Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Florek: krotochwila w 3 aktach Adolfa Abrahamowicza i Ryszarda Ruszkowskiego. - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Florek: krotochwila w 3 aktach Adolfa Abrahamowicza i Ryszarda Ruszkowskiego. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 239 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD­BI­TO W DRU­KAR­NI NA­RO­DO­WEJ W KRA­KO­WIE

OSO­BY:

AN­DRZEJ PIE­TRZYC­KI, ka­pi­ta­li­sta, HEL­JO­DOR, iego brat, ad­wo­kat. ZE­NO­BJA, żona An­drze­ia, EDWARD, syn Hel­jo­do­ra, FLOR­JAN FLOR­KOW­SKI, ko­mor­nik, RZU­CAL­SKI, dzier­żaw­ca, AGNIESZ­KA, iego żona, WAN­DA, ich sio­strze­ni­ca JA­DWI­GA, ich cór­ka, ONU­FRY, oj­ciec Rzu­cal­skie­go, KSA­WE­RY PLI­SZEW­SKI, BO­NI­FA­CY PRO­SIAT­KOW­SKI, LEON, GRZEŚ,

EWA SZCZY­GIEL­SKA, KA­ROL, ZDZI­SŁAW, AN­TO­NI, słu­żą­cy An­drze­ia, SZY­MEK, WOJ­TEK,

BRZE­KAL­SKI, ku­charz,

ŚWIA­DEK,

ŻYD PIERW­SZY

MU­ZY­KAN­CI. – DZIEW­CZĘ­TA. – PA­ROB­CY. MIEJ­SCE DZIA­ŁA­NIA: AKT I. w WAR­SZA­WIE, – AKT II. NA WSI. – AKT III. W WAR­SZA­WIE.

Są­sie­dzi Rzu­cal­skie­go.

AKT I.

(Sce­na przed­sta­wia po­kój skrom­nie ume­blo­wa­ny, ro­dzaj kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej, w pierw­szej ku­li­sie z pra­wej stro­ny drzwi do po­ko­ju Ze­no­bii, w dru­giej drzwi do po­ko­ju Edwar­da – z le­wej w pierw­szej ku­li­sie drzwi do po­ko­ju An­drze­ja, w dru­giej do po­ko­iu Hel­jo­do­ra – w głę­bi wej­ście głów­ne – S2a­fa duża, z le­wej stro­ny – z pra­wej okna na fron­cie – biur­ko sta­ro­świec­kie, na biur­ku pa­pie­ry po­trzeb­ne do pi­sa­nia – w głe­bi po obu stro­nach por­tre­ty Hel­jo­do­ra w mło­dym wie­ku i jego nie­boszcz­ki żony).

SCE­NA PIERW­SZA. HEL­JO­DOR, (za­raz) AN­TO­NI, Hel­jo­dor (wy­cho­dzi od sie­bie i idzie do drzwi Edwar­da i wola po ci­chu). Edziu! Edziu! (Do sie­bie). Nie­ma go. Zno­wu na noc nie przy­szedł – żeby się tyl­ko brat o tem nie do­wie­dział. O Boże, Boże! wro­go­wi nie ży­czę miesz­kać z fa­mi­lią. (Wola) An­to­ni! (Znie­cier­pli­wio­ny, otwie­ra drzwi w głę­bi i wi­dząc An­to­nie­go, sie­dzą­ce­go w przed­po­ko­iu wola gło­śno). An­to­ni!

An­to­ni (wsta­je i wcho­dząc mówi). Cze­go pan me­ce­nas tak krzy­czy?

Hel­jo­dor. Wo­łam i wo­łam, a ty so­bie naj­spo­koj­niej słu­chasz i sie­dzisz!

An­to­ni. To niech pan me­ce­nas nie wota.

He­lio­dor. Nie wo­lał­bym cię błaź­nie, gdy­byś mi nie byt po­trzeb­nym.

An­to­ni. Zwra­cam pań­ską uwa­gę, że… błaź­nie wol­no tyl­ko po­wie­dzieć mo­je­mu panu – a kto nie pła­ci…

Hel­jo­dor (prze­ry­wa). Nie pła­ci? A to… co moi klien­ci dają, tego so­bie nie li­czysz?

An­to­ni. Kie­dy ja przez ten cały rok, jak pan me­ce­nas w miesz­ka­niu mego pana kan­ce­lar­ję za­ło­żył – jed­ne­go klien­ta nie wi­dzia­łem.

Hel­jo­dor. Ci­cho bądź! wi­dzisz go, ani jed­ne­go klien­ta – do­bry so­bie tak­że pal­nął. (Bie­rze księ­gę). Masz czy­taj – Wi­dzisz wie­le tu spraw. – Jed­na dru­ga – trze­cia spra­wa – do­cho­dzi do trzy­dzie­stu trzech w ied­nym roku – głu­piś z po­dob­nem pa­pla­niem. (Za­my­ka An­to­nie­mu przed no­sem księ­gę).

An­to­ni. Ha – to pro­szę pana me­ce­na­sa na­le­ży mi się trzy­dzie­ści trzy zło­te, bo taka była umo­wa mię­dzy nami. Każ­dy klient je­den zło­ty.

Hel­jo­dor (do sie­bie). Masz to­bie. (Gło­śno). Nie za­pła­ci­li mi jesz­cze, spra­wy to­czą się – jak się skoń­czą – to do­sta­niesz ra­zem. Słu­chaj no… mój An­to­ni, chcia­łem się za­py­tać – syn mój…

An­to­ni. Pań­ski sy­nek – jak szczę­śli­wiec po­szedł wczo­raj, tak go jesz­cze nie ma.

Hel­jo­dor. Utra­pie­nie moje. (Sły­chać dzwo­nek).

An­to­ni. Aha, to pew­nie on – niech też pan me­ce­nas wy­tnie mu ka­pi­tu­łę, bo da­li­bóg wstyd być oj­cem ta­kie­go syna i stryj się gnie­wa i stry­jen­ka.

cho­ciaż – niby ko­cha pana Edwar­da i za­wsze jego stro­nę trzy­ma, ale wkoń­cu i jej cier­pli­wo­ści zbrak­nie.

Hel­jo­dor. Po­wia­dasz, że stry­jen­ka ko­cha Edwar­da?

An­to­ni. To ona go może i nie ko­cha, ale żeby się mę­żo­wi nie sprze­ci­wić, to trzy­ma za nim i tak się po­wia­dam panu, cza­sem gry­zą o nie­go – że umie­rać od śmie­chu. (Dzwo­nek za sce­ną).

Hel­jo­dor. Idź no, idź, bo dzwo­ni.

An­to­ni. Niech dzwo­ni, cze­ka­łem na nie­go, niech po­cze­ka na mnie.

Hel­jo­dor. Brat się bę­dzie gnie­wał – nie chcę awan­tu­ry.

An­drzej (za sce­ną woła). An­to­ni!

Hel­jo­dor. A co! Bój się Boga, idź otwórz i puść go po ci­chu – a nie mów bra­tu, że do­pie­ro po­wró­cił.

An­to­ni (od­cho­dząc). E. to chy­ba nie on – onby nie śmiał trzy razy dzwo­nić.

SCE­NA DRU­GA. An­drzej, (wcho­dząc od

HE­LIO­DOR, AN­DRZEJ, sie­bie). An­to­ni, cóż u trzy­sta dia­błów – któż mi tam dzwo­nek ury­wa. Gdzież ten bła­zen An­to­ni?

Hel­jo­dor. Po­szedł, już po­szedł! Pew­nie jaki nie­cier­pli­wy klient.

An­drzej (z iron­ją). Nie­cier­pli­wy klient! Chciał­bym raz zo­ba­czyć u cie­bie nie­cier­pli­we­go klien­ta.

Hel­jo­dor. Je­steś zło­śli­wy, prze­cież sta­ram się i pra­cu­ję jak mogę i two­je spra­wy pro­wa­dzę.

An­drzej (prze­ry­wa). Za to masz u mnie miesz­ka­nie i stół wraz z two­im dar­mo­zja­dem, sy­nal­kiem.

Hel­jo­dor (na stro­nie). Masz to­bie – żeby go tyl­ko nie zo­ba­czył.

An­drzej. Przez tego wier­ci­pię­tę mam tyl­ko cią­gle sce­ny z moją pa­nią… ale to się raz musi skoń­czyć… wła­śnie idę się z nią roz­mó­wić sta­now­czo, już mi tego za wie­le, (Od­cho­dzi do żony).

SCE­NA TRZE­CIA. HEL­JO­DOR, (za­raz AN­TO­NI, (po­źniej) ZE­NO­BJA. Hel­jo­dor. No, zno­wu bę­dzie awan­tu­ra! O Bo – że, wro­go­wi nie ży­czę miesz­kać z fa­mil­ją.

An­to­ni (wcho­dzi). Pro­szę pana…

Hel­jo­dor (ci­cho). Cóż przy­szedł Edzio?

An­to­ni. To nie Edzio pro­szę pana! (Od­da­je list).

Hel­jo­dor (za­afe­ro­wa­ny). Może klient? (Czy­ta). Flor­jan Flor­kow­ski, ko­mor­nik. (Przy­po­mi­na­jąc so­bie). Acha! mój przy­ja­ciel Ła­bęc­ki po­le­cił mi go – nad­mie­nia­jąc ied­nak­że, że jak na ko­mor­ni­ka, ma na­zbyt czu­le ser­ce.

An­to­ni. A co to jest ko­mor­nik, pro­szę pana me­ce­na­sa?

Hel­jo­dor. O świę­ta na­iw­no­ści, on nie wie, co to jest ko­mor­nik, nie mia­łeś nig­dy dłu­gów? An­to­ni. Jako żywo nig­dy!

Hel­jo­dor. No to po­sta­raj się ich na­ro­bić, a gdy nie ze­chcesz pła­cić, zja­wi się w two­im miesz­ka­niu pan se­kwe­stra­tor czy­li ko­mor­nik i za­bie­rze two­je ru­cho­mo­ści bez par­do­nu! A te­raz wiesz co to iest ko­mor­nik?

An­to­ni. Acha – to też on mnie pro­sit o pro­tek­cję do pana me­ce­na­sa, obie­cu­jąc od każ­dej se­kwe­stra­cji pół ru­bla.

Hel­jo­dor (do sie­bie). Do­brze się wy­brał – skąd ia mu we­zmę se­kwe­stra­cje?

An­to­ni. Mam go po­pro­sić!

Hel­jo­dor (z nie­chę­cią). A no proś, coż zro­bić. (An­to­ni od­cho­dzi głę­bią – w tej chwi­li sły­chać z pra­wej stro­ny kłót­nie po­mię­dzy Ze­no­bią i An­drze­jem).

Hel­jo­dor. A co już się ba­ta­lia roz­po­czę­ta.

Ze­no­bja (za sce­na). Szwa­grze! Szwa­grze chodź tu­taj! Och! och!

An­drzej (do żony). A już tego za­wie­le!

Hel­jo­dor (do An­drze­ja). Cóż się sta­ło?

An­drzej (wście­kły). Co się sta­ło i ty mię o to py­tasz? A no spa­zmów do­sta­ła – od cza­su jak miesz­kasz ze mną, ona cią­gle spa­zmu­je. (Wy­py­cha go do niej). Idź­żesz tam do niej – uspo­kój ją, tę pro­tek­tor­kę wa­sze­go próż­niac­twa.

Hel­jo­dor (do­tknię­ty). Bra­cie, bra­cie! ja wro­go­wi nic ży­czę miesz­kać z fa­mil­ją.

An­drzej. A ja wro­go­wi nie ży­czę mieć na kar­ku ia­mil­ję.

Ze­no­bja (za sce­na). Ach! ach! szwa­grze. (An­drzej za­ty­ka uszy i ucie­ka do sie­bie).

Hel­jo­dor (idąc do jej po­ko­ju). O Edziu! Edziu! to wszyst­ko przez cie­bie.

SCE­NA CZWAR­TA. FLOR­JAN (sam). Flor­jan (w gle­bi–wpa­da jak czło­wiek, któ­ry się zdo­był na od­wa­gę – sta­je przed fo­te­lem–kła­nia się i nie­wie­dząc, że ni­ko­go nie­ma, re­cy­tu­je). Mam za­szczyt zło­żyć głę­bo­kie usza­no­wa­nie wiel­moż­ne­mu panu me­ce­na­so­wi. Je­stem Flor­jan Flork… (spo­strze­ga i roz­glą­da się) Nie­ma ni­ko­go! A prze­cież mó­wił mi pan An­to­ni, że pan me­ce­nas sie­dzi przed biur­kiem na lewo! Nie mam szczę­ścia do ni­cze­go – nic mi się nie wie­dzie, za kil­ka dni upły­wa rok, jak je­stem ko­mor­ni­kiem!… a jesz­cze ani jed­nej spra­wy nie mia­łem! W kan­ce­la­rii mo­jej, ca­łe­mi dnia­mi tem­pe­ru­ję pió­ra, uda­wa­łem się po pro­tek­cję do róż­nych ad­wo­ka­tów, ale cóż, któ­ry na mnie spoj­rzał, po­ki­wał gło­wą z po­li­to­wa­niem mó­wiąc: „po­czci­wiec i on chce być ko­mor­ni­kiem”, dru­gi mi po­wie­dział: "pan był­byś do­bry do ba­le­tu, a nie na ko­mor­ni­ka", a trze­ci ka­zał mi zo­stać przed­się­bior­cą po­grze­bo­wym…" Sło­wem kto tyl­ko na mnie spoj­rzał, za­rzu­cał mi, że na ko­mor­ni­ka mam za po­czci­wą fi­zjo­gnom­ję! Wiem co to zna­czy po­czci­wą – to zna­czy głu­pią. O mój wuju! to two­ja za­słu­ga – tyś pierw­szy mnie ochrzcił przy­dom­kiem głup­ca; bo u mego wuja każ­dy głu­pi, kto nie ma ma­jąt­ku. Dla­te­go też, że sam na swo­jej fa­bry­ce musz­tar­dy do­ro­bił się ma­jąt­ku–chciał­by, aby cały świat ją wy­ra­biał – a ja musz­tar­dy znieść nie mogę… nie­cier­pię jej. Dla­te­go tez po­dzię­ko­wa­łem mu za jego opie­kę i dzi­siaj ca­łem mo­jem ma­rze­niem po­ka­zać temu sta­re­mu mru­ko­wi, że ten głu­pi Flo­rek, bez jego po­mo­cy i mą­dro­ści, da so­bie radę. – „Zo­ba­czy­my” – od­po­wie­dział i z naj­zim­niej­szą krwią wska­zał mi drzwi… i tak pół­to­ra roku wal­czę z lo­sem i prze­ciw­no­ścia­mi. Ostat­nia na­dzie­ja tu­taj – a więc Flor­kow­ski śmia­ło! zro­bię minę Ne­ro­na! któ­rej mnie na­uczył ak­tor gry­wa­ją­cy czar­ne cha­rak­te­ry. (Oglą­da się). Ktoś nad­cho­dzi – to on! Od­waż­nie! twarz Ne­ro­na. (Wy­krzy­wia twarz – Hel­jo­dor wcho­dzi).

SCE­NA PIĄ­TA. FLOR­JAN, HEL­JO­DOR. Hel­jo­dor (do sie­bie).

Och! ten Edzio, ten Edzio! (Do Flor­ja­na). Prze­pra­szam żem da! cze­kać.

Flo­rian (do Hel­jo­do­ra… wy­pro­sto­waw­szy twarz wy­krzy­wio­ną). Mam za­szczyt zło­żyć głę­bo­ki ukłon Wne­mu panu me­ce­na­so­wi. Je­stem Flor­jan Flor­kow­ski… od roku peł­nią­cy urząd ko­mor­ni­ka, ad­res uli­ca Pa­wia, nr. fi, trze­cie pię­tro. (Od­dy­cha, twarz wy­krzy­wio­na).

Hel­jo­dor (wi­dząc, że ten się wy­krzy­wia). Czy panu nie do­brze?

Flor­jan. Nie, to iuż wy­raz twa­rzy taki sro­gi.

Hel­jo­dor (wpa­tru­je się w nie­go). Ja tego nie wi­dzę! Na­wet po­wiem, że pan masz twarz bar­dzo po­czci­wą.

Flor­jan (do sie­bie). Chce po­wie­dzieć głu­pią! O mój wuju – to twój chrzest.

Hel­jo­dor. Pro­szę usiąść. (Wska­zu­ie mu krze­sło, sam sia­da w fo­te­tu).

Flor­jan. Dzię­ku­je bar­dzo panu me­ce­na­so­wi, się­dzia­łem rok cały.

Hel­jo­dor. Mój przy­ja­ciel po­le­ca mi pana – robi tyl­ko uwa­gę – że je­steś na­zbyt czu­łe­go ser­ca. Flor­jan (śmie­lej). To za­le­ży od oko­licz­no­ści. Hel­jo­dor. Ko­mor­ni­kiem nie po­win­ny rzą­dzić żad­ne oko­licz­no­ści! Ko­mor­nik to nie czło­wiek mój pa­nie – to znie­na­wi­dzo­na isto­ta – po­strach dla wszyst­kich dłuż­ni­ków, sło­wem to zwie­rzę o dwóch no­gach, poj­mu­jesz pan więc czem je­steś? Flor­jan. Poj­mu­je, zwie­rzę­ciem o dwóch no­gach. Hel­jo­dor. Bar­dzo do­brze, ale – przy­pu­ść­my, gdy­byś pan był zmu­szo­ny tak­so­wać swe­go bra­ta, wuia lub sio­strę, czy­byś to uczy­nił?

Flor­jan (z od­wa­gą). Bez na­my­słu, sko­ro je­stem zwie­rzę­ciem o dwóch no­gach.

Hel­jo­dor. Bar­dzo do­brze, ale wy­obraź so­bie mój pa­nie, iaki to przy­kry obo­wią­zek – za­bie­rać ru­cho­mo­ści wła­snej sio­stry! wła­sne­go bra­ta! a na­wet może wła­snej mat­ki. Czyż ser­ce sy­now­skie nie po­ru­szy­ło­by się na ten wi­dok w to­bie.

Flor­jan (tro­che wzru­szo­ny). Nie wąt­pię, żeby się po­ru­szy­ło.

Hel­jo­dor (de­kla­mu­jąc co­raz ży­wiej). Gdy uj­rzysz jak two­ja mat­ka Pra­gnąc uchro­nić przed gra­bie­żą je­dy­ną pa­miąt­kę jaka jej po­zo­sta­ła, to jest por­tret nie­bosz­czy­ka męża, a two­je­go ojca! (Hel­jo­dor wsta­je). Ze Iza­mi w oczach go­rącz­ko­wo chwy­ta ów por­tret pod chust­kę chcąc go ukryć u swo­jej są­siad­ki, gdy w tem woź­ny ją ła­pie na go­rą­cym uczyn­ku i wy­dzie­ra tę ostat­nią zdo­bycz, czy wów­czas nie za­pła­kał­byś go­rą­ce­mi łza­mi?

Hel­jo­dor (j… w.). Gdy­byś uj­rzał jak wszyst­kie dro­go­cen­ne pa­miąt­ki two­jej mło­do­ści, to biur­ko przy któ­rym twój oj­ciec pi­sał, ten fo­tel na któ­rym się­dział, ba­wiąc się z tobą gdyś był ma­łym jesz­cze dzie­cię­ciem, gdy­byś – mó­wię uj­rzał jak te wszyst­kie wspo­mnie­nia two­jej mło­do­ści, prze­cho­dzą w ręce obce i to tyl ty sam je­steś wy­ko­naw­ca tego wy­ro­ku, czy wów­czas nie omdlał­byś na ten wi­dok.

Flor­jan Cktó­ry się pa­so­wał ze sobą upa­da na krze­sło, mó­wiąc sła­bym gło­sem). Pro­szę wody!

Hel­jo­dor. Masz to­bie. (Daje mu wodę – do się­bie). Co to jest wy­mo­wa! (Gło­śno). No na­pij się pan. (Do sie­bie). On chce być ko­mor­ni­kiem. (Gło­śno). Cóż, le­piej?

Flor­jan. Już mi zu­peł­nie do­brze… tyl­ko w oczach jesz­cze ja­kieś świecz­ki mi­ga­ją.

Hel­jo­dor. Wi­dzisz więc mój pa­nie, że Ła­bęc­ki miał słusz­ność, je­steś mięk­ki jak ma­sło, a ko­mor­nik po­wi­nien być jak stal! nie­praw­daż?

Flor­jan. Jak stal… wiem…

Hel­jo­dor. Ko­mor­nik po­wi­nien po­sia­dać sto par oczu – czy nie tak? Flor­jan. Sto par oczu… tak jest!

Hel­jo­dor. Mina spo­koj­na, lecz groź­na… przy­znaj pan… Flor­jan. Przy­zna­ję.

Hel­jo­dor. A pan ani jed­nej z tych za­let nie po­sia­dasz!… twarz po­czci­wa, uspo­so­bie­nie tkli­we.

Flor­jan (z wes­tchnie­niem). Oj ta twarz!

Hel­jo­dor. Przy­tem mu­sze do­dać, że każ­dy dłuż­nik, gdy uj­rzy ko­mor­ni­ka, chwy­ta się naj­osta­tecz­niej­szych środ­ków; – z po­cząt­ku wpa­da w wście­kłość, rzu­ca się jak pan­te­ra a czę­sto i rękę pod­nie­sie.

Flor­jan. Ja się nie dam, ie­stem sil­ny.

Hel­jo­dor. Nie­prze­ry­waj! – a gdy złość nie­po­ma­ga, spro­wa­dza żonę, dzie­ci, cała fa­mil­ję i jak cię wszy­scy opad­ną, jak za­czną la­men­to­wać, roz­pa­czać, a na­stęp­nie jak ie­den mąż pła­kać rzew­ne­mi łza­mi, a naj­star­sza cór­ka prze­ślicz­na blon­dy­na z czar­ne­mi jak he­ban oczka­mi, zbli­ży się do cie­bie, po­pa­trzy czu­le, uści­śnie two­ja rękę i rzek­nie sło­wi­czytn gło­si­kiem. Pa­nie! pan nie bę­dziesz tak okrut­ny, pań­ska po­wierz­chow­ność, pań­skie oczy… tu jej ręka w two­jej za­drży, a wy­krzyk „ach” da ci do po­zna­nia, żeś jej wpadł w oko… cóż wten­czas?

Flor­jan. Nie, mnie nie po­ru­szy.

Hel­jo­dor. Tak się to mówi… Omdla­łeś, gdym ci okre­ślił ob­raz czyn­no­ści ko­mor­ni­ka, a cóż­by to się sta­ło, gdy­byś rze­czy­wi­ście był w ta­kiej ko­li­zji.

Flor­jan (roz­rzew­nio­ny). Ależ bo pan me­ce­nas tak kre­ślił ten ob­raz, ale to tak, że sło­nia by po­ru­szy!, a cóż do­pie­ro mnie.

Hel­jo­dor {za­do­wo­lo­ny). No tak… to praw­da. (Do sie­bie). E to ja­kiś bar­dzo po­rząd­ny czło­wiek.

Flor­jan. Pa­nie! pa­nie me­ce­na­sie! kie­dyś pan mó­wił o tym fo­te­lu, co to mój oj­ciec ze mną się za­ba­wiał, kie­dym był jesz­cze ma­łym chło­pię­ciem! ja już nie mia­łem siły utrzy­mać się na no­gach.

Hel­jo­dor (do sie­bie za­do­wo­lo­ny). Ależ to ro­zum­ny, bar­dzo ro­zum­ny czło­wiek. (Gło­śno). Po­daj mi rękę mło­dzień­cze. Wpraw­dzie masz ser­ce za­nad­to czu­le na ko­mor­ni­ka, jed­nak­że nie od­ma­wiam po­par­cia! będę się sta­rał prak­tycz­nie cię oce­nić! i je­że­li będę miał jaka spra­wę – za­raz pana za­we­zwę.

Flor­jan (ura­do­wa­ny). O! pa­nie me­ce­na­sie!

Hel­jo­dor. Ale przedew­szyst­kiem ze­chciej pa­mię­tać, ja­kim po­wi­nien być ko­mor­nik?

Flor­jan. Pa­mię­tam, ale dla pew­no­ści po­zwo­li pan me­ce­nas, że so­bie za­no­tu­ję.

Hel­jo­dor. Pro­szę. (Do sie­bie za­do­wo­lo­ny). Słoń by się po­ru­szył. Bar­dzo po­rząd­ny czło­wiek.

Flor­jan (wy­jął no­tes i pi­sze). „Ko­mor­nik zwie­rzę o dwóch no­gach”! Zim­ny jak (do Hel­jo­do­ra) jak co? za­po­mnia­łem.

Hel­jo­dor (z za­do­wo­le­niem po­wta­rza so­bie za­my­ślo­ny). Słoń.

Flor­jan (za­pi­su­je go­rącz­ko­wo). A praw­da słoń (pi­sze da­lej) po­wi­nien po­sia­dać sto par oczu… spo­koj­na lecz groź­na (do Hel­jo­do­ra). Dla pa­mię­ci może mi pan me­ce­nas z la­ski swo­jej po­ka­że tę minę. – 15 –

Hel­jo­dor (szcze­rze). Z przy­jem­no­ścią, boś mi się po­do­bał, uwa­żaj (robi minę ko­micz­na lecz groź­na). No spró­bój.

Hel­jo­dor. Wca­le – wca­le do­brze! nie jest to jesz­cze cze­go wy­ma­gam, ale uj­dzie i z cza­sem kto wie?

Flor­jan (z wy­la­niem). O je­stem pew­ny, że pod kie­row­nic­twem, ta­kie­go me­ce­na­sa do­pro­wa­dzę do tego, że wszy­scy będą mó­wić. Nie ma więk­sze­go gał­ga­na, zwie­rzę­cia na dwóch no­gach! łaj­da­ka, ko­mor­ni­ka, ja­kim jest Flor­jan Flor­kow­ski.

Hel­jo­dor (za­dwo­lo­ny). Wi­dzę, że bę­dzie z cie­bie czło­wiek. A te­raz bądź zdrów – gdy bę­dzie po­trze­ba, za­we­zwę pana przez An­to­nie­go.

Flor­jan. Oto ad­res – mam na­dzie­ję, że cze­kać dłu­go nie będę.

Hel­jo­dor (pro­tek­cjo­nal­nie lecz szcze­rze). Po­sta­ra­my się! po­sta­ra­my! do wi­dze­nia. (Gdy Flor­jan już przy drzwiach wola). Pa­nie! (Flor­jan wra­ca). Więc po­wia­dasz pan, że wzru­szył­bym sło­nia?

Flor­jan. Rę­czę, że pła­kał­by wraz ze mną!

Hel­jo­dor (ści­ska mu ręką). Do wi­dze­nia!

Flor­jan. Oby jak naj­prę­dzej!

Hel­jo­dor (wola). Ko­mor­ni­ku!

Flor­jan (wra­ca). Je­stem.

Hel­jo­dor (czu­le). Nie cze­kaj aż przy­szłe po cie­bie! bo wi­dzisz cza­sa­mi trze­ba dłu­go cze­kać na ja­kąś spra­wę! a ja­bym pra­gnął czę­sto wi­dy­wać się z tobą! Przyj­dziesz! (Ści­ska go za rękę). Bądź zdrów. (Dzwo­nek).

Flor­jan. Pan je­steś pierw­szym czło­wie­kiem, któ­ry mi nie od­ma­wia po­par­cia! Do wi­dze­nia! (Do sie­bie). No wu­jasz­ku, te­raz zo­ba­czy­my, czy Flo­lek głu­pi. (Wy­bie­ga głę­bią i trą­ca wcho­dzą­ce­go Edwar­da.

Edward. Ostroż­nie! Ostroż­nie!

Flor­jan. Prze­pra­szam, je­stem Flo­rian Flor­kow­ski! Ko­mor­nik! uli­ca Pa­wia… nr. 6 III pię­tro. Uni­żo­ny słu­ga. (Wy­bie­ga).

SCE­NA SZÓ­STA. HEL­JO­DOR, EDWARD, Hel­jo­dor. Je­steś prze – cie!

Edward (zły). Je­stem.

Kto był ten na­rwa­ny?

Hel­jo­dor. Gdy­by nie ten na­rwa­ny, spo­tkał­byś się ze mną po raz pierw­szy, jak z oj­cem–two­je szczę­ście, że ten czło­wiek do­brze mię uspo­so­bił.

Edward. Po­ży­czył ojcu pie­nię­dzy?

Hel­jo­dor. Już za­czy­nasz po swo­je­mu.

Edward. Mo­że­by i mnie po­ży­czył?

Hel­jo­dor. Gdzieś był?

Edward. Albo ja wiem – nie pa­mię­tam!

Hel­jo­dor. Praw­dzi­we utra­pie­nie ojca.

Edward. Mam sie­dzieć w domu – Po co? Pa­trzeć na przy­jem­ne­go stry­ja, pod któ­re­go da­chem z la­ski sie­dzę.

Hel­jo­dor. Jak­to z ła­ski, je­stem ad­wo­ka­tem i spra­wy mu pro­wa­dzę, więc nie z ła­ski.

Edward. E, taki ad­wo­kat.

Hel­jo­dor. Co ty mó­wisz chłop­cze, gdy­byś sły­szał przed chwi­lą!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: