Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Falcon II - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Falcon II - ebook

Po katastrofalnej w skutkach akcji ratunkowej, Alex zostaje zamknięta w odizolowanym pomieszczeniu Głównej Kwatery. Dziewczyna nie wie, co stało się z towarzyszącą jej dwójką i resztą grupy. Obawia się, że zdrada Siedem przyniosła w rezultacie fatalne skutki. Nie widząc innego wyjścia, postanawia zawrzeć umowę z dowódcą Organizacji. Co dziwne, nie wszystkie słowa ludzi Falconu brzmią jak szaleństwo.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8126-446-4
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przed przeszłością nie uciekniesz

Jestem zamknięta w ciasnym pokoju, na jednym z wyższych pięter Głównej Kwatery Falconu. Pomyśleć, że to nie pierwszy raz, kiedy traktują mnie jak więźnia. No cóż, ostatnio znajdowałam się przynajmniej w przytulnym pokoiku z widokiem na piękny ogród. Tutaj nic nie jest przytulne czy piękne. Gdzie tylko nie spojrzeć, widać biel. Powoli rzygam tą przeklętą bielą! Nawet łóżko wygląda jak cholerna kozetka szpitalna. Na suficie wisi olbrzymia, podłużna lampa, której ostre światło nieprzerwanie drażni moje oczy. W pomieszczeniu nie ma okien, co jeszcze bardziej pogarsza moją sytuację. Czuję się jak w wariatkowie. Żadnego stolika, krzesła czy innych mebli. Brakuje tylko miękkich ścian, o które mogłabym się obijać. Z jednego mogę być jednak zadowolona. Na przeciwko mojej pryczy znajduje się maleńka łazienka. Przynajmniej nie jestem zmuszona do załatwiania swoich fizjologicznych potrzeb pod siebie.

Przed drzwiami do pokoju stoi dwóch strażników. Co jakiś czas słyszę ich ciche rozmowy i śmiechy. Nieraz próbowałam podsłuchać, o czym mówią. Wytężanie uszu na nic się nie zdaje. Albo niczego nie wiedzą, albo są na tyle inteligentni, by nie gadać o ważnych rzeczach tuż pod drzwiami mojego prywatnego więzienia.

Jeśli chodzi o Jeden, Trzy i Cztery, nie mam bladego pojęcia, co się z nimi dzieje. Trzymam się dobrej myśli, że Cztery zdołał uciec, schować się, ujść z życiem, ale Trzy… Ta nieświadomość w końcu mnie zabije.

W noc naszej katastrofalnej akcji ratunkowej widziałam go po raz ostatni. Do teraz nie mogę uwierzyć, że to Siedem nas zdradziła. Osobiście założyła kajdanki na ręce Trzy, po czym nakazała strażnikom zaprowadzenie go do dawnej celi. Mogę się tylko domyślać, co w tej chwili z nim robią.

O Sześć też niczego nie wiem. Prawdopodobnie schwytali go jeszcze przed nami. Siedem wiedziała o wszystkim, znała każdy szczegół naszego planu. Wiedziała, kto nam pomaga. Raczej mało prawdopodobne, że zostawiła Sześć w spokoju i wydała tylko nas. O reszcie grupy nawet nie wspomnę. Boję się, że coś im się stało. Co ja mówię, z całą pewnością coś się stało. Pytanie jest jedno — czy jeszcze żyją? Próbuję wyrzucić z głowy obraz wołających o pomoc Nany, Dwa i Pięć.

Nie jestem pewna, jak długo tutaj siedzę. Wydaje mi się, że minęło dobrych parę tygodni. Nikt nie pokazuje mi się na oczy. Nikt mnie nie odwiedza. Nikt nie otwiera drzwi i nie przekracza progu mojej izolatki. Nie wiem, czego ode mnie chcą. Co planują, jako następne? Dlaczego jeszcze żyję? Czyżby byli tak głupi i naiwni, by myśleć, że zgodzę się na współpracę z nimi? Możliwe, że chcą mnie wykorzystać, by móc sterować Jeden. Ale w międzyczasie musieli się domyślić, że nigdy nie stanę po ich stronie. Nie posunęłabym się do czegoś tak niemoralnego, nawet za cenę własnego życia. Przynajmniej tak myślę. Jednak, gdyby popatrzeć na całą tę sprawę trzeźwym okiem, nie mam pojęcia, co by się stało, jakby przyłożyli mi lufę pistoletu do skroni i kazali wydać Jeden jakieś polecenie. Nie mogę być w stu procentach pewna, że od razu im odmówię. Chcę wierzyć, że właśnie tak bym postąpiła, ale człowiek nie może być niczego pewny, zanim nie znajdzie się w danej sytuacji.

Najgorsze, że i beze mnie poradzą sobie z Jeden. Jedynie Trzy jest odporny na ich eksperymentalne mieszanki, które ważą się nazywać lekarstwami. Zrobili z Jeden na powrót robota, który ślepo wykonuje każdy ich rozkaz. Nie wątpię w to. Tak bardzo chciałabym znaleźć sposób, by go uratować. Niestety, nie potrafię ocalić nawet samej siebie. Trzy miał rację mówiąc, że do niczego się nie przydam i będę tylko niepotrzebnym balastem. Ale nawet, gdybym go wtedy usłuchała i została w kryjówce, co by to zmieniło? Tak czy siak skończylibyśmy w tym samym miejscu.

Zbyt dużo pytań krąży po mojej głowie. Dziesiątki przypuszczeń, które przyprawiają mnie o mdłości i ból głowy. Byłoby mi o wiele łatwiej, gdyby ludzie odpowiedzialni za ten cały syf postawili sprawę jasno. Mam serdecznie dość ciągłego domyślania się, czego tak właściwie ode mnie chcą i co stało się z resztą.

Niewielka klapa, znajdująca się w dolnej części stalowych drzwi, otwiera się trzy razy dziennie. Żołnierze Falconu przesyłają mi przez nią plastikowy tablet z jedzeniem i piciem. Przez pierwszych kilka dni niczego nie ruszyłam. Postanowiłam zastrajkować. Moja głodówka nie trwała jednak zbyt długo. W końcu zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Martwa, nikogo nie ocalę. Osłabiona, nie będę w stanie się obronić, gdyby w końcu ktoś zdecydował się przekroczyć próg mojej samotni.

Teraz pochłaniam każdy posiłek, jakby był moim ostatnim. Nie zostawiam żadnych resztek. Chcę być gotowa stawić opór, kiedy tylko pojawi się taka okazja. Ale póki co, nie widząc innego wyjścia — czekam.

***

Głośne pukanie do drzwi wyrywa mnie ze snu. Zrywam się gwałtownie na równe nogi, otwierając szeroko oczy. Nie wiem, czego się spodziewać. Zaskoczenie jest tak wielkie, że tłumi mój trzeźwy tok myślenia.

Kiedy słyszę głuche kliknięcie otwierającego się zamka, instynktownie robię krok w tył. Moje serce przestaje na parę sekund bić, przeczuwając najgorsze. Zabiją mnie.

Zawiasy lekko piszczą. Stalowe drzwi w końcu się otwierają, wpuszczając do środka nieznajomą postać.

Wysoki mężczyzna ubrany w elegancki garnitur przekracza próg pomieszczenia, zamykając za sobą jedyną drogę ucieczki. Ostrożnie rusza w moją stronę, przeszywając mnie badawczym wzrokiem. Nie wygląda na groźnego, wprost przeciwnie. Sympatyczny wyraz twarzy i delikatny uśmiech sprawiają, że odrobinę się rozluźniam.

Mężczyzna nagle się zatrzymuje, chowa swoje długie ręce za plecami, splatając ze sobą kościste palce dłoni. Jego jasnoniebieskie oczy konsekwentnie mnie obserwują. Co dziwne, to intensywne spojrzenie wcale mi nie przeszkadza.

Na bladej, lekko pomarszczonej twarzy pojawia się subtelny uśmiech. Ciągle milcząc, siada na twardym łóżku i klepie miejsce obok siebie. Nabieram powietrza przez nos i powoli wypuszczam ustami. Nie mogę nikomu ufać, powtarzam sobie w myślach. Niepewnie do niego dołączam, siadając w jak największym dystansie.

— Z góry chciałbym cię przeprosić za karygodne zachowanie moich żołnierzy — zaczyna donośnym, ale ciepłym głosem. — Nie powinni byli cię w ten sposób traktować.

Automatycznie otwieram usta. Coś jest ewidentnie nie tak. Facet wydaje się być całkiem pokojowo nastawiony. Stwarza wrażenie miłego, a może to tylko moja wybujała wyobraźnia? Może jeszcze śnię? Minęło tyle czasu… Dlaczego akurat teraz miałoby się coś zmienić? Czyżby postanowili zagrać ze mną w jakąś chorą grę, której reguł nie rozumiem? To musi być podstęp.

— Zapewne jesteś zdezorientowana — stwierdza, widząc moją skołowaną minę.

— Kim pan jest? — wyduszam z siebie. Nie poznaję własnego głosu. Skrzypi i jest ledwo słyszalny. Z jednej strony nie ma się czemu dziwić. Nie pamiętam, kiedy ostatnio go używałam. — Co tutaj robię? Co z resztą? Co z…

— Wszystko po kolei, moje dziecko — przerywa mi spokojnym, opanowanym tonem.

— Nie rozumiem — przyznaję, po czym odchrząkuję, by doprowadzić mój głos do porządku. — Niczego nie rozumiem — powtarzam, lekko poirytowana.

— Mam na imię Jack — przedstawia się w końcu. — Sprawuję tutaj dowodzenie.

Jack. Jego imię odbija się echem w mojej głowie. To niemożliwe. Ta pogodna, przyjazna osoba nie może być TYM Jackiem. Osoba przy mnie siedząca nie byłaby zdolna do takich nieludzkich okrucieństw. Ta osoba nie może stać na czele Organizacji. Daleko mu do bezlitosnego kata czy dręczyciela. Ale przecież właśnie to przed chwilą mi wyznał. Prawda? Mówi, że jest tutaj dowódcą, więc to jego rozkazy doprowadziły do tego całego syfu, w którym wylądowałam. To on wydał komendę uchwycenia Trzy, Jeden… To on zamknął mnie w tych czterech ścianach, bez słowa wytłumaczenia. Nie pojmuję, dlaczego zgrywa przede mną potulnego baranka, któremu zależy, bym dobrze się czuła. W mojej głowie powstaje jeden, wielki, trudny do rozplątania mętlik.

— Gdzie jest Trzy? Co z nim zrobiliście? Co z Jeden? — pytam ostrym jak brzytwa tonem.

— Och — wzdycha, pochylając delikatnie głowę do boku. — Nie powinnaś się nimi dłużej przejmować — stwierdza ze stoickim spokojem.

— Niech pan wybaczy, ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie — rzucam zbulwersowana, rozkładając bezradnie ręce. — Chyba należy mi się jakieś wyjaśnienie? Zostałam tu zamknięta bez jakiegokolwiek uzasadnienia! Przed drzwiami stoją uzbrojeni strażnicy. Jeśli nie jestem waszym więźniem, to kim, do diabła?!

Nagle czuję, jak olbrzymia dawka adrenaliny uderza mi do krwi. Zrywam się z miejsca niczym wkurzona furia. Chcę odpowiedzi i mam dość ciągłego częstowania mnie kłamstwami.

— Spokojnie dziecko — mruczy starszy mężczyzna, patrząc na mnie jak na nieposłuszną córkę. — Nie byłem w stanie załatwić tego wcześniej. Zbyt dużo obowiązków i spraw, które miały priorytet. Jutro zabiorą cię z powrotem do twojej rodziny. Będziesz mogła znów żyć normalnym życiem. Daję ci na to moje słowo, a moje słowo jest święte — oznajmia przepełniony dumą, kładąc prawą dłoń na sercu. — Mogę ci obiecać, że już nigdy o nas nie usłyszysz, jeśli cię to uspokoi.

— O czym pan do mnie w ogóle mówi? — burczę skołowana. — Mam wrócić z powrotem do domu? Do babci? Zapomnieć o wszystkim? Zapomnieć o Jeden? O Trzy? O całej reszcie? — pytam, kiwając z niedowierzaniem głową. — Chyba sobie pan żartuje. Chcę wiedzieć, co się z nimi stało! Natychmiast! — domagam się zdesperowana.

— Nie miałem na myśli domu, w którym dorastałaś, dziecko — tłumaczy, nie zwracając uwagi na resztę mojej wypowiedzi. — Mówię o twoim prawdziwym domu, o Monic — wyjaśnia, lekko mrużąc jasnoniebieskie oczy. — Musisz zapomnieć o swojej przeszłości — radzi. — Powinnaś zostawić ją za sobą. Zacznij patrzeć przed siebie. Twoje życie było wielkim, tłustym kłamstwem. Nie masz do czego wracać. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej dla ciebie — stwierdza stanowczo, ani na chwilę nie tracąc panowania nad sobą.

— Monic nigdy nie była, ani nie będzie moją prawdziwą rodziną. Nie znam jej, a ona nie zna mnie i wolałabym, żeby tak zostało! — syczę przez zaciśnięte zęby. — Ta kobieta jest zupełnie obcą osobą, a moja matka od dawna nie żyje — wyrzucam z siebie, przeszywając Jacka złowrogim spojrzeniem. Moje dłonie mimowolnie formują się w pięści.

Mężczyzna głośno wzdycha, wzruszając bezsilnie ramionami. Zrezygnowany, kiwa głową na boki, wykrzywiając usta w grymasie.

— Uwierz mi, dziecko — zaczyna zmęczony — tak będzie najlepiej. Nie tylko dla ciebie, także dla mnie i nawet dla tych — przerywa, szukając odpowiedniego określenia — dla naszego projektu — kończy dyplomatycznie, pretensjonalnie drapiąc się po brodzie.

— Projektu? — powtarzam z oburzeniem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.

— Projektu — potwierdza z drażniącym spokojem.

— Za kogo pan się uważa? Jak możecie traktować ich w taki sposób? To nieludzkie. Niemoralne! — warczę, przepełniona goryczą, która powoli staje się nie do zniesienia.

— Myślisz, że znasz te kreatury — mamrocze, spuszczając głowę i gorzko się uśmiecha. — Tak naprawdę, nic o nich nie wiesz — oznajmia twardo. — To nie my jesteśmy tymi złymi. Ile czasu spędziłaś w ich towarzystwie? Parę dni? Tygodni? Wątpię, że trwało to więcej niż miesiąc. Nie masz zielonego pojęcia, jak bardzo mylisz się na ich temat!

Zaciskam zęby i pięści. Brakuje mi słów. Nie wiem, co mu na to odpowiedzieć. Po części ma rację, nie znam ich zbyt długo. Każde z nich ma przede mną miliony tajemnic. Ale, czy to oznacza automatycznie, że są źli? Nic na to nie wskazuje. Są inni. Wyjątkowi. Niepowtarzalni. Ale, czy to czyni ich od razu bestiami? Z pewnością nie.

— Pozwól, że opowiem ci pewną historię — odzywa się nagle, kładąc bezwładnie swoje długie ręce na kolanach.

Powinnam go w ogóle słuchać? Mam wybór? Nie, prawdopodobnie nie mam żadnego wyboru. Odpowiedzi na moje pytania i tak nie dostanę.

Skołowana wzdycham bezsilnie, cofając się od niego jeszcze kilka centymetrów. Kiedy czuję za plecami zimną ścianę, zatrzymuję się i zjeżdżam po niej w dół, siadając na twardej podłodze wyłożonej białymi kaflami.

— A więc, dobrze — mruczy, spoglądając na mnie ukradkiem. Niespodziewanie poważnieje, odwracając wzrok. — Ludzie nigdy nie widzą tego, czego nie chcą widzieć. Myślę, że nikt z nich najzwyczajniej w świecie nie chce się wyróżniać. Większość woli pozostać niewidocznymi. Właśnie dlatego ludzie nic nie robią, nawet, gdy widzą, że coś jest nie tak. To wielka szkoda. Gdyby chociaż część z nich otworzyła szerzej swoje zaślepione oczy, rozpoznaliby, ile zła na tym zapchlonym świecie istnieje. Ale nie! Oni wolą beztrosko maszerować po swojej bezpiecznej ścieżce, nie zwracając uwagi na otaczające ich piekło.

Przełykam ślinę. Jego pesymistyczne słowa przyprawiają mnie o dreszcze. Najsmutniejsze jest jednak to, że dużo w nich prawdy.

Mówi spokojnie, płynnie, prawie bez emocji. Gdyby nie nerwowe drżenie jego prawej nogi, nigdy nie wpadłabym na to, że się denerwuje.

— Kiedyś poznałem pewną rodzinę — ciągnie dalej. — Szczęśliwą rodzinę — dodaje szybko. — Nawet sobie nie wyobrażasz, jak szczęśliwą. — Rzuca mi krótkie spojrzenie kątem oka, po czym ponownie spuszcza wzrok. — Dwójka zakochanych do granic możliwości ludzi, których los obdarzył wspaniałą córeczką. — Na jego twarzy pojawia się delikatny, ledwo widoczny uśmiech, ale to nie trwa długo. Znika niemal natychmiastowo, ustępując miejsca trosce, smutku i powadze. — Była oczkiem w głowie swoich rodziców. Była wszystkim. Jasnym promykiem, rozświetlającym ich życie. — Niepokoi mnie forma przeszła, jakiej używa, mówiąc o dziewczynce. — Niestety, radość nigdy nie trwa wiecznie. Prędzej czy później zostaje zmiażdżona przez brzemię tego niesprawiedliwego, bezwzględnego świata. — Widzę, jak przymyka powieki i zaciska mięśnie szczęki. — Istoty, które uważasz za niewinne, kruche i poszkodowane osoby, wcale takie nie są. Uwierz mi, to tylko pozory. Pokazują ci to, co chcą byś widziała. Ich prawdziwe oblicze jest głęboko ukryte. Nie daj się zwieźć tym słodkim spojrzeniom, tym anielskim oczom… To tylko skorupa maskująca potworne, ohydne wnętrze — mówi z nieodpartym przekonaniem i wzgardą. — Są niczym dzikie, nieokiełznane bestie, wtapiające się w tłum zwyczajnych, szarych ludzi. Jak krwiożercze wilki ukrywające się pośród stada niewinnych, niczego nieświadomych owiec. Potrafią tylko krzywdzić — stwierdza, przepełniony odrazą i gniewem. — Miała dopiero osiem lat. — Nie musi mi tłumaczyć, o kim mówi, wiem, że ma na myśli wspomnianą wcześniej dziewczynkę. — Nie zrobiłaby nikomu krzywdy — oznajmia zachrypłym, cienkim głosem, rozkładając ręce. — Nie miała żadnego problemu z nawiązywaniem nowych kontaktów. Wszędzie jej było pełno. Nie bała się zaczepiać innych dzieci. Była odważna, ciekawa świata. Przyjacielsko nastawiona do każdego, kogo na swojej drodze napotkała. Każdy normalny człowiek wziąłby to za zaletę. Ale właśnie ta otwartość i chęć poznawania innych, doprowadziły do jej zguby — wzdycha, zasłaniając dłońmi strapioną twarz. Po krótkiej chwili przejeżdża nimi w górę, odgarniając brązowe kosmyki krótkich włosów. — Tamtego dnia, cała trójka spędzała wolny czas nad morzem — kontynuuje. — Wieczorem postanowili przejść się na mały spacer wzdłuż plaży. Niebo było jeszcze jasne, ale kontury bladego księżyca powoli zaczęły się pojawiać na horyzoncie. Kiedy wracali z powrotem do swojego domu letniskowego, zauważyli dwójkę dzieci wpatrujących się ze spokojem w falującą wodę morza. Stały bezruchu, trzymając się za ręce tak mocno, jakby obawiały się, że ktoś ich rozdzieli. Bez wątpienia były rodzeństwem. Ich podobieństwo było uderzające. Brat z siostrą. Oboje mieli jasne, niemalże białe włosy. Ich skóra przypominała alabaster czy porcelanę. Było wystarczająco późno, by dwójka rodziców zaniepokoiła się faktem, że rodzeństwu nie towarzyszy nikt dorosły. Maleńka córeczka nie czekała na ich reakcję. Z uśmiechem na twarzy pobiegła w kierunku dzieci. — Jack zaciska zęby i pięści. Jego lekko zarośnięta broda drży. — Dziewczynka położyła dłoń na ramieniu chłopczyka, który razem z siostrą jednocześnie odwrócił się w jej stronę. Ich oczy miały nietypowy kolor. Trudno go opisać. Srebrny zmieszany z odrobiną błękitu, chyba najbardziej trafia. Poza tym, można było zobaczyć w nich dziwny blask, ciemność, pustkę, coś, co przeraziło nawet dwójkę rodziców. Nieznajomy chłopiec niespodziewanie odepchnął od siebie ich córkę, cofając się razem z siostrą do tyłu. Nagle zrobiło się nieprzyjemnie zimno, co było naprawdę dziwne, bo jeszcze kilka sekund wcześniej nawet w krótkich spodenkach i bluzce na szelkach umierało się z duchoty — przerywa, robiąc krótką pauzę. Wygląda na roztrzęsionego. Potrzebuje chwili, by móc opowiadać dalej. — Kiedy małżeństwo spojrzało na dłonie nietypowej dwójki, z przerażeniem ruszyło w kierunku swojego dziecka. Biała, gęsta mgła wydobywała się z palców rodzeństwa. Zdesperowani rodzice nie zdążyli na czas. Za późno rozpoznali zagrożenie. Ich córka była stracona, a oni nie mogli niczego zrobić, by temu zapobiec. Dziewczynkę otoczyła dziwna, tajemnicza aura, przypominająca wielką chmurę. Krzyk małej nie trwał długo, zaledwie kilka sekund, ale i tak zdążył rozedrzeć serca zrozpaczonej pary. Dziewczynka leżała bez ruchu na zimnym, złocistym piachu. Cała była zamarznięta i wyglądała jak piękna, lodowa rzeźba. Małżeństwo nie zdołało nawet wziąć jej w ramiona, pożegnać się, zapewnić, że czeka na nią lepsze miejsce, że wszystko będzie dobrze, że ją kochają. Byli zmuszeni obserwować, jak dosłownie znika na ich zapłakanych oczach. Jej delikatna skóra zaczęła pękać, dźwięcząc przy tym jak roztrzaskiwane szkło. Nie musieli długo czekać. Ciało dziewczynki rozprysło się na tysiące maleńkich bryłek kryształu.

Robi mi się niedobrze. Do tego jest mi słabo. Wszystko w środku mnie zaczyna się trząść. Zdaję sobie sprawę, że ta historia nie jest jakąś wyssaną z palca bajeczką, ona wydarzyła się naprawdę. Moje serce się ściska. Coraz mocniej i mocniej. Wyobraźnia częstuje mnie przeraźliwymi obrazami, które z pewnością już na zawsze pozostaną w mojej pamięć. Czuję, że coś mokrego spływa mi po policzku. Jedna, jedyna łza wywołująca zamęt i smutek.

— To była pańską córka, prawda? — pytam ostrożnie, intuicyjnie mrużąc oczy.

Mężczyzna nie odpowiada. Zdaje się być zamyślony. Może utkwił gdzieś głęboko w swoich traumatycznych wspomnieniach. Mimowolnie zaczynam mu współczuć. Nie potrafię inaczej. Dopiero po chwili przytakuje głową, potwierdzając moje przypuszczenie.

— Może dla ciebie to, co robię jest niemoralne — zaczyna — ale dla mnie, to jedyne wyjście. Nie widzę innego. Jeśli nikt inny się nimi nie zajmie, będą dalej zabijać niewinnych. Nie pozwolę na to. Te kreatury nie mają żadnej kontroli nad swoimi mocami. Gdyby nie to, że Jeden trafił do nas, jak myślisz, co by się z nim stało? — pyta, kiwając z niedowierzaniem głową na boki. — Zabijałby… Świadomie czy też nie. Zabijałby wszystkich, którzy znaleźliby się w jego pobliżu. Tym stworzeniom nie wystarcza dużo, by czuły się zagrożone. Są jak dzikie zwierzęta, już mówiłem. Nieokiełznane i nieprzewidywalne. Potrzeba kogoś, kto je poskromi i pokarze, gdzie ich miejsce. Nie mogę nic za to, że trafiło akurat na mnie — stwierdza, wzruszając obojętnie ramionami. — To samo tyczy się Trzy i reszty bandy, którą poznałaś. Dopiero w Organizacji nauczyli się kontrolować swoje umiejętności. Brak emocji sprawia, że nic nie jest w stanie ich sprowokować — tłumaczy. — Ty widzisz same minusy mojego Projektu, ponieważ ślepo wierzysz w słowa tych bestii. Ale, jakbyś była obiektywna, odkryłabyś mnóstwo pozytywów i może nawet przyznałabyś mi rację — oznajmia. Unosi głowę wysoko do góry, po czym opiera dłonie o kolana, powoli podnosząc się z miejsca. — Zastanów się w spokoju nad tym, co ci powiedziałem. Przejrzyj w końcu na oczy, dziecko. Sekcja Druga to banda zabójców, których, całe szczęście, mamy pod kontrolą.

Odwraca się ode mnie, podchodząc do drzwi wyjściowych. Kładzie dłoń na klamce. Zanim jednak wychodzi, spogląda jeszcze raz za siebie, spotykając się ze mną oczami.

— Później poślę do ciebie Siedem. Bardzo mi przykro, ale ja nie mam więcej czasu — przyznaje zrezygnowany. — Ona wszystkiego dopilnuje. Nie zrzucaj na niej winy — prosi. — Wszystko, co zrobiła, było dla naszego dobra. Mówiąc „naszego” mam na myśli również Jeden, Trzy i całą resztę bandy. Siedem pojawi się tutaj późnym wieczorem. W towarzystwie kilku moich żołnierzy, dostarczy cię całą i zdrową w ręce Monic. — Pcha klamkę w dół, otwierając drzwi i stawia pierwszy krok na zewnątrz. — Jeśli masz choć trochę rozumu w głowie, zapomnisz o Falconie, o całym Projekcie, twoich domniemanych przyjaciołach i o twojej przeszłości, która już i tak nie istnieje.

— Chwila! — krzyczę nagle, otrząsając się z szoku i gwałtownie zrywam z podłogi. — Co ma pan na myśli mówiąc, że nie istnieje?

— Myślę, że dobrze wiesz, co mam na myśli — odpowiada, ciężko wzdychając. — Nie mieliśmy innego wyboru. Musieliśmy pozbyć się wszystkich ewentualnych świadków. Nie byliśmy pewni, co Carry Hunter wie. Poza tym, nawet, jeśli nie wiedziałaby niczego, nadal byłaby zagrożeniem dla Organizacji. Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, by zostawić ją przy życiu.

Zamieram. Moja zdolność mówienia gdzieś znika. Dosłownie czuję, jak uchodzi ze mnie wszelka nadzieja. Mam wrażenie, że od zemdlenia dzieli mnie tylko cienka linia. Stoję jak słup soli, tępo wpatrując się w mężczyznę przekraczającego próg pokoju.

— Prędzej czy później i tak by umarła — wtrąca, powoli zamykając za sobą drzwi. — To, że zniknęła z tego podłego świata parę dni wcześniej, nie robi wielkiej różnicy. Ale możesz być spokojna, moje dziecko, nie cierpiała, to była szybka śmierć — dodaje, po czym zamyka za sobą drzwi, zostawiając mnie ponownie samą.

Nie jestem w stanie się poruszyć. Zamieniam się w żywy posąg. Wokół mnie panuje nieprzyjemna cisza. Cisza, która przyprawia mnie o dreszcze i ból. Cisza, która nie pozwala mi nawet nabrać powietrza. Przytłacza mnie swoim ciężarem, zapierając dech w piersiach. Wypełnia mnie żrącym kwasem. Czuję, jak płynie w moich żyłach niczym śmiercionośna trucizna. Jeszcze nigdy przedtem tak nie bolało.

Bezsilnie opuszczam się z powrotem na zimne kafle. Chowam twarz za ramionami, podkurczając nogi. Opieram na kolanach czoło. Chcę zniknąć, rozpłynąć się, pozostawiając za sobą ten cały smutek i cierpienie. A może to tylko sen? Może ciągle śnie? Boże, spraw, by to był sen. Rano się obudzę i o wszystkim zapomnę. Tak, to musi być sen.Niewybaczalne

Dom Hunterów

(Kilka tygodni wcześniej)

Przez krótką chwilę stał przed jej domem, wpatrując się w jedno z dużych okien. Za cienkimi, jasnobrązowymi firankami, dostrzegł siedzącą na bujanym fotelu postać. Starsza kobieta delikatnie huśtała się w przód i w tył, trzymając w rękach grubą książkę. Okrągłe okulary z metalową, cieniutką oprawką opierały się o końcówkę jej nosa. Na kolanach leżał gruby, kraciasty koc.

Coś było ewidentnie nie tak. Cichy głos szeptał mu do ucha, że popełni zaraz wielki, niewybaczalny błąd, którego nie będzie w stanie odwrócić. Starał się go zignorować. Tak właściwie, nie powinien on w ogóle istnieć.

Srebrzące się, maleńkie płatki śniegu beztrosko tańczyły tuż przed jego oczami. Spadały mu na twarz, zamieniając się w kropelki zimnej wody. Powoli spływały w dół, by w końcu upaść na zasnutą śniegiem ziemię. Jego czarne kosmyki włosów szarpał lodowaty, porywisty wiatr. Jest gniewny i niezadowolony, pomyślał chłopak. Może jemu także nie podobała się myśl wykonania tego rozkazu?

Biała mgiełka wydobywała się z lekko sinawych ust żołnierza, z każdym jednym wydechem. Znał to miejsce. Prawdopodobnie już kiedyś tutaj był. Niestety, nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ani z jakich powodów.

Drewniany, pomalowany brązową farbą płot. Maleńka, wąska furtka, prowadząca do ogrodu. Brukowany chodnik kończący się tuż przed schodami domu. Nawet róże, pnące się po szerokiej pergoli, wydawały się dziwnie znajome. Tylko pokrywająca je gruba warstwa puszystego śniegu była nowa.

Wzdychając ciężko, spojrzał za siebie na małą grupkę, uzbrojonych w karabiny mężczyzn. Byli jak on, ubrani w ciepłe stroje militarne. Polarowe, grube szale zasłaniały im usta i nosy, a wielkie kaptury kurtek, zaciągniętych na głowy, rzucały cień na ich twarze.

Sfrustrowany chłopak przymrużył swoje fioletowe oczy, nabierając w płuca suchego, zimnego powietrza. Dlaczego nie potrafił sobie przypomnieć? Czyżby tracił już wszystkie zmysły? A może to tylko jego wyobraźnia płata mu figle? Może wcale nie znał tego miejsca? Może tylko mu się tak wydawało — to byłoby bardziej prawdopodobne.

Zaśmiał się cicho pod nosem, kiwając głową na boki. Powinien, jak najszybciej pozbyć się tych absurdalnych, głupich myśli i w końcu skupić na swojej misji. Musi wykonać powierzone mu zadanie i wrócić z powrotem do Kwatery. Spisać sprawozdanie i zameldować powodzenie misji swojemu przełożonemu.

Przełknął ślinę, ściągając z prawej dłoni skórzaną, czarną rękawicę. Podał ją jednemu z towarzyszy. Smukłymi, długimi palcami przejechał po szorstkich, zmarzniętych ustach, po czym ruszył w kierunku bramy wejściowej.

Nie musiał wtargać do środka domu. Po co tracić cenny czas, skoro równie dobrze mógł załatwić sprawę na zewnątrz. Wystarczy, że dotknie murów.

Ostatni raz odetchnął głęboko zimowym, świeżym powietrzem i uniósł głowę, zawieszając wzrok na prawie czarnym niebie. W oddali dostrzegł blady księżyc, którego blask odbijał się w jego fioletowo-błękitnych, niezwykłych oczach. Był lekko przysłonięty przez poszarpane chmury.

Z niewiadomych powodów, widok ten był dla chłopaka kojący. Poczuł się bezpiecznie, jakby był zupełnie gdzie indziej, jakby był ptakiem… wolnym, niezależnym, słuchającym tylko siebie samego ptakiem.

Nie odrywając wzroku od swojej przystani, położył dłoń na zimnym, ceglanym murze. Przejechał opuszkami palców po chropowatej warstwie, zostawiając za sobą jarzące się, niebieskie płomienie. Cierpliwie i ostrożnie kroczył po brukowanym chodniku, zbliżając się do grupki żołnierzy. Za jego plecami malowała się coraz szybciej rosnąca fala gorącego, śmiercionośnego ognia.

Nie słyszał żadnych krzyków ani wołania o pomoc. Jedyne, co widział, to maleńkie gwiazdy, unoszące się wysoko nad jego głową i ogromny księżyc.Kolejny cios w serce

Widząc usatysfakcjonowaną twarz Siedem, zrywam się burzliwie z łóżka, ruszając w jej kierunku. Jestem wściekła, ale również skołowana.

— Hej — wita się tym swoim złudnie przyjaznym i serdecznym głosem.

Nie odpowiadam. Nie potrafię rozgryźć jej mimiki. Jest spokojna, opanowana i taka… normalna. Jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, co zrobiła.

Podchodzi do mnie ostrożnym, płynnym krokiem. Zatrzymuje się zaledwie kilka centymetrów przed moją rozwścieczoną twarzą.

Ma na sobie dobrze dopasowany strój militarny i czarne, wysokie oficerki, które błyszczą, jakby były ledwo co wypolerowane. Spod cienkiej, materiałowej kurtki wystaje uchwyt pistoletu. Siedem i broń… któż by pomyślał. Ale Siedem, którą teraz widzę, nie ma nic wspólnego z tą, którą poznałam w bunkrze. Moja Siedem była przyjazną dziewczyną z dużą dawką optymizmu we krwi. Osoba przede mną jest zupełnie obca, inna.

— Myślałam, że zostałaś poinformowana o tym, że to ja będę cię eskortować? — pyta nagle, patrząc mi prosto w oczy.

Biorę głęboki oddech. Najchętniej rzuciłabym się na nią bez uprzedzenia i wyrwała choć parę kłaków z jej ślicznej, zdradzieckiej główki. Nie robię tego jednak. Próbuję zachować spokój, zaczekać na odpowiednią chwilę. Nie mogę pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Jestem sama. Nie mam żadnych szans na ucieczkę. Prawdopodobnie zanim zacisnęłabym ręce na jej szyi, do pokoju wparowaliby żołnierze i mnie obezwładnili. Poza tym, Siedem ma broń i obawiam się, że doskonale wie, jak jej skutecznie używać.

— Usiądź — nakazuje, wskazując na niskie łóżko za mną. — Mamy jeszcze trochę czasu — oznajmia, jakby nigdy nic. — Dobrze wiem, co w tej chwili o mnie myślisz, ale…

— Ale?! — wyrzucam w końcu z siebie, przerywając jej wypowiedź. Nabieram szybko powietrza przez zaciśnięte zęby. Czuję, jak rośnie we mnie złość. Przeszywam ją lodowatym spojrzeniem. Górna warga nerwowo mi drży z odrazy i pogardy do mojej rozmówczyni. — Jakiekolwiek wytłumaczenie sobie przygotowałaś, to nie wystarczy! — warczę, zakładając ręce na piersi, by powstrzymać się od szturchnięcia dziewczyny. — Zdradziłaś ich! Zdradziłaś ich wszystkich. Prawdopodobnie nigdy cię nie obchodzili. Przyznaj, że byli dla ciebie tylko żywymi pionkami — syczę, wykrzywiając twarz ze złości. Chce mi się płakać, ale brakuje mi już łez. — Jak mogłaś? — szepczę piskliwym, coraz cieńszym głosem. — Nie mogę pojąc, jak mogłaś im to zrobić?! — Tym razem wykrzykuję każde słowo. — Ty nie masz serca. — Kiwam automatycznie głową na boki. — Oni oddaliby za ciebie życie. Zrobiliby dla ciebie wszystko. Byli twoimi przyjaciółmi, twoją rodziną…

— Może i byli moimi przyjaciółmi, może i oddaliby za mnie życie, ale to Jack… Jack jest moją rodziną. To nigdy się nie zmieni. Przygarnął mnie. Zaopiekował się mną jak własną córką. Nigdy by mnie nie skrzywdził. Nigdy nie zostawiłby mnie na pastwę losu. Zawsze był dla mnie jak ojciec… ciągle jest — oznajmia twardo, po czym niespodziewanie spuszcza głowę, wpatrując się ślepo w białe kafle. — Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz — dodaje po cichu. — Niczego od ciebie nie oczekuję. — Wzrusza delikatnie ramionami, ciężko wzdychając. Podnosi wzrok, by spotkać się z moimi zdezorientowanymi, zrezygnowanymi oczami. — Powinnaś odpuścić — radzi, a ja nie mogę uwierzyć własnym uszom. „Odpuścić”? Po tym wszystkim, co się stało? Wolne żarty. — Masz szczęście, że twoja rodzina się o ciebie martwi. Masz cholernie wielkie szczęście, że zrobili dla ciebie wszystko… wszystko, co było konieczne, byś była bezpieczna — mówi z lekkim niepokojem. — Uwierz mi, Alex. Najlepiej będzie, jak zapomnisz o tym, co się stało. Organizacja zostawi ciebie i twoją rodzinę w spokoju. Będziesz mogła wrócić do swojego beztroskiego życia. Będziesz znowu mogła robić normalne rzeczy… być jak inni…

— Jak możesz być tak naiwna? — pytam, wykrzywiając usta. Kiwam głową z niedowierzaniem. — Jak mam wrócić do dawnego życia? To niemożliwe! Po tym wszystkim, co mnie spotkało? Po tym, czego się dowiedziałam? Chyba nie wiesz, o czym mówisz, Siedem. Moje dawne życie nie istnieje! Zabraliście mi je! — mówię coraz głośniej i histeryczniej. — Moja babcia — dukam, przygryzając nagle dolną wargę, która zaczyna niekontrolowanie drżeć. — Zabraliście mi nawet ją — wyrzucam z siebie. Czuję kujący, nieprzyjemny ból w sercu. Mimowolnie przyciskam pięść do klatki piersiowej. Słowa, które właśnie ze mnie wyszły, bardziej bolą mnie niż osobę przede mną. Nie myślałam, że wypowiedzenie ich na głos będzie wiązało się z jeszcze większym cierpieniem. — Mówisz, że wrócę do rodziny, że będę szczęśliwa — mamroczę skrzypiącym, zachrypniętym głosem. — Nie mam rodziny. Twój ukochany, idealny ojciec mi ją odebrał. Powiedz mi więc, jak mam zapomnieć? Karzesz mi udawać, że wszystko jest w porządku? Jeśli myślisz, że potrafię wymazać z pamięci ostatnich kilka tygodni, to grubo się mylisz. Nie jestem dobrą aktorką. Nigdy nią nie byłam. Kiedyś próbowałam, ale to tylko pogarsza sprawę. Nie mam zamiaru traktować Monic jak matki. Zabraniam ci nazywać ją moją rodziną! — wrzeszczę w końcu, nie mogę się już powstrzymać.

Resztki łez zbierają się w kącikach moich oczu. Czuję ucisk w żołądku. Przełykam rosnącą gorycz w ustach i pociągam nosem. Nie będziesz przed nią płakać, Alex, powtarzam sobie w myślach. Nie waż się uronić choćby jednej łzy! Unoszę głowę, mrugając kilka razy powiekami. Nabieram powietrza i powoli go wypuszczam. Muszę się uspokoić. Obejmuję się rękoma, zaciskając palce dłoni na ramionach. Moje paznokcie nieświadomie wbijają się w skórę, przyprawiając o delikatny ból. Jestem tak spięta, że nie potrafię się rozluźnić.

Lepiej byłoby, gdybym o niczym nie wiedziała. Żyłabym dalej w słodkiej nieświadomości. Byłoby o wiele łatwiej, gdybym nadal mieszkała w tej wielkiej, bezpiecznej bańce mydlanej. Teraz, kiedy moja bańka pękła, nie ma już powrotu. Kiedy raz się czegoś doświadczy i odkryje prawdę, nie można wrócić. Nie jestem czarną tablicą, na której zapisane słowa można zmyć za pomocą gąbki. Bardziej przypominam pień drzewa, na którym wyryto wszystkie wspomnienia ostrym jak brzytwa nożem.

— Obawiam się, że nie masz innego wyboru, Alex — stwierdza Siedem, wyrywając mnie z namysłu. Beztrosko kładzie rękę na moim ramieniu.

Automatycznie wzdrygam, cofając się raptownie do tyłu. Nie chcę czuć na sobie jej dotyku, nie jestem w stanie znieść nawet jej widoku. Brzydzi mnie jej towarzystwo.

Mogłabym krzyczeć, splunąć jej w twarz. Mogłabym ją uderzyć, choćby spróbować. Mogłabym zrobić tysiące różnych rzeczy, by wyrzucić z siebie cały ten gniew i nienawiść… ale nie robię niczego. Wiem, że mój upór nie ma sensu. To byłoby nierozważne. Straciłabym tylko na sile, której i tak nie wiele mi zostało. Muszę odczekać. Nie mam innego wyboru. Przynajmniej nie widzę takowego w tym momencie.

— To jedyna droga, jaka ci pozostała — stwierdza zdradziecka dziewczyna. — To nie Jack jest tym złym — oznajmia, powtarzając słowa swojego przybranego ojca. — Niczego nie wiesz o Organizacji. Znasz tylko jeden punkt widzenia, a to nie wystarcza, by móc obiektywnie ocenić ludzi pracujących dla Falconu. Przedstawiono ci kilka negatywów, mankamentów i wad, ale nikt nie wspomniał o pozytywach naszego Projektu. Nikt nie opowiedział ci o plusach Organizacji. Może wydawać ci się, że wiesz, czym zajmuje się Falcon, ale w rzeczywistości nie masz bladego pojęcia.

— Nie rozumiem, jak możesz przypuszczać, że to nie oni są tymi złymi — nie dowierzam, gorzko się uśmiechając. — Czy to nie Falcon trzyma w celach niewinnych ludzi i miesza im w głowach, robiąc z nich zabójców, spełniających ich zachcianki? Czy to nie Falcon wymazuje im wspomnienia i robi pranie mózgu, obdzierając z uczuć? Czy to nie Falcon zlecił zamordowanie mojej babci? Czy…

— To było konieczne — przerywa mi nagle.

— Konieczne? Chyba sobie kpisz! — warczę, formując dłonie w pięści. Przełykam ślinę, by nie splunąć jej w twarz.

— Posłuchaj — zaczyna niewzruszona. — Organizacja robi dużo dobrego. Współpracuje z nami wielu ważnych ludzi, którzy w stu procentach zgadzają się z naszym zdaniem. Jeśli myślisz, że przeciwstawienie się Falconowi będzie łatwe, jesteś w błędzie. Dobrze wiem, co ci chodzi po głowie i myślę, że będzie lepiej, jak powiem ci coś jeszcze. To, że zwyczajni ludzie nie wiedzą o Organizacji, nie znaczy, że nie wie o niej Rząd. Nawet nie przypuszczasz, jak daleko sięga nasza władza.

Przechodzi mnie zimny dreszcz. Milczę, choć mam setki pytań. W gardle rośnie mi wielki, twardy głaz. Czekam z nadzieją, że dowiem się czegoś jeszcze.

— Główna Kwatera, w której się znajdujemy jest pod ochroną Rządu — ciągnie dalej Siedem. — Oficjalnie jesteśmy bazą wojskową. Musiałaś już wcześniej coś przypuszczać. Wiem, że nie jesteś aż tak głupia.

— Jakim cudem? — pytam półgłosem. — Nie mogę uwierzyć, że Władza tego państwa popiera to, co tutaj robicie! Przecież Falcon nie ma za grosz szacunku dla ludzkiego życia. Traktują innych jak przedmioty. Cała Organizacja jest czystym przeciwieństwem moralności. Macie się za jakieś bóstwa. Myślicie, że jesteście nietykalni, że nikt nie jest w stanie wam zaszkodzić. Ale w moich oczach jesteście tchórzami. Pozbawionymi serc mordercami. Cokolwiek mi powiesz, nic nie zmieni mojego zdania. Nic!

— Hmm — wzdycha, delikatnie się uśmiechając. — Zwyczajni ludzie mają gacie pełne strachu. Boją się inności. Dla nich jesteśmy jak aniołowie chroniący ich kruche życia przed demonami — tłumaczy, przepełniona dumą. — Jestem przekonana, że kiedyś to zrozumiesz. Mam nadzieję, że niedługo przejrzysz na oczy.

— Mam rozumieć, że twoim zdaniem dostarczenie Jackowi Jeden i Trzy było słuszne? — pytam, przepełniona odrazą.

— Trzy jest tutaj bezpieczniejszy — odpowiada bez zawahania, krzyżując ręce na piersi. — Prędzej czy później dostrzeże prawdę i do nas dołączy. Jest uparty, ale to się zmieni. Jestem pewna, że wkrótce odpuści. Musi! Gdyby nie jego, niczego nie warte, teorie spiskowe, już dawno wypuszczono by go z podziemi. Powinien wreszcie przestać się przeciwstawiać. Nie pojmuję, dlaczego mi to robi. Nic do niego nie przemawia. Ale ja jestem cierpliwa — przerywa, przymrużając na krótki moment swoje bursztynowe oczy. — Nauczę go wszystkiego. Pomogę zrozumieć. Wyciągnę go z tej bezpodstawnej rebelii, czy mu się to podoba czy nie.

— Siedem — wtrącam się. — To nie Trzy się myli. To nie on jest zaślepiony — kiwam głową na boki. — To ty nie dostrzegasz prawdy — odpieram sfrustrowana.

— Wystarczy — rzuca nagle twardym tonem. Ukradkiem spogląda na cyfrowy blat zegarka, zapiętego wokół nadgarstka. — Pora na nas — oznajmia surowo. — Wyprowadzę cię na zewnątrz. Przed bramą powinien już czekać samochód.

— Zaczekaj! — Wyciągam do niej rękę. — Wiesz, co stało się z resztą grupy? Dwa, Pięć i Nana. Pojmaliście ich? Są też tutaj? — pytam z niepokojem.

— Alex — zaczyna, spuszczając głowę. Mam złe przeczucie. — Żołnierze Falconu zostali wysłani do ich kryjówki z rozkazem eliminacji wszystkich żywych celów — oznajmia bez mrugnięcia okiem. — Nie mieliśmy innego wyboru. Zdrada jest surowo karana. Jeśli chodzi o Jeden i Trzy — przerywa, robiąc krótką pauzę, po czym ciągnie dalej. — Rekruci Sekcji Drugiej są rzadkością. Organizacja nie może pozwolić sobie na ich likwidację. Ale Sekcja Pierwsza ma wielu członków. Istnieją również inne osoby o zdolnościach Dwa czy Pięć.

— To nieprawda — dukam, wpatrując się w niewidzialny punkt przede mną. — To nie może być prawda. Nana… ona była jeszcze dzieckiem. — Mój głos drży i przerywa.

— Przykro mi, Alex — mówi z drażniącym spokojem. — To było konieczne.

— Konieczne? — powtarzam zszokowana. — Konieczne?!

— Hm — wzdycha. — Nie mam ci nic więcej do powiedzenia — oznajmia neutralnym tonem. — Weź się w garść — nakazuje. — Pora na nas.

Zrezygnowana, spuszczam wzrok. Oczami wyobraźni widzę Nanę, Dwa i Pięć. To musiała być rzeź. Nieludzkie, niemoralne… Brak mi słów. Tylko potwory bez serca byłyby zdolne do czegoś tak bestialskiego.

To nie ma sensu. Bezradnie stoję w miejscu, a wokół mnie słychać tylko cichy, głuchy pisk. To za wiele. Nie dam dłużej rady utrzymywać się na własnych nogach. Mam wszystkiego dość. Instynktownie przypieram plecy do ściany za mną, powstrzymując moje drżące ciało od upadku. Moje nerwy puszczają. Wszystko się kręci. Niech ktoś wyłączy tą pieprzoną karuzelę.

Moje życie jest maskaradą. Koszmarem, z którego nigdy się nie wybudzę. Nie mam już nikogo, komu mogłabym zaufać. Zostałam sama. Sama jak palec.

Moje nogi zaczynają się uginać. Są jak trzęsąca się galareta. Zjeżdżam w dół po chropowatej ścianie. Kulę się jak małe, przestraszone dziecko, chowając twarz za ramionami. Nie płaczę. Wydaję z siebie dziwne, ciche dźwięki przypominające łkanie, ale nie czuję nawet jednej słonej, cieplej łzy na policzku. Gorycz przepełnia mnie od środka. Serce łomocze jak zdesperowany więzień.

Powoli zaczynam myśleć, że to naprawdę koniec. Nie dam rady nikomu pomóc. Jestem zwyczajną, szarą dziewczyną. Nie mam się do kogo zwrócić. Może Siedem ma rację? Może powinnam o wszystkim zapomnieć? Zamienić się w sztuczną lalkę i zagrać w tym przerażającym teatrze życia? Nie… nie mogę tego zrobić. Moje serce i moja dusza mi na to nie pozwolą. Nawet, gdybym mocno zacisnęła oczy i postanowiła dryfować na ślepo, nie udałoby mi się uciec od prawdy.

Pozostało mi tylko czekać. Czekać na cud, na ratunek, na cokolwiek.

— Wstawaj — rozkazuje mi Siedem. — Musimy iść.

Po chwili czuję, jak dwie pary, ubranych w czarne, skórzane rękawiczki rąk, łapią mnie za ramiona, dźwigając gwałtownie do góry i stawiając na nogi.

— Frank już czeka — komunikuje brązowooka. Nie mówi do mnie. Zwraca się do dwójki, prowadzących mnie żołnierzy.

Bezsilnie podążam drogą, którą mnie wleką. Tępo wpatruję się w końcówki moich stóp. Białe skarpetki, z każdym następnym krokiem robią się coraz brudniejsze.

Moje oczy są całkowicie suche i szczypią, jakby ktoś nasypał do nich soli. Nawet przez chwilę nie unoszę głowy. Nie mogę, nie mam siły. Przecież kilka minut temu rozdarto mnie na małe kawałeczki i wrzucono do gorącego ognia. Spalono mnie… spalono, więc nie istnieję. To dziwne. Nielogiczne. Dlaczego ciągle czuję? Dlaczego ciągle boli? Dlaczego nie chce przestać? Niech przestanie… niech w końcu przestanie…Szarość

(Kilkanaście minut wcześniej)

— Proszę cię — zaczęła Siedem — wytłumacz mi, dlaczego? — zapytała z wyrzutem. — Nie mogę cię zrozumieć. Nie jestem w stanie pojąć tego, co zrobiłeś — przyznała, unosząc ręce w bezradności.

Jack westchnął zmęczony, po czym zajął miejsce na miękkiej sofie. Nie spiesząc się z odpowiedzią, sięgnął po kubek wypełniony gorącą kawą i powoli zaczął sączyć intensywnie pachnący trunek.

— Tato! — zawołała zniecierpliwiona dziewczyna, mimowolnie zaciskając pięści.

Dowódca Falconu poczuł lekki ucisk w sercu. Niemal każdego dnia dręczyły go wyrzuty sumienia. Traktował przybraną córkę jak jednego ze swoich żołnierzy. Nazywał ją nawet Siedem. Ale przecież robił to tylko i wyłącznie dla jej dobra. Nie mógł pozwolić sobie na faworyzowanie.

Tym bardziej czerpał przyjemność z każdej chwili spędzonej z nią sam na sam. Mógł wtedy, bez żadnych konsekwencji, poczuć się jak prawdziwy rodzic. Mógł rozkoszować się na dźwięk słowa „tata”, które przecież tak sporadycznie padało z ust Alice.

— Masz mi za złe, że nie oddałem jej w ręce Monic? — odpowiedział pytaniem na pytanie. — A może bardziej dręczy cię fakt, iż zezwoliłem na spotkania z Trzy? — dodał, patrząc prosto w karmelowe, wielkie oczy.

Blondynka automatycznie wzdrygnęła. Nerwowo zamrugała kilka razy, nie mogąc się powstrzymać od tego krępującego odruchu. Po chwili nabrała głęboko powietrza w płuca i odważyła się mówić dalej.

— Trzy jest moją bronią — oznajmiła surowo, zbliżając się kilka kroków do brązowej sofy. — To chyba normalne, że się o niego martwię. — Wzruszyła ramionami, próbując znieść przenikliwe spojrzenie starszego mężczyzny. — Alex nie powinien on w ogóle obchodzić! — podniosła mimowolnie głos. — Może, gdybyś od razu pozwolił na to, by dzieliła pokój ze swoją bronią, zapomniałaby o mojej! — rzuciła stanowczo.

Dowódca pokiwał głową na boki, odstawiając kubek z powrotem na blat okrągłego, niskiego stolika. Nie podobało mu się, że Alice była w aż tak wielkim stopniu przywiązana do Trzy. Choć brała udział w szkoleniach mających na celu nauczenie się panowania nad emocjonalną więzią, nie wiele z tego wyniosła. Jack obawiał się, że uczucia jego przybranej córki prawdopodobnie nie miały nic wspólnego z więzią.

— Ten chłopak doprowadzi cię kiedyś do zguby — stwierdził w końcu, wskazując na przeciwległą pufę. — Usiądź — poprosił, delikatnie mrużąc jasnoniebieskie oczy.

Dziewczyna niepewnie zajęła miejsce, po czym oparła łokcie o kolana, przygryzając nerwowo dolną wargę.

— Nie sądzisz, że takie pobłażliwe traktowanie Alex jest lekkomyślne? — wypaliła, przymykając na moment powieki. — To do ciebie nie podobne — dodała, spoglądając na niewielką ramkę z czarno-białą fotografią, stojącą na drewnianej komodzie. — Przyznaj, że to ze względu na nią — wymamrotała w zamyśleniu, nagle smutniejąc.

Jack zastygł w bezruchu na kilka sekund, po czym również odszukał wzrokiem stare zdjęcie. Przedstawiało ono średniego wzrostu, szczupłą kobietę o długich blond włosach i zielonych oczach, trzymającą maleńkie dziecko na rękach.

Dowódca Falconu przełknął gorycz, która zebrała mu się w ustach. Wspomnienia z dawnych lat brutalnie wdarły się do jego myśli, pogrążając w nostalgii i przygnębieniu.

Choć minęło wystarczająco dużo czasu, on i tak nie mógł pogodzić się z brutalną przeszłością. Bywały dni, w których tracił resztki nadziei i był o krok od pójścia w ślady swojej żony. Gdyby nie Alice, pewnie już dawno nie byłoby go na tym świecie.

— Alex ci ją przypomina, prawda? — kontynuowała drobna dziewczyna. — Są do siebie bardzo podobne — dodała ostrożnie łagodnym tonem. — Twoja żona…

Usta Jacka mimowolnie mocno się zacisnęły, tworząc wąską linie na jego strapionej twarzy. Sophie była dla niego największym skarbem. To dla niej starał się być dobrym człowiekiem. Dla niej był gotowy zrobić wszystko. Ale Alice miała rację. Alex była jak jej lustrzane odbicie.

— Mam rację, hm? — wymruczała blondynka. — Nie mogę sobie tego w inny sposób wytłumaczyć. To jedyne racjonalne…

— To nie do końca tak, jak myślisz — przerwał jej nagle. — Choć nie powiem, że całkowicie się mylisz — przyznał niechętnie, ogarnięty uczuciem wstydu. — Alex z całą pewnością przyda się Organizacji. Dzięki jej słabości do Trzy — przerwał, kontrolując kątem oka reakcję swojej przybranej córki — możemy nią z powodzeniem dyrygować. Po przejściu szkolenia będzie tworzyć z Jeden idealną parę. Potrzebujemy jej. Falcon jej potrzebuje. Zobaczysz…

Dziewczyna o karmelowych oczach ciężko westchnęła, zawieszając wzrok na perskim dywanie leżącym pod jej stopami. Zdawała sobie sprawę, że posunięcia Jacka zawsze były dobrze przemyślane i zazwyczaj przynosiły same plusy, ale jej wewnętrzny głos nie chciał popuścić.

— Pozwól jej dzielić pokój z Jeden — wtrąciła stanowczo. — On i tak jej nie pamięta. Nie pamięta niczego, co działo się poza Kwaterą — przypomniała. — Zrozum mnie…

— Eh — mruknął zmęczony dowódca. — Nie trudno się domyślić, co chodzi po twojej roztrzepanej głowie, Alice — stwierdził, marszcząc brwi. — Myślisz, że jeśli Alex będzie spędzać więcej czasu u boku swojej broni, przestanie interesować się twoją — oznajmił spokojnie.

Spostrzegawczość Jacka nie była wielkim zaskoczeniem dla blondynki. Znała swojego przybranego ojca i doskonale zdawała sobie sprawę z jego inteligencji.

— Nie będę zaprzeczać — wymamrotała pod nosem, oblewając się mimowolnie rumieńcem. W nerwach zaczęła gnieść materiał swojej marynarki. — Jesteś w stanie się na to zgodzić? — zapytała nieśmiało.

— Mam inny wybór? — Kąciki ust dowódcy powędrowały do góry, malując subtelny uśmiech.

Alice odetchnęła z ulgą, czując napływ satysfakcji. Możliwe, że Alex całkowicie zapomni o Trzy. Możliwe, że Trzy dobrowolnie dołączy do Organizacji, kiedy spostrzeże brak zainteresowania ze strony Alex. Taka sytuacja byłaby po prostu idealna.

Jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby Trzy w końcu poszedł po rozum do głowy. Nie musiałby dłużej przesiadywać w lochach. Mógłby mieszkać razem z nią. Brać czynny udział w misjach. Tworzyć perfekcyjną, nieodłączną parę…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: