Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Góra śpiących węży - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Góra śpiących węży - ebook

GDY WSZYSCY WOKÓŁ MAJĄ COŚ DO UKRYCIA…

W Górze śpiących węży – kontynuacji Tego lata, w Zawrociu – Matylda musi jeszcze raz zmierzyć się z przeszłością i rozwikłać kolejną rodzinną zagadkę. Kim był jej ojciec, który zginął, gdy miała pięć lat? Dlaczego pamięć o nim została niemal całkowicie wymazana z rodzinnych opowieści, a pamiątki z tego okresu zamknięte na klucz w pawlaczu? Czy znalezione tam stare zdjęcia pomogą wyjaśnić tajemnicę jego śmierci?

Krok po kroku, ze strzępków wspomnień, urywków rozmów, których nie chce kontynuować jej matka, z historii osobliwej rodziny Malinowskich, z którą pozornie niewiele ją łączy, Matylda układa obraz swojej przeszłości, dzieciństwa i zawikłanych rodzinnych relacji. Nie spodziewa się, jak wiele demonów z przeszłości obudzi. A i teraźniejszość przyniesie niejedną niespodziankę... Im więcej faktów poznaje, tym więcej ma wątpliwości, czy zna tak naprawdę swoich najbliższych…

Refleksyjna i znakomicie napisana powieść o szukaniu własnych korzeni, przemilczanych krzywdach, a także o świecie teatru, głośnej i modnej Warszawie, o spokojnej prowincji, która jak każde miejsce na świecie ma też swoje sekrety.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05985-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. GUZIK OD MARYNARKI

1

Jesień, babko. Szary i zadeszczony listopad. Kilka tygodni nie zaglądałam do pamiętnika. Nie napisałam w nim ani jednego słowa – do ciebie, do Michała, do siebie. Dobrze mi było z wewnętrzną ciszą, z brakiem pytań i z tą dziwną pewnością, że mimo odejścia Michała i paru innych przykrych niespodzianek wszystko jest tak, jak powinno być.

Było, ale już nie jest. Zanim jednak do tego doszło, Zawrocie trwało we mnie jak słoneczna kryjówka, w którą można się wsunąć w każdym miejscu i czasie, niepostrzeżenie dla innych – w pół kroku, w pół słowa. Byłam tu, w mieście, i jednocześnie tam, za wysokim parkanem, wśród drzew, odurzona zapachem sierpniowego zmierzchu, otulona ciepłem płynącym z kominka i muzyką Pawła. Azyl. Ty też w nim byłaś, bezcielesna, ale wszechobecna, jak światło i cień, jak powietrze.

Co ty na to, babko? Nie jesteś zdziwiona? Oczywiście, że nie! Stare czarownice nie są skłonne do zdziwień. Zostawiłaś w Zawrociu część duszy – zdajesz się mówić. Dobrze, że w ogóle udało ci się stamtąd wyjechać. Stało się tak, bo sobie tego życzyłam. Gdybym miała inne plany...

No tak, to tylko słowa, babko – w dodatku pomyślane przeze mnie. Nie masz nade mną władzy, choć niewątpliwie jesteś, a raczej byłaś kimś w rodzaju czarownicy, cokolwiek to znaczy. Terminowałam u ciebie zeszłego lata. Nie zmuszałaś mnie zresztą do niczego. Przygotowałaś jedynie kilka pokus, i to takich, bym nie mogła się im oprzeć. Wystarczyłoby już samo Zawrocie, ten zakazany słodki owoc. A ty miałaś jeszcze w zapasie całą przeszłość, schowaną w kolejnych tomach pamiętnika, zamkniętą w kopertach i albumach ze zdjęciami – przeszłość, którą mogłam ożywić. I muzykę Pawła, uwięzioną w czarnym fortepianie, którą mogłam wypuścić. I jego samego w lepkim kokonie, tkanym przez ciebie wiele lat, który właśnie mnie pozwoliłaś rozerwać, jakby miał zaledwie strukturę pajęczyny. I Annę, tę zielonooką strzygę, niezbyt groźną przeciwniczkę, bym mogła zwyciężyć, a potem napawać się swoim sprytem i siłą. Jakie przyjemne lato, tyle zdarzeń, wszystkie po mojej-twojej myśli. Jaka udana współpraca. Ty w dodatku pozornie nieobecna, dyskretna aż do przesady, niebiańsko taktowna... Czyż więc mogłam się oprzeć? Oczywiście, że nie. Dzień po dniu niecierpliwie odkrywałam, jakie jest moje zadanie.

Mam wrażenie, babko, że wykonałam wszystko jak trzeba – zamiast twoich cienkich i siwych włosów zostawiłam w Zawrociu swoje jasne i błyszczące. Wywietrzyłam smutną woń umierania, rozwłóczoną po zakamarkach domu, a w zamian zostawiłam inne wonie – delikatny i jednocześnie drażniący zapach Anny, mocny zapach Michała i swój własny, trochę zmieniony przez słodkie wonie lata. W pokoju, tym z brzozą za oknem, na poduszce zostało płytkie wklęśnięcie – odcisk mojej głowy. Można tam znaleźć i inne magiczne rekwizyty – księżycowy strzęp paznokcia w poziomkowym kolorze, zapomniany kolczyk z malachitowym oczkiem, guzik od sukienki, tej, w której tańczyłam na przyjęciu u Anny. I nawet w sypialni, babko, gdzie zostało cię najwięcej, w zmiętej pościeli jest mój pot połączony z potem Michała. Tak właśnie miało być, nieprawdaż? I jeszcze mój głos zmieszany ze szczeknięciami Unty, rozwieszony jak pajęczyna wśród konarów lip. I śmiech Renée obok werandy. I Remi hałasujący w chaszczach. Życie. Nowe życie. Jakiekolwiek, byle nowe. Tego właśnie chciałaś. Nic więcej.

Ale zrobiłam więcej. Zostawiłam ci przecież Pawła. Siedzisz teraz przy kominku, grzejesz bezcielesne ręce, myśląc o nadchodzącej zimie. Wszystko ułożyło się dobrze, więc możesz sycić się zapachem sosny i skaczącymi po drewienku językami ognia. Może zresztą martwisz się, bo Pawła tak jakoś nosi po salonie. Czy to aby nie początek jesiennej depresji, na którą czasami zapadał w listopadzie? Ale przecież jeszcze nie czas. Więc to może jakaś melodia popycha go do wędrówki po pokoju, od ściany do okna i z powrotem, a potem koliście wokół fortepianu. A może to tęsknota za Anną każe mu wydeptywać ścieżki na parkiecie? Nie, raczej za kobietą – jakąkolwiek, za ciepłem i bliskością, której nie może dać cień kogoś z przeszłości.

Tak, to było przyjemne lato, muszę ci to przyznać. Tylko jak z takiego lata wyjechać? Z własnego domu, który dopasował się do właścicielki jak skorupka do ślimaka? Jak opuścić Kocię i psy? Czy wystarczy spakować starannie rzeczy, wziąć torbę, napakować do kieszeni i bagażnika samochodu pełne garście słonecznego pyłu, zamknąć drzwi Zawrocia, potem bramę, wsiąść do auta i odjechać jak gdyby nigdy nic?

Odjechałam. Nawet cieszyła mnie podróż. I to, że wjadę garbusem dziadka Maurycego w poprzednie życie, otworzę je małym płaskim kluczem, wejdę do przestrzeni nie za dużej, dobrze znanej, rozpakuję torbę, upchnę rzeczy na półce, wspomnienia wcisnę gdzieś w zakamarki pamięci, a słoneczny pył wszędzie, gdzie się da, w każdą szparkę, w każdy kątek. I wszystko będzie jak dawniej, tyle tylko że przyprószone owym pyłem, pachnące nieznacznie minionym latem – słodki miodowy zapach, tylko dla wtajemniczonych, i trochę blasku w każdej zwykłej rzeczy, też tylko dla wtajemniczonych.

To był dobry plan, babko, choć nierealny. Wiedziałam o tym. I jednocześnie nie wiedziałam. Kobietom stale przydarzają się takie rzeczy. Mieszkanie dało się otworzyć, a poprzednie życie nie do końca – wokół śpieszyło się już jesienne miasto, Michał oddalał się z prędkością światła do innej czasoprzestrzeni, w której świeciła kometa ze złotym warkoczem, matka i Paula czekały na mnie półobrażone, jakbym wracała z wrogiego królestwa, pojednana w dodatku z nieprzyjacielem. Spadek! Co za anachronizm. Posiadłość! Testament! Zawrocie! To się nie miało przydarzyć – w każdym razie żadnej z nas. Nikt na to nie liczył. Ani nie marzył. Ani nawet sobie nie życzył. Tego miejsca nie było na mapie naszego świata. Jak można dostać coś, co nie istnieje? Jak można tam spędzić tyle tygodni, w tej wyklętej przestrzeni, pełnej twoich, babko, śladów? I zadzwonić stamtąd tylko raz, a więc jakby wcale. I nie napisać – bo te dwie krótkie kartki z widokiem ryneczku przecież się nie liczą...

2

Nie po to jednak, babko, otworzyłam ponownie pamiętnik, by zastanawiać się nad nie najłatwiejszym powrotem z Zawrocia, choć i to będę musiała ci potem opowiedzieć. Guzik od marynarki – szary i niepozorny... No tak, ta historia nie należy do ciebie. I pewnie nawet nie będziesz miała ochoty jej słuchać. Muszę przyznać, że i ja nie miałam zamiaru się w nią zagłębiać. Broniłam się, jak długo było to możliwe – przekonana, iż wiem o przeszłości dostatecznie dużo, by przestać się nią interesować. Ułożyłam sobie przecież wszystko zeszłego lata, dobrałam puzzle, poskładałam, co było do poskładania. Wyszedł z tego nie najgorszy landszaft – o dziwo, dużo światła, więcej sielanki niż dramatu, a więc w sam raz. Zawsze wolałam oglądać komedie. Wprawdzie samo zakończenie okazało się bardziej tragikomiczne niż komiczne, ale przecież daleko mu było do prawdziwej tragedii. Poza tym podobało mi się, babko, ostatnie zdanie w pamiętniku. Zaglądałam czasem na tę stronę i przypominałam sobie moment, gdy po rozstaniu z Michałem stałam sama na skraju ulicy, wymywana od środka przez deszcz, wczesnojesienna. Po takim czymś może być już tylko lepiej – myślałam, przewracając kartkę, i patrząc na czystą stronę, której nie miałam zamiaru zapisać. Żyć. Zostawić wreszcie przeszłość. I zostawić zdania, coraz okrąglejsze i gładsze, i całe akapity, i dni w nich zastygłe. Zapisywanie to uśmiercanie teraźniejszości. Więc żyć. Żyć!

Przeszłość ma jednak, babko, w nosie takie postanowienia. Telefon, koperta bez zwrotnego adresu, fotografia na dnie szuflady, znajoma twarz na końcu ulicy, głupi, niedobry sen, posklejany ze strzępów niepamięci, guzik znaleziony przy sprzątaniu, który przypomina tamten dawny guzik... Przeszłość jest jak wirus, lubi wilgoć, zimno, depresję i starość. Obrazy namnażają się, zasłaniając rzeczywistość. Coraz więcej zamyśleń. Drażliwość. Zgubił się jakiś kawałek czasu, może nawet cały kawał, tak czujemy, zgubił się. Pewnie to ten lepszy kawałek. A może gorszy, najgorszy z możliwych? Nie, lepiej tego nie ruszać. Ale jak nie ruszać, gdy znowu guzik, już drugi w tym miesiącu, tym razem na ulicy, ten sam kolor i kształt, jakby był od tamtej marynarki, choć to przecież niemożliwe.

A wszystko przez to, że teraźniejszość jest dziurawa – pęknięcia, szczeliny, powietrzne zakładki, w których często coś się gubi, czasami nawet człowiek. Tak mówił Filip, mój świrnięty mąż, niedługo przed tym, jak sam wyszedł przez okno i zniknął za jedną z takich zakładek. Miał rację! Teraźniejszość jest naprawdę dziurawa jak dziadowska kieszeń. Czasami przez te dziury można zobaczyć coś z tego, co było albo będzie. To też koncepcja Świra. Właśnie w Zawrociu nauczyłam się zaglądać w owe szczeliny i ze starych fotografii, rys na podłodze i pożółkłych listów domyślać się przeszłości. Nauczyłam się w dodatku ją cenić. Choć naiwnie myślałam, że wiem o niej dostatecznie dużo. Syciłam się tą swoją wiedzą jak owocem bez pestek – trochę bezmyślnie i leniwie, wybierając słodsze kawałki i myśląc, że zawsze będę mogła je wybierać.

Złudzenia. Przeszłość jest taką samą tajemnicą jak przyszłość. Potrafi fascynować i boleć, pachnieć młodością albo śmierdzieć truchłem. I wraca, kiedy chce – jakby wszędzie czyhały na nas czasowe pętle, świetliste lub mroczne zaułki, zawsze te same i zawsze inne. Wszystko zależy od tego, jak głęboko się w nie zapędzimy, jak uważnie przyjrzymy się temu, co kryją. Za każdym razem widzimy inaczej. Nasze oczy są jak lustra, na których osiada mgła czasu, przetarte niedokładnie brudną ścierką teraźniejszości. To ona nas zmienia, a wraz z nami zmienia się także obraz przeszłości.

Guzik od marynarki... No tak, właściwie od początku powinnam zwrócić się do kogoś innego – wiesz, babko, do kogo. Nawet próbowałam to zrobić, jednak okazało się, że nie potrafię. Na razie jest imieniem i paroma kadrami z przeszłości, w dodatku kadrami przez ciebie znienawidzonymi. Jak się pomieścicie obok siebie na tych samych stronach? Jak wytrzymacie wzajemną obecność? Jak zniesiesz to zwłaszcza ty, nienawykła do ustępowania komukolwiek? Wyobrażam sobie, jak wydymasz pogardliwie usta, jak wzruszasz ramionami i gniewnie stukasz swoją laską. Opowiadać to mnie? – pytasz. Wydaje ci się, że to zniosę? Na jakiej podstawie tak sądzisz? Niebiański dystans? Bzdura! Nic takiego nie istnieje, bo gdyby istniało, niebo byłoby piekłem.

A jednak postanowiłam ci wszystko opowiedzieć. Chcę się przyjrzeć tej historii nie tylko swoimi oczyma. Potrzebny mi twój dystans i zdrowy rozsądek, babko, a także twoja niechęć do tamtych spraw. Jesteśmy jak dwa niezbyt dokładne zwierciadła – ja wszystko nadmiernie wygładzam, ty wykrzywiasz. Prawda jest gdzieś pomiędzy.II. KOCHANA RODZINKA

1

A koniec lata? Najpierw musiałam stawić czoło rodzinie. Za sprawą twego testamentu, babko, Zawrocie ponownie weszło w nasze życie. Twój dar nie został niestety doceniony – może dlatego, że to właśnie ja go dostałam. Cała sytuacja najbardziej dotknęła Paulę. To zrozumiałe, czuła się pominięta, a to nie jest stan, z którym umiała sobie radzić. Matka zaś była pełna sprzecznych uczuć, choć jak zwykle starała się ich nie ujawniać. Nie bardzo zresztą wiedziała, jak powinna reagować – na twoją śmierć, na to, że właśnie mnie przypadło Zawrocie, że je wzięłam, nie pytając nikogo o zdanie, by potem posiadłość zostawić Pawłowi i wrócić do miasta. Ojczym zawsze uważał mnie za wariatkę, więc niczemu się nie dziwił. A nie mówiłem! – powtarzał tylko zapewne przy każdej okazji, bo lubił mówić o mnie źle, i w dodatku uwielbiał mieć rację.

Tak więc ani twój, babko, ani mój postępek nie mieścił im się w głowach. I matka, i Paula chciały teraz dostać Zawrocie w swoje ręce, sprzedać po kawałku, zniszczyć raz na zawsze, by nie została po nim nawet nazwa. Właściwie miałam szczęście, że Paula nie znała swojej ciotecznej siostry Emili. Ona też miała podobne pragnienia. Nie znały się jednak i nie chciały poznać. I bardzo dobrze, bo inaczej los Zawrocia mógłby zawisnąć na włosku.

Gry domowe – pretensje, szukanie winnego, pilnowanie, by nikt nie wymknął się z pęt obowiązujących schematów i przyzwyczajeń. Przez parę ostatnich lat wydawało mi się, że kochana rodzinka niemal zapomniała o moim istnieniu. Nagle okazało się, jak bardzo się łudzę. Twoja decyzja, babko, naruszyła schemat. Z Zawrociem już nie byłam dawną Matyldą, tym ciężarem i kłopotem, z którym nie wiadomo co zrobić, popłuczynami po dawnym szczęściu i przeszkodą w nowym. Z Zawrociem już nie byłam taka nieudana i pechowa. Ani taka lekkomyślna jak dotąd. Tak, z Zawrociem byłam kimś innym i rodzina koniecznie chciała się dowiedzieć kim.

2

Najpierw zjawiła się Paula. Przez chwilę patrzyłam na nią twoimi oczyma. W końcu ona także była twoją wnuczką. Musiałaś przed śmiercią myśleć o niej równie często jak o mnie. Być może nawet zastanawiałaś się, czy to nie jej oddać Zawrocie. Czemu właściwie ze mną przegrała? Jak wiele przemawiało za nią? Wygrałam o włos czy może wyprzedziłam ją zdecydowanie? Liczyła się do końca czy odrzuciłaś jej kandydaturę na samym początku?

No tak, uwielbiam pytania, na które nie ma odpowiedzi. Wydawało mi się, że znam cię już dostatecznie dobrze, babko. Teraz okazuje się, że nie na tyle, by wiedzieć, co myślałaś o Pauli. Czy nie bardziej niż ja pasowałaby do odegrania roli pani na Zawrociu? Na pewno dorównuje ci pod względem wysokiego mniemania o sobie, kapryśności i egoizmu, ale przecież nie szukałaś duplikatu. Oddanie Zawrocia Pauli oznaczałoby w dodatku przekazanie go w strefę wpływu jej ojca, a to na pewno wydawało ci się nie do przyjęcia. Mąż Pauli też był niewiadomą. Tak więc ci, którzy ją kochali i wspierali, ten jeden raz okazali się zbędnym balastem, nieprawdaż? Poza tym Paula nie podzieliłaby się Zawrociem z nikim, a więc i z Pawłem. Pewnie by go tam nie wpuściła. A jeśli nawet, to z wielką łaską i tylko po to, by napawać się triumfem.

Popatrzyłam też na Paulę od jej strony. Co bym teraz czuła, gdybyś to jej dała Zawrocie? Gniew? Żal? Zazdrość? To na pewno nie byłyby dobre uczucia. Nie chodziłoby nawet o samo Zawrocie, ale o odpowiedź na pytanie: dlaczego nie ja? Nie zasłużyłam? Nie byłam dość dobra dla ciebie, babko? Która wada, jaka cecha charakteru zdecydowała o wyborze? Nawet jeśli był to zwykły kaprys, czemu nie mnie się przysłużył?

Pytania. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że będę musiała Paulę zranić, mimo że już ty, babko, ją zraniłaś. I wiedziałam, że nie ma innego rozwiązania, jeśli chciałam ocalić Zawrocie.

Paula jednak nie wyglądała na szczególnie obolałą. I nie zamierzała skapitulować. Chwilowe niepowodzenia nigdy jej nie zniechęcały. Tak o tym myślała – chwilowe niepowodzenie. Co tam stara, stetryczała babka! Kto by się zastanawiał nad jej paranoicznymi decyzjami. Są, jakie są. Przeszłości nie można zmienić, ale zawsze można coś zrobić z teraźniejszością i przyszłością. Nazywała to odkręcaniem. Zawsze można było sprawę odkręcić. Umiała to robić, a przynajmniej tak jej się wydawało.

Tak więc Paula przyszła odkręcić to, co ty zakręciłaś nie po jej myśli. Najpierw rozejrzała się po pokoju, ale nie zobaczyła żadnych rzeczy z Zawrocia. Trochę ją to rozczarowało, ale nie na tyle, by wyprowadzić ją z równowagi. Zajrzała jeszcze do kuchni pod pretekstem nagłego pragnienia, ale i tam nic nie znalazła. Wzięła więc mineralną i szklankę, sama sobie nalała, a potem rozsiadła się na tapczanie.

– Długo tam byłaś – powiedziała bez wstępu. – Ja nie mogłabym w Zawrociu spędzić nawet godziny. Nie sądzę, by ta stara jędza wyprowadziła się stamtąd po śmierci.

– Też miałam takie wrażenie.

– Wrażenie? – Paula aż się wzdrygnęła.

– Zachowywała się jednak poprawnie – zapewniłam ją, usiłując powstrzymać uśmiech. – Żadnego stukania laską, przesuwania przedmiotów, straszenia po nocach. Lubiła się tylko bawić ogniem w kominku. Bardzo miła staruszka.

– Staruszka? – oburzyła się Paula. – Raczej starucha! Albo wiedźma! To zresztą nieważne. Była, minęła. Sprzedałaś, tak? – Nie czekała na odpowiedź. – To dobre rozwiązanie. Wiem, że nie jesteś sknerą i podzielisz się pieniędzmi z mamą i ze mną. Wszystkim nam się należy ta forsa, bo nigdy nic od babki nie dostałyśmy. Dużo tego jest? Zamierzamy z Zygmuntem zmienić dach i ogrodzenie. Babka zwinęła się w bardzo dobrym momencie.

– Nie sprzedałam.

– No tak, trudno taką posiadłość opchnąć od razu, ale zamierzasz? – Było to bardziej stwierdzenie oczywistego faktu niż pytanie.

– Nie zamierzam.

– Jak to? – Paula zastygła z przechyloną szklanką w ręku.

– Wylejesz. – Zabrałam jej naczynie.

– No więc? – pytała z napięciem.

– Nie zamierzam. Mieszka tam teraz Paweł.

– Wynajęłaś mu?

– Nie. Oddałam.

Paula przez chwilę siedziała nieruchomo, prezentując malownicze osłupienie.

– Oddałaś? – wykrztusiła w końcu. – Ale chyba nie notarialnie.

– Nie. Czy to coś zmienia?

Odetchnęła.

– Nie sądzisz, że my też mamy coś do powiedzenia?

– Mówić zawsze można. Słucham?

Nie znosiła tego typu żartów. W dodatku irytował ją słoneczny pył, który przywiozłam z Zawrocia, a który teraz mieszał się z blaskiem pogodnego popołudnia, wpadającym przez uchylone okno.

– Świecisz czy co... – Szarpnęła żaluzję. – Mnie się też coś należy – dodała twardo.

– Może coś z salonu babki. Komoda?

– Nie udawaj głupszej, niż jesteś. Mam gdzieś jakiś stary, zjedzony przez korniki rupieć.

– Wybierz coś innego.

Dotychczasowy spokój Pauli prysnął jak mydlana bańka.

– Myślisz, że wykpisz się paroma gratami? – rzuciła zirytowana. – Nie ze mną takie numery!

– A co cię zadowoli?

– Jedna trzecia.

– Jeśli już, to jedna szósta. Zapominasz o ciotce Irenie i jej dzieciach.

– Oni już swoje dostali.

– Skąd wiesz? Byłaś tam? Rozmawiałaś z nimi? Na jakiej podstawie sądzisz, że babka była bardziej hojna dla tamtych niż dla nas? Stare jędze zwykle skąpią wszystkim.

– Tamci mnie nie obchodzą.

– Ale mnie obchodzą. I Zawrocie mnie obchodzi. Nie sprzedam go. To ostateczna decyzja.

– Jeszcze zobaczymy!

– Co mi zrobisz? Poskarżysz się na mnie tatusiowi, jak w dzieciństwie? A może zaczniesz proces? Mogłaby to zrobić co najwyżej matka, ale ona nigdy się na to nie zdecyduje. Ani dla siebie, ani dla ciebie. Taka już jest. A poza tym wówczas trzeba by się podzielić z tamtymi, a tego byś przecież nie zniosła. Już wolisz, by wszystko należało do mnie. To ci przynajmniej nie odbiera nadziei, że kiedyś jednak zmienię zdanie i zrobię, jak sobie życzysz. Nieprawdaż?

Paula miała ochotę mi przyłożyć, ale tylko parę razy szarpnęła wypielęgnowanymi paznokciami narzutę na tapczanie, przetrawiając wszystko, co jej powiedziałam. Musiała uznać, że nic więcej w tej chwili nie da się zrobić, bo zaraz potem zerwała się z gniewnym fuknięciem, złapała torebkę i wypadła z mieszkania, trzaskając na pożegnanie drzwiami.

Nie, nie była aż taka chciwa. Pieniędzy też nie potrzebowała. Jej mąż, Zygmunt, wywodził się z prawniczej rodziny, która odzyskała niedawno nieruchomości w centrum Warszawy. Miał własną kancelarię i w dodatku nos do interesów. Ona kończyła studia, ale już zarabiała więcej niż ja. Mieszkali w willi po ciotecznej babce Zygmunta, przebudowanej za pieniądze ojca Pauli. Bo i jemu nie brakowało pieniędzy. Ojczym przyzwyczaił jednak Paulę, że należy jej się więcej niż mnie, dużo więcej. A tym razem nie dostała nic. Wiedziałam, że się z tym łatwo nie pogodzi. Będzie mi chciała zabrać, ile się tylko da, choćby to miało być tylko moje dobre samopoczucie. To nieprawda, że zadowoliłaby ją jedna trzecia. Gdybym podzieliła spadek na trzy części, wyprosiłaby od matki jej część. Miałaby wtedy dwie trzecie, czyli więcej niż ja. Dopiero to trochę by ją uspokoiło. Nie na tyle jednak, by mi nie udowadniać, że części są nierówne, że moja większa albo lepsza i że trzeba całość jeszcze inaczej podzielić. Tak było zawsze. W dzieciństwie kończyło się tym, że dla świętego spokoju oddawałam jej wszystko lub z góry z czegoś rezygnowałam, bo i tak było oczywiste, że rzecz po paru godzinach znajdzie się w pokoju Pauli, a potem w koszu, bo Paula szybko nudziła się takimi zdobyczami. Zmieniła mnie dopiero śmierć Filipa. Postanowiłam wtedy, że już niczego nie dam sobie tak łatwo zabrać, a na pewno niczego ważnego.

A Zawrocie było ważne. Nawet bardzo ważne. Wydawało mi się w dodatku, że nie tylko dla mnie – dla matki i Pauli też, tylko jeszcze o tym nie wiedziały. Zmuszę was do pokochania tego miejsca – myślałam naiwnie. – Zresztą, samo Zawrocie was do tego zmusi. Wystarczy, że staniecie w bramie i pójdziecie za jakąś nakrapianą gąsienicą w głąb sadu, potem dalej, w sam środek lata albo innej pory roku, bo pewnie wszystkie są tam równie piękne. Wystarczy, że po otwarciu drzwi do waszych nozdrzy dotrze tajemnicza woń domu. Nie mówiąc już o wieczorach przy kominku i snach, lekkich, motylich – innych od snów miejskich. Nie oprzecie się, jestem o tym przekonana. Brama została otwarta – dla wszystkich. Przedtem to miejsce dzieliło, teraz może łączyć. Nie ma już lepszych i gorszych, winnych i niewinnych, kochanych i niekochanych – wszyscy są zaproszeni, a gościnne pokoje zawsze przygotowane, o każdej porze dnia i nocy. Tak postanowiłam, a Paweł się z tym zgodził. I nawet pierwszy tam zamieszkał, gość-domownik. Każdy może nim zostać.

3

Niestety, nikt na razie nie był ciekaw ani Zawrocia, ani moich rodzinnych planów. Spotkanie z matką ostatecznie rozwiało złudzenia.

Zwlekałyśmy z nim obie. Gdy dzwoniłam, matka starannie omijała temat twojej śmierci, babko. Podobnie było z Zawrociem. Pytała mnie o samopoczucie, o pogodę i opaleniznę, jakbym wróciła z wczasów nad morzem, a nie z jej rodzinnego domu, którego nie widziała ponad trzydzieści lat. Była mistrzynią w unikaniu niewygodnych tematów, jak również w konwersowaniu o niczym, co mnie zawsze trochę złościło. Tym razem jednak doskonale ją rozumiałam – nie chciała ruszać zagrzebanych w podświadomości złych wspomnień. Jestem pewna, że gdyby nie nalegania Pauli, jeszcze długo by udawała, że niewiele wie o testamencie. Paula jednak nigdy nie dawała łatwo za wygraną. Z matką zaś umiała sobie radzić doskonale. Wiedziałam więc, że dojdzie do rozmowy i że mimo dyplomacji matki i moich nieporadnych starań nie będzie ona przyjemna. Szukałam jednak pracowicie argumentów, które mogłyby obronić Zawrocie. I nawet wydawało mi się, że potrafię to zrobić. Roiłam sobie także, że uda mi się odczarować tę wspólną złą przeszłość – jak w Zawrociu odczarowałam fortepian – odmienić ją przynajmniej trochę, tyle, by zniknął ból. Chciałam to zrobić zarówno ze względu na ciebie, babko, jak i ze względu na matkę. Może nawet bardziej ze względu na nią, bo wiedziałam, że negując ciebie, zanegowała też przy okazji wiele dobrych wspomnień, choćby tych związanych z dziadkiem Maurycym czy Ireną. Wyrzekła się całego dzieciństwa i młodości. Przeszłość to wprawdzie nie ręka czy noga, ale czy można być w pełni szczęśliwym, jeśli przeprowadzi się taką wewnętrzną amputację – i to samemu, bez znieczulenia? Oczywiście, że nie można. Wydawało mi się, że właśnie nadarzała się okazja do odzyskania przez nią choćby części wspomnień. Może i ja coś bym na tym skorzystała – parę opowieści z okresu, gdy życie matki nie toczyło się jeszcze w rytmie Kazimierza Wilkasiuka, mego ojczyma. Musiał być jakiś lepszy czas, bez migren, pedantyzmu, słów owijanych w bawełnę, skrywanych irytacji, pustych uśmiechów. Chciałam ją taką zobaczyć choć przez chwilę, na przykład na werandzie Zawrocia, gdy sobie przypomina zapach macierzanki czy róż, gdy myśli o mocnym uścisku Maurycego albo o białym dzikim kocie, którego pomalowała w rude plamki, by spodobał się babce i mógł dzięki temu zostać. To ten kot, który potem zawsze siedział pod stołkiem, przytulony do jej nóg, gdy ona ćwiczyła na fortepianie. Nazwała go Nutką, choć był to właściwie Nutek, nigdy do końca nieoswojony, ufający tylko jej. Chciałam usłyszeć podobne historie. I chciałam ją zobaczyć na tle obrazów i mebli. Nawet i wtedy, gdy z bólem, niechętnie dotknie któregoś z klawiszy fortepianu.

Niestety, wszystko potoczyło się według własnego scenariusza, i to najgorszego z możliwych. Matka miała klucz do mego mieszkania. Zwykle podczas mojej dłuższej nieobecności przyjeżdżała z Międzylesia, by podlać jedyną hodowaną przeze mnie roślinkę – mały, gruby kaktus. Gdy byłam na miejscu, zawsze uprzedzała mnie telefonicznie o swojej wizycie. Czemu nie zrobiła tego teraz? I dlaczego wybrała czas, gdy byłam w pracy? Przypadek czy też może jednak Paula wypatrzyła na półce oprawione w skórę księgi, a matka domyśliła się, co może w nich być? Ale przecież nie miała zwyczaju grzebać w cudzych rzeczach.

Nie wiem. Wiem tylko, że gdy przekręciłam klucz w drzwiach i stanęłam na progu, matka czytała ostatnie kartki oprawionej w zieloną skórę księgi, właśnie tej, w której znajdowały się także i moje zapiski. Była blada i roztrzęsiona.

– Przekabaciła cię – powiedziała bez powitania i bez naturalnych u niej eufemizmów. Zamknęła drżącą ręką pamiętnik. – Nie wiem, jak to możliwe, ale cię przekabaciła.

– Daj spokój, mamo, jak mogła to zrobić? Przecież nie żyje.

– W twoim pamiętniku żyje i ma się dobrze. To właśnie jest najbardziej przerażające. Czuję się tak, jakbyś ją wskrzesiła! – prawie krzyczała. Była na skraju histerii. Sięgnęła po wodę, by się trochę uspokoić. – Teraz już nas nie opuści. Zobaczysz, że tak będzie! Przyczepi się do ciebie, do Pauli, do mnie, do całego naszego życia. Nie chcę tego. Słyszysz! Nie życzę sobie!

– Mówisz o swojej matce. Tak czy owak, jest częścią nas wszystkich.

– Zapomnianą częścią! I tak powinno zostać. Nie chcę, by Paula czytała pamiętniki. Obiecaj, że nigdy jej ich nie dasz. Ona nie może przeczytać tych wszystkich upokarzających fragmentów o mnie, o twoim ojcu, i w dodatku o jej ojcu. Zwłaszcza w kontekście twoich peanów na cześć babki. – Jej głos najpierw wibrował w najwyższych rejestrach, a potem zaczął wzbierać niebezpiecznie wilgocią. Jak w dzieciństwie miałam ochotę zakryć uszy i obiecać jej wszystko, co zechce.

– Pierwsze księgi ma prawo przeczytać – powiedziałam jednak. – Zwłaszcza zapiski dziadka. Ale wątpię, by miała na to ochotę – dodałam, by ją trochę uspokoić.

Matka przyjęła moje słowa z wrogim milczeniem. Odsunęła pamiętnik od siebie, jakby był bombą, gotową wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie. Potem okrążała stolik, postała przy oknie, usiłując upchnąć gdzieś głęboko w sobie te wszystkie złe emocje, które nosiły ją po pokoju. W końcu udało jej się trochę uspokoić. Usiadła naprzeciwko.

– Wiesz, co jest dla mnie najgorsze?... – zaczęła zupełnie innym tonem, ściszonym i badawczym. – Nie mogę zrozumieć, że tak łatwo przeszłaś nad wszystkim, co się kiedyś stało, do porządku dziennego. Jakby przeszłość była nieistotna i jakby nie dotknęła pośrednio także ciebie. Albo jakby postępki babki należały do jakiejś fikcji. Ale to nie fikcja, nie słowa. To kiedyś bolało. Jeszcze boli. Dopisałaś do życia babki piękne zakończenie. Można się nim wzruszyć. Ale ja nie znam kobiety z twego pamiętnika. Nigdy nie istniała. Rozumiesz? Wymyśliłaś ją sobie! Nie chcę, by Paula myślała, że to wszystko prawda.

Milczałam. Cóż by dały teraz moje słowa, jeśli nie przekonały jej te, które zapisałam zeszłego lata w Zawrociu. Jej stanowisko było zresztą dla mnie zrozumiałe. To, że potrafiłaś, babko, kochać i cierpieć, nie zmieniało faktu, że nie potrafiłaś okazać miłości własnej córce. Nie dziwiłam się więc, że matka nie chce uwierzyć w taką ciebie, jaką ja ujrzałam minionego lata. Może zresztą była to tylko fikcja albo przynajmniej niezupełnie prawda, zły rozkład barw, trochę za dużo światła, za mało cienia. Nie wiem.

Matka w końcu nie wytrzymała mego milczenia.

– Ty tego nie rozumiesz. Nie rozumiesz... – Poszarpane, nasiąknięte wilgocią frazy, uparte jak kapiące łzy. – Nie możesz zrozumieć...

– Być może – mruknęłam bez przekonania, w dodatku z odrobiną niecierpliwości w głosie. Matka spojrzała na mnie pytająco.

– Przecież ja zawsze... Przecież... Chyba ty... – Nie miała odwagi dokończyć tych zdań. Może nawet nie wiedziała, jak powinny ostatecznie brzmieć. – Czy ty... – spróbowała jeszcze raz i zamilkła.

To było do przewidzenia – nigdy nie potrafiła nazywać rzeczy po imieniu. Sięgnęła do torebki po papierosa. Potem przypomniała sobie, że już od roku nie pali, więc tylko z przyzwyczajenia jej palce zwiedziły wszystkie kieszenie i zakamarki torby. Wyjęła w końcu chusteczkę, by jakoś usprawiedliwić nerwowe poszukiwania. To ją trochę uspokoiło.

– Jakie to wszystko dziwne – dodała, by ostatecznie odsunąć tamte pourywane frazy. – I zupełnie niespodziewane. Jak as w rękawie. Człowiek myśli, że po raz pierwszy wygrał partię, a tu proszę...

Jej głos znowu się załamał, więc jeszcze raz przydała się chusteczka. Wytarła łzę, urwała zawilgocony kawałek i zrolowała jego brzegi. Potem złożyła parę razy, uformowała i przez chwilę przyglądała się powstałej w ten sposób białej róży. Zgniotła ją z irytacją, gdy do jej świadomości dotarło, jaki kwiat zrobiła. Róża – lubiłaś, babko, róże...

– Te jej tajemnice! Te jaśniepańskie problemy! Że też chciało ci się tym wszystkim zajmować. Nie szkoda ci było na to lata? A Michał? Co z Michałem? Jesteś z nim czy nie jesteś?

– Nie jestem.

– No widzisz! Mówiłam ci, że babka wszystko potrafi zniszczyć. Myślałam, że się w końcu ustatkujesz, wyjdziesz za mąż, będziesz miała dzieci.

– Z Michałem? To nie jest facet, mamo, z którym można mieć dzieci. To nawet nie taki facet, z którym można mieć psa.

– Wszystko do czasu. Prawdziwa kobieta...

– Tak, wiem – przerwałam jej. – Nie jestem prawdziwą kobietą, niech ci będzie. Nie mam zamiaru skakać koło nadętego bubka, który ma się za pępek świata, kocha tylko swój samochód, komórkę i kilka ulubionych pędzli. To mnie nie pociąga. Nie chcę być jeszcze jednym rekwizytem cudzego świata.

– Prawdziwa kobieta...

– ...nawet z bubka potrafi zrobić prawdziwego mężczyznę. Ale ja nie potrafię. Chcesz wiedzieć dlaczego?

Matka zastygła w obronnej pozie, jakby spodziewała się oskarżeń. Widocznie po przeczytaniu pamiętnika była pewna, że stać mnie na wszystko. Było to jednak pytanie retoryczne, choć może wypowiedziane nazbyt zaczepnie. Właściwie obie byłyśmy już zmęczone rozmową – tak inną od dotychczasowych, pełnych mało znaczących ogólników, ozdobionych czasami dobrymi radami matki, starannie jednak ukrytymi w potoku obojętnych zdań. Zawsze to ona mówiła, a ja potwierdzałam wszystko potakiwaniem, bo mi się wydawało, że bardzo tego potrzebuje. Czułam, że nie wytrzymałaby jawnego oporu albo buntu, że i tak w jej życiu nie brakuje przegranych walk. Chciałam jej więc oszczędzić następnych. Dziś jednak nie sposób było tak rozmawiać.

– Jesteś inna – stwierdziła matka. – Zawrocie cię zmieniło. I to zupełnie. – Milczałam. – No właśnie – skomentowała to, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Ja to ja. Ale ojciec? Jak mogłaś babce wybaczyć te wszystkie obraźliwe słowa? Pogardzała nim, to cię nie obchodzi? On nie może się bronić. Nie sądzisz, że ty powinnaś zrobić to za niego?

– To znaczy co? Zemścić się? Tylko na kim, mamo? Babka przecież nie żyje. Na Zawrociu? Jak ty to sobie wyobrażasz? Poza tym wątpię, by ojciec życzył sobie mojej zemsty czy nienawiści.

– Jesteś taka jak on. Nie znosiłam tej jego dobroci. Zawsze gotowy był wybaczać, a inni to wykorzystywali. Tak jak teraz ciebie Paweł.

– Nie mieszaj w to Pawła.

– Wolisz oddać Zawrocie nieudacznikowi, który całe życie korzystał z pomocy babki, niż podzielić się nim z własną siostrą? Jak to możliwe?

– Nie przebierasz w słowach, mamo. To coś nowego. Paweł jest najmilszym z ludzi, zapewniam cię. Myślę, że mogłabyś go polubić. Może zagracie kiedyś w Zawrociu na cztery ręce. Choćby w najbliższe święta.

– Wiesz, co mówisz?! – Matka znowu szarpnęła ku sobie torebkę i zaczęła szukać papierosa. Nie znalazła go, więc wpadła w panikę. Uraziłam ją do żywego. – Babka też lubiła ranić – dodała po chwili. – Widzę, że przejęłaś jej manierę. Jakie to proste! Gra na cztery ręce! Z Pawłem! Na tym fortepianie! A może jesteś aż tak bezmyślna, że nie wiesz, jak bardzo takie słowa mogą mnie dotknąć? Jakkolwiek jest, w przyszłości oszczędź mi słuchania takich bredni.

– A co byś chciała usłyszeć? – spytałam zirytowana. – Powiedz, bym następnym razem mogła cię zadowolić.

– Widzę, że się dzisiaj nie porozumiemy – odrzekła oziębłym tonem. – Muszę już iść.

– Jasne. Przecież Paula czeka z niecierpliwością – mruknęłam. Nigdy przedtem nie komentowałam intryg siostry, więc matka zastygła zszokowana.

– To prawda, zamierzam ją odwiedzić – odrzekła dopiero po chwili, siląc się na spokój.

– Ciężki masz dzisiaj dzień. Dwie nieprzyjemne rozmowy.

– Dwie? Nie sądzę, by moja druga córka była dla mnie równie niedobra jak ty. Wybaczam ci tylko dlatego, że jesteś pod wpływem babki. Mam jednak nadzieję, że szybko zrozumiesz swój błąd i zmienisz zdanie na temat przeszłości, a więc i teraźniejszości Zawrocia. Pamiętaj, że to ja cię wychowałam, nie babka. Ja byłam przy tobie zawsze, a ona nie miała ochoty nawet cię poznać. Jeśli komuś jesteś coś winna, to twojej rodzinie, a nie osobie, która się ciebie wyrzekła. Ten pośmiertny ochłap rzuciła ci właśnie dlatego, by nas skłócić. Taki był jej prawdziwy plan, a nie te fantasmagorie, które przyszły ci do głowy.

– Może ja się mylę, a może ty, mamo. Jedyny pewny fakt to ten, że umarła. Nic od niej już nie zależy. Za to od nas wszystko. Zawrocie nie musi nas skłócić, jeśli zaakceptujecie, co postanowiłam.

– Nie poznaję cię, córeczko – powiedziała oschle, zbierając rzeczy. – Nigdy nie byłaś chciwa. Dzieliłaś się z Paulą wszystkim. A teraz taki okropny egoizm. To też wpływ babki. Ona właśnie taka była. Wszystko zagarniała dla siebie i chciała, by cały świat jej służył. I wszystkiego było jej mało, zwłaszcza władzy nad ludźmi. Chciała rządzić ich losami. Byłam jedyną osobą, która się jej sprzeciwiła – powiedziała już w drzwiach. – Tak, miałam tę odwagę, której brakowało innym. I teraz nie pozwolę, by niszczyła moją rodzinę! Do widzenia.

Cała ta tyrada w niczym nie przypominała matki, jaką znałam. Więc taka była bez maski, którą nosiła na co dzień. No proszę, umiała nawet podnieść głos, nie mówiąc już o początkowej, ledwie stłumionej, histerii.

– I tak cię kocham, mamo – powiedziałam, gdy wyszła. Po chwili szczęknęły drzwi windy, wioząc ją w dół, obolałą w środku i rozczarowaną nie mniej niż ja.

Tak to, babko – chciałaś czy nie chciałaś – konflikt z Paulą i matką był nieunikniony, choć nie myślałam, że dojdzie do niego tak szybko i że potoczy się w takim kierunku. Usiadłam na tapczanie, by zbadać, ile się ze mnie wysypało słonecznego pyłu. Dużo. Bardzo dużo. Została ledwie świetlista garstka. I pomyśleć, że chciałam obdzielić nim obie – nawet gdyby sobie tego nie życzyły – podstępnie, po trochu. Powinnam wiedzieć, że żadna go nie zechce. Śmieci. Złote śmieci. Niewiele warte wspomnienia. Nikomu niepotrzebne uczucia. Prowincjonalna rupieciarnia. Skład starzyzny. Nic więcej.

W dodatku po niebie sunęły ciemne chmury. Koniec lata. Jesień. Wiatr. Całkowite zachmurzenie. Pierwsze krople na szybie, rozmazujące się w wilgotne zygzaki. Potem ściana deszczu, jak szary kokon, z którego wyłazi smutek i tęsknota za diabli wiedzą czym. I niewiara. Bo może naprawdę chciałaś nas skłócić. A jeśli to był jedyny twój cel? Nie, nie wierzę w to, babko. Musiałabyś być wtedy jedynie złą, mściwą staruchą. A przecież byłaś na to za mądra. Nie mogę się mylić aż tak bardzo.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: