Furia Mać! - ebook
Furia Mać! - ebook
Nowa powieść autorki bestsellerowej „Kobiety dość doskonałej”! Wojny światowe w małżeństwie mogą się toczyć o wideoodtwarzacz upieczony w piekarniku i męskie skarpetki wyniesione do rangi ostatniego bastionu męskości.
„Furia mać!” to książka niezwykła. Pełna pasji, mocna, bezkompromisowa, trafiająca w sedno. Sylwia Kubryńska to już marka, której znakiem firmowym jest pasja i styl. Nazywa rzeczy po imieniu, nie lukrując i mając w nosie, że naraża się (a bardzo naraża!) wszystkim ważniakom dookoła. Kobieta narrator – jej znak firmowy plus skrzący się humor i złośliwy zmysł obserwacyjny tworzą fabułę, od której nie sposób się oderwać. No i jeszcze jeden ogromny atut tej książki: oprócz tradycyjnych wątków damsko – męskich i świetnie ujętych – politycznych – pojawia się w niej postać matki, która… zresztą, przeczytajcie same (i sami)!
Od „Furii mać!” po prostu nie można się oderwać.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-414-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– A o co się pokłóciłaś z tą Jowitą, mamo? – spytał Kuba.
– O kasztana.Telefon
– Dzień dobry, dzwonię z sieci PLAY. Wychodząc naprzeciw potrzebom, przygotowaliśmy dla państwa specjalną ofertę...
Śnie mój, lekarzu mej duszy, zbawco od złego, czyścicielu toksyn procentowych, ucieczko przed kaloriami kolejnych trunków, kolacji zbyt późnej, głupot narobienia, gdzie jesteś?! Śnie, azylu i opiekunie, co przed kolejnym napadem wściekłości, przed poczuciem beznadziei, brakiem poczucia własnej wartości i od upadku mnie chronisz, co w ciemności niebytu mnie tulisz, od świata odcinasz, przed światem pilnujesz – wróć! Dopiero siódma rano, jeszcze ciemno, a już mam nerwy w strzępach. Dopiero siódma rano, a już mam przejebane. Akurat teraz, akurat dziś sieć PLAY postanowiła wyjść naprzeciw potrzebom. I akurat teraz postanowiła mnie o tym poinformować! Czemu napuścili infolinię? By mnie poranną kanonadą zniszczyła?! Głowa mnie boli. Wezmę dwa ibupromy, trzy aspiryny, na darmo. I tak nie zasnę, i tak nie odpocznę. Będę się snuła jak ryba śnięta, będę marudzić i jęczeć.
Rozłączam się i leżę, i dyszę z wściekłości. Znów dzwoni telefon? Patrzę w sufit i myślę. Układam plan. Otworzę okno i wypieprzę go na zewnątrz. Niech go psy rozszarpią. Niech go traktor rozjedzie, niech go kombajn zmieli i w kostkę uformuje. Niech ugrzęźnie w błocie, które udaje drogę. Niech przepadnie razem z całym Plejem, jebut ich w dupę ze wschodu i zachodu mać. Bladź!
I tylko gdzieś z tyłu głowy pobrzękuje głos Leny, to jej odwieczne, zdumiewające pytanie:
– Nie możesz go po prostu wyłączyć?
Nie mogę. Nie mogę! Nie mogę wyłączyć, choć wiem, że mój telefon jest zepsuty. Zepsuł się już dawno. Zepsuł się na samym początku. Dzwoni tylko ze złymi wiadomościami. Dzwoni tak, że się go boję. Że nie chcę odbierać. I teraz znów. Patrzę na wyświetlacz, widzę jej numer i robi mi się słabo. Słabo mi się robi za każdym, każdziusieńkim razem. Od kiedy pamiętam, od kiedy wymyślono ten cholerny wyświetlacz, cała się trzęsę, kiedy dzwoni telefon. Każda rozmowa to niewiadoma, w którym momencie pojawi się to rozdygotanie, ten brak pewności, ta wściekłość, że ktoś ci zadaje pytanie, którego wcale nie chcesz słyszeć, a już na pewno nie chcesz na nie odpowiadać i czujesz wszechogarniającą złość na rozmówcę, że co się przypierdala. Ale największą złość czujesz na siebie, bo odebrałaś ten telefon, choć bardzo dobrze wiedziałaś, że odebranie tego telefonu oznacza władowanie się w zawiły labirynt. Wszystkie rozmowy otwierają bramę do zawiłego labiryntu wzajemnie przecinających się ocen, oskarżeń, docinków, szyderstw, pretensji, żalów, domysłów, z których zawsze wynika coś złego, niekorzystnego, jadowitego, oceniającego. A ty się tak tym wszystkim przejmujesz, że wyłapujesz natychmiast najmniejszą oznakę, ton, znak zapytania, a nawet brak oczekiwanej reakcji na twoje słowa. I rzecz jasna – bo co innego? – przekuwasz to w swoją krzywdę i z miejsca odpalasz lont. Zawsze przecież można pójść na skróty i wylecieć w powietrze, zamiast rozwiązywać piętrzące się problemy.
A wszystkie rozmowy generują piętrzące się problemy. Rozmowa z szefem to piętrzące się problemy. Rozmowa z ojcem to piętrzące się problemy. Rozmowa z Marcinem to piętrzące się problemy. Rozmowa z Kaśką to piętrzące się problemy. Rozmowa z Kubą to piętrzące się problemy. Nawet rozmowa z pracownikiem infolinii to piętrzące się problemy. A tu dzwoni matka. Giga mega problem.
– Oglądałaś „Wiadomości”?
Ja pierdolę, już wiem. Wiem! Zamach w Smoleńsku! To właśnie jest ten temat, z którym dzwoni moja matka. Od sześciu lat dzwoni do mnie w sprawie zamachu w Smoleńsku. Od sześciu lat prowadzi własne śledztwo, śledztwo doskonałe, bo od pierwszych sekund rozwiązane. Tak, to jest zbrodnia idealna, zbrodnia perfekcyjnie rozwikłana przez kobietę w moherowym berecie. Wraz z nią pracują nieustannie służby wywiadowcze, patriotyczny sztab bohaterski. Codziennie, od sześciu lat, bez przerwy trwa potężny proces dochodzenia do JEDYNEJ i WIADOMEJ prawdy. Codziennie przychodzę do pracy, włączam radio i przez osiem godzin słucham z przerażeniem nieśmiertelnego mamrotania polityków przetykanego gniewnymi pogróżkami o zdradzie, ich niekończącą się mantrę o grobie poległych, o czarnej skrzynce naszej pamięci uwięzionej na niepowetowane wieki wieków, o terroryzmie powietrznym, o samolocie. O samolocie, którego kokpit jest miazgą naszych umysłów, którego metalowy szkielet stał się symbolem męczeństwa, zbrodni na honorze, zbrodni krwawej i niepomszczonej, odwiecznej, przez pokolenia zadawanej przez kpinę z klęski powstańczej. To jest plwaniem na polskość, na narodowość krwawo wrogowi wyrywaną bez skutku. A wszytko przez zbrodniczy układ sił obcych, ukrywający się pod niepozornym, lecz jakże haniebnym kryptonimem: MGŁA.
Pójdziecie siedzieć za tę mgłę. Bekniecie za mgłę, za brzozę, za wszystko to, co nam się wydaje. Co się WYDAJE mojej matce.
Owszem, zanim zadzwoniła, spałam. Spałam i miałam sen. Sen proroczy. Śniła mi się własna śmierć. Wiem, na co umrę. To niezwykłe i jednocześnie beznadziejne: tak się nagle dowiedzieć. Nie mam już żadnego wpływu na los, nic mnie nie ocali. Klamka zapadła. Umrę z wkurwu. Moja matka doprowadzi mnie do takiej pasji, że po prostu wybuchnie mi mózg. Moja odporność drastycznie spada z każdym dniem, a jeszcze niedawny stan zapalny, gorączka i wola walki – znika bezpowrotnie. Jestem permanentnie wkurwiona. Jestem tak wkurwiona, że to aż boli. Boli mnie każdy podmuch wiatru, każdy mijany na ulicy przechodzień. Nie wiem, czy zbici w grupki niedzielni kościołowi ortodoksi mają choć cień świadomości, jak bardzo przyczyniają się do mojej śmierci? Albo kierowcy małych autek z przewieszonym przez lusterko wsteczne różańcem, wiedzą to? Niezmordowane pielgrzymki snujące się po świątyniach przybytku doczesnego, mamroczące pod nosem modlitwę o lepszy niż sąsiada grill – może się choć domyślają? Czy wie to śpiewający od kilku lat tę samą piosenkę chór patriotów pod Pałacem Prezydenckim? Czy mają pojęcie o tym komentatorzy sceny politycznej, którzy z pasją odkrywców rzucają na antenie radia te swoje komunały? Co ja mówię, a sami politycy? Politycy smażący przez kilka lat swoje kariery wokół spalonego samolotu czy, dla odmiany, przy krzyżu? (Jezu, ciągle ten krzyż!).
Tony zadrukowanych przepastną nicością papierzysk, nieskończona emisja reklam przeplatających dramatyczne apele, reklam past, piwa, podpasek, płynu intymnego, do czyszczenia jamy ustnej, do czyszczenia kibla, reklamy pigułek na sranie, niesranie, na puszczanie w gacie, na piardy, erekcję, wzdęcia, gazy, obrzęki, hemoroidy, hemoroidy wokół samolotu. Potok słów na ekranie, na ekranie gotowanie, kawa z herbatą, pieprz z wanilią, groch z kapustą. Tak, media. Bezkarnie, bezprawnie, bez sumienia – dzień za dniem zadają mi śmiertelne ciosy, zapraszając do studia ludzi, którzy się wzajemnie wykluczają, których wygłaszane mowy są wobec siebie jak równoległe powrozy, które nigdy, przenigdy się nie spotkają, nie splotą, niczego nie zwiążą, tylko samotnie zadyndają na przeciwległych drzewach.
Ludzie, jeśli kiedykolwiek, na skutek jakichś niewytłumaczalnych okoliczności, pogubienia się w konwenansach, zadam komukolwiek pytanie: „Oglądałeś «Wiadomości»?”, zabijcie mnie natychmiast. Zabijcie mnie także, gdy spytam o wiarę w Boga, Jezusa Chrystusa. Zabijcie, bo samo pytanie jest już atakiem, jest atakiem na ciebie albo na innych ludzi, bo przecież – jeśli wierzysz, a pytający nie wierzy, to z miejsca cię uzna za idiotę. Jeśli jednak nie wierzysz, a rozmówca wierzy, uzna cię za kretyna. Jeśli wierzysz, a rozmówca wierzy, uczepi się ciebie, abyś z nim pomstował na wszystkich tych, co nie wierzą. A jeśli nie wierzysz, a rozmówca nie wierzy – razem będziecie z wierzących toczyć bekę.
Analogicznie rzecz wygląda, gdy ktoś cię pyta, na kogo głosowałeś. Albo, czy oglądasz „Wiadomości”, czy TVN? Czy czytasz „Wyborczą”, czy „Gazetę Polską”? Wolisz warzywa czy mięso? Jeździsz samochodem czy rowerem? Lubisz tęczę? Stosujesz antykoncepcję?!
Zabijcie mnie. Zabijcie od razu, nie chcę żyć. Nie czekajcie na powolną śmierć, zlitujcie się, wbrew przeraźliwie panującej ustawie o antyeutanazji. Albo nie. Właściwie czemu ja mam umierać? Ja jestem młoda, ładna, mam całkiem wytrenowaną sylwetkę, balejaż, paznokcie żelowe, które udają, że są naturalne. Tak jak naturalne są moje uśmiechy rozdawane wszem wobec, odruchy duszenia codziennej furii. Owszem, wkurwiają mnie media. Zgadnijcie, kim jestem? Jestem dziennikarką! Ha, ha. Niespodzianka, co? A więc jestem WKURWIONĄ dziennikarką. W testach osobowościowych wykazuję ambicję i upór, a także szaloną, niezmordowaną kreatywność, niestety gaszoną szarą codziennością. Nie chodzę do kościoła. Stosuję antykoncepcję. Tak, mam męża. I jedno dziecko. Na imię mam Magda. Znak zodiaku Skorpion. Zapamiętajcie sobie, to jest profil mordercy. Przyda się, gdy znajdziecie kiedyś poćwiartowane ciało mojej matki.