Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Fale czasu i inne opowiadania science fiction - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Fale czasu i inne opowiadania science fiction - ebook

Książka Fale czasu i inne opowiadania science fiction zawiera pięć odrębnych, niewiążących się ze sobą opowiadań,z których dwa pierwsze opisują przygody i dokonania ich bohaterów przeniesionych w czasie do odległych epok historycznych. Trzecie opowiadanie dotyczy odkrycia przez pradawną karłowatą rasę ludzi świata równoległego, który staje się ich schronieniem, czwarte przenosi czytelnika w świat miniaturyzacji i owadów, natomiast piąte jest wizją świata przyszłości ludzkości i związaną z tym ucieczką w kosmos. Trzy opowiadania nawiązują do spotkań z wysłannikami obcych cywilizacji. Dla ułatwienia autor zamieścił przed każdym opowiadaniem krótkie streszczenie, które pozwala czytelnikowi na wstępne zapoznanie się z jego treścią.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7564-476-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Któregoś majowego dnia kompania Janusza została wyznaczona do pełnienia służby wartowniczej. Pozytywną stroną tego obowiązku było oderwanie od codziennych zajęć, poza tym służbę na poligonie pełniło się w mundurach polowych, a nie wyjściowych, co było bardzo wygodne dla żołnierzy. Po odprawie służb i wart kompania Janusza objęła służbę wartowniczą. Wartownicy mieli swój namiot, tam nastąpiło ładowanie magazynków i przystąpiono do zdawania posterunków. Januszowi, jako podoficerowi, przypadła rola rozprowadzającego. Z tego powodu co dwie godziny musiał dokonywać obchodu posterunków, a to znaczyło, że miał tylko po jednej godzinie na odpoczynek między nimi. Jego linia posterunków była odległa, toteż musiał się zdrowo nachodzić. Nie sprawiało mu to jednak kłopotu, ponieważ dłużej mógł wędrować po uśpionym lesie.

W czasie kolejnego, porannego rozprowadzenia do odległego miejsca, w którym towarzyszyło mu trzech żołnierzy, Janusz po zmianie wartowników zabrał żołnierzy i pomaszerował z powrotem do wartowni. Po przejściu kilkudziesięciu kroków zaobserwował ciekawe zjawisko: las po jego lewej stronie jakoś dziwnie falował. Nie było to zjawisko zwykłe, toteż zatrzymał pododdział, po czym, nie chcąc narażać podwładnych, sam ruszył w tamtym kierunku.

Rzeczywiście, las przed nim falował. Wyglądało to tak, jakby przestrzeń przed nim kurczyła się i rozwijała, obraz lasu stał się zamglony. Nieoczekiwanie falujące zjawisko zmieniło kierunek i ogarnęło go, poczuł mrowienie w całym ciele i za chwilę stracił przytomność.

Obserwujący go z daleka żołnierze stracili nagle kaprala z oczu. W tej sytuacji żaden z nich nie odważył się iść w tamtą stronę, szybkim krokiem pomaszerowali do wartowni i tam złożyli meldunek dowódcy warty. Ten bezzwłocznie wysłał patrol w tamtym kierunku, lecz nikogo już nie znaleziono, także ciała. Dziwne zjawisko nie powtórzyło się już więcej. Fakt ten był niezrozumiały sam w sobie i znalazł swoje odzwierciedlenie w raporcie, sporządzonym przez dowódcę warty.

Janusz ocknął się po jakimś czasie. Bolała go głowa i w całym ciele czuł jakieś mrowienie. Po chwili objawy te ustąpiły. Mężczyzna podniósł się z ziemi i rozejrzał dookoła. Zdziwił się, ponieważ nie mógł poznać lasu. Otaczały go olbrzymie sosny, w nieskończoną dal ciągnęły się kolumny majestatycznych drzew i zatracały się gdzieś w przestrzeni. Zniknęli jego żołnierze, nie widać też było obozu wojskowego. Wyglądało to tak, jakby wszystko rozmyło się w przestrzeni. Dotarło do niego inne wrażenie – to powietrze miało zupełnie inną woń, było o wiele świeższe, pachnące ziołami i czystością.

Janusz zdjął z ramienia karabin. Magazynek jego AKM-u mieścił trzydzieści naboi, w ładownicy miał jeszcze trzy takie magazynki, na lufie osadzony był krótki, oksydowany bagnet. Przez bark i ramię miał przewieszoną maskę gazową. Dysponował jeszcze małym scyzorykiem. Opanował ogarniający go strach – był w miarę dobrze uzbrojony, co spowodowało, że poczuł się lepiej. Wsłuchał się w odgłosy docierające do jego uszu: śpiew ptaków, porykiwania jakichś zwierząt, szum gałęzi i trzask ocierających się o siebie konarów.

W pewnej chwili dotarło do niego, że znajduje się w nieznanym sobie lesie. To nie był zresztą las, lecz prastara, odwieczna puszcza, jeden ogromny starodrzew. Otaczające go drzewa miały po kilkaset lub więcej lat, nie było tu widać żadnych śladów działalności człowieka. Co się zatem stało? Przypomniał sobie ogarniającą go falę migocącego powietrza. Zniknęła gdzieś teraz, a on znajdował się w miejscu, którego nie znał. Czyżby ona to spowodowała? Tak, to na pewno to zjawisko przyczyniło się do powstania tej dziwnej sytuacji.

No cóż, nie należało się roztkliwiać nad sobą, lecz zacząć działać. Był sam w rozległej puszczy i musiał sobie poszukać jakiegoś schronienia oraz znaleźć coś do jedzenia. Stanie niczego nie zmieni, należało zacząć szukać możliwości wydostania się z tego miejsca. Może gdzieś dalej znajdzie tę falę, a ta przeniesie go do znajomego lasu?

Przed wyruszeniem w drogę Janusz wyciął bagnetem kilka znaków na okolicznych drzewach, bowiem chciał w jakiś sposób oznaczyć to miejsce; być może wróci tu jeszcze. Po wykonaniu tych czynności ruszył w drogę. Najpierw zatoczył kilka kręgów w najbliższej okolicy, później rozszerzył obszar poszukiwań. Puszcza i tylko puszcza, nieskończenie piękna i niemająca kresu – czyżby cały ten kraj był nią pokryty? Nie znalazł miejsca, w którym pozostawił wartownika. Ucieszył się z tego, temu żołnierzowi udało się, nie ogarnęła go fala.

Między drzewami rozciągały się niezmierzone pola krzewów, zarówno czarnych jagód, jak i borówek. Wśród nich rosło zatrzęsienie grzybów: dorodne borowiki, podgrzybki, kurki, koźlarze i wiele, wiele betek i muchomorów. Janusz był zapalonym grzybiarzem, toteż ten widok przyprawił go o przyspieszone bicie serca. Widok jagód zdziwił go, owoce te pojawiały się na początku lipca, w maju nie powinno ich jeszcze być. Co się stało? Nie zatrzymywał się jednak, lecz nadal szukał wyjścia z tej sytuacji. Zaskoczeniem dla niego był widok licznych zwierząt: w lesie pasły się jelenie, sarny, na gałęzi zobaczył puszystego rysia, spod nóg czmychały zające, a na gałęziach kłębiło się od ptactwa. W pewnym momencie natknął się na stado olbrzymich żubrów. Patrzyły na niego czujnie, ale nie uciekały, ufne w swoją siłę i potęgę. Obok nich kręciły się dwa wilki. Roiło się także od leśnych owadów, było ich po prostu zatrzęsienie. No nie, takich widoków i takich zwierząt Janusz nie spodziewał się napotkać w cywilizowanym kraju z epoki dwudziestego stulecia. Fala musiała przenieść go w czasie do jakiejś zamierzchłej epoki, ale czy jest to na pewno Polska?

Dopiero po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań zatrzymał się. Nie było już sensu dalej szukać, należało pomyśleć o sobie. Był głodny, toteż przykucnął przy rozległej kępie jagód, chcąc narwać owoców. Nagle szurnęło coś w runie i jakiś długi, zygzakowaty kształt pomknął dalej. Janusz zerwał się na nogi i szybko odskoczył. Przyjrzał się z daleka temu, co go tak przestraszyło – to była wielka żmija z charakterystycznym zygzakiem. No tak, uświadomił sobie nagle, w tym świecie należało być czujnym i rozglądać się bezustannie dookoła siebie.

Należało się jako tako zabezpieczyć, toteż Janusz wyciął bagnetem z pobliskiego krzewu długi kij i tak uzbrojony, penetrował teraz kępy jagód. Najpierw uderzał w nie kijem, a kiedy nic się nie działo, zbierał jagody. W tym wszystkim przeszkadzał mu hełm, toteż zdjął go i uwiązał do torby z maską. Broń przewiesił przez plecy, schowany w pochwie bagnet zawiesił u parcianego pasa.

Kiedy zaspokoił pierwszy głód, poczuł pragnienie. Wstał i rozejrzał się wokoło. Nigdzie nie dostrzegł żadnej rzeki, strumienia czy chociażby większej kałuży. Wodę jednak musiał znaleźć, inaczej ciężko będzie mu zasnąć, chciał się także umyć.

Strumień znalazł półtora kilometra dalej, płynął pomiędzy ogromnymi drzewami, a jego wody były krystalicznie czyste. Nachylił się i nabrał wody w usta, miała przyjemny smak. Zaspokoił pragnienie, a później przemył twarz. Zadudniło coś niedaleko, Janusz, przestraszony, cofnął się mimowolnie od brzegu. Kilkanaście metrów dalej do potoku weszło stado dzików, były ogromne. Obserwował je przez chwilę, po czym oddalił się z tego miejsca, nie chciał mieć z nimi do czynienia.

Kilkadziesiąt metrów dalej powrócił do strumienia i szedł teraz wzdłuż niego, z zaskoczeniem zauważył w nim sporo dużych ryb. Wpadł na pomysł, aby kilka z nich złowić, tylko jak? Może dobrze będzie wystrugać sobie jakiś oścień i popróbować szczęścia? Zrobił tak i stał teraz nad wodą, starając się dźgnąć zaostrzonym końcem żerdzi w przesuwające się w wodzie cienie. Nie udało mu się trafić w cel, toteż spróbował teraz wyrzucić żerdzią z wody przepływającą nad nią rybę. Po dwudziestu minutach odniósł pierwszy sukces. Duża sztuka wylądowała na drugim brzegu. Janusz przeskoczył potok i rybę unieruchomił, był to duży szczupak.

Pojawił się teraz nowy problem – jak tę rybę upiec? Chłopak nie palił, toteż nie nosił przy sobie zapałek. Krzemienia nie znalazł, bez niego ognia nie skrzesze. Musiałby spróbować wzniecić ogień, trąc dwa kawałki drewna, ale to trudna sztuka i nie miał pewności, że mu się uda. Wyszukał dwa kawałki suchego drewna, bagnetem wyrównał ich końce, obciął sęki, przygotował je odpowiednio. Teraz potrzebny mu będzie mały łuk. Drewniany pręt wyciął z krzewu dzikiej jagody, za cięciwę posłuży mu zapasowe sznurowadło, które nosił zawsze ze sobą. Jeszcze trzeba tylko wyszukać odpowiednie miejsce na ognisko, uzbierać suchych patyków, ale przedtem znaleźć suche próchno na zarzewie.

Wzniecenie ognia przy pomocy okręconego cięciwą pręta nie było takie łatwe, kijek ślizgał się na drewnianej podkładce i spadał z niej bezustannie. Z tego powodu dopiero po godzinie usiłowań próchno w wyżłobionym otworze zatliło się od rozgrzanego pręta. Mocno dmuchając na żar, Januszowi udało się wreszcie rozpalić małe ognisko. Spocił się przy tym bardzo, toteż z przyjemnością obmył później twarz w potoku. Po chwili wypatroszył szczupaka, oczyścił go z łusek, pociął mięso na kawałki i nadział je na patyk. Wymył bagnet w potoku. Piekł teraz rybę dość długo, później spróbował pieczeni. Mięso było upieczone, ale mdłe, a on nie miał soli, by je przyprawić. Mimo to zjadł rybę z przyjemnością, był już bardzo głodny.

Po obiedzie, siedząc oparty o olbrzymią sosnę, zamyślił się. Znalazł się w innym świecie, którego nie znał. Musiał sobie teraz koniecznie przygotować jakieś schronisko na noc. Jutro rozpocznie dalsze poszukiwania. Zastanawiał się, co się właściwie stało, że się w tym miejscu znalazł? Przypomniał sobie, że przeczytał kiedyś w gazecie o dziwnych zjawiskach zachodzących na Słońcu, a mających wpływ na środowisko ziemskie – chociażby takie zorze polarne. Strumienie fal elektromagnetycznych i cząstek elementarnych docierają ze Słońca do Ziemi z różnym natężeniem, które zależy od położenia Słońca na sferze niebieskiej w stosunku do naszej planety. Czyżby taka wzmożona emisja spowodowała zjawisko, które obserwował i które przemieściło go w przestrzeni, a najprawdopodobniej i w czasie? Pole magnetyczne Ziemi wielokrotnie już się zmieniało, podobno co dwieście pięćdziesiąt tysięcy lat. Następowało także przebiegunowanie, ostatnie miało podobno miejsce około ośmiuset tysięcy lat temu. Zamiast dwóch biegunów powstałoby wiele mniejszych, rozłożonych na całym globie. Takie zjawisko także mogło być przyczyną jego obecnych kłopotów.

Prawdopodobnie tak to wszystko wyglądało, a zatem zapowiadała się wspaniała przygoda, ale zapewne bardzo niebezpieczna. Martwił się także o swoich rodziców i najbliższych. Jak oni przeżyją jego zniknięcie? No cóż, nie miał na to żadnego wpływu, zatem musiał sobie ułożyć życie w świecie, w którym się znalazł.

Postanowił zbudować sobie szałas, aby spędzić w nim noc. Rozejrzał się bacznie dookoła. Za chwilę znalazł to, czego szukał. Niedaleko niego rosła kępa dorodnych sosen, które tworzyły mały prostokąt, jego boki obrośnięte były krzakami. Wokół walało się sporo połamanych konarów. Wyszukał odpowiednio grube i zawlókł je w wybrane miejsce. Teraz układał je w taki sposób, aby wplatane pomiędzy pnie i krzewy, utworzyły ściany schronienia. Trwało to nadspodziewanie długo, a kiedy tego dokonał, innymi konarami pokrył dach, później narzucił na niego nacięte paprocie, inne wrzucił do środka i uścielił z nich legowisko. Sporo czasu zajęło mu jeszcze wzmacnianie ścian oraz dachu zbieranym chrustem, aż wreszcie uznał, że schronienie jest dobrze zabezpieczone.

Przeniósł teraz ognisko do środka. Dach był na tyle wysoko, że nie powinien się zapalić, a dym swobodnie uchodził przez szczeliny. Z krzaka kaliny sporządził małe drzwi, z innego krzewu wyciął sobie dwie żerdzie, które posłużą mu za oszczepy, dlatego zaostrzył ich końce. Karabin trzymał pod ręką. Teraz mógł spokojnie pomyśleć o nadchodzącej nocy. Aha, musi jeszcze nazbierać opału, aby starczyło mu go na całą noc, oraz sporządzić jakieś pochodnie, które posłużyć mu mogą jako dodatkowa broń przed zwierzętami.

Noc nie upłynęła spokojnie. Janusz wpół spał, wpół czuwał. Wzmogły się odgłosy wydawane przez zwierzęta. Prastara puszcza żyła swoim życiem – słychać było jakieś porykiwania, śpiew nocnych ptaków, pohukiwania sów i puszczyków, jednostajny szum drzew. W pewnej chwili Janusz instynktownie poczuł, że coś lub ktoś krąży wokół jego szałasu. Nagle usłyszał chrobot, jakieś zwierzę usiłowało przebić się do środka. Przestraszony szybko dołożył drew do ognia, a kiedy ognisko zapłonęło mocniej, ujął w rękę żerdź i skierował jej koniec w miejsce, skąd dochodził chrobot. Nagle w małym otworze ujrzał pysk jakiegoś zwierzęcia. Wyglądało to na mordę wilka, toteż Janusz szybkim ruchem wbił żerdź w to miejsce. Trafił, usłyszał skowyt i pysk już się w tym miejscu nie pokazał.

Ataki ponowiły się jeszcze kilkakrotnie w kilku miejscach, zwierzęta próbowały się dostać do wnętrza szałasu, a Janusz, broniąc się, dźgał podejrzane miejsca swoją żerdzią. Po dwóch godzinach ucichło wszystko, ataki ustały, ale i tak nie mógł zasnąć.

Ta noc dłużyła się Januszowi bardzo, toteż kiedy o świcie ustąpiły ciemności, z ulgą wyszedł z szałasu. Chciał załatwić potrzebę i umyć się w potoku. Nie zapomniał o karabinie, trzymał go w ręku, a kiedy rozbierał się do mycia, oparł go o drzewo.

O tak wczesnej porze w lesie było zadziwiająco ciepło. Woda w potoku okazała się jednak chłodna, toteż szybko założył podkoszulkę i bluzę, zapiął pas. Nie miał możliwości ogolenia się i umycia zębów, przepłukał tylko usta i pomaszerował kilka kroków dalej. Zaczął się gimnastykować. Ptaki rozpoczęły swoje poranne śpiewy, a dzięcioły pracę. To były miłe dla uszu odgłosy, lecz relaks zakończył się z chwilą, kiedy Janusz ze zdumieniem zobaczył w odległości kilkunastu kroków od siebie olbrzymiego niedźwiedzia. Zamarł w bezruchu i spojrzał na wiszący blisko niego karabin. Poczuł napływ adrenaliny do krwi, okazało się jednak, że zwierzę szło do wody.

Niedźwiedź brodził w potoku, napił się wody, a później obwąchał miejsce, w którym Janusz oprawiał rybę. Spędził tam trochę czasu, a później pomaszerował dalej. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Dziwił się, że niedźwiedź go nie wyczuł, poza tym poczuł się lepiej na myśl, że to nie on właśnie napastował go w nocy.

Postanowił oddalić się z tego miejsca w kierunku przeciwnym do tego, w którym skierowało się olbrzymie zwierzę. Był głodny, żołądek dopominał się gwałtownie o swoje prawa, a on oprócz jagód nie widział nic innego do jedzenia. Zabrał swoje rzeczy oraz długą, zaostrzoną żerdź, która będzie pełnić rolę włóczni. Kroczył teraz pod dachem gałęzi olbrzymich drzew, bacznie rozglądając się dookoła. Zupełnie niespodziewanie natknął się na dużego jeża. Obserwował go przez chwilę, po czym postanowił go upolować. Co prawda nigdy nie jadł takiego stworzenia, ale przecież musi o siebie zadbać, bo inaczej umrze z głodu, a nie mając stałego siedliska, nie chciał strzelać do większej zwierzyny.

Upolowanego jeża trzeba było oprawić. Janusz zrobił to nad potokiem, wybrał co lepsze nadające się do jedzenia kąski i owinął je w liść łopianu. Hełm posłużył mu za koszyk. Pamiętając niedźwiedzia, wolał pomaszerować dalej, aby resztki zdobyczy nie zwabiły jakiegoś drapieżnika. Po drodze zbierał grzyby, chodziło mu przede wszystkim o betki, niektóre z nich były jadalne i można było upiec je na patyku nad ogniskiem.

Ognisko udało mu się rozpalić kilkaset metrów dalej na małej polanie, ocienionej przez potężny dąb. Jeż nie smakował najlepiej, ale mięso dało się zjeść. Teraz piekł betki. Dopiero po wypaleniu się drew w ognisku, po jego wygaszeniu, Janusz udał się w dalszą drogę. Wędrował tak do południa, aż potok wyprowadził go na wielką polanę, na której Janusz zobaczył pasące się stado dziwnych zwierząt, podobnych do bydła domowego. Potężne, bo sięgające trzech metrów długości, a wysokie na prawie dwa metry, pokryte czarnym futrem byki oraz znacznie niższe, rdzawobrunatne krowy. Cielęta odróżniały się jaśniejszym kolorem futer od swoich matek. Rzucało się w oczy, że byki miały bardzo dziwnie ukształtowane rogi – rozchodziły się one na boki i wyginały do przodu. Janusz nigdy takich rogów nie widział.

Długo stał, zafascynowany tym widokiem, i odruchowo szukał wzrokiem jakichś opiekunów tego stada, ale ich nie znalazł. Nagle uświadomił sobie, że to są prawdopodobnie tury. Przypomniał sobie, że ostatni w Polsce tur został ubity w roku 1627, zatem fala czasu przeniosła go we wcześniejsze lata lub wieki. Postanowił obejść stado, więc skręcił w lewo i zatoczył olbrzymie koło wokół zwierząt, starając się ich nie spłoszyć. Za kilkanaście minut znowu był sam, jeśli nie liczyć drobnej zwierzyny i ptactwa.

Wędrował tak do zmroku. W czasie marszu uzbierał kilkanaście jaj ptasich. Co prawda były one małe, ale może da się je ugotować w popiele ogniska. Miał też sporo grzybów, a i jagód się najadł. Szukał teraz miejsca na nocleg i znalazł takie. Przed nim wyrastał olbrzymi, rozłożysty dąb z potężnymi konarami. Kiedy podszedł bliżej, ujrzał, że na wysokości pięciu metrów nad ziemią jest w drzewie dziupla z dużym otworem. To mogło być dobre miejsce na schronienie, trzeba tylko zbadać, co się w tej dziupli kryje. Wdrapał się na drzewo, wykorzystując do tego celu niżej wyrastające gałęzie. Zajrzał ostrożnie do środka. Na szczęście była pusta i na tyle obszerna, że dałoby się w niej przenocować. Zakrzątnął się teraz koło tego, zszedł z drzewa, naciął paproci i wymościł dziuplę, później zabezpieczył gałęziami jej otwór wejściowy. Teraz można się zająć roznieceniem ognia.

Jajka wsunięte w gorący popiół ugotowały się na twardo, grzyby upiekły się na ogniu i można było przystąpić do kolacji. Kiedy zapadły ciemności, zgasił ognisko, wdrapał się na dąb i zaległ w obszernej dziupli.

W nocy przyszła ulewa, toteż Janusz bardzo się cieszył z suchego schronienia. Czuł się tu też bezpiecznie, ponieważ żaden wilk na drzewo nie wejdzie, no chyba że niedźwiedź lub ryś, ale po co?

Ranek zastał go śpiącego w dziupli, chłopak spałby dłużej, ale zbudził go jakiś hałas. Rozespany, trochę nieprzytomny, wyjrzał ostrożnie przez otwór, chwilę wodził wzrokiem dookoła, aż naraz zastygł ze zdumienia. Polanę objęły we władanie żubry. Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że były one o wiele większe od spotkanych w dniu wczorajszym turów. Zwierzęta były niespokojne, stare byki otaczały właśnie kołem samice z młodymi. Wyglądało to tak, jakby stado się przed kimś broniło. Nagle rozległ się krzyk i w polu widzenia Janusza pojawiły się jakieś ludzkie postacie. Ludzie ci nie byli wysocy, lecz ich krępe, odziane w skóry sylwetki emanowały siłą. Każdy z nich miał włócznię lub nawet dwie, niektórzy trzymali także w rękach łuki.

Z zapartym tchem oglądał rozgrywające się przed jego oczami widowisko. Łowcy (Janusz naliczył ich sześciu w polu widzenia) starali się spłoszyć stado lub je rozdzielić. Poleciały oszczepy, wszystkie trafiły w jedno ze zwierząt – młodego byka, który wysunął się przed zwierzęcy krąg. Zwierzę zaryczało i padło na ziemię. Teraz myśliwi użyli łuków, poleciały strzały i znowu jedno ze zwierząt zostało trafione. Lecz nie padło. Wtedy do szarży ruszył przywódca stada. Pochylił ogromny łeb i wpadł na myśliwych. Ci rozpierzchli się na boki, lecz żubr nie zaprzestał pościgu, po chwili przyłączył się do niego drugi samiec.

Łowcy mieli zapasowe włócznie, użyli ich w obronie, wysuwając je przed siebie. Jeden z łowców wbił włócznię w grzbiet żubra, lecz nie zrobiło to na ogromnym zwierzęciu widocznego wrażenia. Odwrócił się raptownie i błyskawicznie wpadł na łowcę, unosząc go rogami w górę i podrzucając. Człowiek zwalił się bezwładnie na ziemię, żubr pognał do niego, pochylając rogaty łeb. Towarzysze łowcy próbowali odwrócić uwagę zwierzęcia, lecz ten nie dał się odciągnąć od ofiary. Niefortunnemu myśliwemu groziła śmierć.

Janusz już wcześniej sięgnął po karabin, zarepetował go i ustawił przełącznik na ogień pojedynczy. Teraz błyskawicznie wystawił lufę z dziupli i kiedy byk ustawił się przez moment bokiem do niego, wycelował do zwierzęcia i pociągnął za spust.

Huk wystrzału rozbrzmiał głucho w dziupli, zwierzę, trafione karabinową kulą, zatrzymało się, jego tylne nogi zaczęły drżeć i po chwili osiadł na ziemi w odległości dwóch kroków od leżącego człowieka. Jego towarzysze odciągnęli go dalej, inni dobili żubra. Drugi byk pognał w stronę myśliwych i Janusz musiał strzelić po raz drugi. Trafił tym razem w głowę zwierzęcia, które zwaliło się natychmiast na ziemię. Stado żubrów, przerażone tym widokiem, rozpierzchło się i pognało w las, nikt go nie ścigał.

Łowcy zatrzymali się, przestraszeni hukiem oraz upadkiem zwierzęcia. Wyciągnęli włócznie z ciała ubitego na początku żubra i zbiegli się do siebie, przyjmując postawę obronną. Było ich dziewięciu. Rozglądali się bacznie dookoła, nie byli pewni, co się właściwie stało, bali się jednak, co było widoczne w ich ruchach.

Żołnierz postanowił się ujawnić. Wychylił się z dziupli i krzyknął do myśliwych. Ci oniemieli, widząc w otworze człowieka. Janusz, machając ręką, zszedł na dół. Na głowę włożył hełm, karabin trzymał pod pachą, gotowy do strzału. Wskazał ręką leżącego na ziemi żubra i pokazał na siebie. Później wskazał na nich i zrobił ruch ręką, dając do zrozumienia, że daruje im tego żubra. Gest był zrozumiały, lecz łowcy nie wiedzieli, w jaki sposób zwierzę zostało ubite i kim jest ten nieznajomy człowiek. Przyjął postawę wyczekującą i stał tak przez chwilę, wpatrując się bacznie w tych ludzi. Zauważył przy tym, że ich nogi obute były w skórzane niby-buty, a raczej były owinięte skórami; trzech miało na nogach łapcie, wykonane prawdopodobnie z łyka.

Po dłuższej chwili, kiedy nic się działo, z grupy łowców wyszedł jeden z nich, prawdopodobnie przywódca, odłożył na ziemię włócznię i zbliżył się do Janusza. Chłopak powiesił karabin na ramieniu, znał taki komandoski sposób do natychmiastowego użycia karabinu bez zdejmowania go z ramienia, wystarczyło tylko odpowiednio go przekręcić. Myśliwy był niższy od niego, mógł mieć około stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu. Był za to mocno zbudowany, spod okrywających go skór widać było silnie umięśnione ciało, także jego ręce pokryte były węzłami mięśni. Powiedział coś do Janusza, ale ten go nie zrozumiał, czemu dał wyraz, kręcąc głową. Przywódca przeszedł na język migowy, Janusz starał się zrozumieć jego gesty. Później sam w podobny sposób udzielał odpowiedzi.

Rozmowa trwała długo, ale zakończyła się zaproszeniem Janusza do obozu łowców. Chłopak skinął głową na znak zgody i wtedy przywódca cofnął się do swoich. Coś im tam powiedział i ci przystąpili do oprawiania zwierząt. Ku zaskoczeniu Janusza, posługiwali się przy tym nożami oraz siekierkami metalowymi i kamiennymi oraz takimi zrobionymi z rogu. Chcąc im ułatwić pracę, wyjął swój bagnet z pochwy i przecinał nim co bardziej twarde ścięgna i kroił mięso. Jego narzędzie wzbudziło zainteresowanie łowców, pokazywali na nie i próbowali dotykać. Janusz dał im bagnet do obejrzenia, później go odebrał. Największe zaskoczenie myśliwych wywołał brak rany na ciele drugiego zastrzelonego żubra. Mały otwór w jego głowie nie kojarzył się im z żadną znaną im bronią. Patrzyli ze zdziwieniem i obawą na nieznajomego. Ten udawał, że nie jest nikim szczególnym, jednocześnie zastanawiał się, co będzie dalej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: