Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Feleton polityczno-literacki - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
0,00

Feleton polityczno-literacki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja ponad 6 500 tytułów z Polskiej Biblioteki Internetowej w formacie EPUB.

Seria zawiera klasykę literatury polskiej i europejskiej oraz wiele lektur szkolnych i baśni dla dzieci. Są to utwory bardzo znanych pisarzy literatury światowej i polskiej. Hans Christian Andersen, Conrad, Dickens, Flaubert, Arystoteles, Balzac, Byron, Casanova, Goethe, Gogol, Baudelaire, Zola to tylko niektóre spośród setek sławnych nazwisk.

Wszystkie ebooki są w formacie EPUB, który jest odpowiedni na e-czytniki, tablety oraz smartphone’y.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POL­SKA I RE­FO­MIA­TO­RO­WIE.

Wśród ru­chów re­li­gij­nych, ja­kie w ło­nie ka­to­lic­kie­go ko­ścio­ła w Niem­czech obec­nie się ob­ja­wia­ją, nie wy­po­wie­dzia­ła się jesz­cze do­tąd opi­nia Po­la­ków, tych mia­no­wi­cie, któ­rzy naj­bli­żej są­sia­du­ją z Niem­ca­mi. Ude­rza to żur­na­li­stów i pu­bli­cy­stów nie­miec­kich i nie­jed­ne już cierp­ką czy­ta­li­śmy uwa­gę w ich pi­smach na tę, czy tę nie­czyn­ność, czy obo­jęt­nos'ć umy­sło­wą. Wiel­ka re­for­ma ko­ścio­ła, po­wia­da­ją, po­czę­ła się wśród was, bo wśród W. Xię­stwa Po­znań­skie­go i Szlą­ska, co wam i są­siedz­twem i wspo­mnie­nia­mi hi­sto­rycz­ne­mi i wiel­ką licz­bą współ­ple­mien­ców tak bli­ski; imio­na pol­skie Czer­skie­go i Gra­bow­skie­go sto­ją na cze­le re­for­ma­cyi; a wy obo­jęt­nie spo­glą­da­cie na nią, in­tcl­li­gen­cya wa­sza ją opusz­cza; lud ciem­ny do jej prze­śla­do­wa­nia sko­ry, i ani jed­no pi­smo, ani jed­na książ­ka pol­ska się nie uka­za­ła w spra­wie sze­rzą­cych się w Niem­czech re­form po­stę­po­wych. Tai to sła­wio­na W. Xię­stwa Po­znań­skie­go oświa­ta, któ­rą­śmy do­tąd uwa­żać zwy­kli za przod­ku­ją­cą oświe­cie resz­ty Pol­ski? ta­kieź­to tam jesz­cze ociem­nie­nie, że przez tę chmu­rę fa­na­ty­zmu i prze­są­du re­li­gij­ne­go myśl świa­tlej­sza prze­drzeć się nie może? Wy­ście, jak ży­dzi, wśród któ­rych się Chry­stus na­ro­dził, a oni go nie po­ję­li, i in­nym na­ro­dom opo­wia­da­ne było sło­wo Boże, któ­re się w Ju­dei po­czę­ło.

Te są mniej wię­cej za­rzu­ty czy­nio­ne w nie­miec­kich dzien­ni­kach ka­to­lic­kiej pol­sko­ści W. X. Po­znań­skie­go. Od­po­wia­da­ła ona na nie do­tąd tem że żad­ne­go z łona swe­go nie wy­da­ła dy­sy­den­ta, żad­nej nie utwo­rzy­ła gmi­ny no­wo­ka­to­lic­kiej, i żad­nej ocho­ty nie po­ka­zu­je sze­rze­nia mię­dzy sobą re­for­my.

Mia­sto Piła, miej­sce uro­dze­nia X. Sta­szy­ca przed trzy­dzie­stu jesz­cze laty… pol­skie, dziś zger­ma­ni­zo­wa­ne, tak że na­bo­żeń­stwo i ka­za­nia tyl­ko w nie­miec­kim od­by­wa­ją się ję­zy­ku, nie ma obec­nie żad­ne­go ży­wio­łu oświa­ty, czy to świec­kiej, czy du­chow­nej, któ­ry­by uwa­żać moż­na za pol­ski. To samo po­wie­dzieć trze­ba o oko­li­cy, w któ­rej Gra­bow­ski jako pro­boszcz spra­wo­wał obo­wiąz­ki swo­je. Z góry za­tem Po­la­cy uwa­ża­li i cią­gle uwa­żać mu­szą ruch re­li­gij­ny, któ­ry się tu po­czął, nie jako swój, ale jako obcy, pier­wia­stek ger­mań­ski. Dla tego też Ron­ge po­parł spra­wę Czer­skie­go, a cala Ger­ma­nia po­kla­snę­ła ich usi­ło­wa­niom, ob­wo­ła­ła i wi­ta­ła ich, jako no­wych apo­sto­łów.

Nie wcho­dzi­my w po­wo­dy, któ­re wy­wo­ła­ły owe no­wa­cye w wy­zna­niu ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go: wie­my bo­wiem, że naj­więk­sze rze­czy czę­sto z naj­lich­szych i nik­czem­nych wy­szły po­bu­dek. Gdy idea jaka sta­ła się po­trze­bą cza­su, mniej­sza o to, kto, i co ją wy­wo­ła­ło; może przy­pa­dek, może na­wet wy­stę­pek. Iskra rzu­co­na w na­gro­ma­dzo­ne już ży­wio­ły pal­ne, czy­ją bądź ręką, zaj­mie je i roz­pa­li. Nie wcho­dzi­my więc i w oso­bi­ste zdol­no­ści dzi­siej­szych re­for­ma­to­rów, bo nie oni rzecz, ale rzecz ich dźwi­ga. Źle się na­wet przy­słu­gu­ją nasi obroń­cy ka­to­li­cy­zmo­wi, gdy ni­skie i pod­łe po­cząt­ki re­for­ma­to­rów, aż do wy­ra­zu ich oso­by po­gar­dli­wie przy­wo­dzą na sce­nę. Tem im do­po­ma­ga­ją, bo każ­dy ztąd oczy­wi­ście na ko­rzyść sze­rzą­cej się spo­rym kro­kiem po Niem­czech re­for­my zro­bi wnio­sek, sko­ro się prze­ko­na, że nie oso­bi­stość re­for­ma­to­rów ją dźwi­ga.

Od­po­wia­da­my tyl­ko na za­rzut czy­nio­ny tu­tej­sze­mu pol­skie­mu ka­to­li­cy­zmo­wi. Nikt tu nie jest tak mało cie­ka­wy, aby nie uwa­żał co się wo­kół nie­go i w Niem­czech dzie­je. Imio­na re­for­ma­to­rów są na­wet w uściech ludu pol­skie­go, a jed­nak nikt nie po­ka­zał skłon­no­ści do re­for­my, choć ją uła­ko­mia bez­płat­ne spra­wo­wa­nie chrztu i ślu­bów, choć jej na­strę­cza­ją zwo­len­ni­ków za­ka­za­ne przez ko­ściół mał­żeń­stwa mie­sza­ne. Cóż więc jest, co nas od­strę­cza od tej re­for­my? Od­po­wiedź na to ła­twa. Re­for­ma owa, acz się mia­nu­je ka­to­lic­ką, nie jest ka­to­lic­kiem wy­zna­niem, już dla tego, że od ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go odłą­cza się i nowy ko­ściół two­rzyć za­my­śla. Są to więc dys­sy­den­ci ka­to­lic­cy, a dla tego sa­me­go nie­ka­to­li­cy. Py­ta­nie za­tem owo, któ­re nam czy­nią, cze­mu Po­la­cy nie przy­stę­pu­je­cie do ko­ścio­ła no­wo­ka­to­lic­kie­go jest to samo, jak gdy­by nam się dzi­wio­no przed po­czę­ciem się tej re­for­my, dla cze­go by­li­śmy ka­to­li­ka­mi, i cze­mu nie zo­sta­li­śmy pro­te­stan­ta­mi, gdy i pod rzą­dem pro­te­stanc­kim zo­sta­je­my, i pro­te­stan­tyzm osła­wio­ny był po­wszech­nie, jako re­li­gia po­stę­pu? – Re­for­ma­cya Czer­skie­go i Ron­ge­go tego sto­sun­ku w ni­czem nie zmie­ni­ła. Jest to dis­sy­den­tyzm i pro­te­stan­tyzm, choć nie Au­gszburg­ski, to Pil­ski, lub Wro­cław­ski, lub Ber­liń­ski, lub Kró­le­wiec­ki – ale za­wsze pro­te­stan­tyzm. Niem­cy są kra­jem re­form re­li­gij­nych, wciąż się one tam two­rzy­ły i two­rzą, i przy­szła epo­ka, że, jak daw­niej wy­cho­dzi­ły z łona sa­me­go pro­te­stan­ty­zmu tak dziś i z łona ka­to­li­cy­zmu wy­cho­dzą. Pol­ska uczu­cio­wo nie na­uko­wo re­li­gij­na, czy­li Pol­ska wia­ry go­rą­cej i ży­wej, nie ro­zu­mu ba­da­ją­ce­go, nie może mieć w tem udzia­łu, a za­raz oka­że­my, że ta re­for­ma­cya nie ode­gra na­wet roli, jaką za Zyg­mun­ta re­for­ma­cya Lu­tra i Kal­wi­na w kra­ju pol­skim ode­gra­ła.

Ta dzi­siej­sza nie­po­hop­ność Po­la­ków do re­form re­li­gij­nych po­cho­dzi nad­to z ich dzi­siej­sze­go po­li­tycz­ne­go sta­no­wi­ska. Na­ród, któ­ry byt nie­pod­le­gły utra­cił, w dwo­ja­kiem może się znaj­do­wać po­ło­że­niu: albo upadł dla tego, że zu­żył wszyst­kie już siły ży­wot­ne or­ga­ni­zmu swe­go, a w ten czas i re­li­gia prze­sta­ła być ży­wio­łem jego ożyw­czym, po­wsta­je w ło­nie jego nie­do­wiar­stwo, nie­re­li­gia i zu­peł­ny w rze­czach bo­skich in­dif­fe­ren­tyzm; – albo też ży­cie po­li­tycz­ne na­ro­du gwał­tem prze­rwa­ne, zo­sta­wia w nim jesz­cze całą ży­wot­ność na­ro­do­we­go du­cha, któ­ry kupi się i kon­cen­tru­je we­wnątrz sie­bie, i na­tę­ża or­ga­na wnę­trza na­ro­do­we­go, ja­kie­mi jest ję­zyk, li­te­ra­tu­ra i re­li­gia. Im wię­cej za­gro­żo­nym bywa ję­zyk przez wci­ska­nie się ob­ce­go pa­nu­ją­ce­go ję­zy­ka; im bar­dziej przy­tłu­mio­ną li­te­ra­tu­ra, dla tego że tchną­cych uczuć na­ro­do­wych wy­po­wie­dzieć nie może, lub że nie­do­sta­tek oświa­ty pod­nieść się jej nie do­zwa­la; – tem sil­niej­sze, tem go­ręt­sze musi być re­li­gij­ne na­ro­du ży­cie w kształ­tach i for­mach, ja­kie mu się po przod­kach zo­sta­ło, w któ­rych oni wzro­śli wiel­cy i po­tęż­ni. Re­li­gia oj­ców naj­droż­szą w ten czas po nich sta­je się pu­ści­zną, któ­rą w ca­ło­ści sza­no­wać, i za­cho­wać jest na­ro­du upa­dłe­go świę­tym 'obo­wiąz­kiem; a ura­czyć ją mar­no­wać, by­ło­by wy­stęp­kiem prze­ciw­ko prze­szło­ści, któ­rej pa­miąt­ka­mi na­ród żyje, któ­rej du­chem się po­krze­pia. Re­li­gia za­tem ma dla Po­la­ka dwo­ja­kie zna­cze­nie jest re­li­gią i na­ro­do­wo­ścią ra­zem; jest związ­kiem jego z Bo­giem, ale związ­kiem oraz z prze­szło­ścią na­ro­du; jest po­sił­kiem jego ser­ca w jego oso­bi­stych smut­kach i utra­pie­niach, ale jest oraz po­kar­mem jego uczuć pa­try­otycz­nych. W re­li­gii przod­ków wi­dzi ostat­ki na­ro­do­we­go ży­cia, ostat­nią wa­row­nią, w któ­rej wol­no mu roz­wi­nąć cho­rą­giew na­ro­do­wą i sta­nąć w jej obro­nie, znieść tam reszt­ki ura­to­wa­nych bo­gactw swo­ich i za­so­bów du­cha, zło­żo­nych w uczu­ciach i oby­cza­jach, tak ści­śle z re­li­gią przod­ków po­łą­czo­nych i nią prze­sią­kłych.

Re­li­gia więc, taka, jaką po oj­cach ode­brał, nie tyl­ko wy­star­cza na­sze­mu nie­oświe­co­ne­mu lu­do­wi, ale jest je­dy­ną jego na­ro­do­wą oświa­tą; gdy­by tę od sie­bie od­rzu­cił, re­for­mą zi­na­czył, od łona ko­ścio­ła się ode­rwał, w któ­rym na­ród jego żył, nie po­zo­sta­ło­by mu nic, z cze­go­by du­cho­wo czuć się mógł Po­la­kiem; bo ję­zyk tyl­ko­by mu pol­skość przy­po­mi­nał brzmie­niem mowy przod­ków, ale­by mu nie mógł dać ży­wo­ta pol­skie­go; ję­zyk jest tyl­ko for­mą du­cha wy­po­wia­da­ją­ce­go się, ale nie jest tre­ścią jego w uczu­ciu i ży­ciu się ob­ja­wia­ją­cą.

Z tych sa­mych po­wo­dów wy­star­cza re­li­gia przod­ków in­tel­li­gen­cyi na­ro­du pol­skie­go; bo to jesz­cze je­dy­ne ob­fi­te źró­dło, z któ­re­go gdy czer­pie li­te­ra­tu­ra oj­czy­sta, na­bie­ra na­ro­do­we­go wej­rze­nia. Li­te­ra­tu­ra bez po­li­tycz­nych na­ro­do­wych ży­wio­łów i bez na­ro­do­wo­ści w re­li­gii, sama prze­sta­ła­by być co do isto­ty na­ro­do­wą, prze­sta­ła­by być du­cho­wym po­kar­mem na­ro­du. By­ła­by ob­czy­zną po­jęć, uczuć i wy­obra­żeń, w na­ro­do­wym wy­po­wie­dzia­nych ję­zy­ku. Bia­da więc na­ro­do­wi upa­dłe­mu, któ­ry­by i z re­li­gii jesz­cze chciał ze­trzeć na­ro­do­we bar­wy, coby chciał ż yć i kar­mić na­dzie­je przy­szło­ści, a ode­rwał się od prze­szło­ści pod­ciąw­szy ma­ci­cę pnia na­ro­do­we­go, któ­rą jest re­li­gia przod­ków. Nie roz­pro­sze­nia du­cha, ale jego ze­środ­ko­wa­nia nam po­trze­ba, i dla tego Po­lak oświe­co­ny, czy nie­oświe­co­ny, nie może stać się nie­wier­nym re­li­gii oj­ców swo­ich, bez zdra­dze­nia spra­wy naj­więk­szej na­ro­do­wej, któ­rą uko­chał ser­cem, i któ­rej ży­cie swo­je po­świę­cił. Gdzie­by się to sta­ło, sta­ło­by się z obłą­ka­nia umy­sło­we­go, i od­szcze­pie­niec od re­li­gi przod­ków, uj­rzał­by się sa­mot­nym wśród swo­ich, czuł­by, że ze­rwa­ne te włók­na ta­jem­ne, któ­rych do­tąd nie wi­dział, a któ­re­mi ser­ce jego po­łą­czo­ne było z ser­ca­mi współ­bra­ci jego; po­znał­by po nie­wcza­sie, że u nas tak prze­ro­sła re­li­gia z na­ro­do­wo­ścią, ii zo­stać od­szcze­pień­cem na­ro­do­we­go ko­ścio­ła, jest to zo­stać ra­zem od­szcze­pień­cem na­ro­do­wej spo­łecz­no­ści.

Wszak­że, gdy ta­kie jest szcze­gól­ne i wy­jąt­ko­we po­ło­że­nie Po­la­ka, że się u nie­go ani ży­cie po­li­tycz­ne ani re­li­gij­ne w nie­do­stat­ku tam­te­go, roz­wi­jać nie może, nie idzie za­tem, aże­by po­bła­żał za­sta­rza­łym prze­są­dom, aby nie upa­try­wał po­trze­by zmie­nie­nia tego w ze­wnętrz­nych for­mach re­li­gii, co sam czas, a nie duch re­li­gii za­pro­wa­dził i czas zno­wu roz­wią­zać może. Nig­dy jed­nak dla do­pię­cia tego celu od ko­ścio­ła się nie ode­rwie, bo nie chce dla tego mat­ki swo­jej się wy­przeć, że jesz­cze w jej domu, w któ­rym się uro­dził, wy­cho­wał i tyle ma­cie­rzyń­skiej do­zna­wał tro­skli­wo­ści i opie­ki, ten i ów sta­ro­świec­ki utrzy­mu­je się oby­czaj, z dzi­siej­szem sta­no­wi­skiem oświa­ty nie­zgod­ny.O ulep­sze­niu O STO­SUN­KÓW RO­BO­CZEJ KLAS­SY LUDU PO WŁO­ŚCIACH we­dle po­my­słu AU­GU­STA CIESZ­KOW­SKIE­GO.

Każ­dy to dziś przy­zna, kto myśl swo­ję i ser­ce na obec­ne sto­sun­ki klas­sy ro­bo­czej ludu, mia­no­wi­cie po wło­ściach ob­ró­cił, że pra­ca ich nie­sto­sow­nie jest wy­na­gro­dzo­ną. Pa­ro­bek np. po­bie­ra 20 ta­la­rów za­sług, dziew­ka po­ło­wę tyle. Ra­chu­jąc wy­so­ko, ob­li­czyć moż­na war­tość stra­wy, lub or­dy­na­ryi, któ­ra im się prócz za­sług daje, dzien­nie na 12 gro­szy pol­skich u pa­rob­ka, na 9 gro­szy u dziew­ki. Ztąd wy­pa­da, że ra­taj za 22 gro­sze pol­skie, a dziew­ka za 14 gro­szy pol­skich dzien­nie od wscho­du słoń­ca aż póź­no w noc pra­cu­je, a przez więk­szą po­ło­wę roku naj­cięż­sze po­dej­mu­je tru­dy kosą i ce­pa­mi, sier­pem i ry­dlem. Gdy zwa­ży­my, że każ­dy na­jem­nik w tych sa­mych wło­ściach za­ro­bi so­bie naj­mniej zło­ty, a za­ra­bia zwy­kle 1 1/2 i 2 zło­te, a na­wet wię­cej, ude­rza ni­skie i nie­sto­sow­ne wy­nad­gro­dze­nie ro­bot­ni­ków na cały rok zgo­dzo­nych.

Dwie z ta­kie­go nie­sto­sun­ku pła­cy i pra­cy wy­ni­ka­ją na­stęp­no­ści: ro­bo­ta bę­dzie zła i nie­do­sta­tecz­na, a ztąd szko­da tra­fia­ją­ca sa­me­go pana; po­wtó­re upa­dek mo­ral­ny i ma­te­ry­al­ny ludu ro­bo­cze­go, a ztąd su­chot­ność i cho­ro­bli­wość ogó­łu spo­łecz­ne­go. Nie­po­dob­na, żeby ro­bot­nik nie po­znał i nie wi­dział nędz­ne­go wy­nad­gro­dze­nia swe­go, a ztąd nie opusz­czał się w ro­bo­cie, któ­rą nad­to ła­da­ja­ko speł­nia; bo tam ocho­ta, obo­wiąz­ki i mo­ral­ność usta­je, gdzie czło­wiek pra­cu­jąc z nę­dzy wyjść nie może, gdzie za ca­ło­rocz­ną pra­cę in­ne­go nie ma wy­nad­gro­dze­nia nad to, że przy­najm­niej on, żona jego i dzie­ci z gło­du nie umie­ra­ją. Ob­ra­cho­wa­no np. że rocz­ne utrzy­ma­nie fa­mi­lii jed­nej na wsi wy­no­si 70 ta­la­rów. Ro­bot­nik zaś, ja­ke­śmy wi­dzie­li za­ra­bia tyl­ko 44 tal.; nie­do­sta­ją­ce więc 26 tal… za­ro­bić musi żona i dzie­ci. Niech dzie­ci będą – jesz­cze małe, żona cho­ro­wi­ta, lub za sła­ba, aby obok do­mo­we­go za­trud­nie­nia cho­dzić jesz­cze w pole na ro­bo­tę, fa­mi­lia ta ko­niecz­nie upaść musi. Co za okrop­ne po­ło­że­nie za­tem, gdzie czło­wiek tyle przy­najm­niej za­ro­bić nie może, aby z pra­cy rąk swo­ich żonę i dzie­ci utrzy­mał i na wszel­kie przy­pad­ki był za­bez­pie­czo­ny. Taki stan rze­czy zmu­sza pa­nów do utrzy­my­wa­nia słró­ży i do­zor­ców przy każ­dej ro­bo­cie i do uży­wa­nia su­ro­wych środ­ków, obu­rza­ją­cych nie raz uczu­cie czło­wie­ka. Temi środ­ka­mi wszak­że nie tyl­ko nie do­ga­nia się celu, to jest, po­śpie­chu i do­brej pra­cy, ale za­mie­nia się stan ro­bot­ni­ków na stan nie­wo­li; uci­sku i bar­ba­rzyń­stwa.

Przy­po­mnij­my so­bie nie­daw­ne jesz­cze u nas cza­sy za­cią­gów i jaka po ów czas była w kra­ju kul­tu­ra go­spo­dar­cza. Za­cią­go­wa pra­ca nie mo­gła jej pod­nieść; bo jak­że chłop za­cięż­ny miał pań­skie go­spo­dar­stwo pod­no­sić, kie­dy pod da­ne­mi sto­sun­ka­mi swo­je­go wła­sne­go pod­nieść nie mógł i nie po­tra­fił. Za­cią­go­wa pra­ca we­szła dziś w przy­sło­wie na ozna­cze­nie le­ni­wej, ocię­ża­łej, nie­chęt­nej i złej pra­cy, a kto dziś we­dle no­wych sto­sun­ków urzą­dził już u sie­bie go­spo­dar­stwo, ten już z pew­no­ścią do daw­nych za­cią­gów po­wró­cić nie chce.

Po­mnij­my, że ta­kim za­cią­giem jest jesz­cze każ­da ro­bo­ta nie­stó­sow­nie i nę­dzie wy­nad­gra­dza­na, i że te same z ta­kie­go nie­sto­sun­ku, co daw­niej z za­cią­gów wy­pa­da­ją na­stęp­stwa: dla nie chę­ci, opie­sza­ło­ści i nie­mo­ral­no­ści ro­bot­ni­ków kul­tu­ra go­spo­dar­cza po­stą­pić nie bę­dzie mo­gła; po­wtó­re przy nie­po­do­bień­stwie, aby klas­sa ro­bot­ni­cza w obec­nym sta­nie rze­czy, kie­dy­kol­wiek wyjść mo­gła z nę­dzy i nie­do­stat­ku, utwo­rzy się z niej ka­sta pa­rias, bę­dą­ca ra­kiem, to­czą­cym i prze­gni­ja­ją­cym cia­ło spo­łecz­ne.

To­śmy po­prze­dzić byli win­ni, aby za­słu­gi tych wszyst­kich mę­żów, któ­rzy szcze­rze i czyn­nie za­my­śla­ją u nas o po­pra­wie sto­sun­ków klas­sy ludu ro­bo­czej, w na­le­ży­tem po­sta­wić świe­tle, cho­ciaż­by na­wet ich za­bie­gi i dąż­ność do po­żą­da­ne­go nie do­pro­wa­dzi­ły celu.

Roz­pra­wa Au­gu­sta Ciesz­kow­skie­go z Wie­rze­ni­cy od­czy­ta­na na ostat­niem zgro­ma­dze­niu agro­no­micz­ne­go to­wa­rzy­stwa w Ber­li­nie i obej­mu­ją­ca po­mysł do lep­sze­go urzą­dze­nia opła­ty ro­bo­cizn kon­trak­to­wych przy go­spo­dar­stwach wiej­skich udzie­lo­ną, zo­sta­ła re­dak­cyi i z niej na stę­pu­ją­ce po­da­je­my czy­tel­ni­kom na­szym oko­licz­no­ści.

To­wa­rzy­stwo agro­no­micz­ne w Ber­li­nie uwa­ża, że od cza­su jak znie­sio­no za­cią­gi i ure­gu­lo­wą­ne zo­sta­ły czyn­szo­we wła­sno­ści go­spo­da­rzy wło­ścian, byt ich ma­te­ry­al­ny znacz­nie się po­pra­wił; że w sku­tek tego, tak­że ro­bo­cza klas­sa ludu, mia­no­wi­cie po więk­szych go­spo­dar­stwach wię­cej ulep­szy­ła swo­ję dolę: są­dzi jed­nak, że nie do­syć w tej mie­rze jesz­cze uczy­nio­no, i że na­le­ża­ło­by się nad dziel­niej­sze­mi środ­ka­mi za­sta­no­wić. Pro­gram te­go­rocz­ny to­wa­rzy­stwa po­mie­nio­ne­go w dzie­się­ciu punk­tach je obej­mu­je, jako to: 1) aby dwór i po­li­cya miej­sco­wa wię­cej dba­ły o mo­ral­ne i po­rząd­ne ży­cie cze­la­dzi, mia­no­wi­cie, aby nie po­zwa­la­ła czę­stych i w noc póź­ną prze­dłu­ża­ją­cych się tań­ców po go­ściń­cach; 2) aby po wsiach za­kła­da­no domy ochro­ny, gdzie­by już w mło­dem po­ko­le­niu za­szcze­pia­no lep­sze i grun­tow­ne za­sa­dy, a ro­dzi­com dano spo­sob­ność nie od­ry­wa­nia się od pra­cy; 3) aby pa­no­wie byli spra­wie­dli­wi wzglę­dem cze­la­dzi swo­jej i po­ludz­ku się z nią ob­cho­dząc przy­wią­zy­wa­li ją do sie­bie osob­nem wy­na­gra­dza­niem wier­nych i pra­co­wi­tych usług; 4) aby po wsiach za­kła­da­no kas­sy oszczęd­no­ści i dano spo­sob­ność bied­niej­szym odło­że­nia oszczę­dzo­ne­go gro­sza; 5) aby pa­no­wie przy­trzy­my­wa­li cze­ladz do ro­bo­ty, pod czas dłu­gich zi­mo­wych wie­czo­rów, i ta­ko­wą im osob­no wy­nad­gra­dza­li; 6) aby pa­mię­ta­li o tych, co się w ich służ­bie ze­sta­rze­li i sta­wia­li ich na ła­ska­wym chle­bie; 7) aby po­więk­sza­li za­słu­gi w mia­rę lat, przez któ­re cze­ladz wier­nie i pra­co­wi­cie im słu­ży­ła; 8) aby su­mien­niej­si byli w wy­sta­wia­niu świa­dectw od­pra­wio­nym lub od­pra­wia­ją­cym się 7. c służ­by; 9) aby przy­trzy­my­wa­li cze­ladz do re­gu­lar­ne­go cho­dze­nia do ko­ścio­ła na na­bo­żeń­stwo; 10) aby sami ży­ciem swo­jem da­wa­li służ­bie do­bry przy­kład.

Au­tor roz­pra­wy po­chwa­la te wszyst­kie środ­ki, boć któż­by o ich do­brych skut­kach nic był prze­ko­na­nym, wno­si jed­nak że wszyst­kie są nie­do­sta­tecz­ne. Za­ka­zy wszel­kie, jak każ­da ne­ga­cya, do ni­cze­go nie pro­wa­dzą. Trze­ba coś za­pro­wa­dzić, aby z tego owo­ce wy­ni­kły, a po­wsta­wa­nie prze­ciw we­so­łym za­ba­wom cze­la­dzi, ja­kie w tań­cach znaj­du­ją, jest na­wet nie­spra­wie­dli­we, zwa­ża­jąc na nędz­ny ich stan zką­di­nąd. Na­ka­za­ne obo­wiąz­ki pa­nów wzglę­dem cze­la­dzi są rze­czą su­mie­nia i do­brej woli, i nie przy­nio­są po­żą­da­nej re­for­my w sto­sun­kach klas­sy ro­bo­czej Domy ochro­ny są bar­dzo zba­wien­ne, ale bez­po­śred­nio do celu nie pro­wa­dzą. Row­nie chwa­leb­ne są kas­sy oszczęd­no­ści, alić trze­ba wprzo­dy na­pra­wić ma­te­ry­al­ne po­ło­że­nie cze­la­dzi, aże­by mie­li, co oszczę­dzać. Ro­bo­ty wresz­cie wie­czor­ne do­po­mo­gły­by za­pew­ne ro­bot­ni­kom, gdy­by tyl­ko zbyt nie wy­cień­cza­ły ich siły, i gdy­by wspól­ne prze­my­sło­we pra­ce przy go­spo­dar­stwach wiej­skich zo­sta­ły urzą­dzo­ne. Al­bo­wiem do­tych­cza­so­wy zwy­czaj­ny za­ro­bek z tkac­twa i ką­dzie­li upadł po więk­szej czę­ści, za­stą­pio­ny przez ma­chi­ny, a no­wym za­trud­nie­niom mało gdzie otwo­rzy­ło się pole.

W za­mian tego wszyst­kie­go p. Au­gust Ciesz­kow­ski inny, ra­dy­kal­niej­szy po­le­ca śro­dek, któ­ry już u sie­bie w go­spo­dar­stwie za­pro­wa­dził, a któ­re­go skut­ków do­pie­ro ocze­ku­je. Jest to przy­pusz­cze­nie wszyst­kiej cze­la­dzi i wszy­stich urzęd­ni­ków do czy­stych do­cho­dów z go­spo­dar­stwa w mia­rę po­bie­ra­nych za­sług Czy­li in­ne­mi sło­wy go­spo­dar­stwo ma się uwa­żać, jako spe­ku­la­cya, w któ­rą dzie­dzic wkła­da cenę kup­na, a urzęd­ni­cy i cze­ladź wkła­da­ją pra­ce swo­je, osza­co­wa­ne we­dle za­sług, i wszy­scy w mia­rę wło­żo­nych ka­pi­ta­łów mają udział do dy­wi­den­dy z czy­ste­go zy­sku. Wnio­sek ztąd na­tu­ral­ny, że dy­wi­den­dy każ­de­go z osob­na będą tem więk­sze, im wię­cej do­cho­du przy­no­sić bę­dzie go­spo­dar­stwo, i im mniej bę­dzie na­ra­żo­ne na stra­ty przez nie­dbal­stwo, lek­ce­wa­że­nie, nie­do­zór, ro­bo­tę złą i opie­sza­łą. Go­spo­dar­stwo po­wią­że za­tem wszyst­kich w je­den wspól­ny in­te­res, i każ­dy w niem pra­co­wać po­wi­nien, jako w czą­st­ce wła­sno­ści swo­jej. Bę­dzie się więc wy­strze­gał, aby z jego winy nie ro­bi­ła się szko­da w in­wen­ta­rzu lak ży­wym jak mar­twym, bo wie, że ta szko­da i jego dy­wi­den­dę tra­fia; bę­dzie się sta­rał o do­brą upra­wę roli, o po­rząd­ny sprząt pod­czas żni­wa, o do­bry wy­młót, o po­lep­sze­nie in­wen­ta­rza, zgo­ła o to wszy­sto, co przy­chód wsi po­więk­szyć może, bo wie, że z tego przy­cho­du uro­śnie i jego dy­wi­den­da; – sam na­ko­niec bę­dzie do­zo­ro­wał sie­bie i dru­gich i nie po­zwo­li aby się go­spo­dar­stwu dzia­ła szko­da przez kra­dzież roz­myśl­ną, lub nie­dbal­stwo w ro­bo­cie, bo wszę­dzie wi­dzi, że i jego cząst­kę okra­da­ją, że i jemu krzyw­dę czy­nią.

Rze­czy­wi­ście śro­dek taki obu­dzą ży­cie we wszyst­kich człon­kach go­spo­dar­stwa i siły go­spo­dar­cze dziś na ato­my roz­rzu­co­ne, któ­re się nie raz od­py­cha­ją, na­wza­jem nisz­czą i tyl­ko po­tę­gą stra­chu w ku­pie się trzy­ma­ją tym środ­kiem łą­czą się i spa­ja­ją w jed­no, ży­wot­ne, or­ga­nicz­ne go­spo­dar­cze cia­ło, któ­re­go pan jest gło­wą. Wieś każ­da w pew­nym ro­dza­ju sta­no­wi osob­ną osa­dę ko­mu­nal­ną pra­cu­ją­cą wspól­nie na jed­nym ka­wał­ku zie­mi i po­bie­ra­ją­cą wspól­nie z tej zie­mi do­cho­dy. O tej głęb­szej idei, któ­ra się do tego po­my­słu przy­wię­zu­je, po­wie­my jesz­cze ni­żej. Wra­ca­my do bliż­szych oko­licz­no­ści sa­me­go po­my­słu, jak je sam au­tor ozna­czył.

Po­mysł ten, przy­zna­je on, nie jest nowy, ale udo­sko­na­lo­ny. We wie­lu już fa­bry­kach za­gra­nicz­nych urzą­dzo­ne są pła­ce ro­bot­ni­ków na tan­tie­my, a i u nas we wie­lu go­spo­dar­stwach, ko­mis­sa­rze, le­śni­czy, ogro­do­wi, go­rze­lan­ni, owcza­rze, ta­bacz­ni­cy prócz za­sług, któ­re na­tu­ral­nie dla tego są niż­sze, po­bie­ra­ją tan­tie­my ze sprze­da­ży pro­duk­tów, oko­ło któ­rych krzą­ta­ją się. Nie­do­god­ność była tyl­ko ta: że taki spo­sób pła­cy nie na wszyst­ką był roz­cią­gnię­ty cze­ladź; że tan­tie­my szły z po­je­dyn­czych pro­duk­tów lub z ich sprze­da­ży, a nie z ogól­ne­go do­cho­du go­spo­dar­stwa, co nad­zwy­czaj­nie ra­chun­ko­wość utrud­nia­ło, tak iż dla każ­de­go z cze­la­dzi mu­sia­ła być utrzy­my­wa­na osob­na książ­ka ra­chun­ko­wa; na­ko­niec, że za­sług nie da­wa­no albo żad­nych, albo bar­dzo ni­skie, przez co, w przy­pad­ku nie­uro­dza­ju lub in­nej klę­ski w go­spo­dar­stwie, cze­ladz wy­sta­wio­ną była na głód i nie­do­sta­tek.

Tym wszyst­kim nie­zgod­no­ściom za­gra­dza pro­jekt Ciesz­kow­skic­go.

– Naj­przód za­słu­gi cze­la­dzi mają być zwy­czaj­ne, tak że cze­ladź przy ta­kiej zmia­nie sto­sun­ków go­spo­dar­czych nic nie zy­sku­je, a do lep­szej i pil­niej­szej pra­cy sa­mym wi­do­kiem na dy­wi­den­dę się za­grze­wa; a naj­go­rzej w pierw­szych dwóch la­tach uj­rzy, że nad za­słu­gi zwy­czaj­ne jesz­cze mu wy­pła­co­no osob­ną sum­kę, któ­ra nań przy­pa­dła, po­zna wte­dy naj­le­piej, co to jest dy­wi­den­da, i jak ją na­być i po­więk­szyć moż­na.

Da­lej dy­wi­den­da opła­ca się w koń­cu roku po za­mknię­ciu ra­chun­ków z czy­stej prze­wyż­ki do­cho­du nad roz­chód, nie po­więk­szy się za­tem w ni­czem ra­chun­ko­wość go­spo­dar­ska, a ob­ra­chu­nek dy­wi­den­dy zro­bi się we­dle zwy­czaj­nej re­gu­ły spół­ki. Ze się ni­ko­mu krzyw­da nie zro­bi­ła, bę­dzie to rze­czą za­ufa­nia cze­la­dzi do pana, któ­ry im za­słu­gi wy­zna­cza i pła­ci, co im się z kon­trak­tu na­le­ży, a nad­to do zy­sku z do­brej woli przy­pusz­cza. Ten sto­su­nek gra­ty­fi­ka­cyi, w ja­kim po­mysł au­to­ra z po­cząt­ku wy­stę­pu­je, aż się sam z sie­bie na coś in­ne­go nie roz­wi­nie, ma tę do­god­ność, iż cze­ladź nie na­bie­ra pra­wa do rzą­du w go­spo­dar­stwie, ni do wzie­ra­nia w jego pro­wa­dze­nie, do­zo­ro­wa­nie, i w ra­chun­ko­wość; zgo­ła że w ni­czem, a ni­czem nie ogra­ni­cza praw wła­sno­ści pana.

Na­ko­niec aby z po­cząt­ku za­grzać każ­de­go z cze­la­dzi do pra­co­wa­nia na tan­ty­emę, i za­gro­dzić tej nie­do­god­no­ści, że gdy tan­ty­ema po­bie­ra się z ca­łe­go zy­sku, mo­gli­by po­je­dyn­czej w pra­cy się opusz­czać, spusz­cza­jąc się na pra­cę dru­gich, po­le­ca au­tor za­pro­wa­dze­nie w cza­sie świę­ta wień­co­we­go wy­zna­cze­nia na­gród pierw­szych, dru­gich i trze­cich, dla naj­lep­szych ro­bot­ni­ków i ro­bot­ni­czek. Ato­li przy­zna­nie na­gro­dy ma się od­być za wspól­ną na­ra­dą, cze­la­dzi i wy­bo­rem tych z po­mię­dzy sie­bie, któ­rych sami jako naj­pra­co­wit­szych uzna­ją.

Taki jest cał­ko­wi­ty pro­jekt au­to­ra. Czy­ni­my nad nim kil­ka uwag.

– Przy­zna­je­my, że się da ła­two w ży­cie wpro­wa­dzić, i że tak, jak jest po­sta­wio­ny, żad­nej nie ule­ga prak­tycz­nej trud­no­ści. Ale są­dzi­my oraz, że nie wy­nik­ną z nie­go te bło­gie skut­ki, któ­re so­bie au­tor za­mie­rzył, a temi są: sto­sow­niej­sze wy­na­gro­dze­nie ro­bo­cizn i pod­nie­sie­nie kul­tu­ry go­spo­dar­czej.

W pro­jek­cie au­to­ra nie leży myśl re­for­my ra­dy­kal­nej, któ­ra­by zdol­na była tak zmie­nić sto­sun­ki pra­cow­ni­ków do wła­ści­cie­la, iżby z no­we­go grun­tu, nowe lep­sze i ob­fit­sze wy­ro­sły owo­ce, – ale leży myśl, by nie ty­ka­jąc cał­kiem tych sto­sun­ków, lecz zo­sta­wia­jąc je w daw­nym cho­ro­wi­tym sta­nie, wy­na­leść pa­lia­tyw, coby na chwi­lę stan ro­bot­ni­ków wiej­skich co­kol­wiek po­pra­wił i dolę ich zno­śniej­szą uczy­nił.

Zo­bacz­my, jaka jest do­zis tego le­kar­stwa, i czy jest po­dob­na nie przy­pusz­cza­jąc ho­me­opa­tyi w sto­sun­kach spo­łecz­nych, ule­czyć nią stan cze­la­dzi z nę­dzy i nie­do­stat­ku, któ­ry im do­le­ga, a całe cia­ło spo­łecz­ne to­czy, i prę­dzej czy póź­niej gan­gre­nę spro­wa­dzi. Przy­kład to nam oka­że.

Naj­le­piej dziś urzą­dzo­ne go­spo­dar­stwa nie przy­no­szą 8 od sta czy­ste­go zy­sku. Przy­pusz­cza­my, że wieś war­tu­ją­ca 25, 000 tal… na­tę­żo­ną pra­cą cze­la­dzi i urzęd­ni­ków za­chę­co­nych tan­tie­mą w zy­sku przy­nie­sie 8 pro­cent czy­ste­go zy­sku. Wieś za­tem rze­czo­na w koń­cu roku wy­ka­że 2000 ta­la­rów, jako sumę, któ­ra ma być roz­dzie­lo­ną na dy­wi­den­dy. Daj­my, że na tej wsi jest ośmiu ra­tai (bez ko­mor­ni­ków) i dwuch for­na­li po 20tal… za­sług, jest eko­nom po­bie­ra­ją­cy 100 tal., wło­darz 30, owcza­rze 60, go­spo­dy­nie i dziew­ki 50, sko­larz, pa­stu­chy, ko­wal, ogro­do­wy ra­zem 60 tal… – więc cała cze­ladź i urzęd­ni­cy wy­no­si w za­słu­gach 500 tal.

Po­nie­waż dy­wi­den­dy idą w sto­sun­ku za­sług uwa­ża­nych, jako ka­pi­ta­ły, więc dzie­ląc 2000 tal… zy­sku mię­dzy 25, 500 tal… ka­pi­ta­łu za­kła­do­we­go, przy­pa­da na ta­lar oko­ło 14 gro­szy pol­skich. Ra­taj za­tem po­bie­ra­ją­cy za­sług 20 fal., od­bie­rze dy­wi­den­dy 280 gro­szy, dziew­ka po­bie­ra­ją­ca po­ło­wę tyle od­bie­rze dy­wi­den­dy 140 gro­szy. Na całą służ­bę przy­pa­da dy­wi­den­dy nie spo­ina 40 tal., a pan, któ­ry 50 razy prze­wa­żył ka­pi­ta­łem swo­im ka­pi­ta­ły wszyst­kiej cze­la­dzi swo­jej, bie­rze z dy­wi­den­dy 1960 tal. – Oto re­zul­ta­ta, oto licz­by, któ­re mó­wią.

A więc ra­taj i ro­bot­nik każ­dy ma dla tego na­tę­żyć swą pra­cę, dla tego sta­rać się wszyst­kie­mi si­ła­mi o wspól­ne do­bro wspól­nej wła­sno­ści, aby na­wet gro­sza pol­skie­go na dzień z tej wła­sno­ści nie miał w zy­sku a panu swe­mu dzien­nie prze­szło 5 tal przy­spa­rzał? Czyż 9 zło­tych przy­da­ne jako dy­wi­den­da do za­sług ca­ło­rocz­nych ra­ta­ja, po­tra­fi zmie­nić stan jego nie­do­li, i ro­dzi­nę jego ucho­wać od pew­ne­go upad­ku, gdy go ja­kie na­wie­dzi nie­szczę­ście? Mo­żeż on przy tym no­wym do­cho­dzie my­śleć o ulep­sze­niu ma­te­ry­al­ne­go bytu swe­go, o wy­cho­wa­niu dzia­tek swo­ich, o oszczę­dze­niu ka­pi­ta­łu, o po­sa­gu dla cór­ki?– Za­praw­dę że nie. Taka dy­wi­den­da nic nie zmie­ni jego sto­sun­ków, ani go też za­grzać i za­chę­cić po­tra­fi, aby go­spo­dar­stwo pań­skie uwa­żał w czą­st­ce za­sług swo­ich, jako swo­ję tak­że wła­sność, i pra­cą zwięk­szo­ną i sta­ran­nym do­zo­rem przy­czy­niał się do pod­nie­sie­nia do­cho­du tej, niby wspól­nej wła­sno­ści.

A za­tem, chwa­ląc po­mysł, nie mogę być prze­cież zda­nia sza­now­ne­go au­to­ra, aby ta­ko­wy ja­kie­kol­wiek ulep­sze­nie w kla­sie ludu ro­bo­czej spra­wił, aby ich mo­ral­nie pod­niósł, a ma­te­ry­al­nie po­pra­wił. Prze­ko­na­ny po­tem moc­no, że pro­jekt ten z naj­lep­szych i naj­szla­chet­niej­szych po­bu­dek wy­pły­nął, że nic wię­cej, jak do­bro ludu słu­żeb­ne­go miał na celu, dziś w tak opła­ka­nym zo­sta­ją­ce­go sta­nie, że na­wet na­dziei nie ma, aby so­bie dolę swą na­pra­wił; a jed­nak au­tor sam prze­ko­ny­wa się, że tu nie lud ro­bo­czy, ale je­dy­nie pan i wła­ści­ciel zy­sku­je, że tu pod po­zo­rem ulep­sze­nia ma­te­ry­al­ne­go bytu ludu, tyl­ko zy­ski dzie­dzi­ca się mno­żą. Ten nie­sto­su­uek 1960, któ­re on sam bie­rze, do 40 fal… któ­re się wszyst­kiej jego cze­la­dzi do­sta­ję jest tak bi­ją­cy, że za­miast, coby miał zmniej­szyć dzi­siej­szy nie­sto­su­nek pra­cy, któ­ra się w zysk pana ob­ra­ca, do pła­cy, któ­ra za tę pra­cę jest wy­nad­gro­dze­niem – że i owszem wię­cej go jesz­cze pod­no­si.

W dzi­siej­szem po­ło­że­niu rze­czy sto­su­nek pana do cze­la­dzi pod wzglę­dem ma­jąt­ko­wym, a za­tem i pod wzglę­dem zy­sków, ja­kie ma­ją­tek przy­no­si, jest ten sam, co słoń­ca do ca­łe­go sys­te­mu sło­necz­ne­go. Słoń­ca ogrom jest 782 razy więk­szy, ni­że­li ogrom wszyst­kich je­de­na­stu pla­net ich xię­ży­ców i kor­ne­tów ra­zem. Tym też tyl­ko spo­so­bem utrzy­mać się może wiel­kie pra­wo gra­wi­ta­cyi w na­tu­rze, ko­ło­wa­nie wszyst­kich pla­net oko­ło słoń­ca. Do­pó­ki po­dob­na gra­wi­ta­cya od­by­wać się bę­dzie w sta­nie spo­łecz­nym, nie wi­dzi­my po­do­bień­stwa ulep­sze­nia doli klas­sy ludu ro­bo­czej. Chcąc utrzy­mać ten sto­su­nek wszyst­kie le­kar­stwa będą tyl­ko pal­lia­ly­wy od mo­ral­nych spu­sto­szeń cia­ła spo­łecz­ne­go nie uchro­nią

My­śmy za przy­kład wzię­li tyl­ko mały fol­wark o 25, 000 tal… war­to­ści, a już tak ude­rza­ją­cy wy­padł nie­sto­su­nek w dy­wi­den­dach, jako wy­nad­gro­dze­niach pra­cy. Ten nie­sto­su­nek ro­śnie ol­brzy­mio, im ma­jęt­ność jest więk­sza, bo 20 tal., jako nie­zmien­ny i nie mo­gą­cy być po­więk­szo­ny ka­pi­tał ra­ta­ja sta­wa w sto­su­nek z co­raz więk­szą war­to­ścią wsi.

W ca­łym tym pro­jek­cie jest za­tem złu­dze­nie, po­le­ga­ją­ce na idei uwa­ża­nia go­spo­dar­stwa jako wspól­nej war­to­ści, albo le­piej wspól­nej spe­ku­la­cyi, a po­mi­nię­tą zo­sta­ła ta uwa­ga, że tu dy­wi­den­da wy­stę­pu­je tyl­ko jako gra­ti­fi­ka­cya nie jako rze­czy­wi­sty za­ro­bek; że kie­dy się panu cały ka­pi­tał w kup­nie dóbr zło­żo­ny do dy­wi­den­dy li­czy, ra­ta­jo­wi tyl­ko się li­czą za­słu­gi, cho­ciaż pra­ca jego nie tyl­ko za­słu­ga­mi, ale i miesz­ka­niem i wy­ży­wie­niem pła­ci. Nie­spra­wie­dli­wość więc mu się wy­rzą­dza dwo­ja­ka: raz, że nie cała pra­ca ob­ra­ca mu się na ka­pi­tał dy­wi­den­dę przy­no­szą­cy, ale tyl­ko część pra­cy za­słu­ga­mi osza­co­wa­na; po­wtó­re iż nie ma się wzglę­du na to, że wy­ży­wie­nie, miesz­ka­nie wraz z za­słu­ga­mi, ja­kie dziś ist­nie­ją, nie dają mu od­po­wied­nie­go za pra­cę wy­na­gro­dze­nia.

Z tego wszyst­kie­go wy­pa­da, że nie tyl­ko nik­ną­cą musi być dy­wi­den­da 20 tal… pra­cy, gdy do dy­wi­den­dy pan z kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy lub kil­ka­kroć sto ty­się­cy ta­la­ra­mi przy­stę­pu­je i sa­mym ka­pi­ta­łem pie­nięż­nym cały do­chód z pra­cy ro­bot­ni­ków po­chła­nia; ale nad­to, że zwięk­sze­nie war­to­ści pra­cy nie­zmier­nie na tak ni­ską sto­pę osza­co­wa­nej, nie ro­bot­ni­kom, ale panu wy­łącz­nie zysk wie­lo­stron­ny przy­no­si.

Je­że­li­by­śmy się za­tem przy pro­jek­cie au­to­ra utrzy­mać chcie­li, na­le­ża­ło­by w nim naj­przód tę zmia­nę zro­bić, iżby nie za­słu­gi, ale ob­li­czo­ne na pie­niądz cał­ko­wi­te utrzy­ma­nie słu­gi czy ro­bot­ni­ka wzię­te było za sto­sun­ko­wą mia­rę do dy­wi­den­dy; – po­wtó­re iżby z czy­ste­go zy­sku po­trą­co­ne być po­win­ny dla pana 4 od sta ze sum­my kup­na i na­kła­do­wych ka­pi­ta­łów, a resz­ta zy­sku aby do­pie­ro po­szła na dy­wi­den­dę, do któ­rej­by pan wcho­dził nie już ka­pi­ta­łem kup­na i na­kła­du, za co już od­cią­gnął so­bie pro­cen­ta, ja­kie pa­pie­ry pu­blicz­ne przy­no­szą, ale pra­cą wła­sną osza­co­wa­ną na pew­ną wy­so­kość pen­syi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: