwo musi spełniać określone warunki. Przede wszystkim musi zawierać element skandalu, pomysłowości, dramatyzmu lub sensacji. A już na pewno ma przyciągać zainteresowanie opinii publicznej. Fake news i mistyfikacja są więc czynami celowo wprowadzającymi w błąd, który powinien trafić do umysłów (i wyobraźni) jak największej grupy ludzi.

Podstawową przyczyną mojego śledztwa jest pytanie, dlaczego fake newsy stały się tak wszechobecne. Dlaczego zdaje się ich być teraz o wiele więcej niż wcześniej i namnażają się w zastraszającym tempie? Czy dlatego, że ludzie stali się bardziej łatwowierni i przez to częściej padają ofiarą oszustów?

Prawdopodobnie nie. Nawet pobieżne spojrzenie na historię ludzkości przekonuje, że łatwowierność nie jest charakterystyczna tylko dla naszych czasów, występowała równie często w poprzednich stuleciach. W porównaniu z naszymi przodkami wcale nie jesteśmy bardziej łatwowierni, choć z pewnością też nie mniej niż oni. Rzecz jasna kłamstwa, na które jesteśmy dziś narażeni, są zdecydowanie odmienne od tych, którymi dawali się zwodzić ludzie żyjący przed wiekami. Tubylec z Formozy (rozdział 2) prawdopodobnie nie znalazłby wiary u wielu współczesnych. Dzieje się tak, dlatego że zmieniają się kryteria oceny prawdopodobieństwa zdarzeń czy zjawisk, inne jest też obecnie postrzeganie świata. Choć charakterystyczna dla ludzi ufność bardziej niż sceptycyzm pozostaje niezmienna.

Odpowiedzi prawdopodobnie należy szukać w zupełnie nowym kontekście działania dostawców i popularyzatorów fake newsów. Nowoczesność dała ludziom zarówno więcej okazji do tworzenia mistyfikacji, jak i silniejsze bodźce zachęcające do tego oraz do ujawniania oszustw. Siłą napędową fake newsów, jak też dążenia do ich zwalczania są – paradoksalnie – procesy demokratyzacji.

W początkach XVIII wieku obserwujemy nasilanie się tych procesów na Zachodzie, wskutek czego opinia publiczna zaczęła odgrywać o wiele większą rolę niż kiedykolwiek przedtem. Ludzie mieli już nie tylko wpływ na kształtowanie się procesów społecznych, ale stali się też bardziej podatni na działania mające przyciągnąć ich uwagę. Okazało się wówczas, że fake newsy są bardzo skutecznym narzędziem w obu tych sferach.

Jeśli ktoś usilnie pragnął zwrócić na siebie uwagę społeczeństwa (na przykład w celu wypromowania biznesu lub zrobienia kariery politycznej albo zyskania szybkiej sławy), a przy tym nie mógł tego czynić drogami legalnymi, propagowanie szokujących kłamstw pozwalało niejednemu na osiągnięcie zamierzonego celu. Tę właśnie drogę wybierało wielu ludzi w okresie minionych trzech stuleci.

Dziewiętnastowieczni mistyfikatorzy, jak chociażby P.T. Barnum (rozdział 3), szybko zorientowali się, że ludzie nawet nie mają nic przeciwko temu, aby ich oszukiwać dopóty, dopóki kłamstwa budziły sensację i były zabawniejsze niż nudna codzienna egzystencja. Z tego samego powodu społeczeństwo uwielbiało przedstawienia polegające na demaskowaniu oszustw i stawianiu kłamców przed sądem. Mówiąc otwarcie, mistyfikacje były pożywką dla żądnych sensacji tłumów. I to właśnie stało się urodzajną glebą, na której mistyfikacje pleniły się i coraz bardziej rozrastały.

Między demokracją a pogonią za sensacją i fake newsami zachodziła szczególnie niepokojąca zależność. Upowszechnianie się nowoczesnych środków masowego przekazu, jak powszechna dostępność prasy w latach 30. XIX wieku czy Internetu w latach 90. XX wieku, stało się wyrazem demokratycznego postępu, pozwalając na swobodną wymianę idei i informacji. Ale z drugiej strony, powodowały niesmak u wielu odbiorców, propagując tanią sensację i mistyfikację. A stało się tak dlatego, że wielu nieuczciwych ludzi uzyskało wpływ na szerokie rzesze odbiorców tych informacji. Usunięto barierę między społeczeństwem a manipulatorami i oszustami, którzy pragnęli się z nim komunikować.

To paradoks, a zarazem sedno demokracji. Im swobodniej ludzie mogą się ze sobą kontaktować, tym łatwiej mogą się też oszukiwać. Tak więc wszyscy korzystający z dobrodziejstw szybkiego przepływu informacji muszą poznać metody wprowadzania w błąd, by umieć bronić się przed oszustwem i jednocześnie w pełni korzystać z wolności słowa.

Możemy też pewnie przewidywać, że rozwój nowych technologii ułatwiających przesyłanie informacji daje początek nowej erze fake newsów, powtarzając schemat zapoczątkowany przez prasę i Internet. Mam nadzieję, że ta książka, w której pokazuję historię tego zjawiska, pomoże ludziom lepiej sobie z nim radzić.1. DO ROKU 1700 Papieżyce i roślinne owce

We współczesnym świecie stawiamy wyraźną granicę między rzeczywistością a fantazją. Jesteśmy pewni, że między tymi dwiema sferami istnieje zasadnicza różnica. W rezultacie każde stwierdzenie uznajemy albo za prawdziwe, albo za nieprawdziwe. Tymczasem w średniowieczu sytuacja była zgoła odmienna, te linie podziału nie były aż tak wyraźne.

Średniowieczny świat traktował pojęcie prawdy w kategoriach alegorycznych i duchowych, my natomiast postrzegamy je w kategoriach naukowych. Twierdzenia, które my uznalibyśmy za z gruntu fałszywe, średniowieczne umysły traktowały jako prawdziwe, jeśli ukazywały głębsze metafizyczne znaczenie świata. Wiara w zjawiska, które w naszym pojęciu są zaledwie interesującymi półprawdami, zabobonami i całkiem oczywistymi kłamstwami, utrzymywała się przez całe wieki średnie i nikomu nie przyszłoby do głowy, aby podważać ich wiarygodność, nawet jeśli istniały niezbite dowody ich niedorzeczności. Ludzie, których my nazwalibyśmy mistyfikatorami czy wręcz oszustami, cieszyli się szacunkiem i sławą bohaterów odważnie głoszących prawdę.

Średniowieczny światopogląd kształtowały dwa zdarzenia: podział imperium rzymskiego w IV wieku i opublikowanie w V wieku dzieła św. Augustyna O państwie Bożym. Podział imperium spowodował stopniowy upadek i izolację zachodniej części cesarstwa (Europy), która stała się łatwym celem najazdów barbarzyńców. Tę część świata zamieszkała ludność rolnicza, zubożała, skoncentrowana na sprawach codziennego życia, pozbawiona jednolitej struktury społecznej i scentralizowanej władzy. Życie publiczne odbywało się na poziomie rozdrobnionych wspólnot lokalnych. Wymiana – mało wiarygodnych zresztą – informacji między nimi odbywała się sporadycznie. Skutkiem tego były niechęć do dzielenia się wiadomościami i brak otwartości, a oba te zjawiska legły u podstaw średniowiecznej wiedzy o świecie. Filozoficzny ton tamtym czasom nadawało dzieło O państwie Bożym. Głosiło ono, że istnieją dwa królestwa – ziemskie i niebieskie. Im bardziej ludzie tej epoki zagłębiali się w poszukiwaniu prawdy o królestwie niebieskim, tym mniej interesowało ich, czy prawda o ziemskim świecie jest wypaczana lub naginana do celów partykularnych.

Nowoczesny światopogląd z jego ściślejszą, naukową koncepcją prawdy zaczął się kształtować dopiero w XIV i XV wieku, w epoce odrodzenia. Zaczęto interesować się starożytnością i stosowanymi wówczas metodami badań krytycznych. Uczeni bardziej sceptycznie odnosili się do rozmaitych tekstów i większą wagę przywiązywali do autentyczności manuskryptów. Reformacja w XVI wieku jeszcze bardziej wyostrzyła sceptyczne nastawienie, gdyż zarówno katoliccy, jak i protestanccy uczeni szukali ideologicznych argumentów na potwierdzenie tezy, że ich adwersarze są w błędzie. Zarzucano się oskarżeniami, a w tej gorącej atmosferze dysput i sporów, która czyniła dyskutantów wrażliwszymi na wszelkie oszustwa i nieścisłości, zaczęła kształtować się współczesna koncepcja i zdolność ujawniania mistyfikacji. Wówczas zrodziło się też to pojęcie. Podobno protestanccy żartownisie i kpiarze wyśmiewali łacińską formułę wypowiadaną przez katolickich kapłanów podczas mszy Hoc est corpus meum, przeobrażając je w bezsensowny bełkot hokus-pokus. Wykrzykiwali je, ilekroć pokazywali swoje kuglarskie sztuczki (stąd prawdopodobnie wywodzi się angielska nazwa mistyfikacji – hoax).

ŚREDNIOWIECZNE FAŁSZERSTWA W KOŚCIELE

Bez cienia przesady można stwierdzić, że średniowieczni mnisi i klerycy byli najzręczniejszymi fałszerzami wszech czasów. Przez całe stulecia skutecznie utrudniali dostęp do oficjalnych dokumentów, dopuszczając się na nich fałszerstwa w zależności od aktualnych potrzeb. Hierarchowie Kościoła świadomie nie dostrzegali tego procederu, a nawet go aprobowali, jeśli tylko mogło to przynieść Kościołowi korzyści.

Bulle papieskie często stawały się obiektem fałszerstw. Słynny był przypadek łapówki, którą hrabia Armagnac zapłacił papieskiemu urzędnikowi za fałszywą bullę, zezwalającą na jego małżeństwo z siostrą. Listy, kroniki kościelne, żywoty świętych i akty notarialne także stały się przedmiotem wielu fałszerstw kościelnych.

Niemal wszystkie pozostawały niewykryte przez stulecia, aż do czasów odrodzenia, kiedy zainteresowali się nimi historycy. Gdy rozmiary oszustw zaczęły stopniowo docierać do wiadomości ogółu społeczeństwa, niektórzy uczeni zaczęli się zastanawiać, czy istnieje jakikolwiek autentyczny kościelny dokument, któremu można by dać wiarę. W 1675 roku jezuita Daniel van Papenbroeck napisał wręcz, że starożytne dokumenty były falsyfikatami stworzonymi przez XI-wiecznych mnichów. Oświadczenie to ściągnęło na jego głowę gniew Kościoła i kilka lat później musiał pokornie błagać o przebaczenie za to, że wyraził swoje wątpliwości. Inny XVII-wieczny badacz, Jean Hardouin, doszedł do wniosku, że cała klasyczna grecka i rzymska literatura, a także istniejące jeszcze greckie i rzymskie monety zostały w gruncie rzeczy podrobione w średniowieczu przez mnichów benedyktyńskich. Ogłosił, że po jego śmierci zostanie ujawniony dokument wymieniający powody, dla których popełniono te fałszerstwa. Niestety, nigdy nie odnaleziono tego dokumentu, nawet po śmierci Hardouina.

Donacja Konstantyna

Był to dokument wydany ponoć przez cesarza Konstantyna (280–337), ofiarowujący Kościołowi katolickiemu ogromne terytoria w obrębie zachodniego cesarstwa rzymskiego. Stwierdzano w nim, że ten hojny dar jest wyrazem wdzięczności wobec papieża Sylwestra I, pod którego wpływem Konstantyn nawrócił się na chrześcijaństwo i który wyleczył cesarza z trądu. Przez stulecia akt darowizny sankcjonował władanie Kościoła nad papieskimi ziemiami w Italii. Tymczasem był on zwykłym fałszerstwem, co w końcu przyznali także hierarchowie Kościoła.

A prawda jest taka, że Kościół przejął papieskie ziemie dopiero w 756 roku, kiedy król Franków, Pepin, podarował je papiestwu. Także w tym samym roku po raz pierwszy ujawniono tekst aktu donacji Konstantyna. Prawdopodobnie został napisany przez jakiegoś mnicha na dworze rzymskim lub frankońskim. Chodziło zapewne o to, by król mógł ogłosić, iż zwraca, a nie ofiarowuje te ziemie Kościołowi. W ten sposób fikcyjny dokument uprawomocniał korzystny polityczny mariaż Kościoła z państwem frankońskim.

Oszustwo wykryto dopiero w 1440 roku. Wówczas to Lorenzo Valla wydał Traktat o fałszerstwie rzekomej donacji Konstantyna, w którym wylicza po kolei historyczne anachronizmy dokumentu. Na przykład napisano w nim, że Bizancjum to prowincja, tymczasem w IV wieku było to zaledwie miasto; wspomniano o świątyniach w Rzymie, które wówczas nie istniały; a także o „Judei”, choć takie państwo także wówczas nie istniało. Valla mógłby dodać, że Konstantyn nigdy nie chorował na trąd, a więc papież Sylwester nie mógł go wyleczyć z tej choroby. Kościół katolicki przez lata ukrywał pracę Valli. W kilkaset lat później przyznał, że dokument o donacji był falsyfikatem.

Historia Crowlandu

Opactwo Crowland znajduje się na południowych mokradłach Lincolnshire w Anglii. Jego historia sięga początków IX wieku, gdy św. Guthlac przeniósł się w ten odludny rejon w poszukiwaniu samotności. Opactwo powstało w jakiś czas po jego śmierci dla uczczenia świętego człowieka.

Przez wieki mnisi mieszkali tu w ciszy i spokoju, prowadząc żywot w odosobnieniu. Nie byli jednak całkiem bezpieczni w świecie zewnętrznym. Musieli na przykład bez przerwy bronić swej własności przed zakusami innych. Incydenty te nasiliły się w początkach XV wieku, gdy mnisi z sąsiedniego opactwa Spalding stwierdzili, że część ziem należących do Crowland jest ich własnością. Miał to rozstrzygnąć sąd w 1413 roku. Aby poprzeć swoje racje, mnisi z Crowland sprokurowali księgę zwaną Historia Crowlandensis (Historia Crowlandu), zawierającą wiele dokumentów i edyktów tworzących ciąg historyczny dziejów opactwa. Księgę i wszelką dokumentację uznano za autentyczną, opactwo Crowland wygrało spór, a szczegóły zawarte w Historii stały się powszechnie znane. Historycy w XVII i XVIII wieku często się na nie powoływali.

Dopiero w XIX wieku stwierdzono, że słynna księga była od początku do końca sfałszowana, a naukowcy odkryli, że wiele jej fragmentów niezbicie tego dowodzi. Na przykład wiele nazw miejscowości i imion ludzi pisanych według zasad obowiązujących w XIV wieku znalazło się w ustępach pochodzących rzekomo z X wieku. Napisano tam też, że mnisi opactwa studiowali na uniwersytecie w Oksfordzie w czasach, gdy uniwersytet ten jeszcze nie istniał. Wspomniano o zbudowaniu trójkątnego mostu w X wieku, choć tak naprawdę powstał on dopiero w XIV wieku. W końcu to, co najbardziej podejrzane: według Historii mieszkańcy opactwa byli nieprawdopodobnie długowieczni, dożywali bowiem 148, 142 i 115 lat.

PAPIEŻYCA JOANNA

John Anglicus opuścił Anglię w początkach IX wieku i udał się do Aten, gdzie zasłynął wiedzą we wszelkich naukach. Potem przeniósł się do Rzymu i wykładał w Trivium, zyskując jeszcze większą sławę. Został kardynałem i gdy papież Leon IV zmarł w 853 roku, John Anglicus został jednomyślnie wybrany na jego następcę. Jako papież Jan VIII rządził dwa lata, do 855 roku. Pewnego dnia zdarzył się niezwykły przypadek. Otóż papież, czytając List św. Piotra do Rzymian, nagle słabo się poczuł. Musiał się zatrzymać na poboczu drogi i tu – ku niesłychanemu zaskoczeniu obecnych – zaczął rodzić dziecko. Okazało się, że papież Jan VIII ukrywał fakt, że był kobietą. Innymi słowy, był w rzeczywistości papieżycą Joanną.

Legenda głosi, że po rozpoznaniu prawdziwej płci papieża lud rzymski związał jej nogi i wlókł za koniem, kamienując na śmierć. Według innej legendy Joanna została wysłana do odległego zakonu, by odpokutować za swe grzechy, a chłopiec, którego urodziła, został później biskupem Ostii.

Nie wiadomo, czy historia papieżycy Joanny jest prawdziwa. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z XIII wieku, 350 lat po jej rzekomym panowaniu. Kościół katolicki najpierw akceptował jej istnienie, ale w okresie reformacji w XVI wieku zmienił stanowisko. Tymczasem pisarze protestanccy twierdzili, że historia ta zdarzyła się naprawdę. Przecież istnienie papieżycy było doskonałym chwytem propagandowym w walce z papiestwem. Współcześni badacze nie są w stanie ustalić faktów, ale jeżeli rzeczywiście kobieta papież istniała, to byłby to najbardziej niezwykły w dziejach przypadek ukrywania płci.

ŚREDNIOWIECZNY HANDEL RELIKWIAMI: PRAWDZIWE KRZYŻE I FAŁSZYWE CAŁUNY

W średniowiecznej Europie kwitł handel relikwiami, najczęściej podrabianymi. Szesnastowieczny reformator protestancki Jan Kalwin, który uważał, że oddawanie czci relikwiom jest formą bałwochwalstwa, mówił, że jeśliby zebrać wszystkie, to wówczas wydałoby się, iż są fałszerstwem, bo – jak dowodził – „widzielibyśmy, że każdy apostoł miał więcej niż cztery ciała, a każdy święty dwa albo nawet trzy”.

Relikwie zgromadzone i czczone w średniowiecznej Europie miały rozmaity charakter – od zwyczajnych po całkiem dziwaczne. Największe zapotrzebowanie było na kości lub części ciała świętych i męczenników. Jeden z kościołów z dumą pokazywał mózg św. Piotra, aż kiedyś ktoś go przypadkiem przesunął i wówczas wyszło na jaw, że to kawałek pumeksu. Szczątki Chrystusa i Maryi Dziewicy także ceniono niezwykle wysoko, a wśród nich można było znaleźć mleko karmiącej Matki Boskiej, zęby, włosy i krew Chrystusa, fragmenty krzyża i pieluszek, w które go w niemowlęctwie zawijano. Mnisi z Charrox utrzymywali, że posiadają napletek Chrystusa, odcięty podczas obrzezania. Ale to samo głosili kapłani z kościoła Jana Laterańskiego w Rzymie.

Wartość relikwii polegała na tym, że czyniły one cuda. Relikwia uznana za falsyfikat mogła stać się „prawdziwą”, jeśli dokonała jakiegoś cudu. Wierni w Europie pielgrzymowali regularnie setki kilometrów, żeby odwiedzić te, które okazały się wyjątkowo skuteczne. Zwyczaj pielgrzymowania do miejsc świętych miał ogromne znaczenie z punktu widzenia ekonomicznego i dlatego każde miasto starało się zdobyć jakąś relikwię, bo oznaczało to napływ pielgrzymów.

Do jakiego stopnia można się było posunąć w chęci zdobycia najpotężniejszych relikwii, możemy dowiedzieć się z książki Patricka Geary’ego Furta Sacra: Thefts of Relics in the Central Middle Ages (Furta sacra: kradzieże relikwii w średniowieczu). Czytamy w niej, że miasta niechętnie kupowały czy sprzedawały relikwie. Nikt przecież nie chciałby pozbywać się relikwii słynnej z czynienia cudów. A jeśli to robił, to pewnie dlatego, że przedmiot ten nie posiadał już dawnej mocy i stawał się bezwartościowy. Dlatego miasta często kradły sobie nawzajem pożądane relikwie albo kupowały je ukradkiem, a potem oficjalnie przyznawały się do kradzieży. Kradzieże relikwii były sprawnie zorganizowanym procederem, a sprytny złodziej traktowany był jak miejscowy bohater. Geary opowiada historię włoskiego miasta Bari, które w 1087 roku wysłało grupę złodziei, żeby ukradli szczątki św. Mikołaja z tureckiego miasta Myra. Wyprawa się powiodła i Bari przez dziesięciolecia cieszyło się sławą miasta posiadającego skradzione szczątki św. Mikołaja.

Całun Turyński

Najwięcej kontrowersji w całej historii chrześcijaństwa budzi słynny Całun Turyński. Jest to liczący 4,2 metra długości kawałek tkaniny z wizerunkiem nagiego mężczyzny. Niektórzy twierdzą, że właśnie w ten całun zawinięto Chrystusa po zdjęciu z krzyża.

Po raz pierwszy wieść o nim pojawiła się w Europie w 1355 roku, kiedy został wystawiony na widok publiczny w kościele św. Marii w Lirey we Francji. Został podarowany kościołowi przez francuskiego rycerza Geoffroya de Charny’ego, który prawdopodobnie zdobył go w Konstantynopolu.

Wkrótce wokół Całunu rozpętała się burzliwa dyskusja. W 1389 roku w relacji dla papieża Klemensa biskup Pierre d’Acis przedstawił go jako zwykłe malowidło, które bezprawnie wystawia się jako relikwię, żeby wyłudzać datki na Kościół. Na tej podstawie papież ogłosił, że Całun jest falsyfikatem. W 1443 roku dostał się on w ręce wnuczki Charny’ego, która sprzedała go księciu Sabaudii. Ten z kolei wystawiał go przez dziesiątki lat, aż do 1532 roku, kiedy Całun o mało nie spłonął podczas pożaru. Do tej pory jest w wielu miejscach osmalony i nadpalony. Ostatecznie rodzina sabaudzka podarowała go w 1983 roku Kościołowi katolickiemu.

Przez cały wiek XX naukowcy spierali się o autentyczność Całunu. W 1982 roku grupa naukowców pracująca w ramach Projektu Badań nad Całunem Turyńskim oznajmiła, że jest on autentyczny, opierając się na analizach próbek tkaniny. Ale datowanie metodą radiowęglową przeprowadzone w końcu lat 80. wykazało, że pochodzi on z około XIV wieku, co oznacza, że relikwia jest falsyfikatem. Niemniej zwolennicy autentyczności Całunu podważają dokładność tego datowania i spory nie ustają, a prawdopodobnie będą trwały także w przyszłości.

KŁAMSTWA ŚREDNIOWIECZNYCH PODRÓŻNIKÓW

Kiedy w IV i V wieku imperium rzymskie chyliło się ku upadkowi, Europa straciła kontakt z resztą świata. Wiedza antyczna usunęła się w cień, a jej miejsce zajęła przedziwna mieszanina faktów i fikcji. Europejscy mędrcy zaludniali kraje znajdujące się na Wschodzie jednorożcami, cyklopami i innymi wymyślonymi stworzeniami. Jedna z uparcie powtarzanych pogłosek mówiła o barbarzyńskich plemionach Goga i Magoga, które Aleksander Wielki uwięził za mosiężną bramą gdzieś na Wschodzie. Panowało przekonanie, że gdy Gog i Magog uciekną, niechybnie nastąpi koniec świata. Ale rozwijający się stopniowo w XIII i XIV wieku handel sprawił, że Europejczycy zaczęli poznawać inne rejony świata, a powróciwszy, opowiadali o cudach, które tam zobaczyli. Tyle że relacje te znacznie odbiegały od tego, co obecnie nazwalibyśmy rzetelnym przekazem. Pełne były natomiast przedziwnych opowieści, potwierdzających istnienie stworzonych w bujnej wyobraźni królestw i stworzeń, o których Europejczycy od dawna rozmyślali i których tak się obawiali. Można tylko przypuszczać, że popularność tych nieprawdziwych relacji była jeszcze jednym dowodem na to, iż ludzie średniowiecza przedkładali prawdę alegoryczną nad dosłowną.

List Prestera Johna

W 1144 roku wojska muzułmańskie odniosły w Edessie walne zwycięstwo nad chrześcijańskimi krzyżowcami. Wkrótce potem po Europie zaczęły krążyć pogłoski o niezmiernie bogatym chrześcijańskim królu zwanym Presterem Johnem, który panował na Wschodzie i pragnął przyjść z pomocą pokonanym uczestnikom krucjaty. Zaintrygowało to rzecz jasna europejskich władców. Jeśli taki król rzeczywiście istniał, mógł pomóc im dźwigać ciężar prowadzonych wojen.

Dwadzieścia lat później pogłoski znalazły potwierdzenie w postaci listu napisanego przez samego Prestera Johna, skierowanego do bizantyjskiego cesarza Manuela I Komnena. Autor opisywał w nim ogrom swojego państwa, które – zgodnie z jego doniesieniami – rozciągało się od Indii do kraju, w którym wschodzi słońce. Pisał, że jego ziemie zamieszkują fantastyczne stworzenia: siedmiorożne byki, ptaki tak wielkie, że mogłyby unieść i zabić uzbrojonego mężczyznę oraz rogaci ludzie z trojgiem oczu z tyłu głowy. Na koniec donosił, że w jego królestwie jest fontanna, której woda pozwala zachować wieczną młodość.

Po lekturze listu europejscy władcy nie mogli wręcz uwierzyć we własne szczęście. Zaczęli rozważać, jak wykorzystać tę niezmierną potęgę do zaprowadzenia chrześcijaństwa na całym świecie. Podobno nawet papież, uwiedziony wizją wszechświatowego chrześcijańskiego królestwa, wysłał na Wschód posła, nakazując mu nawiązanie kontaktu z Presterem Johnem i wręczenie osobistej odpowiedzi na jego list. Ale nikt nawet nie podejrzewał tego, co dla współczesnego czytelnika byłoby oczywiste – list ten nie był niczym innym jak tylko bardzo zręczną mistyfikacją. Jego autor pozostał nieznany, choć najprawdopodobniej był to jakiś europejski mnich, który wymyślił to nieprawdopodobne królestwo, opierając się na starych legendach, między innymi opisujących przygody Aleksandra Wielkiego na Wschodzie. Jego intencją było pewnie podbudowanie wiary chrześcijańskich rycerzy krzyżowych i wzbudzenie w nich nadziei na zwycięstwo. Z pewnością mistyfikacja osiągnęła swój cel, choć nadzieje okazały się płonne. Ale sukces był tak wielki, że legenda o Presterze Johnie towarzyszyła nieodmiennie wyprawom Europejczyków przez kolejne cztery stulecia. Poszukiwanie mitycznego królestwa stało się obsesją podróżników. Gdziekolwiek się znaleźli, zawsze marzyli o znalezieniu go (takie zamiary towarzyszyły również wyprawom Marca Polo) i częstokroć twierdzili, że na nie natrafili. A ponieważ wiadomo, że królestwo to nie istniało, można uznać, iż relacje o nim stanowiły przykłady nierzeczywistych relacji podróżników.

Marco Polo Opisanie świata

W 1298 roku Marco Polo napisał (a raczej opowiedział niejakiemu Rustichellowi, który przeniósł na papier jego historie) dzieło Opisanie świata. Przedstawił w nim relację ze swych podróży po Chinach, dając europejskim czytelnikom okazję do zapoznania się z wiarygodnymi informacjami o krainie, która dla większości z nich była nadzwyczaj tajemnicza. Nawet jeszcze w końcu XV wieku księga ta uważana była za najpełniejsze źródło informacji o Dalekim Wschodzie, dlatego Kolumb wziął ze sobą jej egzemplarz na transatlantycką wyprawę. Ale spora grupa współczesnych geografów podejrzewa, że Marco Polo nigdy nie dotarł do Chin. Przekonaniu temu najpełniejszy wyraz dała Frances Wood z British Library w książce Did Marco Polo Go to China? (Czy rzeczywiście Marco Polo dotarł do Chin?).

Wood skupiła się przede wszystkim na tym, czego w dziele Opisanie świata brak. Zastanawia się, jak to możliwe, że spędziwszy tak wiele lat w Chinach, Polo nie uwzględnił dość istotnych aspektów kultury tego kraju, jak zwyczaj parzenia herbaty, używanie pałeczek, szczególny charakter pisma chińskiego, sztuka drzeworytu, praktyki krępowania stóp – wszystko to przecież fascynowało innych europejskich podróżników. Co najistotniejsze, nic nie wspomniał o najważniejszym obiekcie Chin – słynnym Wielkim Murze. Autorka dochodzi do wniosku, że brak takich elementów świadczy, że noga Marca Polo nigdy nie stanęła w Chinach i że niewiele o nich wiedział.

Obrońcy wielkiego podróżnika, a jest ich wielu, argumentują, że być może nie chciał on ujawnić wszystkiego, co wiedział, bo wówczas okrzyknięto by go kłamcą. I rzeczywiście, wielu współczesnych mu ludzi uznało, że jego opowieści są zbyt niewiarygodne, co spowodowało, że także uznali go za kłamcę. Jego obrońcy podkreślają też, że panowanie Mongołów w Chinach w okresie, gdy przebywał tam Polo, spowodowało stłumienie wielu przejawów autentycznej miejscowej kultury. I na koniec zwracają uwagę, że Marco Polo przedstawił wiele ważnych chińskich wynalazków, jak porcelana, papierowe pieniądze i zastosowanie węgla, co w XIII-wiecznej Europie było całkowicie nieznane.

Wood bierze pod uwagę te argumenty, lecz twierdzi, że Marco Polo mógł zdobyć wiele informacji o Chinach, podróżując nie dalej niż do miejsca, gdzie znajdowała się rodzinna faktoria handlowa nad Morzem Czarnym. Tam zapewne czytał arabskie i perskie przewodniki po Chinach, czerpiąc z nich informacje będące podstawą jego relacji i nie musiał nawet osobiście udawać się do tego kraju.

Podróże sir Johna Mandeville’a

Siedemnastowieczny pisarz sir Thomas Browne oświadczył, że badacz i podróżnik sir John Mandeville był „największym łgarzem wszech czasów”. Przypisywany mu dziennik podróży, po raz pierwszy opublikowany około 1371 roku, był z pewnością najpopularniejszą tego typu księgą późnego średniowiecza (do dziś przetrwały setki średniowiecznych kopii manuskryptu) i zawierał najdziwaczniejsze wymysły. Ale ocena charakteru Mandeville’a i tak nie ma znaczenia w świetle faktu, że człowiek ten prawdopodobnie w ogóle nie istniał.

Książka The Travels of Sir John Mandeville (Podróże sir Johna Mandeville’a) opisuje przygody angielskiego rycerza, który opuścił dom około 1322 roku i podróżował przez Egipt, Etiopię, Indie, Persję i Turcję. Opisy tych podróży pod każdym względem były wymysłem. Autor opisywał wyspy, których mieszkańcy mieli ludzkie ciała, ale psie głowy, plemię, którego jedynym pożywieniem był wdychany zapach jabłek, ludzi niewielkiego wzrostu, którzy mieli usta tak małe, że jedzenie wysysali przez słomki, i rasę jednookich olbrzymów zjadających wyłącznie surowe ryby i mięso. Wszystkie te sensacje przeplatały się z bardzo dokładnymi opisami geograficznymi.

Ilustracje z pierwszego drukowanego wydania The Travels of Sir John Mandeville (Podróże sir Johna Mandeville’a) ukazują przedstawicieli różnych ras, na które natknął się Mandeville: 1) ludzi o psich głowach; 2) ludzi o płaskich twarzach; 3) dzikusów z rogami i kopytami; 4) ludzi z oczami na plecach; 5) roślinne owce; 6) ludzi z jedną nogą.

Autor rzekomych Podróży Mandeville’a pozostaje nieznany. Historycy nie mogą ustalić, czy był to Francuz, czy Anglik, choć zgodni są co do tego, że pierwotnie księga została spisana po francusku. Postać samego Mandeville’a była, jak już wspomniałem, niemal na pewno fikcyjna. Nazwisko mogło pochodzić z wcześniejszego francuskiego romansu zatytułowanego Mandevie, którego bohater także udał się w wyimaginowaną podróż.

Nie wiadomo, do jakiego stopnia średniowieczni czytelnicy traktowali opowieści Mandeville’a jako opis rzeczywistości. Dziś może się nam wydawać, że przynajmniej w części musieli uważać je za fikcję, ale niekoniecznie. Znów powraca motyw średniowiecznego pojmowania prawdy i fałszu. W tych czasach postrzegano świat przez pryzmat wyobrażeń religijnych i fantastycznych legend. W tym sensie ta książka przekazywała jakąś alegoryczną prawdę, choć nie w takiej formie, do jakiej przyzwyczajeni są współcześni czytelnicy.

W OCZEKIWANIU NA APOKALIPSĘ

Dla ludzi średniowiecza ważną kwestią był koniec świata. W ich życiu nieustannie przewijał się motyw nieuniknionego kataklizmu na światową skalę. Atmosfera permanentnego zagrożenia prowadziła do wręcz komicznych zachowań. Wiadomo na przykład, że średniowieczni katastrofiści gromadzili zboże lub uciekali w wysokie góry w przewidywaniu globalnej powodzi. Miało to jednak także poważniejszy wpływ na bieg zdarzeń w historii Europy. Wielu uczestników krucjat w XII i XIII wieku uważało, że biorą udział w walkach poprzedzających dzień Sądu Ostatecznego. Nawet Krzysztof Kolumb prawdopodobnie kierował się pragnieniem nawrócenia całego świata przed nadejściem końca świata.

Przepowiednie nieszczęść i katastrof przeważnie były rozpowszechniane bez intencji wprowadzania w błąd. Wynikały z głębokiej wiary, odziedziczonej po tradycji kultury wczesnego chrześcijaństwa i starożytnego judaizmu. Wiara ta sprawiała, że łatwiej było ludziom zrozumieć, dlaczego gnębią ich wojny i zarazy. Stanowiła również bodziec do reformowania społeczeństwa i zmiany mentalności. Lecz z drugiej strony przepowiednie stały się okazją do oszustw i manipulacji.

Na przykład w 1184 roku pojawił się dokument zwany Listem Toledańskim, którego treść szybko rozprzestrzeniła się w całej Europie. Dowiadujemy się z niego, że złowieszcza koniunkcja planet zapowiada nadejście końca świata we wrześniu 1186 roku. Kiedy list ten dotarł do arcybiskupa Canterbury w Anglii, nakazał on trzydniowy post, który przygotowałby ludzi do tej katastrofy. Minął jednak wrzesień 1186 roku, a koniec świata nie nastąpił. Ale to nie uspokoiło tych, którzy szczerze wierzyli w przepowiednię. Zmieniali po prostu daty i list krążył jeszcze przez kilka stuleci.

Jedna z najsłynniejszych przepowiedni dotyczących końca świata w dziejach pochodziła od Michela de Notredame’a, znanego jako Nostradamus (1503–1566). Wspierany przez francuską królową Katarzynę Medycejską, spisał wiele wersetów przepowiadających upadek jej wielkiej rywalki Elżbiety I, królowej Anglii. Ale jego proroctwa się nie ziściły. Lecz geniusz Nostradamusa polegał na tym, że pisał je starodawną francuszczyzną, słowa zaś miały tak wieloznaczny sens, że można je było dowolnie interpretować. Dlatego nawet po jego śmierci ci, którzy bez zastrzeżeń wierzyli w przepowiednie, nadal interpretowali jego teksty, doszukując się w nich zapowiedzi tragicznych zdarzeń: pożaru Londynu w 1666 roku, dojścia do władzy Hitlera, irańskiej rewolucji w 1979 roku czy też tragedii z 11 września 2001 roku. Najzagorzalsi jego wielbiciele posunęli się nawet dalej. Po ziszczeniu się niektórych proroctw, dopisali nowe „przepowiednie”, rzekomo pochodzące od samego Nostradamusa (rozdział 9).

Od XVI wieku apokaliptyczne proroctwa w południowej Europie nieco zblakły. Na północy natomiast nadal wywierały na ludziach wrażenie, szczególnie wśród niemieckich protestantów w XVI wieku i angielskich purytanów w XVII wieku. Ci ostatni zabrali je ze sobą do Ameryki, gdzie przepowiednie dnia Sądu znalazły chętnych wyznawców.

PSIKUSY I ZAKLĘCIA

W wielu tekstach zachowały się opisy psikusów dokonywanych przez średniowiecznych oszustów. Notatnik Thomasa Betsona, XV-wiecznego mnicha z opactwa Syon w Middlesex, pełen jest relacji o żartach, które czynił swoim towarzyszom. Na przykład w wydrążonym jabłku chował chrabąszcza i kiedy turlało się ono po stole, ludzie wierzyli, że jest zaczarowane. W innych manuskryptach znajdujemy instrukcje, jak preparować rozmaite „figle”, na przykład swędzące łóżko i robaczywe mięso. Secretum Philosophorum – swego rodzaju XIV-wieczny podręcznik dla oszustów – zawiera przepis zamiany wody w wino. Należało kawałki chleba najpierw namoczyć w czerwonym winie i wysuszyć na słońcu, a potem wrzucić je do wody.

Ale oprócz rozmaitych trików można się było dowiedzieć, jak zmusić kogoś do mówienia prawdy. Jedno z zaklęć zalecało następującą metodę: trzeba było serce i lewą nogę ropuchy powiesić nad ustami śpiącego człowieka. Po przebudzeniu dawał prawdziwe odpowiedzi na każde zadane mu pytanie. Nie podano niestety sposobu na zneutralizowanie tego zaklęcia.

FAŁSZERSTWA EPOKI ODRODZENIA

Odrodzenie przyniosło powszechne zainteresowanie światem antycznym. Bogaci kupcy i książęta marzyli o stworzeniu kolekcji starożytnych dzieł sztuki. Uczeni ślęczeli nad manuskryptami, które przez wieki nie interesowały Europejczyków. W większości przypadków było to autentyczne zainteresowanie odkrytymi na nowo skarbami zapomnianej wiedzy i kultury. Ale niektórzy postanowili wykorzystać fakt, że zdobywanie przedmiotów z dawnych czasów stało się oznaką statusu społecznego i majątkowego. Zamiast kolekcjonować kości i części ciała świętych, miasta i zamożni władcy zbierali teraz zabytki starożytnego świata. I podobnie jak w czasach handlu relikwiami, popyt znacznie przewyższał podaż. Znów nastały dobre lata dla fałszerzy.

A co najciekawsze, okazali się nimi niektórzy z wielkich uczonych i artystów. Wielce szanowany XV-wieczny mędrzec, Giovanni Nanni (zwany także Anniusem), fałszował starożytne teksty i inskrypcje po to, aby dodać splendoru swemu rodzinnemu miastu Viterbo. W 1583 roku Carlo Sigonio, jeden z najsłynniejszych uczonych tamtych czasów, sfałszował całą księgę Cycerona zatytułowaną De Consolatione, prawdopodobnie pragnąc wykazać się znajomością twórczości tego słynnego filozofa. Ale najsłynniejszy przykład renesansowego oszustwa był dziełem młodego Michała Anioła. W 1496 roku wykuł rzeźbę śpiącego Kupidyna, którą następnie zakopał w zakwaszonej ziemi, żeby nabrała patyny. Później przy pomocy handlarza starożytnościami sprzedał ją kardynałowi Riario z San Giorgio. Ten w końcu dowiedział się o fałszerstwie i zażądał od handlarza zwrotu pieniędzy, czego Michał Anioł nie uczynił. W gruncie rzeczy wszyscy do tego stopnia byli pod wrażeniem talentu młodego rzeźbiarza, że nawet nie mieli mu za złe fałszerstwa. Niestety, Kupidyn zaginął i nigdy go nie odnaleziono. Dziś z pewnością osiagnąłby zawrotną cenę jako fałszerstwo dokonane ręką słynnego artysty.

LUSUS NATURAE I MUZEA MISTYFIKACJI

Średniowieczna historia naturalna miała wiele uznania dla mistyfikacji. Wyrażało się ono w taksonomicznej kategorii zwanej Lusus naturae, czyli żarty z natury.

Muzeum Marchese Ferdinando Cospi. Muzea tego typu służyły jako „magazyny osobliwości” w początkach epoki nowożytnej. Ilustracja zaczerpnięta z Museo Cospiano annesso a quello del famoso Ulisse Aldrovandi autorstwa Lorenza Legatiego.

Określenie to stosowano do każdego stworzenia, które wymykało się wszelkiej klasyfikacji. Słynnym przykładem była scytyjska owca, znana także jako roślinna owca (patrz The Travels of Sir John Mandeville). To osobliwe stworzenie, o którego istnieniu krążyło wiele pogłosek, ale nikt go nie widział na oczy, było w części rośliną, a w części zwierzęciem. Z jego brzucha wyrastała gruba łodyga, mocno zakorzeniona w ziemi. W ten sposób owce były unieruchomione i mogły żywić się tylko rosnącą wokół trawą. Średniowieczni przyrodnicy nazwali je Lusus naturae, ponieważ nie dawały się zaklasyfikować do żadnego gatunku, nie będąc w pełni ani rośliną, ani zwierzęciem.

Kategoria ta nie tylko pozwalała średniowiecznym przyrodnikom uniknąć klasyfikacji niezwykłych okazów. Symbolizowała także wiarę, że natura jest aktywną, wrażliwą potęgą, która lubuje się w płataniu ludziom figli, wprowadzaniu ich w błąd i przełamywaniu ustalonych przez nich schematów. Innymi słowy, średniowieczni badacze przyrody wierzyli, że natura była mistrzem mistyfikacji.

Kategoria Lusus naturae mogła obejmować także obiekty nieożywione. Przyrodnik Athanasius Kircher posiadał kolekcję przedmiotów, w których odkrył formę krzyża. Był przekonany, że natura celowo tworzyła takie formy, zachęcając go do udziału w grze, w której jego zadaniem było ich odkrywanie. Siedemnastowieczny wenecki kolekcjoner Lodovico Moscardo bardzo cenił sobie przedmioty, w których dostrzegał kształt drzew i domów oraz krajobrazy. Uważał, że natura w ten sposób parodiuje ludzką działalność, tworząc wizerunki podobne do rzeczy, które człowiek mógłby narysować.

W XVI i XVII wieku rosnące zainteresowanie studiami przyrodniczymi spowodowało powstanie w Europie pierwszych muzeów. Najpierw pojawiły się we Włoszech, lecz wkrótce powstało ich wiele na całym kontynencie. Te pierwsze muzea były – używając sformułowania historyka Pauli Findlen – „magazynami osobliwości”, pełnymi najprzedziwniejszych eksponatów: skamieniałości, ptaków, kości, monstrów i oczywiście Lusus naturae. Szczątki legendarnych stworzeń, jak jednorożce, leżały obok bardziej rzeczywistych. Kustosze tych muzeów byli także autorami wielu kawałów naśladujących poczucie humoru natury: urządzali pokazy złudzeń optycznych za pomocą magicznych lamp i zniekształcających luster albo triki polegające na lewitacji, którą wywoływano magnesami i sznurkami. Ponieważ muzea te gromadziły żarty natury i żarty człowieka, można je bez wątpienia nazwać muzeami mistyfikacji.

W końcu XVII wieku zjawisko Lusus naturae zaczęło zanikać. Jego miejsce zajął nowoczesny światopogląd naukowy głoszący, że natura nie kpi sobie z ludzi, lecz podlega ścisłym prawom, które człowiek może poznać i wykorzystać. Zbiory Lusus naturae przeniesiono z muzeów do cyrków, lecz nawet tam eksponowane nadal fascynowały publiczność swą tajemniczością wymykającą się wszelkiej klasyfikacji.

SKĄD SIĘ WZIĄŁ PRIMA APRILIS?

Historia prima aprilis owiana jest tajemnicą, ale powszechnie uważa się, że jego źródłem jest gregoriańska reforma kalendarza w końcu XVI wieku. Zgodnie z tą hipotezą obchody prima aprilis zapoczątkowano we Francji, która pierwsza na polecenie papieża wprowadziła kalendarz gregoriański zamiast juliańskiego. Zmiana polegała na tym, że początek roku przeniesiono z końca marca na pierwszego stycznia. W zamęcie, jaki w związku z tym nastąpił, tym, którzy uparcie trzymali się starej tradycji i obchodzili Nowy Rok w kwietniu, płatano rozmaite figle. Na przykład żartownisie po kryjomu przyklejali im do pleców papierowe ryby i przezywali poisson d’avril, czyli „kwietniową rybą”. No i tak powstał prima aprilis (pierwszy kwietnia), dzień, w którym robi się znajomym rozmaite kawały.

Hipoteza o zmianie kalendarza może tłumaczyć, dlaczego jest to współczesne święto, ale najwyraźniej koncepcja wiosennych zabaw dla uczczenia psikusów ma prawdopodobnie znacznie starszy rodowód. Na przykład francuska legenda wiąże wiosenne żarty z genezą powiedzenia „kwietniowe ryby”, bo właśnie w początkach tego miesiąca rzeki i strumienie obfitowały w ryby. Te młode, świeżo wyklute rybki łatwo było oszukać za pomocą haczyka i wabika, dlatego Francuzi tak je nazwali, świętując sezon obfitych połowów płataniem sobie nawzajem figli. We Francji nadal panuje zwyczaj zjadania w tym dniu czekoladowych rybek. Ale nawet już w starożytnym Rzymie obchody dnia radości, Hilaria, polegały na oszukiwaniu innych, natomiast w dalekich Indiach hulacy bawili się podczas Holi, święta koloru, w północnej Europie zaś o tej porze roku miały miejsce obchody na cześć Luda, celtyckiego boga humoru, wówczas każdy psikus uchodził na sucho.

Antropolodzy uważają, że tradycja wiosennych kawałów ma związek z końcem zimy i początkiem wiosny. Zmiana pór roku z zimnej na ciepłą wprawiała ludzi w euforię. Tak jakby cały świat wstrzymał oddech, czekając, czy cykl zmian przebiega w sposób niezakłócony. W takiej chwili zawieszenia znikają też reguły kierujące życiem społecznym, a normalne zachowania nie obowiązują. Przez ten krótki moment można sobie pozwolić na szaleństwo i swawole. Inne święta symbolizujące zmianę pór roku, jak sylwester, pierwszy dzień listopada i maja, także obchodzone są uroczyście lub radośnie.

Więcej na temat mitów, legend i teorii o korzeniach prima aprilis można znaleźć na stronie internetowej: www.museumofhoaxes.com/aprilframe.html.

OLBRZYM Z CERNE ABBAS

To gigantyczna naga postać wykuta w kredowej skale na zboczu wzgórza niedaleko Dorchester w Anglii. Jest jedną z wielu starodawnych figur znajdujących się w Anglii, na przykład obok Wysokiego Człowieka z Wilmington i Białego Konia z Uffington. Ale olbrzym z Cerne Abbas jest wyjątkowy, trzyma bowiem ogromną maczugę, a jego fallus został uwieczniony w momencie erekcji. Mimo „zuchwałej anatomii” (albo może z jej powodu) olbrzym zajmuje ważne miejsce w brytyjskiej kulturze. Historyk Glyn Daniel stwierdza, że pocztówki z jego wizerunkiem są jedynymi wizerunkami gołego mężczyzny, które akceptuje brytyjska poczta. Ale w ostatnich latach wokół olbrzyma nagromadziło się sporo kontrowersji. Coraz więcej historyków sugeruje, że rysunek nie jest tak stary, jak się powszechnie uważa. Ich zdaniem może to być gigantyczna XVII-wieczna mistyfikacja.

Dwudziestego trzeciego maja 1996 roku w Cerne Abbas odbyła się rozprawa sądowa, która miała raz na zawsze rozstrzygnąć kwestię wieku olbrzyma. Przysięgli wysłuchali argumentów tych, którzy opowiadali się za starożytnym pochodzeniem wizerunku, a potem naukowców twierdzących, że powstał on całkiem niedawno.

Argumenty za niedawnym pochodzeniem oparto głównie na zastanawiającym fakcie, że o olbrzymie brak jakichkolwiek wzmianek przed 1694 rokiem. Historyk Ronald Hutton dowodził, że istnieje wiele dokumentów i opisów rejonu Cerne Abbas sprzed XVII wieku, powinny więc znaleźć się tam również wzmianki o olbrzymie, gdyby wówczas istniał. Joseph Betty przedstawił nawet mocniejszy argument przemawiający za stosunkowo młodym wiekiem olbrzyma. Dowodził mianowicie, że miejscowy właściciel ziemski Denzil Holles stworzył olbrzyma w XVII wieku podczas wojny domowej w Anglii. Holles żywił głęboką nienawiść do purytańskiego przywódcy Olivera Cromwella. Jego zwolennicy zaś często przedstawiali swego wodza jako współczesnego Herkulesa dzierżącego maczugę. Cóż więc lepszego mógł zrobić Holles, żeby ośmieszyć Cromwella? Zdaniem Betty’ego wyrysował na zboczu w samym środku Anglii 54-metrową karykaturę Herkulesa. Rzecz jasna nie przyznał się do tego, bo mogło go to narazić na poważne problemy.

Obrońcy starożytnego pochodzenia olbrzyma argumentowali, że brak jakichkolwiek dowodów na jego istnienie przed 1694 rokiem o niczym nie przesądza. Ich hipoteza opierała się na niezaprzeczalnie starodawnej tradycji rzeźbienia w górskich zboczach i na dosadnej symbolice postaci olbrzyma. Argumentowali przy tym, że cechy, które reprezentuje („brutalność, nagość, pobudzenie seksualne”), nie były uwieczniane w dziełach sztuki społeczeństw chrześcijańskich.

Kiedy przysięgli udali się na głosowanie, 50% składu sędziowskiego poparło teorię o starożytnym pochodzeniu rysunku, ale 35% opowiedziało się za argumentacją Huttona i Betty’ego, 15% procent nie miało zdania. W zamierzeniu rozprawa miała zakończyć spory, tymczasem wywołała jeszcze gorętsze dyskusje w znacznie większym gronie. Wygląda na to, że naukowcy jeszcze przez lata będą spierać się o to, czym olbrzym jest naprawdę: prehistoryczną sztuką czy gigantyczną XVII-wieczną mistyfikacją.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: