Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Falcon. Na ścieżce kłamstw - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Falcon. Na ścieżce kłamstw - ebook

Kiedy całe życie nagle się zmienia, a wszystko, co do tej pory znaliśmy okazuje się być wielkim kłamstwem. Byli niczym maszyny, marionetki spełniające rozkazy. Pozbawieni przeszłości. Bez rodzin, bez przyjaciół, bez tożsamości. Zabrano im wolną wolę, zakazano podejmowania własnych decyzji. Nie pozostawiono nawet imion, w zamian poczęstowano cyframi. Ich oczy były puste, a spojrzenia zimne jak lód. Bezwzględni, brutalni, nielitościwi. Wolni od wyrzutów sumienia, obdarci z emocji i uczuć.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-715-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spotkanie

Nie cierpię dni jak ten. Na zewnątrz jest okropnie zimno, i o wiele szybciej robi się ciemno. Niektórzy mówią, że jesień jest piękna. Liście spadają z drzew, pokrywając wilgotną ziemię kolorową, ciepłą tęczą. Jednak dla mnie, jesień kojarzy się tylko z jednym — ze śmiercią. Rośliny umierają, a zwierzęta chowają się w swoich ciasnych zakamarkach, w spokoju zasypiając. Moim zdaniem, nie mają ochoty patrzeć na to, jak wszystko wokół powoli gaśnie. Zazdroszczę im, też chciałabym zamknąć oczy i nie musieć się niczym przejmować.

Deszcz spływa po mojej twarzy. Krople kapią z kosmyków moich długich blond włosów, dołączając do swoich towarzyszy. Razem, spływają po ścieżkach, zmywając z nich cały brud. Krople deszczu nigdy nie są samotne. Jest ich miliony, a każda z nich ma swoich braci i siostry.

Jasne światła aut przejeżdżających obok zmuszają moje oczy do ciągłego przymrużania. Stawiam krok za krokiem, obserwując, jak porywisty wiatr szarpie gołe gałęzie drzew. Biorę głęboki oddech, zanim wkraczam do ciemnego lasu, dzielącego mnie od domu. Tymi ścieżkami prawie nikt nie chodzi. Rzadko spotykam tu innych ludzi, a poza tym, mało kto spaceruje o tej porze roku po lesie, nie mówiąc już o dzisiejszej przepięknej pogodzie. Jednak ja wolę iść na skróty niż tracić całą godzinę, wybierając oświetloną, bezpieczną trasę z szerokim, brukowanym chodnikiem dla pieszych. Co prawda, najwygodniej byłoby wsiąść do autobusu, który staje na przystanku oddalonym od mojego miejsca zamieszkania zaledwie kilkanaście metrów. Nie miałam jednak zamiaru marnować pieniędzy na bilet, nawet jeśli byłoby to tylko parę monet. Nazwijcie moje postępowanie jak chcecie… głupota, lekkomyślność, sknerstwo. Ja nazywam to oszczędnością i roztropnością.

Mieszkam na końcu świata. Można by powiedzieć, że za siedmioma górami i siedmioma lasami. Jeszcze rok temu oddałabym wszystko za przeprowadzkę do wielkiego miasta, ale teraz cieszę się z każdej chwili spędzonej w spokoju, ciszy i z dala od innych… samotnie.

To śmierć moich obojga rodziców wszystko zmieniła. Jeden cholerny wieczór zrujnował całe moje życie. Zniszczył moje marzenia i przekreślił dotychczasowe plany, zabierając każdą iskrę nadziei z mojego radosnego serca. To zabawne, jak szybko potrafi się wszystko zmienić.

W jednej sekundzie jesteś szczęśliwa, a z twojej twarzy nie schodzi szeroki uśmiech, w drugiej toniesz w smutku, czujesz, jak ciepłe, słone łzy lecą po policzkach i masz ochotę po prostu zniknąć.

Moje idealne życie zawaliło się w jednej krótkiej chwili i już nigdy nie wróciło. Rodzice byli dla mnie wszystkim. Mogłam rozmawiać z nimi na każdy temat, pytać, o co tylko chciałam. Moja mama pełniła nawet rolę najlepszej przyjaciółki. Gdy coś nie układało się po mojej myśli, mogłam bez obaw się jej wyżalić i liczyć na dobrą radę. Znajomi zawsze mówili, że jestem szczęściarą mając tak dobry kontakt ze swoją rodziną. Co prawda, to prawda… byłam szczęściarą.

Tej dwójki nie można było porównać do nikogo. Nikt nie potrafiłby ich zastąpić. Nigdy nie spotkałam bardziej kochającej się pary. Czasami miałam wrażenie, że z dnia na dzień, byli w sobie coraz bardziej zakochani.

Nie mogę pojąć, dlaczego akurat oni musieli odejść. Dlaczego dwoje ludzi z sercami przepełnionymi dobrem, musiało umrzeć? Nigdy się z tym nie pogodzę. Przeklinam tych, którzy mi ich odebrali. Marzę, by kiedyś zobaczyć ich gnijące, zimne zwłoki. Niech cierpią, długo… tak, jak cierpieli moi rodzice, kiedy podrzynano im gardła, zostawiając leżących na środku pustkowia. Bez żadnej nadziei na ratunek.

Niemal każdej nocy widzę blade twarze mamy i taty, skąpane w gęstej, czerwonej krwi. Jestem zmuszona patrzeć na ich puste, matowe oczy. Na to, jak wyciągając do mnie ręce, wołają o pomoc. Za każdym razem budzę się z krzykiem, łzami w kącikach oczu, mokrym od potu prześcieradłem i zaschniętym gardłem.

Od ich śmierci mieszkam z moją babcią, tylko z nią. Dziadek odszedł, jak mnie nie było jeszcze na świecie. Przynajmniej za nim nie muszę tęsknić. W ogóle go nie znałam, a jego twarz kojarzę tylko ze starych zdjęć, które często pokazuje mi babcia.

Przed morderstwem rodziców miałam zamiar zacząć studia w oddalonym od domu, o dobre dwieście kilometrów miejscu. Zawsze chciałam zostać lekarzem, ratować życie innych. Niestety, to nigdy nie będzie mi dane.

Od prawie dwóch lat pracuję, jako kelnerka w kafeterii należącej do matki znajomych. Gdybym nie zaczęła zarabiać i zdała się tylko i wyłącznie na moją schorowaną babcię, już dawno straciłybyśmy nasz dom… miejsce, którego za wszelką cenę nie chcę opuszczać. Dorastałam w nim razem z moimi ukochanymi rodzicami i łączą mnie z nim najpiękniejsze wspomnienia.

Z mojej wypłaty płacimy rachunki, a emerytura babci wystarcza, by zaopatrzy lodówkę. Nie mogę narzekać, przecież wiem, że inni mają się o wiele gorzej. Jakby nie patrzeć, mam dach nad głową i nie brakuje mi przyjaciół. Ale od ich śmierci, nie jestem szczęśliwa. Stałam się kimś zupełnie innym. Moja babcia mówi, że zbudowałam wokół siebie mur, bo nie chcę, by ktoś za bardzo się do mnie zbliżył. Nie daj Boże, zacznie mi na kimś zależeć, a to miałoby katastrofalne skutki. Nie chcę byc raniona przez innych. Nie ważne, w jaki sposób, każdy by bolał. Sama myśl, że mogłabym drugi raz kogoś stracić, zżera mnie od środka jak śmiercionośny kwas.

Stałam się kimś zupełnie innym. Mało, komu ufam i prawie nigdy nie rozmawiam na tematy dotyczące mojej osoby, lub rodziców. Nie mogę przecież pozwolić na to, by ktoś wiedział o mnie więcej niż było konieczne.

Zdaję sobie sprawę, że większość ludzi widzi we mnie uśmiechniętą, radosną dziewczynę, która zawsze jest szczera i nigdy nie odmówi pomocy. Ale tak naprawdę jestem zamkniętą w sobie, małą, wystraszoną osóbką.

Błoto klei się do moich, przemokniętych w międzyczasie, butów. Jeszcze jakieś pięćset metrów i będę mogła zdjąć z siebie ubranie, napuścić ciepłej wody do wanny i zanurzyć się po sam czubek nosa, zostawiając wszystko za sobą. Następnym krokiem, będzie zrobienie gorącego kakao, które tak lubię, włączenie muzyki i walnięcie się na moje miękkie łóżko. Jak co dzień, chwycę za jedną z książek, leżących w szerokim regale. Pochłonę kolejną historię, która nigdy nie wydarzy się naprawdę. W mojej wyobraźni pojawią się kolejne osoby, których nigdy nie poznam i istoty, których nigdy nie będzie mi dane spotkać w realnym, szarym życiu. Marzę o tym, że pewnego razu ktoś wrzuci mnie do jednej z moich ulubionych książek i zamknie ją na zawsze, chowając w szczelnym sejfie, po czym wyrzuci kluczyk do głębokiego jeziora, gdzie nikt nie będzie w stanie go znaleźć. Nie będę musiała wtedy myśleć o problemach, obowiązkach i zmartwieniach. Zapomnę wszystko, co stało się w przeszłości i w końcu będę szczęśliwa.

Nagle, słyszę głęboki, lekko zachrypnięty, męski głos.

— Płoń — szepcze, ale jego szept jest na tyle donośny, że wyraźnie go rozumiem.

Stoję jak wryta, a na plecach czuję zimny dreszcz. Po chwili przeszywają mnie przeraźliwe krzyki. Lament i błaganie o łaskę. Nie jestem w stanie ruszyć się z miejsca, bo moje nogi postanawiają zamienić się w dwa pnie drzew i zakorzenić głęboko w ziemi. Odruchowo, odwracam tylko głowę, spoglądając za siebie. Moje serce wali jak oszalałe. Zasłaniam usta dłońmi, kiedy zdaję sobie sprawę, co tak naprawdę się dzieje. Zaledwie kilka metrów ode mni, stoi wysoki, ubrany cały na czarno chłopak. Wokół niego klęczy pięcioro, zwijających się z bólu ludzi, których ciała płoną. Każde z nich okropnie jęczy i prosi o litość. Kieruję wzrok na dłonie chłopaka. Wytrzeszczam oczy i potrząsam energicznie głową, by upewnić się, że nie śnie. Jego dłonie są skąpane w niebieskich, jarzących się płomieniach. Przełykam ślinę i szybko opadam na kolana, chowając się za wielkim pniem. Mogę mieć tylko nadzieję, że mnie nie zauważył. W następnym momencie, słyszę głośny strzał pistoletu. Z ciemnego zaułka wyłania się średniego wzrostu, ubrana w ciemny garnitur kobieta. Kula przeszywa ramię chłopaka, który nie rusza się z miejsca, jakby celowo dał się postrzelić.

Krew powoli zaczyna wsiąkać się w tkaninę czarnej koszuli. Gęste krople łączą się z deszczem i kapią na miękką ziemię. Ze stoickim spokojem, odwraca głowę w stronę kobiety, która go zaatakowała. Biedaczka z ledwością trzyma w rękach broń. Jej wszystkie kończyny trzęsą się, niczym skrzydełka spłoszonego motyla. Ciągle celuje w plecy chłopaka, którego najwyraźniej cała ta sytuacja bawi. Na jego twarzy pojawia się krzywy uśmiech. Wzdycha i wyciąga rękę, formując dłoń w pistolet, dwa smukłe palce skierowane prosto w głowę kobiety. Mruży delikatnie lewe oko i szarpie ręką do góry.

— Boom! — mamrocze pod nosem, a jego twarz pozostaje niewzruszona.

Kobieta staje w jasnych, błękitnych płomieniach. Zasłaniam uszy, by nie słyszeć jej mrożących krew w żyłach wrzasków. Zaciskam zęby tak mocno, że moja szczęka niemal od razu zaczyna boleć. Biorę głęboki oddech i ostrożnie sięgam po komórkę w kieszeni mojego płaszcza. Błyskawicznie wybieram numer na policję, przystawiając słuchawkę do ucha. Przygryzam końcówkę kciuka zębami. Słyszę szelest zbliżających się kroków. Zauważył mnie, na pewno mnie zauważył… Bez większego namysłu, zrywam się z ziemi.

— Nie zbliżaj się do mnie! — nakazuję zdesperowana, machając mu telefonem przed oczami. –Wezwałam policję, zaraz tu będą! — kłamię, modląc się, żeby ktoś szybko odebrał, usłyszał nas, zlokalizował miejsce, z którego dzwonię i wysłał posiłki.

Nieznajomy wydaje z siebie cichy dźwięk, który można by przyrównać do śmiechu i przechyla subtelnie głowę w bok. Jego kruczoczarne włosy przysłaniają delikatnie piękne oczy o wyjątkowym, błękitno fioletowym kolorze. Teatralnie ziewa, nie robiąc sobie niczego z moich gróźb.

— Nie jestem całkowicie pewny, ale moim zdaniem nie można wezwać policji, nie mając przy sobie telefonu — twierdzi, wzruszając ramionami.

W odpowiedzi unoszę obie brwi w górę, marszcząc przy tym czoło. Już chcę zaprotestować, kiedy czuję dziwne mrowienie w dłoni, która trzyma komórkę. Mój telefon! Jednym, szybkim ruchem ręki wyrzucam płonący kawałek plastiku jak najdalej od siebie i cofam się o dwa kroki do tyłu, gotowa do ucieczki.

— Wygląda na to, że będziesz musiała sprawić sobie nowy. Ten, już do niczego się nie przyda — mówi, ponownie wzruszając ramionami, po czym chowa dłonie do kieszeni dżinsów.

Dlaczego, do cholery jeszcze tu stoję? Zwiewaj, Alex! Biegnij, ile sił w nogach; nakazuję sobie w myślach. Moje nogi stają się tak miękkie, że z ledwością utrzymuję równowagę. Oddycham stanowczo za szybko, ale nie potrafię tego zmienić. Boję się, tak potwornie się boję.

— Miło było cię poznać — rzuca i brzmi przy tym, jakby rozmawiał z nowo poznaną dziewczyną, a nie z przyszłą ofiarą.

Odwraca się i wsiada na swojego crossa. Motor wydaje z siebie głośny, terkoczący dźwięk i odjeżdża.

Nie wiem, co mam myśleć. Rozglądam się nerwowo dookoła siebie. Żadnych zwłok, żadnych śladów ognia. Już nic z tego nie rozumiem. Czyżbym traciła zmysły? Czy to możliwe, że wszystko działo się tylko w mojej głowie? Biorę kilka głębokich oddechów. Przecieram oczy i jeszcze raz przejeżdżam wzrokiem po otaczającej mnie przestrzeni. Nic się nie zmieniło. Jestem tutaj sama, sama jak palec. Nikt nie zginął…

Potrzebuję kilku minut, by się pozbierać do kupy i ruszyć w stronę domu. Muszę być naprawdę zmęczona, skoro zaczynam śnić na jawie.

*

— Alex? — słyszę ciepły, zachrypnięty głos mojej babci.

Jak zwykle, siedzi w swoim bujanym fotelu i patrzy na telewizor. Coraz rzadziej wychodzi z domu, a jej stan pogarsza się z każdym następnym dniem. Mogę mieć tylko nadzieję, że zostanie ze mną jak najdłużej. Zamykam za sobą drzwi, przekręcając dwa razy klucz w zamku. Ostrożnie podchodzę do babci i kładę dłoń na jej ramieniu. Chwile później czuję jej dłoń na swojej. Lekko się uśmiecha, spoglądając na mnie zza szkieł okularów.

— Wszystko w porządku? — pyta. — Wróciłaś później niż zwykle. Powoli zaczynałam się martwić — twierdzi zatroskana.

— W tym deszczu, powrót zabrał mi nieco więcej czasu — kłamię, bo nie mam zamiaru opowiadać jej o tym, co wydawało mi się, że widziałam.

Mam dość problemów na głowie. Jeszcze tego brakuje, by własna babcia uznała mnie za wariatkę.

— Rozumiem –przytakuje skinięciem głowy.

Podciąga gruby koc do piersi, próbując się bardziej przykryć. Pomagam jej, po czym całuję w czoło.

— Jakbyś czegoś potrzebowała, jestem u siebie — oznajmiam i ruszam w stronę swojego pokoju.

Rzucam się na łóżko. Spoglądam na sufit, ozdobiony świecącymi gwiazdkami. Pamiętam, jak przyklejałyśmy, jedną po drugiej, razem z mamą. Subtelny uśmiech pojawia się na mojej twarzy, kiedy odtwarzam sobie w głowie tą scenkę.

Mój pokój nie zmienił się wiele od czasu ich śmierci. Po środku stoi mały, czarny, okrągły stolik, a na nim wielka, szklana misa, wypełniona po brzegi kruchymi, czekoladowymi ciasteczkami, które sama piekę. Po lewej stronie jest biurko, na którym kiedyś codziennie odrabiałam zadania domowe. Teraz, praktycznie go nie używam. Nad nim wisi mnóstwo ramek ze zdjęciami. Każde z nich budzi we mnie miłe, ale równocześnie bolesne wspomnienia. Całą prawą ścianę zajmuje drewniany regał, wyposażony w dziesiątki książek. Większość z nich czytałam już przynajmniej dwa razy, a niektóre jestem w stanie cytować z pamięci. To dzięki rodzicom zakochałam się, w tym świecie pełnym magii. Każdego wieczoru jedno z nich siadało na kancie mojego łóżka i zaczynało mi czytać. Moją pierwszą książką, jaką jestem w stanie sobie przypomnieć, był,,Mały Książę” Wśród ludzi, jest się także samotnym. Jakie to prawdziwe. Zabawne, jak mądra potrafi być książka dla dzieci. Ile można się z niej nauczyć i ile pożytecznych rad można w niej znaleźć.

Zamykam powoli powieki i kładę się na bok, przykrywając moje zmarzłe ciało świeżą, pachnącą kołdrą, aż po czubek nosa. Uwielbiam zapach lawendy. Kojarzy mi się ze szczęściem, poczuciem bezpieczeństwa, miłością… z mamą. Nie mam siły ani ochoty, by pójść do łazienki i wziąć kąpiel. Dzisiejszy dzień, a ściślej rzecz biorąc sam wieczór, wyczerpał wszystkie moje zapasy energii.

Po kilkunastu minutach zauważam, że przewracam się ciągle z boku na bok. Myślę o błękicie migoczących płomieni, zamiast się odprężyć i zasnąć. W mojej głowie krąży tysiące pytań, a za każdym razem, gdy zamykam oczy widzę to samo — chłopaka z włosami czarnymi jak smoła i przenikającymi, niepowtarzalnymi oczami. Stoi wokół palących się, lamentujących ludzi i wbija wzrok prosto we mnie.

Przygryzam wargę, z której po chwili cieknie słodka krew. Czytam stanowczo za dużo książek, to jedyne wytłumaczenie.

Ale mój telefon… Czy to możliwe, że po prostu straciłam go gdzieś po drodze? Jeszcze nigdy nie znajdowałam się w tak dziwnej sytuacji.

Spoglądam na zegarek, stojący na małej szafce obok łóżka. Trzecia nad ranem, a ja nadal nie mogę zasnąć. Te błękitne płomienie… z jednej strony niespotykanie piękne, z drugiej śmiertelnie niebezpieczne. A co, jeśli to wcale nie była halucynacja? Jeśli to, co mi się dzisiaj przydarzyło było prawdziwe? Co, jeśli faktycznie na moich oczach zostało zamordowane sześciorga ludzi? Nie, to nie mogło się wydarzyć. Coś takiego, było praktycznie niemożliwe. Ale te oczy. Te oczy, nie dają mi spokoju. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam się z taką barwą. Niby to błękit, ale jakby się bliżej przyjrzeć, można dostrzec wyraźny odcień fioletu, a gdzie niegdzie maleńkie punkty turkusu. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek poznałam jakiegoś chłopaka o tak długich, gęstych rzęsach.

Nagle, zdaję sobie sprawę, ile szczegółów utkwiło w mojej pamięci. Jestem niemal pewna, że spotkawszy go ponownie, od razu bym go rozpoznała. Takiego typa nie da się zapomnieć, nawet, jeśli widziało się go zaledwie kilka minut.

Wtulam się w miękką poduchę, próbując o nim nie myśleć. Mój wzrok ponownie kieruje się w stronę wskazówek zegara. Piąta nad ranem. Pięknie, została mi tylko godzina snu, o ile można w ogóle nazwać to snem. Za sześćdziesiąt minut będę zmuszona wstać, wziąć w końcu prysznic, doprowadzić się do porządku i zejść na dół, by przygotować śniadanie. Za niecałe dwie godziny, zaczyna się moja zmiana w pracy. Jestem w kawiarence od siódmej rano, do szesnastej, czasami siedemnastej popołudniu. Tylko w niedziele mam wolne, choć zdarza się, że nawet w te dni dorabiam.

Kiedy dociera do mnie, że już nie będzie mi dane zasnąć, zrywam się z łóżka i ruszam w stronę łazienki. Jest ciągle ciemno, a za oknem widać lekką mgłę. Przynajmniej deszcz przestał padać.

Wyciągam z szafy świeże ubrania i bieliznę. Rzucam wszystko na łóżko i idę do łazienki, która mieści się naprzeciwko mojego pokoju.

Pod prysznicem, krople wody spływają ze mnie, zmywając ślady wczorajszego dnia. Po krótkiej chwili osuszam się ręcznikiem i robię minimalny makijaż, by zakamuflować oznaki niewyspania. Nigdy nie lubiłam przesadnie się malować. Używam tylko czarnego tuszu i bezbarwnego błyszczyka. Dziś robię wyjątek i zakrywam sińce pod oczami odrobiną pudru. Nie suszę włosów. Zanim się ubiorę i zjem śniadanie, nie będą dłużej mokre. Pamiętam, jak dawniej mama zaplatała mi warkocz, kłosa, czy dobierańca, podczas kiedy ja zajmowałam się swoim śniadaniem.

Na dole, w kuchni, przygotowuję sobie dwa tosty z nutellą i robię małą kawę z mlekiem. Po zjedzeniu śniadania i dopiciu niezbędnej dawki kofeiny, zarzucam na siebie płaszcz i wskakuję w czarne, skórzane buty. Przede mną kolejny, nudny dzień…Nieznajomy

Na zapleczu kawiarni, znajduje się sześć wąskich szafek. Każda dla jednego pracownika. Miejsce, w którym pracuję, nie jest zwyczajne. Bardziej przypomina mi elegancką, ale małą restaurację niż skromny lokal, w którym kupuje się kawę. Wnętrze jest stylowo urządzone. Podłoga została wyłożona ciemnymi, drewnianymi panelami, a ściany pokryte białymi płytkami, które mają za zadanie imitowanie cegiełek. Wszędzie wiszą kwadratowe ramki, ze zdjęciami przedstawiającymi pracowników, właścicieli, gości i samą kawiarnię. Czarne, pionowe lampy z przyjemnym ciepłym światłem, zwisają z wysokiego sufitu. Długa, szeroka lada, dzieląca nas od gości, wykonana jest z ciemnego marmuru. Czerwone, skórzane krzesła ze stalowymi nogami, stoją wokół niskich, zaokrąglonych stolików, które wyglądem przypominają płaskie, ciemne kamienie. Na każdym ze stolików, widnieje mały, kryształowy wazon z białą Orchideą. Zawsze uważałam ten kwiat za najpiękniejszy, choć wszyscy moi znajomi wybierali przeważnie różę. Orchidea ma w sobie coś, czego nie jestem w stanie do końca opisać. Nutkę niewinności, kruchości. Z każdym jednym spojrzeniem, po prostu zachwyca.

Zakładam na siebie strój roboczy, składający się z czarnej spódnicy, sięgającej mi za kolana, białej koszuli z długim rękawem i mankietami, oraz eleganckiego fartucha z imitacją kamizelki. Nogi wsuwam w lekko błyszczące się, czarne szpilki. Gotowe.

— Właśnie otworzyłam, powoli zaczynają się schodzić ludzie. — Anna zagląda zza drzwi, prowadzących do lokalu, na zaplecze.

Jej kręcone, rudawe włosy są, jak zwykle, spięte wysoko na głowie w zawinięty koczek. Anna jest jedną z osób, które zawsze przy mnie są. W trudnych chwilach, podaje pomocną rękę i wysłuchuje z cierpliwością wszystkich moich narzekań. Można powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółkami… o ile w ogóle istnieje na świecie coś jak przyjaźń.

— Jeszcze chwila i jestem gotowa — komunikuję, szybko spoglądając w lustro i sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu.

Pod moimi oczami, wyraźnie widać oznaki niewyspania. Do diabła, nawet puder nie pomógł. Cała reszta pozostaje nienaganna. Podchodzę do maleńkiej umywalki i przemywam dłonie wodą z mydłem, po czym dołączam do Anny, która jest w trakcie rozmowy z Tomem. Również pracownikiem kawiarni. Dzisiaj pracujemy w czwórkę. Anna i ja, pełnimy głównie rolę kelnerek, natomiast Tom, razem z Sebastianem stoją za ladą, przygotowując to, co zamówią u nas goście.

Szczerze mówiąc, prawdopodobnie nie udałoby mi się dostać tej pracy, gdyby nie, tak dobrze wszystkim znane,,, znajomości”. Moje szczęście, że właścicielem kawiarni jest jedna z najlepszych przyjaciółek mamy. Sama wyszła z propozycją, bym dla niej pracowała. Dobrze wiedziała, że po śmierci rodziców nie będzie nas stać na utrzymanie domu tylko i wyłącznie z emerytury babci. Do tego dochodzą jeszcze lekarstwa, rachunki, jedzenie i cała masa innych rzeczy. Jestem jej z całego serca wdzięczna za ten gest i staram się ze wszystkich sił, by nigdy nie pożałowała tego wyboru.

— O mój boże, Alex! — zaczyna Anna, wlepiając we mnie wzrok. Łapie się obiema dłońmi za twarz i potrząsa głową — Wyglądasz jak jakieś zombie — stwierdza, robiąc coraz większe oczy — Coś ty wczoraj w nocy robiła?

— Emm. — No i co ja mam jej na to odpowiedzieć? Wiesz, spotkałam po drodze do domu kolesia, który swoimi dłońmi zamordował sześcioro ludzi, paląc ich na popiół, po czym zniknął, nie zostawiając po sobie ani śladu. — Miałam ciężką noc, to wszystko — odparłam w końcu, decydując się na najbezpieczniejszy wariant. — Zebrałaś już zamówienia, czy mam…

— Tom właśnie wszystko przygotowuje — wtrąca, przerywając mi w środku zdania, po czym przykłada palec wskazujący do brody i zamyślona zaczyna rozglądać się po lokalu. — Sebastian powinien już od dobrych kilkunastu minut tu być.

— Jak zwykle się spóźnia — mamrocze Tom, wlewając gęste, spienione mleko do intensywnie pachnącej, czarnej kawy w porcelanowej filiżance.

Stawia ją na srebrnej, okrągłej tacy. Po krótkiej chwili dołącza do niej ciemne, jeszcze ciepłe Browni. W moich ustach w ułamku sekundy robi się wilgotnie. Gdyby nie powstrzymywał mnie fakt, że tutaj pracuję, byłabym w stanie rzucić się na nie i spałaszować, nie zostawiając ani okruszka. Czekolada jest moim słabym punktem, odkąd tylko sięgam pamięcią. I nie mówię tutaj tylko o zwyczajnych tabliczkach w sreberku, nie… to stanowczo większe uzależnienie. Czekoladowy pudding, czekoladowe ciacha, czekolada na toście, czekolada na gorąco do picia…

— ALEX! — Anna pstryka palcami, tuż przed moim nosem, wyrywając mnie z namysłu.

— Co mówiłaś? — Otwieram szerzej oczy, spoglądając w jej stronę.

— Goście czekają. — Kiwa głową na boki i wskazuje najpierw na jedną z zapełnionych srebrnych tac, po czym na stolik przy ścianie, naprzeciwko nas.

Biorę tacę i ruszam w kierunku siedzącego plecami do mnie chłopaka. Jego czarne, gęste włosy, delikatnie dotykają końcówkami karku. Ma na sobie ciemną koszulę, której mankiety wyposażone są w srebrne spinki. Przez oparcie krzesła przewiesił skórzaną kurtkę. Łokciami opiera się o blat stolika, a jego szczelnie splecione ze sobą, smukłe palce, stanowią podparcie do brody. Siedzi wygodnie z wyciągniętymi nogami, które założył jedną na drugą. Nie musi wstawać, żebym mogła zauważyć, jak wysoki jest.

Staję przed nim, chwytając za filiżankę z kawą. Unoszę wzrok, by móc się przywitać i… łup! Srebrna taca ląduje razem z czekoladowym Browni na podłodze, a zaraz do niej dołącza filiżanka kawy. Szkło leci we wszystkie stronę, a ja nie mogę ruszyć się z miejsca, wbijając wzrok w siedzącego przede mną chłopaka.

— Wszystko w porządku? — pyta, wstając i kładąc swoją wielka, ciepłą dłoń na moim dygoczącym ramieniu.

Jestem w takim szoku, że nie potrafię wydobyć z siebie ani słowa. Moje dłonie zaczynają niekontrolowanie się trząść, a serce wali, jakbym dopiero, co ukończyła bieg maratonowy.

— O mój Boże, Alex! — Kątem oka widzę, jak Anna biegnie pospiesznie w naszą stronę. Na jej twarzy pojawia się subtelny, niewinny uśmiech. — Z całego serca przepraszamy — zaczyna się tłumaczyć. — Koleżanka nie czuje się dzisiaj za dobrze. — Nerwowo przygryza dolną wargę, po czym ukradkiem spogląda w moją stronę. — Wybacz — powtarza, przeszywając typa błagalnymi oczętami. — Zamów, co tylko chcesz. Na nasz rachunek, w porządku?

— To nie będzie konieczne — odpowiada spokojnym, melodyjnym głosem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Mimowolnie czuję się jeszcze bardziej spłoszona.

Zachowuje się, jakby mnie jeszcze nigdy w życiu nie widział. Co to ma być? Jakiś parszywy żart? A może właśnie zostałam wkręcona w jeden z tych idiotycznych programów telewizyjnych i usłyszę za chwilę głośne „Witamy, w ukrytej kamerze!”

Chłopak wyciąga z kieszeni spodni portfel i kładzie na stoliku kilka zielonych banknotów.

— Ty… — mamroczę z ledwością, drżącym głosem.

Nie jestem do końca pewna tego, co chcę powiedzieć. Nie mogę go przecież tu i teraz oskarżyć o masowe morderstwo, nie mając żadnych dowodów, prawda? Wyszłabym na totalną wariatkę. Co, jeśli wczorajszego wieczoru nic się nie stało, a wszystko działo się wyłącznie w mojej głowie? Możliwe, że to zwyczajny zbieg okoliczności, że stojący przede mną chłopak, wygląda dokładnie jak typ z mojego koszmaru. Ale mimo wszystko, kiedy patrzę w te oczy, w te fioletowo-błękitne, niepowtarzalne oczy, nie jestem w stanie się uspokoić.

— Znamy się? — pyta z autentycznym zdziwieniem i unosi brwi do góry, przechylając lekko głowę w bok.

— Ja… — Czuję się, jakby w moim gardle urósł jakiś wielki, kolczasty krzak, niepozwalający mi dalej mówić.

— Nic się nie stało — stwierdza delikatnie się uśmiechając, po czym spogląda na Annę. — Może jutro uda mi się skosztować waszej kawy i zjeść Browni. — Wzrusza ramionami.

Anna otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć. Wygląda przy tym jak karp, albo jakaś inna ryba. Wyraźnie czuję jej irytację i po trochu złość na mnie. Właściwie, to nie ma jej się co dziwić. Przez moje zachowanie prawdopodobnie stracimy klienta, który najwidoczniej nie należy do najbiedniejszych, skoro zostawia taką sumę pieniędzy, nie tykając nawet swojego zamówienia. Po chwili, zaczynam w siebie wątpić. Przecież on w żadnym wypadku nie przypomina nawet zimnokrwistego zabójcy. Muszę wziąć się w garść.

— A więc… widzimy się jutro? — pyta Anna w ostatniej chwili niepewnym, cienkim głosikiem.

— Na to wygląda. — Tym razem, uśmiech na jego twarzy jest nieco wyraźniejszy, co sprawia, że w lekko zarumienionych policzkach pojawiają się dołeczki.

Zarzuca na siebie skórzaną, czarną kurtkę i rusza w stronę wyjścia. Na pożegnanie unosi prawą rękę do góry, machając dwa razy i znika za drzwiami.

— Alex! — burczy Anna, której twarz robi się tak czerwona, że zaczyna przypominać wielkiego buraka.

Spuszczam wzrok, spoglądając na jej mocno zaciśnięte pięści. Od razu wiem, że czekają mnie nie lada kłopoty.

Nagle zapala się w mojej głowie maleńka żaróweczka i uświadamiam sobie, że istnieje jeden dowód, który świadczyłby o winie chłopaka. Typ, którego widziałam wczorajszego wieczoru, został przecież postrzelony w ramię.

— Zaraz wrócę — rzucam pospiesznie i kieruję się w stronę wyjścia.

Nie obchodzi mnie to, co sobie o mnie pomyśli. Chcę dowiedzieć się prawdy. Nawet, jeśli będzie ona bardzo gorzka.

Kiedy wychodzę na świeże powietrze, widzę, jak czarnowłosy chłopak właśnie wsiada na motor. Do jasnej cholery, na ten sam motor, który wczoraj widziałam. Błyskawicznie do niego podbiegam, zastawiając drogę.

— Coś nie tak? — pyta niewinnym głosem, mrużąc przy tym te swoje przeklęte oczy.

— Odpowiedz mi na jedno pytanie! — parskam zdeterminowana. Bez jakiegokolwiek zastanowienia chwytam za kierownicę crossa.

— Potrafisz być naprawdę irytująca… wiesz? — Zabiera moją dłoń z kierownicy, jakby była jakimś dokuczliwym robalem i wykrzywia przy tym twarz w grymasie. — Nie dotykać — mówi stanowczo, po czym przeczesuje smukłymi palcami spadające mu na czoło włosy. W rezultacie niczego tym nie wskórał, bo kosmyki przydługawej grzywki, nieposłusznie zajmują z powrotem swoje dawne miejsce.

— Jedno pytanie i przysięgam…

— Jeśli to jedyny sposób, by się ciebie pozbyć, śmiało. — Wzdycha, krzyżując ręce na piersi.

— Gdzie byłeś wczoraj wieczorem?

— Emm… w pracy? Dorabiałem — odpowiada z niepokojącą pewnością siebie.

— W pracy? — Mrużę oczy w złości, starając się przeszyć go wzrokiem, co nie robi na nim najmniejszego wrażenia.

Chyba zauważa, że jego odpowiedź nie do końca mnie przekonuje, bo po chwili mówi dalej:

— Pozbywałem się zbędnych śmieci…

— Jesteś sprzątaczem, czy co? — pytam z niedowierzaniem.

— Coś w ten deseń. — Śmieje się sam do siebie, jakbym powiedziała niezmiernie dobry żart.

— Jakoś nie chce mi się wierzyć, że w takiej pracy zarabia się na tyle dobrze, by móc zostawiać w kawiarni napiwek, który starczyłby na…

— Może mam bogatych rodziców? — przerywa mi. — Może pracuję dla zabicia czasu? Kto wie?

Zaciskam zęby i po krótkim namyśle, decyduję się na moją ostatnią deskę ratunku. Trzeba postawić wszystko na jedną kartę.

— Twoje ramię — mówię niepewnie, żując przy tym dolną wargę, która powoli zaczyna szczypać.

— Coś z nim nie tak? –pyta, spoglądając na mnie sceptycznym i za razem znudzonym wzrokiem.

Spogląda na zegarek, dając mi do zrozumienia, że nie ma ochoty dłużej tracić czasu na naszą rozmowę.

— Nie mam całego dnia Skarbie, więc może przejdź w końcu do rzeczy.

— Chcę je zobaczyć — rzucam bez namysłu.

Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie powiedziałam. Serio, Alex? Jakim cudem przeszło mi to przez gardło? O mój słodki Boże, co za wstyd. Ale z drugiej strony, jeżeli dzięki temu będę mogła w końcu spać spokojnie, do diabła ze wstydem.

— Wow! — Parska śmiechem, co było bardzo łatwe do przewidzenia. — Chcesz mi powiedzieć, że mam się do ciebie rozebrać? — pyta, ciągle chichocząc.

Czuję, jak moja twarz robi się z sekundy na sekundę coraz bardziej gorąca. Zapewne, teraz ja wyglądam jak wielgachny, idiotyczny, naburmuszony burak.

— No dobrze. — Wzrusza ramionami. — Ale jeśli po tym dostanę zapalenia płuc, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina, Skarbie.

Płonę, inaczej nie da się tego nazwać. Jeszcze trochę i zamienię się w kupkę prochu, a on nie będzie musiał nawet ruszać ręką. MASAKRA! Co ja sobie w ogóle myślałam? Brawo, Alex! Jeszcze nigdy nie czułam się tak durnie, jak w tej chwili.

Chłopak ściąga z siebie czarną, skórzaną kurtkę, po czym zaczyna odpinać guziki swojej eleganckiej, idealnie dopasowanej koszuli. Wolę nie oglądać się dookoła. Nie chcę widzieć oczu wszystkich gapiów, którzy, Bóg wie, co sobie teraz o nas myślą.

Kiedy odsłania oba ramiona, automatycznie opada mi dolna szczęka. Jestem pewna, że wygląda to, dokładnie tak samo, jak w tych śmiesznych kreskówkach, które do dziś chętnie oglądam. Ani śladu po postrzale. Nawet najmniejszej ryski. A byłam taka pewna, że…

— Zadowolona? — pyta, wywracając oczami.

— Wybacz. Najwidoczniej cię z kimś pomyliłam — wykrztuszam z siebie, schylając głowę, by uniknąć jego spojrzenia. Staram się ze wszystkich sił zrobić niewidzialna. Niestety, mój plan zdaje się nie funkcjonować.

— Zawsze to jakaś wymówka — stwierdza, po czym zaczyna się z powrotem ubierać. — To nie pierwszy raz, kiedy dziewczyna prosi mnie, żebym się rozebrał, ale szczerze mówiąc, po raz pierwszy nie dostaję za to niczego w zamian.

Dupek, chamski dupek; burczę sama do siebie w myślach.

— Zapomnij o tym, ok? — proszę przez zaciśnięte zęby. Próbuję się niewinnie uśmiechnąć, co nie zupełnie kończy się powodzeniem.

— Widzimy się jutro, hm? — To brzmi bardziej jak stwierdzenie niż pytanie, więc postanawiam się już lepiej nie odzywać i jeszcze bardziej pogarszać sytuacji.

Już wystarczająco się ośmieszyłam. Większej kretynki nie muszę z siebie robić.

Chłopak w końcu się odwraca i odpala motor. Po chwili odjeżdża, zostawiając za sobą chmurę szarego dymu i subtelny zapach palonych opon. Kasłam, po czym ruszam w kierunku kawiarni z walącym jak dzwon sercem i kompromitacją wypisaną na, już bordowej, twarzy.

*

Poprosiłam Annę, by nie wspominała o moim dzisiejszym, tak nietypowym dla mnie, dziwacznym zachowaniu. Szefowa nie byłaby zbyt zadowolona. Całe szczęście, Anna od razu się zgodziła, zapewniając, że będzie trzymać język za zębami. Może sprawiała wrażenie wściekłej, ale taka już jest. Zawsze gniewa się na mnie pierwszych kilka minut, by potem zupełnie zapomnieć o całej sprawie. Niestety, za stłuczoną zastawę i zamówienie chłopaka i tak muszę zapłacić z własnej kapsy. Niezależnie od tego, ile napiwku zostawił.

Sebastian zadzwonił do mnie około dziesiątej, oznajmiając, że nie mamy na niego czekać, bo źle się czuje i już na pewno dzisiaj nie przyjdzie do pracy. Od razu wywietrzyłam kłamstwo. Każdy, kto zna Sebastiana, dobrze wie, że to tylko kiepska wymówka i w rzeczywistości, jak zwykle, odpoczywa po, z pewnością udanej, imprezie.

Sebastian i Anna to dwie osoby, przed którymi nie muszę niczego udawać. Widzą mnie taką, jaką jestem naprawdę. Przy nich zdarzają mi się nawet krótkie momenty, w których udaje mi się zapomnieć o przeszłości i czuć jak dawniej.

Około czwartej popołudniu kończymy naszą zmianę, a do lokalu przybywają Matt i Megan. Druga zmiana jest o wiele krótsza i nie potrzeba na nią więcej osób.

— Odwiozę cię do domu, Alex — proponuje Anna, ale w moich uszach brzmi to bardziej jak komunikat.

Dziewczyna zakłada na siebie jasną kurtkę i zaczyna wiązać wokół szyi ciepło wyglądający szalik.

— Nie chcę robić kłopotów…

— Ach, przestań! Za każdym razem to samo! Dobrze wiesz, że dla mnie to żaden kłopot. Jakbyś tylko nie była taka uparta i myślała, że musisz zdawać się całe życie tylko i wyłącznie na siebie, mogłybyśmy codziennie wracać razem — mówi stanowczo, lekko podniesionym głosem, kończąc wiązać swoje wysokie buty. — Jedziesz ze mną, koniec tematu!

Przez moment zastanawiam się, czy ma sens, by się przeciwstawiać, ale niemal od razu daję za wygraną. Mam świadomość tego, że Anna się o mnie martwi. Nie mam jej tego za złe, wprost przeciwnie. Cieszy mnie fakt, że jej na mnie zależy. Od śmierci rodziców, większość ludzi traktuje mnie jak maleńkiego, bezbronnego baranka, którego łatwo skrzywdzić, co nie znaczy, że ma to plusy. Nie czuję się dobrze z myślą, że budzę u innych litość. Chcę, by widzieli we mnie silną dziewczynę, radzącą sobie w trudnej dla siebie chwili, a nie wołające o pomoc, zagubione dzieciątko.

Samochód Anny to mała, zielona, przypominająca w moich oczach ogromną żabę, Corsa. Wsiadamy do środka, dygocząc z zimna. Anna od razu włącza ogrzewanie, co sprawia, że już po kilku minutach mogę się odprężyć i odpiąć zamek płaszcza.

— …całkiem słodki, co nie? — kończy zdanie, z którego usłyszałam zaledwie trzy ostatnie słowa.

Biorę głęboki oddech i odwracam głowę w jej stronę.

— Co mówiłaś?

— O mój Boże, Alex. Co się z tobą dzisiaj dzieje?

Gdybym tylko to sama wiedziała; mówię do siebie w myślach.

— Muszę po prostu odpocząć. Wczoraj nie zmrużyłam nawet oka, przez całą noc — przyznaję.

— Jakieś problemy? To do ciebie niepodobne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio cię taką widziałam.

— Nie musisz się o nic martwić, Anna. To nic ważnego. — Próbuję ją przekonać. — Serio! — dodaję, kiedy widzę jej podejrzliwą minę.

— Niech ci będzie. Znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że nawet jeśli byłoby coś nie tak, nie wyduszę z ciebie prawdy, jeśli sama nie będziesz chciała mi jej powiedzieć.

Co racja, to racja; mruczy cichy głos w mojej głowie.

— A więc? — pyta, kiedy skręcamy w wąską uliczkę, prowadzącą do mojego domu.

— Co, a więc? — powtarzam, unosząc przy tym brwi i marszcząc czoło.

— Nie usłyszałaś nawet słowa, kiedy do ciebie mówiłam, co?

To nie do końca prawda. Usłyszałam trzy, ale nie miały one dla mnie większego sensu. Anna bezsilnie kiwa głową na boki, lekko się przy tym uśmiechając.

— Pytałam, co o nim myślisz. No wiesz, o tym kolesiu, przed którym odwaliłaś niezłą scenkę.

— Anna! — burczę zakłopotana.

— No, co? — pyta niewinnie, wzruszając ramionami i cicho chichocząc. — Musisz przyznać… słodki był.

— Słodki? — Wykrzywiam usta. Nie podoba mi się to, dokąd zmierza ta rozmowa.

— Nie wciskaj mi, że ci się nie spodobał. Widziałam twoją minę, jak na niego pierwszy raz spojrzałaś — chrząka. — Nie mówiąc już o całej reszcie. — Wyszczerza swoje bielusieńkie zęby. — Nie dziwię ci się… serio — dodaje szybko. — Kiedy zobaczyłam te jego oczy, mmmm. — Przymyka na moment powieki, jakby rozkoszowała się, niezmiernie pysznym, kawałkiem ciasta.

— To nie tak, Anna. Źle to wszystko interpretujesz — komunikuję jej, zakładając ręce na piersi i modląc się, by zostawiła temat w spokoju.

— Oj, oj… nie ma, co się wstydzić. Szczerze mówiąc, gdybym to ja była na twoim miejscu, z pewnością też upuściłabym tą cholerną tacę.

— Zostaw to! — mówię błagalnym tonem, delikatnie szturchając ją łokciem.

Anna wzrusza tylko ramionami, parkując samochód na wjeździe do mojego domu. Gasi silnik i odwraca się w moją stronę.

— Co robisz w sobotę wieczorem? — pyta, poprawiając swój niesforny kok, a ja jestem jej z całego serca wdzięczna, że nie dręczy mnie dalej rozmową o chłopaku z kawiarni.

— To, co zawsze — odpowiadam, odpinając pas bezpieczeństwa.

Prawie w każdą sobotę, po pracy, udaję się do pobliskiej biblioteki na poszukiwanie nowych książek. Później wracam do domu i do końca dnia siedzę w swoim pokoju, czytając.

— To wszystko jasne. Podjadę po ciebie koło siódmej i zabieram cię do Megan, na imprezę. Aha! — Kiwa na boki, wyciągniętym do góry, wskazującym palcem. — Od razu mówię, że to nie jest prośba. Masz być gotowa i już! Nie pozwolę na to, żebyś znowu siedziała przykuta do łóżka i czytała książki.

— No nie wiem… — mamroczę, kręcąc nosem.

To nie pierwszy raz, kiedy prosi mnie bym poszła z nią na imprezę do znajomych. Od śmierci rodziców, rzadko kiedy chodzę na imprezy, żeby nie powiedzieć, że w ogóle. Czuję się nieswojo w otoczeniu większej grupy ludzi. Kiedyś nie wahałabym się ani chwili. Kochałam imprezy, spotkania z przyjaciółmi i flirtowanie z chłopakami. Ale teraz, to wszystko straciło nagle swój sens.

— Przestań w końcu zrzędzić, weź się w garść i zacznij żyć, kobieto! — rzuca surowym tonem.

Wiem, że ma rację, ale nie mogę odrzucić wrażenia, że powrót do dawnego, beztroskiego życia, będzie się równał z tym, że o nich zapomnę. To głupie, sama do końca tego nie rozumiem, ale tak jest i nie mogę tego zmienić. Rodzice z pewnością nie cieszyliby się, gdyby wiedzieli, że ich córka postanowiła do końca swoich dni żyć w żałobie. Woleliby widzieć mnie uśmiechniętą, bawiącą się i skaczącą ze szczęścia. Gdyby to tylko było takie łatwe.

— W porządku — cedzę, próbując się uśmiechnąć.

Kąciki ust Anny podchodzą niemal do uszu. Chyba nie do końca wierzyła w to, że się zgodzę. Ściskam ją i całuję w policzek, po czym wychodzę z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. Wyciągam klucz z kieszeni płaszcza i przekraczam próg domu. Babcia leży na szerokiej sofie z zamkniętymi oczami i cicho pochrapuje. Podchodzę do niej i przykrywam ją grubym kocem w kratę. Niech śpi dalej.

Ściągam płaszcz i buty. Ruszam szybkim krokiem w stronę kuchni. Gorące kakao dobrze mi zrobi, do tego obiad ze wczoraj, który zgrzewam w mikrofali. Zapiekanka makaronowa z sosem pomidorowym. Odkąd chodzę do pracy nie mam zbyt wiele czasu, by przygotowywać skomplikowane dania. Robię zatem w wolnej chwili kilka na raz i mrożę w zamrażalce. Nie jest źle, ale czasami tęsknię za potrawami mamy. Kiedyś wspólnie gotowałyśmy smaczne obiady i piekłyśmy przeróżne ciasta.

Po zjedzeniu,,fantastycznej” zapiekanki i wypiciu kakao, wchodzę po schodach. Udaję się prosto do swojego pokoju. Od razu chwytam za książkę, rozkładam się na łóżku i zaczynam czytać.Medalion

Dzisiejszej nocy w końcu udało mi się, bez większego problemu, zasnąć. Przyznaję, że w jakimś stopniu niepokoi mnie myśl pojawienia się wieczorem w domu pełnym ludzi, z których prawdopodobnie ponad połowy nie znam. Ale ma to swoje plusy. Obraz bezlitosnego mordercy z płonącymi dłońmi nie gości już stałe w mojej głowie.

Stoję za ladą w kawiarni i nerwowo rozglądam się po całym lokalu. Obawiam się, że będę zmuszona spotkać ponownie tajemniczego nieznajomego. Mogę tylko mieć cichą nadzieję, że postanowi nie dotrzymywać słowa i darować sobie to przeklęte Browni i kawę.

— Nie wierzę własnym oczom! — Słyszę podekscytowany głos Anny i od razu wiem, co ma na myśli.

A już miało być tak pięknie, do jasnej cholery. W duchu dziękuję Bogu i wszystkim Świętym, że nie wezwałam wczoraj policji. To dopiero byłby wstyd! Porażka na całej linii. Czysta masakra.

— On naprawdę przyszedł, Alex! — Anna szarpie mnie jak szalona za ramię i kiwa głową w kierunku chłopaka, który właśnie zajmuje miejsce przy tym samym stoliku, co wczoraj. — Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że po tym wszystkim jeszcze go zobaczę. — Wyszczerza zęby, poklepując mnie po plecach.

— Szczerze mówiąc — powtarzam za nią z lekką irytacją w głosie — miałam nadzieję, że NIE przyjdzie.

— Do dzieła mistrzu! — chichocze. — Odbierz zamówienie. Aha! Tylko tym razem, postaraj się niczego po drodze nie zdemolować — radzi, parskając śmiechem.

— Wielkie dzięki — mamroczę wkurzona pod nosem, robiąc kwaśną minę i wywracam oczami.

Wdech, wydech, wdech, wydech… oddychaj, Alex, pamiętaj o oddychaniu; nakazuję sobie, idąc w jego kierunku.

Pierwsze, co zauważam, gdy zatrzymuję się przy stoliku, to jego rozbawiona mina. Odruchowo mrużę oczy w złości. Nie wiem tylko, czy bardziej gniewam się na niego, czy może na samą siebie.

— Mam nadzieję, że dzisiaj nie będę się musiał rozbierać — zaczyna, rozkładając się wygodnie w krześle. — No chyba, że ładnie poprosisz. — Mruga do mnie okiem, a ja zaciskam mocniej usta, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym potem żałować.

— Witam serdecznie, czym mogę służyć? — pytam, nie zważając na jego wcześniejszą wypowiedź.

Niespokojnie błądzę wzrokiem po całym lokalu, żeby tylko nie spotkać się z jego oczami. Staram się nie myśleć o tym głębokim, magnetycznym spojrzeniu. O ciemnym błękicie, zmieszanym z niepowtarzalnym fioletem. W połączeniu z ciężkimi, gęstymi rzęsami, stanowią perfekcyjną całość, która mrozi mi krew w żyłach. Moja prawa noga niekontrolowanie zaczęła stukać w drewnianą podłogę. Nie mogę tego pojąć. Jakaś dziwna siła przyciąga mnie do niego niczym magnez.

— Już od wczoraj czekam na swoje Browni — odpowiada krótko.

— Coś jeszcze? — pytam, starając się brzmieć przy tym w miarę… normalnie.

— Wiesz… — przejeżdża po mnie badawczym wzrokiem — mam nieodparte wrażenie, że jeśli zaraz nie usiądziesz, będę cię musiał zbierać z podłogi — oznajmia, a jego kącik ust wędruje subtelnie ku górze. — Jesteś blada jak ściana. Wyluzuj, Skarbie.

— Ze mną wszystko w porządku — cedzę przez zaciśnięte zęby.

Moje dłonie powoli zaczynają zamarzać, co jest niezaprzeczalną oznaką tego, że się denerwuję. Wydawało mi się, że wybiłam sobie z głowy to, że chłopak siedzący przede mną jest mordercą pozbawionym serca, ale najwidoczniej się myliłam. Do tego dochodzi jeszcze ta przeklęta impreza dzisiejszego wieczoru. Powtarzam sobie, że nie ma się czym przejmować, ale to w niczym nie pomaga. Jedna moja półkula mózgu nie potrafi się doczekać, a druga kombinuje, już od dobrych kilku godzin, jaką wymówkę wymyślić, by nie musieć na nią iść.

Po odebraniu zamówienia wchodzę za marmurową ladę. Nie muszę długo czekać, Browni i kawa pojawiają się w mgnieniu oka na jednej z srebrnych tac. Chwytam za nią i ruszam z powrotem do naszego gościa.

— Smacznego — wyduszam z siebie i podejmuję próbę uśmiechnięcia się.

Kiedy się pochylam, by postawić na stoliku filiżankę kawy i ciasto, zza mojej koszuli wysuwa się srebrny naszyjnik z okrągłym wisiorkiem, który niegdyś należał do mojej mamy. Chłopak niespodziewanie odsuwa się szybko od stołu, aż słychać nieprzyjemne szuranie nóg krzesła. Przykleja plecy do oparcia i tępo gapi się na mój medalik.

— Ciekawy naszyjnik — rzuca, zaskakując mnie nagłą zmianą tematu.

Nie jestem pewna, co na to odpowiedzieć, więc decyduję się na proste,,Dziękuję”.

Prostuję się i jestem gotowa do pójścia, kiedy nieznajomy chłopak zaczyna mówić dalej:

— Skąd go masz? — pyta, jakby to w jakimkolwiek stopniu jego dotyczyło. Co go to obchodzi? Nic mu do tego!

Na moim wisiorku widnieje dziwny symbol, który od zawsze mnie zastanawiał, jednak nigdy nie przyszło mi do głowy, by pytać o jego znaczenie. Myślałam, że to zwyczajny wzorek wyżłobiony na posrebrzanej blaszce. Tyle.

Na medaliku są wygrawerowane dwie, kanciaste, krzyżujące się ósemki. Wyglądają, jakby były złożone z kwadratów. W miejscu, gdzie się przecinają, wychodzą cztery linie. Idą po kolei, w górę, w dół i na boki.

Po krótkim namyślę, postanawiam być grzeczną, uprzejmą dziewczynką i odpowiedzieć mu na jego pytanie.

— Należał do mojej mamy — mruczę półgłosem.

Odwracam się i stawiam pierwszy krok w kierunku lady.

— To wiele by wytłumaczyło — mamrocze sam do siebie. — Wiesz, co oznacza ten medalion? –pyta nagle, zmieniając ton głosu na wyraźny.

— Nie, nie wiem — odpowiadam, próbując zachować spokój.

Nie lubię rozmawiać o moich rodzicach, a co za tym idzie, także o rzeczach, które się z nimi wiążą. Budzi to we mnie wspomnienia, a każde z nich boli.

— Dlaczego jej o to nie zapytasz?

Cała się spinam ze złości. To, jakby ktoś specjalnie rozdrapywał stare rany.

— Zmarli i tak nie odpowiadają! — burczę, próbując się powstrzymać od wypowiedzenia dalszych słów, które, koniec końców, doprowadziłyby do mojego zwolnienia.

To nie jego wina; powtarzam sobie w myślach. Jest po prostu wścibskim klientem, którym nie ma się co przejmować. Nie warto się kłócić.

— Nie żyją? — dziwi się, marszcząc brwi w zamyśleniu.

Nad czym tu długo myśleć, nie żyją i już. A poza tym, nadal nie wiem, co mu do tego. Ściskam mocniej tacę w rękach i nakazuję sobie powoli oddychać.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: