Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Flip - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Flip - ebook

Przebywanie w cudzym ciele? Taki koszmar może się przyśnić!

Pomysł „psychicznej ewakuacji”, „zamiany dusz” to jeden z najciekawszych wątków w literaturze. Alex budzi się w cudzej sypialni, w ciele Philipa. „Przespał” kilka miesięcy, jego ostatnie wspomnienia są z grudnia; zamiast w Londynie jest w małej miejscowości niedaleko Leeds, pod koniec czerwca! Chłopak nie rozumie co się stało, ale ma nadzieję, że nawet w cudzym ciele własna matka go rozpozna. W szkole unika znajomych, próbuje udawać, że jest Philipem. Podczas gdy Alex jest dobrym uczniem, mistrzem szachowym, Philip (przez przyjaciół nazywany Flip) kiepsko się uczy, za to świetnie gra w krykieta i ma dwie dziewczyny.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1632-3
Rozmiar pliku: 601 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Alex nie wiedział, co go obudziło tego ranka. Może dziwny sen, mama wołająca go z dołu albo promienie słońca wpadające do pokoju. Leżał w łóżku podminowany, miał wrażenie, że został wyrwany z koszmaru – takiego, który człowiek zapomina zaraz po przebudzeniu, ale który jeszcze wibruje w umyśle niczym echo po trzaśnięciu drzwiami. Nogi zaplątane miał w kołdrę, a w przygniecionym prawym ramieniu czuł mrowienie. Obrócił się na plecy.

Kolejny okrzyk.

– Wstawaj, spóźnisz się!

Niby na co się spóźni? Była sobota, nie musiał nigdzie iść. Głos mamy brzmiał dziwnie, choć uderzała w znajomy ton („Naprawdę tracę już cierpliwość!”); było w nim coś, czego nie umiał okreś-lić. Pewnie po prostu miała zły humor. Nie mógł sobie przypomnieć, czy była na niego zła, kiedy wrócił do domu wczoraj wieczorem. W sumie w ogóle nie pamiętał swojego powrotu. Wiedział tylko, że wyszedł od Davida za pięć dziesiąta, a potem biegł, żeby nie spóźnić się na swoją godzinę policyjną. Cały wieczór grali w szachy (Alex wygrał), przeglądali YouTube i słuchali The Killers. Czyli robili to, co zwykle.

Zacisnął na chwilę pięść. Mrowienie przeszło, ale ramię wydawało się niezdarne, a ręce i nogi ciężkie. Miał paskudny posmak w ustach. Może rozbiera go choroba? Typowe, w końcu zbliżają się święta. Chociaż nie czuł się chory. W sumie nie był pewien, jak się czuje. Dziwnie, to na pewno. Przypomniał mu się fragment koszmaru: drabina, schody lub góra – w każdym razie coś stromego, na co wspinał się tak szybko, jak tylko mógł. Jakieś stworzenie chwytało go za stopy, a on próbował się uwolnić. Nie wiedział, co nastąpiło potem. Pewnie się obudził. Może przyśniło mu się to dlatego, że nogi miał zaplątane w kołdrę.

– Philip! Jest pięć po ósmej!

Nie mogło być pięć po ósmej. Słońce za jasno świeciło. Prędzej już dziesiąta albo jedenasta. Alex spojrzał na budzik na stoliku nocnym.

Tyle że budzika nie było. Podobnie zresztą jak stolika.

Była za to ściana, która nie miała niebiesko-srebrnych pasów, była cała bladożółta. Uświadomił też sobie, że światło pada pod innym kątem. Usiadł. Okna nie było tam, gdzie powinno się znajdować. To nie były też jego zasłony. Ani jego szafa, półki, odtwarzacz CD i plakaty (koszykówka i krykiet!). Wykładzina została zastąpiona przez drewniane panele i ogromny czerwono-złoty dywan, który wyglądał jak żywcem wzięty z baśni o Aladynie. Gdzie się podział jego stojak na klarnet i nuty? Co na jego biurku (które nie było jego biurkiem i nie stało tam, gdzie powinno) robił komputer z płaskim monitorem? I dlaczego jego pokój jest taki duży?

Alex zastanawiał się, czyj to pokój – i w ogóle czyj dom – i co, do cholery, tu robi. Dlaczego ma na sobie T-shirt jakiegoś innego chłopaka zamiast swojej piżamy? Dlaczego w grudniu na łóżku leży cienka, letnia kołdra? A jeśli ta kobieta, która znowu woła z dołu, nie jest jego matką, to czyją matką jest? Prawdopodobnie jakiegoś Philipa („Philip!” – krzyknęła). Tak, to na Philipa była zła, nie na Aleksa. To Philip nie mógł wstać na czas. Philip był kluczem do wszystkiego. Racjonalnym wytłumaczeniem. Tata Aleksa uważał, że wszystko ma racjonalne wytłumaczenie, nawet rzeczy, które nie mają sensu. Twierdził, że UFO, duchy, Bóg – to tylko nazwy wymyślone przez ludzi na to, czego jeszcze nie zrozumieli.

Spróbujmy zatem to racjonalnie wytłumaczyć: po drodze od Davida Alex wpadł do Philipa i został u niego na noc. Obudził się zbyt nieprzytomny, żeby pamiętać, że to zrobił. Tak bywa czasami, gdy wyjeżdżasz na wakacje. Pierwszego dnia budzisz się i jesteś zdziwiony tym, że znajdujesz się w obcym pokoju. Oczekiwał, że obudzi się we własnym pokoju, we własnym domu, i dlatego był zdezorientowany, nie dając rady przetworzyć komunikatów, które jego oczy wysyłały do mózgu. Za chwilę wszystko mu się przypomni. Na pewno istniało logiczne, rozsądne, racjonalne wytłumaczenie.

I byłoby takim, gdyby znał kogokolwiek o imieniu Philip.

To był duży dom. W korytarzu prowadzącym do pokoju, w którym się obudził, zobaczył troje innych drzwi (wszystkie przymknięte), schody prowadzące na dół i wąskie schodki wiodące na górę do czegoś, co musiało być zaadaptowanym strychem. Otworzył wszystkie drzwi, jedne po drugich. Dwie sypialnie i łazienka. Wszedł po schodkach na górę. Nic. Nikogo. Żadnego śladu po Philipie, chociaż jedna z sypialni wyglądała tak, jakby ktoś w niej niedawno spał. To był pokój dziewczyny, nie chłopaka. Do tego fanki gotyckiego rocka. Zszedł na parter, do wysokiego holu prowadzącego do salonu, od którego odchodził jeszcze jeden pokój. Z dołu dobiegały dźwięki radia. Kuchnia musiała znajdować się w suterenie. To tam zastanie kobietę, która wołała Philipa. Jego mamę. Kiedy ją znajdzie, zagadka zostanie rozwiązana – dowie się, gdzie jest i dlaczego.

Miał też nadzieję, że dostanie śniadanie. Kiedy schodził do sutereny, uderzyły go dwie myśli: po pierwsze, nigdy w życiu nie był w tym domu, po drugie, coś było zdecydowanie nie tak z jego rękami i nogami. Z koordynacją ruchową. Schodząc i wchodząc po schodach, zaglądając do pokojów, zataczał się jak pijak. Gdy szedł do kuchni, przydzwonił ramieniem we framugę i otworzył drzwi tak zamaszyście, że uderzyły o blokadę.

– Dla potwora doktora Frankensteina – powiedział kobiecy głos, naśladując lektora filmu dokumentalnego – nawet proste czynności motoryczne takie jak przejście przez drzwi stanowią nie lada problem.

Alex znalazł się w dużej kuchni, rozgrzanej od kuchenki i pachnącej rogalikami. Głos dochodził od stołu stojącego po drugiej stronie pomieszczenia. Należał do dziewczyny, która wyglądała na jakieś siedemnaście lat. Jej długie, proste czarne włosy miały fioletowe pasemka. Poczuł się nieswojo, będąc tylko w koszulce i bokserkach. Wydawała się nieporuszona, z nieobecnym wzrokiem wyjadała łyżeczką miąższ grejpfruta przeciętego na pół. Siedziała bokiem na krześle z jedną nogą założoną na drugą. Miała na sobie czarne legginsy i koszulkę w tym samym kolorze z jasnozielonym napisem „Serpent”. Jej stopa poruszała się w rytm muzyki, którą słyszała w głowie. Przywitała Aleksa sarkastyczną uwagą, po czym zaczęła go ignorować.

Zanim zdołał coś wykrztusić, usłyszał odgłosy kroków i przez otwarte tylne drzwi do kuchni wparowała jakaś kobieta. Za nią Alex zobaczył kawałek ogrodu i spasionego, starego golden retrievera szukającego miejsca, gdzie mógłby się wysikać. Nigdzie nie było śladu żadnego Philipa.

– Nareszcie – powiedziała kobieta, patrząc na niego błyszczącymi czarnymi oczami. A potem dodała: – Nie jesteś nawet ubrany. Usiądź i zjedz. Rogaliki są już pewnie zimne, ale czyja to wina?

Kobieta była wysoka i koścista, miała na sobie zwiewną sukienkę, która szeleściła z każdym jej ruchem. Wyłączyła radio, otworzyła szufladę, wyjęła rolkę worków na śmieci, oderwała jeden, po czym zaczęła nim wykładać stalowy kosz. Sukienka była beżowa i miała nieregularny brązowy wzorek. Patykowate opalone kończyny kobiety wystawały z niej niczym przerośnięte słone paluszki. Gdyby kiedykolwiek powstała krzyżówka żyrafy z człowiekiem, pomyślał Alex, wyglądałaby podobnie. Stał, gapiąc się na nią w milczeniu.

– Jeśli chodzi o funkcje intelektualne, nawet najprostsze instrukcje typu „usiądź” i „jedz” wydają się wysoce konfundować to stworzenie – ponownie rozległ się głos dziewczyny siedzącej przy stole. Miała lekki akcent z północy. – Dla doktora Frankensteina świadomość faktu, że stworzył coś tak z natury głupiego, była źródłem konsternacji i przerażenia.

– Nie prowokuj go – upomniała ją kobieta. – Nie mamy czasu na kłótnie.

– Ja się nie kłócę, ja jestem złośliwa.

– Wystarczy, Teri. – Następnie, zapraszając go gestem na drugi koniec pomieszczenia, zapytała: – Czy możesz usiąść i zjeść śniadanie?

Jeśli ranek rozpoczął się od 7 punktów (w skali od 0 do 10, gdzie 0 oznaczało normę, a 10 totalne wariactwo), to teraz przekroczył 8 i zmierzał ku 9,5.

Może ktoś mu podał narkotyki. To były halucynacje, a on wcale się nie obudził, tylko nadal był w swoim domu i leżał we własnym łóżku, śniąc o rogalikach, żyrafach i sarkastycznych fankach gotyckiego rocka. Jeśli to sen, to nie widać jego końca. Nie wiedząc, co innego może zrobić, Alex usiadł naprzeciwko dziewczyny. Na stole stał koszyk przykryty ściereczką. Doszedł do wniosku, że znajdują się w nim rogaliki. Alex nie lubił rogalików. Na środku stołu zauważył kilka pudełek z płatkami śniadaniowymi. Sięgnął po kukurydziane i zaczął wsypywać je do miseczki.

– Mamo! – Dziewczyna pokazała na Aleksa, a on zamarł ze strachu.

– Prosiłeś o rogaliki – powiedziała kobieta – więc ci je zrobiłam.

Odstawił płatki. To nie miało sensu. Po pierwsze, nie cierpiał rogalików. Po drugie, nie prosił jej o nic, nawet nigdy z nią nie rozmawiał.

– Ja...

– Prosiłeś właśnie o nie.

– Ale...

Teraz to dziewczyna przerwała, piorunując go wzrokiem.

– Przecież nie lubisz płatków, gnojku.

– Teri, nie wyrażaj się.

Zaraz wszystko wróci do normy. Za chwilę prezenter telewizyjny z ekipą wpadną do kuchni i wszyscy będą się śmiać z żartu zrobionego Aleksowi. Jednak zamiast tego kobieta zabrała koszyk, przeszła na drugą stronę kuchni i teatralnym gestem wyrzuciła jego zawartość do kosza na śmieci. Teri spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby chciała powiedzieć: „Zadowolony?”. Obrysowane czarną kredką oczy miały niesamowity kolor, niemal fiołkowy. Alex spiorunował ją wzrokiem, próbując ją onieśmielić, ale jej wrogość była tak silna, że musiał odwrócić wzrok. Nasypał sobie płatków, wlał mleko, posłodził i zaczął jeść.

– Dobra, idę – powiedziała Teri, wstając od stołu.

Kobieta spojrzała na nią znad zmywarki, do której wkładała naczynia.

– Myślałam, że nie masz dzisiaj pierwszej lekcji.

– Umówiłam się z Luce i Kariną w „Costa Coffee”.

– W takim razie miłej zabawy.

– Dzięki. Pa, mamo – rzuciła na pożegnanie dziewczyna i wyszła.

Alex próbował zrozumieć, o jakie lekcje chodzi, kiedy nagle usłyszał ciche warczenie. To golden retriever właśnie przyszedł z ogródka i stanął niedaleko jego krzesła, okazując mu swoje niezadowolenie: warczał, obnażał kły, miał zjeżoną sierść na grzbiecie. Ja cię kręcę, nawet pies go nienawidzi. Nie można powiedzieć, żeby Alex jakoś szczególnie lubił psy, ale w gruncie rzeczy nie miał nic przeciwko nim i może nawet miałby jakiegoś czworonoga, gdyby nie astma. A właśnie, gdzie jest jego inhalator? Pewnie na górze, w sypialni. Zazwyczaj tuż po obudzeniu aplikował sobie lek, jednak dzisiaj, w tym całym zamieszaniu, zapomniał. Nie miał jednak problemów z oddychaniem. Było lepiej niż zwykle, mimo że spędził noc w domu pełnym psich alergenów. Tymczasem retriever wciąż na niego warczał.

– Beagle, przestań – powiedziała kobieta. Wydawała się poirytowana, ale też zdziwiona. Pies nie usłuchał. – Przestań, ty tępy kundlu. Co cię napadło? – Chwyciła go za obrożę, odciągnęła na drugi koniec kuchni, po czym wypchnęła za drzwi. – Jeśli nie masz dziś humoru, zostaniesz na dworze.

– O co chodzi z tym imieniem? – zapytał Alex.

– Słucham? – Kobieta zamknęła drzwi.

– Beagle. – Uśmiechnął się, usiłując być miłym i jakoś rozpocząć rozmowę. – Dziwne imię dla golden retrievera.

Gapiła się na niego dłuższą chwilę. Potem głośno wypuściła powietrze.

– Nie mam czasu na bzdury. Za dziesięć minut muszę wyjść. Ty też. – Pokazała na jego miskę. – Skończ, idź na górę i...

– Proszę posłuchać...

– I jeśli mógłbyś umyć twarz i zęby, to byłoby naprawdę cudownie.

– Przepraszam – powiedział Alex – ale czy ktoś może mi wytłumaczyć, co się tutaj dzieje?

Wzrok kobiety mógłby zmrozić niedźwiedzia polarnego.

– Chcę, żebyś za dziesięć minut stał przy drzwiach, ubrany i gotowy do wyjścia. Jasne?

Zanim miał szansę odpowiedzieć, wyszła z kuchni. Słuchał odgłosów jej kroków na schodach. Siedział oszołomiony, gapiąc się na resztki śniadania i nieznane pomieszczenie: czerwone ściany skąpane w promieniach słońca, które wpadały ukośnie przez okna. W ataku szału zrzucił niemal wszystko ze stołu. Pies szczekał na dworze, prosząc, żeby go wpuścić.

Alex zauważył gazetę rozłożoną przy talerzu z okruchami chleba. „The Guardian”. Przewrócił ją na pierwszą stronę. Wymiana zdań o szkole nie dawała mu spokoju. Ani dzisiaj, ani przez najbliższe dwa tygodnie nie powinno być żadnych lekcji. A jednak dziewczyna po spotkaniu z koleżankami miała iść do szkoły. Jak to możliwe? Przecież, na miłość boską, była sobota. 22 grudnia. Właśnie zaczęły się ferie świąteczne. Dziś po południu tata odbierze babcię z dworca i przywiezie ją do domu na święta. Alex odszukał wzrokiem datę na górze pierwszej strony.

Położył gazetę na stole, a ręce na udach, wpijając w nie palce i mając nadzieję, że przestaną się trząść. Nie przestały.

To musiała być pomyłka. Musiała.

Jednak gdy znowu uniósł gazetę, data się nie zmieniła.

Poniedziałek, 23 czerwca.

Kobieta ponownie weszła do kuchni, machając kościstymi kończynami i szeleszcząc sukienką.

– Tu jesteś – powiedziała, po czym dorzuciła: – Nie wierzę, nawet nie ruszyłeś się z miejsca.

Alex spojrzał na nią, bojąc się mrugnąć. Nie chciał, żeby łzy zbierające się pod powiekami spłynęły mu po twarzy.

– Na miłość boską – powiedziała. – Rusz się w końcu, Philipie.2

No nieźle. Najpierw obudził się w obcym domu, potem odkrył, że w ciągu jednej nocy postarzał się o pół roku, a w końcu uświadomił sobie, że kobieta, którą widzi pierwszy raz w życiu, uważa go za swojego syna.

Ale wszystko to nic w porównaniu z tym, co zobaczył w łazienkowym lustrze.

Kobieta dosłownie zaciągnęła go na górę. Jego protesty wydawały się wzbudzać w niej tylko coraz większy gniew.

– Nie jestem Philip... Nie znam żadnego Philipa... Co się dzieje?... Nie jest pani moją matką... Kim pani jest?... Gdzie ja jestem?... Proszę mnie puścić... Mam na imię Alex, nazywam się Alex Gray... Chcę zadzwonić do rodziców...

NIE JESTEM PHILIPEM!

Dopiero gdy został wepchnięty do łazienki, a żyrafa stanęła na straży po drugiej stronie drzwi, Alex zobaczył odbicie w lustrze.

A raczej zobaczył w lustrze odbicie kogoś innego.

Chłopaka mniej więcej w jego wieku. Chłopaka bez piegów, rudawych włosów i brwi tak jasnych, że ledwo widocznych; chłopaka bez małego pieprzyka z boku grdyki, bez niebieskich oczu i ułamanego zęba z przodu; chłopaka bez dołka w brodzie. Ten ktoś patrzący z lustra miał brązowe oczy, opaloną twarz z początkami zarostu i modną, rozczochraną fryzurę, której Alex zawsze zazdrościł innym. Jedyną skazą było drobne skrzywienie nosa, pewnie kiedyś został złamany. Alex przesunął po nim palcem, wyczuwając pod skórą nierówność kości. Chłopak w lustrze zrobił to samo.

Alex pochylił się nad muszlą klozetową i zwymiotował niestrawione mleko i płatki śniadaniowe.

– Philipie, pospiesz się – rozległ się głos na korytarzu.

Philipie.

Przyjrzał się swoim dłoniom. Były za duże. Jego ramiona zresztą też – miały mięśnie. Czarne włosy na przedramionach zamiast jasnorudych. Palce grubsze, paznokcie lekko prążkowane. Żyły na grzbiecie dłoni biegły w innych miejscach. To w ogóle nie były jego ręce. Kiedy jednak napełnił umywalkę ciepłą wodą i zanurzył w niej te obce dłonie, jego mózg zarejestrował uczucie ciepła. A kiedy pochylił się, żeby umyć twarz, która nie była jego twarzą, poczuł, jak woda rozpryskuje się na skórze, która nie była jego skórą. Wyprostował się, mrugając powiekami i patrząc na krople spływające po twarzy chłopaka w lustrze na jego koszulkę, która stawała się mokra, podobnie jak koszulka Aleksa.

To niemożliwe. Po prostu niemożliwe.

A jednak. Dowód na to miał dosłownie przed sobą. Ten chłopiec to Philip. On to Philip. A jeśli to jest Philip, jeśli tak teraz wygląda Alex, nic dziwnego, że kobieta, matka Philipa, wściekła się, kiedy twierdził, że jest kimś innym. Nic dziwnego, że mu powiedziała, że zachowuje się jak siedmiolatek.

„Nie jestem Philip! Nie jest pani moją matką!”. Nic dziwnego, że mu nie uwierzyła. Jaka była szansa na to, że to zrobi, kiedy wyjdzie z łazienki i powie, że został uwięziony w ciele jej syna?

Nie był do końca przekonany, czy sam w to wierzy. Miał nadzieję, że kiedy następnym razem spojrzy w lustro, twarz Philipa zniknie, a pojawi się jego, Aleksa.

Ale za każdym razem z lustra patrzył na niego Philip.

Alex wytarł się niezdarnie. Tak bardzo się trząsł, że w pewnej chwili upuścił ręcznik. Zauważył, że jego nogi są bardziej owłosione i umięśnione. Kiedy robił siku, doznał kolejnego szoku. A w zasadzie dwóch: po pierwsze, włosy łonowe, po drugie, rozmiar. Nie. Nie ma mowy, żeby go dotknął. To by było tak, jakby trzymał siusiaka kogoś innego. Wysikał się na siedząco, jak dziewczyna, szybko umył zęby i wyszedł z łazienki najszybciej, jak mógł, byle tylko nie patrzeć na siebie w lustrze.

Jednak obraz nie zniknął z jego umysłu. Nie mógł się też pozbyć myśli, że jeśli – jakimś cudem, choć to niemożliwe i niezrozumiałe – obudził się w ciele innego chłopaka, z twarzą innego chłopaka, to coś musiało się stać z jego własnym ciałem. A co się stało z prawdziwym Philipem? Czy właśnie był w domu Aleksa i podobnie jak on patrzył w lustro, nie mogąc wyjść ze zdumienia? Czy kobieta, która nie była jego matką, też właśnie wyganiała go do szkoły?

Stojąc na ulicy w szkolnym mundurku Philipa (zamiast zielonej marynarki – czarna, zamiast zielonego krawata w ukośne paski – gładki i szary), Alex patrzył, jak matka Philipa wyjeżdża jaskrawoniebieskim punto do pracy – gdziekolwiek to było. Nie zostanie więc podwieziony. Najwidoczniej kobieta zrobiła swoje, wygoniwszy go z domu, reszta należała do niego. Nieważne, że nie miał pojęcia, do której szkoły iść. Ani gdzie się ona znajduje.

Nie żeby to miało znaczenie. Alex i tak nie miał zamiaru tam iść.

Wyjął komórkę Philipa z kieszeni marynarki. Zgarnął ją z półki w sypialni razem z drobnymi oraz sprawiającym wrażenie drogiego zegarkiem, na którym sprawdził teraz godzinę. 8.25. Gdyby to rzeczywiście był poniedziałek, tata byłby już w pracy, a mama właśnie odprowadzałaby Sama do świetlicy. Alex usiadł na murku przed domem i włączył telefon. Był cieńszy i bardziej szpanerski niż jego, ale prosty w obsłudze. Problem w tym, że nie znał na pamięć numerów telefonów komórkowych rodziców – miał je w swoich kontaktach w telefonie. To samo z numerem do pracy mamy; numeru taty nigdy nie miał (dzwonienie do taty do pracy było surowo wzbronione). Oczywiście znał numer stacjonarny do domu, ale o tej porze nikogo tam nie będzie, nagrana wiadomość zostanie odsłuchana dopiero wieczorem. Zadzwonił więc na informację i poprosił o numer college’u, w którym pracowała mama. Następnie wybrał ten numer i poprosił o połączenie z biblioteką. Mama zaczynała pracę o dziewiątej, ale Alex przynajmniej zostawi wiadomość, która zostanie odsłuchana wcześniej niż wieczorem.

Jej głos nagrany na sekretarce zaskoczył go. Na początku miał zbyt ściśnięte gardło, żeby mówić. W końcu wydukał:

– Mamo, tu Alex. Nie wiem, co się dzieje i gdzie jestem, ale... jestem tutaj. Nic mi nie jest. Możesz do mnie zadzwonić i mnie stąd zabrać? – Znowu na chwilę stracił panowanie nad sobą. Kiedy doszedł do siebie, wyjaśnił, że korzysta z cudzego telefonu, i odczytał numer, który w kontaktach Philipa oznaczony był jako „JA”. – Mamo, nic z tego nie rozumiem. Boję się... Chcę wrócić do domu – zakończył.

Wytarł twarz i zrobił kilka głębokich wdechów. Co teraz?

Ponownie spojrzał na zegarek. Jeśli mama sprawdzi wiadomości na sekretarce zaraz po przyjściu do pracy, ma jakieś pół godziny do jej telefonu. Czuł, że zwraca na siebie uwagę, siedząc przed domem na ulicy, ale nie mógł wejść do środka, bo nie miał kluczy. Przeszukał kieszenie marynarki. Nic z tego. Tylko chusteczka, papierek po snickersie i niebieski długopis bez skuwki.

W tym samym momencie telefon zawibrował. Zaskoczony Alex o mało go nie upuścił. To był tylko SMS. Wybrał opcję „przeczytaj wiadomość”, mając nadzieję, że to mama do niego napisała. Niestety, nadawczynią była jakaś Donna.

hej, przystojniaku, gdzie jesteś? na waksach? :-)

Zamknął wiadomość. Więc Philip ma dziewczynę. Farciarz.

W chwili olśnienia Aleksowi przyszło do głowy, żeby zadzwonić na własny numer komórki. Jeśli nastąpiła zamiana ciał, to może Philip ma jego telefon. Warto spróbować. Usłyszał jednak komunikat „nie ma takiego numeru”. Spróbował jeszcze raz. Bez skutku. Jak to możliwe?

Przez chwilę wpatrywał się w telefon, po czym wsunął go do kieszeni.

Dobra. Siedzenie tutaj nie ma sensu. Zarzuciwszy na ramię plecak Philipa, Alex ruszył ulicą, nie wiedząc, dokąd idzie. Musiał jednak dokądś pójść. Jeśli mama miała go stąd zabrać, musiał się dowiedzieć, gdzie się znajduje.

Rodzina Philipa mieszkała w trzypiętrowym szeregowcu zbudowanym z kamienia, nie z cegieł. Zielone przydomowe ogródki, drogie samochody zaparkowane przed domami. Na skrzyżowaniu na końcu drogi Alex spojrzał w lewo na bardziej ruchliwą ulicę. Daleko ponad dachami budynków ujrzał wzgórza. Pola, drzewa i owce pasące się na pastwiskach. A zatem to nie Londyn. Chyba że jakieś przedmieścia. Czy miał wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wrócić do domu sam, jeśli będzie musiał? Przejrzał zawartość kieszeni. Wystarczy na bilet na miejski autobus lub metro. Po drugiej stronie ulicy ujrzał Tesco, a za supermarketem tory kolejowe. Mijały go samochody, ale chłopiec nie zauważył jeszcze ani jednego pieszego. Nikogo, kogo mógłby zapytać: „Przepraszam. Gdzie ja jestem?”. W sumie było tu całkiem ładnie. Od kamiennych fasad budynków odbijały się promienie słońca; w oddali widać było szczyty wzgórz, fioletowozielone pod bezchmurnym niebem. Było mu za ciepło w marynarce Philipa. Znowu zaskoczyło go to, że było lato – czerwiec – a nie mokra, szara zima, którą zostawił za sobą niecałe jedenaście godzin temu.

W ciągu jednej nocy minęło pół roku. Alex żałował, że nie może zadzwonić do taty. Ciekawe, czy i na to znalazłby jakieś racjonalne wytłumaczenie.

Na myśl o tacie zebrało mu się na płacz. Jeśli jest czerwiec, to musiał zaginąć pół roku temu. Chyba że wpadł w pętlę czasu. Prawdopodobnie jego rodzice nie tylko nie wiedzą, gdzie jest, ale też od grudnia go opłakują.

Opłakują swojego zaginionego syna. A może to Philip jest teraz ich synem?

Alex był bliski załamania. Z najwyższym trudem udało mu się opanować. W sumie od wyjścia z domu całkiem nieźle sobie radził. Dzięki skoncentrowaniu się na kwestiach praktycznych zdołał odwrócić swoją uwagę od tego, co się stało, jak wygląda i że to bardzo dziwne, że tkwi w obcym ciele. Udało mu się pozostać Aleksem. Jego myśli były takie same jak zwykle. To były myśli Aleksa. Ciało mogło być Philipa, ale umysł w dalszym ciągu należał do niego. W środku nie czuł się jakoś inaczej. Oprócz tego, że miał świadomość, że stało się coś dziwnego i okropnego. Bez względu na to, jak bardzo chciał tę myśl zdusić, ona cały czas tam była, nie dając mu spokoju.

Po kilku minutach doszedł do kilku sklepów, potem do parkingu, a w końcu do kolejnych sklepów, poczty, indyjskiej restauracji i stacji kolejowej, przed którą znajdowały się zatoczki dla autobusów. Przed stacją zobaczył tablicę z nazwą Litchbury.

Nigdy dotąd nie słyszał o tej miejscowości. Podszedł do rozkładu jazdy i przypatrzył się mapie lokalnej sieci kolejowej. Ruch był niewielki, zauważył zaledwie kilka osób, które wyszły z budynku stacji lub weszły do niego albo sklepu M&S Simply Food. Inne czekały na autobus. Pomiędzy tymi obcymi ludźmi, w obcym mieście czuł się jak outsider. Zachowywał się podejrzanie, zupełnie jakby był szpiegiem. Nie żeby ktoś zwracał na niego uwagę. Dla nich był po prostu uczniem na wagarach. Przyjrzał się mapie. Litchbury leżało na końcu trasy kolejowej. Przesunął palcem – palcem Philipa – wzdłuż tej trasy, aż dotarł do Leeds. Leeds? Gdzie leży Leeds? Gdzieś na północy. Daleko od południowego Londynu, gdzie mieszkał. Ogarnął go smutek. W sumie mógł znaleźć się wszędzie. W Tokio, Bombaju, Buenos Aires... Litchbury nie było takie najgorsze, jeśli tak na to spojrzeć. A jednak nie mógł przestać myśleć o tym, że znalazł się strasznie daleko od mamy, taty i Sama, bardzo daleko od miejsca, w którym mieszkał. Przyjazd tutaj zajmie mamie bardzo dużo czasu.

A kiedy już tutaj dotrze...

Nie miał pojęcia, jak ją przekona, że to naprawdę on tkwi w tym ciele. Skrywa się za tą twarzą. Nawet jeśli mu uwierzy, to jak zdoła go uratować? Jak to odwróci? No jak? Czy komukolwiek uda się mu pomóc? Może pozostać uwięziony w tym ciele całe dni, tygodnie, a nawet lata.

Na zawsze.

Telefon znowu zabuczał. Wyciągnął go z kieszeni i przeczytał kolejną wiadomość.

Po szkole w Smoothies? Do zoba.

SMS przysłała jakaś Billie. Czyli były dwie dziewczyny.

Aby zabić czas do telefonu mamy, usiadł na ławce przed dworcem i otworzył plecak Philipa. W gorączce przygotowań do wyjścia torba została wrzucona mu do rąk przez żyrafę, kiedy ta wypychała go za drzwi. Co w niej mogło być? Może klucze do domu. Pieniądze. Drugie śniadanie (Alex zwymiotował płatki i teraz doskwierał mu głód). Może jakieś wskazówki co do tego, kim był Philip. Z miliardów ludzi na świecie Alex obudził się właśnie w jego ciele. Nie przestawał myśleć, że to nie był przypadek – musiał istnieć jakiś powód.

Otwierał różne przegródki i wyjmował zawartość na ławkę. Wynik był rozczarowujący. Nieprzemakalna kurtka, podręczniki (matematyka, historia, francuski); dzienniczek ucznia, kolejny papierek po snickersie, długopisy, ołówki, linijka, gumka, temperówka, kalkulator, iPod, rozpiska meczów Yorkshire County Cricket Club, zapalniczka, pudełko na talię kart, dezodorant (Lynx), żel do włosów, odświeżacz do ust w sprayu, moneta dwupensowa, karta pamięci o pojemności jednego gigabajta, wyschnięty ogryzek jabłka, napoczęta tubka miętusów, zniżkowa karta komunikacji, cztery gumki recepturki, dwa spinacze do papieru, karta do naładowania komórki, jeszcze jeden papierek po snickersie i wreszcie mały kluczyk (do szafki w szkole?) na breloczku w kształcie piersi.

Alex zjadł miętusa, wyrzucił ogryzek do kosza i włożył do plecaka wszystko z wyjątkiem dzienniczka, iPoda i pudełka na talię kart. W tym ostatnim było coś dziwnego. Wydawało się zbyt lekkie. Kiedy je otworzył, zobaczył papierosy. To wyjaśniało obrzydliwy posmak w ustach zaraz po przebudzeniu. A także obec-ność zapalniczki, miętówek i odświeżacza do ust. Alex nie palił, nie licząc jednego razu na imprezie, kiedy z ciekawości wyćmił pół papierosa. Nawet gdyby mu się to spodobało (a nie spodobało mu się), palenie to nie był dobry pomysł dla astmatyka. Tyle że teraz nie ma astmy. Zrobił głęboki wdech (i nie usłyszał świstu), po czym wypuścił powietrze.

To były zdecydowanie drogi oddechowe Philipa. Jego płuca.

Może tak czuli się pacjenci po transplantacji, którzy mieli cudze płuca, serce czy wątrobę. Tyle że w przypadku Aleksa można mówić o transplantacji całego ciała. Skóry, mięśni, wiązadeł, kości, krwi, narządów wewnętrznych – całości. Z niego pozostał jedynie mózg. A może nawet nie tyle sam mózg, ile myśli. Umysł czy też... świadomość. To coś, co sprawiało, że był Aleksem.

Nie. Dziwnie się czuł, myśląc o tym.

Zaczął przeglądać dzienniczek. Był formatu A5 i miał przezroczystą okładkę, na której znajdowało się godło szkoły, jej motto (Cognitio vincit omnia) i nazwa (Litchbury High School). Nazwisko Philipa brzmiało Garamond (co to w ogóle za nazwisko?), chodził do klasy 9b. Przynajmniej byli z tego samego rocznika. To, co ich łączyło, to wiek, płeć i kraj zamieszkania. Niewiele.

Przyjechał pociąg. Pasażerowie zaczęli wychodzić z budynku dworca. Alex podniósł wzrok, rozproszony przez niewyraźne plamy mijających go stóp.

Znowu spojrzał na zegarek. Dalej, mamo. Zadzwoń. Proszę.

Zadzwoni. Uwierzy mu. Przyjedzie tutaj i zabierze go do domu, z dala od tego wszystkiego. Znajdzie pomoc i wszystko będzie w porządku. Znowu będzie sobą.

– Garamond.

Po drugiej stronie ulicy mieściła się piekarnia. Alex zastanawiał się, czy nie kupić sobie pasztecika za drobne Philipa, ale nie chciał wydać wszystkich pieniędzy.

– Garamond.

Pochylił się nad dzienniczkiem, żeby przejrzeć go dokładniej. Na kartce pojawił się cień.

– Philipie Garamondzie, do ciebie mówię.

Podniósł wzrok. Mężczyzna był łysy i miał na sobie marynarkę w kratkę zapiętą na brzuchu, a na szyi biało-czerwoną muchę. Trzymał w ręce skórzaną teczkę tak bardzo wypchaną książkami i papierami, że się nie domykała.

– Już za dziesięć dziewiąta, chłopcze – powiedział. – Dlaczego nie jesteś w szkole?3

Dobrze, zobaczmy, co powie na to pani Sprake.

Alex został na korytarzu, a nauczyciel z muchą i wypchaną teczką wszedł do klasy. Przedtem zaciągnął go za kołnierz do szkoły. Dyszał ciężko, był w zbyt kiepskiej kondycji, żeby iść i mówić równocześnie. Gdyby Alex chciał uciec, pan Mucha na sto procent nie dałby rady go złapać. Jednak nie mógł sprzeciwić się nauczycielowi, nawet jeśli on wziął go za kogoś innego. To byłoby nie w jego stylu. Poza tym nie miał dokąd uciec.

Pan Mucha pojawił się ponownie z kobietą, która wedle podejrzeń Aleksa była wychowawczynią klasy Philipa. Zamknęła za sobą drzwi, odcinając ich od gwaru. AN2 – głosił napis na drzwiach. Sala do angielskiego. Zastanawiał się, jak uczniowie nazywali panią Sprake za plecami. Pewnie Sprejówa albo coś w tym stylu. Była dość młoda, ale ubrana bez gustu w bladoniebieską bluzkę i granatową sztruksową spódnicę do kolan. Zdjęła okulary i trzymała je ostrożnie za zauszniki. Przyjaciel Aleksa David robił to samo – miał obsesję na punkcie czystości swoich szkieł, ciągle wycierał je specjalną szmatką. W odległym Londynie David siedział sam w ławce na lekcji historii.

– Co się stało, Philipie? – zapytała kobieta, marszcząc brwi. Jeśli chciała sprawiać wrażenie surowej, to się jej nie udało, wyglądała raczej na zmartwioną. Może lubiła Philipa. Chyba jako pierwsza osoba, którą dzisiaj spotkał.

– Nie wiem, proszę pani.

– Pan Johannsen twierdzi, że byłeś na stacji.

– Nie chciałem nigdzie jechać. – Alex wzruszył ramionami. – Tak sobie tylko siedziałem... i myślałem.

Pan Johannsen prychnął.

– To do ciebie niepodobne – stwierdził.

I tak to trwało, dwoje nauczycieli odgrywało role dobrego i złego policjanta, a Alex nie umiał udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi na żadne z ich pytań. W każdym razie na pewno nie miał zamiaru wyjawić im prawdy.

To było tak: obudziłem się rano w ciele innego chłopca...

W końcu pani Sprake uznała, że niezależnie od tego, jaki miał powód, został przyłapany poza szkołą w czasie lekcji. Za karę dostanie uwagę do dzienniczka i ma się do niej zgłosić po ostatniej lekcji. Wtedy jeszcze o tym porozmawiają.

– Ciesz się, że akurat przechodził tamtędy pan Johannsen – dodała. – Gdyby nie było cię w szkole cały dzień, musiałabym wysłać list do rodziców i dać ci czerwoną kartkę.

Czerwona kartka. To musiało oznaczać tutaj kozę. W Crokeham Hill High mówiło się na to barakowanie, od baraku, gdzie odbywało się karę. Alex nigdy jeszcze nie siedział w kozie ani nie dostał uwagi. Dopiero teraz ją dostanie. A właściwie Philip.

– Jaką masz pierwszą lekcję? – zapytała pani Sprake.

– Historię – wymyślił Alex na poczekaniu.

– Nie sądzę – odparł pan Johannsen. – To ja uczę cię historii.

Cholera. Pudło.

– Przepraszam, miałem na myśli... co mamy za tydzień?

– Na miłość boską, Philipie, ten plan obowiązuje od dziewięciu miesięcy – włączyła się pani Sprake, marszcząc brwi tak bardzo, że miał wrażenie, że za chwilę oderwą się od czoła, po czym przewróciła kartkę w jego dzienniczku ucznia.

– Proszę bardzo: niebieski tydzień, poniedziałek, pierwsza lekcja: niemiecki.

Niemiecki. Nie uczył się niemieckiego.

– A tak, niemiecki.

– Idź na lekcję. Nie zatrzymuj się w szatni – straciłeś już dwadzieścia minut.

Kiedy wręczała mu dzienniczek, zadzwoniła komórka Philipa.

Mama.

Wyciągnął telefon z kieszeni. Dzwonek (jakiś utwór rapowy) był głośny. Zanim jednak odebrał, pan Mucha zabrał mu aparat.

– Nie ma mowy. – Nauczyciel nacisnął jakiś klawisz i dzwonienie ucichło.

– To był bardzo ważny telefon! – wykrzyknął Alex. Echo odbiło się od ścian korytarza.

Trudno powiedzieć, kto był bardziej zszokowany: pan Johannsen czy pani Sprake.

– Philipie, masz już wystarczająco dużo kłopotów – powiedziała w końcu nauczycielka.

– Przepraszam, ale muszę odebrać ten telefon. Naprawdę muszę.

– Idź na niemiecki. Natychmiast.

– Ale...

– W tej chwili, Philipie. – Zabrała komórkę panu Johannsenowi. – Telefon możesz odebrać po południu, kiedy przyjdziesz na rozmowę ze mną.

W połowie korytarza uświadomił sobie, że nie wie, gdzie znajduje się sala do niemieckiego. Najwyraźniej jednak poszedł we właściwym kierunku, w innym wypadku Sprake i Johannsen by go zawołali. Nic go nie obchodziło, dokąd idzie. Myślał tylko o tym nieodebranym połączeniu. Gdyby telefon zadzwonił minutę później, mógłby porozmawiać z mamą. Jedna minuta. Po prostu niefart. Nie wiedział, kiedy będzie miał następną okazję. Jeśli regulamin przypominał ten obowiązujący w jego szkole, tylko starsze klasy mogły wychodzić poza teren szkoły w czasie lunchu i na pewno przy bramie dyżurowali nauczyciele, więc nie było szans, żeby się wymknąć do budki telefonicznej. Będzie musiał poczekać, aż odzyska telefon. A to oznaczało, że musi przetrwać cały dzień w tej szkole, udając Philipa Garamonda, chodzić na lekcje, niemające z nim nic wspólnego, otoczony przez nauczycieli i uczniów, których nie znał, w budynku przypominającym labirynt.

Z trudem zwalczył ochotę rzucenia plecakiem Philipa o ścianę.

Przynajmniej zapach był znajomy. Szkolne korytarze musiały być takie same w całym kraju. Ten doprowadził go do schodów, od których odchodziły dwa inne korytarze. Na ścianach zobaczył kolorowe kierunkowskazy. Języki – pierwszy na lewo. Według planu w dzienniczku, miał zajęcia w klasie LA5. Odszukał salę i wszedł do środka. Powitały go oklaski i ironiczne wiwaty.

– O, Flip – powiedział nauczyciel – hat man deine Uhr gestohlen?

Co to niby miało być? – zapytał po lekcji jakiś chłopak.

Alex przyjrzał mu się ukradkiem. Krótkie blond włosy, broda w krostach; marynarkę miał zarzuconą na plecy niczym pelerynę. Bez wątpienia jeden z kumpli Philipa. Dogonił Aleksa przed klasą.

– Nic – odparł. – Wygłupiałem się.

– Nieprawda.

Miał rację: ta szopka z Herr Löwenfeldtem była prawdziwa. Czterdzieści minut udawania, że potrafi się komunikować w języku, którego nigdy się nie uczył. W sumie wyszedł z tego obronną ręką, skończyło się na tym, że nauczyciel wpisał mu uwagę do dzienniczka i przesadził do ostatniej ławki, żeby przepisał listę słówek.

– Ciekawe, czy staniesz się równie biegły w niemieckim jak w głupocie – powiedział.

– Nigdy nie widziałem Löwenfeldta tak wkurzonego – stwierdził chłopak. – Myślałem, że rozerwie ci dzienniczek.

– Albo mnie.

Mieli dwudziestominutową przerwę. Alex zastanawiał się, dokąd poszedłby Philip. W taki dzień jak ten większość uczniów wychodziła na dwór. Nie chciał zostać z tym chłopakiem. Nie był jego kumplem, Alex nie znał nawet jego imienia. Kiedy szli korytarzem, dołączył do nich drugi chłopak. Podszedł do nich od tyłu i położył im ręce na ramionach.

– Cześć, Luke. Siemka, Flip.

– Hejka – odparł Alex. Flip. Nauczyciel też się tak do niego zwrócił. Philip-Flip. To miało sens. Nawet mu się podobał ten Flip, był lepszy od Philipa czy Phila.

– Nieźle. Ich bin ein jełop. – Chłopak się roześmiał, dając Aleksowi kuksańca. – Nie było cię na sprawdzaniu obecności. Dajesz dzisiaj czadu, stary. – Pociągnął mocno i głośno nosem, po czym przełknął zawartość nozdrzy. – Widziałeś się ze Sprejówą?

Alex roześmiał się. A więc rzeczywiście tak ją nazywali.

– Co cię tak śmieszy?

– Nic... nic takiego. Tak, widziałem się z nią. Spoko.

– Idziesz za budę? – zapytał chłopak, po czym rozejrzał się dookoła i podniósł dwa palce do ust. Alex w pierwszej chwili nie wiedział, o co mu chodzi. W końcu zrozumiał.

– Nie. Muszę coś zrobić.

– Niby co?

– Pewnie chodzi o Donnę – powiedział pierwszy chłopak.

– A, Donna. – Drugi chłopak znowu dał Aleksowi kuksańca. Był wysoki i muskularny, a jego ubrania tak jakby nie do końca na niego pasowały.

– Masz coś przy sobie? – zapytał cichym głosem.

Alex wyjął pudełko na karty i podał mu je niczym iluzjonista ukrywający w dłoni coś, czego widownia nie powinna widzieć. Chłopak włożył je do kieszeni.

– Osiem – powiedział Alex. – Możesz wziąć wszystkie. Nie chcę ich.

– Serio?

– Nie palę.

– Akurat. – Pierwszy chłopak się roześmiał.

Obaj patrzyli uważnie na Aleksa, jakby czekali na pointę dowcipu.

– Muszę iść się odlać – powiedział. – Na ra.

Alex obszedł wszystkie szafki, zanim znalazł tę należącą do Philipa. Otworzył ją kluczykiem z brelokiem z piersiami, wyjął książki, których mógł potrzebować tego dnia, po czym zamknął się w toalecie na całą przerwę. Schował się tam też w czasie przerwy na lunch, chociaż umierał z głodu. Bał się, że spotka innych kumpli Flipa albo, co gorsza, którąś z jego dziewczyn. Nie wiedział, jak się w stosunku do nich zachowywać. Nie chciał w ogóle tam przebywać. Wolał nie zwracać na siebie uwagi, zabić czas do chwili, gdy dostanie telefon. Kiedy porozmawia z mamą, wszystko się wyprostuje. Pojawił się jednak na wszystkich lekcjach, żeby nie mieć nieobecności – nie chciał jeszcze bardziej zwracać na siebie uwagi nauczycieli.

Znalezienie właściwych sal nie zawsze było proste. Podobnie jak wybranie osoby, z którą ma siedzieć. Tak długo, jak się dało, unikał kontaktu wzrokowego. Inni uczniowie przyglądali mu się ze zdziwieniem i komentowali jego zachowanie, ale zupełnie się tym nie przejmował. I co z tego, że ich zdaniem Flip się dziwnie zachowuje? Miał półroczne zaległości w nauce, ale jakoś mu się udawało. Żaden z nauczycieli nie oczekiwał zbyt wiele od Philipa Garamonda. Nigdy nie dane im będzie przekonać się, jak inteligentny jest Alex.

Angielski miał z panią Sprake. Tego dnia trzeba było oddać wypracowanie. Znalazł je w plecaku Flipa. Sądząc z pierwszego akapitu, nie było zbyt dobre, ale to nie miało znaczenia. Ot, po prostu kolejna pozycja odhaczona, następna lekcja przeżyta i godzina bliżej końca dnia. W jego sytuacji nauka stała się odskocznią, punktem oparcia w obliczu przerażającej przepaści. Im więcej robił, tym mniej musiał myśleć o tym, co mu się przytrafiło.

Na czwartej lekcji, plastyce, zjawił się ponownie palący kumpel Flipa. Usiadł obok Aleksa. Kiedy nauczyciel przygotowywał interaktywną tablicę, chłopak pochylił się do niego. Śmierdział starym tytoniem i świeżym potem. Przeczesał palcami rozczochrane włosy. Chciał się dowiedzieć, dlaczego Flip w przerwie na lunch nie poszedł na trening koszykówki. I dlaczego jest takim kretynem.

– A poza tym – dodał – Donna jest na ciebie wkurzona, stary.

Miał na imię Jack. Było to napisane zielonym flamastrem na okładce zeszytu do plastyki. Podwinięte rękawy jego koszuli ściśle przylegały do bicepsów. Był nieco nadpobudliwy: kołysał się do przodu i do tyłu na krześle, walił kolanem od spodu w stolik. Przypominał Aleksowi kolesia z Crokenham Hill, który wykręcał kciuk z panewki, żeby zrobić wrażenie na dziewczynach, i zadawał pytania takie jak: czy wolałbyś sobie przyciąć wacka drzwiami, czy przebiec na drugą stronę autostrady? Patrząc na Jacka i widząc jego głupkowaty wyraz twarzy, czyniący go podobnym do jednego z bohaterów Głupiego i głupszego, Alex zdał sobie sprawę, że mógł to być najlepszy przyjaciel Flipa. A skoro Flipa, to i jego.

Pod koniec dnia Alex słaniał się na nogach z głodu. Jednak pani Sprake nie pozwoliła mu wyjść bez wytłumaczenia jego małej wycieczki na stację tego ranka. Wzruszył ramionami. Przeprosił. Powiedział, że to się nie powtórzy. Tego typu rzeczy.

– Wszystko w porządku, Philipie?

Usiadła na brzegu biurka, znowu cackając się ze swoimi okularami do czytania. Jej ubranie było wygniecione, a ciemne włosy nieco potargane. Wyglądała tak, jakby była zmęczona, ale starała się to ukryć.

– Nic mi nie jest, po prostu... no, wie pani. – Alex wzruszył ramionami.

– Wiem, że ciężko ci idzie w tym semestrze, ale po naszej rozmowie... – Westchnęła. Oczywiście nie mógł wiedzieć, o czym rozmawiała z Flipem. – Wagarowanie ci nie pomoże, wiesz?

– Wiem.

– A w dziesiątej klasie wcale nie będzie łatwiej, mogę cię zapewnić.

Alex oparł się o krzesło. Poczuł się słabo. Do tej pory poza śniadaniem i lunchem Flip zjadłby jeszcze dwa snickersy. Ciekawe, jak poradził sobie z testami w dziewiątej klasie? Alex uświadomił sobie nagle, że opuścił swoje, podobnie jak nie wybrał przedmiotów, które będzie zdawał w przyszłym roku. Nie mówiąc już o tym, że przegapił Boże Narodzenie, Wielkanoc i ferie w Kornwalii. A także okręgowy finał turnieju szachowego. Zamknął oczy, bo nagle zakręciło mu się w głowie. W tej samej chwili wrócił do niego koszmar z ostatniej nocy. Obraz jednak zniknął równie szybko, jak się pojawił.

– Philipie? Chcesz usiąść?

Pokręcił głową. Klasa była skąpana w cytrynowym świetle popołudnia i pachniała kredą. Pomogło mu się to wyrwać ze szponów snu. Nauczycielka miała zmartwioną minę. Zauważył jej kolczyki – mała gitara na każdym uchu. Może pani Sprake nie była aż taka nudna, na jaką wyglądała.

Zawahał się, po czym zapytał:

– Czy ze mną jest wszystko w porządku? W środku?

– W środku?

– Tak, wewnątrz. Ze mną jako osobą. Czy nic mi nie jest?

Chciał tak naprawdę zapytać, jaki jest Philip Garamond, bo nie miał pojęcia. Znał go fizycznie – bardziej intymnie niż by chciał – ale nie znał jego samego. Nie mógł jednak o to zapytać wprost, bo nauczycielka pomyślałaby, że oszalał. Nawet to pytanie, które zadał, zbiło ją z tropu.

– Co za dziwne pytanie, Philipie – powiedziała, śmiejąc się nerwowo.

– Ja... po prostu chciałbym lepiej sobie radzić z nauką.

– To dobrze. – Przez chwilę mu się przypatrywała. W końcu dodała: – Mam nadzieję, że uda się nam przepchnąć cię do następnej klasy. Musisz tylko jakoś wytrzymać ten ostatni miesiąc.

Skinął głową.

– Wiem, że w twoim wieku trudno w to uwierzyć, ale życie to coś więcej niż krykiet i dziewczyny – zażartowała, próbując się nie uśmiechać.

– Wiem, proszę pani, jest jeszcze koszykówka.

Pani Sprake roześmiała się, zakrywając dłonią usta. Alex był zadowolony z pierwszego żartu, jaki wypowiedział jako Flip. Nauczycielka włożyła okulary, po czym znów je zdjęła.

– Wyglądasz na zmęczonego. Idź do domu.

Przy drzwiach Alex przypomniał sobie o telefonie.

– Proszę pani... A moja komórka?

Na szkolnym parkingu włączył telefon. Większość wiadomości była od Donny i Billie. W końcu dotarł do tego, co go interesowało. Drżącą dłonią wybrał numer poczty głosowej. Spodziewał się głosu mamy, ale to nie była ona, tylko jej koleżanka z pracy. Kath? Kathy? Rozmawiał z nią kilka razy przez telefon, a raz spotkał ją osobiście. Mówiła cicho, jakby nie chciała, żeby ktoś ją podsłuchał.

– Nie wiem, kim jesteś ani skąd masz ten numer, ale jeśli myślisz, że to śmieszne, to... jesteś chory. Masz nierówno pod sufitem. Jak mogłeś zrobić coś takiego? Nie rozumiem, jakim trzeba być człowiekiem, żeby jej coś takiego zrobić? – Zamilkła na chwilę. Słyszał nieokreślony hałas w tle i jej oddech. – Powiem ci coś, młody człowieku – podjęła po chwili – jeśli jeszcze raz zadzwonisz do Fran... do pani Gray, i znów zostawisz jej taką obrzydliwą wiadomość, idę prosto na policję. Już oni się tobą zajmą. Rozumiesz?

Rozłączyła się.

Alex stał bez ruchu na środku parkingu. Zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech; wypuścił powietrze, nie mogąc powstrzymać szlochu.

Zacisnął palce na komórce, jakby chciał rzucić ją najdalej, jak się tylko da, albo ją zmiażdżyć. Kiedy w końcu się otrząsnął, odruchowo ruszył w kierunku wejścia do szkoły. Po chwili zawrócił.

– Mamo – powiedział cicho. A potem powtórzył głośniej: – Mamoooo.

Zaczął płakać tak mocno, że po chwili policzki miał mokre od łez i smarków. I dopiero wtedy ją zauważył: dziewczynę z kręconymi włosami siedzącą na murku dziesięć metrów od niego z otwartą książką leżącą na kolanach i czymś, co wyglądało jak futerał na wiolonczelę, opartym obok. Obserwowała go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: